niedziela, 2 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział I

Rozdział I - „Wchodzę w to”

Po arktycznym pustkowiu przechadzało się dwoje ludzi, młodych, jeszcze przed trzydziestką. Nie przypominali rdzennej ludności Grenlandii, raczej europejskich podróżników. Nieśli ze sobą plecaki i strzelby, bez których samotne wyruszanie w te rejony objęto wręcz zakazem. Szli wybrzeżem, pozbawionym śniegu o tej porze roku, jednak na morzu dryfowały pojedyncze fragmenty góry lodowej. Choć miejsce zdawało się surowe i niegościnne, urzekało wielu swym nietypowym pięknem.
- Nie natrafiliśmy jeszcze na żadnego misia polarnego – rzekła kobieta zawiedzionym głosem.
- Misie to są w bajkach. Tu są niedźwiedzie. I cieszę się, że na żadnego nie natrafiliśmy – odparł mężczyzna, który najwyraźniej nie podzielał entuzjazmu koleżanki odnośnie spotkania z tutejszą fauną.
- Gdzie się podziała twoja wola przygody?
- Przemarzła na kość i ma ochotę wrócić do domu. Następnym razem udajmy się w jakieś cieplejsze miejsce.
- Zimno ci straszne? Co z ciebie za góral?
- Ciepłolubny. Serio, Aśka, nie muszę ci udowadniać swojej męskości w starciu z misiem. Zrobiłem to ostatnio w naszych kochanych Tatrach, kiedy cię niosłem na plecach przez pięć kilometrów, bo skręciłaś kostkę.
- Chyba ci się to podobało.
- Nie pochlebiaj sobie.
Rozmowa szybko zaczęła bawić przyjaciół. Znali się od dziecka i nie szczędzili sobie pikantnych docinków. Co ciekawe różnili się prawie pod każdym względem, a jednak doskonale dogadywali. Nawet jeśli chodziło o wygląd, stanowili dwa przeciwne bieguny. Sławek wyróżniał się z tłumu. Nosił dredy oraz brodę i miał kilka sporych tatuaży, które obecnie zasłaniało ciepłe ubranie. Za to Joanna była bardzo przeciętna, bez specyficznego stylu czy typu urody. Nawet kolor swoich włosów uważała za nijaki, ni to brązowy, ni to ciemny blond. Zresztą nie przywiązywała do nich szczególnej wagi. Związywała je w krótki kucyk, byle tylko było jej wygodnie. Średni wzrost, normalna waga, twarz ani piękna, ani szpetna – stanowiła obraz zwykłej młodej kobiety. Jednak pod względem intelektualnym nie można było mówić w jej przypadku o jakiejkolwiek przeciętności. W wieku dwudziestu pięciu lat została doktorem fizyki, a majsterkowaniem zajmowała się od dziecka. Niestety stanowiła stereotyp niespełnionego geniusza. Jej projekty i prace naukowe jedynie zbierały kurz, nawet jeśli udawało się im choć na chwilę zaistnieć na jakimś sympozjum. Czasami zazdrościła Sławkowi, który był jedynie zwykłym hydraulikiem, a jednak robił coś dużo pożyteczniejszego od niej.
- Pieprzę, następnym razem na pewno pojedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło – powiedział po chwili milczenia mężczyzna. - Masz coś konkretnego na myśli?
- Hmmm... Góry Sierra Nevada.
Wtedy Joanna przypomniała sobie o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Rzeczy, o której chciała zapomnieć dzięki wyprawie przez grenlandzkie odludzie.
- Muszę zacisnąć pasa. Rzucam robotę – wyznała, zatrzymując się na chwilę.
- Wiem, że nigdy nie lubiłaś pracy teoretyka, ale... czemu, jeśli można widzieć? - zainteresował się Sławek.
- Cóż... pokłóciłam się z profesorem.
- O co tym razem?
Odpowiedź koleżanki wcale nie zaskoczyła mężczyzny. Doskonale znał jej charakter i wiedział, że ciężko jej unikać konfliktów. Potrafiła być bardzo uparta.
- Pamiętasz tę moją ostatnią pracę? Tę, którą pisałam kilka lat?
- „W miesiąc na Marsa” czy jakoś tak?
Joanna się skrzywiła.
- W twoich ustach zabrzmiało to jak fantastyka naukowa – mruknęła.
- A nią nie jest?
Tym razem kobieta wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną, ale się opanowała.
- No dobra, ty się możesz nie znać. Ale on jest niby taki mądry, a nie jest w stanie pojąć prostej koncepcji napędu jonowego. Jak ja mam się rozwijać, skoro otaczają mnie idioci? Nawet wysłałam to cholerstwo do zagranicznych instytucji. Żadnego odzewu.
- Jesteś zbyt ambitna. Zajmij się bardziej przyziemnymi projektami. Może jakimś alternatywnym źródłem energii dla samochodów? To byłoby super.
- Takimi rzeczami to się zajmowałam w liceum. Zresztą to by nie przeszło, za duża korupcja jest.
- No to wróć do Zakopanego i zacznij sprzedawać oscypki – skwitował Sławek.
Przeszli jeszcze kilka kilometrów, po czym zaczęli wracać. Po pierwsze droga stała się bardzo monotonna, po drugie mężczyzna coraz bardziej narzekał na ziąb. Póki co Grenlandia okazała się rozczarowaniem. Jednak tego dnia na Joannę czekała jeszcze jedna niespodzianka. Gdy zbliżali się do obozu, zadzwonił jej telefon. Zdziwiła się, że w ogóle miała zasięg, ale to pewnie dlatego, że stolica znajdowała się stosunkowo niedaleko. Kobieta odebrała i nim zdążyła powiedzieć cokolwiek oprócz „słucham”, rozszerzyła oczy ze zdumienia.


Sądziła, że po powrocie na Uniwersytet Jagielloński powita ją twarz obrażonego profesora, a nie obcy służbowy samochód zaparkowany tuż przed instytutem. Od czasu otrzymania telefonu Joanna nie mogła uwierzyć, że to wszystko, co się dzieje, jest prawdą, ale w końcu musiała, bo oto miała przed sobą niezbity dowód. Z samochodu wysiadł mężczyzna w popielatym płaszczu. Cywil, ale uczona miała wrażenie, że reprezentuje jakąś ważną organizację, może nawet wojskową.
- Pani Joanna Dunajewska? - spytał po angielsku.
Kobieta przytaknęła. Swego czasu intensywnie uczyła się obcego języka tylko na potrzeby publikowania prac naukowych. Teraz czuła, że przyda jej się do czegoś więcej.
- Ile potrzebuje pani czasu na spakowanie się? - spytał mężczyzna, zaskakując ją jeszcze bardziej.
- Yyy... O co chodzi?
- Szef pewnej międzynarodowej organizacji jest fanem pani prac i chciałby z panią porozmawiać. Wchodzi tu w grę bardzo lukratywna posada. Samolot już czeka. Zabierze panią prosto na stację badawczą na Antarktydzie.
- Gdzie?!
Joanna była w szoku. Ale gdy ten minął, nie zastanawiała się zbyt długo. Należała do osób, które szybko podejmowały decyzje. Poza tym od dawna marzyła o dniu takim, jak ten, gdy otworzyłaby się przed nią szansa całkowitej odmiany życia. Do tego nie miała partnera, dzieci i zobowiązań. Potrafiła rzucić wszystko i wyjść naprzeciw wyzwaniu.
- Dajcie mi godzinę – powiedziała pewna siebie.


Joanna była tak podekscytowana, że przez całą podróż myślała tylko o tym, co czeka ją na miejscu. Zastanawiała się czy to możliwe, że miała wziąć udział w programie marsjańskim. Intrygowało ją położenie celu jej wyprawy. Antarktyda? Dlaczego akurat tam miałyby być czynione przygotowania do wyprawy na czerwoną planetę? Może przeprowadzano tam jakieś testy? A może chodziło o coś bardziej trywialnego? Może miała być jedynie konsultantem przy jakichś odwiertach czy innych badaniach przeprowadzanych na biegunie? Tak czy siak, cieszyła ją perspektywa diametralnej zmiany w życiu.
Większość osób nie ucieszyłoby się na widok stacji badawczej na lodowym pustkowiu, ale Joannę widok wielkich hangarów przysypanych śniegiem ucieszył równie bardzo, co wakacje na Hawajach przeciętnego zjadacza chleba. Nie przeszkadzało jej zimno, słaba widoczność oraz prószący śnieg. Z radością pobiegła w kierunku wejścia. W środku nie było zbyt wiele do podziwiania, przynajmniej nie w korytarzu, którym ją prowadzono. Ale ona podziwiała z zapartym tchem każdy szary, ascetyczny skrawek podłogi czy sufitu. Pokój, do którego trafiła, wyglądał równie skromnie. Znajdowało się w nim niewiele mebli, większość miejsca zajmował długi stół, przy którym zmieściłoby się okołu dziesięciu osób. Jednak siedziała przy nim tylko jedna: siwiejący mężczyzna o długich włosach sięgających ramion i sporym zaroście. Joanna domyśliła się, że musi to być ktoś ważny, ale spodziewała się raczej kogoś ubranego w czarny garnitur, a nie wełniany sweter i kraciaste spodnie.
- Witam, profesor Peter Price. - Mężczyzna wstał, podał gościowi rękę i uśmiechnął się serdecznie. - Pani Joanna Dunajewska, jak mniemam?
Kobieta przytaknęła i zauważyła, że została z ekscentrycznym jegomościem sam na sam.
- Proszę usiąść – mężczyzna wskazał krzesło obok swojego, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Sięgnął po plik papierów, leżący na szczycie dość pokaźnego stosu. - Upewnijmy się czy wszystko się zgadza. Joanna Dunajewska, urodzona w Zakopanem, wiek dwadzieścia osiem lat, doktorat z fizyki, fakultet z astronomii, hobby: survival... Pominąłem coś?
- Survival to chyba za mocno powiedziane. Nie bawię się w Beara Gryllsa, po prostu lubię podróżować – sprostowała kobieta.
- Od dłuższego czasu śledziłem pani publikacje i muszę przyznać, że pani pomysły są bardzo odważne, ale też dobrze poparte naukowymi faktami. Uważam, że będzie pani idealna do funkcji, którą chcę pani powierzyć.
Najwyraźniej profesor Price był mistrzem tworzenia napięcia, bo skutecznie odwlekał wyjaśnienie całej sytuacji i sprawiał, że Joanna coraz bardziej się niecierpliwiła.
- Czy chodzi o program marsjański? - spytała w końcu, mając dosyć czekania.
- Nie, o coś znacznie lepszego – profesor uśmiechnął się tajemniczo. - Jednak mogę kontynuować, tylko jeśli pani to podpisze – wręczył kobiecie formularz.
- Co to takiego?
- Klauzula tajności. Wszystko, co pani tu usłyszy, nie może wydostać się poza obręb bazy
Sprawy robiły się coraz bardziej interesujące. Chyba naprawdę musiało chodzić o coś więcej niż program marsjański. Przez chwilę Joanna wpatrywała się w białą kartkę papieru, nie zwracając za bardzo uwagi, co było na niej napisane. W oczy rzuciło jej się tylko logo w kształcie spirali z napisem ISET, które zauważyła już wcześniej wewnątrz bazy. Nie wiedziała, co ów skrót oznacza, ale podpisała bez dłuższego zastanawiania się. Nie po to przebyła tyle tysięcy kilometrów, by teraz wrócić do domu, nie dowiedziawszy się nawet, w jakim przedsięwzięciu mogła wziąć udział.
- Postaram się opowiedzieć wszystko w skrócie, gdyż inaczej do jutra byśmy stąd nie wyszli. Szczegóły już będzie musiała pani sama doczytać do poduszki – Profesor podał Joannie całkiem pokaźny raport. - W latach siedemdziesiątych na Antarktydzie został odkryty niecodzienny obiekt: statek kosmiczny.
Nawet osoba o tak bujnej wyobraźni jak Joanna otworzyła ze zdumienia oczy na dźwięk słów profesora. Na razie jednak nic nie powiedziała i słuchała dalej.
- Technologia, którą tam znaleźliśmy, jest nam całkowicie obca, ale przez lata badań udało nam się wreszcie rozgryźć podstawowe mechanizmy działania pojazdu i go uruchomić. Dlatego też powołana została organizacja nazwana International Space Exploration Team, w skrócie ISET, której celem jest badanie kosmosu przy pomocy narzędzia, które obecnie mamy do dyspozycji.
- Zaraz... A co z ciałami? W statku musiały być jakieś ciała obcych – powiedziała Joanna ze zdumieniem.
- Nie znaleźliśmy żadnych śladów bytności istot żywych.
- No ale to bez sensu. Po co mieliby na Ziemi zostawiać pusty statek?
- Cóż... mam nadzieję, że pomoże nam pani odpowiedzieć na niektóre pytania. Bez wątpienia statek skrywa wiele tajemnic, ale na razie zaledwie liznęliśmy czubek góry lodowej.
- Lataliście już tym czymś?
- O tak. Odwiedziliśmy już jakieś kilkadziesiąt układów.
Uczona otworzyła usta i zamilkła na chwilę, ponieważ fakt, że ludzie odwiedzają obce planety zszokował ją bardziej niż dowód na istnienie kosmitów, w których obecność zawsze wierzyła.
- Zaraz! Chce pan powiedzieć, że mamy dostęp do innych planet i wszystko jest trzymane w tajemnicy?!
- Może na razie skupmy się na faktach. Tu ma pani opis wszystkich światów, które udało nam się poznać. - Profesor położył przed kobietą kolejny stos raportów.
- Jak ten statek w ogóle działa? Przekracza prędkość światła? Zagina czasoprzestrzeń?
- Tutaj znajdują się wszystkie dane techniczne.
Na stosie wylądował kolejny raport.
- Myślę, że najlepiej będzie jeśli pani zobaczy pojazd na własne oczy.
Profesor zaprosił Joannę na mały spacer, podczas którego kontynuowali rozmowę.
- Odkryliście jakieś życie pozaziemskie? - spytała podekscytowana kobieta.
- Póki co głównie proste organizmy. Nie natknęliśmy się jeszcze na żadne inteligentne formy.
Gdy znaleźli się w hangarze oznaczonym jako numer 1, Joanna oniemiała z zachwytu. Nie zwracała uwagi na profesora, wzywającego właśnie kogoś przez krótkofalówkę, ani na żadnych innych ludzi. Cała jej uwaga skupiła się na maszynie, którą właśnie miała przed sobą. Była zdecydowanie mniejsza od przeciętnego samolotu pasażerskiego, ale i tak robiła ogromne wrażenie. Nie przypominała niczego stworzonego przez człowieka. Ze swą białą, opływową powłoką statek wyglądał niczym wielkie spłaszczone jajo. Joanna dostawała gęsiej skórki na samą myśl co może znaleźć w środku. Z transu wyrwało ją dopiero pojawienie się kolejnej osoby.
- To jest major Gareth Carpenter – oznajmił profesor. - Pilotuje ten nasz skarb.
- Witam – przywitał się mężczyzna.
Był niewiele starszy do Joanny i sprawiał sympatyczne wrażenie. Zdawał się wręcz miłym, rudowłosym misiem o przyjaznych, błękitnych oczach. Nosił granatowy kombinezon z logiem ISETu na piersi, jak zresztą większość tutejszych pracowników na służbie. Profesor zdawał się wyjątkiem, najwyraźniej jego pozycja pozwalała mu na totalną dowolność ubioru. Jego przykład pokazywał, że nie wzrost świadczył o człowieku, bo był znacznie niższy od majora, który też do wielkoludów nie należał.
- No to co? Mała przejażdżka? - Pilot zatarł z zadowoleniem dłonie.
W odpowiedzi profesor jedynie skinął dłonią, jakby pokazując Joannie, że zaprasza ją na pokład. Kobieta nawet nie zauważyła, kiedy drzwi do pojazdu otworzyły się. Wcześniej nie dostrzegła ich zarysu. Pojawiły się nagle i uniosły. Joanna nie mogła się powstrzymać i po wejściu na pokład zaklęła w ojczystym języku, oczywiście z zachwytu. Miała przed sobą podświetlany kokpit, który nawet nie wyglądał tak obco, nie licząc zupełnie nieznanych jej symboli. Fotele też zdawały się zadziwiająco ziemskie, choć nieco za duże na przeciętnego człowieka.
- Jakakolwiek rasa to stworzyła, musiała być humanoidalna – wymamrotała zdziwiona uczona.
- Zaskakujące, co? - zauważył major.
- Jakby głębiej się nad tym zastanowić, to nie do końca. Większość naukowców twierdzi, że jeśli istnieje gdzieś poza ziemią inteligentne życie, to nie powinno nas przypominać, ale na przykład Steven Hawking uważa, że wszechświat jest tak rozległy, że praktycznie każda możliwość powinna w nim zaistnieć, więc kto wie, może istnieją gdzieś Wulkanie i Klingoni? Jest nawet teoria, która mówi, że w obrębie naszego wszechświata mogą gdzieś istnieć kopie Ziemi... - kobieta urwała, gdy zdała sobie sprawę, że nie jest na wykładzie. - Przepraszam, czasem mnie ponosi.
- Będziemy mieć jeszcze wiele czasu na rozważania. Myślę, że w pierwszej kolejności chciałabyś się przelecieć – z tymi słowy Gareth zajął miejsce u sterów, jeśli tak można było to nazwać.
Gładki metaliczny fotel nie sprawiał wrażenia wygodnego, ale gdy Joanna w nim usiadła, zauważyła, że jest miękki i przyjemnie dopasowuje się do kształtu ciała. Pilot jednym muśnięciem konsoli podniósł przesłonę i wtedy przez przednią szybę kobieta mogła zobaczyć wnętrze hangaru oraz rozsuwającą się kopułę. A przynajmniej to, co przed sobą miała, uznała za przednią szybę, bo wątpiła, by wykonano ją z klasycznego szkła.
- Gdzie są pasy? - spytała.
Odpowiedzi prawdopodobnie nigdy by nie usłyszała. Gareth po prostu wystartował, a kobieta nawet nie poczuła wciśnięcia w fotel. A musieli poruszać się z naprawdę ogromną prędkością, bo kilka sekund później widziała już gwiazdy i krawędź Ziemi z orbity. Obraz ten oglądała wiele razy w telewizji i nawet raz w IMAXie, ale dopiero teraz zrobiło to na niej tak silne wrażenie, że zaniemówiła. Nawet nie zachodziła w głowę, jakim cudem wciąż czuje ziemskie ciążenie. Wszystkie techniczne pytania, choć było ich sporo, odsunęła na bok. W obecnej chwili chciała się tylko napawać niebywałym spektaklem, który się właśnie rozgrywał na jej oczach.
- No to może udamy się trochę dalej? Proponuję od razu z grubej rury. Nie chciałabyś zwiedzić pierwszego obcego układu odkrytego przez twojego rodaka?
- Chciałabym... - wymamrotała Joanna niczym w transie, jednak po chwili się zreflektowała. - Zaraz, czekaj... - krzyknęła z trwogą, ale było już za późno.
Pilot wybrał punkt na holograficznej mapie, która przed chwilą wyświetliła się tuż przed nimi, a kobieta odruchowo zasłoniła się przedramionami. Był to akt pozbawiony wszelkiej logiki, ale Joanna wciąż była tak oszołomiona całą sytuacją, że nie potrafiła myśleć racjonalnie. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała przed siebie i jej oczom ukazało się błyskające oblicze gwiazdy neutronowej. Jakimś cudem wciąż żyli, choć według wszelkiej wiedzy dostępnej człowiekowi nie powinni.
- Chyba nie myślisz, że zabrałbym cię tu, gdybym wiedział, że coś nam grozi. Ten statek wytwarza pole ochronne – wytłumaczył pilot. - Promieniowanie nic nam nie zrobi. Właściwie to podlecę na jedną z tych planet i udamy się na mały spacerek. Joanna popatrzyła się na mężczyznę jak na idiotę, bo nie mogła uwierzyć, że mówi poważnie. Pole ochronne wokół statku to jedno, ale czy naprawdę istniał skafander, który mógł uchronić człowieka przed zabójczym promieniowaniem pulsara? Logicznie rzecz biorąc, jeśli istniało jedno, to czemu nie drugie, ale zwykłe ludzkie lęki i instynkty nieco przyćmiły umysł kobiety.
- No chodź – ponaglił ją Gareth i pociągnął za rękę.
Wkrótce znaleźli się na dolnym pokładzie, w którym było dość ciemno, ale Joanna zauważyła kilka podświetlanych kapsuł, kojarzących jej się z komorami hibernacyjnymi. Domyśliła się jednak, że ich przeznaczenie było zgoła inne. Zaufała Garethowi i weszła do jednej z nich. Wstrzymała oddech, gdy poczuła, że jej ciało oplata tysiące cienkich kabli. Utworzyły wokół niej coś w rodzaju dokładnie dopasowanego pancerza, choć wcale nie odczuwała jego ciężaru i odnosiła wręcz wrażenie, że nie jest szczelny. Zresztą jej głowa nie została dokładnie osłonięta. Jej oczu nie zakrywała żadna szyba czy inna bariera. Wyglądało to raczej jak otwarty kask kierowcy rajdowego.
- Jak to niby ma nas ochronić? - spytała pilota z wyrzutem.
Ten w odpowiedzi podszedł do niej i nacisnął coś na panelu, który znajdował się na wysokości jej klatki piersiowej. Joanna nawet go wcześniej nie zauważyła. Po poczynaniach Garetha również nie poczuła żadnej różnicy. Popatrzyła więc nań pytająco, a on, by udowodnić jej, że wszystko jest w porządku gwałtownie skierował dwa wyciągnięte palce w stronę jej oczu, jakby chciał je wydłubać. Kobieta je odruchowo zacisnęła, a kiedy je otworzyła, zauważyła, że palce majora zatrzymały się na niewidzialnym polu siłowym.
- Widzisz? Wszystko gra. Nie martw się, naukowcy to testowali przez prawie czterdzieści lat.
W końcu Joanna się przemogła i, podążając za mężczyzną, opuściła statek. Niepewnie, bo niepewnie, ale za to ze wzrastającym podekscytowaniem. Gdy znaleźli się na zewnątrz, zostali powitani agresywnym, pulsującym światłem. Kobiecie przypomniało się, kiedy raz, będąc na studiach wybrała się na technoparty. Oszołomiło ją wtedy światło stroboskopów i w tej chwili obserwowała coś podobnego, tyle że znacznie silniejszego. Planeta była martwa, bo nic nie mogło przetrwać w takich warunkach. Przypominała trochę Księżyc, ale niezwykłe widowisko zgotowane przez macierzystą gwiazdę, czyniło ją miejscem ze snu. Joanna nie tylko znalazła się setki lat świetlnych od domu, ale na dodatek w środowisku, które zdawało się niedostępne jakiejkolwiek żywej istocie. A jednak stała tu, żyła i doświadczała czegoś, co wyglądało na zbyt niebywałe nawet dla fantastyki naukowej.
- To jest piękne... - wydukała w zachwycie.


Kopuła otworzyła się i statek bezpiecznie wylądował w hangarze. Po chwili pokład opuściło dwoje ludzi. Mężczyzna wyglądał na zadowolonego, ale widać było, że podobnych lotów wykonał już mnóstwo, bo podróż nie zrobiła na nim jakiegoś szczególnego wrażenia. Natomiast kobieta była tak oniemiała, jakby przed chwilą złożyła wizytę samemu Bogu. Profesor powitał ją uśmiechem, jakby wiedząc już, jakich słów się po niej spodziewać.
- I jak wrażenia? - spytał.
- Wchodzę w to – odparła Joanna bez zastanowienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz