Rozdział VI - „W nowym składzie”
Zamiast
trafić od razu do przytulnej kwatery, zaraz po przylocie Abz został
odeskortowany do ambulatorium, gdzie poddano go kwarantannie. Hilda
musiała go zbadać i upewnić się, że nie przenosi żadnych obcych
wirusów. Do jej obowiązków należało także zdobycie informacji
na temat organizmu kosmity, aby dowiedzieć się, jak bliskie
pokrewieństwo łączy go z ludźmi. Fakt, że sześć miliardów lat
świetlnych od Ziemi istniała rasa do złudzenia przypominająca
ludzką, wydawał się nieprawdopodobny i aż trudno było uwierzyć,
że taka sytuacja jest dziełem przypadku. Wszystkie teorie na temat
tego, skąd wzięło się życie na Ziemi, stanęły pod znakiem
zapytania.
- Wykonam kilka badań, ale to nie będzie bolało –
uspokoiła Hilda, widząc że Abz się denerwuje.
Na początek
posłuchała bicia serca obcego. Dzięki temu wiedziała już, że ma
jedno, i to w tym samym miejscu, co ludzie. Następnie zmierzyła
kosmicie ciśnienie oraz temperaturę. Wszystkie wyniki skrupulatnie
zapisywała.
- Będziesz musiała mi pomóc w wyprodukowaniu dla
mnie szczepionek przeciwko tutejszym wirusom – powiedział Abz.
-
Oczywiście, to bardzo rozsądne posunięcie. Podwiń rękaw, pobiorę
krew do analizy.
Kiedy Hilda wyjęła odpowiedni sprzęt
medyczny, zobaczyła panikę w oczach obcego. Choć rzadko okazywała
emocje, tym razem zdobyła się na uśmiech, by dodać pacjentowi
otuchy.
- Wy nie używacie igieł? - spytała, przewiązując rękę
mężczyzny, który wyglądał tak, jakby miał zaraz stracić
przytomność.
- Używamy... czasami... ale i tak ich nie lubię...
- odparł Abz i przełknął ślinę.
- To naprawdę nie jest
bolesne. Postaraj się nie patrzyć.
Obcy zacisnął powieki, a
Hilda wbiła się w żyłę. Poszło jej to bardzo sprawnie i nie
sądziła, by pacjent poczuł cokolwiek poza delikatnym ukłuciem.
Nie uważała nawet, by został po tym jakiś większy ślad. Po
chwili jednak musiała poprosić o pomoc pielęgniarkę, bo Abz
zemdlał.
Wyniki badań zostały przedstawione na
specjalnym zebraniu. Nie znaleziono żadnych groźnych wirusów w
ciele obcego, ale Hilda i tak miała obowiązek zaprezentować
szczegółowy raport z jej analiz.
- Tak jak się spodziewałam,
różnice między ludźmi a Anahibianami są znikome i sprowadzają
się wyłącznie do odmienności środowisk, w których żyjemy –
podjęła. - Wynika to nie tyle z moich badań, co informacji
dostarczonych przez Abza. Ponieważ Anahibi otrzymuje znacznie
mniejszą dawkę promieniowania ultrafioletowego niż Ziemia, oraz
jest w dużej mierze pokryta śniegiem, większość istot na jej
powierzchni nie wytwarza melaniny. Innymi słowy są pozbawione
pigmentu, jak albinosi, aczkolwiek na przykładzie Abza widać, że
różni się od człowieka dotkniętego albinizmem. Przede wszystkim
jego wzrok jest bez zarzutu, a to musi oznaczać nieco inną budowę
siatkówki. Zaleciłam mu jednak, by zawsze nosił okulary
przeciwsłoneczne, gdy przebywa poza bazą, bo promieniowanie, które
dla nas jest niegroźne, w jego przypadku mogłoby uszkodzić oczy.
Będzie też musiał stosować kremy z mocnym filtrem.
- Bosko –
mruknął Gareth.
Hilda nie zwróciła na to uwagi i
kontynuowała.
- Obcy posiada obniżony próg uczucia chłodu, za
to czuje się niekomfortowo w wysokich temperaturach. Warunki
panujące w bazie uważa za odpowiednie. Temperatura jego ciała
wynosi trzydzieści pięć koma dwa stopnia Celsjusza, co wpływa też
na długość życia. Twierdzi, że ma pięćdziesiąt jeden lat. Ja
bym mu nie dała więc niż dwadzieścia pięć.
- Co z kondycją
fizyczną? - spytał Gareth.
- Odrobinę poniżej normy,
aczkolwiek nie wiem, czy jest to cecha całego gatunku, czy cecha
osobnicza.
- Cudownie, czyli mamy w drużynie gościa, który musi
nakładać na siebie tony kremu i dostaje zadyszki od noszenia
ekwipunku? - stwierdził sarkastycznie major.
- Chciałam
zauważyć, że intelektualnie przewyższa nas wszystkich –
wtrąciła się Joanna, oburzona, że Gareth tak dyskredytuje nowego
członka załogi.
- Rzeczywiście, jest bardzo inteligentny i
posiada niesamowitą pamięć – przyznała Hilda.
- Jednak kiedy
będzie trzeba przed czymś uciekać, inteligencja na wiele się nie
zda – odparł spokojnie major.
- Czy ty wreszcie zrozumiesz, że
nie jesteśmy bandą kosmicznych komandosów? - uniosła się
Joanna.
Szybko zrozumiała, że przesadziła, bo w pomieszczeniu
zapanowała cisza. Gareth jedynie spiorunował ją spojrzeniem, a
profesor Price dał wyraz swej dezaprobaty w podobny sposób. Kobieta
spuściła wzrok, zaś Peter przeniósł uwagę na oficera.
-
Rozumiem, majorze, że czułby się pan lepiej mając w drużynie
kolejnego wojskowego, a nie naukowca. Jednak proszę pamiętać, że
wasze misje mają przede wszystkim charakter badawczy. Naturalnie
pana zdolności pilota i dowódcy również są nieocenione i jeśli
uważa pan, że załoga potrzebuje dodatkowego szkolenia, ma pan
prawo takie zorganizować.
- Zajmę się tym – odpowiedział
spokojnie Gareth. Złożył ręce niemalże jak do modlitwy i zamknął
oczy.
Gdy zebranie dobiegło końca, nie wyszedł od razu, tylko
zbliżył się do Joanny i szepnął:
- Mogę cię na chwilę
prosić?
Kobieta czuła, że rozmowa nie będzie należała do
przyjemnych, ale podążyła za majorem do jego kwatery. Dobrze
skrywał swoje emocje, co potęgowało dyskomfort Joanny, bo nic nie
deprymowało bardziej niż mina pokerzysty. Swym znudzonym
spojrzeniem kobieta dała do zrozumienia, jak bardzo nie odpowiada
jej ta sytuacja.
- Ten twój nagły wybuch na zebraniu, co to
miało znaczyć? - spytał Gareth głosem ojca besztającego
dziecko.
- Może trochę przesadziłam – przyznała Joanna. -
Ale nie podoba mi się ta twoja nieuzasadniona niechęć względem
Abza.
- Mi się nie podoba twoja nieuzasadniona słabość do
niego.
Zarzut majora uraził kobietę. Zachowała jednak spokój
i jedynie rozszerzyła oczy w zdziwieniu.
- Słabość? Po prostu
zdążyłam go lepiej poznać podczas przesłuchania i czuję, że
można mu zaufać.
- Mniejsza z tym, nie o tym chciałem
porozmawiać. Do tej pory szedłem ci na ustępstwa i przymykałem
oko na twoje próby wywyższania się. Ty jesteś mózgiem operacji w
sprawach naukowych, więc potrafiłem uszanować wiele twoich
decyzji. Zapominasz jednak, że wciąż ja tu dowodzę, a do
przełożonego należy zwracać się z szacunkiem.
- Pamiętaj, że
jestem cywilem.
- Dlatego nie każę ci salutować ani nawet
zwracać się do mnie „majorze”. Jednak w każdym zawodzie
istnieje jakaś hierarchia. Jestem twoim szefem, a szefowi należy
się szacunek. Wiem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale okazuj mi go
chociaż na służbie. Rektorowi na swojej uczelni też pyskowałaś?
Od samego początku przemowy aż do końca Gareth zachowywał
spokój. Wojskowa dyscyplina dała o sobie znać. Nawet nie podniósł
głosu. Zaś Joanna w ogóle nie wiedziała, co powiedzieć. Często
nie zgadzała się z majorem, ale tym razem musiała przyznać mu
rację. Poczuła się zażenowana.
- Przepraszam... -
westchnęła.
- I uwierz mi, nie darzę twojego kolegi kosmity
nienawiścią. Po prostu jestem sceptycznie do niego nastawiony.
-
Cóż... idę pokazać mu jego kwaterę... - rzuciła jeszcze Joanna
zmieszana i wyszła, szczęśliwa, że znalazła pretekst, by
zakończyć kłopotliwą rozmowę.
- Proszę bardzo.
Trochę skromnie, ale na takim odludziu trudno o coś lepszego –
powiedziała Joanna, wprowadzając Abza do jego nowego pokoju.
Każda kwatera była wyposażona w podobny sposób,
czyli tylko w podstawowe meble. Znajdowało się w niej łóżko, z
gładką białą pościelą, stolik, szafka i parę półek. Baza
była szczelnie zabezpieczona na wypadek problemów z obcymi formami
życia, więc w pokojach brakowało okien. Do tego wszystko dookoła
miało szare i metaliczne barwy, trochę jak w futurystycznej stacji
kosmicznej.
- Da się przyzwyczaić – zapewniła Joanna.
Jednak Abz nie wyglądał na osobę, która wymaga pocieszenia.
Rzucił bagaże i zaczął się rozglądać z zachwytem. Najpierw
podszedł do łóżka i z namaszczeniem dotknął pościeli. Gładził
ją i wąchał niczym egzotyczne sukno. Podniósł róg kołdry i
przyłożył do policzka, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- W
porządku? - spytała Joanna, nie do końca pewna, jak powinna
odebrać jego reakcję.
- O tak, wszystko tu jest wspaniałe –
odpowiedział Abz z zachwytem.
Podszedł do ściany i również
ją dotknął, badając jej strukturę. Przejechał wzdłuż niej
dłonią, następnie zrobił to samo z półką. Z zafascynowaniem
przyglądał się każdej nierówności, każdemu kantowi i
wypukłości. Z radością biegał od miejsca do miejsca, wszystko
otwierając i macając.
- Wybacz, po prostu nigdy nie byłem na
obcej planecie – wyznał z zażenowaniem, gdy zdał sobie sprawę,
jak komicznie muszą wyglądać jego poczynania.
- Rozumiem –
odparła Joanna z uśmiechem, przypominając sobie, jakie jej
wydawało się wszystko fascynujące, gdy znalazła się na planecie
obcych. - Zbliża się pora obiadu. Myślę, że moglibyśmy od razu
iść do kantyny. - A właśnie, na krześle leży twój nowy
uniform.
Abz jeszcze bardziej się rozochocił i zaczął
badawczo oglądać strój, niczym dziewczyna chcąca wybrać idealną
sukienkę na studniówkę. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, odłożył
go na miejsce i uniósł tunikę.
- Czekaj, czekaj –
powstrzymała go Joanna. - Chyba nie będziesz się przebierać
teraz?
- Czemu nie?
Brak wiedzy Abza na temat ziemskich
zwyczajów sprawił, że zabrzmiał bardzo naiwnie, ale Joanna to
zrozumiała. Gdyby ona trafiła do domu z innej epoki, pewnie też by
się wygłupiła.
- Raczej nie przebieramy się w czyimś
towarzystwie – wyjaśniła.
- Och... - Obcy się zarumienił i
zaprzestał swych działań.
Joanna zostawiła go na chwilę samego, a gdy Abz był
już gotowy, zaprowadziła go na stołówkę. Choć zdążył ubrać
uniform i nie wyglądał już tak obco, ludzie przyglądali się mu z
zaciekawieniem. Nie sposób było nie zauważyć jego dyskomfortu.
-
Nie martw się, przyzwyczają się – pocieszyła go Joanna, gdy
wraz z pozostałymi członkami drużyny siedzieli przy stole.
Aby przestać się przejmować ciekawskimi spojrzeniami, Abz
przeniósł swoją uwagę na to, co miał na talerzu. Obiad
składający się z ziemniaków, mięsa i zestawu surówek wyglądał
dość pospolicie, ale nie dla kosmity.
- Nie boisz się, że może
ci to zaszkodzić? - spytała Hilda.
- Muszę zacząć się
przyzwyczajać do tutejszych produktów. Poza tym nasze ciała
przyswajają te same substancje, powinno być w porządku. - Abz,
uniósł nóż i widelec, a następnie przyjrzał się im z
zaciekawieniem.
- Popatrz, tak to się robi. - Joanna pospieszyła
z pomocą i pokazała obcemu, jak poprawnie trzymać sztućce i
używać ich.
- To czym wy jecie? - wtrącił Chen.
- Rękami.
Samymi rękami – odparł obcy. - Przecież to logiczne. Jedzenie
przygotowuje się rękami, więc również je się rękami.
-
Jakby na to nie patrzeć, to ma sens – przyznała Hilda. - W
Indiach tak jedzą.
Abz podłapał w mig nową technikę i
zaczął naśladować koleżankę. Szło mu powoli, ale poprawnie.
Ludzi zaskoczyło, z jaką łatwością przyszła mu nauka.
-
Dobry jesteś – skomentowała Joanna.
- Posiadam wysokie
umiejętności adaptacyjne. To jeden z powodów, dla których mnie
wybrano. Powinienem zacząć uczyć się waszego języka. Przecież
nie będę wszczepiał czipa każdemu, z kim chciałbym porozmawiać.
Przyszedł czas na spróbowanie posiłku. Najpierw Abz ugryzł
kawałek mięsa, żując w zamyśleniu, jakby próbował określić,
czy odpowiada mu ten smak. Potem zrobił to samo z ziemniakami i
surówkami. Następnie sięgnął do miseczki, w której znajdował
się budyń waniliowy i jego również spróbował. Wyraz twarzy
kosmity nieco się zmienił. Wyglądało na to, że smak deseru
przypadł mu do gustu. Wziął więc nóż, zanurzył w budyniu i
rozsmarował go na ziemniakach i mięsie. Wszyscy pozostali
członkowie załogi oderwali się na chwilę od własnego posiłku i
zaczęli przyglądać się poczynaniom Abza w zdumieniu. Obcy po raz
kolejny spróbował produktów na talerzu i tym razem uśmiechnął
się z satysfakcją. W szczególności delektował się ziemniakami z
budyniem, podczas gdy koledzy obserwowali go w milczeniu.
-
Popełniłem jakąś gafę? - Przejął się Abz.
- Ależ skąd,
smacznego – skomentował jak gdyby nigdy nic Gareth i napił się
soku, ukrywając rozbawienie.
Pierwsza misja w nowym
składzie miała mieć charakter czysto szkoleniowy. Joanna nie znała
na pamięć współrzędnych wszystkich światów, które zostały do
tej pory odwiedzone, więc nie umiała stwierdzić, gdzie Gareth ich
zabiera. Major powiedział jedynie, że to miłe miejsce, idealne na
ćwiczenia. Nie chciał zdradzić żadnych szczegółów, jakby
szykował wyjątkową niespodziankę, a jego dobry humor bardziej
niepokoił, niż cieszył.
- Naprawdę muszę w tym brać udział?
- mruknęła Hilda.
- Przyda mi się pomoc. Poza tym trochę ruchu
ci nie zaszkodzi – odparł Gareth.
Nim wylądowali, załoga
miała okazję przyjrzeć się planecie, na którą zmierzała.
Rzeczywiście zdawała się przyjemna i przypominała Ziemię.
Ogromne zielone lasy przybliżały się z zawrotną prędkością.
Musiała to być bezpieczna planeta, skoro Gareth wybrał ją na
szkolenie. Jednak wszyscy odnosili wrażenie, że jest w tym jakiś
haczyk. Po szczęśliwym lądowaniu major zatarł dłonie i wstał.
-
No to zapraszam na świeże powietrze – wskazał wyjście z dziwnym
zadowoleniem.
Pozostali czuli się niepewnie, więc nikt nie
wstał. Hilda, po tym, jak Gareth na nią patrzył, domyśliła się,
że jej rola ma się sprowadzać do dawania dobrego przykładu.
Przewróciła oczami i wstała.
- Chodźmy... - westchnęła.
-
Zaczekaj! - Joanna ją nagle powstrzymała i sprawdziła odczyty
czujników statku. - Grawitacja na tej planecie jest półtora razy
większa niż na Ziemi.
- Zepsułaś moją niespodziankę –
rzekł Gareth zawiedzionym głosem.
Nikt z załogi nie wyglądał
na zadowolonego, ale nawet Joanna nie śmiała zaprotestować. Lepiej
było zacisnąć zęby i przetrwać szkolenie. Już pierwsze kroki
na powierzchni uświadomiły badaczy, że nie będzie lekko. Abz,
który liczył na zebranie jakichś ciekawych danych, uznał że
używanie skanera w tych warunkach będzie zbyt męczące i
postanowił tym razem sobie to darować. Zresztą Gareth i tak by mu
na to nie pozwolił, bo miał inne plany co do swoich kompanów.
-
No to trochę pobiegamy – powiedział. - Za mną!
Ze zbolałym
wyrazem twarzy każdy z osobna podążył za majorem. Najpierw Chen,
potem Joanna, za nią Abz, a na końcu Hilda. Mieli nadzieję, że
Gareth sam szybko się zmęczy, bo czuli się tak, jakby ktoś
przypiął im do ciała żelazne obciążniki. Nogi zaczynały już
boleć po kilkunastu minutach. Dobrze chociaż, że gęsta atmosfera
była bogata w tlen.
Jako pierwszy padł Abz. Po prostu położył
się na wznak na trawie. Niedługo później Joanna i Chen usiedli
zdyszani. Hilda była jeszcze w stanie biec, ale Gareth uznał, że
nie ma sensu kontynuować z tylko jedną osobą.
- Abz, nie leż
tak, bo cię słoneczko spali! - krzyknął.
- Nie spali... Gęsta
atmosfera... - wymamrotał obcy.
Major nie zamierzał tracić na
niego czasu i postanowił od razu przejść do następnego zadania.
-
No, wystarczy tego odpoczywania. Robić pompki! - rozkazał.
Jego słowa nie zostały przyjęte z entuzjazmem. Chen i Joanna
popatrzyli na siebie porozumiewawczo wzrokiem pełnym zwątpienia, a
Hilda westchnęła. Jako jedyna była w stanie zrobić kilka pompek,
chyba że liczyć dwie „prawie-pompki” w wykonaniu Chena. Ale
Garetha to nie zniechęciło. Nakazał załodze powrót pod statek i
przygotował broń do dalszych ćwiczeń. Najpierw wręczył pistolet
Joannie, która popatrzyła na majora z niechęcią.
-
Przerabialiśmy to już na pierwszym szkoleniu – powiedziała
znudzona.
- Po tym szkoleniu nie ustrzelilibyście nawet kulawego
hipopotama – Major podał pistolet Chenowi.
Kiedy doszedł do
Abza, zmierzył go nieufnym spojrzeniem i pozwolił sobie na chwilę
namysłu.
- Może na razie lepiej nie – stwierdził i
powstrzymał się przed przekazaniem obcemu broni.
Sprawy nie potoczyły się najlepiej. Gareth zdawał sobie sprawę,
że jego działania przyniosły efekt odwrotny do zamierzonego. Nie
spodziewał się, że tak się stanie, ale jednak czuł się winny.
-
Co z nimi? - spytał Hildę.
- Nic poważnego. Nadwyrężyli sobie
mięśnie i dostali kilka dni wolnego – wyjaśniła. - Muszę
przyznać, że przesadziłeś. Nawet ja mam zakwasy.
- Wiesz, że
chciałem dobrze.
- Wiem, ale pamiętaj, że to nie komandosi.
Powinieneś zacząć od czegoś lżejszego.
Tym razem Gareth
przyznał się do porażki i przytaknął Hildzie. Miał czas na
przeanalizowanie swoich błędów, a cywilni członkowie załogi na
zregenerowanie sił.
Mięśnie bolały już nieco mniej,
ale Joanna dalej dużo czas spędzała w swoim pokoju. Zdążyła
powysyłać długie maile do wszystkich znajomych i obejrzeć zaległe
odcinki seriali, które ją interesowały. Cieszyła się, że
następnego dnia wraca do pracy, bo zaczynała się nudzić. W domu
nie miałaby z tym problemu, ale w stacji badawczej na odludziu
bezczynność bardzo szybko dawała się we znaki. Uczoną czekała
jednak miła niespodzianka. Abz postanowił złożyć jej wizytę.
-
Wejdź – powiedziała, kiedy drzwi się otworzyły i kosmita
nieśmiało wsunął głowę do środka. - Nie żeby mi to
przeszkadzało, ale tak na przyszłość, my zazwyczaj pukamy, nim
przekroczymy próg.
- Och... - speszył się Abz, ale mimo
wszystko wszedł.
- Usiądź. – Joanna wskazała obok siebie
miejsce na łóżku i przesunęła się z laptopem.
- Co robisz? -
Mężczyzna usiadł.
- Sprawdzałam, co jeszcze mam do
obejrzenia.
Abz popatrzył na ekran i choć znajdował się tam
tylko pozbawiony tapety pulpit, i tak wzbudził w nim ciekawość.
-
Pokaż mi coś o waszej planecie. Cokolwiek – poprosił.
Joanny wcale nie dziwiła jego żądza wiedzy. Bardzo chciała mu
pomóc, ale nie była pewna, co wybrać. Istniało tyle rzeczy
wartych zobaczenia. Sęk w tym, że gdyby puściła Abzowi pierwszy
lepszy film czy serial, nic z tego by nie zrozumiał. Pewnie i tak
wzbudziłby w nim fascynację, ale na początek wolała pokazać mu
coś krótszego i skondensowanego. Dlatego po namyśle zdecydowała
się na śmieszną kompilację o zwierzętach. Kiedy Abz ją
zobaczył, zamiast wybuchnąć śmiechem, popadł w zachwyt. Otworzył
usta z wrażenia i wlepił wzrok w monitor jak zahipnotyzowany.
Niewiele brakowało, a zacząłby dotykać ekranu.
- U was jest
tyle różnorodnych form życia... U nas też, ale chyba nie aż tak
różnych... Macie tyle stref klimatycznych... - wymamrotał,
zwracając uwagę na każdy szczegół w prezentowanym materiale. -
Jak się nazywa ta istota? - wskazał w pewnym momencie.
- To
żyrafa.
- Jest... właściwie nie wiem, jak to określić... Jest
super.
- No jest – zachichotała Joanna.
Jako następną
pokazała mu kompilację o sportach, aby przedstawić całkowicie
inne aspekty życia na Ziemi. Mina Abza nie zmieniła się. Musiał
się czuć jak Alicja w Krainie Czarów. Nieważne, gdzie spojrzał i
gdzie poszedł, wszystko było całkowicie nowe i egzotyczne. Pewnie
jako jedyna osoba w bazie nigdy nie narzekał tu na nudę, skoro
nawet najzwyklejsze przedmioty codziennego użytku stanowiły dla
niego skarby.
- Zaraz, znam ten sport – pokazał nagle na
monitor z podekscytowaniem. - To narty!
- Macie coś takiego jak
narty? - zaciekawiła się Joanna.
- Pewnie! Wszyscy Anahibianie
jeżdżą na nartach od małego.
Biorąc pod uwagę fakt, że
rodzinna planeta Abza była w dużej części pokryta śniegiem, to
że w jego kulturze wykształcił się taki sport zdawało się
logiczne.
- Ja też jeżdżę na nartach od małego. Mój tata
jest instruktorem – wyjaśniła z dumą Joanna.
Abz popatrzył
na nią z zachwytem. Pewnie nie sądził, że na obcej planecie
znajdzie kogoś, kto miałby z nim coś wspólnego poza pracą.
Kobieta w pełni odwzajemniała jego pozytywne odczucia. Zawsze było
jej trudno znaleźć wspólny język z innymi ludźmi. Przez całe
życie marzyła o bracie, z którym mogłaby dzielić się
zainteresowaniami. Nagle okazało się, że znalazła pokrewną duszę
gdzieś na końcu wszechświata.
- Mam pomysł, chodźmy się
przejść. Opuśćmy bazę chociaż na chwilę – zaproponowała
podekscytowana.
Nie musiała nawet pytać Abza o zdanie. Na
szczęście miał pozwolenie na opuszczanie stacji, oczywiście bez
nadmiernego oddalania się.
- Poczekaj, muszę coś wziąć –
powiedział i wrócił na chwilę do swojej kwatery.
Oprócz
granatowej służbowej kurtki ubrał coś jeszcze.
- Hilda
załatwiła mi okulary z polaryzatorem dopasowanym do moich oczu –
pochwalił się.
- Nieźle – uśmiechnęła się Joanna.
Ponieważ okulary miały granatowe szkła, pasowały do uniformu.
Łączyły estetykę z praktycznością. Miały nieco sportowe
kształty, ale pasowały też do bardziej formalnego ubioru. Można
powiedzieć, że były uniwersalne.
Na Antarktydzie właśnie
panowała późna wiosna. Śniegi na krótki okres topniały,
odkrywając skały. Choć miejsce to wydawało się szare i puste,
dla Abza musiało być cudowne. Na jego rodzinnej planecie znajdowało
się sporo podobnych środowisk, ale świadomość, że oddycha się
obcym powietrzem, całkowicie zmieniała postrzeganie. Ponieważ w
słońcu było dość ciepło, zdjął kurtkę.
- A myślałam, że
jestem wytrzymała na zimno – skomentowała Joanna.
- Wejdźmy
na to wzgórze – zaproponował Abz, wskazując pagórek znajdujący
się nieopodal bazy.
Jeszcze czuli nadwyrężone mięśnie, ale
to ich nie zniechęciło. Dotarli na szczyt i spojrzeli na okolicę.
W oddali widać było ocean, którego bezkresne wody zlewały się na
horyzoncie z błękitem nieba. Ziemia dookoła była jałowa, a
jednak krajobraz urzekał swoim pięknem. Przypominał Joannie
Grenlandię i dopiero teraz doceniła jego wyjątkowość. Wcześniej
była zbyt zaabsorbowana pracą, by zachwycać się tym, co znajduje
się kilka kroków od bazy.
- Pomyśl tylko, zwykłe pustkowie, a
tak tu wspaniale – powiedziała.
- Mam nadzieję, że zobaczę
kiedyś też inne zakątki waszego świata.
- Ja też mam taką
nadzieję – przytaknęła Joanna.
Badacze nie sądzili,
że tyle planet okaże się podobnych do Ziemi. Oczywiście istniało
też wiele skrajnie odmiennych, ale najbardziej interesowały ich
światy zbliżone do naszego. Nie pierwszy raz eksplorowali zielone
lasy obcego globu z nadzieją, że odkryją jakieś inteligentne
formy życia. Złożone organizmy były dość powszechne we
wszechświecie, ale znalezienie innej cywilizacji czy choćby form
rozumnych nie należało już do takich prostych zadań.
Każdy
sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Chen zbierał próbki skał i
gleby, Hilda zajmowała się badaniem wody i mikroorganizmów, a
Gareth jak zwykle miał oczy i uszy szeroko otwarte oraz palec na
spuście karabinu. Joannę pochłaniało zbieranie danych dotyczących
pola magnetycznego, promieniowania różnego rodzaju oraz informacji
na temat całego układu gwiezdnego i zachodzących w nim zjawisk.
Zaś Abz zdawał się cały czas sprawdzać coś na swoim urządzeniu
przypominającym tablet.
- Do czego to tak właściwie służy? -
spytała Joanna, jak zwykle zainteresowana obcą technologią.
-
Właściwie to takie wielofunkcyjne urządzenie. Używam go jako
uniwersalnego skanera. Przy jego pomocy mogę sprawdzić wiele
rzeczy, takich jak skład atmosfery, aktywność geologiczną, a
nawet oszacować, czy w promieniu stu metrów znajdują się jakieś
większe organizmy – wyjaśnił.
- No i znajdują się?
-
Poczekaj.
Abz parę razy wstukał coś na swoim urządzeniu i
rozszerzył oczy z zaskoczenia. Wyglądało na to, że coś odkrył.
Przekręcił się nieco w prawo i wskazał palcem w kierunku
pobliskich krzaków.
- Tam coś jest. Coś dużego. Wygląda mi to
na stado – powiedział.
Hilda spojrzała na majora z
poruszeniem.
- Możemy to sprawdzić? - spytała.
- W porządku,
ale pójdę pierwszy, a wy wszyscy macie być czujni. To nie zabawa w
podchody.
Nikt nie zaprotestował. Wszyscy posłusznie ruszyli
za dowódcą. Powoli przedarli się przez zarośla, ale nie opuścili
ich, bo nagle Gareth uniósł rękę do góry, dając sygnał, że
należy się zatrzymać. Badacze szybko zrozumieli dlaczego. Nad
rzeką, nieopodal krzewów znajdowała się grupka kilku
czteronożnych stworzeń. Każde z nich było przynajmniej wielkości
tygrysa. Miały krótkie beżowe futro i masywne łapy. Przyjrzenie
się ich pyskom nastręczało trudności, bo wszystkie stworzenia
pochylał się nad wodopojem.
- Myślicie, że są groźne? -
rzucił Chen.
- Wolę tego nie sprawdzać. Jak już sobie
pooglądaliście i porobili zdjęcia, to spadamy – szepnął
Gareth.
Stworzenia musiały mieć czułe uszy, bo jedno z nich
uniosło łeb i dopiero wtedy badacze mieli okazję zobaczyć paszczę
wypełnioną ostrymi zębami.
- Wycofujcie się – rozkazał
major i uniósł karabin.
Wcale nie chciał go używać, ale
przeczucie go nie zawiodło. Stworzenie rzuciło się w stronę
zarośli, a Gareth wystrzelił serię bez zastanowienia. Pobiegł
jako ostatni, licząc na to, że udało mu się spłoszyć resztę
zwierząt, ale gdy obejrzał się za siebie, zauważył, że
pozostałe osobniki go doganiają. Zatrzymał się na chwilę i
wystrzelił po raz kolejny. Tym razem przyłączyła się do niego
Hilda. Nie uśmiechało im się uśmiercanie obcej fauny, ale
wyglądało na to, że człowiek nie miał zbytnich szans w starciu z
tak dużym drapieżnikiem.
Kilka zwierząt padło, ale dwa
zdołały uniknąć poważniejszych ran i pomimo użycia ostrej
amunicji Gareth nie zdołał ich powalić, nim go dopadły. Jeden
rzucił mu się do gardła, a drugi chwycił zębami za nogę.
Majorowi udało się zachować zimną krew. Wyjął pistolet i
strzelił zwierzęciu prostu w oczy. Z drugim uporała się Hilda.
-
Dasz radę iść? - spytała z przejęciem lekarka, podchodząc do
poturbowanego towarzysza.
Major krwawił obficie z lewego barku
i prawego uda, i choć adrenalina stłumiła uczucie bólu, kiedy się
podniósł, i tak jęknął. Kobieta pomogła mu wstać i
podtrzymując go za ramię, poprowadziła do statku. Na szczęście
znajdował się niedaleko. Jednak dowleczenie się do niego nie
okazało się wcale takie proste. Kiedy tylko znaleźli się na
pokładzie, Gareth legł i zwinął się z bólu. Hilda natychmiast
wzięła się za udzielanie pierwszej pomocy, a pozostali obserwowali
wszystko w szoku. Doświadczyli już niebezpiecznych sytuacji, ale
nie takich. Ewidentnie nie przywykli do widoku krwi. Działała na
wyobraźnię znacznie bardziej niż problemy techniczne ze statkiem.
Uświadamiała, jak kruchą istotą był człowiek.
- Chen, umiesz
tym latać, prawda? - Joanna otrząsnęła się jako pierwsza.
-
Tak.
Geolog siadł ze sterami i uruchomił wszystkie systemy
statku. Hilda założyła Garethowi prowizoryczne opatrunki. Trudno
było określić skalę obrażeń. Rany nie wyglądały na bardzo
głębokie, ale pozostawało pytanie, czy nie doszło do zakażenia
jakąś obcą bakterią czy wirusem.
- Nie czujesz drętwienia,
dreszczy? - spytała.
- Nie, ale boli jak cholera – syknął
major.
- Zaraz będziemy na miejscu – pocieszył Chen, który
zdążył wyprowadzić statek na orbitę.
Joanna szybko
otworzyła kanał podprzestrzenny i skontaktowała się z bazą
-
Mamy rannego – poinformowała z przejęciem. - Będziemy
potrzebować sanitariuszy.
Tylko Abz się nie odzywał. Wciąż
bardzo przeżywał to, co zaszło na planecie, i cały czas miał
przed oczami obraz ścigających ich drapieżników. Wiedział, że
wyprawy na obce światy będą niebezpieczne, ale dopiero teraz w
pełni do niego dotarło, co to oznacza. Uświadomił sobie, że
nadstawianie karku stanie się dla niego codziennością. Nie był
pewien, czy jest gotów podjąć takie ryzyko. Miał duszę odkrywcy
i ciągnęło go do eksploracji obcych światów, ale zawsze unikał
pakowania się w kłopoty. Pytanie czy jedno mogło istnieć bez
drugiego? Musiał jeszcze wiele przemyśleć.
Problem nie został
zbagatelizowany. W bazie na podróżników czekali już sanitariusze
i gdy tylko statek wylądował, weszli na pokład z noszami. Gareth
był cały czas przytomny, chociaż wyglądał tak, jakby to się
miało zaraz zmienić. Stęknął bezradnie, gdy sanitariusze ułożyli
go na noszach, a Hilda niezwłocznie podążyła za nimi do
ambulatorium. Pozostali badacze nie wiedzieli nawet, co zrobić czy
powiedzieć. Po wyprawie pozostała jedynie pustka i rozgoryczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz