niedziela, 2 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział II

Rozdział II – „Pierwsza misja”

Pora obiadu minęła, więc na stołówce było dość pustawo. Joanna i Gareth siedzieli przy jednym stoliku, naprzeciwko siebie, ale nie rozmawiali. Kobieta była zbyt pochłonięta lekturą raportów, od czasu do czasu popijając colę z butelki. Oficer znudzony podpierał ręką głowę i wodził widelcem po pustym talerzu. Sam próbował kiedyś przeczytać ten stos papierów, ale poległ dość szybko. Był utalentowanym pilotem, ale brakowało mu wiedzy teoretycznej, jeśli chodziło o astrofizykę. Potrzebował znać tylko tyle, by móc sterować maszyną. Miał nadzieję, że Joanna wytłumaczy mu wszystko w sposób zrozumiały dla laika.
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? - spytał w końcu.
- Tu wszystko jest ciekawe – odparła kobieta.
- No ale kapujesz już, jak ten statek działa?
- Trudno powiedzieć. Wszystko oparte jest na domysłach. To tak jakby jaskiniowiec znalazł samochód. Pewnie po wielu próbach mógłby go uruchomić, a może nawet nim kierować, ale nigdy nie pojąłby jego działania. Z tego, co na razie wyczytałam, wygląda na to, że statek przemieszcza się na duże odległości na zasadzie zagięcia przestrzeni w piątym wymiarze.
Gareth westchnął, gdyż średnio przepadał za naukowym bełkotem. Joanna jednak pospieszyła z pomocą.
- Załóżmy, że ta strona to dwuwymiarowa przestrzeń – uniosła jedną z kartek raportu. - Chcemy się dostać z punktu A do punktu B – narysowała ołówkiem dwie kropki po przeciwnych brzegach kartki. - Najkrótszą drogą w dwóch wymiarach byłaby linia prosta łącząca te dwa punkty, ale co jeśli zegniemy kartkę w trzecim wymiarze? - Przycisnęła zewnętrzny brzeg do wewnętrznego. - Żyjemy w czterowymiarowej przestrzeń, jeśli wliczyć czas, więc teoretycznie moglibyśmy zrobić to samo w piątym wymiarze. A to oznaczałoby, że możemy dostać się dosłownie do każdego punktu we wszechświecie w tak samo krótkim czasie.
- To ma sens. Podróż zawsze zajmuje nam mniej więcej tyle samo czasu. Jest tylko jeden problem. Im dalej, tym trudniej wyznaczyć dokładny kurs.
- No właśnie, jak właściwie tym nawigujecie? Jeszcze nie doszłam do tej części. Widziałam, że wybierałeś jakieś współrzędne na holograficznej mapie.
- Kiedy statek znajduje się w przestrzeni, automatycznie sporządza mapę otaczającego kosmosu. Musi mieć wbudowaną jakąś kamerę czy coś w ten deseń. Potem ta mapa jest dostępna w bazie danych i można na jej podstawie wyznaczyć współrzędne. Właściwie robią to eksperci, ja potem wybieram to, co mi powiedzą – wyznał zawstydzony Gareth. - Ale zamierzam się tego nauczyć, bo nie wiadomo, co się kiedyś wydarzy. Może dojść do sytuacji, że będę zdany na siebie. Z drogą powrotną jest prosto, bo punkt docelowy jest już w pamięci komputera pokładowego. Właściwie wszystkie miejsca, które już odwiedziliśmy, są zapisane w pamięci, więc dostanie się do nich jest proste.
- Zastanawia mnie jedno. Nawigacja w kosmosie to wcale nie jest taka prosta sprawa. Im dalej patrzymy, tym starszy wszechświat widzimy, bo światło potrzebuje lat, by do nas dotrzeć. A to znaczy, że układ gwiazd w czasie rzeczywistym może być inny. Komputer pokładowy musi brać na to jakąś poprawkę. Właściwie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazał się inteligentny. Kto wie, może udaje nam się tym czymś sterować, bo on nam w tym pomaga?
- Chcesz powiedzieć, że to coś jak HAL z „Odysei kosmicznej 2001”? - spytał Gareth z przestrachem.
- Myślę, że HAL przy nim to zabawka dla dzieci – zachichotała Joanna. Zamilkła na moment, by napić się coli. - Masz specyficzny akcent. Skąd w ogóle jesteś? - spytała.
- Z Walii, a dokładnie z Pwllheli.
- Rany, w życiu bym tego nie wymówiła.
- Spróbuj – uśmiechnął się Gareth prowokacyjnie.
Joannę uratowała krótkofalówka majora, z której rozległ się nagle głos profesora.
- Jest tam z panem może panna Dunajewska?
- Tak.
- Przyjdźcie do sali odpraw.
Posłuchali natychmiast. Ucieszyła ich perspektywa nowej misji, więc z chęcią udali się do sali odpraw. Nie spodziewali się tam jednak ujrzeć dwóch nowych osób, do tego tak od siebie różnych. Jedna z nich, kobieta, musiała służyć w armii, bo miała na sobie mundur. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Jej równo zaczesane blond włosy sięgały za ucho, a niebieskie oczy zdawały się wyjątkowo duże na tle szczupłej twarzy. Obok niej siedział mężczyzna, który z wojskiem raczej nie miał nic wspólnego. Od razu dało się poznać, że jest Azjatą, choć dość nietypowym, głównie ze względu na wzrost. Mimo że siedział, dało się zauważyć że mierzy około metra osiemdziesiąt. Do tego zdecydowanie nie kojarzył się ze stereotypowym Chińczykiem czy Japończykiem. Miał długie włosy, nosił koszulkę Iron Maiden i skórzaną kurtkę. Wyglądał na trochę młodszego od towarzyszki.
- Pozwólcie, że przedstawię wam waszych nowych partnerów. - Peter zwrócił się do Joanny i Garetha. - Oto porucznik Hilda Schwarz, także doktor medycyny i biolog. - Wspomniana kobieta wstała i przywitała się w dość beznamiętny sposób. - A to jest nasz nowy geolog, profesor Chen Li.
- Profesor? Łał - rzekła Joanna pod wrażeniem.
Całą bazę zamieszkiwali wyjątkowi ludzie, o imponujących osiągnięciach na swoim koncie, młodzi geniusze, wybitni wojskowi oraz wielu innych. Jednak Azjata, którego właśnie miała przed sobą, zdawał się wywracać do góry nogami wszystko, do czego zdążyła przywyknąć.
- Spodziewałaś się dziadka w garniturku? - odparł młodzieniec z rozbawieniem. Mimo charakterystycznego akcentu mówił bardzo płynnie po angielsku.
- Profesor Li ukończył Uniwersytet Kalifornijski z wyróżnieniem – wyjaśnił ze spokojem Peter. - Zaś uczelnię w Pekinie skończył w wieku dziewiętnastu lat.
- Imponujące – rzucił major od niechcenia.
- Kiedy zobaczymy pojazd? - spytała Hilda z wyraźnie niemieckim akcentem.
- Proszę zaprowadzić nowych pracowników do statku – rozkazał profesor Garethowi. - Poznajcie się trochę. Jak wszyscy przestudiują niezbędną dokumentację i przejdą szkolenie, wyruszycie w pierwszą misję.
Tym razem oględziny statku nie zakończyły się dla Joanny jedynie rozejrzeniem się dookoła, zwłaszcza że wnętrze pojazdu na pierwszy rzut oka zdawało się bardzo proste i ascetyczne. Czytając raport, kobieta zdążyła zapamiętać znaczenie niektórych tajemniczych symboli, uruchomiła więc coś w rodzaju panelu sterowania, który wyświetlił się przed nią jako holograficzny zbiór ikon. Niektóre potrafiła zrozumieć po samym ich kształcie, tak jak osoba po raz pierwszy korzystająca z systemu Windows mogła domyślić się przeznaczenia poszczególnych opcji, widząc obrazki. Utwierdziło to tylko Joannę w przekonaniu, że statek musiała zbudować rasa bardzo podobna do ludzi. Frapował ją niestety fakt, iż do tej pory nie udało się znaleźć w bazie danych pojazdu żadnych informacji, które by o kosmitach cokolwiek mówiły.
- Kurcze, będziemy jak załoga Enterprise – powiedział Chen z ekscytacją. - Tylko czemu u nich w drużynie nie było nigdy geologa? W serialach science fiction nie docenia się geologów. Nie chcę być czerwoną koszulą – rzucił z przejęciem, aczkolwiek po części też z żartem.
- Nie martw się, nie pozwolimy na to, żebyś stał się czerwoną koszulą – uśmiechnęła się Joanna, zrozumiawszy żart.
Jedynie Gareth i Hilda popatrzyli na siebie zmieszani. Pani porucznik generalnie wyglądała na mało poruszoną niezwykłą sytuacją, w której się znalazła.
- Czy w ogóle jest sens tak od razu latać do innych systemów gwiezdnych? - spytała Hilda. - Nie lepiej skoncentrować się najpierw na badaniu własnego układu słonecznego?
- Niech się pani nie martwi, cały czas badamy nasz układ słoneczny. Przywieźliśmy wiele próbek skał z różnych planet i księżyców. Póki co jednak nie znaleźliśmy niczego rewolucyjnego. To właśnie te odleglejsze światy okazały się najbardziej fascynujące – wyjaśnił Gareth.
- Czemu w ogóle Antarktyda? Trochę tu niegościnnie – zauważył Chen. - Nie mogliście założyć bazy w jakimś cieplejszym, przyjemniejszym miejscu?
- Tu jest najmniejsze ryzyko, że projekt zostanie wykryty przez niepowołane osoby.
- Uważam, że świat powinien dowiedzieć się o tym, co tu robimy – stwierdziła Joanna, nie mogąc powstrzymać się od dodania swoich trzech groszy. Aż przestała oglądać plansze z ikonami.
- Myślisz, że świat jest na to gotowy? - spytał Gareth.
- Tak. - Joanna mocno postawiła na swoim.
Domyślała się jednak, czemu projekt jest trzymany w tajemnicy. Musiało chodzić o kwestie polityczne. ISET finansowany był przez rządy najbogatszych krajów świata, co już samo w sobie mogło stać się powodem do spięć na arenie międzynarodowej, a gdyby pozostałe państwa dowiedziały się o przedsięwzięciu, zapewne powstałby chaos.
- Czy jest, czy nie jest gotowy, ja chciałbym się tym cacuszkiem przelecieć – podsumował Chen.


W najbliższych dniach nowa drużyna zdążyła lepiej się poznać, choć pochodząca z Monachium Hilda zdawała się nieco odstawać od reszty. Była bardzo tajemniczą i skrytą osobą. Przejawiała zainteresowanie jedynie swoją pracą, co akurat w takim miejscu uchodziło za zaletę. Jej opanowanie i powagę równoważył pełen energii Chen. Joanna od razu go polubiła, gdyż podzielał jej zainteresowanie Star Trekiem. Jednak było coś, co łączyło wszystkich członków drużyny – chęć przygody. Każdy z nich miał za sobą jakieś większe eskapady. Nawet Hilda przyznała, że swego czasu była zagorzałą alpinistką. Pod tym względem stanowili idealny zespół i bez wątpienia te cechy również zostały wzięte pod uwagę przy wyborze członków.
Granatowe uniformy ISETu okazały się wygodne i praktyczne. Po przywdzianiu ich nowi badacze naprawdę poczuli się częścią czegoś bardzo ważnego. Będąc już na pokładzie, usiedli w z góry ustalonych miejscach. Gareth po lewej stronie konsoli, gdyż tam znajdował się panel sterowania, Joanna po jego prawej ręce, gdyż stamtąd miała możliwość ciągłego monitorowania pracy systemu i ewentualnego działania. Za jej plecami siedział Chen, a za Garethem Hilda.
- Skąd to w ogóle czerpie energię? - spytała porucznik.
- Jedni uważają, że z pola magnetycznego, inni, że z jądra planety. Ja uważam, że istnieje kilka alternatywnych źródeł energii. Będę próbowała to rozgryźć – wytłumaczyła Joanna.
Pognali w kosmos, nim się obejrzeli, a pasażerowie nie poczuli nawet przyspieszenia. Celem ich podróży był oddalony o czterdzieści jeden lat świetlnych od Ziemi układ 55 Cancri. Został już wcześniej pobieżnie zbadany i szokiem okazało się odkrycie złożonych form życia na jednej z gazowych planet. Tym razem drużyna miała przyjrzeć się temu światu nieco dokładniej. Już sam widok obcego systemu gwiezdnego zrobił na odkrywcach wielkie wrażenie. Ich oczom ukazała się tarcza gwiazdy macierzystej na tle czerni bezkresnej przestrzeni. Po lewej widać było zarys czerwonawej planety, która, ze względu na oświetlenie, przypominała nieco Księżyc zbliżający się do nowiu. Nie ona jednak była celem wyprawy. Nim załoga zdążyła nacieszyć się niesamowitym widokiem, pilot wybił ją z transu, uruchamiając silniki. Minęli planetę z prędkością podświetlną i zaczęli zbliżać się nieco do gwiazdy. Podróż zajęła kilka minut, przez co członkowie załogi mieli czas na oswojenie się z nowa sytuacją. W końcu przed nimi pojawiła się tarcza planety, na którą zmierzali. Była kilka razy większa od Ziemi i całkowicie złożona z gazu, a jednak uderzająco przypominała ich dom. Przynajmniej z kosmosu.
- Nie dajcie się zwieść. Pod cienką warstwą złożoną z azotu i tlenu kryją się trujące gazy – powiedziała Joanna.
- Tak czy siak to najbardziej podobne miejsce do Ziemi, jakie w życiu widziałem – wymamrotał Chen wpatrzony w zbliżające się zbiorowisko chmur na tle zielonkawo-niebieskiej tarczy.
- Zaraz wejdziemy w atmosferę – powiedział Gareth, zwalniając statek.
Niedługo później wlecieli w warstwę chmur, co sprawiło, że poczuli się tak, jakby znaleźli się we mgle. Szybko jednak je opuścili i dostrzegli zadziwiająco ziemski horyzont pokryty gdzieniegdzie pięknymi cumulusami. Gdyby nie to, że planeta nie posiadała stałej powierzchni, poczuliby się jak w domu, a wyprawa nie różniłaby się niczym od zwykłej podróży samolotem. Wkrótce statek kosmiczny zawisł w powietrzu.
- No dobra, znajdujemy się w tej warstwie zdatnej do życia. Proponuję na chwilę się przewietrzyć – zasugerował major.
- Muszę was zmartwić. Pole magnetyczne tej planety jest za silne, by człowiek mógł tu przeżyć bez skafandra – Joanna poprawiła spięte w kucyk włosy.
- I nie mielibyśmy na czym stanąć – dodała Hilda.
- Czyżby? Chodźcie, pokażę wam coś. - Gareth uśmiechnął się tajemniczo.
Czy tego chcieli, czy nie, pozostali członkowie drużyny musieli słuchać się swego przywódcy. Zaczęli od zejścia na dolny pokład i założenia skafandrów. Podczas szkolenia nauczyli się ich obsługi, więc każdy wiedział, jak włączyć osłonę. Udali się na górę, ale nie na mostek, tylko do bocznego pomieszczenia, w którym jedyny obiekt godny uwagi stanowiła drabinka. Gareth wszedł na nią, dotknął dłonią fragmentu sufitu i wtedy pojawił się w obudowie właz, który po chwili otworzył się. Przez niego załoga wyszła na zewnątrz. Statek był na tyle duży, że jego krzywizna nie przeszkadzała zbytnio w spacerowaniu po jego dachu.
Już samo znalezienie się w kosmosie było ekscytujące, ale teraz badacze wręcz zamarli z zachwytu. Otaczała ich ogromna przestrzeń wypełniona białymi chmurami, między którymi przezierał błękit nieba. Co ciekawe, ów widok rozciągał się ze wszystkich stron, nawet w dole znajdowały się chmury, a niżej już tylko zielono-błękitna otchłań. Wkrótce jednak mieli ujrzeć coś znacznie ciekawszego. Hilda wypatrzyła swym sokolim wzrokiem dziwny obiekt, przypominający mały ciemny obłok, który przemieszczał się w ich stronę. Dopiero po paru minutach zdała sobie sprawę, że składa się na niego wiele mniejszych elementów. Jej pierwszym odruchem było sięgnięcie do paska i pochwycenie kamery. Niedługo później badacze stali się świadkami wspaniałego spektaklu – ławica istot przypominających połączenie ryby z miniaturowym sterowcem przefrunęła tuż obok nich. Te dziwne zwierzęta nie przekraczały rozmiarem przeciętnego pstrąga, były jednak zacznie bardziej pękate, jakby nadmuchane, a za ster służył im długi ogon zakończony czymś, co przypominało pionową płetwę. Miały barwę srebrzystą, przez co lśniły w promieniach słońca. Wyglądało na to, że nie posiadają oczu, więc musiały w jakiś inny sposób określać swoje położenie.
- Czy to nie jest niebezpieczne? - Chen jako pierwszy zareagował racjonalnie.
- Nic nie przegryzie się przez pole siłowe skafandra – uspokoił major. - Zresztą nie zdają się być nami zainteresowane.
Ławica minęła statek, zaś Hilda uwieczniła wszystko za pomocą kamery. Na tym jednak atrakcje się nie skończyły. Po chwili ujrzała pojedyncze osobniki przypominające małe kalmary. Ich korpus również zdawał się czymś w rodzaju balonu, tylko o mniej wydłużonym kształcie niż u poprzednich stworzeń. Miały też jaśniejszy kolor, zbliżony do białego, ale także połyskujący. Odbijały się od powietrza przy pomocy płaskich, cienkich macek przypominających wstęgi.
- Czy wy zdajecie sobie sprawę, co to odkrycie oznacza? - rzekła Hilda podekscytowana, nie odrywając się od kamery. Po raz pierwszy załoga widziała, jak opada jej maska beznamiętności.
- Jeśli mam być szczery, to mnie bardziej ciekawią księżyce tej planety. Tutaj nawet nie mam z czego próbek pobierać – rzekł żartobliwie Chen.
- Jeszcze będziesz miał okazję pobrać wiele próbek – zapewniła Joanna.
Wszyscy członkowie załogi zaczęli rozglądać się dookoła, szukając kolejnych form życia. Skoro mieszkały tu złożone organizmy, musiało też istnieć wiele innych, aby zachować odpowiedni łańcuch pokarmowy. Odkrywcy patrzyli głównie przed siebie, zapominając, że równie dobrze coś może znajdować się pod nimi. Przypomniał im o tym dopiero nagły wstrząs statku, przy którym załoga ledwo zachowała równowagę. Chen zbliżył się nieco na skraj, uważając, by nie ześliznąć się z opływowej obudowy. Wtedy ujrzał jednego ze „sterowców”, które już dzisiaj miał okazję oglądać, tylko że wielokrotnie większego od tych z ławicy. Nie dało się określić, czy zwierzę jest agresywne, czy ciekawskie, ale należało uważać.
- Schodzimy pod pokład – rozkazał Gareth.
Niestety istota uderzyła w statek po raz kolejny, tym razem silniej, przez co wszyscy stracili równowagę i upadli. Wszyscy, oprócz Chena, dla którego wstrząs skończył się znacznie gorzej. Ześliznął się z białej powierzchni i runął w otchłań. Przez chwilę był w takim szoku, że nawet nie zdołał krzyknąć. Zobaczył jak oddala się od zawieszonego w przestworzach statku, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.
- Zróbcie coś! - wrzasnął, wiedząc, że pozostali badacze słyszą go w swoich odbiornikach.
- Spokojnie, zaraz cię zgarniemy. Panuję nad sytuacją – uspokoił Gareth, ale dźwięk jego głosu wcale nie ukoił nerwów śmiertelnie przerażonego Chińczyka.
- Cholera, to nie ma jakiegoś spadochronu, czy coś?! - krzyczał rozpaczliwie Chen.
- Posłuchaj, wszystko będzie dobrze – przemówił głos Joanny. - Nie uderzysz w powierzchnię, bo jej tu nie ma. Zaraz wpadniesz w gęstsze warstwy atmosfery, więc opór będzie większy i trochę wyhamujesz. Rozłóż szeroko ręce i nogi, to jeszcze troszeczkę zwolnisz. Nie martw się, skafander wytrzyma ciśnienie. Jesteśmy już pod pokładem. Major zaraz włączy silniki.
Chen przygryzł wargę i zrobił tak, jak powiedziała Joanna. I pomyśleć, że chciał kiedyś skakać ze spadochronem. Po tym doświadczeniu, jeśli przeżyje, nie zamierzał już tego robić. Minął białe obłoczki i wpadł w zielonawe skupisko trujących gazów. Nie zagrażały mu, ale widok otoczenia go przerażał. Obserwował przed sobą jedynie otchłań, która zdawała się nie mieć końca.
- Trzymaj się, już lecimy – usłyszał w słuchawce głos majora.
Trochę się uspokoił, gdy statek znalazł się w polu jego widzenia. Pilot podleciał niżej, tak że miał teraz Chena kilkadziesiąt metrów nad sobą. Leciał w dół z podobną prędkością co mężczyzna, i dopiero po chwili zaczął ją stopniowo wytracać. Nie mógł się tak po prostu zatrzymać, bo wtedy geolog uderzyłby w pojazd z ogromną siłą, a to by się mogło źle skończyć, pomimo odporności skafandra. Tylko cierpliwość i niezwykłe wyczucie pozwoliło Garethowi wyhamować na tyle, by Chen mógł delikatnie opaść na powierzchnię statku.
Gdy było już po wszystkim, pozostali badacze wyszli na powierzchnię statku, by sprawdzić, czy ich oszołomiony kolega ma się dobrze. Poza chwilową traumą nic mu nie dolegało. Z radości rzucił się majorowi na szyję.
- To było mistrzostwo świata – skomentowała Joanna wyczyn swego przełożonego.
Podczas gdy pozostali wciąż przeżywali niecodzienny incydent, Hilda obserwowała otoczenie. Miejsce, w którym się znaleźli, nie było już tak piękne jak górne warstwy atmosfery. Wyglądało dość ciemno i ponuro, jak gęsta, zielona mgła. Jednak to nieprzyjazne dla człowieka środowisko okazało się skrywać tajemnicę.
- A niech mnie! - wykrzyknęła nagle Hilda.
Chwyciła kamerę i zaczęła filmować. Nieopodal „pływało” coś na kształt meduzy - biało-niebieskawy, prześwitujący obiekt nie większy od dwóch pięści. To jednak nie wszystko, gdzieniegdzie pojawiały się małe złotawe robaczki, falujące niczym drobne fragmenty wstążeczki. Hildzie udało się nawet jednego złapać i umieścić w hermetycznym pojemniku.
- Chyba właśnie wywróciliśmy do góry nogami wszystkie dotychczasowe teorie dotyczące powstawania życia – powiedziała z zadowoleniem.
Pierwsza misja okazała się niespodziewanym sukcesem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz