wtorek, 4 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział VI

Rozdział VI - „W nowym składzie”

Zamiast trafić od razu do przytulnej kwatery, zaraz po przylocie Abz został odeskortowany do ambulatorium, gdzie poddano go kwarantannie. Hilda musiała go zbadać i upewnić się, że nie przenosi żadnych obcych wirusów. Do jej obowiązków należało także zdobycie informacji na temat organizmu kosmity, aby dowiedzieć się, jak bliskie pokrewieństwo łączy go z ludźmi. Fakt, że sześć miliardów lat świetlnych od Ziemi istniała rasa do złudzenia przypominająca ludzką, wydawał się nieprawdopodobny i aż trudno było uwierzyć, że taka sytuacja jest dziełem przypadku. Wszystkie teorie na temat tego, skąd wzięło się życie na Ziemi, stanęły pod znakiem zapytania.
- Wykonam kilka badań, ale to nie będzie bolało – uspokoiła Hilda, widząc że Abz się denerwuje.
Na początek posłuchała bicia serca obcego. Dzięki temu wiedziała już, że ma jedno, i to w tym samym miejscu, co ludzie. Następnie zmierzyła kosmicie ciśnienie oraz temperaturę. Wszystkie wyniki skrupulatnie zapisywała.
- Będziesz musiała mi pomóc w wyprodukowaniu dla mnie szczepionek przeciwko tutejszym wirusom – powiedział Abz.
- Oczywiście, to bardzo rozsądne posunięcie. Podwiń rękaw, pobiorę krew do analizy.
Kiedy Hilda wyjęła odpowiedni sprzęt medyczny, zobaczyła panikę w oczach obcego. Choć rzadko okazywała emocje, tym razem zdobyła się na uśmiech, by dodać pacjentowi otuchy.
- Wy nie używacie igieł? - spytała, przewiązując rękę mężczyzny, który wyglądał tak, jakby miał zaraz stracić przytomność.
- Używamy... czasami... ale i tak ich nie lubię... - odparł Abz i przełknął ślinę.
- To naprawdę nie jest bolesne. Postaraj się nie patrzyć.
Obcy zacisnął powieki, a Hilda wbiła się w żyłę. Poszło jej to bardzo sprawnie i nie sądziła, by pacjent poczuł cokolwiek poza delikatnym ukłuciem. Nie uważała nawet, by został po tym jakiś większy ślad. Po chwili jednak musiała poprosić o pomoc pielęgniarkę, bo Abz zemdlał.


Wyniki badań zostały przedstawione na specjalnym zebraniu. Nie znaleziono żadnych groźnych wirusów w ciele obcego, ale Hilda i tak miała obowiązek zaprezentować szczegółowy raport z jej analiz.
- Tak jak się spodziewałam, różnice między ludźmi a Anahibianami są znikome i sprowadzają się wyłącznie do odmienności środowisk, w których żyjemy – podjęła. - Wynika to nie tyle z moich badań, co informacji dostarczonych przez Abza. Ponieważ Anahibi otrzymuje znacznie mniejszą dawkę promieniowania ultrafioletowego niż Ziemia, oraz jest w dużej mierze pokryta śniegiem, większość istot na jej powierzchni nie wytwarza melaniny. Innymi słowy są pozbawione pigmentu, jak albinosi, aczkolwiek na przykładzie Abza widać, że różni się od człowieka dotkniętego albinizmem. Przede wszystkim jego wzrok jest bez zarzutu, a to musi oznaczać nieco inną budowę siatkówki. Zaleciłam mu jednak, by zawsze nosił okulary przeciwsłoneczne, gdy przebywa poza bazą, bo promieniowanie, które dla nas jest niegroźne, w jego przypadku mogłoby uszkodzić oczy. Będzie też musiał stosować kremy z mocnym filtrem.
- Bosko – mruknął Gareth.
Hilda nie zwróciła na to uwagi i kontynuowała.
- Obcy posiada obniżony próg uczucia chłodu, za to czuje się niekomfortowo w wysokich temperaturach. Warunki panujące w bazie uważa za odpowiednie. Temperatura jego ciała wynosi trzydzieści pięć koma dwa stopnia Celsjusza, co wpływa też na długość życia. Twierdzi, że ma pięćdziesiąt jeden lat. Ja bym mu nie dała więc niż dwadzieścia pięć.
- Co z kondycją fizyczną? - spytał Gareth.
- Odrobinę poniżej normy, aczkolwiek nie wiem, czy jest to cecha całego gatunku, czy cecha osobnicza.
- Cudownie, czyli mamy w drużynie gościa, który musi nakładać na siebie tony kremu i dostaje zadyszki od noszenia ekwipunku? - stwierdził sarkastycznie major.
- Chciałam zauważyć, że intelektualnie przewyższa nas wszystkich – wtrąciła się Joanna, oburzona, że Gareth tak dyskredytuje nowego członka załogi.
- Rzeczywiście, jest bardzo inteligentny i posiada niesamowitą pamięć – przyznała Hilda.
- Jednak kiedy będzie trzeba przed czymś uciekać, inteligencja na wiele się nie zda – odparł spokojnie major.
- Czy ty wreszcie zrozumiesz, że nie jesteśmy bandą kosmicznych komandosów? - uniosła się Joanna.
Szybko zrozumiała, że przesadziła, bo w pomieszczeniu zapanowała cisza. Gareth jedynie spiorunował ją spojrzeniem, a profesor Price dał wyraz swej dezaprobaty w podobny sposób. Kobieta spuściła wzrok, zaś Peter przeniósł uwagę na oficera.
- Rozumiem, majorze, że czułby się pan lepiej mając w drużynie kolejnego wojskowego, a nie naukowca. Jednak proszę pamiętać, że wasze misje mają przede wszystkim charakter badawczy. Naturalnie pana zdolności pilota i dowódcy również są nieocenione i jeśli uważa pan, że załoga potrzebuje dodatkowego szkolenia, ma pan prawo takie zorganizować.
- Zajmę się tym – odpowiedział spokojnie Gareth. Złożył ręce niemalże jak do modlitwy i zamknął oczy.
Gdy zebranie dobiegło końca, nie wyszedł od razu, tylko zbliżył się do Joanny i szepnął:
- Mogę cię na chwilę prosić?
Kobieta czuła, że rozmowa nie będzie należała do przyjemnych, ale podążyła za majorem do jego kwatery. Dobrze skrywał swoje emocje, co potęgowało dyskomfort Joanny, bo nic nie deprymowało bardziej niż mina pokerzysty. Swym znudzonym spojrzeniem kobieta dała do zrozumienia, jak bardzo nie odpowiada jej ta sytuacja.
- Ten twój nagły wybuch na zebraniu, co to miało znaczyć? - spytał Gareth głosem ojca besztającego dziecko.
- Może trochę przesadziłam – przyznała Joanna. - Ale nie podoba mi się ta twoja nieuzasadniona niechęć względem Abza.
- Mi się nie podoba twoja nieuzasadniona słabość do niego.
Zarzut majora uraził kobietę. Zachowała jednak spokój i jedynie rozszerzyła oczy w zdziwieniu.
- Słabość? Po prostu zdążyłam go lepiej poznać podczas przesłuchania i czuję, że można mu zaufać.
- Mniejsza z tym, nie o tym chciałem porozmawiać. Do tej pory szedłem ci na ustępstwa i przymykałem oko na twoje próby wywyższania się. Ty jesteś mózgiem operacji w sprawach naukowych, więc potrafiłem uszanować wiele twoich decyzji. Zapominasz jednak, że wciąż ja tu dowodzę, a do przełożonego należy zwracać się z szacunkiem.
- Pamiętaj, że jestem cywilem.
- Dlatego nie każę ci salutować ani nawet zwracać się do mnie „majorze”. Jednak w każdym zawodzie istnieje jakaś hierarchia. Jestem twoim szefem, a szefowi należy się szacunek. Wiem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale okazuj mi go chociaż na służbie. Rektorowi na swojej uczelni też pyskowałaś?
Od samego początku przemowy aż do końca Gareth zachowywał spokój. Wojskowa dyscyplina dała o sobie znać. Nawet nie podniósł głosu. Zaś Joanna w ogóle nie wiedziała, co powiedzieć. Często nie zgadzała się z majorem, ale tym razem musiała przyznać mu rację. Poczuła się zażenowana.
- Przepraszam... - westchnęła.
- I uwierz mi, nie darzę twojego kolegi kosmity nienawiścią. Po prostu jestem sceptycznie do niego nastawiony.
- Cóż... idę pokazać mu jego kwaterę... - rzuciła jeszcze Joanna zmieszana i wyszła, szczęśliwa, że znalazła pretekst, by zakończyć kłopotliwą rozmowę.


- Proszę bardzo. Trochę skromnie, ale na takim odludziu trudno o coś lepszego – powiedziała Joanna, wprowadzając Abza do jego nowego pokoju. Każda kwatera była wyposażona w podobny sposób, czyli tylko w podstawowe meble. Znajdowało się w niej łóżko, z gładką białą pościelą, stolik, szafka i parę półek. Baza była szczelnie zabezpieczona na wypadek problemów z obcymi formami życia, więc w pokojach brakowało okien. Do tego wszystko dookoła miało szare i metaliczne barwy, trochę jak w futurystycznej stacji kosmicznej.
- Da się przyzwyczaić – zapewniła Joanna.
Jednak Abz nie wyglądał na osobę, która wymaga pocieszenia. Rzucił bagaże i zaczął się rozglądać z zachwytem. Najpierw podszedł do łóżka i z namaszczeniem dotknął pościeli. Gładził ją i wąchał niczym egzotyczne sukno. Podniósł róg kołdry i przyłożył do policzka, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- W porządku? - spytała Joanna, nie do końca pewna, jak powinna odebrać jego reakcję.
- O tak, wszystko tu jest wspaniałe – odpowiedział Abz z zachwytem.
Podszedł do ściany i również ją dotknął, badając jej strukturę. Przejechał wzdłuż niej dłonią, następnie zrobił to samo z półką. Z zafascynowaniem przyglądał się każdej nierówności, każdemu kantowi i wypukłości. Z radością biegał od miejsca do miejsca, wszystko otwierając i macając.
- Wybacz, po prostu nigdy nie byłem na obcej planecie – wyznał z zażenowaniem, gdy zdał sobie sprawę, jak komicznie muszą wyglądać jego poczynania.
- Rozumiem – odparła Joanna z uśmiechem, przypominając sobie, jakie jej wydawało się wszystko fascynujące, gdy znalazła się na planecie obcych. - Zbliża się pora obiadu. Myślę, że moglibyśmy od razu iść do kantyny. - A właśnie, na krześle leży twój nowy uniform.
Abz jeszcze bardziej się rozochocił i zaczął badawczo oglądać strój, niczym dziewczyna chcąca wybrać idealną sukienkę na studniówkę. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, odłożył go na miejsce i uniósł tunikę.
- Czekaj, czekaj – powstrzymała go Joanna. - Chyba nie będziesz się przebierać teraz?
- Czemu nie?
Brak wiedzy Abza na temat ziemskich zwyczajów sprawił, że zabrzmiał bardzo naiwnie, ale Joanna to zrozumiała. Gdyby ona trafiła do domu z innej epoki, pewnie też by się wygłupiła.
- Raczej nie przebieramy się w czyimś towarzystwie – wyjaśniła.
- Och... - Obcy się zarumienił i zaprzestał swych działań. Joanna zostawiła go na chwilę samego, a gdy Abz był już gotowy, zaprowadziła go na stołówkę. Choć zdążył ubrać uniform i nie wyglądał już tak obco, ludzie przyglądali się mu z zaciekawieniem. Nie sposób było nie zauważyć jego dyskomfortu.
- Nie martw się, przyzwyczają się – pocieszyła go Joanna, gdy wraz z pozostałymi członkami drużyny siedzieli przy stole.
Aby przestać się przejmować ciekawskimi spojrzeniami, Abz przeniósł swoją uwagę na to, co miał na talerzu. Obiad składający się z ziemniaków, mięsa i zestawu surówek wyglądał dość pospolicie, ale nie dla kosmity.
- Nie boisz się, że może ci to zaszkodzić? - spytała Hilda.
- Muszę zacząć się przyzwyczajać do tutejszych produktów. Poza tym nasze ciała przyswajają te same substancje, powinno być w porządku. - Abz, uniósł nóż i widelec, a następnie przyjrzał się im z zaciekawieniem.
- Popatrz, tak to się robi. - Joanna pospieszyła z pomocą i pokazała obcemu, jak poprawnie trzymać sztućce i używać ich.
- To czym wy jecie? - wtrącił Chen.
- Rękami. Samymi rękami – odparł obcy. - Przecież to logiczne. Jedzenie przygotowuje się rękami, więc również je się rękami.
- Jakby na to nie patrzeć, to ma sens – przyznała Hilda. - W Indiach tak jedzą.
Abz podłapał w mig nową technikę i zaczął naśladować koleżankę. Szło mu powoli, ale poprawnie. Ludzi zaskoczyło, z jaką łatwością przyszła mu nauka.
- Dobry jesteś – skomentowała Joanna.
- Posiadam wysokie umiejętności adaptacyjne. To jeden z powodów, dla których mnie wybrano. Powinienem zacząć uczyć się waszego języka. Przecież nie będę wszczepiał czipa każdemu, z kim chciałbym porozmawiać.
Przyszedł czas na spróbowanie posiłku. Najpierw Abz ugryzł kawałek mięsa, żując w zamyśleniu, jakby próbował określić, czy odpowiada mu ten smak. Potem zrobił to samo z ziemniakami i surówkami. Następnie sięgnął do miseczki, w której znajdował się budyń waniliowy i jego również spróbował. Wyraz twarzy kosmity nieco się zmienił. Wyglądało na to, że smak deseru przypadł mu do gustu. Wziął więc nóż, zanurzył w budyniu i rozsmarował go na ziemniakach i mięsie. Wszyscy pozostali członkowie załogi oderwali się na chwilę od własnego posiłku i zaczęli przyglądać się poczynaniom Abza w zdumieniu. Obcy po raz kolejny spróbował produktów na talerzu i tym razem uśmiechnął się z satysfakcją. W szczególności delektował się ziemniakami z budyniem, podczas gdy koledzy obserwowali go w milczeniu.
- Popełniłem jakąś gafę? - Przejął się Abz.
- Ależ skąd, smacznego – skomentował jak gdyby nigdy nic Gareth i napił się soku, ukrywając rozbawienie.


Pierwsza misja w nowym składzie miała mieć charakter czysto szkoleniowy. Joanna nie znała na pamięć współrzędnych wszystkich światów, które zostały do tej pory odwiedzone, więc nie umiała stwierdzić, gdzie Gareth ich zabiera. Major powiedział jedynie, że to miłe miejsce, idealne na ćwiczenia. Nie chciał zdradzić żadnych szczegółów, jakby szykował wyjątkową niespodziankę, a jego dobry humor bardziej niepokoił, niż cieszył.
- Naprawdę muszę w tym brać udział? - mruknęła Hilda.
- Przyda mi się pomoc. Poza tym trochę ruchu ci nie zaszkodzi – odparł Gareth.
Nim wylądowali, załoga miała okazję przyjrzeć się planecie, na którą zmierzała. Rzeczywiście zdawała się przyjemna i przypominała Ziemię. Ogromne zielone lasy przybliżały się z zawrotną prędkością. Musiała to być bezpieczna planeta, skoro Gareth wybrał ją na szkolenie. Jednak wszyscy odnosili wrażenie, że jest w tym jakiś haczyk. Po szczęśliwym lądowaniu major zatarł dłonie i wstał.
- No to zapraszam na świeże powietrze – wskazał wyjście z dziwnym zadowoleniem.
Pozostali czuli się niepewnie, więc nikt nie wstał. Hilda, po tym, jak Gareth na nią patrzył, domyśliła się, że jej rola ma się sprowadzać do dawania dobrego przykładu. Przewróciła oczami i wstała.
- Chodźmy... - westchnęła.
- Zaczekaj! - Joanna ją nagle powstrzymała i sprawdziła odczyty czujników statku. - Grawitacja na tej planecie jest półtora razy większa niż na Ziemi.
- Zepsułaś moją niespodziankę – rzekł Gareth zawiedzionym głosem.
Nikt z załogi nie wyglądał na zadowolonego, ale nawet Joanna nie śmiała zaprotestować. Lepiej było zacisnąć zęby i przetrwać szkolenie. Już pierwsze kroki na powierzchni uświadomiły badaczy, że nie będzie lekko. Abz, który liczył na zebranie jakichś ciekawych danych, uznał że używanie skanera w tych warunkach będzie zbyt męczące i postanowił tym razem sobie to darować. Zresztą Gareth i tak by mu na to nie pozwolił, bo miał inne plany co do swoich kompanów.
- No to trochę pobiegamy – powiedział. - Za mną!
Ze zbolałym wyrazem twarzy każdy z osobna podążył za majorem. Najpierw Chen, potem Joanna, za nią Abz, a na końcu Hilda. Mieli nadzieję, że Gareth sam szybko się zmęczy, bo czuli się tak, jakby ktoś przypiął im do ciała żelazne obciążniki. Nogi zaczynały już boleć po kilkunastu minutach. Dobrze chociaż, że gęsta atmosfera była bogata w tlen.
Jako pierwszy padł Abz. Po prostu położył się na wznak na trawie. Niedługo później Joanna i Chen usiedli zdyszani. Hilda była jeszcze w stanie biec, ale Gareth uznał, że nie ma sensu kontynuować z tylko jedną osobą.
- Abz, nie leż tak, bo cię słoneczko spali! - krzyknął.
- Nie spali... Gęsta atmosfera... - wymamrotał obcy.
Major nie zamierzał tracić na niego czasu i postanowił od razu przejść do następnego zadania.
- No, wystarczy tego odpoczywania. Robić pompki! - rozkazał.
Jego słowa nie zostały przyjęte z entuzjazmem. Chen i Joanna popatrzyli na siebie porozumiewawczo wzrokiem pełnym zwątpienia, a Hilda westchnęła. Jako jedyna była w stanie zrobić kilka pompek, chyba że liczyć dwie „prawie-pompki” w wykonaniu Chena. Ale Garetha to nie zniechęciło. Nakazał załodze powrót pod statek i przygotował broń do dalszych ćwiczeń. Najpierw wręczył pistolet Joannie, która popatrzyła na majora z niechęcią.
- Przerabialiśmy to już na pierwszym szkoleniu – powiedziała znudzona.
- Po tym szkoleniu nie ustrzelilibyście nawet kulawego hipopotama – Major podał pistolet Chenowi.
Kiedy doszedł do Abza, zmierzył go nieufnym spojrzeniem i pozwolił sobie na chwilę namysłu.
- Może na razie lepiej nie – stwierdził i powstrzymał się przed przekazaniem obcemu broni.


Sprawy nie potoczyły się najlepiej. Gareth zdawał sobie sprawę, że jego działania przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego. Nie spodziewał się, że tak się stanie, ale jednak czuł się winny.
- Co z nimi? - spytał Hildę.
- Nic poważnego. Nadwyrężyli sobie mięśnie i dostali kilka dni wolnego – wyjaśniła. - Muszę przyznać, że przesadziłeś. Nawet ja mam zakwasy.
- Wiesz, że chciałem dobrze.
- Wiem, ale pamiętaj, że to nie komandosi. Powinieneś zacząć od czegoś lżejszego.
Tym razem Gareth przyznał się do porażki i przytaknął Hildzie. Miał czas na przeanalizowanie swoich błędów, a cywilni członkowie załogi na zregenerowanie sił.


Mięśnie bolały już nieco mniej, ale Joanna dalej dużo czas spędzała w swoim pokoju. Zdążyła powysyłać długie maile do wszystkich znajomych i obejrzeć zaległe odcinki seriali, które ją interesowały. Cieszyła się, że następnego dnia wraca do pracy, bo zaczynała się nudzić. W domu nie miałaby z tym problemu, ale w stacji badawczej na odludziu bezczynność bardzo szybko dawała się we znaki. Uczoną czekała jednak miła niespodzianka. Abz postanowił złożyć jej wizytę.
- Wejdź – powiedziała, kiedy drzwi się otworzyły i kosmita nieśmiało wsunął głowę do środka. - Nie żeby mi to przeszkadzało, ale tak na przyszłość, my zazwyczaj pukamy, nim przekroczymy próg.
- Och... - speszył się Abz, ale mimo wszystko wszedł.
- Usiądź. – Joanna wskazała obok siebie miejsce na łóżku i przesunęła się z laptopem.
- Co robisz? - Mężczyzna usiadł.
- Sprawdzałam, co jeszcze mam do obejrzenia.
Abz popatrzył na ekran i choć znajdował się tam tylko pozbawiony tapety pulpit, i tak wzbudził w nim ciekawość.
- Pokaż mi coś o waszej planecie. Cokolwiek – poprosił.
Joanny wcale nie dziwiła jego żądza wiedzy. Bardzo chciała mu pomóc, ale nie była pewna, co wybrać. Istniało tyle rzeczy wartych zobaczenia. Sęk w tym, że gdyby puściła Abzowi pierwszy lepszy film czy serial, nic z tego by nie zrozumiał. Pewnie i tak wzbudziłby w nim fascynację, ale na początek wolała pokazać mu coś krótszego i skondensowanego. Dlatego po namyśle zdecydowała się na śmieszną kompilację o zwierzętach. Kiedy Abz ją zobaczył, zamiast wybuchnąć śmiechem, popadł w zachwyt. Otworzył usta z wrażenia i wlepił wzrok w monitor jak zahipnotyzowany. Niewiele brakowało, a zacząłby dotykać ekranu.
- U was jest tyle różnorodnych form życia... U nas też, ale chyba nie aż tak różnych... Macie tyle stref klimatycznych... - wymamrotał, zwracając uwagę na każdy szczegół w prezentowanym materiale. - Jak się nazywa ta istota? - wskazał w pewnym momencie.
- To żyrafa.
- Jest... właściwie nie wiem, jak to określić... Jest super.
- No jest – zachichotała Joanna.
Jako następną pokazała mu kompilację o sportach, aby przedstawić całkowicie inne aspekty życia na Ziemi. Mina Abza nie zmieniła się. Musiał się czuć jak Alicja w Krainie Czarów. Nieważne, gdzie spojrzał i gdzie poszedł, wszystko było całkowicie nowe i egzotyczne. Pewnie jako jedyna osoba w bazie nigdy nie narzekał tu na nudę, skoro nawet najzwyklejsze przedmioty codziennego użytku stanowiły dla niego skarby.
- Zaraz, znam ten sport – pokazał nagle na monitor z podekscytowaniem. - To narty!
- Macie coś takiego jak narty? - zaciekawiła się Joanna.
- Pewnie! Wszyscy Anahibianie jeżdżą na nartach od małego.
Biorąc pod uwagę fakt, że rodzinna planeta Abza była w dużej części pokryta śniegiem, to że w jego kulturze wykształcił się taki sport zdawało się logiczne.
- Ja też jeżdżę na nartach od małego. Mój tata jest instruktorem – wyjaśniła z dumą Joanna.
Abz popatrzył na nią z zachwytem. Pewnie nie sądził, że na obcej planecie znajdzie kogoś, kto miałby z nim coś wspólnego poza pracą. Kobieta w pełni odwzajemniała jego pozytywne odczucia. Zawsze było jej trudno znaleźć wspólny język z innymi ludźmi. Przez całe życie marzyła o bracie, z którym mogłaby dzielić się zainteresowaniami. Nagle okazało się, że znalazła pokrewną duszę gdzieś na końcu wszechświata.
- Mam pomysł, chodźmy się przejść. Opuśćmy bazę chociaż na chwilę – zaproponowała podekscytowana.
Nie musiała nawet pytać Abza o zdanie. Na szczęście miał pozwolenie na opuszczanie stacji, oczywiście bez nadmiernego oddalania się.
- Poczekaj, muszę coś wziąć – powiedział i wrócił na chwilę do swojej kwatery.
Oprócz granatowej służbowej kurtki ubrał coś jeszcze.
- Hilda załatwiła mi okulary z polaryzatorem dopasowanym do moich oczu – pochwalił się.
- Nieźle – uśmiechnęła się Joanna.
Ponieważ okulary miały granatowe szkła, pasowały do uniformu. Łączyły estetykę z praktycznością. Miały nieco sportowe kształty, ale pasowały też do bardziej formalnego ubioru. Można powiedzieć, że były uniwersalne.
Na Antarktydzie właśnie panowała późna wiosna. Śniegi na krótki okres topniały, odkrywając skały. Choć miejsce to wydawało się szare i puste, dla Abza musiało być cudowne. Na jego rodzinnej planecie znajdowało się sporo podobnych środowisk, ale świadomość, że oddycha się obcym powietrzem, całkowicie zmieniała postrzeganie. Ponieważ w słońcu było dość ciepło, zdjął kurtkę.
- A myślałam, że jestem wytrzymała na zimno – skomentowała Joanna.
- Wejdźmy na to wzgórze – zaproponował Abz, wskazując pagórek znajdujący się nieopodal bazy.
Jeszcze czuli nadwyrężone mięśnie, ale to ich nie zniechęciło. Dotarli na szczyt i spojrzeli na okolicę. W oddali widać było ocean, którego bezkresne wody zlewały się na horyzoncie z błękitem nieba. Ziemia dookoła była jałowa, a jednak krajobraz urzekał swoim pięknem. Przypominał Joannie Grenlandię i dopiero teraz doceniła jego wyjątkowość. Wcześniej była zbyt zaabsorbowana pracą, by zachwycać się tym, co znajduje się kilka kroków od bazy.
- Pomyśl tylko, zwykłe pustkowie, a tak tu wspaniale – powiedziała.
- Mam nadzieję, że zobaczę kiedyś też inne zakątki waszego świata.
- Ja też mam taką nadzieję – przytaknęła Joanna.


Badacze nie sądzili, że tyle planet okaże się podobnych do Ziemi. Oczywiście istniało też wiele skrajnie odmiennych, ale najbardziej interesowały ich światy zbliżone do naszego. Nie pierwszy raz eksplorowali zielone lasy obcego globu z nadzieją, że odkryją jakieś inteligentne formy życia. Złożone organizmy były dość powszechne we wszechświecie, ale znalezienie innej cywilizacji czy choćby form rozumnych nie należało już do takich prostych zadań.
Każdy sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Chen zbierał próbki skał i gleby, Hilda zajmowała się badaniem wody i mikroorganizmów, a Gareth jak zwykle miał oczy i uszy szeroko otwarte oraz palec na spuście karabinu. Joannę pochłaniało zbieranie danych dotyczących pola magnetycznego, promieniowania różnego rodzaju oraz informacji na temat całego układu gwiezdnego i zachodzących w nim zjawisk. Zaś Abz zdawał się cały czas sprawdzać coś na swoim urządzeniu przypominającym tablet.
- Do czego to tak właściwie służy? - spytała Joanna, jak zwykle zainteresowana obcą technologią.
- Właściwie to takie wielofunkcyjne urządzenie. Używam go jako uniwersalnego skanera. Przy jego pomocy mogę sprawdzić wiele rzeczy, takich jak skład atmosfery, aktywność geologiczną, a nawet oszacować, czy w promieniu stu metrów znajdują się jakieś większe organizmy – wyjaśnił.
- No i znajdują się?
- Poczekaj.
Abz parę razy wstukał coś na swoim urządzeniu i rozszerzył oczy z zaskoczenia. Wyglądało na to, że coś odkrył. Przekręcił się nieco w prawo i wskazał palcem w kierunku pobliskich krzaków.
- Tam coś jest. Coś dużego. Wygląda mi to na stado – powiedział.
Hilda spojrzała na majora z poruszeniem.
- Możemy to sprawdzić? - spytała.
- W porządku, ale pójdę pierwszy, a wy wszyscy macie być czujni. To nie zabawa w podchody.
Nikt nie zaprotestował. Wszyscy posłusznie ruszyli za dowódcą. Powoli przedarli się przez zarośla, ale nie opuścili ich, bo nagle Gareth uniósł rękę do góry, dając sygnał, że należy się zatrzymać. Badacze szybko zrozumieli dlaczego. Nad rzeką, nieopodal krzewów znajdowała się grupka kilku czteronożnych stworzeń. Każde z nich było przynajmniej wielkości tygrysa. Miały krótkie beżowe futro i masywne łapy. Przyjrzenie się ich pyskom nastręczało trudności, bo wszystkie stworzenia pochylał się nad wodopojem.
- Myślicie, że są groźne? - rzucił Chen.
- Wolę tego nie sprawdzać. Jak już sobie pooglądaliście i porobili zdjęcia, to spadamy – szepnął Gareth.
Stworzenia musiały mieć czułe uszy, bo jedno z nich uniosło łeb i dopiero wtedy badacze mieli okazję zobaczyć paszczę wypełnioną ostrymi zębami.
- Wycofujcie się – rozkazał major i uniósł karabin.
Wcale nie chciał go używać, ale przeczucie go nie zawiodło. Stworzenie rzuciło się w stronę zarośli, a Gareth wystrzelił serię bez zastanowienia. Pobiegł jako ostatni, licząc na to, że udało mu się spłoszyć resztę zwierząt, ale gdy obejrzał się za siebie, zauważył, że pozostałe osobniki go doganiają. Zatrzymał się na chwilę i wystrzelił po raz kolejny. Tym razem przyłączyła się do niego Hilda. Nie uśmiechało im się uśmiercanie obcej fauny, ale wyglądało na to, że człowiek nie miał zbytnich szans w starciu z tak dużym drapieżnikiem.
Kilka zwierząt padło, ale dwa zdołały uniknąć poważniejszych ran i pomimo użycia ostrej amunicji Gareth nie zdołał ich powalić, nim go dopadły. Jeden rzucił mu się do gardła, a drugi chwycił zębami za nogę. Majorowi udało się zachować zimną krew. Wyjął pistolet i strzelił zwierzęciu prostu w oczy. Z drugim uporała się Hilda.
- Dasz radę iść? - spytała z przejęciem lekarka, podchodząc do poturbowanego towarzysza.
Major krwawił obficie z lewego barku i prawego uda, i choć adrenalina stłumiła uczucie bólu, kiedy się podniósł, i tak jęknął. Kobieta pomogła mu wstać i podtrzymując go za ramię, poprowadziła do statku. Na szczęście znajdował się niedaleko. Jednak dowleczenie się do niego nie okazało się wcale takie proste. Kiedy tylko znaleźli się na pokładzie, Gareth legł i zwinął się z bólu. Hilda natychmiast wzięła się za udzielanie pierwszej pomocy, a pozostali obserwowali wszystko w szoku. Doświadczyli już niebezpiecznych sytuacji, ale nie takich. Ewidentnie nie przywykli do widoku krwi. Działała na wyobraźnię znacznie bardziej niż problemy techniczne ze statkiem. Uświadamiała, jak kruchą istotą był człowiek.
- Chen, umiesz tym latać, prawda? - Joanna otrząsnęła się jako pierwsza.
- Tak.
Geolog siadł ze sterami i uruchomił wszystkie systemy statku. Hilda założyła Garethowi prowizoryczne opatrunki. Trudno było określić skalę obrażeń. Rany nie wyglądały na bardzo głębokie, ale pozostawało pytanie, czy nie doszło do zakażenia jakąś obcą bakterią czy wirusem.
- Nie czujesz drętwienia, dreszczy? - spytała.
- Nie, ale boli jak cholera – syknął major.
- Zaraz będziemy na miejscu – pocieszył Chen, który zdążył wyprowadzić statek na orbitę.
Joanna szybko otworzyła kanał podprzestrzenny i skontaktowała się z bazą
- Mamy rannego – poinformowała z przejęciem. - Będziemy potrzebować sanitariuszy.
Tylko Abz się nie odzywał. Wciąż bardzo przeżywał to, co zaszło na planecie, i cały czas miał przed oczami obraz ścigających ich drapieżników. Wiedział, że wyprawy na obce światy będą niebezpieczne, ale dopiero teraz w pełni do niego dotarło, co to oznacza. Uświadomił sobie, że nadstawianie karku stanie się dla niego codziennością. Nie był pewien, czy jest gotów podjąć takie ryzyko. Miał duszę odkrywcy i ciągnęło go do eksploracji obcych światów, ale zawsze unikał pakowania się w kłopoty. Pytanie czy jedno mogło istnieć bez drugiego? Musiał jeszcze wiele przemyśleć.
Problem nie został zbagatelizowany. W bazie na podróżników czekali już sanitariusze i gdy tylko statek wylądował, weszli na pokład z noszami. Gareth był cały czas przytomny, chociaż wyglądał tak, jakby to się miało zaraz zmienić. Stęknął bezradnie, gdy sanitariusze ułożyli go na noszach, a Hilda niezwłocznie podążyła za nimi do ambulatorium. Pozostali badacze nie wiedzieli nawet, co zrobić czy powiedzieć. Po wyprawie pozostała jedynie pustka i rozgoryczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz