Rozdział VII - „Monus”
Joanna niepewnie przekroczyła próg ambulatorium, a
za nią w podobny sposób wsunęli się Chen i Abz. Każdy z nich był
cały w nerwach. Nie wiedzieli, w jakim stanie zastaną Garetha i
jakie wieści usłyszą. Mogli co najwyżej spekulować, ale to tylko
przysparzało im dodatkowego stresu. Niepewność ich pożerała, ale
poznania prawdy również się bali. Na szczęście wyraz twarzy
Hildy nie wyglądał na grobowy, więc istniała nadzieja, że
wszystko będzie dobrze.
- Przyznaję, że na początku wyglądało
to strasznie, ale rany nie okazały się bardzo głębokie. I nie
został niczym zakażony – wyjaśniła. - Możecie z nim
porozmawiać.
Z wielkim poczuciem ulgi przyjaciele weszli do
sąsiedniej sali, gdzie leżał ich dowódca. Wyglądał nie
najgorzej. Spodziewali się, że zastaną go w poważniejszym stanie,
ale mężczyzna sprawiał wrażenie w pełni przytomnego. Przez
chwilę wpatrywali się w majora zakłopotani, nie wiedząc, co
powiedzieć.
- Jest nam przykro – powiedziała Joanna, wciąż
nie do końca pewna, jak powinna rozpocząć rozmowę.
- To było
odważne z twojej strony – dodał Chen podobnym tonem, co
przedmówczyni.
- Ty też dobrze się spisałeś. Przywiozłeś
nas tutaj – pochwalił Gareth, ale geolog wcale nie poczuł się
przez to lepiej i wlepił wzrok w podłogę.
- A właśnie... –
zreflektował się do tej pory milczący Abz. - Na Anahibi jest taka
tradycja, że jak ktoś zachoruje, daje się mu figurkę,
przedstawiającą jego podobiznę. Nie miałem odpowiedniego
tworzywa, więc pożyczyłem trochę modeliny. I nie było
pomarańczowej, więc musiałem ci zrobić czerwone włosy –
wydukał zakłopotany, po czym, unikając wzroku majora, postawił
ludzika na stoliku.
Po wyrazie twarzy Garetha widać było, że
z trudem powstrzymuje się od śmiechu, podobnie zresztą jak Joanna
i Chen.
- Dziękuję ci, to bardzo miłe – zwrócił się major
do Abza, dusząc w sobie chichot.
- A tak serio, jak się czujesz?
- spytała Joanna nieco poważniej.
- Jest dobrze.
Podwładni
Garetha byli pewni, że usłyszą coś na temat swej nieudolności.
Jeśli nie wprost, to przynajmniej w formie złośliwych aluzji. Ale
nic takiego się nie stało. Oficer nawet nie wspominał o feralnej
misji.
- Musimy już iść – oznajmił Chen i spojrzał na
Joannę porozumiewawczo.
- Tak, obowiązki wzywają – rzekła
kobieta, dobrze odczytując sygnały kolegi.
Oddalili się i
każdy podążył do swojej kwatery, nie licząc Abza, który poszedł
prosto za Joanną. Jak tylko zamknął za sobą drzwi, spojrzał na
koleżankę z desperacją i zmartwieniem w oczach, jakby rozpaczliwie
potrzebując pomocy.
- Co się stało? - spytała kobieta z
troską.
- Nie jestem pewien, czy nadaję się do waszej drużyny
– wyznał bez owijania w bawełnę obcy.
Joanna popatrzyła na
niego zaskoczona. Kompletnie się po nim nie spodziewała takich
słów.
- Jak to? Przecież to było twoje marzenie!
- No tak,
ale... Mdli mnie na widok krwi. I jestem tchórzem... - wymamrotał
pospiesznie kosmita, czerwieniąc się ze wstydu.
- Jeśli chodzi
ci o to, co się wydarzyło ostatnio, to uwierz mi, że nie tylko ty
się bałeś – pocieszyła Joanna.
- Ale ja się boję na samą
myśl, co jeszcze może się przytrafić. Nie wiem... Ja chyba tak
nie potrafię. Lubię przygody... ale zawsze unikałem
niebezpiecznych miejsc. Plotę trzy po trzy, prawda?
Choć
wypowiedź Abza mogła się wydać niespójna, Joanna od razu
zrozumiała o co mu chodzi. Uśmiechnęła się do niego.
- Wiem,
że poprzeczka jest wysoko, ale nikt od ciebie nie wymaga heroicznych
czynów.
- Ale ja się najzwyczajniej boję śmierci.
- Każdy
się boi. Mówiłam ci. Nawet Gareth. Posłuchaj, czujesz się
rzucony na głęboką wodę i to zrozumiałe, że miewasz
wątpliwości. Ale poradzisz sobie. Takie przypadki jak ostatnio
naprawdę rzadko się zdarzają. Tak samo ryzykujesz każdego dnia w
zwykłym życiu. Nigdy nie wiesz, co się przytrafi.
- To nie to
samo.
Abz westchnął i usiadł na łóżku. Dało się
zauważyć, że nawet po tym, co powiedziała mu Joanna, czuł, że
porwał się z motyką na słońce.
- Muszę to przemyśleć –
wyznał.
Dla uczonej jego słowa okazały się ciosem. Niby
sprawa nie była jeszcze przesądzona, ale fakt, że mimo jej
zapewnień Abz myślał o odejściu, bardzo ją zmartwił. Sądziła,
że na Ziemi albinos jest szczęśliwy.
- Proszę, nie odchodź.
Może to zabrzmi dziwnie, ale z nikim innymi nie dogaduje mi się tak
dobrze jak z tobą – powiedziała i usiadła obok niego.
Nie
wiedziała, czy to choć trochę przekonało Abza, ale zauważyła,
że się uśmiechnął.
- Serio? - spytał.
- Serio.
Abz
dalej nie wyglądał na przekonanego, ale nie przestał się
uśmiechać z wdzięcznością.
- Mi też się najlepiej dogaduje
z tobą. I naprawdę nie chciałbym się z wami rozstawać. Ale już
sam nie wiem...
Kiedy Abz wylewał swoje żale, Chen czuł się
niedużo lepiej. Siedział w swojej kwaterze i stroił gitarę. Gra
zawsze poprawiała mu humor, ale tym razem nie wiedział nawet, jaką
wybrać piosenkę. Do głowy przychodziły mu same przygnębiające
utwory, a one raczej by go nie rozweseliły. Spojrzał na plakat
Duke'a Nukema, który wisiał na drzwiach, i poczuł się jeszcze
bardziej przygnębiony. Gdyby był silny, tak jak jego ulubiony
bohater z gry, Gareth na pewno nie zostałby ranny. Nawet jeśli
major nie dawał tego do zrozumienia, Chen czuł, że go zawiódł.
Teraz żałował, że wolne chwile wolał spędzać przy komputerze,
zamiast na strzelnicy czy siłowni.
Zostawił gitarę i udał
się do Joanny. Zamierzał przedstawić swoje przemyślenia, bo miał
dosyć bezradności. W końcu był mężczyzną, i to niemałej
postury. Stać go było na więcej. Pozostałych członków załogi
zresztą też.
- Cieszę się, że zastaję was razem -
powiedział, gdy zobaczył, że Joannie towarzyszy Abz. - Powinniśmy
poważnie porozmawiać.
- Co takiego zrobiliśmy? - przestraszył
się kosmita.
- Nic, i w tym cały problem. Ja też nic nie
zrobiłem, a powinienem – odparł Chen.
- O co ci chodzi? -
zdziwiła się Joanna.
- O to, że wszyscy zawiedliśmy majora.
Daliśmy nogę jak tchórze, podczas gdy on chronił nasze tyłki.
Po tonie Chena dało się stwierdzić , że jego duma bardzo
ucierpiała.
- Jesteśmy naukowcami, a nie komandosami. – Joanna
przysunęła nogi do siebie.
- I dlatego to w porządku, że
Gareth i Hilda nadstawiają za nas karku?
- Są żołnierzami, to
ich praca.
- Wstępując do drużyny staliśmy się kimś więcej
niż naukowcami. Gareth miał rację. Jesteśmy za słabi. Co jeśli
następnym razem nam nie pomoże? Co jeśli będziemy zdani tylko na
siebie? - nie odpuszczał Chen.
- Więc co niby powinniśmy
zrobić?
- Poprosić go, by nas szkolił, kiedy wróci do zdrowia.
Jesteśmy mu to winni.
Choć Joanna nieco inaczej patrzyła na
sprawę, przynajmniej częściowo musiał zgodzić się z geologiem.
Uznała, że trening jest im kompletnie niepotrzebny, ale ostatnia
przygoda pokazała, że Garethowi przede wszystkim zależało na
bezpieczeństwie ich wszystkich.
- Cóż, trochę racji w tym
jest... - przyznała niepewnie.
- A ty co myślisz, Abz? - zwrócił
się Chen do kosmity.
Dla albinosa było to jak atak z
zaskoczenia. Nie sądził, że jego zdanie w ogóle zostanie wzięte
pod uwagę. Nie wiedział nawet, czy w jakikolwiek sposób powinien
się angażować, skoro jego przyszłość w drużynie stała pod
znakiem zapytania.
- Ja... ogólnie się z wami zgadzam... - rzekł
bez przekonania.
Podczas nieobecności Garetha w życiu
zawodowym praca bynajmniej nie zamarła. Abz unowocześnił ziemskie
instrumenty anahibiańską technologią, przez co badania kosmosu
prowadzone z Ziemi stały się bardziej dokładne. Wzrosła
skuteczność wykrywania planet typu ziemskiego oraz potencjalnych
siedlisk cywilizacji. Jednak wyprawy na nowe światy wstrzymano, póki
Gareth nie wróci do zdrowia i kontynuowano jedynie dalszą
eksplorację poznanych już systemów.
Odzyskanie przez majora
sprawności fizycznej spotkało się z wielkim entuzjazmem i
radością. Trudno powiedzieć, czy sprawiła to dobra atmosfera, ale
major ani razu nie wypomniał swoim ludziom braku zdolności
bojowych. Możliwe, że był zbyt honorowy, by obwiniać innych za
swój wypadek. Nie wracał na razie do tematu treningów. Kiedy
Joanna zabierała głos podczas odprawy, słuchał w milczeniu.
-
Dzięki anahibiańskiej technologii udało nam się dokonać
ciekawego odkrycia. Wykryliśmy planetę o wielkości nieco mniejszej
od naszego Księżyca, ale o znacznie większej masie, co sprawia, że
ma grawitację podobną do Ziemi. Oznacza to, że musi być
niesamowicie gęsta, a przeczy to wszelkiej wiedzy, jaką do tej pory
poznaliśmy na temat budowy planet. Nawet Abz nie jest w stanie
wytłumaczyć tego zjawiska. Możliwe, że to sztuczny twór. Co
ciekawsze, planeta krąży w tak zwanej ekosferze – wyjaśniła
kobieta.
- Czy może istnieć na niej cywilizacja? - spytał
profesor Price.
- Trudno powiedzieć. W atmosferze nie wykryto
żadnych pierwiastków, które mogłyby być efektem
uprzemysłowienia.
- Sprawdźcie to – polecił Peter.
Z orbity planeta wyglądała całkiem normalnie.
Nie dało się z tej perspektywy określić jej wielkości.
Przypominała Ziemię pod wieloma względami, choć miała mniejszą
powierzchnię oceanów i była bardziej barwna. Tylko przy użyciu
instrumentów statku dało się wykryć specyficzne cechy jej
terenu.
- Chyba coś znalazłam. Wygląda mi na sztuczne obiekty –
powiedziała Joanna i wyświetliła na hologramie zdjęcie
satelitarne.
Przedstawiało formy o różnych kształtach
połączone liniami. Nie dało się dostrzec szczegółów, ale nie
przypominało to naturalnego ukształtowania terenu. Niektóre
obiekty były prostokątne, niektóre owalne, ale zdarzały się też
inne. Wszystkie z nich jednak łączyła geometryczna dokładność.
-
No to już wiemy, gdzie wylądować – powiedział Gareth, kierując
statek ku powierzchni.
Kiedy badacze opuścili pojazd, czekała
nich niemała niespodzianka. Poczuli się jak na planie filmowym, bo
nic nie zdawało się realne. Każde drzewo było idealne, bez
połamanych gałęzi, czy uszkodzonej kory. Liście kontrastowały z
kwiatami, których barwy różniły się w zależności, z jakiego
drzewa wyrastały, choć jednolity kształt wskazywał, że należą
do tego samego gatunku. Na planecie żyły zwierzęta, a świadczyły
o tym duże wielobarwne motyle i ptaki fruwające w powietrzu.
-
Patrzcie! - Hilda wskazała palcem.
Każdy, kto odwrócił się,
by zobaczyć, co ma na myśli, otworzył usta ze zdumienia. Wyglądało
na to, że znaleźli budowle, które widzieli z orbity. Sęk w tym,
że znajdowały się nie na ziemi, lecz zawieszone kilkadziesiąt
metrów w powietrzu, jakby lewitowały.
Otrząsnąwszy się z
początkowego szoku, Gareth skinął na badaczy, by podążyli za nim
ku osobliwemu obiektowi. Po drodze mijali fantazyjne rośliny i
owady, rodem z bajki Disneya. Niektóre krzewy miały spiralnie
poskręcane gałęzie, a ich kolory były równie liczne, co kwiatów.
Rachunek prawdopodobieństwa dopuszczał powstanie takich form w
sposób naturalny, ale nikt nie wierzył, że tak mogło się stać.
-
Czy właśnie przebiegł nam drogę różowy królik? - spytał
niepewnie Gareth, jakby bojąc się, że ma omamy.
- Tak, to był
bez wątpienia różowy królik – wymamrotała Hilda, równie
zdezorientowana.
- A to co? - Chen spojrzał na skałę w
niebiesko-żółte paski.
Podszedł do struktury i krótkie
oględziny wystarczyły, by wprawić go w osłupienie.
- Lazuryt
przeplatany z kalcytem? Takie coś nie mogło powstać w naturze –
powiedział, głupiejąc.
- Chodźmy dalej – ponaglił Gareth.
Piękno potrafiło być zwodnicze. Skoro na planecie znajdowały się
ślady działania istot inteligentnych, oznaczało to, że one
również mogą tu przebywać. A nie było żadnej gwarancji, że są
przyjaźnie nastawione. Major zacisnął dłonie na swym karabinie.
Wolał mieć się na baczności.
- Dziwne. Odczyty wskazują na
obecność jakiegoś nietypowego promieniowania. Jest słabe, ale nie
spotkałem się wcześniej z czymś podobnym – oznajmił Abz,
spoglądając na swój uniwersalny skaner.
- Jest groźne? -
spytał Gareth.
- W takiej dawce żadne promieniowanie nie jest
groźne. Zresztą, jak widać kwitnie tu życie – wyjaśnił
całkiem słusznie obcy.
- Mogę zobaczyć? - zaciekawiła się
Joanna. - Jesteś pewien, że czujników nie zakłóca specyfika pola
magnetycznego?
- Potem będziecie się wymieniać technicznym
bełkotem. Teraz sprawdźmy, co to za budowle – powiedział major i
pogonił załogę.
Kiedy zbliżyli się do tajemniczego,
przeczącemu prawom grawitacji obiektu, zauważyli, że jest to
system budynków połączonych ze sobą mostami, które na zdjęciu
satelitarnym wyglądały jak linie. Jedynym, co zdawało się łączyć
twór z powierzchnią, były kręte schody. Nie zwlekając, badacze
ruszyli nimi do góry.
- Kiedyś w Minecrafcie zbudowałem coś
takiego – rzucił Chen. - Nie sądziłem, że zetknę się z czymś
podobnym w realu.
- Miejcie broń w pogotowiu – polecił major.
- Nie wiemy, co spotkamy na górze.
Podczas wędrówki cywilni
członkowie załogi po raz kolejny pożałowali, że nie przykładali
wagi do treningów. Byli w dobrej kondycji, a i tak podróż schodami
kosztowała ich wiele energii. Kiedy dotarli na szczyt, potrzebowali
chwili, aby odpocząć.
- A niech mnie... - stwierdził Gareth,
rozglądając się dookoła.
Miejsce, w którym się znaleźli,
przypominało trochę skansen, ale nierównający się z niczym, co
mogli ujrzeć na Ziemi. Co najdziwniejsze, niektóre budowle
wyglądały zadziwiająco znajomo. Każda z nich reprezentowała inny
styl architektoniczny. W ich skład wchodziły kopie greckich i
rzymskich zabytków, a nawet pałace rodem z dalekiego wschodu.
Jednak nie wszystkie przypominały formy spotykane na Ziemi. Abz to
udowodnił.
- Zaraz, widziałem coś takiego nie raz na starym
mieście – wskazał na budowlę w kształcie dużego igloo.
Wszelkie rozmowy ucichły. Skala odkrycia tak przytłoczyła badaczy,
że kontynuowali wędrówkę w milczeniu, obserwując wszystko w
podobny sposób, jak Abz swoją ziemską sypialnię. Każdy element
wzbudzał w nich fascynację i krążyli po podniebnym mieście jak w
transie. Zaglądali do wnętrz budowli tylko po to, by odkryć, że w
środku były całkowicie puste. Jak konstrukcje z klocków lego,
które nie miały służyć żadnemu celowi, poza ładnym wyglądem z
zewnątrz. Badacze przemieszczali się od budynku do budynku, aż
dotarli do prostej, kolistej struktury w centrum. Ten gmach różnił
się od pozostałych, bo był otoczony ogrodem, a jego dno znajdowało
się znacznie poniżej poziomu mostów, jakby tworząc miejsce na
obszerną piwnicę. Gareth zmarszczył podejrzliwie brwi i powoli
wszedł do środka. Przystanął w progu i dokładnie się rozejrzał.
W pomieszczeniu znajdował się długi drewniany stół zastawiony
talerzami, półmiskami i dzbanami – wszystkie z bogatą
zawartością. Major przestąpił parę kroków do przodu, pozwalając
wejść pozostałym, i zdumiony przyjrzał się potrawom, podobnie
jak jego towarzysze. Zastanawiali się, czy to jakiś podstęp, czy
miraż. Dania znajdujące się na stole wyglądały na ziemskie.
Podeszli bliżej, by móc je lepiej obejrzeć. Oprócz pieczywa i
owoców znajdowały się tam potrawy zadziwiająco bliskie sercom
podróżników, jak polskie pierogi czy walijski laverbread. Nawet
Abz rozpoznał warzywa pochodzące z jego planety. Najbardziej jednak
intrygowała ilość nakryć. Było ich sześć, jakby zostały
przygotowane dla wszystkich członków załogi i kogoś jeszcze.
-
Niczego nie brakuje? - usłyszeli nagle głos i gwałtownie odwrócili
się w stronę drzwi.
Gareth i Hilda od razu wycelowali karabiny
w tajemniczą osobę, czekając na jej kolejny ruch. Mężczyzna się
tym jednak nie przejął i wszedł do środka. Miał na sobie prostą
czerwoną szatę sięgającą kostek i wyglądał dość niepozornie.
Był niższy od wszystkich członków załogi, miał okrągłą twarz
i postrzępione włosy w mysim kolorze. Wyglądał na około
czterdzieści lat, ale jego oczy zdawały się dużo starsze.
-
Coś ty za jeden? - spytał podejrzliwie Gareth, cały czas trzymając
palec na spuście.
- Jestem Monus, przyjaciel. Nie musicie do mnie
mierzyć – powiedział ze spokojem mężczyzna i podszedł do
stołu. - Żyję tu sam od wielu lat, więc jak was zobaczyłem,
chciałem was miło ugościć. Niestety miałem mało czasu, więc
nie wiem, jakie są wasze ulubione potrawy, ale mam nadzieję, że
przynajmniej częściowo udało mi się trafić w wasze gusta.
Usiądźcie – rzekł z uśmiechem i zajął miejsce przy stole.
Przez chwilę major stał bez ruchu i mu się przyglądał.
Mężczyzna nie wyglądał na uzbrojonego. Co prawda Gareth pozostał
nieufny, ale na razie nie miał powodu, by bez przerwy trzymać
obcego na celowniku. Pozwolił swym ludziom spocząć, ale póki co
nikt z nich nie tknął jedzenia.
- Nie bójcie się, nic wam nie
będzie. Stworzyłem te dania z podstawowych molekuł. Nie daję
gwarancji idealnego smaku, ale na pewno wam nie zaszkodzą –
zapewnił Monus, nakładając sobie na talerz udko.
Abz
sprawdził coś na swoim skanerze, jakby badając, czy w pokarmie nie
ma żadnych toksyn. Po chwili schował przyrząd i wziął z półmiska
coś, co przypominało zielone jajo. Ugryzł je, przeżuł kawałek i
spojrzał na kolegów z aprobatą. Po chwili wahania ci również
zaczęli się częstować. Nawet poczuli się głodni.
- Kim
jesteś? - spytała Joanna, patrząc na kosmitę z zaciekawieniem. Po
spotkaniu z Anahibianami widok obcego przypominającego człowieka
już jej tak nie dziwił, ale wszystko pozostałe jak najbardziej.
-
Już mówiłem. Jestem Monus.
- To wiemy, ale z jakiej rasy
pochodzisz? Gdzie się podziała reszta? - ciągnęła uczona.
-
Oj, trudno będzie to pojąć waszymi słabo rozwiniętymi umysłami
– odparł obcy i westchnął.
- Spróbujemy – nie ustępowała
Joanna.
- No nie wiem... Nie jesteście gotowi...
- Mów! -
zdenerwował się Gareth i odruchowo zacisnął ręce na broni.
Monusa nie wystraszył ten gest, ale westchnął po raz kolejny.
-
No dobra, sami tego chcieliście – powiedział z wahaniem. -
Pochodzę z rasy Pierwszych. A tak przynajmniej nas z reguły
nazywają.
- Pierwszych? - zdziwiła się Joanna.
- Tak,
byliśmy pierwszymi ludźmi... Widzicie? Mówiłem, że to dla was za
wiele.
- Mów! - tym razem wykrzyknął nie tylko Gareth, ale
przyłączył się też do niego Chen.
- O rany... To było tak...
Moja rasa swego czasu zajmowała się kształtowaniem ewolucji na
obcych planetach. Chcieliśmy stworzyć więcej światów, gdzie
żyłyby istoty takie jak my. Wy macie gry i różne symulacje, a my
robiliśmy to samo z planetami. Ale w roku 4023 ery X weszła ustawa
zakazująca ingerencji w życie na obcych planetach. Uznano to za
nieetyczne, ponieważ często dochodziło do różnych klęsk, wojen
i innych takich nieprzyjemności na zmodyfikowanych światach. Tylko,
że nie wszyscy sobie darowali... Widzicie, wasza rasa wyszła mi
super, naprawdę super. To znaczy wasza również... chociaż w
zasadzie nie ja ją zaprojektowałem tylko mój znajomy, ale i tak
jesteście dość bliscy memu sercu – zwrócił się na chwilę do
Abza. - Mimo wszystko... wasza to moja ulubiona. Grecja, Rzym... to
było coś. W każdym razie miałem plan, żeby to bardziej
dopracować, wziąć to co najlepsze i stworzyć świat idealny. Więc
wybrałem tę przytulną małą planetkę, trochę zmodyfikowałem,
bo była za lekka, i wziąłem się do roboty, ale... cóż, niestety
się zorientowali. Kara za złamanie dyrektywy numer dwa jest surowa.
Najpierw powrót do cielesnej formy, a potem dożywotnie wygnanie.
Dobrze, że chociaż pozwolili mi zostać tutaj. Niestety nie mogę
już ingerować w ewolucję, ale przynajmniej zostawili mi możliwość
inżynierii molekularnej na podstawowym poziomie.
Monus urwał,
gdy zobaczył, że badacze wpatrują się w niego zszokowani. Zwiesił
głowę i westchnął po raz trzeci, ale tym razem bardzo głośno i
przeciągle, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- No i
wiedziałem, że tak będzie. Pewnie teraz zniszczyłem wasz prosty,
niewinny światopogląd. Nie, to naprawdę nie tak, jak myślicie.
Nie bądźcie smutni. Nie stworzyłem waszej planety, ani nic z tych
rzeczy. Ja tylko pchnąłem ewolucję w odpowiednim kierunku. Nie
przejmujcie się tym, możecie dalej kultywować wasze wierzenia –
powiedział błagalnym tonem.
Badacze jeszcze się nie
otrząsnęli. Wciąż wpatrywali się w Monusa z niedowierzaniem.
-
Chcesz powiedzieć... że jesteś... Bogiem? - wymamrotała Joanna.
-
Nie, jestem bardzo skromny. W życiu nie miałem tak wysokiego
mniemania o sobie. Mówię, ja tylko pokierowałem ewolucją, a wy
już zrobiliście całą resztę. Ja się tylko przyglądałem.
-
Ile ty masz lat?! - odezwał się Gareth, który już kompletnie
zgłupiał.
- Dużo. Od samego mojego uwięzienia minęło jakieś
tysiąc ziemskich lat – odparł Monus.
- Ale zaraz... Jeśli
wszystko, co powiedziałeś, to prawda... Skąd wiedziałeś, jakie
potrawy dla nas wybrać? Skąd znasz nasz język? Przecież od wieków
nie odwiedzałeś Ziemi – powiedział Chen.
- Nie zrozumiecie
tego. Wasze mózgi są za słabo rozwinięte. Ja widzę więcej.
Patrzę na was i wiem, kim jesteście. Na przykład ty – wskazał
na Hildę. - Wiem, że urodziłaś się w Monachium, że lubisz
książki Kinga i nocne spacery. - Przeniósł wzrok na Chena. - Ty
czujesz się bardziej Amerykaninem niż Chińczykiem. I choć masz IQ
powyżej sto osiemdziesiąt, często wydaje ci się, że dużo ci
brakuje do perfekcji. Ty jesteś utalentowanym pilotem – zwrócił
się do Garetha. - Pierwsze lekcje zacząłeś pobierać w wieku
piętnastu lat dzięki swemu ojcu. Miałeś psa, który się wabił
Klusia, i dwa chomiki. Jeśli chodzi o ciebie, Joanno, uwielbiasz
zimę i śnieg, a w lecie zwykłaś wyjeżdżać na północ. Zaś
ty, Abz, czasami żałujesz, że twoja mama jest prezydentem, bo masz
wrażenie, że niektóre rzeczy przez to za łatwo ci wychodzą. Jest
coś, co jeszcze chcielibyście wiedzieć?
- Tak. Kto wygra
najbliższe Euro? - palnął Gareth, podczas gdy pozostali
przyglądali się Monusowi w zdumieniu.
- Jest coś, co bardzo
chcielibyśmy wiedzieć – powiedziała Joanna ze znacznie większą
powagą niż jej kolega. - Mówisz, że nas obserwowałeś. Musiałeś
widzieć nasz statek. Nie my go stworzyliśmy. Wiesz, skąd
pochodzi?
- Wiem – odparł Monus jak gdyby nigdy nic.
Jego
odpowiedź wzbudziła niemałe zainteresowanie. Poruszenie dało się
wręcz wyczuć w powietrzu.
- Powiedz nam – poprosiła Joanna,
wyraźnie ożywiona.
Monus popatrzył na przybyszów ze smutkiem
i zakłopotaniem.
- Nie mogę... Już i tak powiedziałem wam za
dużo.
- Ale dlaczego nie? Co się stanie, jak się dowiemy?
Zbudowała go jakaś złowroga rasa, czy coś? - spytał Chen.
-
Nie, nic z tych rzeczy. Ale po prostu... to dla was za dużo. Nie
powinniście się bawić czymś, co znacznie wykracza poza wasze
zdolności poznawcze.
- Dlatego jak nam powiesz, łatwiej nam
będzie go zrozumieć – nalegała Joanna.
- Nie! - rzekł stanowczo Monus.
Jakiekolwiek próby
przekonania go nie przyniosły rezultatów. Rozmowy ucichły i załoga
miała okazję na chwilę zadumy. Dopiero wtedy jej członkowie w
pełni uświadomili sobie skalę swego odkrycia.
Badacze stali na moście i obserwowali krajobraz.
Niespecjalnie jednak przywiązywali wagę do jego piękna. Bardziej
myśleli o tym, czego przed chwilą się dowiedzieli. Do niedawna
uważali, że największym odkryciem ludzkości było spotkanie z
Anahibianami, ale tamto zdarzenie zostało przyćmione przez osobę
Monusa. Nie tylko wiedzieli już, skąd wzięli się ludzie i
Anahibianie, ale także zdali sobie sprawę, że we wszechświecie
musi istnieć wiele ras humanoidalnych.
- Nie rozumiem. Zdradził
nam jedną z największych zagadek ludzkości, a nie mógł nam
powiedzieć, skąd jest statek? - dziwił się Chen.
- Mnie
bardziej zastanawia, co powiemy, gdy wrócimy do bazy – rzekła
Joanna z przejęciem.
- Jak to co? Prawdę – odparł Gareth
beznamiętnie.
- Wiesz jaką burzę to może wywołać? Chyba już
rozumiem, czemu program ISET jest trzymany w tajemnicy. Ludzie
rzeczywiście nie są gotowi na takie rzeczy – stwierdziła
Joanna.
- Bo są głupi. Ja jestem wierzący i wcale nie czuję,
żeby moja wiara była zagrożona. Tak jak powiedział Monus, on nie
jest Bogiem, nie stworzył Ziemi czy wszechświata, tylko trochę
zaingerował w ewolucję. Jeśli ktoś miałby przez to stracić
wiarę, znaczyłoby to, że to nie była prawdziwa wiara – wyjaśnił
Gareth.
Po raz pierwszy wypowiedź majora zrobiła na Joannie
tak duże wrażenie. Nie spodziewała się po nim równie mądrych
słów. Może do tej pory go nie doceniała? Nie znał się zbytnio
na nauce, ale to nie znaczyło, że był idiotą.
- Masz rację –
przyznała. - Muszę przyznać, że sensowny z ciebie facet –
poklepała go po plecach, na co Gareth się uśmiechnął.
-
Ładnie tu, prawda? - Przybysze nagle usłyszeli głos Monusa. - Sam
to wszystko zaprojektowałem.
- Taa... - odezwał się Gareth,
unikając kontaktu wzrokowego. - Będziemy się zbierać. Musimy zdać
raport. Ale pewnie wrócimy. Mamy wiele pytań.
- Och... rozumiem.
Ale jest problem. Stąd nie ma powrotu – powiedział niewinnie
Monus, jakby chodziło o coś oczywistego.
Dla podróżników
jego słowa okazały się niemałym szokiem.
- Słucham? - rzekł
Gareth z niedowierzaniem.
- Z tej planety nie można się
wydostać. Gdyby się dało, już dawno bym to zrobił, prawda? -
wytłumaczył raz jeszcze obcy i zaśmiał się beztrosko, ale szybko
spoważniał, gdy zobaczył wyrazy twarzy przybyszy.
- Przestań
żartować, bo zaczyna mnie to denerwować – warknął major.
-
Nie żartuję!
Gareth zmarszczył brwi. Miał ochotę przyłożyć
Monusowi w twarz, ale się powstrzymał. Zawsze starał się używać
siły tylko w ostateczności. Przeniósł wzrok na Joannę i Abza,
którzy wyglądali na równie zmieszanych, co pozostali.
-
Sprawdźcie to! - rozkazał.
- Jak? - spytał Abz z
przestrachem.
- A skąd ja mam to wiedzieć?! To wy jesteście
naukowcami! Przydalibyście się wreszcie do czegoś!
Garethowi
wyraźnie puściły nerwy. Jego słowa zabolały, i to bardzo, bo
przypomniały uczonym o niedawnej porażce.
Hilda
siedziała przy stole i znudzona podpierała się ręką. Z
wszystkich członków załogi wyglądała na najmniej przejętą.
Zwłaszcza w porównaniu z Chenem, który nerwowo miętolił w
dłoniach swoją czapkę z daszkiem. Gareth miał posępną minę.
Stukał palcami w blat stołu i obserwował poczynania Abza i Joanny,
którzy wędrowali po pomieszczeniu ze swoimi skanerami.
-
Ciekawe – powiedział albinos, podchodząc do Monusa. - Wygląda na
to, że źródłem tego dziwnego promieniowania jest ten pierścień.
Badacze wcześniej nie zwrócili uwagi na sygnet obcego. Nie
wyglądał podejrzenie, ot zwykły czerwony kamień oprawiony w
złoto.
- Cóż... - Monus odruchowo odsunął rękę. - To
narzędzie, które pomaga mi tworzyć.
- Z czego jest zrobione?
-
To nieistotne. Nie pomoże wam w wydostaniu się stąd. Skoro mi się
nie udało, to wam tym bardziej się nie uda.
- Nie doceniasz nas
– rzekła Joanna. Jeszcze nie straciła nadziei.
- Przejdę się.
Pracujcie dalej – mruknął Gareth i wstał.
Zdecydowanie nie
zamierzał kończyć kariery na planecie zwariowanego kosmity.
Otaczające piękno w jego oczach zamieniło się w brzydotę. Kiedy
kluczył siecią mostów, widok fantazyjnego miasta już go nie
zachwycał. Chciał wrócić do bazy, położyć się na swoim łóżku,
powyciskać sztangę na siłowi i zjeść na kolację wędzonego
łososia. Na pewno nie zamierzał spędzić wieczności z
pseudobożkiem, którego własny lud wykluczył ze swej
społeczności.
- Proszę, nie bądź zły. Zobaczysz, że życie
tutaj ci się spodoba.
Wyglądało na to, że Gareth nie mógł
liczy na chwilę spokoju, bo Monus go odnalazł.
- Czego chcesz? -
warknął major.
- Uspokój swoich ludzi. Przekonaj ich, że
wszystko będzie dobrze. Pomyśl tylko, tutaj nie ma chorób ani
cierpienia. Mogę nawet sprawić, że staniecie się nieśmiertelni.
-
Nie, dziękuję.
Gareth ani myślał wdawać się w dyskusje.
Ruszył przed siebie, mając nadzieję, że Monus da mu spokój, ale
obcy cały czas za nim szedł.
- Będę mógł odpowiedzieć na
wszystkie twoje pytania. O czym chciałbyś się dowiedzieć? Jaki
rozmiar stanika ma Joanna? Nie ma sprawy.
- Wcale mnie to nie
interesuje – mruknął major, coraz bardziej zirytowany.
- A
właśnie, że interesuje.
Gareth przystanął i uniósł palec,
jakby chcąc Monusowi pogrozić.
- Wcale się nie dziwię, że
twoi ludzie cię wygnali. Jesteś wyjątkowo denerwujący. Znajdź
sobie inną ofiarę – powiedział.
W końcu został sam i
odetchnął z ulgą. Nie obchodziło go, z jak zaawansowaną
technologią mieli do czynienia. Wierzył w swoich ludzi. Wierzył w
nich bardzo i nawet jeśli go parę razy zawiedli, wiedział, że się
nie poddadzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz