Rozdział
IX
Jedzenie z kantyny średnio pasowało Tomowi, ale czasem wyjścia nie było, więc zajadał mięsno-warzywną potrawkę, w której zdecydowanie brakowało soli i ziół. Tęsknił za Ziemią i za tamtejszą kuchnią, ale cóż. Podjął taką, a nie inną decyzję, więc popadanie w melancholię oznaczałoby jedynie słabość. Westchnął i przeżuł następny kawałek, kątem oka dostrzegając zbliżającą się do niego pielęgniarkę. Anu była naprawdę piękną Lazurianką i sprawiała wrażenie sympatycznej, ale ponoć miała męża i trójkę dzieci, więc Tomowi nawet przez myśl nie przeszło, by próbować u niej swoich sił. Tym bardziej się zdumiał, gdy kobieta usiadła naprzeciw niego ze swoim obiadem.
- Nie masz nic przeciwko? - spytała.
- Yyy... nie...
Na moment Tom przestał jeść i z konsternacją obserwował, jak Anu próbuje potrawki.
- Tobie pewnie też brakuje rodzimej kuchni – rzuciła.
- Yhy.
- Na Lazurii większość naszego jedzenia pochodzi z oceanu. Ciężko się przestawić. A tobie czego najbardziej brakuje?
- Sera.
- Ale tak w ogóle. Nie tylko z jedzenia.
- Chyba innych Ziemian. Jest Chen, ale... - Tom podparł się ręką i zaczął dłubać w potrawce.
- Nawet sobie nie wyobrażam, jak ciężko ci musi być. Ja mam tu przynajmniej lazuriańską społeczność, a i tak tęsknię... - Anu urwała i przygryzła wargę. Spojrzała na Toma niepewnie. - Zauważyłam, że jesteś miłym facetem i pomyślałam, że mógłbyś mi w czymś pomóc. Nie chcę wykorzystywać twojej dobroci, wiem, że niewiele mogę dać ci w zamian, ale jeśli się zgodzisz... chętnie przyjmę cię do naszej wspólnoty. Może nie będziesz już czuł się sam... Wiem, że to nie to samo, co twoi ludzie...
- Po prostu powiedz, co cię gnębi. Nie wiem, czy będę umiał ci pomóc, ale przynajmniej spróbuję – oznajmił Tom z powagą.
- Chodzi o mojego męża. Widzisz, przybyłam na Mlok z jego powodu.
- To znaczy?
- Zawsze był uzdolnionym programistą. Na Lazurii to rzadkość, ale i tak musiał bardzo ciężko pracować, żebyśmy mogli związać koniec z końcem. Kiedyś nam się nawet układało, ale potem widywałam go coraz mniej, a on miał coraz więcej tajemnic i coraz rzadziej chciał rozmawiać o swojej pracy. Pewnego dnia zastałam na stole worek pieniędzy... masę pieniędzy i list pożegnalny, który właściwie nic nie wyjaśniał. Kocham cię, nie szukaj mnie... tyle w zasadzie. Ale ja szukałam... i jedyne, co udało mi się dowiedzieć, to że po raz ostatni widziano go, jak wsiada na prom lecący na Mlok. Miałam nadzieję, że jak znajdę tu pracę, to uda mi się czegoś więcej dowiedzieć... - Anu wlepiała wzrok w blat stołu, a usta jej drżały.
- Jestem tu od niedawna i nigdy nie bawiłem się w szpiega, ani detektywa, ale na pewno coś da się zrobić. Mam dostęp do różnych informacji, spróbujemy.
- Naprawdę? Mógłbyś? - Oczy Anu zabłysły i kobieta wyraźnie się ożywiła.
- Po zakończeniu misji, zaraz mam odprawę. Jak wrócę, to pogadamy więcej, dobrze?
Anu ucałowała Toma w wewnętrzną część dłoni, przez co zrobił się czerwony na twarzy. Różnice kulturowe zawsze go zaskakiwały.
W sporym pośpiechu Tom ruszył na odprawę. Był już trochę spóźniony i choć Derks zdawał się wyrozumiały, to Ziemianin wolał go nie denerwować. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Tom nie zastał nikogo w sali odpraw poza swym dowódcą.
- Postanowiłem najpierw porozmawiać z tobą na osobności. - Derks uprzedził wszelkie pytania. - Pozostali bardziej siedzą w temacie, a ty możesz się jeszcze nie orientować. Słyszałeś o planecie zwanej Piekłem?
- Coś mi się obiło o uszy. - Tom usiadł naprzeciwko dowódcy.
- Oficjalna nazwa to Karinee 11. Kiedyś były tam kolonie badawcze, ale okazały się nierentowne i opustoszały. Później przerobiono je na zakłady karne o zaostrzonym rygorze, ale i one pochłaniały ogromne koszty. Żeby je zminimalizować zrezygnowano z personelu, a narody, które podpisały odpowiednią umowę, zrzucają tam swoich najgorszych przestępców. Co prawda Enis nie ma w tym udziału, ale musimy tam kogoś odnaleźć.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że jest planeta więzienie, która tak naprawdę nie jest więzieniem, bo nikt tam nikogo nie pilnuje? - zdumiał się Tom.
- Pilnują satelity, gotowe zestrzelić wszystko, co będzie próbowało się wydostać, jeśli nie zna odpowiedniego kodu. Nie będę ukrywał, to niebezpieczne miejsce i średnio mi się uśmiecha ta misja, ale osoba, której szukamy może posiadać bardzo ważne informacje na temat współpracy naomitów z wywrońskim półświatkiem.
- Zakładam, że masz już jakiś plan?
- W tej sytuacji najlepiej się sprawdzi działanie pod przykrywką. Podzielimy się na dwie grupy. Ja, Sys i Teneri będziemy udawać więźniów i spróbujemy podejść tego wywrona podstępem. Ty i Broko rozbijecie obóz w ukryciu poza kolonią. Będziemy w stałym kontakcie, będziecie mieli dostęp do monitoringu satelitarnego. W razie problemów wkroczycie do akcji, choć wolelibyśmy uniknąć otwartej walki.
Tom westchnął i przetarł twarz. Miał pewne zastrzeżenia, co do planu Derksa.
- Wiem, że patrzę przez pryzmat własnej kultury i wiem, że Teneri ma te swoje moce, ale tym razem naprawdę uważam, że to nie jest miejsce, do którego powinno się wpuszczać kobietę – wyznał z powagą. - Tam będzie się aż roić od zwyrodnialców pozbawionych hamulców.
- Radzenie sobie ze zwyrodnialcami pozbawionymi hamulców to nasza praca – odparł Derks z pewnością siebie. - Teneri umie o siebie zadbać, my też. Wiem, że pewnie chciałbyś móc nas wspierać bardziej bezpośrednio, ale wiedz, że rola, którą powierzyłem tobie i Broko w niczym wam nie umniejsza. Wprost przeciwnie, spoczywa na was ogromna odpowiedzialność. Tylko wy będziecie mieli dostęp do broni i teleporterów. Będziecie naszymi ochroniarzami. Musicie nas monitorować non stop.
- Ty jesteś szefem. Jeśli rzeczywiście jesteś pewien, że tak będzie najlepiej, to zaufam ci – przyznał Tom, choć obawy w pełni nie minęły.
Wszystko musiało wyglądać autentycznie, więc agentów na Karinee 11 zabrał prawdziwy statek więzienny. Nie wylądował jednak na powierzchni planety. Było to absolutnie zabronione ze względu na ryzyko ataku. Do zrzucania więźniów służyły windy ciśnieniowe i właśnie do jednej z nich zbliżał się statek.
- Macie wszystko? - spytał Derks, spoglądając na Toma i Broko.
- Chyba nawet więcej niż wszystko – stęknął Ziemianin, czując niemiłosierny ciężar plecaka.
- To konieczne. Nie wiadomo, ile dni będzie nam dane spędzić na powierzchni. Kolonia jest ogromna. - Derks włożył sobie do ucha maleńki, wręcz niezauważalny komunikator.
Pozostali poszli za jego przykładem.
- Do twarzy wam – rzucił jeszcze żartobliwie Tom, by rozładować trochę stres.
Raczej nie często nadarzała się okazja, by ujrzeć swego dowódcę i koleżankę w więziennym uniformie. Luźne spodnie i koszula zapinana na haczyki przypominały trochę piżamę, nie licząc brunatnej barwy.
- Mam nadzieję, że umiesz kłamać. - Teneri zagadała wywrona, który zdawał się pogrążony we własnym świecie.
- Uczono mnie różnych technik szpiegowskich – odparł beznamiętnie Sys. - Podam się za byłego wspólnika Ista. Powiem, że chcę go odszukać.
- Akurat na ciebie liczę tu najbardziej. - Derks skinął na towarzyszy by przygotowali się do zrzutu, po czym spojrzał porozumiewawczo na Toma i Broko.
- No dobra, zróbmy to. - Ziemianin wstukał współrzędne na swej opasce teleportacyjnej.
Suchość powietrza dało się odczuć zaraz po skoku, ale widok zapierał dech w piersiach. Tom czuł się niemalże jak na Marsie. Stał na wzgórzu, pod skalistym zadaszeniem, a przed oczami rozciągało się czerwone pustkowie. Kolonia karna przypominała metalową fortecę, z której serca wystawała długa tuba windy ciśnieniowej. Dało się też dostrzec dym wydobywający się z kominów bliżej obrzeży.
- Lepiej się rozpakujmy i spróbujmy nawiązać łączność. - Broko zdjął plecak. - Nie możemy tracić ani chwili.
- Jak chcesz mogę wziąć pierwszą wartę. - Tom szybko wrócił do obowiązków i zaczął rozkładać sprzęt.
Zjazd windą ciśnieniową był niczym lewitacja lub powolne opadanie. Dałoby się to uznać za niezłą zabawę, gdyby nie okoliczności. Kiedy tylko agenci znaleźli się na dnie tuby, otworzył się szeroki właz, a za nim czekała na nich niespodzianka: grupa uzbrojonych urukinów. Oczy Derksa skupiły się na ich prymitywnych strzelbach, bez wątpienia wykonanych ręcznie z dostępnych surowców. Więźniowie mieli na sobie nawet zbroje z blachy, które za pewne również powstały na miejscu.
- Wszystkich nowych tak witacie? - Teneri zmierzyła wrogim spojrzeniem mierzących do niej urukinów.
Mężczyźni nawet się nie odezwali, wyciągnęli agentów siłą z tuby i popychając lufami strzelb, dali do zrozumienia, że należy iść przed siebie. Marsz nie trwał długo, więc cała trójka nie zdążyła się nawet przyjrzeć okolicy, nim wylądowała w jednym z baraków. Widok ucztującej przy stole urukinki mocno ich zaskoczył. Jej sterczące na całej długości karku włosy, a właściwie sierść, miały barwę brunatną, przeplataną gdzie nie gdzie rudymi plamami. Urukini nie siwieli, ale po twarzy dało się dostrzec, że kobieta osiągnęła już wiek przekwitania. Wstała i, obgryzając jakiś podłużny kawałek mięsa, podeszła do rzuconych na klęczki agentów. Teraz dało się dostrzec jak filigranowych była rozmiarów. Jej uszyta z różnych skrawków materiałów suknia sięgała ziemi, zaś szyję, nadgarstki i uszy kobiety zdobiły metalowe obręcze.
- Szybki kurs na początek. Ja tu rządzę, wy się słuchacie. Proste prawda? - rzuciła przeżuwając. - Ktoś musi ogarniać ten cały bajzel, więc pora ogarnąć też was. Znacie się?
- Ja i kobieta byliśmy wspólnikami. Wywrona poznaliśmy dopiero przy transporcie. - Derks celowo spuścił wzrok. Na początek odrobina pokory nie zaszkodziła.
- Hmm... Nie często widujemy tu mouków. Jak tu trafiłeś?
- Działałem na Oliku. Handlowaliśmy żywym towarem.
- Och, jak uroczo. A ty? - Kobieta zwróciła się do Sysa.
- Pomagałem przemycać swoich na inne planety. Współpracowałem z samym Istem. Ponoć trafił tu rok temu. - W przeciwieństwie do Derksa, Sys spojrzał kobiecie prosto w oczy. Ta wzruszyła ramionami.
- Nie znam, za dużo się was tu przewija, by wszystkich spamiętać. - Urukinka zrobiła parę kroków w stronę Sysa. - Masz szczęście, wywroni radzą tu sobie całkiem nieźle. Wasze jaja uchodzą za rarytas i są bardzo cenne. Smaczniejsze nawet niż pieczone palce. - Kobieta oblizała kawałek mięsa, który jej pozostał, a Derks poczuł, że robi mu się trochę niedobrze. Spojrzał na Sysa. Sądzą po minie, wywron zareagował podobnie.
Urukinka obróciła się na pięcie i tym razem zbliżyła do Derksa.
- Za to na twoim miejscu bym uważała. Z taką ładną buźką na pewno zwrócisz na siebie niepotrzebną uwagę.
- Umiem o siebie zadbać – mruknął mouk.
- Tak, wiem, wszyscy tak mówią... - Urukinka westchnęła i rzuciła za siebie odpadki z posiłku. - A tak na marginesie, wiecie kim w ogóle jestem?
- Elo Ibra, zgadza się? - rzekła niespodziewanie Teneri. - Żona ostatniego urukińskiego wodza sprzed rewolucji.
Na twarzy urukinki zagościł triumfalny uśmiech, ale na bardzo krótko.
- Rewolucjoniści zesłali tu całą moją rodzinę. Przetrwałam tylko ja i mój syn – oznajmiła. - Nikt tu nie jest bezpieczny! Słyszycie? Nikt!
Derks już rozumiał, czemu Elo miała tu taką władzę. Urukini zawsze strzegli swoich kobiet, w końcu mieli ich tak niewiele. A ta nie była pierwszą lepszą. Należała do elity.
- Jest jedna zasada! Jedna żelazna zasada! - Urukinka uniosła palec wskazujący. - Musicie być przydatni dla społeczności. Jeśli nie potraficie spełnić tego jednego warunku, skończycie jako czyjś posiłek. To tyczy się też ciebie, wiedźmo. Nie myśl, że możesz czuć się tu bezpiecznie, bo masz jakieś tam moce.
- Co mamy robić? - wycedziła Teneri.
- To, od czego zaczynają wszyscy nowi.
Monitoring na razie zdawał egzamin. Tom znał miejsce położenia towarzyszy i każde słowo jakie padło od czasu ich przybycia do kolonii. Martwił się o nich. W takim miejscu, jak to, dosłownie wszystko mogło pójść nie tak.
- Myślisz, że dowódca dobrze przydzielił nam obowiązki? - zwrócił się do Broko, który właśnie pił wodę z manierki i obserwował zdjęcia satelitarne na holograficznym wyświetlaczu.
- W sensie, czy dobrze zrobił, że nie jesteśmy teraz z nim? - Mouk wytarł usta. - A wiesz, na początku żałowałem, że nie mogę działać bezpośrednio u jego boku, ale teraz tak sobie myślę, że to chyba było właściwe rozwiązanie. Teneri umie czytać w myślach, a Sys potrafi rozpoznać tego wywrona. To logiczne, że dowódca ich wybrał. A ktoś przecież musiał zostać w pogotowiu.
- Mam po prostu przeczucie, że to wszystko źle się skończy.
- Jak się będzie działo coś złego, to wkroczymy do akcji. Mamy teleportery, damy radę.
Mimowolnie Tom się uśmiechnął. Cieszyło go, że Broko odzyskał pozytywne spojrzenie na świat.
- Gdyby zostali przy tradycyjnych więzieniach, to nie byłoby tyle zachodu – zauważył Ziemianin. - Kto w ogóle wpadł na takich chory pomysł, żeby porzucać tu ludzi? Wiem, że narozrabiali, no ale bez przesady.
- Dlatego Enis nie bierze w tym udziału.
- No tak, wy wolicie egzekucje bez sądu.
Tom czuł, że się trochę zagalopował, ale czasem najpierw mówił, potem myślał. Gdy tylko zauważył niezadowoloną minę Broko, zrobiło mu się głupio.
- Tylko w przypadkach przyłapania na gorącym uczynku i to takim naprawdę okropnym. To wcale nie dzieje się często – zaprotestował młodzieniec.
- Wybacz, ale po prostu jakoś nie mogę się przyzwyczaić do waszych praw. Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę.
- Każdy?
- Tak, każdy.
- Nawet Lakszmee?
Tom zawahał się, ale chwila namysłu wystarczyła.
- Tak, nawet Lakszmee – westchnął.
- Cóż, każdy ma prawo do własnej opinii.
Broku wzruszył ramionami i z powrotem skoncentrował się na monitoringu.
- Jakby moja matka dowiedziała się, że będę wywozić gnój, to dopiero by było – stwierdziła z niesmakiem Teneri, spoglądając na swoje jeszcze puste taczki.
- W gruncie rzeczy, to nie jest takie złe zadanie. Będzie okazja, żeby się rozejrzeć i zasięgnąć języka. - Sys jak zwykle zachowywał spokój.
- Każdy z nas dostał inny sektor, więc będziemy zdani tylko na siebie – zauważył Derks, ocierając pot z czoła. Tęsknił za kombinezonem termicznym. - Bądźcie ostrożni i nikogo nie prowokujcie. A teraz do roboty.
- Chyba każdy z nas chce jak najszybciej wykonać zadanie i wrócić do domu. Długo w tym smrodzie nie wytrzymam. - Teneri niechętnie chwyciła taczki i ruszyła przed siebie.
Rozdzielili się i każdy udał się w swoją stronę. Co prawda łączność między agentami pozostała, ale i tak mogli liczyć tylko na siebie. Gdyby nie wieloletnie doświadczenie i doskonałe przeszkolenie, misja mogłaby się zakończyć fiaskiem już na samym początku. Nawet samo zapamiętanie mapy koloni w tak krótkim czasie było wyzwaniem. Nic dziwnego, że mogli przetrwać tylko najlepsi.
Nim Derks przybył do Piekła, sądził, że kolonia będzie pogrążona w totalnym chaosie, a jednak panowała tu zadziwiająca organizacja. Każdy miał swoje obowiązki, każdy musiał trzymać się niepisanego prawa. Nie było miejsca na anarchię i samowolę. Dotychczas niedoceniani przez Derksa urukini tutaj wiedli ewidentny prym, pilnując porządku. Bez wątpienia stała za tym charyzma Elo Ibry i niezaprzeczalnie siła fizyczna przedstawicieli tej rasy. Ale mimo to miejsce było dalekie od perfekcji. Unoszący się w powietrzu zapach przyprawiał o mdłości, a warunki bez wątpienia przyczyniały się do rozwoju niebezpiecznych chorób, których efekty Derks widział, jak na dłoni. Zauważył nawet wóz wiozący brudne od krwi i innych płynów trupy w stronę spalarni, której obecność zaznaczyły wysokie kominy. Oby szczepionki, które otrzymali agenci okazały się wystarczające. W gruncie rzeczy jednak Derks nie współczuł tu nikomu. Złoczyńcy nie zasługiwali na łagodne traktowanie. Zdecydowanie wolał, by tu zgnili, niż wyszli po kilkunastu latach, znowu stanowiąc zagrożenie.
Z potoku myśli wyrwał Derksa nagły opór, który mouk napotkał na swojej drodze. Agent uniósł wzrok znad taczek i ujrzał blokującego je stopą brodatego naomitę. Meżczyzna świdrował mouka oczami. Już nie raz Derks spotykał się z tego typu spojrzeniem, drwiącym, pewnym siebie i nikczemnym.
- A ciebie skąd przywiało, pomieszańcu? - rzucił naomita. - Nie boisz się tu tak samemu szlajać?
Aby uniknąć niepotrzebnych starć, mouk w milczeniu odsunął się z taczkami, po czym skręcił nieco w lewo, omijając podejrzanego jegomościa. Derks szedł powoli, spokojnie, zachowując emocje dla siebie, jego oczy skutecznie ignorujące istnienie mężczyzny, który wciąż stał w tym samym miejscu. Gdy już Derks miał nadzieję, że uda mu się go skutecznie wyminąć, dłoń naomity niespodziewanie zacisnęła się na niego ramieniu, a twarz mężczyzny przysunęła do ucha mouka.
- Rozejrzyj się dookoła – szepnął więzień. - Wszyscy tylko czekają, żeby ci wsadzić po jaja. Jak pójdziesz ze mną, to...
W jednej sekundzie twarz naomity zderzyła się ze ścianą pobliskiego baraku, a ręka została wygięta tak, że najmniejszy ruch mógł ją złamać. Derks nie dbał o to, czy rozwalił mężczyźnie skroń lub nos przy swej nagłej reakcji. Przytrzymywał więźnia w taki sposób, że ten nie miał szans się wydostać bez poważnego uszczerbku na zdrowiu.
- Nigdy mnie nie dotykaj – syknął mouk i puścił zdezorientowanego więźnia.
Derks chwycił taczki i ruszył przed siebie. Na szczęście naomita nie próbował już mu dokuczać, ale mouk i tak został wytrącony z równowagi. Nie podobał mu się sposób, w jaki patrzyli się na niego inni więźniowie i nie ulegało wątpliwości, że przetrwanie tu będzie wyzwaniem. Choć Derks był jak zwykle niewzruszony i pewien swych umiejętności, mimo wszystko się bał. O siebie, o przyjaciół. O powodzenie misji.
W przeciwieństwie do Derka i Teneri Sys nie czuł się tu aż tak źle. Planeta przypominała mu trochę dom, bo była sucha i ciepła, choć nie aż tak jak Yrynysa. Nie przeszkadzał mu zapach, ani też nie spotkał się z aktami agresji. Populacja wywronów była tu dość spora, zdawali się tworzyć zgraną społeczność. Często przebywali w grupach, a tutejsze choroby chyba ich nie dotykały. Najbardziej uwagę Sysa przykuło zbiorowisko starszych już wywronów, którzy grali w kulki na piasku, zabawę znaną na Yrynysie przez każdego. Sądząc po głęboko zielonym odcieniu łusek wywroni ci mogli mieć nawet przeszło trzydzieści mlokańskich lat, a mało który dożywał czterdziestu. Sysa zastanawiało czy spędzili tu większość swojego życia, czy pogodzili się ze swym losem, czy też czuli niemijające rozgoryczenie. Najważniejsze jednak pytanie brzmiało: czy znali Ista.
- Mogę się przyłączyć? - rzucił nieśmiało Sys.
Najstarzej wyglądający wywron uśmiechnął się serdecznie i podał mu kulkę.
- Jesteś tu nowy, prawda?
- Yhy... - Sys rzucił i od razu zbił kulkę przeciwnika.
- Masz dobrego cela. Co robiłeś, nim tu trafiłeś?
- Kiedyś byłem wojownikiem, ale zapragnąłem innego życia i przyłączyłem się do przemytników. A ty? Jak tu trafiłeś?
- Tak jak wszyscy. Chciałem móc decydować o własnym życiu.
Z grą Sys radził sobie świetnie, ale udawanie postawy, której kompletnie nie rozumiał przychodziło mu z większym trudem, niż się spodziewał. Lepiej było przejść jak najszybciej do sedna.
- Słuchaj, szukam tu kogoś. Mojego byłego wspólnika. Może ktoś z was go kojarzy.
- Hej, co ty wyprawiasz?!
Rozmowę przerwał Sysowi głos rozzłoszczonego urukina, patrolującego ulicę.
- Pytałem tylko o coś – odparł ze spokojem wywron.
W odpowiedzi dostał strzelbą w twarz, tak mocno, że upadł.
- Ty nie masz rozmawiać, masz pracować! Wiesz, jak kończą ci, którzy nie wykonują obowiązków – warknął mężczyzna.
Sys otarł krew spod nosa i pozbierał się w milczeniu, dusząc w sobie złość. Lepiej było nie podpadać tutejszej władzy, więc ruszył przed siebie. Już teraz odczuwał zmęczenie, a czekało go jeszcze wiele pracy. Klucząc między barakami nie otrzymywał wystarczającej dawki promieniowania słonecznego, a o kombinezonie termicznym mógł tylko pomarzyć, jednak nie załamywał się i walczył dalej.
Ściemniało się już, gdy dzień pracy dobiegł końca. Sys musiał przyznać, że jego koledzy wyglądali na równie padniętych, co on.
- Uderzył cię ktoś? - Teneri z przejęciem spojrzała na resztki zaschniętej krwi pod nosem wywrona.
- Próby zasięgnięcia języka jednak nie okazały się dobrym pomysłem – mruknął Sys.
- Musimy znaleźć miejsce, do którego tubylcy chodzą się rozerwać – zauważył Derks. - Tam będzie najłatwiej się czegoś dowiedzieć. A póki co chodźmy spać. Musimy być wypoczęci, jeśli chcemy działać efektywnie.
Cele znajdowały się w wielkim bloku więziennym i nikt ich nie zamykał. Agenci zostali zaprowadzeni do jednej z nich, szybko zdając sobie sprawę, że przyjdzie im spać na gołych pryczach.
- Zawsze mogłoby być gorzej – szepnął Derks.
W celi znajdował się ktoś jeszcze, postawny blondyn, przypominający nieco Toma. Prawdopodobnie Olikanin, sądząc po kolorze włosów i rysach twarzy dalekich od naomickich. Leżał z dłońmi założonymi za głową i gapił się w sufit, nie specjalnie zwracając uwagę na przybyszów.
- Macie szczęście, miejsca zwolniły się dosłownie kilka dni temu – rzucił beznamiętnie, nawet nie spoglądając na nowych. - Inaczej musielibyście spać na podłodze.
- A co się stało z poprzednikami? - spytała Teneri.
- Plaga ich zabrała.
Po krótkiej chwili konsternacji agenci postanowili jednak się położyć. Zmęczenie robiło swoje.
- Powiedz mi, jest tu jakieś miejsce, gdzie dałoby się rozerwać? - zwrócił się Derks do więźnia.
- Jest takie jedno... Właściciel umie pędzić bimber praktycznie z wszystkiego. Jutro wam pokażę. O ile będziecie jeszcze mieli siłę i chęci.
Siły musiały się znaleźć, bo od tego zależało powodzenie misji. Derks czuł, że jutro wszystko się wyjaśni.
Agenci nie potrzebowali dużo czasu, by się zaaklimatyzować i następnego dnia praca poszła im już dużo sprawniej. Co prawda pochłonęła też wiele energii, ale zostało jej jeszcze wystarczająco do wykonania wieczornego zadania. Niestety Derks nie czuł się najlepiej. Tutejsze powietrze najwyraźniej mu nie służyło, ale myśl, że dziś być może uda się zakończyć misję dodawała mu skrzydeł.
Centrum rozrywek okazała się dawna kantyna kolonistów, wielki barak mogący pomieścić tłumy. Stoły i krzesła były przerdzewiałe, ale to nie przeszkadzało więźniom się przy nich gromadzić i popijać podejrzane płyny z czego popadnie.
- Widzę tych wywronów, których spotkałem wczoraj. Pogadam z nimi – rzucił Sys.
Derks zezwolił, po czym wraz z Teneri zaczął przepychać się między stołami, rozglądając się dookoła. Niestety kompan z celi nie znał Ista, nie znał też właściciela tego przybytku, ale kojarzył jego wygląd, a to już pomagało. Osoba prowadząca ten pseudo lokal bez wątpienia spotykała codziennie ogromne rzeszę ludzi i była najlepiej zorientowana, kto obecnie przebywa w koloni. Należało tylko ją znaleźć. Agenci wiedzieli, że to wysoki Lazurianin z blizną biegnącą wzdłuż podbródka, a tyle im wystarczało.
- Hej, szukacie kogoś? - Derks usłyszał głos za plecami i prawie go zatkało, gdy ujrzał mężczyznę o cechach fizycznych idealnie pasujących do opisu. - Tak się kręcicie i rozglądacie, więc pomyślałem, że kogoś szukacie. Wielu nowych tu po to przychodzi. Próbują odnaleźć dawnych kompanów i wspólników.
W najśmielszych snach Derks nie sądził, że pójdzie tak łatwo. Zawsze opanowany, teraz miał ochotę skakać z radości. Spojrzał porozumiewawczo na Teneri i po jej oczach widział, że czuje ona to samo.
- Kojarzysz Ista? To wywron, który w zeszłym roku trafił tu za przemyt swoich pobratymców. - Derks od razu przeszedł do konkretów.
- Pewnie, że kojarzę. Mogę was do niego zaprowadzić.
- Teraz? - Derks wprost nie wierzył w swoje szczęście.
- Tak, teraz. Chodźcie. - Lazurianin skinął na agentów.
Z Sysem mogli skontaktować się później. W obecnej chwili Derks chciał jak najszybciej zidentyfikować cel, więc wraz z Teneri poszli za mężczyzną. Opuścili kantynę, minęli kilka baraków i skręcili w główny trakt, dzielący kolonię na część wschodnią i zachodnią.
- Dziękujemy. To dla nas ważne – powiedziała Teneri z uśmiechem.
- Nie ma problemu. Często pomagam nowym. - Jak na razie Lazurianin był tu pierwszą osobą, która sprawiała sympatyczne wrażenie.
Zatrzymali się przy jednym z baraków i mężczyzna uchylił stalowe drzwi.
- Zapraszam. - Lazurianin z uprzejmym uśmiechem puścił agentów przodem.
Derks i Teneri weszli do środka tylko po to, by zdać sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajdują się jedynie schody prowadzące pod ziemię. Gdyby nie byli zmęczeni, za pewne zareagowaliby szybciej, ale tym razem zabrakło im ułamka sekundy. Lazurianin zamknął za nimi drzwi od zewnątrz i choć Derks w nagłym zrywie chwycił klamkę, nie zdołał już ich otworzyć. On i Teneri próbowali je jeszcze kopać i wyważać, ale na nic się to nie zdało.
- Kurwa! - wrzasnęła kobieta i uderzyła w drzwi po raz ostatni.
- To moja wina. Za bardzo się podekscytowałem i zapomniałem o trzeźwym osądzie sytuacji. Zawsze trzeba być czujnym. Zawsze. - Derks potarł skroń wściekły na samego siebie.
- Może jest jakieś przejście dołem. - Teneri zbiegła szybko po schodach, ale i równie szybko wróciła. - Zamknięte drzwi. Kurwa!
W maleńkich oknach tuż pod sufitem znajdowały się kraty, a i bez nich ciężko by było się przecisnąć. Całe szczęście zostały jeszcze mikrokomunikatory.
- Skontaktuj się z Sysem. - rozkazał Derks. - Ja pogadam z Tomem i Broko. - Mouk usiadł na podłodze, bo z tego wszystkiego zakręciło mu się w głowie. - Tom, Broko, odbiór!
- Odbiór – odezwał się Ziemianin.
- Musicie szybko nas namierzyć i powiedzieć Sysowi jak nas odnaleźć. Daliśmy się złapać i mam złe przeczucia.
- Już namierzamy. Gdyby zrobiło się niebezpiecznie, proszę mówić. Wkroczymy do akcji.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Bez odbioru.
Derks spojrzał na Teneri pytająco.
- Sys wie. Już tu idzie – zapewniła kobieta.
Derksowi ulżyło, ale nie na długo, by gdy drzwi zazgrzytały, wiedział już, że to nie jego kompan. Nie zdążyłby tu dotrzeć tak szybko. Mouk zerwał się na równe nogi i stanął ramię w ramię z Teneri, gotowy do walki, rozmowy, wszystkiego, co pozwoliłoby kupić trochę czasu.
Do środka weszła grupa mężczyzn z Lazurianinem na czele. Tym , który był przyczyną tego całego zamieszania. Nie sprawiał już wrażenia takiego sympatycznego, podobnie jak jego siedmiu kompanów. Nie pomagał fakt, że wśród nich znajdował się ten sam naomita, który dzień wcześniej dał się we znaki Derksowi, ani strzelba w dłoniach Lazurianina.
- Nie musicie czuć się tacy zakłopotani. Wszyscy się na to nabierają – zadrwił mężczyzna, celując w agentów.
- Bierzemy ich na dół? - Jeden z mężczyzn wyraźnie się niecierpliwił.
- Nie, załatwimy to tutaj. Z taką dwójką nawet nie trzeba zabawek. - Lazurianin oblizał wargi. - Rozbierać się! - krzyknął do agentów.
- Tylko spróbuj mnie tknąć, ty śmieciu, to pożałujesz – warknęła Teneri.
Lazurianin zbliżył się do kobiety, celując jej prosto w głowę.
- Myślisz, że boimy się twoich sztuczek, suko? Z lufą w ryju dużo nie zdziałasz. Wyskakuj z ciuchów albo będziemy ruchać twoje zwłoki!
Derks z przejęciem obserwował całą sytuację. Wkroczenie Toma i Broko mogło oznaczać koniec misji. Musieli wytrzymać. Sys na pewno był już niedaleko. Teneri to rozumiała, bo zaczęła rozpinać koszulę bardzo powoli, wciąż mierząc mężczyznę morderczym spojrzeniem.
- To się tyczy też ciebie, pomieszańcu. - Znany już Derksowi naomita wyjął zza koszuli nóż i znalazł się przy mouku.
Nawet gdy Derks poczuł ostrze na swoim podbródku, pamiętał o tym, by zachować zimną krew. Jego twarz nie zdradzała strachu, choć serce waliło mu jak oszalałe. Jeszcze trochę. Musiał wytrzymać jeszcze trochę. Na szczęście naomita postanowił najpierw go obwąchać, co normalnie doprowadziłoby Derksa do szału, ale tym razem pozwalało zyskać trochę czasu. Niewiele jednak, bo mężczyzna przerwał dość szybko i zmarszczył brwi.
- Dziwnie pachnie. On może być zarażony – rzucił do kompanów.
- Wydaje ci się. Są nowi. Nie byłoby kiedy – odparł jeden z więźniów.
Naomita obwąchał Derksa raz jeszcze, po czym wzruszył ramionami i chwycił za sznurek od spodni mouka.
Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę... - powtarzał sobie w głowie Derks.
Nóż zatrzymał się na sznurku, gotów go rozciąć. Wtedy ktoś szarpnął klamką. Chwila nieuwagi więźniów w zupełności wystarczyła. Derks wybił naomicie nóż z dłoni, kopnął w krocze i znokautował prawym sierpowym. Mężczyźni rzucili się na niego, ale nie mieli szans. Jeden co prawda chwycił Derksa od tyłu, ale dostał w nos z główki. Dwóch kolejnych padło po otrzymaniu solidnych kopniaków. Z pozostałymi uporała się Teneri. To ona teraz trzymała strzelbę i mierzyła do poturbowanych więźniów, którzy zwijali się z bólu na podłodze. Strzeliła w zamek, wpuszczając Sysa do środka.
- Już sobie poradziliśmy, ale gdyby nie ty, byłoby ciężko. Dzięki – wydyszał Derks do zdezorientowanego wywrona.
Misja trwała dalej. Mouk podszedł do poobijanego Lazurianina i chwycił go za włosy.
- Spytam raz jeszcze i tym razem lepiej dobrze zastanów się nad odpowiedzią – warknął. - Znasz Ista? Tak czy nie.
- Tak – stęknął mężczyzna prawie przez łzy.
- Więc radzę ci dla własnego dobra powiedzieć nam dokładnie jak go znaleźć.
Jedzenie z kantyny średnio pasowało Tomowi, ale czasem wyjścia nie było, więc zajadał mięsno-warzywną potrawkę, w której zdecydowanie brakowało soli i ziół. Tęsknił za Ziemią i za tamtejszą kuchnią, ale cóż. Podjął taką, a nie inną decyzję, więc popadanie w melancholię oznaczałoby jedynie słabość. Westchnął i przeżuł następny kawałek, kątem oka dostrzegając zbliżającą się do niego pielęgniarkę. Anu była naprawdę piękną Lazurianką i sprawiała wrażenie sympatycznej, ale ponoć miała męża i trójkę dzieci, więc Tomowi nawet przez myśl nie przeszło, by próbować u niej swoich sił. Tym bardziej się zdumiał, gdy kobieta usiadła naprzeciw niego ze swoim obiadem.
- Nie masz nic przeciwko? - spytała.
- Yyy... nie...
Na moment Tom przestał jeść i z konsternacją obserwował, jak Anu próbuje potrawki.
- Tobie pewnie też brakuje rodzimej kuchni – rzuciła.
- Yhy.
- Na Lazurii większość naszego jedzenia pochodzi z oceanu. Ciężko się przestawić. A tobie czego najbardziej brakuje?
- Sera.
- Ale tak w ogóle. Nie tylko z jedzenia.
- Chyba innych Ziemian. Jest Chen, ale... - Tom podparł się ręką i zaczął dłubać w potrawce.
- Nawet sobie nie wyobrażam, jak ciężko ci musi być. Ja mam tu przynajmniej lazuriańską społeczność, a i tak tęsknię... - Anu urwała i przygryzła wargę. Spojrzała na Toma niepewnie. - Zauważyłam, że jesteś miłym facetem i pomyślałam, że mógłbyś mi w czymś pomóc. Nie chcę wykorzystywać twojej dobroci, wiem, że niewiele mogę dać ci w zamian, ale jeśli się zgodzisz... chętnie przyjmę cię do naszej wspólnoty. Może nie będziesz już czuł się sam... Wiem, że to nie to samo, co twoi ludzie...
- Po prostu powiedz, co cię gnębi. Nie wiem, czy będę umiał ci pomóc, ale przynajmniej spróbuję – oznajmił Tom z powagą.
- Chodzi o mojego męża. Widzisz, przybyłam na Mlok z jego powodu.
- To znaczy?
- Zawsze był uzdolnionym programistą. Na Lazurii to rzadkość, ale i tak musiał bardzo ciężko pracować, żebyśmy mogli związać koniec z końcem. Kiedyś nam się nawet układało, ale potem widywałam go coraz mniej, a on miał coraz więcej tajemnic i coraz rzadziej chciał rozmawiać o swojej pracy. Pewnego dnia zastałam na stole worek pieniędzy... masę pieniędzy i list pożegnalny, który właściwie nic nie wyjaśniał. Kocham cię, nie szukaj mnie... tyle w zasadzie. Ale ja szukałam... i jedyne, co udało mi się dowiedzieć, to że po raz ostatni widziano go, jak wsiada na prom lecący na Mlok. Miałam nadzieję, że jak znajdę tu pracę, to uda mi się czegoś więcej dowiedzieć... - Anu wlepiała wzrok w blat stołu, a usta jej drżały.
- Jestem tu od niedawna i nigdy nie bawiłem się w szpiega, ani detektywa, ale na pewno coś da się zrobić. Mam dostęp do różnych informacji, spróbujemy.
- Naprawdę? Mógłbyś? - Oczy Anu zabłysły i kobieta wyraźnie się ożywiła.
- Po zakończeniu misji, zaraz mam odprawę. Jak wrócę, to pogadamy więcej, dobrze?
Anu ucałowała Toma w wewnętrzną część dłoni, przez co zrobił się czerwony na twarzy. Różnice kulturowe zawsze go zaskakiwały.
W sporym pośpiechu Tom ruszył na odprawę. Był już trochę spóźniony i choć Derks zdawał się wyrozumiały, to Ziemianin wolał go nie denerwować. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Tom nie zastał nikogo w sali odpraw poza swym dowódcą.
- Postanowiłem najpierw porozmawiać z tobą na osobności. - Derks uprzedził wszelkie pytania. - Pozostali bardziej siedzą w temacie, a ty możesz się jeszcze nie orientować. Słyszałeś o planecie zwanej Piekłem?
- Coś mi się obiło o uszy. - Tom usiadł naprzeciwko dowódcy.
- Oficjalna nazwa to Karinee 11. Kiedyś były tam kolonie badawcze, ale okazały się nierentowne i opustoszały. Później przerobiono je na zakłady karne o zaostrzonym rygorze, ale i one pochłaniały ogromne koszty. Żeby je zminimalizować zrezygnowano z personelu, a narody, które podpisały odpowiednią umowę, zrzucają tam swoich najgorszych przestępców. Co prawda Enis nie ma w tym udziału, ale musimy tam kogoś odnaleźć.
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że jest planeta więzienie, która tak naprawdę nie jest więzieniem, bo nikt tam nikogo nie pilnuje? - zdumiał się Tom.
- Pilnują satelity, gotowe zestrzelić wszystko, co będzie próbowało się wydostać, jeśli nie zna odpowiedniego kodu. Nie będę ukrywał, to niebezpieczne miejsce i średnio mi się uśmiecha ta misja, ale osoba, której szukamy może posiadać bardzo ważne informacje na temat współpracy naomitów z wywrońskim półświatkiem.
- Zakładam, że masz już jakiś plan?
- W tej sytuacji najlepiej się sprawdzi działanie pod przykrywką. Podzielimy się na dwie grupy. Ja, Sys i Teneri będziemy udawać więźniów i spróbujemy podejść tego wywrona podstępem. Ty i Broko rozbijecie obóz w ukryciu poza kolonią. Będziemy w stałym kontakcie, będziecie mieli dostęp do monitoringu satelitarnego. W razie problemów wkroczycie do akcji, choć wolelibyśmy uniknąć otwartej walki.
Tom westchnął i przetarł twarz. Miał pewne zastrzeżenia, co do planu Derksa.
- Wiem, że patrzę przez pryzmat własnej kultury i wiem, że Teneri ma te swoje moce, ale tym razem naprawdę uważam, że to nie jest miejsce, do którego powinno się wpuszczać kobietę – wyznał z powagą. - Tam będzie się aż roić od zwyrodnialców pozbawionych hamulców.
- Radzenie sobie ze zwyrodnialcami pozbawionymi hamulców to nasza praca – odparł Derks z pewnością siebie. - Teneri umie o siebie zadbać, my też. Wiem, że pewnie chciałbyś móc nas wspierać bardziej bezpośrednio, ale wiedz, że rola, którą powierzyłem tobie i Broko w niczym wam nie umniejsza. Wprost przeciwnie, spoczywa na was ogromna odpowiedzialność. Tylko wy będziecie mieli dostęp do broni i teleporterów. Będziecie naszymi ochroniarzami. Musicie nas monitorować non stop.
- Ty jesteś szefem. Jeśli rzeczywiście jesteś pewien, że tak będzie najlepiej, to zaufam ci – przyznał Tom, choć obawy w pełni nie minęły.
Wszystko musiało wyglądać autentycznie, więc agentów na Karinee 11 zabrał prawdziwy statek więzienny. Nie wylądował jednak na powierzchni planety. Było to absolutnie zabronione ze względu na ryzyko ataku. Do zrzucania więźniów służyły windy ciśnieniowe i właśnie do jednej z nich zbliżał się statek.
- Macie wszystko? - spytał Derks, spoglądając na Toma i Broko.
- Chyba nawet więcej niż wszystko – stęknął Ziemianin, czując niemiłosierny ciężar plecaka.
- To konieczne. Nie wiadomo, ile dni będzie nam dane spędzić na powierzchni. Kolonia jest ogromna. - Derks włożył sobie do ucha maleńki, wręcz niezauważalny komunikator.
Pozostali poszli za jego przykładem.
- Do twarzy wam – rzucił jeszcze żartobliwie Tom, by rozładować trochę stres.
Raczej nie często nadarzała się okazja, by ujrzeć swego dowódcę i koleżankę w więziennym uniformie. Luźne spodnie i koszula zapinana na haczyki przypominały trochę piżamę, nie licząc brunatnej barwy.
- Mam nadzieję, że umiesz kłamać. - Teneri zagadała wywrona, który zdawał się pogrążony we własnym świecie.
- Uczono mnie różnych technik szpiegowskich – odparł beznamiętnie Sys. - Podam się za byłego wspólnika Ista. Powiem, że chcę go odszukać.
- Akurat na ciebie liczę tu najbardziej. - Derks skinął na towarzyszy by przygotowali się do zrzutu, po czym spojrzał porozumiewawczo na Toma i Broko.
- No dobra, zróbmy to. - Ziemianin wstukał współrzędne na swej opasce teleportacyjnej.
Suchość powietrza dało się odczuć zaraz po skoku, ale widok zapierał dech w piersiach. Tom czuł się niemalże jak na Marsie. Stał na wzgórzu, pod skalistym zadaszeniem, a przed oczami rozciągało się czerwone pustkowie. Kolonia karna przypominała metalową fortecę, z której serca wystawała długa tuba windy ciśnieniowej. Dało się też dostrzec dym wydobywający się z kominów bliżej obrzeży.
- Lepiej się rozpakujmy i spróbujmy nawiązać łączność. - Broko zdjął plecak. - Nie możemy tracić ani chwili.
- Jak chcesz mogę wziąć pierwszą wartę. - Tom szybko wrócił do obowiązków i zaczął rozkładać sprzęt.
Zjazd windą ciśnieniową był niczym lewitacja lub powolne opadanie. Dałoby się to uznać za niezłą zabawę, gdyby nie okoliczności. Kiedy tylko agenci znaleźli się na dnie tuby, otworzył się szeroki właz, a za nim czekała na nich niespodzianka: grupa uzbrojonych urukinów. Oczy Derksa skupiły się na ich prymitywnych strzelbach, bez wątpienia wykonanych ręcznie z dostępnych surowców. Więźniowie mieli na sobie nawet zbroje z blachy, które za pewne również powstały na miejscu.
- Wszystkich nowych tak witacie? - Teneri zmierzyła wrogim spojrzeniem mierzących do niej urukinów.
Mężczyźni nawet się nie odezwali, wyciągnęli agentów siłą z tuby i popychając lufami strzelb, dali do zrozumienia, że należy iść przed siebie. Marsz nie trwał długo, więc cała trójka nie zdążyła się nawet przyjrzeć okolicy, nim wylądowała w jednym z baraków. Widok ucztującej przy stole urukinki mocno ich zaskoczył. Jej sterczące na całej długości karku włosy, a właściwie sierść, miały barwę brunatną, przeplataną gdzie nie gdzie rudymi plamami. Urukini nie siwieli, ale po twarzy dało się dostrzec, że kobieta osiągnęła już wiek przekwitania. Wstała i, obgryzając jakiś podłużny kawałek mięsa, podeszła do rzuconych na klęczki agentów. Teraz dało się dostrzec jak filigranowych była rozmiarów. Jej uszyta z różnych skrawków materiałów suknia sięgała ziemi, zaś szyję, nadgarstki i uszy kobiety zdobiły metalowe obręcze.
- Szybki kurs na początek. Ja tu rządzę, wy się słuchacie. Proste prawda? - rzuciła przeżuwając. - Ktoś musi ogarniać ten cały bajzel, więc pora ogarnąć też was. Znacie się?
- Ja i kobieta byliśmy wspólnikami. Wywrona poznaliśmy dopiero przy transporcie. - Derks celowo spuścił wzrok. Na początek odrobina pokory nie zaszkodziła.
- Hmm... Nie często widujemy tu mouków. Jak tu trafiłeś?
- Działałem na Oliku. Handlowaliśmy żywym towarem.
- Och, jak uroczo. A ty? - Kobieta zwróciła się do Sysa.
- Pomagałem przemycać swoich na inne planety. Współpracowałem z samym Istem. Ponoć trafił tu rok temu. - W przeciwieństwie do Derksa, Sys spojrzał kobiecie prosto w oczy. Ta wzruszyła ramionami.
- Nie znam, za dużo się was tu przewija, by wszystkich spamiętać. - Urukinka zrobiła parę kroków w stronę Sysa. - Masz szczęście, wywroni radzą tu sobie całkiem nieźle. Wasze jaja uchodzą za rarytas i są bardzo cenne. Smaczniejsze nawet niż pieczone palce. - Kobieta oblizała kawałek mięsa, który jej pozostał, a Derks poczuł, że robi mu się trochę niedobrze. Spojrzał na Sysa. Sądzą po minie, wywron zareagował podobnie.
Urukinka obróciła się na pięcie i tym razem zbliżyła do Derksa.
- Za to na twoim miejscu bym uważała. Z taką ładną buźką na pewno zwrócisz na siebie niepotrzebną uwagę.
- Umiem o siebie zadbać – mruknął mouk.
- Tak, wiem, wszyscy tak mówią... - Urukinka westchnęła i rzuciła za siebie odpadki z posiłku. - A tak na marginesie, wiecie kim w ogóle jestem?
- Elo Ibra, zgadza się? - rzekła niespodziewanie Teneri. - Żona ostatniego urukińskiego wodza sprzed rewolucji.
Na twarzy urukinki zagościł triumfalny uśmiech, ale na bardzo krótko.
- Rewolucjoniści zesłali tu całą moją rodzinę. Przetrwałam tylko ja i mój syn – oznajmiła. - Nikt tu nie jest bezpieczny! Słyszycie? Nikt!
Derks już rozumiał, czemu Elo miała tu taką władzę. Urukini zawsze strzegli swoich kobiet, w końcu mieli ich tak niewiele. A ta nie była pierwszą lepszą. Należała do elity.
- Jest jedna zasada! Jedna żelazna zasada! - Urukinka uniosła palec wskazujący. - Musicie być przydatni dla społeczności. Jeśli nie potraficie spełnić tego jednego warunku, skończycie jako czyjś posiłek. To tyczy się też ciebie, wiedźmo. Nie myśl, że możesz czuć się tu bezpiecznie, bo masz jakieś tam moce.
- Co mamy robić? - wycedziła Teneri.
- To, od czego zaczynają wszyscy nowi.
Monitoring na razie zdawał egzamin. Tom znał miejsce położenia towarzyszy i każde słowo jakie padło od czasu ich przybycia do kolonii. Martwił się o nich. W takim miejscu, jak to, dosłownie wszystko mogło pójść nie tak.
- Myślisz, że dowódca dobrze przydzielił nam obowiązki? - zwrócił się do Broko, który właśnie pił wodę z manierki i obserwował zdjęcia satelitarne na holograficznym wyświetlaczu.
- W sensie, czy dobrze zrobił, że nie jesteśmy teraz z nim? - Mouk wytarł usta. - A wiesz, na początku żałowałem, że nie mogę działać bezpośrednio u jego boku, ale teraz tak sobie myślę, że to chyba było właściwe rozwiązanie. Teneri umie czytać w myślach, a Sys potrafi rozpoznać tego wywrona. To logiczne, że dowódca ich wybrał. A ktoś przecież musiał zostać w pogotowiu.
- Mam po prostu przeczucie, że to wszystko źle się skończy.
- Jak się będzie działo coś złego, to wkroczymy do akcji. Mamy teleportery, damy radę.
Mimowolnie Tom się uśmiechnął. Cieszyło go, że Broko odzyskał pozytywne spojrzenie na świat.
- Gdyby zostali przy tradycyjnych więzieniach, to nie byłoby tyle zachodu – zauważył Ziemianin. - Kto w ogóle wpadł na takich chory pomysł, żeby porzucać tu ludzi? Wiem, że narozrabiali, no ale bez przesady.
- Dlatego Enis nie bierze w tym udziału.
- No tak, wy wolicie egzekucje bez sądu.
Tom czuł, że się trochę zagalopował, ale czasem najpierw mówił, potem myślał. Gdy tylko zauważył niezadowoloną minę Broko, zrobiło mu się głupio.
- Tylko w przypadkach przyłapania na gorącym uczynku i to takim naprawdę okropnym. To wcale nie dzieje się często – zaprotestował młodzieniec.
- Wybacz, ale po prostu jakoś nie mogę się przyzwyczaić do waszych praw. Uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę.
- Każdy?
- Tak, każdy.
- Nawet Lakszmee?
Tom zawahał się, ale chwila namysłu wystarczyła.
- Tak, nawet Lakszmee – westchnął.
- Cóż, każdy ma prawo do własnej opinii.
Broku wzruszył ramionami i z powrotem skoncentrował się na monitoringu.
- Jakby moja matka dowiedziała się, że będę wywozić gnój, to dopiero by było – stwierdziła z niesmakiem Teneri, spoglądając na swoje jeszcze puste taczki.
- W gruncie rzeczy, to nie jest takie złe zadanie. Będzie okazja, żeby się rozejrzeć i zasięgnąć języka. - Sys jak zwykle zachowywał spokój.
- Każdy z nas dostał inny sektor, więc będziemy zdani tylko na siebie – zauważył Derks, ocierając pot z czoła. Tęsknił za kombinezonem termicznym. - Bądźcie ostrożni i nikogo nie prowokujcie. A teraz do roboty.
- Chyba każdy z nas chce jak najszybciej wykonać zadanie i wrócić do domu. Długo w tym smrodzie nie wytrzymam. - Teneri niechętnie chwyciła taczki i ruszyła przed siebie.
Rozdzielili się i każdy udał się w swoją stronę. Co prawda łączność między agentami pozostała, ale i tak mogli liczyć tylko na siebie. Gdyby nie wieloletnie doświadczenie i doskonałe przeszkolenie, misja mogłaby się zakończyć fiaskiem już na samym początku. Nawet samo zapamiętanie mapy koloni w tak krótkim czasie było wyzwaniem. Nic dziwnego, że mogli przetrwać tylko najlepsi.
Nim Derks przybył do Piekła, sądził, że kolonia będzie pogrążona w totalnym chaosie, a jednak panowała tu zadziwiająca organizacja. Każdy miał swoje obowiązki, każdy musiał trzymać się niepisanego prawa. Nie było miejsca na anarchię i samowolę. Dotychczas niedoceniani przez Derksa urukini tutaj wiedli ewidentny prym, pilnując porządku. Bez wątpienia stała za tym charyzma Elo Ibry i niezaprzeczalnie siła fizyczna przedstawicieli tej rasy. Ale mimo to miejsce było dalekie od perfekcji. Unoszący się w powietrzu zapach przyprawiał o mdłości, a warunki bez wątpienia przyczyniały się do rozwoju niebezpiecznych chorób, których efekty Derks widział, jak na dłoni. Zauważył nawet wóz wiozący brudne od krwi i innych płynów trupy w stronę spalarni, której obecność zaznaczyły wysokie kominy. Oby szczepionki, które otrzymali agenci okazały się wystarczające. W gruncie rzeczy jednak Derks nie współczuł tu nikomu. Złoczyńcy nie zasługiwali na łagodne traktowanie. Zdecydowanie wolał, by tu zgnili, niż wyszli po kilkunastu latach, znowu stanowiąc zagrożenie.
Z potoku myśli wyrwał Derksa nagły opór, który mouk napotkał na swojej drodze. Agent uniósł wzrok znad taczek i ujrzał blokującego je stopą brodatego naomitę. Meżczyzna świdrował mouka oczami. Już nie raz Derks spotykał się z tego typu spojrzeniem, drwiącym, pewnym siebie i nikczemnym.
- A ciebie skąd przywiało, pomieszańcu? - rzucił naomita. - Nie boisz się tu tak samemu szlajać?
Aby uniknąć niepotrzebnych starć, mouk w milczeniu odsunął się z taczkami, po czym skręcił nieco w lewo, omijając podejrzanego jegomościa. Derks szedł powoli, spokojnie, zachowując emocje dla siebie, jego oczy skutecznie ignorujące istnienie mężczyzny, który wciąż stał w tym samym miejscu. Gdy już Derks miał nadzieję, że uda mu się go skutecznie wyminąć, dłoń naomity niespodziewanie zacisnęła się na niego ramieniu, a twarz mężczyzny przysunęła do ucha mouka.
- Rozejrzyj się dookoła – szepnął więzień. - Wszyscy tylko czekają, żeby ci wsadzić po jaja. Jak pójdziesz ze mną, to...
W jednej sekundzie twarz naomity zderzyła się ze ścianą pobliskiego baraku, a ręka została wygięta tak, że najmniejszy ruch mógł ją złamać. Derks nie dbał o to, czy rozwalił mężczyźnie skroń lub nos przy swej nagłej reakcji. Przytrzymywał więźnia w taki sposób, że ten nie miał szans się wydostać bez poważnego uszczerbku na zdrowiu.
- Nigdy mnie nie dotykaj – syknął mouk i puścił zdezorientowanego więźnia.
Derks chwycił taczki i ruszył przed siebie. Na szczęście naomita nie próbował już mu dokuczać, ale mouk i tak został wytrącony z równowagi. Nie podobał mu się sposób, w jaki patrzyli się na niego inni więźniowie i nie ulegało wątpliwości, że przetrwanie tu będzie wyzwaniem. Choć Derks był jak zwykle niewzruszony i pewien swych umiejętności, mimo wszystko się bał. O siebie, o przyjaciół. O powodzenie misji.
W przeciwieństwie do Derka i Teneri Sys nie czuł się tu aż tak źle. Planeta przypominała mu trochę dom, bo była sucha i ciepła, choć nie aż tak jak Yrynysa. Nie przeszkadzał mu zapach, ani też nie spotkał się z aktami agresji. Populacja wywronów była tu dość spora, zdawali się tworzyć zgraną społeczność. Często przebywali w grupach, a tutejsze choroby chyba ich nie dotykały. Najbardziej uwagę Sysa przykuło zbiorowisko starszych już wywronów, którzy grali w kulki na piasku, zabawę znaną na Yrynysie przez każdego. Sądząc po głęboko zielonym odcieniu łusek wywroni ci mogli mieć nawet przeszło trzydzieści mlokańskich lat, a mało który dożywał czterdziestu. Sysa zastanawiało czy spędzili tu większość swojego życia, czy pogodzili się ze swym losem, czy też czuli niemijające rozgoryczenie. Najważniejsze jednak pytanie brzmiało: czy znali Ista.
- Mogę się przyłączyć? - rzucił nieśmiało Sys.
Najstarzej wyglądający wywron uśmiechnął się serdecznie i podał mu kulkę.
- Jesteś tu nowy, prawda?
- Yhy... - Sys rzucił i od razu zbił kulkę przeciwnika.
- Masz dobrego cela. Co robiłeś, nim tu trafiłeś?
- Kiedyś byłem wojownikiem, ale zapragnąłem innego życia i przyłączyłem się do przemytników. A ty? Jak tu trafiłeś?
- Tak jak wszyscy. Chciałem móc decydować o własnym życiu.
Z grą Sys radził sobie świetnie, ale udawanie postawy, której kompletnie nie rozumiał przychodziło mu z większym trudem, niż się spodziewał. Lepiej było przejść jak najszybciej do sedna.
- Słuchaj, szukam tu kogoś. Mojego byłego wspólnika. Może ktoś z was go kojarzy.
- Hej, co ty wyprawiasz?!
Rozmowę przerwał Sysowi głos rozzłoszczonego urukina, patrolującego ulicę.
- Pytałem tylko o coś – odparł ze spokojem wywron.
W odpowiedzi dostał strzelbą w twarz, tak mocno, że upadł.
- Ty nie masz rozmawiać, masz pracować! Wiesz, jak kończą ci, którzy nie wykonują obowiązków – warknął mężczyzna.
Sys otarł krew spod nosa i pozbierał się w milczeniu, dusząc w sobie złość. Lepiej było nie podpadać tutejszej władzy, więc ruszył przed siebie. Już teraz odczuwał zmęczenie, a czekało go jeszcze wiele pracy. Klucząc między barakami nie otrzymywał wystarczającej dawki promieniowania słonecznego, a o kombinezonie termicznym mógł tylko pomarzyć, jednak nie załamywał się i walczył dalej.
Ściemniało się już, gdy dzień pracy dobiegł końca. Sys musiał przyznać, że jego koledzy wyglądali na równie padniętych, co on.
- Uderzył cię ktoś? - Teneri z przejęciem spojrzała na resztki zaschniętej krwi pod nosem wywrona.
- Próby zasięgnięcia języka jednak nie okazały się dobrym pomysłem – mruknął Sys.
- Musimy znaleźć miejsce, do którego tubylcy chodzą się rozerwać – zauważył Derks. - Tam będzie najłatwiej się czegoś dowiedzieć. A póki co chodźmy spać. Musimy być wypoczęci, jeśli chcemy działać efektywnie.
Cele znajdowały się w wielkim bloku więziennym i nikt ich nie zamykał. Agenci zostali zaprowadzeni do jednej z nich, szybko zdając sobie sprawę, że przyjdzie im spać na gołych pryczach.
- Zawsze mogłoby być gorzej – szepnął Derks.
W celi znajdował się ktoś jeszcze, postawny blondyn, przypominający nieco Toma. Prawdopodobnie Olikanin, sądząc po kolorze włosów i rysach twarzy dalekich od naomickich. Leżał z dłońmi założonymi za głową i gapił się w sufit, nie specjalnie zwracając uwagę na przybyszów.
- Macie szczęście, miejsca zwolniły się dosłownie kilka dni temu – rzucił beznamiętnie, nawet nie spoglądając na nowych. - Inaczej musielibyście spać na podłodze.
- A co się stało z poprzednikami? - spytała Teneri.
- Plaga ich zabrała.
Po krótkiej chwili konsternacji agenci postanowili jednak się położyć. Zmęczenie robiło swoje.
- Powiedz mi, jest tu jakieś miejsce, gdzie dałoby się rozerwać? - zwrócił się Derks do więźnia.
- Jest takie jedno... Właściciel umie pędzić bimber praktycznie z wszystkiego. Jutro wam pokażę. O ile będziecie jeszcze mieli siłę i chęci.
Siły musiały się znaleźć, bo od tego zależało powodzenie misji. Derks czuł, że jutro wszystko się wyjaśni.
Agenci nie potrzebowali dużo czasu, by się zaaklimatyzować i następnego dnia praca poszła im już dużo sprawniej. Co prawda pochłonęła też wiele energii, ale zostało jej jeszcze wystarczająco do wykonania wieczornego zadania. Niestety Derks nie czuł się najlepiej. Tutejsze powietrze najwyraźniej mu nie służyło, ale myśl, że dziś być może uda się zakończyć misję dodawała mu skrzydeł.
Centrum rozrywek okazała się dawna kantyna kolonistów, wielki barak mogący pomieścić tłumy. Stoły i krzesła były przerdzewiałe, ale to nie przeszkadzało więźniom się przy nich gromadzić i popijać podejrzane płyny z czego popadnie.
- Widzę tych wywronów, których spotkałem wczoraj. Pogadam z nimi – rzucił Sys.
Derks zezwolił, po czym wraz z Teneri zaczął przepychać się między stołami, rozglądając się dookoła. Niestety kompan z celi nie znał Ista, nie znał też właściciela tego przybytku, ale kojarzył jego wygląd, a to już pomagało. Osoba prowadząca ten pseudo lokal bez wątpienia spotykała codziennie ogromne rzeszę ludzi i była najlepiej zorientowana, kto obecnie przebywa w koloni. Należało tylko ją znaleźć. Agenci wiedzieli, że to wysoki Lazurianin z blizną biegnącą wzdłuż podbródka, a tyle im wystarczało.
- Hej, szukacie kogoś? - Derks usłyszał głos za plecami i prawie go zatkało, gdy ujrzał mężczyznę o cechach fizycznych idealnie pasujących do opisu. - Tak się kręcicie i rozglądacie, więc pomyślałem, że kogoś szukacie. Wielu nowych tu po to przychodzi. Próbują odnaleźć dawnych kompanów i wspólników.
W najśmielszych snach Derks nie sądził, że pójdzie tak łatwo. Zawsze opanowany, teraz miał ochotę skakać z radości. Spojrzał porozumiewawczo na Teneri i po jej oczach widział, że czuje ona to samo.
- Kojarzysz Ista? To wywron, który w zeszłym roku trafił tu za przemyt swoich pobratymców. - Derks od razu przeszedł do konkretów.
- Pewnie, że kojarzę. Mogę was do niego zaprowadzić.
- Teraz? - Derks wprost nie wierzył w swoje szczęście.
- Tak, teraz. Chodźcie. - Lazurianin skinął na agentów.
Z Sysem mogli skontaktować się później. W obecnej chwili Derks chciał jak najszybciej zidentyfikować cel, więc wraz z Teneri poszli za mężczyzną. Opuścili kantynę, minęli kilka baraków i skręcili w główny trakt, dzielący kolonię na część wschodnią i zachodnią.
- Dziękujemy. To dla nas ważne – powiedziała Teneri z uśmiechem.
- Nie ma problemu. Często pomagam nowym. - Jak na razie Lazurianin był tu pierwszą osobą, która sprawiała sympatyczne wrażenie.
Zatrzymali się przy jednym z baraków i mężczyzna uchylił stalowe drzwi.
- Zapraszam. - Lazurianin z uprzejmym uśmiechem puścił agentów przodem.
Derks i Teneri weszli do środka tylko po to, by zdać sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajdują się jedynie schody prowadzące pod ziemię. Gdyby nie byli zmęczeni, za pewne zareagowaliby szybciej, ale tym razem zabrakło im ułamka sekundy. Lazurianin zamknął za nimi drzwi od zewnątrz i choć Derks w nagłym zrywie chwycił klamkę, nie zdołał już ich otworzyć. On i Teneri próbowali je jeszcze kopać i wyważać, ale na nic się to nie zdało.
- Kurwa! - wrzasnęła kobieta i uderzyła w drzwi po raz ostatni.
- To moja wina. Za bardzo się podekscytowałem i zapomniałem o trzeźwym osądzie sytuacji. Zawsze trzeba być czujnym. Zawsze. - Derks potarł skroń wściekły na samego siebie.
- Może jest jakieś przejście dołem. - Teneri zbiegła szybko po schodach, ale i równie szybko wróciła. - Zamknięte drzwi. Kurwa!
W maleńkich oknach tuż pod sufitem znajdowały się kraty, a i bez nich ciężko by było się przecisnąć. Całe szczęście zostały jeszcze mikrokomunikatory.
- Skontaktuj się z Sysem. - rozkazał Derks. - Ja pogadam z Tomem i Broko. - Mouk usiadł na podłodze, bo z tego wszystkiego zakręciło mu się w głowie. - Tom, Broko, odbiór!
- Odbiór – odezwał się Ziemianin.
- Musicie szybko nas namierzyć i powiedzieć Sysowi jak nas odnaleźć. Daliśmy się złapać i mam złe przeczucia.
- Już namierzamy. Gdyby zrobiło się niebezpiecznie, proszę mówić. Wkroczymy do akcji.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Bez odbioru.
Derks spojrzał na Teneri pytająco.
- Sys wie. Już tu idzie – zapewniła kobieta.
Derksowi ulżyło, ale nie na długo, by gdy drzwi zazgrzytały, wiedział już, że to nie jego kompan. Nie zdążyłby tu dotrzeć tak szybko. Mouk zerwał się na równe nogi i stanął ramię w ramię z Teneri, gotowy do walki, rozmowy, wszystkiego, co pozwoliłoby kupić trochę czasu.
Do środka weszła grupa mężczyzn z Lazurianinem na czele. Tym , który był przyczyną tego całego zamieszania. Nie sprawiał już wrażenia takiego sympatycznego, podobnie jak jego siedmiu kompanów. Nie pomagał fakt, że wśród nich znajdował się ten sam naomita, który dzień wcześniej dał się we znaki Derksowi, ani strzelba w dłoniach Lazurianina.
- Nie musicie czuć się tacy zakłopotani. Wszyscy się na to nabierają – zadrwił mężczyzna, celując w agentów.
- Bierzemy ich na dół? - Jeden z mężczyzn wyraźnie się niecierpliwił.
- Nie, załatwimy to tutaj. Z taką dwójką nawet nie trzeba zabawek. - Lazurianin oblizał wargi. - Rozbierać się! - krzyknął do agentów.
- Tylko spróbuj mnie tknąć, ty śmieciu, to pożałujesz – warknęła Teneri.
Lazurianin zbliżył się do kobiety, celując jej prosto w głowę.
- Myślisz, że boimy się twoich sztuczek, suko? Z lufą w ryju dużo nie zdziałasz. Wyskakuj z ciuchów albo będziemy ruchać twoje zwłoki!
Derks z przejęciem obserwował całą sytuację. Wkroczenie Toma i Broko mogło oznaczać koniec misji. Musieli wytrzymać. Sys na pewno był już niedaleko. Teneri to rozumiała, bo zaczęła rozpinać koszulę bardzo powoli, wciąż mierząc mężczyznę morderczym spojrzeniem.
- To się tyczy też ciebie, pomieszańcu. - Znany już Derksowi naomita wyjął zza koszuli nóż i znalazł się przy mouku.
Nawet gdy Derks poczuł ostrze na swoim podbródku, pamiętał o tym, by zachować zimną krew. Jego twarz nie zdradzała strachu, choć serce waliło mu jak oszalałe. Jeszcze trochę. Musiał wytrzymać jeszcze trochę. Na szczęście naomita postanowił najpierw go obwąchać, co normalnie doprowadziłoby Derksa do szału, ale tym razem pozwalało zyskać trochę czasu. Niewiele jednak, bo mężczyzna przerwał dość szybko i zmarszczył brwi.
- Dziwnie pachnie. On może być zarażony – rzucił do kompanów.
- Wydaje ci się. Są nowi. Nie byłoby kiedy – odparł jeden z więźniów.
Naomita obwąchał Derksa raz jeszcze, po czym wzruszył ramionami i chwycił za sznurek od spodni mouka.
Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę... - powtarzał sobie w głowie Derks.
Nóż zatrzymał się na sznurku, gotów go rozciąć. Wtedy ktoś szarpnął klamką. Chwila nieuwagi więźniów w zupełności wystarczyła. Derks wybił naomicie nóż z dłoni, kopnął w krocze i znokautował prawym sierpowym. Mężczyźni rzucili się na niego, ale nie mieli szans. Jeden co prawda chwycił Derksa od tyłu, ale dostał w nos z główki. Dwóch kolejnych padło po otrzymaniu solidnych kopniaków. Z pozostałymi uporała się Teneri. To ona teraz trzymała strzelbę i mierzyła do poturbowanych więźniów, którzy zwijali się z bólu na podłodze. Strzeliła w zamek, wpuszczając Sysa do środka.
- Już sobie poradziliśmy, ale gdyby nie ty, byłoby ciężko. Dzięki – wydyszał Derks do zdezorientowanego wywrona.
Misja trwała dalej. Mouk podszedł do poobijanego Lazurianina i chwycił go za włosy.
- Spytam raz jeszcze i tym razem lepiej dobrze zastanów się nad odpowiedzią – warknął. - Znasz Ista? Tak czy nie.
- Tak – stęknął mężczyzna prawie przez łzy.
- Więc radzę ci dla własnego dobra powiedzieć nam dokładnie jak go znaleźć.
Teraz mi głupio, że dopiero teraz zabrałam się do czytania, bo to naprawdę fajny rozdział. Podoba mi, że bohaterowie zostali rzuceni w takie nietypowe środowisko, choć mam wrażenie, że wszystko toczy się strasznie szybko i pewnie misja szybko się zakończy. A szkoda, bo chętnie poczytałabym coś więcej o tej planecie, no i myślałam, że jednak zamieszkają tam na jakiś czas, żeby powolutku wtopić się w społeczność, zdobyć zaufanie i takie tam.
OdpowiedzUsuńZ tym lazurianinem i pułapką to taki klasyk, momentalnie mi się skojarzyło z grami rpg, bo tam zawsze muszą być takie motywy :P I Derks znowu wkurzył mnie swoim brakiem myślenia, że tak łatwo zaufał oprychom i dał się w to wciągnąć.
Co do sceny walki, to mam taką sugestię, żebyś nie używała takich typowo bokserskich określeń albo bardzo potocznych zwrotów, takich jak "znokautował prawym sierpowym" albo "dostał w nos z główki". Trochę mi to zaburza opis, który poza tym jest bardzo fajny, i mam wrażenie takiego pójścia na skróty.
<3 W scenach walki zawsze mi brakuje słownictwa, więc jak następnym razem będę pisać, to się zwrócę do ciebie po pomoc. A motyw na planecie chciałam zrobić dłuższy, ale zabrakło mi pomysłów:( Może kiedyś do tego wrócę i to rozbuduję.
UsuńMam wrażenie, że nie ma co kombinować ze słownictwem, tylko pisać co dana osoba robi. Bez skrótów w stylu prawy sierpowy i zbytniego kombinowania.
Usuń