Rozdział
XIV - „Poszukiwania”
Targ niewolników znajdował się
na głównym placu miasta. Abz niezmiernie się cieszył, że osoba,
która zaprojektowała to miejsce, zadbała o zadaszenie, bo nie
wyobrażał sobie siedzenia w pełnym słońcu przez cały dzień.
Zwłaszcza że miał na sobie tylko spodnie, podobnie jak pozostali
niewolnicy. Nosił obrożę, do której przypięto łańcuch
połączony ze sklepieniem metalowego dachu. Był na tyle długi, że
pojmani nie musieli przebywać w pozycji stojącej. Dlatego Abz
usiadł i zamknął oczy, by choć odrobinę dać im odpocząć od
szkodliwego działania promieni ultrafioletowych. Wyglądało to tak,
jakby medytował. Udało mu się opanować panikę i wierzył, że
jego przyjaciele pędzą mu już na ratunek.
- Dlaczego masz
zamknięte oczy? - usłyszał nagle damski głos.
Spojrzał
przed siebie i zobaczył, że przed podestem stoi kobieta z czerwoną
parasolką. Miała rude kręcone włosy oraz równie ognistą suknię,
która opinała jej ciało. Usta wymalowane krwistoczerwoną szminką
kontrastowały z jej jasną cerą. Była ładna, bardzo ładna, i
wyglądała na bogatą.
- Chronię je przed światłem słonecznym
– wyjaśnił Abz, zapatrzony w kobietę.
- Jesteś z północy?
-
Hmm... Tak...
W albinosie wezbrało uczucie ulgi. Nie wiedział,
kiedy przyjaciołom uda go się odnaleźć, ale czuł, że u tej pani
będzie mu lepiej niż w rękach handlarzy. Do czego mógł być jej
potrzebny? Jako lokaj? Jako towarzystwo? A może jedno i drugie? Tak
czy siak brzmiało to nieźle. Nie uśmiechała mu się co prawda
perspektywa niewoli, ale widział w tym mniejsze zło.
- Jest pani
zainteresowana? Jak chce go pani dokładniej obejrzeć, to zapraszam
na zaplecze – zaproponował ubrany na beżowo szef handlarzy.
-
Nie trzeba... Ciekawy okaz, ale szukam kogoś większej postury –
wyjaśniła kobieta.
- A to proszę tędy...
Abz spojrzał na
dziewczynę zawiedzionymi oczami, gdy ta posyłała mu ostatni
uśmiech, oddalając się od niego wraz z handlarzem. Jednak nie
poszło po myśli Anahibianina. Westchnął, ale dostrzegał pozytywy
zaistniałej sytuacji. Im dłużej tu siedział, tym większa była
szansa, że przyjaciele zdołają go dogonić.
- Jak zwykle szukam
jakichś sprawnych fizycznie facetów do mojego kamieniołomu. - Tym
razem usłyszał wyraźnie męski głos.
Uniósł wzrok i
zobaczył łysego, przysadzistego pana w pozłacanym płaszczu i z
mnóstwem pierścieni na palcach. Nie wyglądał groźnie, ale Abz
skrzywił się na samą myśl, że mógłby trafić w jego ręce.
- Nie ma problemu. Jak zwykle mam takich pod dostatkiem
– powiedział handlarz, który najwyraźniej znał się już z tym
klientem. - Proszę, ten jest silny, ten też, ten też...
Abz
wzdrygnął się, kiedy poczuł wielką łapę na swoim ramieniu.
-
Ten też powinien dać radę – dokończył handlarz.
Kiedyś
dumny ze swej nowej rzeźby ciała, teraz Abz zaczynał żałować
tych wszystkich treningów z Garethem.
- Świetnie, biorę tych
czterech – rzekł ucieszony klient.
Abz popatrzył na nie
niego w szoku.
- Kamieniołom? - przełknął ślinę. - To nie
jest dobry pomysł... Słońce mi szkodzi i...
- Wszyscy z północy
tak mówią, a potem jakoś dają radę – przerwał mu kupiec. -
Bądź tak dobry i załaduj ich do mojego transportera – zwrócił
się do handlarza.
Nie na taki bieg wydarzeń liczył Abz.
Ponownie wpadł w popłoch i zdał sobie sprawę, że jeśli w jakiś
sposób nie zaznaczy tu swojej obecności, przyjaciele mogą go
prędko nie ujrzeć. Co jednak należało zrobić? Był obserwowany,
pilnowany i na smyczy. Jedyne, co mu pozostawało, to zwrócić na
siebie uwagę na tyle, by przypadkowi ludzie go zapamiętali. Wtedy
kompanom byłoby łatwiej dowiedzieć się o jego losie. Już miał
zacząć krzyczeć i robić zamieszanie, gdy nagle został
potraktowany paralizatorem w kształcie laski. Całe jego ciało
przeszył ból, mięśnie odmówiły posłuszeństwa i dwóch
pomocników kupca musiało go przytrzymać.
- Wielu już próbowało
urządzać cyrki, więc wyczuwam, kiedy to może nastąpić –
wyjaśnił handlarz z paralizatorem w ręku. - Zabierzcie go stąd!
Badacze się spieszyli, ale na plac dotarli po zamknięciu targu.
Jedynym, co wskazywało na to, że trafili we właściwe miejsce,
były duże zadaszone podesty z łańcuchami zwisającymi ze
sklepienia. Po niewolnikach nie zostało ani śladu. Jednak
przyjaciele nie tracili nadziei, bo wciąż mogli się dowiedzieć, w
czyje ręce trafił Abz. Wystarczyło popytać. Wokół rynku stało
wiele sklepów i straganów. Ktoś musiał coś zauważyć.
Podeszli do budki z napojami i zauważyli, że za ladą stoi
uśmiechnięty mężczyzna przy kości z czarnymi kręconymi włosami.
Z tej perspektywy miał doskonały widok na targ.
- Przepraszam,
byli tu dziś handlarze niewolników? - spytała grzecznie Joanna.
-
Oczywiście, jak każdego miesiąca – odparł mężczyzna,
układając szklanki.
- A był może wśród pojmanych białowłosy
mężczyzna?
- Nie odpowiem ci na to pytanie, moja droga, bo
miałem ręce pełne roboty. Nawet nie miałem czasu się przyjrzeć.
A co, szukacie przyjaciela?
- Tak – odparł Gareth, zaskoczony,
że mężczyzna od razu domyślił się, o co chodzi.
- Cóż...
Pytajcie dalej. Ktoś musiał go widzieć. A w międzyczasie możecie
zacząć zbierać pieniądze na jego wykupienie. W pośpiechu nic nie
zdziałacie.
- Nie zamierzamy go wykupywać, tylko odbić. - Chen
zmarszczył brwi.
Mężczyzna na chwilę zamilkł, widząc
determinację podróżników.
- Dam wam radę, nie róbcie tego.
Myślicie, że nikt nie próbował? To się z reguły źle kończy.
-
Dziękujemy za troskę – rzekła Joanna i poszła pytać w innych
miejscach.
Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Większość
sprzedawców wyjaśniała, że była zbyt zajęta, by zwrócić
uwagę, jakie osoby pojawiły się na targu. Ale w końcu badacze
trafili na jakiś trop.
- Białowłosy mężczyzna? - zastanowiła
się właścicielka straganu z biżuterią. - Jakiś młody?
- Tak
– ucieszyła się Joanna, mając nadzieję, że tym razem się
czegoś dowie.
- Rzeczywiście był tam taki. Zwróciłam na niego
uwagę, bo nawet przystojny.
- Nie wie pani, kto go kupił? -
spytał major.
- Oj, niestety. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że
taki tu się przewinął.
Dla przyjaciół ta wiadomość była
już wystarczająco dużym pocieszeniem, by poczuli, że odnieśli
sukces. Wiedzieli, że trafili w dobre miejsce, wiedzieli, że Abz
żyje. Istniała nikła szansa, że chodziło o kogoś innego. Nie
spotkali tu nikogo o tak jasnych włosach.
