Rozdział
XI
Gdy Arganok wszedł do komnaty, zauważył, że cesarz Kaklog jest pochłonięty lekturą jakiegoś zwoju. Doradca poprawił swoją skórzaną pelerynę, upewniając się, że w jego prezencji niczego nie brakuje.
- Wasza wysokość wzywała? - spytał grzecznie.
Cesarz podniósł wzrok, ale nie zamknął zwoju.
- Chciałbym, żebyś zdobył dla mnie więcej materiałów na temat Białego Oddziału – przemówił stanowczo. - Zwłaszcza o tym komandorze, który niedawno u nas gościł.
- Mniemam, że chodzi przede wszystkim o cele strategiczne?
W głosie Arganoka dało się wyczuć niepewność, ale cesarz to zignorował i zmienił temat.
- Co z Izizijem Wirem? Dalej siedzi, a miał być nasz. - Kaklog ze zdenerwowaniem odłożył zwój.
- Proszę się nie martwić, odpowiednie kroki zostały podjęte. Znaleźliśmy osobę, na której pomoc możemy liczyć. - Arganok wytarł chusteczką pot z czoła. Najbardziej się denerwował, gdy musiał przekazać złe wieści. - Niestety nie wszystko układa się po naszej myśli. Doszły do mnie informacje, że pomieszańcy inwigilowali tego całego Ista. Mogą coś podejrzewać w związku z nielegalnym napływem wywronów.
Cesarz wstał i zbliżył się do swego doradcy, na co ten zadrżał. Co prawda Kaklog nie był specjalnie agresywny, ale miewał wybuchy złości, a tego Arganok wyjątkowo nie lubił.
- Przecież on nic nie wie – rzucił cesarz, z niespodziewanym spokojem. - Nie ma szans, żeby połączyli go z nami.
- Ale będą węszyć.
- Dlatego tym bardziej potrzebny nam Wir. Musimy go mieć i to szybko. Zanim coś wywęszą.
- Osobiście tego dopilnuję. - Arganok skłonił się pokornie.
Na początku wiadomość, że Chen wrócił z delegacji wywołała w Derksie spory stres. Mouk miał ochotę zaszyć się w jakiejś dziurze daleko stąd, ale szybko zdał sobie sprawę, jak irracjonalne mogą wydawać się jego lęki. Nie wiedział, czy to wszystko przez hormony, czy przez coś innego, ale był wściekły na siebie i na swoje infantylne zachowanie. W końcu Derks wziął się w garść i zdecydował, że jedyne sensowne rozwiązanie, to pełna otwartość i zaufanie. Nie owijał w bawełnę, po prostu powiedział, co miał powiedzieć.
Milczenie po raz pierwszy okazało się dla Derksa krępujące, niestety trwało dobrych kilka chwil. Mouk spuścił wzrok, czekając na reakcję, a gdy ta dalej nie nadchodziła, uniósł go z powrotem. Chen wyglądał na absolutnie zbitego z tropu.
- Jesteś... pewien, że to to? - wydusił Ziemianin i przełknął ślinę.
- Oczywiście, że jestem. Byłem nawet u specjalisty. Powiedział, że z lekami powinno być wszystko w porządku, ale mimo wszystko chciałby cię poznać i zbadać twoje DNA, bo... no to jednak pierwszy taki przypadek w historii. To znaczy istnieją hybrydy... ale dzięki interwencji laboratoryjnej, a w taki sposób to nigdy... Widzisz, wy Ziemianie jednak jesteście wyjątkowi.
- Będę tatą... - wymamrotał Chen, po czym niespodziewanie się zaśmiał. - Ale jaja, będę tatą! - Złapał się za głowę, ale na szczęście na jego twarzy widniał uśmiech.
- Jak się z tym czujesz? - spytał niepewnie Derks, bawiąc się nerwowo krawędzią swojej koszuli.
- Zaskoczony, podekscytowany, może trochę przerażony... ale... w sumie to szczęśliwy. - Chen złapał mouka za dłonie. - A ty? Widzę ten strach w twoich oczach. Co się dzieje?
- Boję się, że te różnice między nami będą problemem.
- Derks, przecież mnie znasz, wiesz, że możesz na mnie liczyć. Nie zrobię niczego wbrew tobie.
- Nie będziesz mnie traktować protekcjonalnie?
- Postaram się.
- Nie będziesz próbował przejąć kontroli nad naszym dzieckiem?
- Kontroli? Wiadomo, że chcę być w jego życiu i nauczyć go różnych rzeczy, ale żeby od razu nazywać to kontrolą?
- Po prostu chodzi mi o to, że ziemski model rodziny się tutaj nie sprawdzi. Tutaj ojcowie z reguły nie poświęcają tyle uwagi swoim dzieciom, no bo sami są też matkami. Z tobą jest inaczej i w sumie nie chcę cię od nas odepchnąć, ale... trzeba będzie wymyślić jakieś kompromisy. Nie chcę, żeby traktowali nasze dziecko jak odmieńca.
- Spokojnie, mamy jeszcze czas. Nie musimy wszystkiego ustalać teraz. - Chen pogłaskał Derksa po policzku.
Poszło lepiej, niż mouk się spodziewał, ale czym on się właściwie wcześniej przejmował? Przecież Chen zrobiłby dla niego wszystko. Teraz Derks potrzebował bliskości, zarówno fizycznej, jak i mentalnej, dlatego cieszył się, że ten wieczór i noc mógł spędzić ze swym ulubionym Ziemianinem. Chyba Derks nie miał do końca racji twierdząc, że moukowie wolą samotność. Owszem, była czasem pożądana, ale zdarzały się też momenty, kiedy Derks najzwyczajniej w świecie potrzebował towarzystwa kogoś bliskiego.
Ranek nastał prędko. Gdy Derks się obudził i poczuł, jak Chen przyciska się do jego nagiego ciała, mimowolnie się uśmiechnął.
- Mam nadzieję, że udało mi się rozładować to całe napięcie. - Ziemianin cmoknął Derksa w ramię.
- Wiesz... tak sobie myślałem... - szepnął mouk. - Pamiętasz historię o Borenie i wodzu Piksie, co wam kiedyś opowiadałem?
- Pewnie.
- Opowiadałem, jak to za dawnych czasów moukowie łączyli się w stada. I że każdy w stadzie był matką i ojcem dla wszystkich dzieci. Pomyślałem... że chyba właśnie tego chcę. Żebyś był w moim stadzie. Ty, Ormiks, Bumaga... Wszyscy jesteście dla mnie ważni. Chciałbym, żebyście wszyscy byli w życiu mojego dziecka. Ty odgrywasz w moim życiu szczególną rolę, ale... wiesz o co mi chodzi...
- Chcę być częścią stada – zapewnił Chen i przytulił się do Derksa.
Szef z reguły nie sprawiał wrażenia miłego i rzadko się uśmiechał, ale tym razem potraktował Derksa z wyjątkową uprzejmością. Co prawda komandor był beznamiętny jak zawsze, ale za to ugościł podwładnego w swym prywatnym salonie, a nie w biurze, jak zazwyczaj. Zaproponował nawet coś do picia.
- I jak samopoczucie? - spytał, podając Derksowi miseczkę z napojem.
- Myślę, że dobrze.
- Cieszy mnie to. Nie chciałbym cię całkowicie wykluczyć ze służby. Ty też byś chyba tego nie chciał, prawda?
- To znaczy? - Derks nieco się zmieszał.
- Chciałbym, żebyś z nami został. Oczywiście, jeśli czujesz się na siłach. I rzecz jasna nie mam na myśli wysyłania cię w teren.
- Więc co miałbym robić?
- Zostałbyś koordynatorem.
- Czyli praca w biurze?
- Owszem, ale to jej w niczym nie umniejsza. Opracowywałbyś akcje od strony strategicznej.
Derks odstawił miskę i westchnął. Nie lubił tkwić w jednym miejscu, ale z drugiej strony nie pozostało mu zbyt wiele opcji.
- Co się stanie z moją drużyną? - spytał.
- Zostaną przydzieleni do innych zadań. Ale to nie znaczy, że nie możecie w przyszłości znowu pracować jako zespół.
W obecnej sytuacji Derksowi trudno było nie przyznać Szefowi racji. Komandor bez wątpienia chciał jak najlepiej i należało to docenić.
- W porządku, zgadzam się. - Derks uśmiechnął się lekko.
- W takim razie pokażę ci twoje nowe miejsce pracy. - Szef wstał i poprowadził podwładnego do windy.
Biuro, w którym znalazł się Derks, nie należało do małych. Wielka, pusta ściana i panel kontrolny obok wskazywały, że to miejsce do dużych projekcji holograficznych. Surowy wystrój nie zniechęcał, w końcu to była część bazy, choć znalazła się tu półka z doniczkowymi roślinami.
- Bubamara będzie twoim asystentem.
Derks odwrócił się i ujrzał mouka niewiele starszego od Ormiksa. Nie był wysoki, miał zadarty nos, przerwę między zębami, co zdradzał jego szeroki uśmiech, i względnie krótkie, czarne włosy spięte w kitkę.
- Bardzo mi miło - skłonił się młodzieniec.
Z pewną dozą niepewności Derks spojrzał na Szefa. Ten tym razem zdradzał jakieś emocje, wyglądał na usatysfakcjonowanego, sądząc po uśmiechu. Czyżby zaplanował to wszystko, nim jego podwładny wyraził zgodę? Całkiem możliwe. Z jednej strony Derks miał Szefowi za złe, że nie może wybrać na asystenta kogoś ze swojej drużyny, a z drugiej cieszył się, że jego towarzysze mogą dalej brać udział w misjach.
- To kiedy zaczynamy? Od jutra? Miałeś chyba wystarczająco czasu, żeby poukładać swoje sprawy – oznajmił komandor.
- Może być od jutra – rzucił Derks bez przekonania.
Zmiany bywały trudne, ale czasem konieczne. Krok po kroku Derks oswajał się z nową sytuacją i choć miał jeszcze wiele do zrobienia, to czuł, że pomału jakoś wszystko zaczyna się układać.
- Tom... - cieszył się, że zastał Ziemianina w bazie. Musiał mu wreszcie powiedzieć, jak sprawy się mają.
- Już słyszałem. Moje gratulacje.
- Zakładam, że nie masz na myśli mojej nowej pracy w biurze.
- Nie. - Tom zaśmiał się z lekkim zawstydzeniem.
- Dobra, żarty na bok, akurat to, co mam ci do powiedzenia, jest bardzo ważne. - Derks wziął głęboki wdech. - Dziękuję ci za to, że zgodziłeś się ze mną współpracować i trochę mi głupio, że tak wyszło. Trafiłeś tu z mojej woli i nie masz już żadnych zobowiązań wobec Enis, więc możesz wrócić na Ziemię.
- A jeśli będę chciał zostać?
Pytanie Toma całkowicie zbiło Derksa z tropu.
- Myślałem, że tęsknisz za domem – zdumiał się mouk.
- Bo tęsknię, ale obiecałem jednej osobie, że w czymś jej pomogę i nie chcę jej zawieść. Chciałbym doprowadzić to do końca. Czy mogę zostać dopóki tego nie zrobię?
Musiało chodzić o coś naprawdę dużego, bo Tom mówił z niebywałą powagą. Derksowi to wręcz zaimponowało.
- I właśnie to w tobie podziwiam. Tą lojalność i poczucie obowiązku. Jeśli będziesz potrzebować w czymś pomocy, to przyjdź do mojego biura.
- Dzięki, szefie.
- Nie musisz już się do mnie tak zwracać. Do jutra, Tom. - Derks skłonił się i oddalił.
Stifa wciąż zachwycała pięknem swych krajobrazów. Ze szczytów wysokich gór doliny wyglądały jak pokryte zielonym dywanem, który tak naprawdę był monstrualną dżunglą, zamieszkaną przez równie gigantyczne stworzenia. Duża zawartość tlenu w dolnej części atmosfery potrafiła czynić cuda. Ludzie zawładnęli górami, których klimat i powietrze bardziej im sprzyjały. Już jako dziecko Aikon zachwycał się bajecznymi miastami w chmurach i od tamtej pory niewiele się zmieniło. Szkoda tylko, że nie mógł tu gościć w bardziej sprzyjających warunkach. Ileż by Aikon dał, by powrócić do czasów, w których czerpał z życia radość całymi garściami. Niestety było to niewykonalne, ale istniała jeszcze szansa, na odzyskanie utraconego szczęścia i znajdowała się właśnie tutaj. Niestety okupiona hańbą.
Choć na Stifie Aikon nie miał aż takich uprawnień, jak we własnym kraju, wciąż potrafił zdziałać wiele. Dziwnie się czuł w przebraniu więziennego strażnika, biel jakoś tu jego zdaniem nie pasowała, ale to było teraz najmniej istotne.
Gdy Arganok wszedł do komnaty, zauważył, że cesarz Kaklog jest pochłonięty lekturą jakiegoś zwoju. Doradca poprawił swoją skórzaną pelerynę, upewniając się, że w jego prezencji niczego nie brakuje.
- Wasza wysokość wzywała? - spytał grzecznie.
Cesarz podniósł wzrok, ale nie zamknął zwoju.
- Chciałbym, żebyś zdobył dla mnie więcej materiałów na temat Białego Oddziału – przemówił stanowczo. - Zwłaszcza o tym komandorze, który niedawno u nas gościł.
- Mniemam, że chodzi przede wszystkim o cele strategiczne?
W głosie Arganoka dało się wyczuć niepewność, ale cesarz to zignorował i zmienił temat.
- Co z Izizijem Wirem? Dalej siedzi, a miał być nasz. - Kaklog ze zdenerwowaniem odłożył zwój.
- Proszę się nie martwić, odpowiednie kroki zostały podjęte. Znaleźliśmy osobę, na której pomoc możemy liczyć. - Arganok wytarł chusteczką pot z czoła. Najbardziej się denerwował, gdy musiał przekazać złe wieści. - Niestety nie wszystko układa się po naszej myśli. Doszły do mnie informacje, że pomieszańcy inwigilowali tego całego Ista. Mogą coś podejrzewać w związku z nielegalnym napływem wywronów.
Cesarz wstał i zbliżył się do swego doradcy, na co ten zadrżał. Co prawda Kaklog nie był specjalnie agresywny, ale miewał wybuchy złości, a tego Arganok wyjątkowo nie lubił.
- Przecież on nic nie wie – rzucił cesarz, z niespodziewanym spokojem. - Nie ma szans, żeby połączyli go z nami.
- Ale będą węszyć.
- Dlatego tym bardziej potrzebny nam Wir. Musimy go mieć i to szybko. Zanim coś wywęszą.
- Osobiście tego dopilnuję. - Arganok skłonił się pokornie.
Na początku wiadomość, że Chen wrócił z delegacji wywołała w Derksie spory stres. Mouk miał ochotę zaszyć się w jakiejś dziurze daleko stąd, ale szybko zdał sobie sprawę, jak irracjonalne mogą wydawać się jego lęki. Nie wiedział, czy to wszystko przez hormony, czy przez coś innego, ale był wściekły na siebie i na swoje infantylne zachowanie. W końcu Derks wziął się w garść i zdecydował, że jedyne sensowne rozwiązanie, to pełna otwartość i zaufanie. Nie owijał w bawełnę, po prostu powiedział, co miał powiedzieć.
Milczenie po raz pierwszy okazało się dla Derksa krępujące, niestety trwało dobrych kilka chwil. Mouk spuścił wzrok, czekając na reakcję, a gdy ta dalej nie nadchodziła, uniósł go z powrotem. Chen wyglądał na absolutnie zbitego z tropu.
- Jesteś... pewien, że to to? - wydusił Ziemianin i przełknął ślinę.
- Oczywiście, że jestem. Byłem nawet u specjalisty. Powiedział, że z lekami powinno być wszystko w porządku, ale mimo wszystko chciałby cię poznać i zbadać twoje DNA, bo... no to jednak pierwszy taki przypadek w historii. To znaczy istnieją hybrydy... ale dzięki interwencji laboratoryjnej, a w taki sposób to nigdy... Widzisz, wy Ziemianie jednak jesteście wyjątkowi.
- Będę tatą... - wymamrotał Chen, po czym niespodziewanie się zaśmiał. - Ale jaja, będę tatą! - Złapał się za głowę, ale na szczęście na jego twarzy widniał uśmiech.
- Jak się z tym czujesz? - spytał niepewnie Derks, bawiąc się nerwowo krawędzią swojej koszuli.
- Zaskoczony, podekscytowany, może trochę przerażony... ale... w sumie to szczęśliwy. - Chen złapał mouka za dłonie. - A ty? Widzę ten strach w twoich oczach. Co się dzieje?
- Boję się, że te różnice między nami będą problemem.
- Derks, przecież mnie znasz, wiesz, że możesz na mnie liczyć. Nie zrobię niczego wbrew tobie.
- Nie będziesz mnie traktować protekcjonalnie?
- Postaram się.
- Nie będziesz próbował przejąć kontroli nad naszym dzieckiem?
- Kontroli? Wiadomo, że chcę być w jego życiu i nauczyć go różnych rzeczy, ale żeby od razu nazywać to kontrolą?
- Po prostu chodzi mi o to, że ziemski model rodziny się tutaj nie sprawdzi. Tutaj ojcowie z reguły nie poświęcają tyle uwagi swoim dzieciom, no bo sami są też matkami. Z tobą jest inaczej i w sumie nie chcę cię od nas odepchnąć, ale... trzeba będzie wymyślić jakieś kompromisy. Nie chcę, żeby traktowali nasze dziecko jak odmieńca.
- Spokojnie, mamy jeszcze czas. Nie musimy wszystkiego ustalać teraz. - Chen pogłaskał Derksa po policzku.
Poszło lepiej, niż mouk się spodziewał, ale czym on się właściwie wcześniej przejmował? Przecież Chen zrobiłby dla niego wszystko. Teraz Derks potrzebował bliskości, zarówno fizycznej, jak i mentalnej, dlatego cieszył się, że ten wieczór i noc mógł spędzić ze swym ulubionym Ziemianinem. Chyba Derks nie miał do końca racji twierdząc, że moukowie wolą samotność. Owszem, była czasem pożądana, ale zdarzały się też momenty, kiedy Derks najzwyczajniej w świecie potrzebował towarzystwa kogoś bliskiego.
Ranek nastał prędko. Gdy Derks się obudził i poczuł, jak Chen przyciska się do jego nagiego ciała, mimowolnie się uśmiechnął.
- Mam nadzieję, że udało mi się rozładować to całe napięcie. - Ziemianin cmoknął Derksa w ramię.
- Wiesz... tak sobie myślałem... - szepnął mouk. - Pamiętasz historię o Borenie i wodzu Piksie, co wam kiedyś opowiadałem?
- Pewnie.
- Opowiadałem, jak to za dawnych czasów moukowie łączyli się w stada. I że każdy w stadzie był matką i ojcem dla wszystkich dzieci. Pomyślałem... że chyba właśnie tego chcę. Żebyś był w moim stadzie. Ty, Ormiks, Bumaga... Wszyscy jesteście dla mnie ważni. Chciałbym, żebyście wszyscy byli w życiu mojego dziecka. Ty odgrywasz w moim życiu szczególną rolę, ale... wiesz o co mi chodzi...
- Chcę być częścią stada – zapewnił Chen i przytulił się do Derksa.
Szef z reguły nie sprawiał wrażenia miłego i rzadko się uśmiechał, ale tym razem potraktował Derksa z wyjątkową uprzejmością. Co prawda komandor był beznamiętny jak zawsze, ale za to ugościł podwładnego w swym prywatnym salonie, a nie w biurze, jak zazwyczaj. Zaproponował nawet coś do picia.
- I jak samopoczucie? - spytał, podając Derksowi miseczkę z napojem.
- Myślę, że dobrze.
- Cieszy mnie to. Nie chciałbym cię całkowicie wykluczyć ze służby. Ty też byś chyba tego nie chciał, prawda?
- To znaczy? - Derks nieco się zmieszał.
- Chciałbym, żebyś z nami został. Oczywiście, jeśli czujesz się na siłach. I rzecz jasna nie mam na myśli wysyłania cię w teren.
- Więc co miałbym robić?
- Zostałbyś koordynatorem.
- Czyli praca w biurze?
- Owszem, ale to jej w niczym nie umniejsza. Opracowywałbyś akcje od strony strategicznej.
Derks odstawił miskę i westchnął. Nie lubił tkwić w jednym miejscu, ale z drugiej strony nie pozostało mu zbyt wiele opcji.
- Co się stanie z moją drużyną? - spytał.
- Zostaną przydzieleni do innych zadań. Ale to nie znaczy, że nie możecie w przyszłości znowu pracować jako zespół.
W obecnej sytuacji Derksowi trudno było nie przyznać Szefowi racji. Komandor bez wątpienia chciał jak najlepiej i należało to docenić.
- W porządku, zgadzam się. - Derks uśmiechnął się lekko.
- W takim razie pokażę ci twoje nowe miejsce pracy. - Szef wstał i poprowadził podwładnego do windy.
Biuro, w którym znalazł się Derks, nie należało do małych. Wielka, pusta ściana i panel kontrolny obok wskazywały, że to miejsce do dużych projekcji holograficznych. Surowy wystrój nie zniechęcał, w końcu to była część bazy, choć znalazła się tu półka z doniczkowymi roślinami.
- Bubamara będzie twoim asystentem.
Derks odwrócił się i ujrzał mouka niewiele starszego od Ormiksa. Nie był wysoki, miał zadarty nos, przerwę między zębami, co zdradzał jego szeroki uśmiech, i względnie krótkie, czarne włosy spięte w kitkę.
- Bardzo mi miło - skłonił się młodzieniec.
Z pewną dozą niepewności Derks spojrzał na Szefa. Ten tym razem zdradzał jakieś emocje, wyglądał na usatysfakcjonowanego, sądząc po uśmiechu. Czyżby zaplanował to wszystko, nim jego podwładny wyraził zgodę? Całkiem możliwe. Z jednej strony Derks miał Szefowi za złe, że nie może wybrać na asystenta kogoś ze swojej drużyny, a z drugiej cieszył się, że jego towarzysze mogą dalej brać udział w misjach.
- To kiedy zaczynamy? Od jutra? Miałeś chyba wystarczająco czasu, żeby poukładać swoje sprawy – oznajmił komandor.
- Może być od jutra – rzucił Derks bez przekonania.
Zmiany bywały trudne, ale czasem konieczne. Krok po kroku Derks oswajał się z nową sytuacją i choć miał jeszcze wiele do zrobienia, to czuł, że pomału jakoś wszystko zaczyna się układać.
- Tom... - cieszył się, że zastał Ziemianina w bazie. Musiał mu wreszcie powiedzieć, jak sprawy się mają.
- Już słyszałem. Moje gratulacje.
- Zakładam, że nie masz na myśli mojej nowej pracy w biurze.
- Nie. - Tom zaśmiał się z lekkim zawstydzeniem.
- Dobra, żarty na bok, akurat to, co mam ci do powiedzenia, jest bardzo ważne. - Derks wziął głęboki wdech. - Dziękuję ci za to, że zgodziłeś się ze mną współpracować i trochę mi głupio, że tak wyszło. Trafiłeś tu z mojej woli i nie masz już żadnych zobowiązań wobec Enis, więc możesz wrócić na Ziemię.
- A jeśli będę chciał zostać?
Pytanie Toma całkowicie zbiło Derksa z tropu.
- Myślałem, że tęsknisz za domem – zdumiał się mouk.
- Bo tęsknię, ale obiecałem jednej osobie, że w czymś jej pomogę i nie chcę jej zawieść. Chciałbym doprowadzić to do końca. Czy mogę zostać dopóki tego nie zrobię?
Musiało chodzić o coś naprawdę dużego, bo Tom mówił z niebywałą powagą. Derksowi to wręcz zaimponowało.
- I właśnie to w tobie podziwiam. Tą lojalność i poczucie obowiązku. Jeśli będziesz potrzebować w czymś pomocy, to przyjdź do mojego biura.
- Dzięki, szefie.
- Nie musisz już się do mnie tak zwracać. Do jutra, Tom. - Derks skłonił się i oddalił.
Stifa wciąż zachwycała pięknem swych krajobrazów. Ze szczytów wysokich gór doliny wyglądały jak pokryte zielonym dywanem, który tak naprawdę był monstrualną dżunglą, zamieszkaną przez równie gigantyczne stworzenia. Duża zawartość tlenu w dolnej części atmosfery potrafiła czynić cuda. Ludzie zawładnęli górami, których klimat i powietrze bardziej im sprzyjały. Już jako dziecko Aikon zachwycał się bajecznymi miastami w chmurach i od tamtej pory niewiele się zmieniło. Szkoda tylko, że nie mógł tu gościć w bardziej sprzyjających warunkach. Ileż by Aikon dał, by powrócić do czasów, w których czerpał z życia radość całymi garściami. Niestety było to niewykonalne, ale istniała jeszcze szansa, na odzyskanie utraconego szczęścia i znajdowała się właśnie tutaj. Niestety okupiona hańbą.
Choć na Stifie Aikon nie miał aż takich uprawnień, jak we własnym kraju, wciąż potrafił zdziałać wiele. Dziwnie się czuł w przebraniu więziennego strażnika, biel jakoś tu jego zdaniem nie pasowała, ale to było teraz najmniej istotne.
- Mam
pamięć do twarzy – rzucił Izizij, gdy Aikon wszedł do jego
celi. - A tą na pewno gdzieś już widziałem.
- Owszem, widziałeś. - Komandor zdjął z głowy białą chustę. - I lepiej ciesz się, że widzisz ją znowu, bo to twoja jedyna szansa, żeby stąd wyjść.
- Naomici cię przysłali? Jestem im potrzebny, zgadza się? - Izizij nie krył dumy.
- Przysłali, czy nie... nie robię tego dla nich, robię to dla siebie. Mieliśmy umowę, pamiętasz?
- Jakby to było wczoraj.
- Doskonale, bo jeśli się z niej nie wywiążesz, to nawet naomici nie powstrzymają mnie przed tym, by urwać ci łeb. Nie mam zbyt wiele czasu, więc lepiej współpracuj, bo możesz zyskać wiele, albo stracić wszystko.
Myśl, że wyświadcza naomitom ogromną przysługę doprowadzała Aikona do wściekłości, ale inna droga już nie istniała. Chciał po prostu przeżyć.
Tak drastyczna zmiana pracy sprawiła, że Derks poczuł się nieswojo. Spędzanie ogromnych ilości czasu w pozycji siedzącej było dla niego wręcz nie do pomyślenia, dlatego co chwilę przechadzał się po pokoju, co zdecydowanie pomagało w obmyślaniu strategii, które zlecił mu Szef. Od czasu do czasu Derks robił przerwę na pompki, przysiady i inne proste ćwiczenia, dzięki którym czuł, że jest jeszcze sobą.
- Czy to aby dobry pomysł? - usłyszał nieśmiały głos Bubamary i odepchnął się rękami od podłogi, błyskawicznie wstając dzięki sile swych mięśni.
Derks zauważył, że asystent niesie mu miskę pełną jakiejś parującej cieczy.
- Mieszanka ziół, którą sam wymyśliłem – wyjaśnił Bubamara, kładąc miskę na biurku. - Pomaga na wszystko.
- Zapewniam cię, że czuję się świetnie – zaznaczył stanowczo Derks, rozciągając się po krótkim treningu. - Wiem co mi wolno, a co nie. Nie potrzebuję specjalnego traktowania, choć doceniam troskę.
Nawet gdy Derks usiadł i się napił, Bubamara nie spuszczał z niego wzroku, jakby wyczekując komentarza.
- Dobre – odparł krótko Derks, bez specjalnych emocji.
Na dźwięk tego jednego słowa asystent cały rozpromieniał, po raz kolejny pokazując w pełnej okazałości swoją przerwę między zębami. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, a młodzieniec nie przestawał gapić się na swego przełożonego.
- To dla mnie ogromny zaszczyt móc dla was pracować – rzekł z zachwytem. - Naprawdę, nie sądziłem, że kiedykolwiek trafi mi się tak wspaniała posada. Przysięgam, że będę wam dobrze służyć i was nie zawiodę.
Nawet opanowany i poważny Derks uśmiechnął się, gdy jego ego zostało połechtane.
- Skończyłeś Akademię Rokan? - spytał z ciekawości.
- Nie. Zdawałem tam, ale oblałem testy sprawnościowe. Skończyłem Przyrokańską Szkołę Przygotowawczą i wbrew temu, co wszyscy myślą, jestem z tego dumny.
- A co wszyscy myślą?
- No... jak wy uczęszczaliście do Akademii to nie mówiło się na tych z Przygotowawczej „odrzuty” albo „sługusy”?
- Niektórzy tak mówili, ale na pewno nie wszyscy. - Derks wziął kolejny łyk aromatycznego naparu, ku wielkiej radości Bubamary. - Czyli nie żałujesz, że nie dostałeś się do Akademii?
- To znaczy czasem troszkę żałuję. Zawsze ciekawiło mnie, jak to właściwie tam jest.
- Ciężko, bardzo ciężko – wyjaśnił z powagą Derks, opierając się o tył swojego fotela. - Wielu rezygnuje w trakcie, wielu nie przechodzi przez egzaminy.
- To co się tam takiego robi?
- Trenuje od świtu do zmierzchu. Za każdym razem, gdy wydaje ci się, że już więcej nie możesz, że jest to fizycznie niemożliwe, oni wyznaczają ci coraz trudniejsze zadania, a ty albo się poddajesz, albo przełamujesz bariery, o których kiedyś nawet ci się nie śniło.
- Łał... - Bubamara rozszerzył oczy z zafascynowaniem. - To co było najtrudniejsze?
- Poza egzaminem końcowym, to bez dwóch zdań próba izolacji.
- Próba izolacji?
- Po trzech latach treningu wywożą cię samego do dżungli z bardzo ograniczonym sprzętem. Masz przetrwać samotnie cały czerwony miesiąc, radząc sobie z drapieżnikami i innymi rzeczami, które przyprawiają o dreszcze.
- Ale chyba was jakoś monitorowali, no nie?
- Owszem, można zrezygnować w każdej chwili, ale to oznacza pożegnanie się z Akademią na zawsze. Większość osób nie wytrzymuje i ja sam byłem gotów się złamać. Pamiętam, że wiele razy przeklinałem dzień, w którym zdecydowałem się dostać do Akademii i za każdym razem, gdy byłem już tak totalnie zdesperowany, by wręcz błagać, by to wszystko się skończyło, coś mi się w głowie odzywało... Jakiś taki wewnętrzny głos... że nie po to się tyle męczyłeś, żeby teraz się poddać.
- Kurcze, wy to musicie mieć ducha walki.
- Każdy go ma, tylko czasami coś go tłamsi.
Rozmowę przerwał dźwięk rozsuwanych drzwi, w których stał Tom McMahon. Ziemianin wszedł niepewnie do środka i spojrzał na obu mouków.
- Przeszkadzam? - spytał przezornie.
- Nie, chodź – zaprosił Derks. - Bubamara, przynieś mu jakieś krzesło.
Gdy Tom mógł już wygodnie usiąść, Derks oddał miskę asystentowi, a ten zostawił ich samych.
- Mówiłeś, że gdybym potrzebował pomocy, to mogę przyjść, więc właśnie to zrobiłem – wyjaśnił Ziemianin. - Chodzi o tą osobę, której mam pomóc znaleźć inną osobę... Nie będę owijać w bawełnę, ta pielęgniarka Anu chce znaleźć męża, który z jakiegoś powodu trafił na Mlok. A ona tu przyleciała za nim. To znaczy właśnie nie wie, gdzie on dokładnie jest i czemu odszedł bez słowa. Wie tylko, że przyleciał na Mlok i że zostawił jej masę kasy. Może to ma jakieś znaczenie. Dała mi to. - Tom wręczy Derksowi zdjęcie. - I pomyślałem, że można by sprawdzić monitoring na lotniskach, ale nie mam do tego dostępu.
- Cóż, niby nie ma przestępstwa, więc teoretycznie nie powinienem.
- Ale Anu jest jedną z nas. Pomaga nam.
- No szkód raczej to nie narobi, mogę spróbować, ale dowiedz się, jakim konkretnie promem leciał, bo to znacznie zawęzi pole poszukiwań.
- Ogromne dzięki. - Tom wstał i ukłonił się enisyjskim zwyczajem.
- Podoba ci się ta nowa praca? - spytał Chen, pomagając Derksowi wyciągać zamówione produkty z tuby przesyłowej.
- Jeszcze nie wiem – westchnął mouk, wyjął ostatnią paczkę żywnościową z tuby i zamknął przesłonę.
Weszli do kuchni i zaczęli wypakowywać jedzenie z paczek. Derks nie gotował zbyt dobrze, ale czasem Chen mu pomagał i razem byli w stanie stworzyć całkiem niezłe dania. A do tego mogli wspólnie spędzić czas.
- Dostałem przepustkę na Ziemię, aż trzy tygodnie... Jeden szary miesiąc, znaczy się – oznajmił geolog, czyszcząc warzywa. - Szkoda, że nie mogę wziąć cię ze sobą.
- Trochę czasu dla siebie dobrze ci zrobi – odparł Derks i zajął się przygotowaniem swojego ulubionego koktajlu.
- Pewnie spotkam się z Garethem i Joanną. Mogę im powiedzieć o dziecku?
- Mów, komu chcesz, to już nie tajemnica.
- Właśnie tak sobie pomyślałem, że mógłbym kupić dla niego na Ziemi jakąś zabawkę.
- Na Mloku też mamy zabawki, wiesz?
- Ale chciałbym, żeby miało coś ziemskiego.
Pracę nad posiłkiem przerwało energiczne pukanie do drzwi. Chen spojrzał pytająco na mouka, ale sądząc po zaskoczonej minie, Derks chyba również nie spodziewał się gości. Bumaga lubił wpadać bez zapowiedzi, ale on nigdy nie pukał. Po prostu wchodził, więc na pewno było to ktoś inny.
Zmieszany Derks przepłukał dłonie i ruszył do przedpokoju, Chen tuż za nim. Gdy drzwi się rozsunęły, Ziemianin zdał sobie sprawę, że to tylko zwykły, niemłody już mouk. Wysoki, szczupły, siwiejący, z pociągłą twarzą o zadziwiająco znajomych rysach. Jego przypominające kalosze buty były nieco zabłocone, ale na szczęście zdjął je, nim wszedł do środka.
- Oto jestem. Niespodzianka – przemówił nieznajomy z zaskakującą serdecznością i dopiero teraz Chen zauważył, jak zszokowany jest Derks.
Wszyscy stali w milczeniu. Ziemian obserwował obu mouków i czekał, aż któryś z nich cokolwiek wyjaśni, ale najwyraźniej Derksowi odebrało mowę, bo choć otworzył usta, nic się z nich nie wydobyło. Za to starszy mouk przeniósł wzrok na Chena i dokładnie się mu przyjrzał.
- To on? Ten Ziemiowianin, czy jak ich tam nazywacie? - spytał ze spokojem.
- Kim jesteś? - Chen nie wytrzymał, choć starał się brzmieć grzecznie.
- Trofoks – skłonił się mouk.
- To moja matka – wypalił wreszcie Derks i wcale nie brzmiał radośnie.
- Och... - Geolog oblizał nerwowo wargi. Zreflektował się i pokłonił. - Chen Li.
- Czemu tak nagle... Skąd tyle wiesz? - spytał Derks z wyraźnym zdenerwowaniem.
- Ormiks się ze mną skontaktował. Powiedział, że jesteś w ciąży. To chyba oczywiste, że chciałem się z tobą zobaczyć – wyjaśnił Trofoks i wszedł w głąb apartamentu. - Ładnie tu. Zakładam, że dobrze ci się wiedzie.
- Oczywiste? Nie przyjechałeś nawet, gdy Ormiks ukończył szkołę – syknął Derks. - Przez te wszystkie lata wolałeś siedzieć w dżungli i katalogować zwierzaki, więc skąd miałem się domyślić? Mogłeś chociaż uprzedzić!
- Te hormony muszą ci nieźle dawać w kość. Zawsze byłeś taki spokojny. - Trofoks jak gdyby nigdy nic usiadł przy stole.
Nietrudno było zauważyć, że Derks próbuje utrzymać swoje rozchwiane emocje na wodzy, bo zacisnął pięści i zazgrzytał zębami.
- Przyniosę coś do picia. - Chen zdecydował się na chwilową ucieczkę.
Na szczęście Derks zdążył przygotować koktajl, więc gdy tylko Ziemianin znalazł się w kuchni, wyjął zestaw miseczek i duży dzbanek. Okazać gościnę i robić dobrą minę do złej gry – to jedyne, co obecnie przychodziło Chenowi do głowy. Czuł się niezręcznie, bardzo niezręcznie. Cała sytuacja zdawała się przedziwna i wręcz nienaturalna, ale życie na obcej planecie obfitowało w niespodzianki.
- Proszę, koktajl z owoców poni-poni, nasz ulubiony... - rzekł Chen z zakłopotaniem, położył wszystko na stole i usiadł.
Jedno dodające otuchy spojrzenie Ziemianina sprawiło, że i Derks nieco się rozluźnił i zajął swoje miejsce przy stole.
- To on cię zaciążył, prawda? - Trofoks bezceremonialnie wskazał na Chena.
- Owszem – odparł Ziemianin, tym razem z większą pewnością siebie i podał starszemu moukowi pełną miskę.
- To tak się da?
- No najwyraźniej, skoro tak się stało – mruknął z sarkazmem Derks.
- Mieszkacie razem? - padło kolejne pytanie.
- Nie – rzucił Chen, krzyżując ramiona. - Ale jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi przyjaciółmi.
- W to nie wątpię – odparł z przekąsem Trofoks i spojrzał na swojego potomka. Niespodziewanie położył swoją dłoń na jego dłoni. - Rozumiem twój gniew, Derks. Nigdy nie byłem wzorem rodzica, wiem o tym. I wcale nie przyjechałem po to, by prawić ci morały. Będziesz żyć tak, jak uznasz za słuszne. Ja tak zrobiłem. Czy postąpiłem dobrze? Ciężko powiedzieć, ale faktem jest, że ty i Ormiks radzicie sobie świetnie. Jestem z was dumny. Naprawdę. Zawsze byłem. A teraz mam kolejny powód do dumy.
Chen bacznie obserwował obu mouków. Widział szczery uśmiech na twarzy Trofoksa i opuszczające Derksa zdenerwowanie.
- Przyjechałem, bo chciałem się z tobą zobaczyć i dowiedzieć, czy mogę w jakiś sposób ci pomóc – podsumował Trofoks.
- Pomóc w czym? - spytał niepewnie Derks.
- Owszem, widziałeś. - Komandor zdjął z głowy białą chustę. - I lepiej ciesz się, że widzisz ją znowu, bo to twoja jedyna szansa, żeby stąd wyjść.
- Naomici cię przysłali? Jestem im potrzebny, zgadza się? - Izizij nie krył dumy.
- Przysłali, czy nie... nie robię tego dla nich, robię to dla siebie. Mieliśmy umowę, pamiętasz?
- Jakby to było wczoraj.
- Doskonale, bo jeśli się z niej nie wywiążesz, to nawet naomici nie powstrzymają mnie przed tym, by urwać ci łeb. Nie mam zbyt wiele czasu, więc lepiej współpracuj, bo możesz zyskać wiele, albo stracić wszystko.
Myśl, że wyświadcza naomitom ogromną przysługę doprowadzała Aikona do wściekłości, ale inna droga już nie istniała. Chciał po prostu przeżyć.
Tak drastyczna zmiana pracy sprawiła, że Derks poczuł się nieswojo. Spędzanie ogromnych ilości czasu w pozycji siedzącej było dla niego wręcz nie do pomyślenia, dlatego co chwilę przechadzał się po pokoju, co zdecydowanie pomagało w obmyślaniu strategii, które zlecił mu Szef. Od czasu do czasu Derks robił przerwę na pompki, przysiady i inne proste ćwiczenia, dzięki którym czuł, że jest jeszcze sobą.
- Czy to aby dobry pomysł? - usłyszał nieśmiały głos Bubamary i odepchnął się rękami od podłogi, błyskawicznie wstając dzięki sile swych mięśni.
Derks zauważył, że asystent niesie mu miskę pełną jakiejś parującej cieczy.
- Mieszanka ziół, którą sam wymyśliłem – wyjaśnił Bubamara, kładąc miskę na biurku. - Pomaga na wszystko.
- Zapewniam cię, że czuję się świetnie – zaznaczył stanowczo Derks, rozciągając się po krótkim treningu. - Wiem co mi wolno, a co nie. Nie potrzebuję specjalnego traktowania, choć doceniam troskę.
Nawet gdy Derks usiadł i się napił, Bubamara nie spuszczał z niego wzroku, jakby wyczekując komentarza.
- Dobre – odparł krótko Derks, bez specjalnych emocji.
Na dźwięk tego jednego słowa asystent cały rozpromieniał, po raz kolejny pokazując w pełnej okazałości swoją przerwę między zębami. Uśmiech nie znikał z jego twarzy, a młodzieniec nie przestawał gapić się na swego przełożonego.
- To dla mnie ogromny zaszczyt móc dla was pracować – rzekł z zachwytem. - Naprawdę, nie sądziłem, że kiedykolwiek trafi mi się tak wspaniała posada. Przysięgam, że będę wam dobrze służyć i was nie zawiodę.
Nawet opanowany i poważny Derks uśmiechnął się, gdy jego ego zostało połechtane.
- Skończyłeś Akademię Rokan? - spytał z ciekawości.
- Nie. Zdawałem tam, ale oblałem testy sprawnościowe. Skończyłem Przyrokańską Szkołę Przygotowawczą i wbrew temu, co wszyscy myślą, jestem z tego dumny.
- A co wszyscy myślą?
- No... jak wy uczęszczaliście do Akademii to nie mówiło się na tych z Przygotowawczej „odrzuty” albo „sługusy”?
- Niektórzy tak mówili, ale na pewno nie wszyscy. - Derks wziął kolejny łyk aromatycznego naparu, ku wielkiej radości Bubamary. - Czyli nie żałujesz, że nie dostałeś się do Akademii?
- To znaczy czasem troszkę żałuję. Zawsze ciekawiło mnie, jak to właściwie tam jest.
- Ciężko, bardzo ciężko – wyjaśnił z powagą Derks, opierając się o tył swojego fotela. - Wielu rezygnuje w trakcie, wielu nie przechodzi przez egzaminy.
- To co się tam takiego robi?
- Trenuje od świtu do zmierzchu. Za każdym razem, gdy wydaje ci się, że już więcej nie możesz, że jest to fizycznie niemożliwe, oni wyznaczają ci coraz trudniejsze zadania, a ty albo się poddajesz, albo przełamujesz bariery, o których kiedyś nawet ci się nie śniło.
- Łał... - Bubamara rozszerzył oczy z zafascynowaniem. - To co było najtrudniejsze?
- Poza egzaminem końcowym, to bez dwóch zdań próba izolacji.
- Próba izolacji?
- Po trzech latach treningu wywożą cię samego do dżungli z bardzo ograniczonym sprzętem. Masz przetrwać samotnie cały czerwony miesiąc, radząc sobie z drapieżnikami i innymi rzeczami, które przyprawiają o dreszcze.
- Ale chyba was jakoś monitorowali, no nie?
- Owszem, można zrezygnować w każdej chwili, ale to oznacza pożegnanie się z Akademią na zawsze. Większość osób nie wytrzymuje i ja sam byłem gotów się złamać. Pamiętam, że wiele razy przeklinałem dzień, w którym zdecydowałem się dostać do Akademii i za każdym razem, gdy byłem już tak totalnie zdesperowany, by wręcz błagać, by to wszystko się skończyło, coś mi się w głowie odzywało... Jakiś taki wewnętrzny głos... że nie po to się tyle męczyłeś, żeby teraz się poddać.
- Kurcze, wy to musicie mieć ducha walki.
- Każdy go ma, tylko czasami coś go tłamsi.
Rozmowę przerwał dźwięk rozsuwanych drzwi, w których stał Tom McMahon. Ziemianin wszedł niepewnie do środka i spojrzał na obu mouków.
- Przeszkadzam? - spytał przezornie.
- Nie, chodź – zaprosił Derks. - Bubamara, przynieś mu jakieś krzesło.
Gdy Tom mógł już wygodnie usiąść, Derks oddał miskę asystentowi, a ten zostawił ich samych.
- Mówiłeś, że gdybym potrzebował pomocy, to mogę przyjść, więc właśnie to zrobiłem – wyjaśnił Ziemianin. - Chodzi o tą osobę, której mam pomóc znaleźć inną osobę... Nie będę owijać w bawełnę, ta pielęgniarka Anu chce znaleźć męża, który z jakiegoś powodu trafił na Mlok. A ona tu przyleciała za nim. To znaczy właśnie nie wie, gdzie on dokładnie jest i czemu odszedł bez słowa. Wie tylko, że przyleciał na Mlok i że zostawił jej masę kasy. Może to ma jakieś znaczenie. Dała mi to. - Tom wręczy Derksowi zdjęcie. - I pomyślałem, że można by sprawdzić monitoring na lotniskach, ale nie mam do tego dostępu.
- Cóż, niby nie ma przestępstwa, więc teoretycznie nie powinienem.
- Ale Anu jest jedną z nas. Pomaga nam.
- No szkód raczej to nie narobi, mogę spróbować, ale dowiedz się, jakim konkretnie promem leciał, bo to znacznie zawęzi pole poszukiwań.
- Ogromne dzięki. - Tom wstał i ukłonił się enisyjskim zwyczajem.
- Podoba ci się ta nowa praca? - spytał Chen, pomagając Derksowi wyciągać zamówione produkty z tuby przesyłowej.
- Jeszcze nie wiem – westchnął mouk, wyjął ostatnią paczkę żywnościową z tuby i zamknął przesłonę.
Weszli do kuchni i zaczęli wypakowywać jedzenie z paczek. Derks nie gotował zbyt dobrze, ale czasem Chen mu pomagał i razem byli w stanie stworzyć całkiem niezłe dania. A do tego mogli wspólnie spędzić czas.
- Dostałem przepustkę na Ziemię, aż trzy tygodnie... Jeden szary miesiąc, znaczy się – oznajmił geolog, czyszcząc warzywa. - Szkoda, że nie mogę wziąć cię ze sobą.
- Trochę czasu dla siebie dobrze ci zrobi – odparł Derks i zajął się przygotowaniem swojego ulubionego koktajlu.
- Pewnie spotkam się z Garethem i Joanną. Mogę im powiedzieć o dziecku?
- Mów, komu chcesz, to już nie tajemnica.
- Właśnie tak sobie pomyślałem, że mógłbym kupić dla niego na Ziemi jakąś zabawkę.
- Na Mloku też mamy zabawki, wiesz?
- Ale chciałbym, żeby miało coś ziemskiego.
Pracę nad posiłkiem przerwało energiczne pukanie do drzwi. Chen spojrzał pytająco na mouka, ale sądząc po zaskoczonej minie, Derks chyba również nie spodziewał się gości. Bumaga lubił wpadać bez zapowiedzi, ale on nigdy nie pukał. Po prostu wchodził, więc na pewno było to ktoś inny.
Zmieszany Derks przepłukał dłonie i ruszył do przedpokoju, Chen tuż za nim. Gdy drzwi się rozsunęły, Ziemianin zdał sobie sprawę, że to tylko zwykły, niemłody już mouk. Wysoki, szczupły, siwiejący, z pociągłą twarzą o zadziwiająco znajomych rysach. Jego przypominające kalosze buty były nieco zabłocone, ale na szczęście zdjął je, nim wszedł do środka.
- Oto jestem. Niespodzianka – przemówił nieznajomy z zaskakującą serdecznością i dopiero teraz Chen zauważył, jak zszokowany jest Derks.
Wszyscy stali w milczeniu. Ziemian obserwował obu mouków i czekał, aż któryś z nich cokolwiek wyjaśni, ale najwyraźniej Derksowi odebrało mowę, bo choć otworzył usta, nic się z nich nie wydobyło. Za to starszy mouk przeniósł wzrok na Chena i dokładnie się mu przyjrzał.
- To on? Ten Ziemiowianin, czy jak ich tam nazywacie? - spytał ze spokojem.
- Kim jesteś? - Chen nie wytrzymał, choć starał się brzmieć grzecznie.
- Trofoks – skłonił się mouk.
- To moja matka – wypalił wreszcie Derks i wcale nie brzmiał radośnie.
- Och... - Geolog oblizał nerwowo wargi. Zreflektował się i pokłonił. - Chen Li.
- Czemu tak nagle... Skąd tyle wiesz? - spytał Derks z wyraźnym zdenerwowaniem.
- Ormiks się ze mną skontaktował. Powiedział, że jesteś w ciąży. To chyba oczywiste, że chciałem się z tobą zobaczyć – wyjaśnił Trofoks i wszedł w głąb apartamentu. - Ładnie tu. Zakładam, że dobrze ci się wiedzie.
- Oczywiste? Nie przyjechałeś nawet, gdy Ormiks ukończył szkołę – syknął Derks. - Przez te wszystkie lata wolałeś siedzieć w dżungli i katalogować zwierzaki, więc skąd miałem się domyślić? Mogłeś chociaż uprzedzić!
- Te hormony muszą ci nieźle dawać w kość. Zawsze byłeś taki spokojny. - Trofoks jak gdyby nigdy nic usiadł przy stole.
Nietrudno było zauważyć, że Derks próbuje utrzymać swoje rozchwiane emocje na wodzy, bo zacisnął pięści i zazgrzytał zębami.
- Przyniosę coś do picia. - Chen zdecydował się na chwilową ucieczkę.
Na szczęście Derks zdążył przygotować koktajl, więc gdy tylko Ziemianin znalazł się w kuchni, wyjął zestaw miseczek i duży dzbanek. Okazać gościnę i robić dobrą minę do złej gry – to jedyne, co obecnie przychodziło Chenowi do głowy. Czuł się niezręcznie, bardzo niezręcznie. Cała sytuacja zdawała się przedziwna i wręcz nienaturalna, ale życie na obcej planecie obfitowało w niespodzianki.
- Proszę, koktajl z owoców poni-poni, nasz ulubiony... - rzekł Chen z zakłopotaniem, położył wszystko na stole i usiadł.
Jedno dodające otuchy spojrzenie Ziemianina sprawiło, że i Derks nieco się rozluźnił i zajął swoje miejsce przy stole.
- To on cię zaciążył, prawda? - Trofoks bezceremonialnie wskazał na Chena.
- Owszem – odparł Ziemianin, tym razem z większą pewnością siebie i podał starszemu moukowi pełną miskę.
- To tak się da?
- No najwyraźniej, skoro tak się stało – mruknął z sarkazmem Derks.
- Mieszkacie razem? - padło kolejne pytanie.
- Nie – rzucił Chen, krzyżując ramiona. - Ale jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo dobrymi przyjaciółmi.
- W to nie wątpię – odparł z przekąsem Trofoks i spojrzał na swojego potomka. Niespodziewanie położył swoją dłoń na jego dłoni. - Rozumiem twój gniew, Derks. Nigdy nie byłem wzorem rodzica, wiem o tym. I wcale nie przyjechałem po to, by prawić ci morały. Będziesz żyć tak, jak uznasz za słuszne. Ja tak zrobiłem. Czy postąpiłem dobrze? Ciężko powiedzieć, ale faktem jest, że ty i Ormiks radzicie sobie świetnie. Jestem z was dumny. Naprawdę. Zawsze byłem. A teraz mam kolejny powód do dumy.
Chen bacznie obserwował obu mouków. Widział szczery uśmiech na twarzy Trofoksa i opuszczające Derksa zdenerwowanie.
- Przyjechałem, bo chciałem się z tobą zobaczyć i dowiedzieć, czy mogę w jakiś sposób ci pomóc – podsumował Trofoks.
- Pomóc w czym? - spytał niepewnie Derks.
- Nie
wiem... może masz jakieś pytania... Może chciałbyś mi się z
czegoś zwierzyć...
- Wszystko jest w porządku... - wydusił niepewnie młodszy mouk i zabrał rękę ze stołu. - Ale dziękuję...
Chen odetchnął z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że uda się uniknąć wielkiego, rodzinnego dramatu. Decydując się na pracę na obcej planecie geolog raczej nie oczekiwał, że jego życie zacznie przypominać telenowelę, więc uczucie niezręczności całkowicie nie minęło. Chen miał tylko nadzieję, że przy najbliższym spotkaniu Derks nie zabije Ormiksa.
- Wszystko jest w porządku... - wydusił niepewnie młodszy mouk i zabrał rękę ze stołu. - Ale dziękuję...
Chen odetchnął z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że uda się uniknąć wielkiego, rodzinnego dramatu. Decydując się na pracę na obcej planecie geolog raczej nie oczekiwał, że jego życie zacznie przypominać telenowelę, więc uczucie niezręczności całkowicie nie minęło. Chen miał tylko nadzieję, że przy najbliższym spotkaniu Derks nie zabije Ormiksa.
Kiedy przeczytasz i skomciujesz Seta?
OdpowiedzUsuń