Rozdział
II
Spotkanie okazało się krótsze i bardziej ogólnikowe, niż Tom się spodziewał. Sądził, że od razu przejdą do jakiegoś szkolenia, tymczasem skończyło się tylko na kwestiach organizacyjnych. Na szczęście Derks zdawał się Ziemianinowi poświęcać nieco więcej uwagi niż pozostałym.
- Jeśli masz jakieś pytania czy wątpliwości, mów śmiało. Odpowiem na wszystko – zapewnił mouk, gdy wyszli z sali odpraw.
- Jak właściwie powinienem się teraz do ciebie zwracać?
- Per „dowódco” albo w liczbie mnogiej. Oczywiście tylko na służbie. Prywatnie nic się nie zmienia. Coś cię jeszcze interesuje?
- Na razie jestem ciekaw, jak mi się będzie współpracowało z tymi wszystkimi obcymi. Teneri to Olikanka, zgadza się?
- Tak.
- A Sys?
- Wywron.
- Hmm... Wybacz głupie pytanie... ale to chłop czy baba? - Tom podrapał się za uchem. Kroczyli korytarzem w samotności.
- Ani jedno, ani drugie.
- Czyli jest taki jak ty?
- Nie, jest różnica między obupłciowym i bezpłciowym. On jest tym drugim. Znoszą jaja w trzech cyklach w życiu. Tak to u nich wygląda.
- Ma jakieś szczególne umiejętności?
- Wywroni są generalnie bardzo odporni. I na wysokie temperatury, i na brak wody, i na promieniowanie. Jedynie kiepsko znoszą zimno. Zresztą będziesz jeszcze miał okazję się wiele dowiedzieć. Urządzam w domu spotkanie integracyjne. Jesteś zaproszony – rzekł Derks z wyjątkowym brakiem entuzjazmu, ale do tego tonu już się Tom przyzwyczaił, więc nie zniechęciło go to.
Boże, będę w tej drużynie jedynym facetem – uświadomił sobie jeszcze.
Początkowo wszystko wskazywało na to, że przyjęcie będzie niewielkie. Derks planował zaprosić tylko osoby ze swojej drużyny, jednak szybko sobie przypomniał, że w pierwszej kolejności powiedział o wszystkim Merike. Może i nawet lepiej. W końcu z nim również będą współpracować, a jedna osoba w te czy we wte nie robi różnicy. Potem pojawił się kolejny problem – Ormiks. Gdy tylko dowiedział się o spotkaniu, postawił sobie wręcz z punkt honoru, że pomoże je zorganizować. Choć Derks kochał siostra całym sercem, jakoś nieszczególnie widział go na tym przyjęciu, ale nie potrafił zrobić mu przykrości, więc dał za wygraną. Na tym się jednak nie skończyło. Chen bardzo mocno nalegał na spotkanie dokładnie w ten sam dzień, zaś Derks doszedł do wniosku, że w sumie czemu nie, może go zaprosić. Nawet dobrze, że świeżo upieczony ambasador będzie miał okazję kogoś poznać. Zaś Bumaga? On jak zwykle wiedział o wszystkim, więc siłą rzeczy się wprosił. W ten sposób kameralne spotkanie, przekształciło się w całkiem spore przyjęcie, przynajmniej na derksowe standardy.
- Ależ to ekscytujące – skomentował Ormiks, mieszając coś w wielkim kotle. Właściwie on przejął całą inicjatywę, jeśli chodzi o przygotowanie poczęstunku. - Uwielbiam imprezy, tylko jakoś nigdy nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym razem jakąś urządzimy.
- To nie impreza, tylko spotkanie integracyjne – mruknął Derks, polerując miseczki.
- Ja nie mogę... tyle się pozmieniało. Mój sióstr nie dziewica i nie totalny odludek. Trafiłem przez przypadek do alternatywnego wszechświata, czy coś?
- Uważaj na temperaturę, zaraz to przypalisz! - Derks ignorował komentarze, jak się tylko dało, i zaczynał żałować, że pewnego razu zachciało mu się zwierzeń.
Czasem Ormiks potrafił być denerwujący, ale w gruncie rzeczy Derks uważał go za wielki skarb. Biorąc pod uwagę fakt, że matka dość dawno pozostawiła ich samym sobie i młodszemu z rodzeństwa brakowało właściwych wzorców, aż cud, że wyrósł na kogoś tak porządnego. W przeszłości sprawiał trochę problemów, ale teraz, w wieku dwudziestu jeden lat, Ormiks był naprawdę samodzielnym i rozgarniętym młodzieńcem. Choć pozostało w nim trochę ekstrawagancji. Ostatnio, na przykład, często zmieniał fryzurę. Obecnie mocno podciął włosy po bokach i jedynie przez środek zostawił bujną grzywę, sięgającą łopatek. Dobrze, że chociaż przestał ubierać się wyzywająco.
Jako pierwszy przyszedł Broko. Derks posadził go w salonie, po czym poszedł po coś do picia.
- On jest w twojej drużynie? Ta kruszyna? - szepnął Ormiks, snując się za plecami siostra niczym cień.
- Tak. - Derks nalał wody do dzbanka.
- Słodki, słodki, słodki, słodki, słoooooooooodki. - Ormiks był naprawdę podekscytowany.
- To tylko pozory. Mógłby cię złamać jedną ręką.
- Nie musi tego robić, bo będę dla niego super miły.
- To rusz tyłek i idź dotrzymać mu towarzystwa.
Na szczęście Ormiks zostawił Derksa w spokoju, nim ten zdążył się zirytować jego infantylnym zachowaniem. Starszy z rodzeństwa mógł wreszcie dokończyć przygotowania.
Gdy Derks odrobił się z wszystkim i wrócił do salonu, zaczęli się schodzić kolejni goście. Trochę się denerwował, bo nie był pewien, jak sprawić, by poczuli się komfortowo. Na razie wszyscy poza Merike i Ormiksem wyglądali na trochę spiętych. Dobrze, że Derks miał duże mieszkanie, przynajmniej każdy znalazł dla siebie wygodny kąt. Tylko gdzie podziewał się Bumaga? Akurat teraz Derks czuł, że go potrzebuje, bo on zawsze umiał rozruszać towarzystwo.
- No cóż... jest was trochę więcej, niż początkowo planowałem, ale to nie szkodzi – oznajmił Derks. - Chciałem przede wszystkim, żebyście się trochę lepiej poznali. Dlatego proszę, nie bójcie się ze sobą rozmawiać.
Po tym jak skończył swoje przemówienie, nastała długa chwila ciszy. Dopiero Merike bez skrępowania uniósł rękę, jakby dając do zrozumienia, że chce coś powiedzieć.
- Impreza według Derksa... Czaję koncepcję, ale wybacz, to się nie sprawdzi – rzucił. - Jeśli chcesz, żeby ludzie ze sobą rozmawiali, to musisz zrobić tak... - Sięgnął do swojej torby i wyjął dużą, czarną butelkę. - Bierzesz jakiś alkohol... Dziewięć na dziesięć cywilizacji ma jakiś swój, więc to nie problem. Nalewasz trochę każdemu...
Przez moment Derks obserwował lekarza w ciszy, ale gdy ten nagle urwał i zaczął posyłać mu naglące spojrzenia, westchnął i poszedł po miseczki.
- Tak, nalewasz trochę każdemu... - Merike w końcu przeszedł od słów do czynów. - I wtedy każdy zaczyna pić, języki się rozwiązują, są rozmowy i po problemie. - Dokończył jednym tchem, napił się i uśmiechnął.
Tom ostrożnie powąchał tajemniczy płyn i nieco się skrzywił. Zapachem przypominał trochę rozpuszczalnik. Zmieszany żołnierz spojrzał pytająco na Chena, licząc na zachętę lub przestrogę, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami. No cóż, raz kozie śmierć. Tom wypił trochę i poczuł nieprzyjemną gorycz na języku. Trunek był naprawdę mocny.
- A co mi tam. Pijałem gorsze rzeczy – stwierdził po namyśle i wychylił resztę.
Ciepło momentalnie ogarnęło jego ciało i poczuł, że dostał wypieków na twarzy. Na szczęście, gdy spojrzał na pozostałych, zauważył, że nie on jeden. W zasadzie tylko Merike się nie zaczerwienił, bo miał zbyt ciemną cerę, by było to widać, no i oczywiście Sys.
- Och, widzę, że przybyłem w samą porę. - Bumaga pojawił się nagle. Bez wątpienia wszedł drzwiami, bo właśnie przed nimi stał, ale Tom nie przypominał sobie, by usłyszał dzwonek, a jemu akurat słuch nie szwankował.
- Każdemu się tak włamujesz na chatę? - rzucił Merike.
Bumaga puścił to mimo uszu i zdjął swoje różowe buty. Sam wziął sobie miseczkę i nalał trunku.
- Paskudne jak zawsze, ale ważne, że działa – skomentował, gdy się napił.
- Niektóre zioła ładnie idą w parze z alkoholem.
- Czyli wiedza znachora jednak na coś się przydała.
Już teraz Tom był w stanie stwierdzić, że między Merike a Bumagą jest jakaś zła energia. Nie wiedział, czy to przez to Sys wyszedł na taras, ale postanowił do niego dołączyć.
- Piękny widok, co? - powiedział Tom, wpatrując się w wysokie budynki i mosty. Słońce przyjemnie grzało, choć zaczynało już się chylić ku zachodowi.
Sys jako jedyny przyszedł w kombinezonie termicznym, ale długo w nim nie posiedział, bo nagle po prostu go zdjął. Usiadł na nagrzanych płytach i spojrzał w słońce, które jakimś cudem go nie raziło.
- Lubisz się wygrzewać, prawda? To dlatego twój kombinezon jest inny? - Tom usiadł obok wywrona.
- Jest przystosowany do zmiennocieplnych.
- Tam, skąd pochodzisz, musi być zupełnie inaczej niż tutaj.
- Yrynysa ma trzy słońca i rzadko zapada tam zmrok.
- Brzmi jak piękne miejsce.
Do tej pory zapatrzony w horyzont Sys przeniósł spojrzenie swych czarnych oczu na Toma.
- A jaka jest twoja planeta? - spytał.
- Ziemia? W sumie dość podobna do tej. I mocno urozmaicona. Są tam zimne miejsca i gorące. Suche i mokre.
- Co cię skłoniło, żeby ją opuścić?
- Gdyby nie Derks, gdyby nie moukowie, pewnie bym już nie żył... ja i moi przyjaciele. Mam dług do spłacenia. A ty czemu postanowiłeś tu służyć?
- Nie postanowiłem. Postanowiono za mnie – wyznał Sys bez cienia emocji, znowu obserwując horyzont.
- Nie dali ci wyboru? - zdumiał się Tom.
- Na Yrynysie nie ma wyborów. Robimy to, do czego jesteśmy przydzieleni.
- No rozumiem... Chyba. Ale czemu służysz tutaj, a nie tam?
- Każdego wielkiego roku szef przybywa na Yrynysę w poszukiwaniu najlepszych wojowników. Jeśli któregoś wybierze, płaci za niego wysoką sumę.
Tom rozszerzył oczy z niedowierzaniem.
- Płaci? Chcesz powiedzieć, że jesteś niewolnikiem?
- Nie, otrzymuję pensję, jak wszyscy.
- Ale nie mogłeś odmówić.
- Nie wolno nam wybierać. Wybór hamuje postęp. Gdy nie wybieramy, jest szybciej i efektywniej.
Najwyraźniej Sys nie miał ze swoim życiem najmniejszego problemu, bo o wszystkim opowiadał bez cienia żalu. Tomowi podobał się jego głos. Brzmiał bardziej kobieco niż męsko, ale dało się w nim wyczuć głębię i siłę.
Słońce schodziło coraz niżej. Gdy zrobiło się chłodnawo, Sys wstał i ubrał swój kombinezon.
Chen krążył po mieszkaniu, podziwiając wnętrze. Na razie nie chciał naprzykrzać się Derksowi, który zajęty był omawianiem ważnych spraw ze swoimi ludźmi. Chyba nie umiał jeszcze do końca oddzielić życia prywatnego od zawodowego.
Apartament różnił się znacznie od stylizowanego na ziemski domu Chena. Przeważały tu ciemniejsze barwy, więcej zieleni i błękitów, dużo roślin i mebli, które zdawały się mocno nieforemne, ale taka teraz panowała tu moda. Geolog zatrzymał się przy wąskim, wysokim regale, na którym rzędem stały liczne zwoje. Nie multimedialne, ale prawdziwe, na oko bardzo stare.
- Jedna z pierwszych encyklopedii. Dałem ją Derksowi w prezencie, gdy po raz pierwszy awansował – usłyszał za swoimi plecami Chen.
Odwrócił się gwałtownie. Bumaga stał tuż przy nim i również podziwiał zwoje. Nie wiedzieć czemu Chen poczuł się przy nim strasznie skrępowany. W tym mouku było coś niepokojącego i tajemniczego. Nawet nie dało się określić jego wieku. Niby miał całkowicie siwe włosy, ale za to doskonale gładką twarz, nawet sympatyczną na pierwszy rzut oka. Nie był ani barczysty, ani specjalnie wysoki, ale Chen wiedział, że konfrontacja z nim mogłaby się źle skończyć.
- To musiało kosztować fortunę – wykrztusił wreszcie z siebie.
- Powiedzmy, że złapałem okazję.
Teraz zamiast wpatrywać się w regał, Bumaga bacznie przyglądał się jemu, co jeszcze bardziej onieśmieliło Chena.
- Kwiatu puri-puri? - spytał od niechcenia mouk z uśmiechem na ustach.
Otworzył jakieś małe pudełko, w którym znajdowały się duże, żółte płatki.
- Co to robi? - mruknął podejrzliwie Ziemianin.
- Daje lekkiego kopa.
- Nie, dzięki...
Bumaga włożył sobie jeden płatek do ust i zaczął rzuć. Zaś Chen postanowił się przełamać i zadać pytanie, które chodziło mu po głowie.
- Jak się tu dostałeś? Mieszkanie jest dobrze zabezpieczone.
W odpowiedzi Bumaga uśmiechnął się tajemniczo i podwinął rękaw różowo-zielonej koszuli. Tak różowo-zielonej. To była kolejna rzecz, która się Chenowi rzuciła w oczy odnośnie Bumagi. Ubierał się dziwacznie, nawet na kosmiczne standardy. Trochę jak stereotypowy gej, ale kompletnie pozbawiony gustu.
- Widzisz to? - Mouk wskazał na białą bransoletę, którą miał na nadgarstku. - Tu są zapisane wszystkie moje uprawnienia. Mogę wejść wszędzie.
- Kapuję, Biały Oddział. Skąd się w ogóle wzięła ta organizacja?
- W czasach, gdy prowadziliśmy wyniszczające wojny z naomitami, król postanowił powołać grupę do zadań specjalnych. Kazał zebrać najlepszych i najbardziej przebiegłych wojowników w kraju i nadał im specjalne uprawnienia. Nazwał go Białym Oddziałem, bo to kolor królewski. Podlegali tylko jemu, a ich zadaniem było dążyć do celu po trupach, nie bacząc na nic. Oczywiście przez wieki zasady tej organizacji trochę się zmieniły, ale dalej mamy podobny status.
- I pewnie chciałbyś, żeby Derks kiedyś do was dołączył.
- Być może... Jeśli to uzna za słuszne. - Bumaga żuł dalej i nie przestawał wpatrywać się w Chena. - Jak czujesz się w nowym domu i w nowej roli?
- W porządku. Podoba mi się tu.
- Cieszę się, bo poparłem twoją kandydaturę.
Tego Chen się nie spodziewał i rozszerzył oczy w zdumieniu.
- Jesteś dobrym człowiekiem – dodał Bumaga, ponownie uśmiechając się tajemniczo. - Gdybyś był złym, nawet bym cię do niego nie dopuścił. - Z tymi słowy odszedł.
Długo z Sysem Tom sobie nie pogadał, bo wywron zebrał się dość szybko. Broko był zaabsorbowany opowieściami Ormiksa, ale za to Teneri zdecydowała się poświęcić Ziemianinowi trochę czasu.
- Słyszałam, że byłeś raz na Oliku – podjęła.
- Tak, ale niestety od tego zaczęła się ta cała przygoda z Lakszmee i terrorystami.
- Czytałam raport. Przykro mi, że musiałeś doświadczyć tego wszystkiego. Olikanie naprawdę nie są źli, ale cóż, wyjątki się zdarzają.
- Nie uważam, że jesteście źli.
- Choć fakt, niektóre Olikanki nadużywają swojej mocy.
- A ty... też tak potrafisz? Też umiesz zahipnotyzować? - Tom z powagą i niepewnością spojrzał w zielone oczy kobiety.
- Tego nie umiem, ale potrafię zajrzeć do czyjegoś umysłu. Potrafię zadać ból samym dotknięciem. Potrafię narzucić swoją wolę.
Teneri nie zachowywała się tak, jakby próbowała Toma zastraszyć, raczej rzeczowo wytłumaczyć na czym polegały jej zdolności. Jednak chcąc nie chcąc mężczyzna trochę się przejął.
- Dla laika brzmi przerażająco. Bez urazy, ale zaczynam rozumieć, czemu wasi mężczyźni często nazywają was wiedźmami – wyznał.
- Nie musisz się mnie bać. To dla mnie forma obrony, tak jak dla ciebie tężyzna fizyczna. Wiem, że ty byś mnie nie uderzył i wiedz, że ja nie grzebałabym w twojej głowie bez pozwolenia.
- Na mnie już pora – uszu Toma doszedł delikatny głos Broko. - Dziękuję, dowódco, za zaproszenie. Dziękuję wam za dotrzymanie towarzystwa. - Mouk skłonił się grzecznie.
- Poczekaj, odprowadzę cię! - Ormiks zerwał się na równe nogi.
- Miałeś pomóc mi sprzątać – mruknął Derks i skinął na swego siostra, który nieco zmarkotniał.
Rzeczywiście było już dość późno i Tom uznał, że może również powinien wracać. Wyszedł wraz z Broko, więc przy okazji zdążył zamienić z nim kilka słów. Sympatyczny był z niego młodzieniec. Jeszcze trochę nieśmiały i nieopierzony, ale widać było, że do swojego fachu podchodzi z wielką pasją, a Derksa uważa za wielki wzór. Tomowi spadł kamień z serca. Czuł, że będzie w stanie zaufać nowym towarzyszom.
Z Wrenem Derks nie widział się szmat czasu. Ten dość starej daty mouk był bez wątpienia geniuszem, bez którego żaden agent specjalny nie wspiąłby się na wyżyny swej profesji. Trochę przytył przez ostatnie dwa lata, ale akurat w jego przypadku liczył się przede wszystkim intelekt.
- Będę miał do ciebie wielką prośbę – podjął Derks, siedząc w warsztacie Wrena. - Potrzebuję sprawdzić swoją drużynę w boju. Przydałaby mi się jakaś dobra symulacja.
- Jakieś konkretne życzenia? - Wren nie przestawał dłubać w swoich mechanizmach.
- Zdam się na ciebie. Ważne, żeby przetestować zarówno ich zdolności indywidualne, jak i pracy w zespole.
- Hmm... Chyba mam coś w sam raz. Zgłoście się, kiedy będzie wam pasować.
- Dzięki, jesteś niezastąpiony.
Derks założył ręce za głowę i wyłożył się na szerokim krześle. Przez chwilę obserwował inżyniera przy pracy. Dla mouków cisza nie była czymś krępującym, więc na razie tkwili w milczeniu.
- Słyszałem, że brałeś udział w badaniach nad pierścieniem Lakszmee – rzucił po chwili.
- Owszem.
- Odkryłeś coś ciekawego?
- Ciężko powiedzieć. Wciąż nie rozumiemy jego działania. Na pewno wytwarza jakąś dziwną formę promieniowania. Raczej nie jest szkodliwe dla życia, ale to prawdopodobnie ono zmieniło tego chłopaka.
- Myślisz, że wpłynęło na jego psychikę?
- Nie jestem psychologiem, ale biorąc pod uwagę nieciekawą przeszłość tego terrorysty, sądzę, że już wcześniej był zdolny do takich czynów. Pierścień mu po prostu wszystko ułatwił. Fakt, Lakszmee twierdził, że miał wizje, ale nie mam pojęcia, ile w tym prawdy. - Wren odłoży narzędzia i spojrzał Derksowi prosto w oczy. - Prawda wygląda tak, że zwiększyła się jego siła fizyczna i może też intelektualna. Uodpornił się na zdolności parapsychiczne Olikanek. I jest to stan trwały. Niezmienny po tym, jak zabraliśmy mu pierścień. To bez wątpienia potężne narzędzie.
- Ziemianie twierdzą, że to dzieło Pierwszych. Ponoć spotkali kiedyś jednego z nich. Miał taki sam pierścień. Mówili, że potrafił przy jego pomocy tworzyć otaczającą go rzeczywistość. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby tak potężne narzędzie trafiło w niepowołane ręce.
- Raczej niewiele by się stało. Ta technologia przewyższa nas o eony. Nie umiemy z niej korzystać.
Derks wstał.
- Tak czy siak, lepiej żeby ten pierścień był pilnie strzeżony, a Lakszmee stracony za swoje czyny. Drugi raz mogę już nie być w stanie go powstrzymać – powiedział.
- Chcą go odesłać na Olik i tam osądzić. Oni nie mają kary śmierci.
- Więc mam nadzieję, że skażą go na wygnanie do Piekła, a tam już jakiś inny bandyta dokończy robotę.
Spotkanie okazało się krótsze i bardziej ogólnikowe, niż Tom się spodziewał. Sądził, że od razu przejdą do jakiegoś szkolenia, tymczasem skończyło się tylko na kwestiach organizacyjnych. Na szczęście Derks zdawał się Ziemianinowi poświęcać nieco więcej uwagi niż pozostałym.
- Jeśli masz jakieś pytania czy wątpliwości, mów śmiało. Odpowiem na wszystko – zapewnił mouk, gdy wyszli z sali odpraw.
- Jak właściwie powinienem się teraz do ciebie zwracać?
- Per „dowódco” albo w liczbie mnogiej. Oczywiście tylko na służbie. Prywatnie nic się nie zmienia. Coś cię jeszcze interesuje?
- Na razie jestem ciekaw, jak mi się będzie współpracowało z tymi wszystkimi obcymi. Teneri to Olikanka, zgadza się?
- Tak.
- A Sys?
- Wywron.
- Hmm... Wybacz głupie pytanie... ale to chłop czy baba? - Tom podrapał się za uchem. Kroczyli korytarzem w samotności.
- Ani jedno, ani drugie.
- Czyli jest taki jak ty?
- Nie, jest różnica między obupłciowym i bezpłciowym. On jest tym drugim. Znoszą jaja w trzech cyklach w życiu. Tak to u nich wygląda.
- Ma jakieś szczególne umiejętności?
- Wywroni są generalnie bardzo odporni. I na wysokie temperatury, i na brak wody, i na promieniowanie. Jedynie kiepsko znoszą zimno. Zresztą będziesz jeszcze miał okazję się wiele dowiedzieć. Urządzam w domu spotkanie integracyjne. Jesteś zaproszony – rzekł Derks z wyjątkowym brakiem entuzjazmu, ale do tego tonu już się Tom przyzwyczaił, więc nie zniechęciło go to.
Boże, będę w tej drużynie jedynym facetem – uświadomił sobie jeszcze.
Początkowo wszystko wskazywało na to, że przyjęcie będzie niewielkie. Derks planował zaprosić tylko osoby ze swojej drużyny, jednak szybko sobie przypomniał, że w pierwszej kolejności powiedział o wszystkim Merike. Może i nawet lepiej. W końcu z nim również będą współpracować, a jedna osoba w te czy we wte nie robi różnicy. Potem pojawił się kolejny problem – Ormiks. Gdy tylko dowiedział się o spotkaniu, postawił sobie wręcz z punkt honoru, że pomoże je zorganizować. Choć Derks kochał siostra całym sercem, jakoś nieszczególnie widział go na tym przyjęciu, ale nie potrafił zrobić mu przykrości, więc dał za wygraną. Na tym się jednak nie skończyło. Chen bardzo mocno nalegał na spotkanie dokładnie w ten sam dzień, zaś Derks doszedł do wniosku, że w sumie czemu nie, może go zaprosić. Nawet dobrze, że świeżo upieczony ambasador będzie miał okazję kogoś poznać. Zaś Bumaga? On jak zwykle wiedział o wszystkim, więc siłą rzeczy się wprosił. W ten sposób kameralne spotkanie, przekształciło się w całkiem spore przyjęcie, przynajmniej na derksowe standardy.
- Ależ to ekscytujące – skomentował Ormiks, mieszając coś w wielkim kotle. Właściwie on przejął całą inicjatywę, jeśli chodzi o przygotowanie poczęstunku. - Uwielbiam imprezy, tylko jakoś nigdy nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym razem jakąś urządzimy.
- To nie impreza, tylko spotkanie integracyjne – mruknął Derks, polerując miseczki.
- Ja nie mogę... tyle się pozmieniało. Mój sióstr nie dziewica i nie totalny odludek. Trafiłem przez przypadek do alternatywnego wszechświata, czy coś?
- Uważaj na temperaturę, zaraz to przypalisz! - Derks ignorował komentarze, jak się tylko dało, i zaczynał żałować, że pewnego razu zachciało mu się zwierzeń.
Czasem Ormiks potrafił być denerwujący, ale w gruncie rzeczy Derks uważał go za wielki skarb. Biorąc pod uwagę fakt, że matka dość dawno pozostawiła ich samym sobie i młodszemu z rodzeństwa brakowało właściwych wzorców, aż cud, że wyrósł na kogoś tak porządnego. W przeszłości sprawiał trochę problemów, ale teraz, w wieku dwudziestu jeden lat, Ormiks był naprawdę samodzielnym i rozgarniętym młodzieńcem. Choć pozostało w nim trochę ekstrawagancji. Ostatnio, na przykład, często zmieniał fryzurę. Obecnie mocno podciął włosy po bokach i jedynie przez środek zostawił bujną grzywę, sięgającą łopatek. Dobrze, że chociaż przestał ubierać się wyzywająco.
Jako pierwszy przyszedł Broko. Derks posadził go w salonie, po czym poszedł po coś do picia.
- On jest w twojej drużynie? Ta kruszyna? - szepnął Ormiks, snując się za plecami siostra niczym cień.
- Tak. - Derks nalał wody do dzbanka.
- Słodki, słodki, słodki, słodki, słoooooooooodki. - Ormiks był naprawdę podekscytowany.
- To tylko pozory. Mógłby cię złamać jedną ręką.
- Nie musi tego robić, bo będę dla niego super miły.
- To rusz tyłek i idź dotrzymać mu towarzystwa.
Na szczęście Ormiks zostawił Derksa w spokoju, nim ten zdążył się zirytować jego infantylnym zachowaniem. Starszy z rodzeństwa mógł wreszcie dokończyć przygotowania.
Gdy Derks odrobił się z wszystkim i wrócił do salonu, zaczęli się schodzić kolejni goście. Trochę się denerwował, bo nie był pewien, jak sprawić, by poczuli się komfortowo. Na razie wszyscy poza Merike i Ormiksem wyglądali na trochę spiętych. Dobrze, że Derks miał duże mieszkanie, przynajmniej każdy znalazł dla siebie wygodny kąt. Tylko gdzie podziewał się Bumaga? Akurat teraz Derks czuł, że go potrzebuje, bo on zawsze umiał rozruszać towarzystwo.
- No cóż... jest was trochę więcej, niż początkowo planowałem, ale to nie szkodzi – oznajmił Derks. - Chciałem przede wszystkim, żebyście się trochę lepiej poznali. Dlatego proszę, nie bójcie się ze sobą rozmawiać.
Po tym jak skończył swoje przemówienie, nastała długa chwila ciszy. Dopiero Merike bez skrępowania uniósł rękę, jakby dając do zrozumienia, że chce coś powiedzieć.
- Impreza według Derksa... Czaję koncepcję, ale wybacz, to się nie sprawdzi – rzucił. - Jeśli chcesz, żeby ludzie ze sobą rozmawiali, to musisz zrobić tak... - Sięgnął do swojej torby i wyjął dużą, czarną butelkę. - Bierzesz jakiś alkohol... Dziewięć na dziesięć cywilizacji ma jakiś swój, więc to nie problem. Nalewasz trochę każdemu...
Przez moment Derks obserwował lekarza w ciszy, ale gdy ten nagle urwał i zaczął posyłać mu naglące spojrzenia, westchnął i poszedł po miseczki.
- Tak, nalewasz trochę każdemu... - Merike w końcu przeszedł od słów do czynów. - I wtedy każdy zaczyna pić, języki się rozwiązują, są rozmowy i po problemie. - Dokończył jednym tchem, napił się i uśmiechnął.
Tom ostrożnie powąchał tajemniczy płyn i nieco się skrzywił. Zapachem przypominał trochę rozpuszczalnik. Zmieszany żołnierz spojrzał pytająco na Chena, licząc na zachętę lub przestrogę, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami. No cóż, raz kozie śmierć. Tom wypił trochę i poczuł nieprzyjemną gorycz na języku. Trunek był naprawdę mocny.
- A co mi tam. Pijałem gorsze rzeczy – stwierdził po namyśle i wychylił resztę.
Ciepło momentalnie ogarnęło jego ciało i poczuł, że dostał wypieków na twarzy. Na szczęście, gdy spojrzał na pozostałych, zauważył, że nie on jeden. W zasadzie tylko Merike się nie zaczerwienił, bo miał zbyt ciemną cerę, by było to widać, no i oczywiście Sys.
- Och, widzę, że przybyłem w samą porę. - Bumaga pojawił się nagle. Bez wątpienia wszedł drzwiami, bo właśnie przed nimi stał, ale Tom nie przypominał sobie, by usłyszał dzwonek, a jemu akurat słuch nie szwankował.
- Każdemu się tak włamujesz na chatę? - rzucił Merike.
Bumaga puścił to mimo uszu i zdjął swoje różowe buty. Sam wziął sobie miseczkę i nalał trunku.
- Paskudne jak zawsze, ale ważne, że działa – skomentował, gdy się napił.
- Niektóre zioła ładnie idą w parze z alkoholem.
- Czyli wiedza znachora jednak na coś się przydała.
Już teraz Tom był w stanie stwierdzić, że między Merike a Bumagą jest jakaś zła energia. Nie wiedział, czy to przez to Sys wyszedł na taras, ale postanowił do niego dołączyć.
- Piękny widok, co? - powiedział Tom, wpatrując się w wysokie budynki i mosty. Słońce przyjemnie grzało, choć zaczynało już się chylić ku zachodowi.
Sys jako jedyny przyszedł w kombinezonie termicznym, ale długo w nim nie posiedział, bo nagle po prostu go zdjął. Usiadł na nagrzanych płytach i spojrzał w słońce, które jakimś cudem go nie raziło.
- Lubisz się wygrzewać, prawda? To dlatego twój kombinezon jest inny? - Tom usiadł obok wywrona.
- Jest przystosowany do zmiennocieplnych.
- Tam, skąd pochodzisz, musi być zupełnie inaczej niż tutaj.
- Yrynysa ma trzy słońca i rzadko zapada tam zmrok.
- Brzmi jak piękne miejsce.
Do tej pory zapatrzony w horyzont Sys przeniósł spojrzenie swych czarnych oczu na Toma.
- A jaka jest twoja planeta? - spytał.
- Ziemia? W sumie dość podobna do tej. I mocno urozmaicona. Są tam zimne miejsca i gorące. Suche i mokre.
- Co cię skłoniło, żeby ją opuścić?
- Gdyby nie Derks, gdyby nie moukowie, pewnie bym już nie żył... ja i moi przyjaciele. Mam dług do spłacenia. A ty czemu postanowiłeś tu służyć?
- Nie postanowiłem. Postanowiono za mnie – wyznał Sys bez cienia emocji, znowu obserwując horyzont.
- Nie dali ci wyboru? - zdumiał się Tom.
- Na Yrynysie nie ma wyborów. Robimy to, do czego jesteśmy przydzieleni.
- No rozumiem... Chyba. Ale czemu służysz tutaj, a nie tam?
- Każdego wielkiego roku szef przybywa na Yrynysę w poszukiwaniu najlepszych wojowników. Jeśli któregoś wybierze, płaci za niego wysoką sumę.
Tom rozszerzył oczy z niedowierzaniem.
- Płaci? Chcesz powiedzieć, że jesteś niewolnikiem?
- Nie, otrzymuję pensję, jak wszyscy.
- Ale nie mogłeś odmówić.
- Nie wolno nam wybierać. Wybór hamuje postęp. Gdy nie wybieramy, jest szybciej i efektywniej.
Najwyraźniej Sys nie miał ze swoim życiem najmniejszego problemu, bo o wszystkim opowiadał bez cienia żalu. Tomowi podobał się jego głos. Brzmiał bardziej kobieco niż męsko, ale dało się w nim wyczuć głębię i siłę.
Słońce schodziło coraz niżej. Gdy zrobiło się chłodnawo, Sys wstał i ubrał swój kombinezon.
Chen krążył po mieszkaniu, podziwiając wnętrze. Na razie nie chciał naprzykrzać się Derksowi, który zajęty był omawianiem ważnych spraw ze swoimi ludźmi. Chyba nie umiał jeszcze do końca oddzielić życia prywatnego od zawodowego.
Apartament różnił się znacznie od stylizowanego na ziemski domu Chena. Przeważały tu ciemniejsze barwy, więcej zieleni i błękitów, dużo roślin i mebli, które zdawały się mocno nieforemne, ale taka teraz panowała tu moda. Geolog zatrzymał się przy wąskim, wysokim regale, na którym rzędem stały liczne zwoje. Nie multimedialne, ale prawdziwe, na oko bardzo stare.
- Jedna z pierwszych encyklopedii. Dałem ją Derksowi w prezencie, gdy po raz pierwszy awansował – usłyszał za swoimi plecami Chen.
Odwrócił się gwałtownie. Bumaga stał tuż przy nim i również podziwiał zwoje. Nie wiedzieć czemu Chen poczuł się przy nim strasznie skrępowany. W tym mouku było coś niepokojącego i tajemniczego. Nawet nie dało się określić jego wieku. Niby miał całkowicie siwe włosy, ale za to doskonale gładką twarz, nawet sympatyczną na pierwszy rzut oka. Nie był ani barczysty, ani specjalnie wysoki, ale Chen wiedział, że konfrontacja z nim mogłaby się źle skończyć.
- To musiało kosztować fortunę – wykrztusił wreszcie z siebie.
- Powiedzmy, że złapałem okazję.
Teraz zamiast wpatrywać się w regał, Bumaga bacznie przyglądał się jemu, co jeszcze bardziej onieśmieliło Chena.
- Kwiatu puri-puri? - spytał od niechcenia mouk z uśmiechem na ustach.
Otworzył jakieś małe pudełko, w którym znajdowały się duże, żółte płatki.
- Co to robi? - mruknął podejrzliwie Ziemianin.
- Daje lekkiego kopa.
- Nie, dzięki...
Bumaga włożył sobie jeden płatek do ust i zaczął rzuć. Zaś Chen postanowił się przełamać i zadać pytanie, które chodziło mu po głowie.
- Jak się tu dostałeś? Mieszkanie jest dobrze zabezpieczone.
W odpowiedzi Bumaga uśmiechnął się tajemniczo i podwinął rękaw różowo-zielonej koszuli. Tak różowo-zielonej. To była kolejna rzecz, która się Chenowi rzuciła w oczy odnośnie Bumagi. Ubierał się dziwacznie, nawet na kosmiczne standardy. Trochę jak stereotypowy gej, ale kompletnie pozbawiony gustu.
- Widzisz to? - Mouk wskazał na białą bransoletę, którą miał na nadgarstku. - Tu są zapisane wszystkie moje uprawnienia. Mogę wejść wszędzie.
- Kapuję, Biały Oddział. Skąd się w ogóle wzięła ta organizacja?
- W czasach, gdy prowadziliśmy wyniszczające wojny z naomitami, król postanowił powołać grupę do zadań specjalnych. Kazał zebrać najlepszych i najbardziej przebiegłych wojowników w kraju i nadał im specjalne uprawnienia. Nazwał go Białym Oddziałem, bo to kolor królewski. Podlegali tylko jemu, a ich zadaniem było dążyć do celu po trupach, nie bacząc na nic. Oczywiście przez wieki zasady tej organizacji trochę się zmieniły, ale dalej mamy podobny status.
- I pewnie chciałbyś, żeby Derks kiedyś do was dołączył.
- Być może... Jeśli to uzna za słuszne. - Bumaga żuł dalej i nie przestawał wpatrywać się w Chena. - Jak czujesz się w nowym domu i w nowej roli?
- W porządku. Podoba mi się tu.
- Cieszę się, bo poparłem twoją kandydaturę.
Tego Chen się nie spodziewał i rozszerzył oczy w zdumieniu.
- Jesteś dobrym człowiekiem – dodał Bumaga, ponownie uśmiechając się tajemniczo. - Gdybyś był złym, nawet bym cię do niego nie dopuścił. - Z tymi słowy odszedł.
Długo z Sysem Tom sobie nie pogadał, bo wywron zebrał się dość szybko. Broko był zaabsorbowany opowieściami Ormiksa, ale za to Teneri zdecydowała się poświęcić Ziemianinowi trochę czasu.
- Słyszałam, że byłeś raz na Oliku – podjęła.
- Tak, ale niestety od tego zaczęła się ta cała przygoda z Lakszmee i terrorystami.
- Czytałam raport. Przykro mi, że musiałeś doświadczyć tego wszystkiego. Olikanie naprawdę nie są źli, ale cóż, wyjątki się zdarzają.
- Nie uważam, że jesteście źli.
- Choć fakt, niektóre Olikanki nadużywają swojej mocy.
- A ty... też tak potrafisz? Też umiesz zahipnotyzować? - Tom z powagą i niepewnością spojrzał w zielone oczy kobiety.
- Tego nie umiem, ale potrafię zajrzeć do czyjegoś umysłu. Potrafię zadać ból samym dotknięciem. Potrafię narzucić swoją wolę.
Teneri nie zachowywała się tak, jakby próbowała Toma zastraszyć, raczej rzeczowo wytłumaczyć na czym polegały jej zdolności. Jednak chcąc nie chcąc mężczyzna trochę się przejął.
- Dla laika brzmi przerażająco. Bez urazy, ale zaczynam rozumieć, czemu wasi mężczyźni często nazywają was wiedźmami – wyznał.
- Nie musisz się mnie bać. To dla mnie forma obrony, tak jak dla ciebie tężyzna fizyczna. Wiem, że ty byś mnie nie uderzył i wiedz, że ja nie grzebałabym w twojej głowie bez pozwolenia.
- Na mnie już pora – uszu Toma doszedł delikatny głos Broko. - Dziękuję, dowódco, za zaproszenie. Dziękuję wam za dotrzymanie towarzystwa. - Mouk skłonił się grzecznie.
- Poczekaj, odprowadzę cię! - Ormiks zerwał się na równe nogi.
- Miałeś pomóc mi sprzątać – mruknął Derks i skinął na swego siostra, który nieco zmarkotniał.
Rzeczywiście było już dość późno i Tom uznał, że może również powinien wracać. Wyszedł wraz z Broko, więc przy okazji zdążył zamienić z nim kilka słów. Sympatyczny był z niego młodzieniec. Jeszcze trochę nieśmiały i nieopierzony, ale widać było, że do swojego fachu podchodzi z wielką pasją, a Derksa uważa za wielki wzór. Tomowi spadł kamień z serca. Czuł, że będzie w stanie zaufać nowym towarzyszom.
Z Wrenem Derks nie widział się szmat czasu. Ten dość starej daty mouk był bez wątpienia geniuszem, bez którego żaden agent specjalny nie wspiąłby się na wyżyny swej profesji. Trochę przytył przez ostatnie dwa lata, ale akurat w jego przypadku liczył się przede wszystkim intelekt.
- Będę miał do ciebie wielką prośbę – podjął Derks, siedząc w warsztacie Wrena. - Potrzebuję sprawdzić swoją drużynę w boju. Przydałaby mi się jakaś dobra symulacja.
- Jakieś konkretne życzenia? - Wren nie przestawał dłubać w swoich mechanizmach.
- Zdam się na ciebie. Ważne, żeby przetestować zarówno ich zdolności indywidualne, jak i pracy w zespole.
- Hmm... Chyba mam coś w sam raz. Zgłoście się, kiedy będzie wam pasować.
- Dzięki, jesteś niezastąpiony.
Derks założył ręce za głowę i wyłożył się na szerokim krześle. Przez chwilę obserwował inżyniera przy pracy. Dla mouków cisza nie była czymś krępującym, więc na razie tkwili w milczeniu.
- Słyszałem, że brałeś udział w badaniach nad pierścieniem Lakszmee – rzucił po chwili.
- Owszem.
- Odkryłeś coś ciekawego?
- Ciężko powiedzieć. Wciąż nie rozumiemy jego działania. Na pewno wytwarza jakąś dziwną formę promieniowania. Raczej nie jest szkodliwe dla życia, ale to prawdopodobnie ono zmieniło tego chłopaka.
- Myślisz, że wpłynęło na jego psychikę?
- Nie jestem psychologiem, ale biorąc pod uwagę nieciekawą przeszłość tego terrorysty, sądzę, że już wcześniej był zdolny do takich czynów. Pierścień mu po prostu wszystko ułatwił. Fakt, Lakszmee twierdził, że miał wizje, ale nie mam pojęcia, ile w tym prawdy. - Wren odłoży narzędzia i spojrzał Derksowi prosto w oczy. - Prawda wygląda tak, że zwiększyła się jego siła fizyczna i może też intelektualna. Uodpornił się na zdolności parapsychiczne Olikanek. I jest to stan trwały. Niezmienny po tym, jak zabraliśmy mu pierścień. To bez wątpienia potężne narzędzie.
- Ziemianie twierdzą, że to dzieło Pierwszych. Ponoć spotkali kiedyś jednego z nich. Miał taki sam pierścień. Mówili, że potrafił przy jego pomocy tworzyć otaczającą go rzeczywistość. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby tak potężne narzędzie trafiło w niepowołane ręce.
- Raczej niewiele by się stało. Ta technologia przewyższa nas o eony. Nie umiemy z niej korzystać.
Derks wstał.
- Tak czy siak, lepiej żeby ten pierścień był pilnie strzeżony, a Lakszmee stracony za swoje czyny. Drugi raz mogę już nie być w stanie go powstrzymać – powiedział.
- Chcą go odesłać na Olik i tam osądzić. Oni nie mają kary śmierci.
- Więc mam nadzieję, że skażą go na wygnanie do Piekła, a tam już jakiś inny bandyta dokończy robotę.
Od samego rana Derks przepytywał Toma z niezbędnej dla każdego członka sił specjalnych wiedzy, którą wpajał mu przez kilka dni.
- Jakie są ograniczenia przenośnego teleportera?
- Zasilanie. Pobiera tak wielkie ilości energii, że pozwala tylko na jakieś trzy skoki na dobę. Do tego wiązkę łatwo namierzyć i przechwycić, więc nie każda sytuacja jest odpowiednia do jego użycia.
- Zasięg?
- Około dziesięć tysięcy kilometrów. Sorry, musiałem to sobie przeliczyć na ziemską jednostkę.
- Dobrze, z wiedzą teoretyczną nie ma problemu. Jeszcze dziś w praktyce poćwiczymy korzystanie ze sprzętu. - Derks zabrał ze stołu przenośny teleporter i przypiął go sobie do nadgarstka. - Jeszcze jedna ważna rzecz... To ściśle tajne, więc nie mówiłem ci o tym wcześniej, ale nadszedł czas... Neurotoksyna. Wiem, że brzmi strasznie, ale wszystkim agentom to wszczepiają i może pewnego dnia okazać się potrzebna.
- Chodzi o takie coś, co pozwala się zabić, gdybyś został schwytany i mieli cię torturować? - Tom nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani przerażonego.
- Dokładnie. Wszczepiają to bezpośrednio do mózgu. Zabieg jest bezbolesny, a sam środek całkowicie bezpieczny w nieaktywnej formie. Istnieje kilka sposobów, by go aktywować, ale to już ci wyjaśni doktor Merike.
- Jeszcze raz dzięki, że mi zaufałeś. Mam nadzieję, że cię nie zawiodę.
Zapał Toma przypadł do gustu Derksowi, który momentalnie się uśmiechnął.
- Jutro będziesz miał pierwszą okazję, żeby się wykazać – rzekł.
Byli zwarci i gotowi. Tom zdążył przyzwyczaić się do kombinezonu termicznego oraz zaawansowanego sprzętu bojowego. Szybko opanował techniki zaprezentowane przez Derksa i nie mógł się już doczekać prawdziwego sprawdzianu umiejętności.
Hala do symulacji okazała się ogromna. Z tego, co Tom zdążył się dowiedzieć, działała podobnie jak holodek ze Star Treka. A przynajmniej takie skojarzenie przychodziło mu do głowy. Holograficzni wrogowie ponoć sprawiali bardzo realistyczne wrażenie, a pole elektromagnetyczne nadawało im fizyczności.
- Można w tym zginąć? - spytał przezornie Tom.
- Nie, ale lepiej nie dać się trafić, bo jak dostaniesz w witalny punkt, to będziesz nieprzytomny przez kilka godzin. - Derks poprawił słuchawkę w uchu. - Dobra, Wren, jesteśmy gotowi. Na razie ustaw tryb uśpiony. Muszę jeszcze im wyjaśnić parę rzeczy.
Momentalnie hala zmieniła się w rozległą, skalistą pustynię, na której stał gigantyczny, betonowy moloch bez okien. Prowadziły do niego jedne drzwi strzeżone przez dwóch uzbrojonych mężczyzn w białych, matowych zbrojach. Z wyglądu przypominali doktora Merike ze swymi ciemnymi ciałami i kolorowymi włosami, ale byli zdecydowanie bardziej masywni i nie mieli kitek na końcu ogona. Nie poruszali się wcale, jak w grze, w której ktoś wcisnął pauzę.
- Wybrałem urukinów, bo są silni i bezwzględni. Gotowi poświęcić własnych ludzi, by dopiąć swego. Musicie mieć to na uwadze przy planowaniu misji ratunkowej – przemówił Derks.
- Misji ratunkowej? - zainteresował się Broko.
- Tak, to wasze zadanie: odbić zakładnika – tłumaczył dalej dowódca. - Jednak nie otrzymacie żadnego planu budynku ani informacji, gdzie dokładnie przebywa więzień.
Tom zaczynał się niepokoić. Jeśli w środku roiło się od żołnierzy, to misja zdawała się praktycznie niewykonalna.
- Kim jest zakładnik? - spytał Sys.
- Ja nim będę. Teneri przejmie dowodzenie – oznajmił Derks ku zdumieniu wszystkich.
Teraz
Tom przejął się jeszcze bardziej. Mieli działać bez dowódcy?
Czy to aby nie przesada jak na pierwszy test?
- Będę was obserwować. Chcę wiedzieć, jak sobie radzicie w akcji – wyjaśnił Derks. - Pamiętajcie, macie działać tak, jakby w grę wchodziło wasze własne życie. I moje, rzecz jasna. Wren, możesz włączać. A wam życzę powodzenia. - Dowódca nacisnął teleporter i znikł.
Reszta załogi momentalnie schowała się za jedną ze skał. Na razie Tom postanowił całkowicie zdać się na rozkazy bardziej doświadczonych od siebie.
- Widzę tylko jeden sposób – przemówiła Teneri. - Teleportujemy się prosto za plecy tych strażników. Jednego unieszkodliwimy od razu, a drugiemu pogrzebię w głowie. W ten sposób poznam plan budynku, może nawet miejsce, w którym przebywa więzień.
- Chcesz użyć teleportera już teraz? - przejął się Tom.
- Prawdopodobnie i tak mają urządzenie przechwytujące. Teleporter przyda się tylko teraz, gdy nie wiedzą o naszej obecności.
- To sensowny plan. Powinniśmy tak zrobić – zgodził się Sys.
Nikt już nie protestował. Broko ogłuszył jednego ze strażników szybkim ciosem w kark, zaś drugiego Tom i Sys przytrzymali i rozbroili.
Cholernie realistyczne te hologramy – pomyślał Ziemianin, trzymając dłoń na ustach szarpiącego się strażnika.
Teneri przyłożyła rękę do ciała mężczyzny i rozpoczęła proces sondowania umysłu.
- Widzę mniej więcej jak to wygląda w środku – mówiła. - Są cele. Dużo cel... na kilku poziomach. Nie ma informacji, gdzie go przetrzymują.
- Moglibyśmy wziąć tego tutaj jako zakładnika i dokonać wymiany – zasugerował Tom.
- Nie zrobią tego. Prędzej go poświęcą. Dowódca nie bez przyczyny wybrał urukinów. Nie chciał, żeby było za prosto. - Sys odpiął broń od pasa i odbezpieczył. - Dobra wiadomość jest taka, że nie są najlepszymi strzelcami. Jeśli będziemy wystarczająco szybcy, może się uda przez nich przebić.
- Pójdę przodem. Wszyscy kierują się za mną. Obstawiona każda flanka. Strzelać, żeby zabić. Jak włączą alarm, to będzie problem. - Teneri zmusiła strażnika, by przyłożył oko do skanera otwierającego drzwi.
Tom wziął ostatni głębszy wdech, by przygotować się mentalnie, po czym wkroczył za resztą do środka i zaczęło się. Był doświadczonym żołnierzem i odbył wiele ciężkich treningów, ale takiego tempa nie doświadczył jeszcze nigdy. Wahanie i analizowanie nie wchodziło w grę. Należało wyeliminować wroga, nim ten zdążył choćby położyć palec na spuście. Tom czułby się wręcz jak na strzelnicy, gdyby nie ogromna presja. Na szczęście dawał radę. Nie miał czasu patrzyć, jak idzie jego towarzyszom, ale przynajmniej z tego, co słyszał, wynikało, że całkiem dobrze. Posuwali się dalej.
Gdy rozbrzmiał dźwięk alarmu tempo wzrosło jeszcze bardziej.
- Cholera, tędy! - krzyknęła Teneri, prowadząc swą drużynę.
Wbiegli w boczny korytarz i Tom szybko zauważył opuszczające się grodzie, gotowe odciąć im drogę ucieczki.
- Szybciej! Ma szansę się udać! - ponagliła kobieta.
Kiedyś Tom myślał, że jest dobrym biegaczem, ale Broko swą szybkością prześcignął wszystkich. Tylko on zdołał się wturlać pod opuszczające się grodzie i znaleźć po drugiej stronie, nim to kompletnie odcięło im drogę ucieczki. Tom wiedział, że nie zdąży. Gdyby teraz spróbował, opuszczająca się ściana prawdopodobnie, by go zmiażdżyła, a nie miał ochoty sprawdzać, jak poważnych obrażeń można się nabawić w symulacji.
- Cholera – zaklęła Teneri, gdy znalazła się przy metalowej ścianie.
Byli w potrzasku, otoczeni przez oddział wroga. Uzbrojeni urukini mierzyli prosto w nich. Ich mroźne spojrzenia i zawzięte wyrazy twarzy sprawiały, że łatwo dało się zapomnieć, że to tylko program treningowy.
- Rzucić broń! - warknął jeden z nich.
Sys i Tom spojrzeli na Teneri niepewnie.
- Zróbcie to. Symulacja wciąż trwa. Jeszcze nic straconego – szepnęła kobieta.
Kapitulacja przyszła z trudem, ale nie mieli zbytniego wyboru. Może chociaż Broko zdołał uciec? Może w nim tkwiła jeszcze jakaś nadzieja?
Cela, do której trafili, nie przypominała niczego, co Tom kojarzył z filmów o kosmicznych więzieniach. Otaczały ich zwykłe metalowe kraty i betonowe ściany. Zamek sprawiał wrażenie prymitywnego, ale solidnego, bo nijak nie szło go wyłamać.
- Ci urukini zdają się dość prymitywni. Naprawdę uważasz, że mogę mieć urządzenie przechwytujące? - rzucił Tom do Tenerii, ściskając z niezadowoleniem pręty od krat.
- Uwierz mi, wiem o nich więcej od ciebie. Może nie są zaawansowani technologicznie, ale mają kilka bajerów kupionych nielegalnie – odparła Olikanka. - Zresztą co za różnica? I tak zabrali nam cały sprzęt.
- Nie do końca cały. - Sys wyjął coś zza buta.
Gdy Tom przyjrzał się tajemniczemu przedmiotowi, zauważył, że to tylko kawałek drutu. Sceptycznie spojrzał na wywrona.
- Gdy szkoliłem się na Yrynysie, bardzo dużo uwagi poświęcano umiejętności wyzwalania się ze wszelkich pułapek – z tymi słowy Sys zaczął dłubać w zamku.
Ciężko było oszacować tu upływ czasu, ale Tom miał wrażenie, że cały proces zajmuje wywronowi zdecydowanie więcej, niż powinien. Ziemiani zaczynał się niepokoić, zwłaszcza że jego uszu doszły mało optymistyczne dźwięki.
- Ktoś się zbliża – szepnął ze zdenerwowaniem.
- Jesteś pewien? - zdziwiła się Teneri.
- Tak, słyszę kroki. Coraz bliżej. Nie mamy wiele czasu.
Wywron zdawał się pracować z niezwykłym opanowaniem, ale Teneri spojrzała na niego z niepokojem.
- Sys... - Jej głos zdradzał stres.
- Już prawie. - Wywron dalej działał w skupieniu.
Mimo kombinezonu termicznego, Tom poczuł spływający z czoła pot. Słyszał już nie tylko kroki, ale też walenie serc ich wszystkich. Jak zegary odmierzające czas do spotkania z przeznaczeniem, coraz szybciej i coraz głośniej. Łup, łup, łup.
- Jest... - ucieszył się Sys, gdy zamek zazgrzytał.
Cała trójka natychmiast wypadła na zewnątrz i przycisnęła się do ścian przy drzwiach wiodących do sąsiedniego korytarza. Trzy, cztery, może pięć kroków – Tom wiedział, że zostało tylko tyle.
Wzięli wroga z zaskoczenia, podobnie jak strażników na samym początku. I tym razem Teneri nie omieszkała wysondować mu umysłu.
- Wiem, gdzie jest dowódca. Znajdujemy się niedaleko – powiedziała z poruszeniem, gdy żołnierz leżał już ogłuszony na podłodze. - Niestety mamy tylko jedną broń. - Odpięła miotacz od jego pasa. Tom zdziwił się, gdy mu go wręczyła. - Widziałam twój trening z dowódcą. Jesteś dobrym strzelcem.
- Nigdy nie używałem takiej broni.
Była duża i ciężka. Niezbyt wygodnie leżała w dłoni.
- To proste. Tu odbezpieczasz, tym strzelasz. Tylko uważaj, bo ma spory odrzut.
Wyjaśnienia Teneri zdawały się wystarczające. Tom przyjął „prezent” i w zasadzie cieszył się, że został doceniony. Na szczęście urukin miał jeszcze przy sobie zestaw noży, więc przynajmniej reszta nie została z gołymi rękami.
- Za mną. - Teneri skinęła na pozostałych.
O dziwo korytarz jak na razie zdawał się pusty, ale to nie pomagało w rozładowaniu napięcia. Zwłaszcza że gdy dotarli do schodów, Tom usłyszał liczne dźwięki stóp na wyższym poziomie. Gestykulując, dał do zrozumienia, że lepiej się tam nie zapuszczać.
- Musimy. Tam go właśnie trzymają – szepnęła kobieta.
Tom jeszcze raz przyjrzał się krętym schodom i przygryzł wargę. No cóż, chyba nie mieli wyjścia. Wziął głęboki wdech i zacisnął dłonie na miotaczu. Zrobił kilka kroków w górę, bardzo powoli, nasłuchując. Reszta podążała za nim, a on za wszelką cenę próbował oszacować liczbę żołnierzy i ich rozmieszczenie. Wszedł jeszcze wyżej. Wyczekiwał odpowiedniej chwili. Chyba był gotów.
Wychylił się zza ściany i zaczął zdejmować wrogów jednego po drugim. Otworzyli ogień. Schował się. Potem znowu wychylił i wystrzelił. Biegli prosto na niego. Wiedział, że nie zdąży zdjąć ich wszystkich. Zostało paru. Znowu przycisnął się do ściany, modląc się w duchu, by jakimś cudem mu się udało. Jednak wrogowie nie przyszli. Za to dało się słyszeć kolejną serię strzałów. I nie był to dźwięk broni urukinów.
- Broko? - Tom wychylił się zza ściany. Nie wierzył, ale to naprawdę był on. Młody mouk jakimś cudem zdołał zajść niedobitki żołnierzy od tyłu i wziąć ich z zaskoczenia.
Nie było czasu na zadawanie pytań. Musieli dokończyć misję. Cała czwórka wpadła do sektora więziennego i kamień spadł im z serca, gdy ujrzeli dowódcę, który ze spokojem przeniósł wzrok z holograficznych ekranów prosto na nich. Tym razem Sys już nie bawił się zamkiem, bo nie było na to czasu. Tom otworzył drzwi jednym strzałem.
- Dobrze was widzieć, dowódco – ucieszyła się Teneri.
- Nie spuszczać gardy, to nie koniec zadania – rzekł beznamiętnie Derks. Tom spojrzał na niego pytająco. - Nie wystarczy odnaleźć więźnia. Trzeba go jeszcze wydostać. A tak się składa, że połamali mi nogi i nie mogę poruszać się samodzielnie. - Derks powiedział to z taką beztroską, że zabrzmiało wręcz komicznie. Niestety nikomu nie było do śmiechu.
- Ktoś się zbliża – rzekł Sys, który stał najbliżej korytarza.
Zaaferowane spojrzenie Ziemianina spotkało się z brązowymi oczami Derksa, które świdrowały go niemiłosiernie.
- To całkiem realna sytuacja, nie sądzisz? Co byś zrobił, gdyby doszło do tego naprawdę? - spytał Derks z nieukrywaną stanowczością.
Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że należało działać, a nie rozmawiać. Tom wręczył broń Teneri, a sam wziął Derksa na plecy.
- Będę was obserwować. Chcę wiedzieć, jak sobie radzicie w akcji – wyjaśnił Derks. - Pamiętajcie, macie działać tak, jakby w grę wchodziło wasze własne życie. I moje, rzecz jasna. Wren, możesz włączać. A wam życzę powodzenia. - Dowódca nacisnął teleporter i znikł.
Reszta załogi momentalnie schowała się za jedną ze skał. Na razie Tom postanowił całkowicie zdać się na rozkazy bardziej doświadczonych od siebie.
- Widzę tylko jeden sposób – przemówiła Teneri. - Teleportujemy się prosto za plecy tych strażników. Jednego unieszkodliwimy od razu, a drugiemu pogrzebię w głowie. W ten sposób poznam plan budynku, może nawet miejsce, w którym przebywa więzień.
- Chcesz użyć teleportera już teraz? - przejął się Tom.
- Prawdopodobnie i tak mają urządzenie przechwytujące. Teleporter przyda się tylko teraz, gdy nie wiedzą o naszej obecności.
- To sensowny plan. Powinniśmy tak zrobić – zgodził się Sys.
Nikt już nie protestował. Broko ogłuszył jednego ze strażników szybkim ciosem w kark, zaś drugiego Tom i Sys przytrzymali i rozbroili.
Cholernie realistyczne te hologramy – pomyślał Ziemianin, trzymając dłoń na ustach szarpiącego się strażnika.
Teneri przyłożyła rękę do ciała mężczyzny i rozpoczęła proces sondowania umysłu.
- Widzę mniej więcej jak to wygląda w środku – mówiła. - Są cele. Dużo cel... na kilku poziomach. Nie ma informacji, gdzie go przetrzymują.
- Moglibyśmy wziąć tego tutaj jako zakładnika i dokonać wymiany – zasugerował Tom.
- Nie zrobią tego. Prędzej go poświęcą. Dowódca nie bez przyczyny wybrał urukinów. Nie chciał, żeby było za prosto. - Sys odpiął broń od pasa i odbezpieczył. - Dobra wiadomość jest taka, że nie są najlepszymi strzelcami. Jeśli będziemy wystarczająco szybcy, może się uda przez nich przebić.
- Pójdę przodem. Wszyscy kierują się za mną. Obstawiona każda flanka. Strzelać, żeby zabić. Jak włączą alarm, to będzie problem. - Teneri zmusiła strażnika, by przyłożył oko do skanera otwierającego drzwi.
Tom wziął ostatni głębszy wdech, by przygotować się mentalnie, po czym wkroczył za resztą do środka i zaczęło się. Był doświadczonym żołnierzem i odbył wiele ciężkich treningów, ale takiego tempa nie doświadczył jeszcze nigdy. Wahanie i analizowanie nie wchodziło w grę. Należało wyeliminować wroga, nim ten zdążył choćby położyć palec na spuście. Tom czułby się wręcz jak na strzelnicy, gdyby nie ogromna presja. Na szczęście dawał radę. Nie miał czasu patrzyć, jak idzie jego towarzyszom, ale przynajmniej z tego, co słyszał, wynikało, że całkiem dobrze. Posuwali się dalej.
Gdy rozbrzmiał dźwięk alarmu tempo wzrosło jeszcze bardziej.
- Cholera, tędy! - krzyknęła Teneri, prowadząc swą drużynę.
Wbiegli w boczny korytarz i Tom szybko zauważył opuszczające się grodzie, gotowe odciąć im drogę ucieczki.
- Szybciej! Ma szansę się udać! - ponagliła kobieta.
Kiedyś Tom myślał, że jest dobrym biegaczem, ale Broko swą szybkością prześcignął wszystkich. Tylko on zdołał się wturlać pod opuszczające się grodzie i znaleźć po drugiej stronie, nim to kompletnie odcięło im drogę ucieczki. Tom wiedział, że nie zdąży. Gdyby teraz spróbował, opuszczająca się ściana prawdopodobnie, by go zmiażdżyła, a nie miał ochoty sprawdzać, jak poważnych obrażeń można się nabawić w symulacji.
- Cholera – zaklęła Teneri, gdy znalazła się przy metalowej ścianie.
Byli w potrzasku, otoczeni przez oddział wroga. Uzbrojeni urukini mierzyli prosto w nich. Ich mroźne spojrzenia i zawzięte wyrazy twarzy sprawiały, że łatwo dało się zapomnieć, że to tylko program treningowy.
- Rzucić broń! - warknął jeden z nich.
Sys i Tom spojrzeli na Teneri niepewnie.
- Zróbcie to. Symulacja wciąż trwa. Jeszcze nic straconego – szepnęła kobieta.
Kapitulacja przyszła z trudem, ale nie mieli zbytniego wyboru. Może chociaż Broko zdołał uciec? Może w nim tkwiła jeszcze jakaś nadzieja?
Cela, do której trafili, nie przypominała niczego, co Tom kojarzył z filmów o kosmicznych więzieniach. Otaczały ich zwykłe metalowe kraty i betonowe ściany. Zamek sprawiał wrażenie prymitywnego, ale solidnego, bo nijak nie szło go wyłamać.
- Ci urukini zdają się dość prymitywni. Naprawdę uważasz, że mogę mieć urządzenie przechwytujące? - rzucił Tom do Tenerii, ściskając z niezadowoleniem pręty od krat.
- Uwierz mi, wiem o nich więcej od ciebie. Może nie są zaawansowani technologicznie, ale mają kilka bajerów kupionych nielegalnie – odparła Olikanka. - Zresztą co za różnica? I tak zabrali nam cały sprzęt.
- Nie do końca cały. - Sys wyjął coś zza buta.
Gdy Tom przyjrzał się tajemniczemu przedmiotowi, zauważył, że to tylko kawałek drutu. Sceptycznie spojrzał na wywrona.
- Gdy szkoliłem się na Yrynysie, bardzo dużo uwagi poświęcano umiejętności wyzwalania się ze wszelkich pułapek – z tymi słowy Sys zaczął dłubać w zamku.
Ciężko było oszacować tu upływ czasu, ale Tom miał wrażenie, że cały proces zajmuje wywronowi zdecydowanie więcej, niż powinien. Ziemiani zaczynał się niepokoić, zwłaszcza że jego uszu doszły mało optymistyczne dźwięki.
- Ktoś się zbliża – szepnął ze zdenerwowaniem.
- Jesteś pewien? - zdziwiła się Teneri.
- Tak, słyszę kroki. Coraz bliżej. Nie mamy wiele czasu.
Wywron zdawał się pracować z niezwykłym opanowaniem, ale Teneri spojrzała na niego z niepokojem.
- Sys... - Jej głos zdradzał stres.
- Już prawie. - Wywron dalej działał w skupieniu.
Mimo kombinezonu termicznego, Tom poczuł spływający z czoła pot. Słyszał już nie tylko kroki, ale też walenie serc ich wszystkich. Jak zegary odmierzające czas do spotkania z przeznaczeniem, coraz szybciej i coraz głośniej. Łup, łup, łup.
- Jest... - ucieszył się Sys, gdy zamek zazgrzytał.
Cała trójka natychmiast wypadła na zewnątrz i przycisnęła się do ścian przy drzwiach wiodących do sąsiedniego korytarza. Trzy, cztery, może pięć kroków – Tom wiedział, że zostało tylko tyle.
Wzięli wroga z zaskoczenia, podobnie jak strażników na samym początku. I tym razem Teneri nie omieszkała wysondować mu umysłu.
- Wiem, gdzie jest dowódca. Znajdujemy się niedaleko – powiedziała z poruszeniem, gdy żołnierz leżał już ogłuszony na podłodze. - Niestety mamy tylko jedną broń. - Odpięła miotacz od jego pasa. Tom zdziwił się, gdy mu go wręczyła. - Widziałam twój trening z dowódcą. Jesteś dobrym strzelcem.
- Nigdy nie używałem takiej broni.
Była duża i ciężka. Niezbyt wygodnie leżała w dłoni.
- To proste. Tu odbezpieczasz, tym strzelasz. Tylko uważaj, bo ma spory odrzut.
Wyjaśnienia Teneri zdawały się wystarczające. Tom przyjął „prezent” i w zasadzie cieszył się, że został doceniony. Na szczęście urukin miał jeszcze przy sobie zestaw noży, więc przynajmniej reszta nie została z gołymi rękami.
- Za mną. - Teneri skinęła na pozostałych.
O dziwo korytarz jak na razie zdawał się pusty, ale to nie pomagało w rozładowaniu napięcia. Zwłaszcza że gdy dotarli do schodów, Tom usłyszał liczne dźwięki stóp na wyższym poziomie. Gestykulując, dał do zrozumienia, że lepiej się tam nie zapuszczać.
- Musimy. Tam go właśnie trzymają – szepnęła kobieta.
Tom jeszcze raz przyjrzał się krętym schodom i przygryzł wargę. No cóż, chyba nie mieli wyjścia. Wziął głęboki wdech i zacisnął dłonie na miotaczu. Zrobił kilka kroków w górę, bardzo powoli, nasłuchując. Reszta podążała za nim, a on za wszelką cenę próbował oszacować liczbę żołnierzy i ich rozmieszczenie. Wszedł jeszcze wyżej. Wyczekiwał odpowiedniej chwili. Chyba był gotów.
Wychylił się zza ściany i zaczął zdejmować wrogów jednego po drugim. Otworzyli ogień. Schował się. Potem znowu wychylił i wystrzelił. Biegli prosto na niego. Wiedział, że nie zdąży zdjąć ich wszystkich. Zostało paru. Znowu przycisnął się do ściany, modląc się w duchu, by jakimś cudem mu się udało. Jednak wrogowie nie przyszli. Za to dało się słyszeć kolejną serię strzałów. I nie był to dźwięk broni urukinów.
- Broko? - Tom wychylił się zza ściany. Nie wierzył, ale to naprawdę był on. Młody mouk jakimś cudem zdołał zajść niedobitki żołnierzy od tyłu i wziąć ich z zaskoczenia.
Nie było czasu na zadawanie pytań. Musieli dokończyć misję. Cała czwórka wpadła do sektora więziennego i kamień spadł im z serca, gdy ujrzeli dowódcę, który ze spokojem przeniósł wzrok z holograficznych ekranów prosto na nich. Tym razem Sys już nie bawił się zamkiem, bo nie było na to czasu. Tom otworzył drzwi jednym strzałem.
- Dobrze was widzieć, dowódco – ucieszyła się Teneri.
- Nie spuszczać gardy, to nie koniec zadania – rzekł beznamiętnie Derks. Tom spojrzał na niego pytająco. - Nie wystarczy odnaleźć więźnia. Trzeba go jeszcze wydostać. A tak się składa, że połamali mi nogi i nie mogę poruszać się samodzielnie. - Derks powiedział to z taką beztroską, że zabrzmiało wręcz komicznie. Niestety nikomu nie było do śmiechu.
- Ktoś się zbliża – rzekł Sys, który stał najbliżej korytarza.
Zaaferowane spojrzenie Ziemianina spotkało się z brązowymi oczami Derksa, które świdrowały go niemiłosiernie.
- To całkiem realna sytuacja, nie sądzisz? Co byś zrobił, gdyby doszło do tego naprawdę? - spytał Derks z nieukrywaną stanowczością.
Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że należało działać, a nie rozmawiać. Tom wręczył broń Teneri, a sam wziął Derksa na plecy.
Chciałam napisać długi i mądry komentarz o tym jak mi się kontynuacja ISETu podoba, ale nie jest to łatwe zadanie, kiedy ciekawość próbuje człowieka zagryźć chcąc się dowiedzieć co będzie dalej, a wewnętrzny, głęboko szalony fangirl tańczy dziki taniec radość, bo znowu może spotkać swoich ulubionych bohaterów. Więc zamiast mądrego komentarza będzie tylko krótka informacja, że czytam, kocham tak samo jak poprzednie części (chociaż trochę tęsknię za starą ekipą z obu części ISETu) i kibicuję w dalszym pisaniu. Coś bardziej merytorycznego postaram się napisać jak przeczytam to wszytko co na chwilę obecną jest dostępne :)
OdpowiedzUsuńStara ekipa też będzie miała swoje pięć minut;)
Usuń