Rozdział I - „Wchodzę w to”
Po arktycznym pustkowiu przechadzało się dwoje
ludzi, młodych, jeszcze przed trzydziestką. Nie przypominali
rdzennej ludności Grenlandii, raczej europejskich podróżników.
Nieśli ze sobą plecaki i strzelby, bez których samotne wyruszanie
w te rejony objęto wręcz zakazem. Szli wybrzeżem, pozbawionym
śniegu o tej porze roku, jednak na morzu dryfowały pojedyncze
fragmenty góry lodowej. Choć miejsce zdawało się surowe i
niegościnne, urzekało wielu swym nietypowym pięknem.
- Nie
natrafiliśmy jeszcze na żadnego misia polarnego – rzekła kobieta
zawiedzionym głosem.
- Misie to są w bajkach. Tu są
niedźwiedzie. I cieszę się, że na żadnego nie natrafiliśmy –
odparł mężczyzna, który najwyraźniej nie podzielał entuzjazmu
koleżanki odnośnie spotkania z tutejszą fauną.
- Gdzie się
podziała twoja wola przygody?
- Przemarzła na kość i ma ochotę
wrócić do domu. Następnym razem udajmy się w jakieś cieplejsze
miejsce.
- Zimno ci straszne? Co z ciebie za góral?
-
Ciepłolubny. Serio, Aśka, nie muszę ci udowadniać swojej męskości
w starciu z misiem. Zrobiłem to ostatnio w naszych kochanych
Tatrach, kiedy cię niosłem na plecach przez pięć kilometrów, bo
skręciłaś kostkę.
- Chyba ci się to podobało.
- Nie
pochlebiaj sobie.
Rozmowa szybko zaczęła bawić przyjaciół.
Znali się od dziecka i nie szczędzili sobie pikantnych docinków.
Co ciekawe różnili się prawie pod każdym względem, a jednak
doskonale dogadywali. Nawet jeśli chodziło o wygląd, stanowili dwa
przeciwne bieguny. Sławek wyróżniał się z tłumu. Nosił dredy
oraz brodę i miał kilka sporych tatuaży, które obecnie zasłaniało
ciepłe ubranie. Za to Joanna była bardzo przeciętna, bez
specyficznego stylu czy typu urody. Nawet kolor swoich włosów
uważała za nijaki, ni to brązowy, ni to ciemny blond. Zresztą nie
przywiązywała do nich szczególnej wagi. Związywała je w krótki
kucyk, byle tylko było jej wygodnie. Średni wzrost, normalna waga,
twarz ani piękna, ani szpetna – stanowiła obraz zwykłej młodej
kobiety. Jednak pod względem intelektualnym nie można było mówić
w jej przypadku o jakiejkolwiek przeciętności. W wieku dwudziestu
pięciu lat została doktorem fizyki, a majsterkowaniem zajmowała
się od dziecka. Niestety stanowiła stereotyp niespełnionego
geniusza. Jej projekty i prace naukowe jedynie zbierały kurz, nawet
jeśli udawało się im choć na chwilę zaistnieć na jakimś
sympozjum. Czasami zazdrościła Sławkowi, który był jedynie
zwykłym hydraulikiem, a jednak robił coś dużo pożyteczniejszego
od niej.
- Pieprzę, następnym razem na pewno pojedziemy gdzieś,
gdzie jest ciepło – powiedział po chwili milczenia mężczyzna.
- Masz coś konkretnego na myśli?
- Hmmm... Góry
Sierra Nevada.
Wtedy Joanna przypomniała sobie o jednej, bardzo
istotnej rzeczy. Rzeczy, o której chciała zapomnieć dzięki
wyprawie przez grenlandzkie odludzie.
- Muszę zacisnąć pasa.
Rzucam robotę – wyznała, zatrzymując się na chwilę.
- Wiem,
że nigdy nie lubiłaś pracy teoretyka, ale... czemu, jeśli można
widzieć? - zainteresował się Sławek.
- Cóż... pokłóciłam
się z profesorem.
- O co tym razem?
Odpowiedź koleżanki
wcale nie zaskoczyła mężczyzny. Doskonale znał jej charakter i
wiedział, że ciężko jej unikać konfliktów. Potrafiła być
bardzo uparta.
- Pamiętasz tę moją ostatnią pracę? Tę, którą
pisałam kilka lat?
- „W miesiąc na Marsa” czy jakoś tak?
Joanna się skrzywiła.
- W twoich ustach zabrzmiało to jak
fantastyka naukowa – mruknęła.
- A nią nie jest?
Tym
razem kobieta wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną, ale się
opanowała.
- No dobra, ty się możesz nie znać. Ale on jest
niby taki mądry, a nie jest w stanie pojąć prostej koncepcji
napędu jonowego. Jak ja mam się rozwijać, skoro otaczają mnie
idioci? Nawet wysłałam to cholerstwo do zagranicznych instytucji.
Żadnego odzewu.
- Jesteś zbyt ambitna. Zajmij się bardziej
przyziemnymi projektami. Może jakimś alternatywnym źródłem
energii dla samochodów? To byłoby super.
- Takimi rzeczami to
się zajmowałam w liceum. Zresztą to by nie przeszło, za duża
korupcja jest.
- No to wróć do Zakopanego i zacznij sprzedawać
oscypki – skwitował Sławek.
Przeszli jeszcze kilka
kilometrów, po czym zaczęli wracać. Po pierwsze droga stała się
bardzo monotonna, po drugie mężczyzna coraz bardziej narzekał na
ziąb. Póki co Grenlandia okazała się rozczarowaniem. Jednak tego
dnia na Joannę czekała jeszcze jedna niespodzianka. Gdy zbliżali
się do obozu, zadzwonił jej telefon. Zdziwiła się, że w ogóle
miała zasięg, ale to pewnie dlatego, że stolica znajdowała się
stosunkowo niedaleko. Kobieta odebrała i nim zdążyła powiedzieć
cokolwiek oprócz „słucham”, rozszerzyła oczy ze zdumienia.
Sądziła, że po powrocie na Uniwersytet Jagielloński powita ją
twarz obrażonego profesora, a nie obcy służbowy samochód
zaparkowany tuż przed instytutem. Od czasu otrzymania telefonu
Joanna nie mogła uwierzyć, że to wszystko, co się dzieje, jest
prawdą, ale w końcu musiała, bo oto miała przed sobą niezbity
dowód. Z samochodu wysiadł mężczyzna w popielatym płaszczu.
Cywil, ale uczona miała wrażenie, że reprezentuje jakąś ważną
organizację, może nawet wojskową.
- Pani Joanna Dunajewska? -
spytał po angielsku.
Kobieta przytaknęła. Swego czasu
intensywnie uczyła się obcego języka tylko na potrzeby
publikowania prac naukowych. Teraz czuła, że przyda jej się do
czegoś więcej.
- Ile potrzebuje pani czasu na spakowanie się? -
spytał mężczyzna, zaskakując ją jeszcze bardziej.
- Yyy... O
co chodzi?
- Szef pewnej międzynarodowej organizacji jest fanem
pani prac i chciałby z panią porozmawiać. Wchodzi tu w grę bardzo
lukratywna posada. Samolot już czeka. Zabierze panią prosto na
stację badawczą na Antarktydzie.
- Gdzie?!
Joanna była w
szoku. Ale gdy ten minął, nie zastanawiała się zbyt długo.
Należała do osób, które szybko podejmowały decyzje. Poza tym od
dawna marzyła o dniu takim, jak ten, gdy otworzyłaby się przed nią
szansa całkowitej odmiany życia. Do tego nie miała partnera,
dzieci i zobowiązań. Potrafiła rzucić wszystko i wyjść
naprzeciw wyzwaniu.
- Dajcie mi godzinę – powiedziała pewna
siebie.
Joanna była tak podekscytowana, że przez całą
podróż myślała tylko o tym, co czeka ją na miejscu. Zastanawiała
się czy to możliwe, że miała wziąć udział w programie
marsjańskim. Intrygowało ją położenie celu jej wyprawy.
Antarktyda? Dlaczego akurat tam miałyby być czynione przygotowania
do wyprawy na czerwoną planetę? Może przeprowadzano tam jakieś
testy? A może chodziło o coś bardziej trywialnego? Może miała
być jedynie konsultantem przy jakichś odwiertach czy innych
badaniach przeprowadzanych na biegunie? Tak czy siak, cieszyła ją
perspektywa diametralnej zmiany w życiu.
Większość osób nie
ucieszyłoby się na widok stacji badawczej na lodowym pustkowiu, ale
Joannę widok wielkich hangarów przysypanych śniegiem ucieszył
równie bardzo, co wakacje na Hawajach przeciętnego zjadacza chleba.
Nie przeszkadzało jej zimno, słaba widoczność oraz prószący
śnieg. Z radością pobiegła w kierunku wejścia. W środku nie
było zbyt wiele do podziwiania, przynajmniej nie w korytarzu, którym
ją prowadzono. Ale ona podziwiała z zapartym tchem każdy szary,
ascetyczny skrawek podłogi czy sufitu. Pokój, do którego trafiła,
wyglądał równie skromnie. Znajdowało się w nim niewiele mebli,
większość miejsca zajmował długi stół, przy którym
zmieściłoby się okołu dziesięciu osób. Jednak siedziała przy
nim tylko jedna: siwiejący mężczyzna o długich włosach
sięgających ramion i sporym zaroście. Joanna domyśliła się, że
musi to być ktoś ważny, ale spodziewała się raczej kogoś
ubranego w czarny garnitur, a nie wełniany sweter i kraciaste
spodnie.
- Witam, profesor Peter Price. - Mężczyzna wstał,
podał gościowi rękę i uśmiechnął się serdecznie. - Pani
Joanna Dunajewska, jak mniemam?
Kobieta przytaknęła i
zauważyła, że została z ekscentrycznym jegomościem sam na sam.
-
Proszę usiąść – mężczyzna wskazał krzesło obok swojego, a z
jego twarzy nie znikał uśmiech. Sięgnął po plik papierów,
leżący na szczycie dość pokaźnego stosu. - Upewnijmy się czy
wszystko się zgadza. Joanna Dunajewska, urodzona w Zakopanem, wiek
dwadzieścia osiem lat, doktorat z fizyki, fakultet z astronomii,
hobby: survival... Pominąłem coś?
- Survival to chyba za mocno
powiedziane. Nie bawię się w Beara Gryllsa, po prostu lubię
podróżować – sprostowała kobieta.
- Od dłuższego czasu
śledziłem pani publikacje i muszę przyznać, że pani pomysły są
bardzo odważne, ale też dobrze poparte naukowymi faktami. Uważam,
że będzie pani idealna do funkcji, którą chcę pani powierzyć.
Najwyraźniej profesor Price był mistrzem tworzenia napięcia, bo
skutecznie odwlekał wyjaśnienie całej sytuacji i sprawiał, że
Joanna coraz bardziej się niecierpliwiła.
- Czy chodzi o program
marsjański? - spytała w końcu, mając dosyć czekania.
- Nie, o
coś znacznie lepszego – profesor uśmiechnął się tajemniczo. -
Jednak mogę kontynuować, tylko jeśli pani to podpisze – wręczył
kobiecie formularz.
- Co to takiego?
- Klauzula tajności.
Wszystko, co pani tu usłyszy, nie może wydostać się poza obręb
bazy
Sprawy robiły się coraz bardziej interesujące. Chyba
naprawdę musiało chodzić o coś więcej niż program marsjański.
Przez chwilę Joanna wpatrywała się w białą kartkę papieru, nie
zwracając za bardzo uwagi, co było na niej napisane. W oczy rzuciło
jej się tylko logo w kształcie spirali z napisem ISET, które
zauważyła już wcześniej wewnątrz bazy. Nie wiedziała, co ów
skrót oznacza, ale podpisała bez dłuższego zastanawiania się.
Nie po to przebyła tyle tysięcy kilometrów, by teraz wrócić do
domu, nie dowiedziawszy się nawet, w jakim przedsięwzięciu mogła
wziąć udział.
- Postaram się opowiedzieć wszystko w skrócie,
gdyż inaczej do jutra byśmy stąd nie wyszli. Szczegóły już
będzie musiała pani sama doczytać do poduszki – Profesor podał
Joannie całkiem pokaźny raport. - W latach siedemdziesiątych na
Antarktydzie został odkryty niecodzienny obiekt: statek kosmiczny.
Nawet osoba o tak bujnej wyobraźni jak Joanna otworzyła ze
zdumienia oczy na dźwięk słów profesora. Na razie jednak nic nie
powiedziała i słuchała dalej.
- Technologia, którą tam
znaleźliśmy, jest nam całkowicie obca, ale przez lata badań udało
nam się wreszcie rozgryźć podstawowe mechanizmy działania pojazdu
i go uruchomić. Dlatego też powołana została organizacja nazwana
International Space Exploration Team, w skrócie ISET, której celem
jest badanie kosmosu przy pomocy narzędzia, które obecnie mamy do
dyspozycji.
- Zaraz... A co z ciałami? W statku musiały być
jakieś ciała obcych – powiedziała Joanna ze zdumieniem.
- Nie
znaleźliśmy żadnych śladów bytności istot żywych.
- No ale
to bez sensu. Po co mieliby na Ziemi zostawiać pusty statek?
-
Cóż... mam nadzieję, że pomoże nam pani odpowiedzieć na
niektóre pytania. Bez wątpienia statek skrywa wiele tajemnic, ale
na razie zaledwie liznęliśmy czubek góry lodowej.
- Lataliście
już tym czymś?
- O tak. Odwiedziliśmy już jakieś
kilkadziesiąt układów.
Uczona otworzyła usta i zamilkła na
chwilę, ponieważ fakt, że ludzie odwiedzają obce planety
zszokował ją bardziej niż dowód na istnienie kosmitów, w których
obecność zawsze wierzyła.
- Zaraz! Chce pan powiedzieć, że
mamy dostęp do innych planet i wszystko jest trzymane w
tajemnicy?!
- Może na razie skupmy się na faktach. Tu ma pani
opis wszystkich światów, które udało nam się poznać. - Profesor
położył przed kobietą kolejny stos raportów.
- Jak ten statek
w ogóle działa? Przekracza prędkość światła? Zagina
czasoprzestrzeń?
- Tutaj znajdują się wszystkie dane
techniczne.
Na stosie wylądował kolejny raport.
- Myślę,
że najlepiej będzie jeśli pani zobaczy pojazd na własne oczy.
Profesor zaprosił Joannę na mały spacer, podczas którego
kontynuowali rozmowę.
- Odkryliście jakieś życie pozaziemskie?
- spytała podekscytowana kobieta.
- Póki co głównie proste
organizmy. Nie natknęliśmy się jeszcze na żadne inteligentne
formy.
Gdy znaleźli się w hangarze oznaczonym jako numer 1,
Joanna oniemiała z zachwytu. Nie zwracała uwagi na profesora,
wzywającego właśnie kogoś przez krótkofalówkę, ani na żadnych
innych ludzi. Cała jej uwaga skupiła się na maszynie, którą
właśnie miała przed sobą. Była zdecydowanie mniejsza od
przeciętnego samolotu pasażerskiego, ale i tak robiła ogromne
wrażenie. Nie przypominała niczego stworzonego przez człowieka. Ze
swą białą, opływową powłoką statek wyglądał niczym wielkie
spłaszczone jajo. Joanna dostawała gęsiej skórki na samą myśl
co może znaleźć w środku. Z transu wyrwało ją dopiero
pojawienie się kolejnej osoby.
- To jest major Gareth Carpenter –
oznajmił profesor. - Pilotuje ten nasz skarb.
- Witam –
przywitał się mężczyzna.
Był niewiele starszy do Joanny i
sprawiał sympatyczne wrażenie. Zdawał się wręcz miłym,
rudowłosym misiem o przyjaznych, błękitnych oczach. Nosił
granatowy kombinezon z logiem ISETu na piersi, jak zresztą większość
tutejszych pracowników na służbie. Profesor zdawał się
wyjątkiem, najwyraźniej jego pozycja pozwalała mu na totalną
dowolność ubioru. Jego przykład pokazywał, że nie wzrost
świadczył o człowieku, bo był znacznie niższy od majora, który
też do wielkoludów nie należał.
- No to co? Mała przejażdżka?
- Pilot zatarł z zadowoleniem dłonie.
W odpowiedzi profesor
jedynie skinął dłonią, jakby pokazując Joannie, że zaprasza ją
na pokład. Kobieta nawet nie zauważyła, kiedy drzwi do pojazdu
otworzyły się. Wcześniej nie dostrzegła ich zarysu. Pojawiły się
nagle i uniosły. Joanna nie mogła się powstrzymać i po wejściu
na pokład zaklęła w ojczystym języku, oczywiście z zachwytu.
Miała przed sobą podświetlany kokpit, który nawet nie wyglądał
tak obco, nie licząc zupełnie nieznanych jej symboli. Fotele też
zdawały się zadziwiająco ziemskie, choć nieco za duże na
przeciętnego człowieka.
- Jakakolwiek rasa to stworzyła,
musiała być humanoidalna – wymamrotała zdziwiona uczona.
-
Zaskakujące, co? - zauważył major.
- Jakby głębiej się nad
tym zastanowić, to nie do końca. Większość naukowców twierdzi,
że jeśli istnieje gdzieś poza ziemią inteligentne życie, to nie
powinno nas przypominać, ale na przykład Steven Hawking uważa, że
wszechświat jest tak rozległy, że praktycznie każda możliwość
powinna w nim zaistnieć, więc kto wie, może istnieją gdzieś
Wulkanie i Klingoni? Jest nawet teoria, która mówi, że w obrębie
naszego wszechświata mogą gdzieś istnieć kopie Ziemi... - kobieta
urwała, gdy zdała sobie sprawę, że nie jest na wykładzie. -
Przepraszam, czasem mnie ponosi.
- Będziemy mieć jeszcze wiele
czasu na rozważania. Myślę, że w pierwszej kolejności chciałabyś
się przelecieć – z tymi słowy Gareth zajął miejsce u sterów,
jeśli tak można było to nazwać.
Gładki metaliczny fotel nie
sprawiał wrażenia wygodnego, ale gdy Joanna w nim usiadła,
zauważyła, że jest miękki i przyjemnie dopasowuje się do
kształtu ciała. Pilot jednym muśnięciem konsoli podniósł
przesłonę i wtedy przez przednią szybę kobieta mogła zobaczyć
wnętrze hangaru oraz rozsuwającą się kopułę. A przynajmniej to,
co przed sobą miała, uznała za przednią szybę, bo wątpiła, by
wykonano ją z klasycznego szkła.
- Gdzie są pasy? - spytała.
Odpowiedzi prawdopodobnie nigdy by nie usłyszała. Gareth po prostu
wystartował, a kobieta nawet nie poczuła wciśnięcia w fotel. A
musieli poruszać się z naprawdę ogromną prędkością, bo kilka
sekund później widziała już gwiazdy i krawędź Ziemi z orbity.
Obraz ten oglądała wiele razy w telewizji i nawet raz w IMAXie, ale
dopiero teraz zrobiło to na niej tak silne wrażenie, że
zaniemówiła. Nawet nie zachodziła w głowę, jakim cudem wciąż
czuje ziemskie ciążenie. Wszystkie techniczne pytania, choć było
ich sporo, odsunęła na bok. W obecnej chwili chciała się tylko
napawać niebywałym spektaklem, który się właśnie rozgrywał na
jej oczach.
- No to może udamy się trochę dalej? Proponuję od
razu z grubej rury. Nie chciałabyś zwiedzić pierwszego obcego
układu odkrytego przez twojego rodaka?
- Chciałabym... -
wymamrotała Joanna niczym w transie, jednak po chwili się
zreflektowała. - Zaraz, czekaj... - krzyknęła z trwogą, ale było
już za późno.
Pilot wybrał punkt na holograficznej mapie,
która przed chwilą wyświetliła się tuż przed nimi, a kobieta
odruchowo zasłoniła się przedramionami. Był to akt pozbawiony
wszelkiej logiki, ale Joanna wciąż była tak oszołomiona całą
sytuacją, że nie potrafiła myśleć racjonalnie. Dopiero po
dłuższej chwili spojrzała przed siebie i jej oczom ukazało się
błyskające oblicze gwiazdy neutronowej. Jakimś cudem wciąż żyli,
choć według wszelkiej wiedzy dostępnej człowiekowi nie powinni.
-
Chyba nie myślisz, że zabrałbym cię tu, gdybym wiedział, że coś
nam grozi. Ten statek wytwarza pole ochronne – wytłumaczył pilot.
- Promieniowanie nic nam nie zrobi. Właściwie to podlecę na jedną
z tych planet i udamy się na mały spacerek.
Joanna popatrzyła się na mężczyznę jak na idiotę,
bo nie mogła uwierzyć, że mówi poważnie. Pole ochronne wokół
statku to jedno, ale czy naprawdę istniał skafander, który mógł
uchronić człowieka przed zabójczym promieniowaniem pulsara?
Logicznie rzecz biorąc, jeśli istniało jedno, to czemu nie drugie,
ale zwykłe ludzkie lęki i instynkty nieco przyćmiły umysł
kobiety.
- No chodź – ponaglił ją Gareth i pociągnął za
rękę.
Wkrótce znaleźli się na dolnym pokładzie, w którym
było dość ciemno, ale Joanna zauważyła kilka podświetlanych
kapsuł, kojarzących jej się z komorami hibernacyjnymi. Domyśliła
się jednak, że ich przeznaczenie było zgoła inne. Zaufała
Garethowi i weszła do jednej z nich. Wstrzymała oddech, gdy
poczuła, że jej ciało oplata tysiące cienkich kabli. Utworzyły
wokół niej coś w rodzaju dokładnie dopasowanego pancerza, choć
wcale nie odczuwała jego ciężaru i odnosiła wręcz wrażenie, że
nie jest szczelny. Zresztą jej głowa nie została dokładnie
osłonięta. Jej oczu nie zakrywała żadna szyba czy inna bariera.
Wyglądało to raczej jak otwarty kask kierowcy rajdowego.
- Jak
to niby ma nas ochronić? - spytała pilota z wyrzutem.
Ten w
odpowiedzi podszedł do niej i nacisnął coś na panelu, który
znajdował się na wysokości jej klatki piersiowej. Joanna nawet go
wcześniej nie zauważyła. Po poczynaniach Garetha również nie
poczuła żadnej różnicy. Popatrzyła więc nań pytająco, a on,
by udowodnić jej, że wszystko jest w porządku gwałtownie
skierował dwa wyciągnięte palce w stronę jej oczu, jakby chciał
je wydłubać. Kobieta je odruchowo zacisnęła, a kiedy je
otworzyła, zauważyła, że palce majora zatrzymały się na
niewidzialnym polu siłowym.
- Widzisz? Wszystko gra. Nie martw
się, naukowcy to testowali przez prawie czterdzieści lat.
W
końcu Joanna się przemogła i, podążając za mężczyzną,
opuściła statek. Niepewnie, bo niepewnie, ale za to ze wzrastającym
podekscytowaniem. Gdy znaleźli się na zewnątrz, zostali powitani
agresywnym, pulsującym światłem. Kobiecie przypomniało się,
kiedy raz, będąc na studiach wybrała się na technoparty.
Oszołomiło ją wtedy światło stroboskopów i w tej chwili
obserwowała coś podobnego, tyle że znacznie silniejszego. Planeta
była martwa, bo nic nie mogło przetrwać w takich warunkach.
Przypominała trochę Księżyc, ale niezwykłe widowisko zgotowane
przez macierzystą gwiazdę, czyniło ją miejscem ze snu. Joanna nie
tylko znalazła się setki lat świetlnych od domu, ale na dodatek w
środowisku, które zdawało się niedostępne jakiejkolwiek żywej
istocie. A jednak stała tu, żyła i doświadczała czegoś, co
wyglądało na zbyt niebywałe nawet dla fantastyki naukowej.
- To
jest piękne... - wydukała w zachwycie.
Kopuła
otworzyła się i statek bezpiecznie wylądował w hangarze. Po
chwili pokład opuściło dwoje ludzi. Mężczyzna wyglądał na
zadowolonego, ale widać było, że podobnych lotów wykonał już
mnóstwo, bo podróż nie zrobiła na nim jakiegoś szczególnego
wrażenia. Natomiast kobieta była tak oniemiała, jakby przed chwilą
złożyła wizytę samemu Bogu. Profesor powitał ją uśmiechem,
jakby wiedząc już, jakich słów się po niej spodziewać.
- I
jak wrażenia? - spytał.
- Wchodzę w to – odparła Joanna bez
zastanowienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz