Rozdział II – „Pierwsza misja”
Pora
obiadu minęła, więc na stołówce było dość pustawo. Joanna i
Gareth siedzieli przy jednym stoliku, naprzeciwko siebie, ale nie
rozmawiali. Kobieta była zbyt pochłonięta lekturą raportów, od
czasu do czasu popijając colę z butelki. Oficer znudzony podpierał
ręką głowę i wodził widelcem po pustym talerzu. Sam próbował
kiedyś przeczytać ten stos papierów, ale poległ dość szybko.
Był utalentowanym pilotem, ale brakowało mu wiedzy teoretycznej,
jeśli chodziło o astrofizykę. Potrzebował znać tylko tyle, by
móc sterować maszyną. Miał nadzieję, że Joanna wytłumaczy mu
wszystko w sposób zrozumiały dla laika.
- Dowiedziałaś się
czegoś ciekawego? - spytał w końcu.
- Tu wszystko jest ciekawe
– odparła kobieta.
- No ale kapujesz już, jak ten statek
działa?
- Trudno powiedzieć. Wszystko oparte jest na domysłach.
To tak jakby jaskiniowiec znalazł samochód. Pewnie po wielu próbach
mógłby go uruchomić, a może nawet nim kierować, ale nigdy nie
pojąłby jego działania. Z tego, co na razie wyczytałam, wygląda
na to, że statek przemieszcza się na duże odległości na zasadzie
zagięcia przestrzeni w piątym wymiarze.
Gareth westchnął,
gdyż średnio przepadał za naukowym bełkotem. Joanna jednak
pospieszyła z pomocą.
- Załóżmy, że ta strona to
dwuwymiarowa przestrzeń – uniosła jedną z kartek raportu. -
Chcemy się dostać z punktu A do punktu B – narysowała ołówkiem
dwie kropki po przeciwnych brzegach kartki. - Najkrótszą drogą w
dwóch wymiarach byłaby linia prosta łącząca te dwa punkty, ale
co jeśli zegniemy kartkę w trzecim wymiarze? - Przycisnęła
zewnętrzny brzeg do wewnętrznego. - Żyjemy w czterowymiarowej
przestrzeń, jeśli wliczyć czas, więc teoretycznie moglibyśmy
zrobić to samo w piątym wymiarze. A to oznaczałoby, że możemy
dostać się dosłownie do każdego punktu we wszechświecie w tak
samo krótkim czasie.
- To ma sens. Podróż zawsze zajmuje nam
mniej więcej tyle samo czasu. Jest tylko jeden problem. Im dalej,
tym trudniej wyznaczyć dokładny kurs.
- No właśnie, jak
właściwie tym nawigujecie? Jeszcze nie doszłam do tej części.
Widziałam, że wybierałeś jakieś współrzędne na holograficznej
mapie.
- Kiedy statek znajduje się w przestrzeni, automatycznie
sporządza mapę otaczającego kosmosu. Musi mieć wbudowaną jakąś
kamerę czy coś w ten deseń. Potem ta mapa jest dostępna w bazie
danych i można na jej podstawie wyznaczyć współrzędne. Właściwie
robią to eksperci, ja potem wybieram to, co mi powiedzą – wyznał
zawstydzony Gareth. - Ale zamierzam się tego nauczyć, bo nie
wiadomo, co się kiedyś wydarzy. Może dojść do sytuacji, że będę
zdany na siebie. Z drogą powrotną jest prosto, bo punkt docelowy
jest już w pamięci komputera pokładowego. Właściwie wszystkie
miejsca, które już odwiedziliśmy, są zapisane w pamięci, więc
dostanie się do nich jest proste.
- Zastanawia mnie jedno.
Nawigacja w kosmosie to wcale nie jest taka prosta sprawa. Im dalej
patrzymy, tym starszy wszechświat widzimy, bo światło potrzebuje
lat, by do nas dotrzeć. A to znaczy, że układ gwiazd w czasie
rzeczywistym może być inny. Komputer pokładowy musi brać na to
jakąś poprawkę. Właściwie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby
okazał się inteligentny. Kto wie, może udaje nam się tym czymś
sterować, bo on nam w tym pomaga?
- Chcesz powiedzieć, że to
coś jak HAL z „Odysei kosmicznej 2001”? - spytał Gareth z
przestrachem.
- Myślę, że HAL przy nim to zabawka dla dzieci –
zachichotała Joanna. Zamilkła na moment, by napić się coli. -
Masz specyficzny akcent. Skąd w ogóle jesteś? - spytała.
- Z
Walii, a dokładnie z Pwllheli.
- Rany, w życiu bym tego nie
wymówiła.
- Spróbuj – uśmiechnął się Gareth
prowokacyjnie.
Joannę uratowała krótkofalówka majora, z
której rozległ się nagle głos profesora.
- Jest tam z panem
może panna Dunajewska?
- Tak.
- Przyjdźcie do sali odpraw.
Posłuchali natychmiast. Ucieszyła ich perspektywa nowej misji,
więc z chęcią udali się do sali odpraw. Nie spodziewali się tam
jednak ujrzeć dwóch nowych osób, do tego tak od siebie różnych.
Jedna z nich, kobieta, musiała służyć w armii, bo miała na sobie
mundur. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Jej równo zaczesane
blond włosy sięgały za ucho, a niebieskie oczy zdawały się
wyjątkowo duże na tle szczupłej twarzy. Obok niej siedział
mężczyzna, który z wojskiem raczej nie miał nic wspólnego. Od
razu dało się poznać, że jest Azjatą, choć dość nietypowym,
głównie ze względu na wzrost. Mimo że siedział, dało się
zauważyć że mierzy około metra osiemdziesiąt. Do tego
zdecydowanie nie kojarzył się ze stereotypowym Chińczykiem czy
Japończykiem. Miał długie włosy, nosił koszulkę Iron Maiden i
skórzaną kurtkę. Wyglądał na trochę młodszego od
towarzyszki.
- Pozwólcie, że przedstawię wam waszych nowych
partnerów. - Peter zwrócił się do Joanny i Garetha. - Oto
porucznik Hilda Schwarz, także doktor medycyny i biolog. -
Wspomniana kobieta wstała i przywitała się w dość beznamiętny
sposób. - A to jest nasz nowy geolog, profesor Chen Li.
-
Profesor? Łał - rzekła Joanna pod wrażeniem.
Całą bazę
zamieszkiwali wyjątkowi ludzie, o imponujących osiągnięciach na
swoim koncie, młodzi geniusze, wybitni wojskowi oraz wielu innych.
Jednak Azjata, którego właśnie miała przed sobą, zdawał się
wywracać do góry nogami wszystko, do czego zdążyła przywyknąć.
-
Spodziewałaś się dziadka w garniturku? - odparł młodzieniec z
rozbawieniem. Mimo charakterystycznego akcentu mówił bardzo płynnie
po angielsku.
- Profesor Li ukończył Uniwersytet Kalifornijski z
wyróżnieniem – wyjaśnił ze spokojem Peter. - Zaś uczelnię w
Pekinie skończył w wieku dziewiętnastu lat.
- Imponujące –
rzucił major od niechcenia.
- Kiedy zobaczymy pojazd? - spytała
Hilda z wyraźnie niemieckim akcentem.
- Proszę zaprowadzić
nowych pracowników do statku – rozkazał profesor Garethowi. -
Poznajcie się trochę. Jak wszyscy przestudiują niezbędną
dokumentację i przejdą szkolenie, wyruszycie w pierwszą misję.
Tym razem oględziny statku nie zakończyły się dla Joanny jedynie
rozejrzeniem się dookoła, zwłaszcza że wnętrze pojazdu na
pierwszy rzut oka zdawało się bardzo proste i ascetyczne. Czytając
raport, kobieta zdążyła zapamiętać znaczenie niektórych
tajemniczych symboli, uruchomiła więc coś w rodzaju panelu
sterowania, który wyświetlił się przed nią jako holograficzny
zbiór ikon. Niektóre potrafiła zrozumieć po samym ich kształcie,
tak jak osoba po raz pierwszy korzystająca z systemu Windows mogła
domyślić się przeznaczenia poszczególnych opcji, widząc obrazki.
Utwierdziło to tylko Joannę w przekonaniu, że statek musiała
zbudować rasa bardzo podobna do ludzi. Frapował ją niestety fakt,
iż do tej pory nie udało się znaleźć w bazie danych pojazdu
żadnych informacji, które by o kosmitach cokolwiek mówiły.
-
Kurcze, będziemy jak załoga Enterprise – powiedział Chen z
ekscytacją. - Tylko czemu u nich w drużynie nie było nigdy
geologa? W serialach science fiction nie docenia się geologów. Nie
chcę być czerwoną koszulą – rzucił z przejęciem, aczkolwiek
po części też z żartem.
- Nie martw się, nie pozwolimy na to,
żebyś stał się czerwoną koszulą – uśmiechnęła się Joanna,
zrozumiawszy żart.
Jedynie Gareth i Hilda popatrzyli na siebie
zmieszani. Pani porucznik generalnie wyglądała na mało poruszoną
niezwykłą sytuacją, w której się znalazła.
- Czy w ogóle
jest sens tak od razu latać do innych systemów gwiezdnych? -
spytała Hilda. - Nie lepiej skoncentrować się najpierw na badaniu
własnego układu słonecznego?
- Niech się pani nie martwi, cały
czas badamy nasz układ słoneczny. Przywieźliśmy wiele próbek
skał z różnych planet i księżyców. Póki co jednak nie
znaleźliśmy niczego rewolucyjnego. To właśnie te odleglejsze
światy okazały się najbardziej fascynujące – wyjaśnił
Gareth.
- Czemu w ogóle Antarktyda? Trochę tu niegościnnie –
zauważył Chen. - Nie mogliście założyć bazy w jakimś
cieplejszym, przyjemniejszym miejscu?
- Tu jest najmniejsze
ryzyko, że projekt zostanie wykryty przez niepowołane osoby.
-
Uważam, że świat powinien dowiedzieć się o tym, co tu robimy –
stwierdziła Joanna, nie mogąc powstrzymać się od dodania swoich
trzech groszy. Aż przestała oglądać plansze z ikonami.
-
Myślisz, że świat jest na to gotowy? - spytał Gareth.
- Tak. -
Joanna mocno postawiła na swoim.
Domyślała się jednak, czemu
projekt jest trzymany w tajemnicy. Musiało chodzić o kwestie
polityczne. ISET finansowany był przez rządy najbogatszych krajów
świata, co już samo w sobie mogło stać się powodem do spięć na
arenie międzynarodowej, a gdyby pozostałe państwa dowiedziały się
o przedsięwzięciu, zapewne powstałby chaos.
- Czy jest, czy nie
jest gotowy, ja chciałbym się tym cacuszkiem przelecieć –
podsumował Chen.
W najbliższych dniach nowa drużyna
zdążyła lepiej się poznać, choć pochodząca z Monachium Hilda
zdawała się nieco odstawać od reszty. Była bardzo tajemniczą i
skrytą osobą. Przejawiała zainteresowanie jedynie swoją pracą,
co akurat w takim miejscu uchodziło za zaletę. Jej opanowanie i
powagę równoważył pełen energii Chen. Joanna od razu go
polubiła, gdyż podzielał jej zainteresowanie Star Trekiem. Jednak
było coś, co łączyło wszystkich członków drużyny – chęć
przygody. Każdy z nich miał za sobą jakieś większe eskapady.
Nawet Hilda przyznała, że swego czasu była zagorzałą alpinistką.
Pod tym względem stanowili idealny zespół i bez wątpienia te
cechy również zostały wzięte pod uwagę przy wyborze członków.
Granatowe uniformy ISETu okazały się wygodne i praktyczne. Po
przywdzianiu ich nowi badacze naprawdę poczuli się częścią
czegoś bardzo ważnego. Będąc już na pokładzie, usiedli w z góry
ustalonych miejscach. Gareth po lewej stronie konsoli, gdyż tam
znajdował się panel sterowania, Joanna po jego prawej ręce, gdyż
stamtąd miała możliwość ciągłego monitorowania pracy systemu i
ewentualnego działania. Za jej plecami siedział Chen, a za Garethem
Hilda.
- Skąd to w ogóle czerpie energię? - spytała
porucznik.
- Jedni uważają, że z pola magnetycznego, inni, że
z jądra planety. Ja uważam, że istnieje kilka alternatywnych
źródeł energii. Będę próbowała to rozgryźć – wytłumaczyła
Joanna.
Pognali w kosmos, nim się obejrzeli, a pasażerowie nie
poczuli nawet przyspieszenia. Celem ich podróży był oddalony o
czterdzieści jeden lat świetlnych od Ziemi układ 55 Cancri. Został
już wcześniej pobieżnie zbadany i szokiem okazało się odkrycie
złożonych form życia na jednej z gazowych planet. Tym razem
drużyna miała przyjrzeć się temu światu nieco dokładniej. Już
sam widok obcego systemu gwiezdnego zrobił na odkrywcach wielkie
wrażenie. Ich oczom ukazała się tarcza gwiazdy macierzystej na tle
czerni bezkresnej przestrzeni. Po lewej widać było zarys
czerwonawej planety, która, ze względu na oświetlenie,
przypominała nieco Księżyc zbliżający się do nowiu. Nie ona
jednak była celem wyprawy. Nim załoga zdążyła nacieszyć się
niesamowitym widokiem, pilot wybił ją z transu, uruchamiając
silniki. Minęli planetę z prędkością podświetlną i zaczęli
zbliżać się nieco do gwiazdy. Podróż zajęła kilka minut, przez
co członkowie załogi mieli czas na oswojenie się z nowa sytuacją.
W końcu przed nimi pojawiła się tarcza planety, na którą
zmierzali. Była kilka razy większa od Ziemi i całkowicie złożona
z gazu, a jednak uderzająco przypominała ich dom. Przynajmniej z
kosmosu.
- Nie dajcie się zwieść. Pod cienką warstwą złożoną
z azotu i tlenu kryją się trujące gazy – powiedziała Joanna.
-
Tak czy siak to najbardziej podobne miejsce do Ziemi, jakie w życiu
widziałem – wymamrotał Chen wpatrzony w zbliżające się
zbiorowisko chmur na tle zielonkawo-niebieskiej tarczy.
- Zaraz
wejdziemy w atmosferę – powiedział Gareth, zwalniając statek.
Niedługo później wlecieli w warstwę chmur, co sprawiło, że
poczuli się tak, jakby znaleźli się we mgle. Szybko jednak je
opuścili i dostrzegli zadziwiająco ziemski horyzont pokryty
gdzieniegdzie pięknymi cumulusami. Gdyby nie to, że planeta nie
posiadała stałej powierzchni, poczuliby się jak w domu, a wyprawa
nie różniłaby się niczym od zwykłej podróży samolotem. Wkrótce
statek kosmiczny zawisł w powietrzu.
- No dobra, znajdujemy się
w tej warstwie zdatnej do życia. Proponuję na chwilę się
przewietrzyć – zasugerował major.
- Muszę was zmartwić. Pole
magnetyczne tej planety jest za silne, by człowiek mógł tu przeżyć
bez skafandra – Joanna poprawiła spięte w kucyk włosy.
- I
nie mielibyśmy na czym stanąć – dodała Hilda.
- Czyżby?
Chodźcie, pokażę wam coś. - Gareth uśmiechnął się
tajemniczo.
Czy tego chcieli, czy nie, pozostali członkowie
drużyny musieli słuchać się swego przywódcy. Zaczęli od zejścia
na dolny pokład i założenia skafandrów. Podczas szkolenia
nauczyli się ich obsługi, więc każdy wiedział, jak włączyć
osłonę. Udali się na górę, ale nie na mostek, tylko do bocznego
pomieszczenia, w którym jedyny obiekt godny uwagi stanowiła
drabinka. Gareth wszedł na nią, dotknął dłonią fragmentu sufitu
i wtedy pojawił się w obudowie właz, który po chwili otworzył
się. Przez niego załoga wyszła na zewnątrz. Statek był na tyle
duży, że jego krzywizna nie przeszkadzała zbytnio w spacerowaniu
po jego dachu.
Już samo znalezienie się w kosmosie było
ekscytujące, ale teraz badacze wręcz zamarli z zachwytu. Otaczała
ich ogromna przestrzeń wypełniona białymi chmurami, między
którymi przezierał błękit nieba. Co ciekawe, ów widok rozciągał
się ze wszystkich stron, nawet w dole znajdowały się chmury, a
niżej już tylko zielono-błękitna otchłań. Wkrótce jednak mieli
ujrzeć coś znacznie ciekawszego. Hilda wypatrzyła swym sokolim
wzrokiem dziwny obiekt, przypominający mały ciemny obłok, który
przemieszczał się w ich stronę. Dopiero po paru minutach zdała
sobie sprawę, że składa się na niego wiele mniejszych elementów.
Jej pierwszym odruchem było sięgnięcie do paska i pochwycenie
kamery. Niedługo później badacze stali się świadkami wspaniałego
spektaklu – ławica istot przypominających połączenie ryby z
miniaturowym sterowcem przefrunęła tuż obok nich. Te dziwne
zwierzęta nie przekraczały rozmiarem przeciętnego pstrąga, były
jednak zacznie bardziej pękate, jakby nadmuchane, a za ster służył
im długi ogon zakończony czymś, co przypominało pionową płetwę.
Miały barwę srebrzystą, przez co lśniły w promieniach słońca.
Wyglądało na to, że nie posiadają oczu, więc musiały w jakiś
inny sposób określać swoje położenie.
- Czy to nie jest
niebezpieczne? - Chen jako pierwszy zareagował racjonalnie.
- Nic
nie przegryzie się przez pole siłowe skafandra – uspokoił major.
- Zresztą nie zdają się być nami zainteresowane.
Ławica
minęła statek, zaś Hilda uwieczniła wszystko za pomocą kamery.
Na tym jednak atrakcje się nie skończyły. Po chwili ujrzała
pojedyncze osobniki przypominające małe kalmary. Ich korpus również
zdawał się czymś w rodzaju balonu, tylko o mniej wydłużonym
kształcie niż u poprzednich stworzeń. Miały też jaśniejszy
kolor, zbliżony do białego, ale także połyskujący. Odbijały się
od powietrza przy pomocy płaskich, cienkich macek przypominających
wstęgi.
- Czy wy zdajecie sobie sprawę, co to odkrycie oznacza?
- rzekła Hilda podekscytowana, nie odrywając się od kamery. Po raz
pierwszy załoga widziała, jak opada jej maska beznamiętności.
-
Jeśli mam być szczery, to mnie bardziej ciekawią księżyce tej
planety. Tutaj nawet nie mam z czego próbek pobierać – rzekł
żartobliwie Chen.
- Jeszcze będziesz miał okazję pobrać wiele
próbek – zapewniła Joanna.
Wszyscy członkowie załogi
zaczęli rozglądać się dookoła, szukając kolejnych form życia.
Skoro mieszkały tu złożone organizmy, musiało też istnieć wiele
innych, aby zachować odpowiedni łańcuch pokarmowy. Odkrywcy
patrzyli głównie przed siebie, zapominając, że równie dobrze coś
może znajdować się pod nimi. Przypomniał im o tym dopiero nagły
wstrząs statku, przy którym załoga ledwo zachowała równowagę.
Chen zbliżył się nieco na skraj, uważając, by nie ześliznąć
się z opływowej obudowy. Wtedy ujrzał jednego ze „sterowców”,
które już dzisiaj miał okazję oglądać, tylko że wielokrotnie
większego od tych z ławicy. Nie dało się określić, czy zwierzę
jest agresywne, czy ciekawskie, ale należało uważać.
-
Schodzimy pod pokład – rozkazał Gareth.
Niestety istota
uderzyła w statek po raz kolejny, tym razem silniej, przez co
wszyscy stracili równowagę i upadli. Wszyscy, oprócz Chena, dla
którego wstrząs skończył się znacznie gorzej. Ześliznął się
z białej powierzchni i runął w otchłań. Przez chwilę był w
takim szoku, że nawet nie zdołał krzyknąć. Zobaczył jak oddala
się od zawieszonego w przestworzach statku, nie wierząc, że to
dzieje się naprawdę.
- Zróbcie coś! - wrzasnął, wiedząc, że
pozostali badacze słyszą go w swoich odbiornikach.
- Spokojnie,
zaraz cię zgarniemy. Panuję nad sytuacją – uspokoił Gareth, ale
dźwięk jego głosu wcale nie ukoił nerwów śmiertelnie
przerażonego Chińczyka.
- Cholera, to nie ma jakiegoś
spadochronu, czy coś?! - krzyczał rozpaczliwie Chen.
-
Posłuchaj, wszystko będzie dobrze – przemówił głos Joanny. -
Nie uderzysz w powierzchnię, bo jej tu nie ma. Zaraz wpadniesz w
gęstsze warstwy atmosfery, więc opór będzie większy i trochę
wyhamujesz. Rozłóż szeroko ręce i nogi, to jeszcze troszeczkę
zwolnisz. Nie martw się, skafander wytrzyma ciśnienie. Jesteśmy
już pod pokładem. Major zaraz włączy silniki.
Chen przygryzł
wargę i zrobił tak, jak powiedziała Joanna. I pomyśleć, że
chciał kiedyś skakać ze spadochronem. Po tym doświadczeniu, jeśli
przeżyje, nie zamierzał już tego robić. Minął białe obłoczki
i wpadł w zielonawe skupisko trujących gazów. Nie zagrażały mu,
ale widok otoczenia go przerażał. Obserwował przed sobą jedynie
otchłań, która zdawała się nie mieć końca.
- Trzymaj się,
już lecimy – usłyszał w słuchawce głos majora.
Trochę
się uspokoił, gdy statek znalazł się w polu jego widzenia. Pilot
podleciał niżej, tak że miał teraz Chena kilkadziesiąt metrów
nad sobą. Leciał w dół z podobną prędkością co mężczyzna, i
dopiero po chwili zaczął ją stopniowo wytracać. Nie mógł się
tak po prostu zatrzymać, bo wtedy geolog uderzyłby w pojazd z
ogromną siłą, a to by się mogło źle skończyć, pomimo
odporności skafandra. Tylko cierpliwość i niezwykłe wyczucie
pozwoliło Garethowi wyhamować na tyle, by Chen mógł delikatnie
opaść na powierzchnię statku.
Gdy było już po wszystkim,
pozostali badacze wyszli na powierzchnię statku, by sprawdzić, czy
ich oszołomiony kolega ma się dobrze. Poza chwilową traumą nic mu
nie dolegało. Z radości rzucił się majorowi na szyję.
- To
było mistrzostwo świata – skomentowała Joanna wyczyn swego
przełożonego.
Podczas gdy pozostali wciąż przeżywali
niecodzienny incydent, Hilda obserwowała otoczenie. Miejsce, w
którym się znaleźli, nie było już tak piękne jak górne warstwy
atmosfery. Wyglądało dość ciemno i ponuro, jak gęsta, zielona
mgła. Jednak to nieprzyjazne dla człowieka środowisko okazało się
skrywać tajemnicę.
- A niech mnie! - wykrzyknęła nagle Hilda.
Chwyciła kamerę i zaczęła filmować. Nieopodal „pływało”
coś na kształt meduzy - biało-niebieskawy, prześwitujący obiekt
nie większy od dwóch pięści. To jednak nie wszystko,
gdzieniegdzie pojawiały się małe złotawe robaczki, falujące
niczym drobne fragmenty wstążeczki. Hildzie udało się nawet
jednego złapać i umieścić w hermetycznym pojemniku.
- Chyba
właśnie wywróciliśmy do góry nogami wszystkie dotychczasowe
teorie dotyczące powstawania życia – powiedziała z
zadowoleniem.
Pierwsza misja okazała się niespodziewanym
sukcesem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz