czwartek, 17 grudnia 2015

Wyzwania, Rozdział X

Rozdział X

Spalarnia była ulubionym miejscem wywronów, a praca tu należała do wysoko cenionych. Ciepło bijące od ognia zapewniało komfort dniem i nocą, a Ist należał do szczęśliwców, którzy mogli się nim delektować. Przed rozpoczęciem zmiany jak zwykle udał się na tyły spalarni, by dodać sobie trochę animuszu. Nie wiedział, z czego powstawały tutejsze proszki pobudzające, ale ważne, że działały. Wywron otworzył więc pudełko i powąchał tajemniczą substancję.
- Jesteś Ist, prawda? - usłyszał głos za plecami i odwrócił się zirytowany faktem, że ktoś mu przerywa.
- Tak, a co? - mruknął w stronę nieznajomego wywrona.
Odpowiedzią okazał się potężny prawy sierpowy, który zwalił Ista z nóg.


Światło latarki skierowane prosto w twarz sprawiło, że Ist zaczął powoli odzyskiwać świadomość.
- Za mocno go walnąłeś, Sys. – Więzień usłyszał głos kobiety.
- Nie, popatrz, już się budzi.
Dookoła panował mrok, nie licząc latarni majaczącej w oddali. Ist próbował się poruszyć, ale nie mógł, więzy skutecznie mu to uniemożliwiały. Spanikował.
- Współpracowałeś z naomitami? Chcemy wiedzieć wszystko – przemówił groźnie Sys.
- Kim jesteście? - jęknął Ist.
- Odpowiadaj! - Młodszy wywron znowu zdzielił go w twarz.
- Uważaj, Sys, nie chcemy, żeby znowu stracił przytomność. - Głos trzeciej postaci był słaby i łamiący się, jak u osoby toczonej przez plagę.
- Wszystko w porządku, dowódco? - zaniepokoiła się kobieta.
- Wiemy, kim jesteś, Ist, więc gadaj, co wiesz o naomitach, to pozwolimy ci odejść w jednym kawałku – syknął wywron. - Gdzie wywoziłeś tych wszystkich imigrantów? Z kim miałeś konszachty? Nazwiska, nazwiska, nazwiska! Konkrety! Kto i po co z tobą współpracował?! Jakie kłamstwa tłukłeś naszym rodakom do głów i czemu?!
- To nie takie proste... - wydukał Ist. - Jak się dowiedzą, że to wyszło na jaw... bękną za to moi wspólnicy.
- Teneri, zajrzyj mu do umysłu... Nie mamy czasu na zabawy... - wydusił z siebie dowódca.
- W porządku, ale to może trochę potrwać. Im większa różnica genetyczna, tym trudniej.
- Dasz radę.


Pełnienie warty w nocy okazało się trudniejsze, niż początkowo Tom przypuszczał, bo na moment mu się przysnęło. Ziewnął, przetarł oczy i serce prawie wyskoczyło mu z piersi, gdy spojrzał na holograficzny obraz z satelity noktowizyjnego.
- Broko, wstawaj! - potrząsnął towarzyszem. - Szefie! - krzyknął do mikrokomunikatora. - W waszą stronę zmierzają właśnie trzy wozy pełne uzbrojonych ludzi!
- Ile mamy czasu? - stęknął Derks.
- Ja wiem, dwie minuty, może trzy. Mamy was zgarnąć?
- Poczekajcie... Teneri sonduje Istowi umysł... Dajmy jej szansę.
- A jeśli nie zdąży?
- Weźmiemy Ista ze sobą.
- Zabronili nam!
- Nie opuścimy z nim planety... Weźmiemy go do waszej kryjówki.
Tom raz jeszcze spojrzał na obraz z satelity, nerwowo oblizał wargi i otarł pot z czoła. Że też nie zareagował wcześniej. Był wściekły i zestresowany.
- Szefie... - przełknął ślinę. - Energii starcza na trzy skoki na dobę. Skok po was, do kryjówki, z powrotem do koloni odesłać Ista i na statek... to już cztery. Teoretycznie moglibyśmy odczekać dobę w kryjówce, ale... twój głos, przyspieszony oddech... Słyszę nawet jak serce ci łomocze. Jesteś w złym stanie, nie możemy zwlekać.
- Stać! Jesteście otoczeni! - Uszu Toma doszedł głos Elo Ibry i ryk silnika. - Od samego początku wydaliście się mi podejrzani. Kto was przysłał? Policja? Wywiad? Albo zabierzecie mnie i moich ludzi z tego piekła albo to my zgotujemy wam piekło! Wybierajcie!
Nie było już czasu na rozmowy. Tom postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nie sądził, by Derks był jeszcze w stanie podejmować jakiekolwiek trzeźwe decyzje. Działo się coś bardzo złego.
- Broko, bierz broń, okulary noktowizyjne i ustawiaj współrzędne. Ja teleportuję się za ten barak, a ty za ten. - Tom wskazał na mapę. - Weźmiemy ich z zaskoczenia. Teraz liczy się tylko to, żeby zabrać naszych z tego szamba.
Broko nie protestował, liczyła się każda sekunda. Dokonali skoku praktycznie od razu. Światło reflektorów pojazdów, padające prosto na przyłapanych agentów rozświetlało czerń nocy i nawet nieco raziło przez okulary noktowizyjne, ale Tom skupił się na uzbrojonych celach. Zaczął zdejmować ich jeden po drugim, patrząc, jak padają od pocisków jego i Broko. Odpowiedzieli ogniem, ale Tom miał jeszcze asa w rękawie. Rzucił granat dymny i krzyknął przez komunikator:
- Najbliższy barak po lewej i najbliższy po prawej. Szybko!
Derks wyczołgał się z dymu. Tom natychmiast rzucił się w jego stronę. Ujrzał jeszcze Sysa i Teneri dopadających Broko. Wcisnął teleporter.


- Przepraszam, ale musiałem podjąć szybką decyzję – tłumaczył się Tom, zbierając sprzęt ze skrytki.
Dopiero, gdy znaleźli się na pokładzie statku zauważył, że Teneri ma przestrzeloną łydkę.
- To nic takiego – uspokoiła kobieta, widząc zmartwioną minę Toma.
- Szefie... - Ziemian spojrzał niepewnie na Derksa, który był blady, jak prześcieradło.
- Nie zbliżajcie się do mnie. To może być zaraźliwe – wydyszał mouk i chwiejnym krokiem poczłapał do kajuty.
- Trzeba powiadomić jednostkę. Muszą zorganizować kwarantannę – zauważyła Teneri.
- Ja się tym zajmę – zaoferował Broko i pobiegł na mostek.
- Dowiedziałaś się czegoś istotnego? - spytał Sys kobiety.
- Pogadamy jak już się skończy to całe zamieszanie.
Na szczęście dzięki technologii przywiezionej przez Ziemian podróż trwała bardzo krótko. Łydka Teneri została pobieżnie opatrzona, a Derks zamknął się w kajucie i nie chciał wyjść.
- Szefie, już jesteśmy na miejscu. Musimy się zbierać. - Tom zapukał w metalowe drzwi, ale nie uzyskał odpowiedzi.
W tej sytuacji czekanie na przyzwolenie nie miało już najmniejszego sensu. Tom otworzył drzwi i wszedł do środka. Szybko zdał sobie sprawę, że jest gorzej, niż myślał. Derks leżał zgięty w pół i dyszał, blady i cały spocony. Bez zbędnego zastanawiania się Ziemianin podbiegł do niego i dotknął jego czoła. Dowódca był rozpalony.
- Złap się mnie, pomogę ci wyjść – szepnął Tom.
W tej chwili nie obchodziło go, czy może się czymś zarazić. Interesowało go tylko dobro przyjaciela, który ewidentnie potrzebował pomocy. Z wielkim niepokojem i bólem serca Tom wyprowadził go ze statku. Czuł się tak, jakby wracali z bitwy zakończonej klęską. Teneri kulała, wspierając się na ramieniu Sysa, Derks powłóczył nogami prowadzony przez kolegą, a wszyscy, którzy ich powitali mieli na sobie skafandry ochronne. Sanitariusze przybiegli w samą porę, bo Tom czuł jak oparty o jego ramię Derks robi się coraz cięższy. W pewnym momencie mouk osunął się całkowicie i gdyby Ziemianin nie chwycił go pod ramiona, upadłby na podłogę.


Obrazy z planety Piekło wciąż tańczyły przed oczami, jak świeże, gdy świadomość powracała powoli do umysłu Derksa. Każdy zmysł jednak podpowiadał moukowi, że coś się zmieniło. Łóżko było wygodne, pościel miękka, a powietrze wilgotne, pachnące lekarstwami. Derks otworzył oczy i ujrzał znane mu ambulatorium, zadowolony, że może wreszcie oddychać mlokańską atmosferą.
- Jak się czujesz, Derksiu? - Bumaga siedział obok na stołku. Uśmiechał się.
Derks również się uśmiechnął. Skoro jego przyjaciel nie nosił skafandra ani maski, to oznaczało, że niebezpieczeństwo minęło.
- Czuję się naprawdę dużo lepiej – zauważył zaskoczony Derks i podniósł się nieco. Jakże lubił te nowoczesne łóżka, które dopasowywały się do położenia ciała.
- Merike, chodź tu. Ocknął się – rzucił Bumaga przez komunikator.
- A moi ludzie?
- Wszystko w porządku. Teneri opatrzyli ranę, nie ma czym się stresować.
Skoro pozostali mieli się dobrze, to Derksowi naprawdę ulżyło. Ciekawiło go, co udało się wydobyć Teneri z umysłu Ista, ale to na razie mogło poczekać. Czuł się jeszcze nieco osłabiony, więc przede wszystkim musiał odzyskać formę. Liczył na to, że Merike da mu coś na wzmocnienie i jak najszybciej wypuści, ucieszył się więc, gdy lekarz wszedł do środka.
- No i jak się czujesz? - spytał mężczyzna z dziwnym zaciekawieniem.
- Bardzo dobrze. Tylko muszę trochę odpocząć.
- Czyli lekarstwo zadziałało. - Merike zatarł ręce. - Ha, mówiłem, że zadziała! A nie jestem w tym nawet specjalistą.
Specyficzne zachowania Merike nie były dla Derksa niczym nowym, ale tym razem mouk poczuł się trochę zbity z tropu.
- To co mi w końcu było? - spytał niepewnie.
Lekarz spojrzał na Bumagę z mieszanką zaskoczenia i rozczarowania.
- Nie powiedziałeś mu? - wypalił.
- Przecież to ty jesteś lekarzem. Kiepskim, bo kiepskim, ale jednak.
Początkowa radość ustąpiła miejsce irytacji. Derks zmarszczył brwi. Miał złe przeczucie, że wcale nie został wyleczony.
- Co mi dolega? - wycedził.
- Nic ci nie dolega. Będziesz miał derksiątko – palnął Merike z podejrzaną beztroską.
Pokrętna forma przekazu jakoś w ogóle do Derksa nie dotarła i mouk zrobił jeszcze bardziej zmieszaną minę.
- Jesteś w ciąży hybrydowej, przez co ziemskie geny dały ci w kość i dlatego źle się poczułeś – wyjaśnił Bumaga jednym tchem.
Derks najpierw popatrzył na niego, potem na Merike, aż w końcu utkwił wzrok w pościeli zamyślając się na moment. Zacisnął dłonie na prześcieradle i spiorunował lekarza spojrzeniem.
- Powiedziałeś mi kiedyś, że moukowie nie mogę krzyżować się z ludźmi – wymamrotał.
- No tak, ale wtedy nie wiedziałem o istnieniu Ziemian, których jest dużo rodzajów i niektóre najwyraźniej są z wami genetycznie kompatybilne. W sumie to fascynujące – odparł beztrosko Merike, drapiąc się po brodzie.
- Wyjdźcie – mruknął Derks. Nastała kompletna cisza i brak jakiejkolwiek reakcji. - Wyjdźcie! - Mouk podniósł głos.
Bumaga chwycił Merike pod ramię i wyprowadził z sali.


Gdy tylko znaleźli się na osobności, Bumaga zdzielił lekarza w tył głowy.
- Auć! Za co? - jęknął Merike.
- Choć raz mogłeś zachować się profesjonalnie! - huknął mouk. - Jak mogłeś pierdolić takie głupoty w takiej chwili?
- Przecież powiedziałem prawdę.
- Nie chodzi o to co powiedziałeś, tylko jak to powiedziałeś.
- Myślałem, że się ucieszy.
- I właśnie dlatego mnie wkurzasz. W ogóle nie rozumiesz jak się czują pacjenci. Jesteśmy dla ciebie jak zwierzątka laboratoryjne!
- Przepraszam. - Merike zwiesił głowę. - Ja naprawdę nie chciałem źle. Lubię Derksa, jego dobro jest dla mnie ważne.
- To daj mu na razie spokój. Idź się czymś zająć.
- A jak zrobi coś głupiego?
- Nie zrobi, znam go.
Bumaga odetchnął z ulgą, gdy wreszcie pozbył się niesfornego lekarza. Teraz musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Może i Derks czuł się już lepiej, ale jego stan emocjonalny pozostawiał wiele do życzenia. Potrzebował przyjaciela, kogoś, na kim można polegać, a Bumaga nigdy nie zostawiłby go w potrzebie. Na początek chciał Derksowi poprawić czymś humor, więc ruszył do kantyny.
- Hej, komandorze! - Głos Toma nie zwiastował niczego dobrego. Jedynie niepotrzebne pytania, na które Bumaga nie miał ochoty odpowiadać. - Komandorze, co z Derksem? - Ziemianin praktycznie zastąpił mu drogę.
- Nic mu nie jest. Nie masz się czym martwić – mruknął beznamiętnie mouk.
- Czyli to nie było nic poważnego?
- Idź do domu. Jak odpocznie, to sam z tobą pogada.
- Ale...
- Idź do domu. To rozkaz. - Bumaga wyminął skonsternowanego Ziemianina i przyspieszył kroku.
Na szczęście nikt już go nie zaczepiał. Wszedł do kantyny, chwycił dwa koktajle poni-poni i wrócił do ambulatorium.
- Mogę wejść? Jestem sam. - Zapukał.
Usłyszał tylko niepewny pomruk, ale mimo to wsunął się do środka.
- Twój ulubiony. - Bumaga postawił koktajle na stoliku, ale Derks nie zwrócił na to uwagi.
Siedział z brodą opartą o kolana i wyglądał na pogrążonego w myślach. Do tego bardzo zatroskanego. Bumaga westchnął i usiadł przy nim na łóżku.
- Jesteś wściekły? - spytał, kładąc czule dłoń na głowie przyjaciela.
- To nie wina Merike. Niczyja wina – wydukał Derks.
- Masz mętlik w głowie, rozumiem to. Ale nie martw się, wszystko się poukłada – zapewnił Bumaga, głaszcząc Derksa po głowie.
- Nie tak miało być. Miałem poświęcić życie służbie królowi.
- Poświęcić życie? Jak dziwnie to brzmi. A co z twoim własnym?
- Sam mnie do tego namawiałeś.
- Namawiałem cię do wykorzystania twojego talentu, a nie zrezygnowania z całego prywatnego życia na rzecz jakichś górnolotnych idei. Nawet agenci mają rodziny, Derks. Nawet niektórzy komandorzy.
- Nie wiem... Nie wiem już czego chcę... - Derks położył się na boku i zwinął w kłębek.
- Ale wiem, czego ja chcę. Chcę, żebyś był szczęśliwy. I daję ci słowo, że będziesz. - Bumaga nachylił się nad przyjacielem. - Daj sobie trochę czasu. Pewnych spraw nie da się ogarnąć w jeden dzień. Na razie poza mną, Merike i szefem nikt nic nie wie, więc możesz się na spokojnie zastanowić, jak chcesz to rozegrać. Po prostu nie działaj pochopnie. A jeśli uważasz, że coś cię przerasta, to pamiętaj, że masz jeszcze mnie, Ormiksa i Chena.
Na dźwięk ostatniego imienia Derks wyraźnie się spiął.
- I to mnie właśnie przeraża. To jak może zachować się Chen. Znając jego pochodzenie, pewnie będzie chciał przejąć kontrolę – wymamrotał.
- Co nie zmienia faktu, że ma prawo wiedzieć.
- A jeśli stwierdzę, że jednak nie chcę tego wszystkiego?
Bumaga napił się koktajlu i wziął głęboki wdech. Nawet dla niego rozmowa nie należała do łatwych. Spojrzał na skulonego Derksa, utwierdzając się w przekonaniu, że dla niego zrobiłby wszystko. Nawet wyjawił swoje najskrytsze tajemnice.
- Opowiem ci historię. Niewielu ją zna. - Podparł się rękami o łóżko i na moment spojrzał w sufit, zbierając myśli. - W Akademii nie mieli ze mną lekko, byłem zdeprawowanym gówniarzem. Robiłem rzeczy, które może uszłyby w stolicy, ale na pewno nie tam. A już na pewno nie zachowywałem się jak na młodzieńca z Północnych Rubieży przystało. Niewiele wtedy myślałem, chciałem jedynie zaspokajać swoje najprymitywniejsze potrzeby. Miałem szesnaście lat, kiedy wpadłem i nawet nie wiedziałem z kim.
Derks momentalnie się wyprostował i spojrzał na Bumagę z niedowierzaniem.
- Wpadłeś? Chcesz powiedzieć, że byłeś w ciąży? - wypalił.
- Owszem. To był wielki skandal i chcieli mnie wydalić z Akademii.
Ciekawość wzięła górę i Derks usiadł.
- I co się stało?
- Komandor Hap-Di-Dap wstawił się za mną. Widział we mnie potencjał i nie chciał, bym go zmarnował przez jeden błąd. Wysłał mnie do lekarza, a ten zakończył wszystko farmakologicznie. W gruncie rzeczy dobrze się sprawy potoczył. Wtedy to była właściwa decyzja, a ja dostałem nauczkę i zmądrzałem. Sęk w tym, że już nigdy nie dostanę drugiej szansy i czasem zastanawiam się, jakby to było, gdybym wtedy jednak podjął inną decyzję. Czy sprawy potoczyłyby się lepiej? Tego wiedzieć nie mogę. Ja wtedy byłem tylko głupim gówniarzem, ale ty jesteś dorosły i odpowiedzialny, a do tego masz osoby, na które możesz liczyć. Potraktuj to jako szansę, a nie jak problem. Pomyśl sobie, jakie niesamowite będzie to dziecko, mając takich wyjątkowych rodziców.
Derks legł na łóżko i westchnął przeciągle.
- Potrzebuję urlopu – rzucił.
- Załatwię ci go tyle, ile będzie trzeba.


Na konferencji zebrało się wielu ważnych członków wywiadu, ale cała uwaga skupiała się na Teneri, do której należało w jak najbardziej szczegółowy sposób przedstawienie zdobytych informacji.
- Bez wątpienia Ist współpracował z naomitami. Płacili mu za podsycanie niezadowolenia u swoich i namawianie do opuszczenia planety – mówiła. - Nie znał ich nazwisk. Celowo nie mówili mu wszystkiego, za pewne mając na uwadze możliwość inwigilacji. Nie udało mi się też uzyskać wyraźnego obrazu ich twarzy. Ale znam imiona jego wspólników, którzy wciąż są na wolności. Oni mogą wiedzieć coś więcej.
Rozpoczęły się burzliwe dyskusje na temat roli naomitów w tym całym spisku i kroków, które powinny zostać podjęte. Jednak Toma nie specjalnie to obchodziło. Bardziej interesował go fakt, czemu Derks nie pojawił się na tak ważnym zebraniu, skoro był już zdrowy. Ziemian próbował się skontaktować z nim w czasie przerwy, ale ten najwyraźniej wyłączył komunikator.
- Komandorze... - Tom ponownie zaczepił Bumagę. - Proszę wybaczyć mi wścibstwo, ale naprawdę chciałbym wiedzieć, co dzieje się z Derksem. Nikt nic nie mówi, nie widzieliśmy się z nim od momentu, w którym zabrali go sanitariusze. Nawet nie wydał nam dalszych rozkazów.
- Jest na urlopie – odparł ze spokojem Bumaga. - Ta misja bardzo go zmęczyła. Myślę, że wy również powinniście dostać kilka dni wolnego.
- Proszę mi powiedzieć prawdę, co z jego zdrowiem?
- Już mówiłem, wszystko w porządku.
- Ale co konkretnie się s...
- Ziemianinie! - Bumaga wyraźnie się zdenerwował. - Nie wiem jakie u was panują zwyczaje, ale tutaj nie omawiamy czyiś spraw zdrowotnych na forum publicznym. Derks wróci, to wtedy będziesz mu zadawać pytania.
Speszony Tom spuścił wzrok i oddalił się.


Morze przywodziło Tomowi na myśl dobre wspomnienia: wakacje, relaks, zabawę. Nic dziwnego, że gdy znalazł się w restauracji, do której zaprowadziła go Anu, poczuł niebywały spokój ducha. Przeważały tu błękity i zielenie, a drewniane meble kojarzyły się ze statkiem i miały wręcz rustykalny charakter. Jedyne, co Ziemianin wiedział o Lazurii, to fakt, że panowała tam bieda, ale, o dziwo, piosenki płynące z głośników brzmiały wesoło i pogodnie, choć Tom nie rozumiał słów.
- Wybierz dla mnie to, co uważasz za najlepsze. Ja zapłacę – zapewnił Ziemianin.
- Nie trzeba, odwdzięczysz się pomocą – zapewniła Anu. - Przy czym nie chcę, żebyś myślał, że jestem dla ciebie miła tylko dlatego, bo zgodziłeś się mi pomóc. Naprawdę się cieszę, że mogę ci choć trochę przybliżyć moją kulturę.
- Lepiej powiedz mi coś więcej o tym swoim mężu.
Anu wyjęła z torby zdjęcie i położyła przed Tomem.
- Jego pełne imię to Nono Szarinatis. Zawsze był dobrym człowiekiem. Trochę porywczym, ale dobrym. Nie mogę uwierzyć, że zrobił coś takiego.
Ziemianin przyjrzał się fotografii. Mężczyzna na nim wyglądał dość metroseksualnie ze starannie przyciętą brodą, która układała się w kształt wąskiego paska.
- Mówisz, że ostatni raz widziano go jak wsiadał na pokład promu. A co na Mloku? Przecież musi być jakiś monitoring na lotnisku.
- Władze nie chciały mi go udostępnić, bo nie popełniono żadnego przestępstwa. Próbowałam wypytywać ludzi, ale Enis to ogromne miasto – wyjaśniła z bólem kobieta.
- Może uda mi się dobrać do tego monitoringu.
Na dania nie trzeba było długo czekać. Ryby, które wylądowały na stole, wyglądały przepysznie, choć ich nazwy Tom jeszcze nie zapamiętał.
- Chwyć mnie za ręce i zamknij oczy. - Anu oparła łokcie o drewniany blat i wyciągnęła dłonie ku zaskoczonemu Ziemianinowi.
Z pewnym wahaniem Tom uczynił to, o co kobieta go prosiła.
- A teraz podziękujmy oceanowi – dodała Anu.
- Jak?
- Po prostu pomyśl to, co uznasz za słuszne.
Zwyczaj nie zniechęcił Toma, wprost przeciwnie, spodobał się mu. Gdy Anu puściła jego dłonie, Ziemianin otworzył oczy i ujrzał jej szczery uśmiech.
- Jedzmy – oznajmiła ochoczo kobieta.
Podobnie jak na Anahibi jadło się tu samymi palcami. Nie miało to dla Toma już żadnego znaczenia, gdyż ryba była absolutnie przepyszna.
- Och, brakowało mi czegoś takiego – westchnął Ziemianin w zachwycie. - Sam wychowałem się na wyspie, więc lubię takie potrawy. Co prawda nie mieszkałem przy samym morzu, ale jednak to gdzieś w człowieku siedzi.
- Lazuriańska kuchnia jest jedną z lepszych w tym kwadrancie, a do tego jest naprawdę zdrowa. Zdecydowanie smaczniejsza niż te enisyjskie mamałygi.
- Frytki byłby do tego perfekcyjne.
- Co to takiego?
- Kiedyś ci zrobię, to zobaczysz. Tylko muszę znaleźć coś podobnego do ziemniaków.
- Wiesz, Tom, myślę, że będziesz pasować do naszej społeczności – uśmiechnęła się Anu.
Jedli, rozmawiali, zarówno na poważne, jak i błahe tematy, przez co Tom wreszcie poczuł się jak w domu.


Po prysznicu we własnym mieszkaniu Derks nieco się odprężył. Otworzył na oścież okna i spojrzał na przepiękny widok przeplatających się mostów i tunelów niczym pajęczyna. Rzadko miał czas po prostu przystanąć i podziwiać własne miasto. Wyglądało monumentalnie w porównaniu z miejscowością, w której dorastał, ale Derks nie miał okazji go dobrze poznać. Zawsze pochłaniały go wszelkiego rodzaju misje, a życie prywatne schodziło na drugi plan. Czyżby to miało się zmienić? Właściwie mouk powinien się cieszyć, ale coś go w tej całej wizji przerażało i nawet sam do końca nie wiedział co.
Rozmowa z Bumagą pomogła, ale najbardziej Derks liczył na Ormiksa, dlatego go zaprosił. Starszy z rodzeństwa układał akurat kwiaty na stole, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, więc dokończył na szybko i poszedł wpuścić swego młodszego siostra. Serce Derksowi waliło jak przed jakimś ważnym egzaminem, zaś Ormiks zdawał się tego nie zauważać, usmiechając się jak zwykle.
- O, jakie ładne kwiaty. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak dopieszczałeś stół – zauważył młodzieniec.
- Musiałem sobie znaleźć jakieś zajęcie. Chodź... - Derks zaprowadził siostra do krzesła. - Koktajlu?
- Poproszę.
Usiedli, napili się i przez moment Derks zachodził w głowę jak w ogóle zabrać się za całą sprawę. Skąd ta trema? Jego niepokój został wreszcie zauważony przez siostra.
- Coś się stało? - odezwał się niepewnie Ormiks. - Dlatego mnie tak nagle zaprosiłeś?
- Nic złego się nie stało... Chyba... Nie jestem pewien... - Derks zaczął nerwowo bawić się palcami i przygryzł wargę.
- To znaczy? - zaniepokoił się młodzieniec. - Coś z misją?
Teraz albo nigdy.
- Jestem w ciąży.
- Co? - Ormiks zrobił wielkie oczy.
- Jestem w ciąży hybrydowej z Chenem. Myślałem, że tak się nie da, dlatego nie stosowaliśmy żadnych środków, ale jednak się da, no i wyszło jak wyszło – wydusił niemalże jednym tchem Derks.
Przez moment wpatrywał się w blat stołu, próbując trochę ochłonąć. Jakże wielkie było jego zaskoczenie, gdy poczuł oplatające się wokół niego ramiona. Ściskały go mocno i czule, a dłoń siostra powędrowała na czubek jego głowy.
- To wspaniale! Super! - wykrzyknął niespodziewanie Ormiks. Puścił Derksa i spojrzał mu prosto w oczy. Zagubione oczy. - Naprawdę świetnie! - Uściskał Derksa raz jeszcze.
- Czemu tak sądzisz?
- No bo będzie fajnie! Pomyśl tylko! - Ormiks położył Derksowi dłonie na ramionach. - Masz super opiekę medyczną więc pewnie wszystko pójdzie dobrze. Do tego pewnie wyślą cię na jakiś urlop, więc odpoczniesz od tych wszystkich łachudrów i będziesz miał czas się ze mną spotykać. No a dzieciak pewnie będzie mega mądry, silny i śliczny, bo będzie jakby z obu ras, no i pomyśl jak będzie super, jak będziemy się z nim razem bawić i uczyć go różnych rzeczy i patrzyć jak dorasta. Mnie się podoba taka perspektywa.
- Skąd wiesz, że będę dobrym rodzicem? – mruknął Derks.
- No bo opiekowałeś się mną po tym, jak mama nas zostawiła.
- Ja ci tylko zapewniałem wikt i opierunek. Nie nazwałbym tego opiekowaniem się.
- Wyrosłem na kogoś normalnego, więc chyba jednak nie było tak źle. - Ormiks poklepał siostra po plecach. - Derksiu, Derksiu, co z ciebie taki pesymista? Przecież to normalne, że na początku się nie wie różnych rzeczy. Ale masz jeszcze czas, żeby się dowiedzieć, no nie? A ja cię przecież na lodzie nie zostawię. I Chen pewnie też nie.
- Taa... jego reakcji obawiam się najbardziej... - mruknął Derks. - W takich rzeczach różnice kulturowe nigdy nie pomagają.
- To on o niczym nie wie?
- Jest na konferencji w innym systemie gwiezdnym.
- No to jak wróci, powinieneś mu od razu powiedzieć.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Ormiks miał rację.

1 komentarz:

  1. Fajny rozdział, ale nie tak ciekawy jak poprzedni. Bardzo mi się podobało, że napisałaś coś więcej o Lazurianach. Derks nadal jest jakiś taki mdły i mało charyzmatyczny. Chyba wolałam go w Isecie. No i Tom się zachowywał jak cham i idiota z tym dopytywaniem o zdrowie przełożonego, więc dobrze, że Bumaga go zgasił.

    OdpowiedzUsuń