- Co dalej? - spytała
Hilda dowódcy w oczekiwaniu na rozkazy.
- Będziemy wypytywać
innych ludzi, aż dowiemy się czegoś więcej. Nie wiem, jak długo
to potrwa, ale wypadałoby zdobyć jakieś pieniądze – powiedział
Gareth, rozglądając się dookoła.
Nauakuszut było dużą
miejscowością jak na tutejsze standardy. Nie ogromną, ale
dorównującą wielkością rodzinnemu miastu Joanny, czyli stolicy
Tatr. Poszukiwania Abza mogły równie dobrze zająć jeden dzień,
jak i tydzień lub miesiąc.
- Gdzieś w pobliżu powinien być
jakiś jarmark. To najlepsze miejsce na szybki zarobek. Na
zasięgnięcie języka w sumie też – zauważył Derks.
- Chyba
nie chcesz kraść? - spytał zaniepokojony Chen.
- Oczywiście,
że nie. Chodźcie za mną.
Po przejściu kilku ulic i popytaniu
mieszkańców, badacze szybko trafili na jarmark. Panowała na nim
tak wesoła atmosfera, że prawie zapomnieli, w jak niegościnnym
świecie się znaleźli. Można tu było kupić napoje i pieczone
szczury, a przynajmniej coś, co je przypominało. Na dodatek liczne
stragany oferowały towary różnej maści. Nie brakowało też
rozrywek. Uliczni grajkowie, magicy pokazujący sztuczki – oni
wszyscy liczyli na szybki i łatwy zarobek, umilając ludziom czas.
Do tego istniała możliwość zdobycia nagród w różnych grach
rodem z wesołego miasteczka. Po Wielkim Turnieju badacze mieli
pewien niesmak, ale te dyscypliny zdawały się dużo mniej
zobowiązujące.
- Popytajcie o Abza, ja spróbuję zdobyć trochę
forsy – powiedział major i podszedł do strzelnicy.
Udało mu
się wygrzebać z kieszeni resztkę drobnych i zapłacić za jedną
kolejkę. Zadanie wyglądało na śmiesznie proste. Wystarczyło
trafić we wszystkie metalowe ptaki, którymi poruszał mechanizm.
Gareth otrzymał broń, wyglądającą jak zwykła strzelba. Już
jako mały chłopiec miał z taką do czynienia, więc potrafił jej
używać. Ze swym sokolim wzrokiem i opanowaniem był pewien
zwycięstwa. Oddał więc dobrze wyważoną serię i ze zdumieniem
zauważył, że nie trafił ani razu.
- Przykro mi. Może
następnym razem będzie miał pan więcej szczęścia – powiedział
właściciel.
Jednak major nie oddał strzelby, tylko zaczął
ją dokładnie oglądać.
- Ta broń jest trefna – stwierdził.
-
Nonsens. Posądza mnie pan o oszustwo? - oburzył się właściciel.
W odpowiedzi Gareth wyjął własny miotacz, a mężczyzna odruchowo
schował się pod ladę. Jednak major wcale nie zamierzał robić mu
krzywdy. Oddał kilka zdecydowanych strzałów, pozostawiając
wszystkie metalowe ptaszki bez główek. Ten argument przeważył
szalę na jego korzyść.
- Wygrałem sto upi-upi. Zawsze coś –
powiedział, gdy podbiegł do przyjaciół.
- Pytaliśmy o Abza,
ale nie dowiedzieliśmy się niczego nowego – wyjaśniła Hilda.
Nim zaczęli ustalać, co robić dalej, zauważyli, że Derks
wpatruje się w znajdujący się na podwyższeniu ring. Walczyło tam
dwóch potężnych mężczyzn. Jeden z nich, rozebrany do pasa, z
długimi blond włosami i jasną karnacją, nie przypominał żadnej
ziemskiej rasy, bo rysy miał raczej afrykańskie, nie nordyckie.
Przy ringu stała kobieta o tej samej urodzie, również dość
umięśniona, i trzymała słój pełen pieniędzy. Jasnowłosy
mężczyzna właśnie wygrywał walkę z ciemnoskórym przeciwnikiem,
zakładając mu dźwignię. Gdy oponent wreszcie się poddał,
zwycięzca wydał z siebie ryk triumfu.
- Kto z was spróbuje
pokonać potężnego Glokoga? - przemówiła kobieta ze słojem. -
Zwycięzca zgarnie cały utarg i okryje się chwałą! Kto spróbuje?
Za jedyne pięćdziesiąt upi-upi możecie zmierzyć się z wielkim
Glokogiem!
- Naomici? W tej symulacji jeszcze żadnego nie
spotkałem – zauważył Derks, starając się ukryć
zniesmaczenie.
- To ta rasa, która zalazła ci za skórę? -
bardziej stwierdził niż spytał Chen.
- Cóż, wygrałem sto
upi-upi, więc gdyby ktoś bardzo chciał się zmierzyć z potężnym
Glokogiem... - oznajmił Gareth z lekkim rozbawieniem.
- Ja już
mam dosyć turniejów – rzekła stanowczo Hilda, podkreślając to
gestem obu dłoni.
Derks nic nie powiedział, tylko wręczył
majorowi swoją broń palną, wziął od niego pięćdziesiątaka i
wskoczył na podest. Tłum gapiów od razu zaczął wiwatować,
wyraźnie złakniony widoku krwi. Mouk nawet nie spojrzał na
publiczność. Ze spokojem wrzucił blaszkę do słoika i wszedł na
ring. Ponieważ naomici mieli słaby wzrok i bardziej polegali na
węchu, przeciwnik zbliżył się do niego i wciągnął powietrze w
nozdrza.
- Mouk – powiedział z satysfakcją i obwąchał go
dokładniej. O dziwo Derks nawet nie drgnął. - Dziewica... - Glokog
wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby próbując sprowokować swego
przeciwnika.
Z niezmieniającą się miną pokerzysty Derks
spojrzał na obusieczne noże przypięte do paska oponenta. Wyglądało
na to, że można było używać broni białej, ale uważał, że nie
będzie mu potrzebna. Nie zastanawiając się dłużej, przyłożył
przeciwnikowi pięścią w brzuch. Ten zgiął się lekko, ale szybko
wyprostował i uśmiechnął wrednie. Zaatakował. Derks uchylił się
przed jego pięściami i wymierzył mu kilka prostych w twarz. Glokog
cofnął się, ale nie wyglądał na rannego. Szybko się
zreflektował i rzucił na przeciwnika. Derks z łatwością
pochwycił jego ręce. Tym razem wymierzył kilka kopniaków. Gdy
trafił w kroczę, Glokoga nawet trochę zabolało. Ale bynajmniej
nie spowolniło. Atakował dalej. Nie był w stanie nawet dotknąć
Derksa. Mouk z łatwością unikał jego ciosów i zadawał mu coraz
bardziej dotkliwe.
- Niesamowity jest... Chcę go w swoim
zespole... - wydukał Gareth, widząc, co się dzieje na ringu.
-
O Abzie tak nie mówiłeś – mruknęła Joanna.
- Szkoda, że
nie baba – rzekł zawiedziony Chen. - Jakby mu doprawić cycki, to
miałby figurę lepszą od Umy Thurman.
- No i ma trochę
azjatyckie rysy. I jest wysoki. Pasowalibyście do siebie. - Joanna
nie mogła się powstrzymać przed uszczypliwą uwagą.
- Spadaj –
zripostował Chen.
Tymczasem Derks wyprowadzał kolejny cios z
pół obrotu. Naomita zachwiał się. Wypluł zęba, a to go nieźle
rozzłościło. Postanowił sięgnąć po noże. Ponieważ były
obustronne, z rękojeścią pośrodku, można powiedzieć, że używał
czterech naraz. Zaatakował bez ostrzeżenia. Derks szybko uruchomił
swoje ukryte ostrza. Zablokował cios, krzyżując nadgarstki.
Uchylił się przed kolejnym. Glokog ciął bez opamiętania, ale
mouk nie dał się nawet drasnąć. On sam zaś zdołał kilka razy
przeciąć skórę przeciwnika. Ten jednak na to nie zważał. Chciał
za wszelką cenę zranić oponenta. Problem w tym, że go nie
docenił. W końcu Derks podciął mu nadgarstki. Zmusił go do
wypuszczenia noży. Zatopił ostrze w jego barku, raniąc go nieco
dotkliwiej. Mógł skończyć tu i teraz, ale tego nie zrobił.
Schował ostrza i przyłożył przeciwnikowi pięścią w podbródek.
Siła uderzenia była tak duża, że podrzuciła naoimitę nieco w
górę, przez co upadł na matę z jeszcze większym hukiem niż
normalnie.
Widzowie, łącznie z Garethem, zaczęli bić brawo i
wiwatować. Zaś Derks, jak zwykle opanowany, wziął słój od
kobiety, tak zszokowanej, że nawet nie protestowała, i z gracją
zeskoczył z podestu. Dopiero gdy podszedł do badaczy, na jego
twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji.
- Chodźmy przeliczyć
pieniądze – powiedział.
Kamieniołom był naprawdę
pokaźnych rozmiarów. Do tego znajdował się przy nim spory
kompleks baraków, do którego niewolnicy zostali skierowani zaraz po
tym, jak wysiedli z transportera. Abz cieszył się, że przynajmniej
pozwolili mu zachować płaszcz. Poza tym jednak nie miał zbyt wielu
powodów do radości. Był zmęczony, spragniony, słońce paliło go
w twarz i oślepiało. Nie wiedział, jak tu wytrzyma choćby dzień.
Miał nadzieję, że przyjaciele szybko go odnajdą, albo inaczej sam
będzie musiał pomyśleć o ucieczce. Jednak jego szanse na to
drugie zostały znacznie zminimalizowane, gdy wraz z pozostałymi
znalazł się w baraku.
-
To nasza gwarancja, że nie będziecie próbowali zwiać –
przemówił koordynator straży i pokazał wszystkim czarną obrożę.
- Jeśli się za bardzo oddalicie, detonowany zostanie ładunek
wybuchowy. To samo się stanie przy próbie usunięcia urządzenia
lub zniszczenia.
Gdy niewolnicy otrzymali obroże, dostali
trochę wody i od razu wrzucono ich w wir pracy. Abz dostał kilof do
rąk i znowu poczuł żar lejący się z nieba, gdy tylko wypchnięto
go po drugiej stronie na zewnątrz. Ujrzał dziesiątki mężczyzn
łupiących skały i strażników przechadzających się z
paralizatorami. Musiał się stąd wydostać.
Po
jarmarcznych przygodach badacze uzbierali prawie dziesięć tysięcy
upi-upi. Starczyło na jedzenie, broń i miejsce na kempingu. Gareth
kupił nawet miejscowe piwo do spróbowania, ale smakowało
nieszczególnie. Jednak po przeżytych trudach i stresach dobre było
nawet i to. Przynajmniej pozwoliło odrobinę zrelaksować się
wieczorem.
- Jutro się rozdzielimy i przeczeszemy całe miasto –
powiedział major, siedząc z przyjaciółmi przed wozem na złomie,
który tu znaleźli. - Starajcie się nie wzbudzać zbyt dużego
zainteresowania. Nie szukajcie guza, ale noście przy sobie broń.
Pozostali przytaknęli. Większość niedługo później udała się
na spoczynek, ale nie Joanna. Tak przeżywała zaginięcie Abza, że
nie za bardzo chciało jej się spać. Napiła się trochę piwa, z
nadzieją, że to jej pomoże. Jedyną osobą, która jeszcze
dotrzymywała jej towarzystwa, był Derks. On zadowolił się zwykłą
wodą.
- Ten Abz jest dla ciebie kimś ważnym, prawda? -
przemówił kosmita. - Może to zbyt osobiste pytanie, ale jesteście
parą?
Joanna wyglądała na lekko rozbawioną, choć był to
raczej gorzki uśmiech.
- Nie... Jesteśmy przyjaciółmi. Dobrymi
przyjaciółmi – wyjaśniła.
- Wybacz... Czasami nie mogę się
połapać w relacjach międzyludzkich.
- Nic się nie stało.
Joanna uniosła wzrok na Derksa, zastanawiając się, jak zmienić
temat. Nie powinno być to dla niej trudne. Zawsze interesowali ją
obcy. Ale teraz słowa nie przychodziły tak łatwo.
- Jak to jest
być moukiem? - wypaliła.
Tym razem to Derks wyglądał na
nieco rozbawionego.
- Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie –
przyznał. - Jak to jest być kobietą?
- Ciężko. Zwłaszcza na
Ziemi. - Joanna wiedziała, że trochę przesadza, ale to były
pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
- Patriarchat,
co?
- A znasz jakieś planety, na których rządzą baby?
-
Pewnie. Są takie.
Tym razem uczona uśmiechnęła się bardziej
szczerze. Rozmowa zaczynała jej się podobać. Zastanawiała się,
czy nie ma jakiegoś wrodzonego talentu do nawiązywania kontaktu z
obcymi.
- Wy musicie mieć dobrze. Żadnej wojny płci, wszyscy są
równi – stwierdziła i westchnęła.
- Ale mamy swoje problemy.
Jak każdy. Wbrew pozorom bycie moukiem wcale nie jest takie łatwe.
Jesteśmy samotnikami. Musimy być twardzi. Musimy umieć radzić
sobie ze wszystkim.
- Masz jakieś dzieci?
- Nie, ale mam
młodszego siostra, więc coś o tym wiem.
- Siostra? Hehe, dobre
– zachichotała kobieta.
- Translatory czasem się gubią, gdy
coś jest nieprzetłumaczalne – wyjaśnił Derks i napił się
wody.
Przed podjęciem nowego tematu Joanna zrobiła krótką
pauzę.
- Ci... Naomici. Naprawdę są tacy źli?
- Są –
rzucił beznamiętnie mouk.
Uczoną intrygowało jak wielką
niechęcią Derks darzył tę rasę. Ciekawa była, ile jest prawdy w
tym, co mówi.
- Zrobili ci coś złe...
- Nie lubię o nich
rozmawiać. - Obcy wszedł jej w słowo.
- Uh... Okej... W
porządku... Nie będziemy o tym rozmawiać.
Atmosfera trochę
się zepsuła. Derks nie wyglądał na rozzłoszczonego, ale Joanna i
tak poczuł się skrępowana. Zastanawiała się jeszcze, czy nie
zmienić tematu, ale stwierdziła, że lepiej będzie iść spać.
Po posiłek ustawiła się długa kolejka. Co prawda pomoc kuchenna
nalewała do misek tylko jakąś papkę, ale niewolnicy byli tak
głodni, że nie wybrzydzali. Do tego Abz miał inne powody do
narzekania niż kiepska kuchnia. Płaszcz ochronił większość jego
ciała przed słońcem, ale dłonie i twarz piekły go
niemiłosiernie. Musiało to być bardzo widoczne, bo chłopak, który
nalewał mu obiad, przez chwilę się na niego gapił.
Abz
zjadł, starając się nie myśleć o tym, co spożywa, i spędził
na stołówce resztę przerwy. Nie miał ochoty się nigdzie ruszać,
bo tu nie było niczego interesującego do zwiedzania. Nie było
nawet żadnych mebli. Niewolnicy spali i jedli na podłodze. Trochę
jak w igloo, w którym Abz raz mieszkał na obozie, ale tam
przynajmniej panował przyjemny chłód.
W pewnym momencie
albinos zauważył, że w jego kierunku zmierza chłopak, który
wcześniej dawał mu jeść. Trochę odstawał od reszty towarzystwa.
Wyglądał na nie więcej niż szesnaście lat, miał długie blond
włosy opadające na ramiona i niebieskie oczy. Widać też było, że
niesie coś pod szatą. Chłopak usiadł naprzeciwko Anahibianina,
rozejrzał się dookoła, i gdy miał pewność, że nikt ich nie
obserwuje, wyjął spod ubrania kawałek sporego orzecha. Wyglądał
trochę jak kokos, którego kiedyś Abz widział na zdjęciu.
Młodzik nic nie powiedział, tylko oderwał kawałek skorupy i
zeskrobał nim trochę miąższu. Następnie wziął powstały olejek
na palce i zaczął delikatnie wcierać w dłoń albinosa.
-
Jestem z północy, więc gdy tu przybyłem, miałem podobny problem
– wyjaśnił chłopak. - Dam ci tego orzecha, tylko musisz go
trzymać w ukryciu. Ten olejek działa trochę jak filtr. Nie jakiś
super, ale zawsze coś.
- Dzięki... - wydukał zaskoczony
Anahibianin. - Abz jestem...
- Tino – przedstawił się
nastolatek.
- Od dawna tu jesteś?
- Chyba... Nawet nie
pamiętam, ile dokładnie – powiedział ze spokojem chłopak i
zaczął smarować twarz Abza. - Nigdy nie widziałem nikogo z tak
jasną skórą. To musi być dla ciebie ciężkie.
- Bardziej się
martwię o swoje oczy. Na zewnątrz aż boję się je otwierać.
-
Spróbuj bardziej opuszczać kaptur. Może to coś da.
- Właściwie
czemu mi pomagasz?
Chłopak popatrzył na Abza w taki sposób,
jakby nie do końca wiedział, co powiedzieć.
- Jesteś taki...
inny – odpowiedział zakłopotany. - Te osiłki mnie przerażają,
a ty jakoś nie.
Albinos się uśmiechnął.
- Jeszcze raz
dzięki za pomoc, ale ja nie mogę tu zostać – wyjaśnił.
-
Ale... stąd nie ma ucieczki.
Minął prawie miesiąc,
odkąd badacze rozpoczęli poszukiwania. Przez ten czas zdołali
przepytać mnóstwo osób, ale nikt nie był w stanie podać
wystarczających szczegółów na temat losu Abza. Powoli przyjaciele
zastanawiali się, czy nie lepiej poczekać na kolejny targ
niewolników, który miał mieć miejsce lada dzień, i dowiedzieć
się u źródła. Jednak handlarze nie prowadzili inwentarza i
również mogli nie udzielić wystarczających informacji.
Powtarzali tę samą regułkę każdego dnia po setki razy.
W
niewielkim lecz gustownym sklepie z bielizną półki wypełniały
różnokolorowe biustonosze i halki. Stojąca z posępną miną
Joanna nie chciała niczego kupić. Wypytywała sprzedawczynię o
Abza, ale ta również nie umiała udzielić odpowiedzi. Wyglądało
jednak na to, że spytała niewłaściwą osobę.
- Białowłosy
mężczyzna? Targ niewolników? - zdziwiła się rudowłosa klientka
w czerwieni, która usłyszała rozmowę. - Zaraz, widziałam kogoś
takiego. Nawet z nim rozmawiałam. Ma czerwone oczy, prawda?
Joannę na chwilę zatkało i zatrzęsły jej się ręce, gdy jej
uszu doszły słowa kobiety.
- Roz... Rozmawiała z nim pani? Czy
wie pani, co się z nim stało? Dokąd trafił? - spytała z takim
przejęciem, że z trudem zbierała słowa w jedno zdanie.
-
Hmmm... Był tam jakiś facet. Dobijał targu. Tak, słyszałam, bo
byłam w pobliżu. Niech pomyślę... Do kamieniołomu chyba szukał
ludzi.
W tej sytuacji Joannie z trudem przychodziło trzymanie
emocji na wodzy, ale na razie nie mogła dać się ponieść, bo
musiała dowiedzieć się jak najwięcej.
- Pamięta pani, jak
wyglądał ten od kamieniołomu?
- Gruby i łysy. Tyle pamiętam.
Joannie to wystarczyło. Uściskała zaskoczoną kobietę i wybiegła
ze sklepu.
Było źle. Bardzo źle. Abz głowił się,
jak dezaktywować obrożę, ale bez odpowiednich narzędzi nie mógł
nic zdziałać. Zwłaszcza że najmniejszy błąd mógł go kosztować
życie. Dni mijały, a ratunek nie przybywał. Jedynym, co trzymało
Abza przy zdrowych zmysłach, była nadzieja, że ta symulacja kiedyś
się skończy i wszystko wróci do normy. Nic więcej mu nie
pozostało. Więc trzymał się jej ze wszystkich sił, bo wiedział,
że jeśli puści, popadnie w taką rezygnację, że nawet własne
życie przestanie mieć dla niego znaczenie. A ta nadzieja mogła mu
wkrótce nie wystarczyć, bo czas mu się kończył. Czas udawania,
że wszystko jest w porządku. Czas, gdy był jeszcze zdolny do
pracy.
- Gdzie ty kopiesz, cholero jedna! Ruda jest obok! Co ty,
ślepy jesteś?! - wrzasnął strażnik.
- Przepraszam... To się
więcej nie powtórzy. - Abz spuścił głowę, licząc na to, że
nie oberwie mu się z paralizatora.
- Coś jakiś nieobecny się
ostatnio zrobiłeś. Mam nadzieję, że niczego nie knujesz –
warknął strażnik, ale zostawił go w spokoju.
Na stołówce
Abz znowu siedział do samego końca przerwy. Nie zawsze miał okazję
porozmawiać z Tino, ale tym razem chłopak mógł mu dotrzymać
towarzystwa. Z dnia nadzień albinos stawał się coraz bardziej
markotny i nawet nie chodziło o ciągłe poparzenia. Zdążył się
do nich przyzwyczaić.
- Powiedz mi... Co robi zarządca z
osobami, które nie są już zdolne do pracy? - spytał nieobecnym
tonem.
Tino przełknął ślinę, bo wyczuł co kolega ma na
myśli.
- Jest aż tak źle?
- Twoja twarz... - wydukał Abz.
-
Co z nią?
- Już prawie jej nie odróżniam od innych twarzy.
Sądząc po minie hłopakowi wręcz trudno było uwierzyć, że
Anahibianin był zdolny tak długo zachowywać względne pozory. Z
trudem rozpoznawał ludzi, a co dopiero skały.
- Nie zostało mi
wiele czasu, Tino. Każdego dnia jest coraz gorzej... - wyznał Abz,
wpatrując się w pustkę, bo i tak nie robiło mu zbytniej różnicy,
gdzie skierował wzrok.
- Nie wiem, co robi zarządca – Tino
wrócił do tematu. - Nie wydaje się bardzo okrutny, ale... Był
taki jeden, co złamał obie nogi. Gdzieś go zabrali, ale nie wiem
gdzie. Nigdy nie wrócił. Może go gdzieś oddał, może zostawił
na pustyni. Nie wiem.
- Przynajmniej mogę chodzić - pocieszył
się Abz, ale marna to była otucha.
Po dokładnym
zebraniu informacji badacze ustalili, o który kamieniołom mogło
chodzić. Byli w stanie dojechać do niego w ciągu jednego dnia, ale
nie mieli pojęcia, co robić dalej.
Nie mogli tam tak po prostu wpaść bez żadnego planu. Nawet nie
wiedzieli, czego mogą się spodziewać na miejscu.
- To co,
robimy im sieczkę? - spytał Derks, gdy wszyscy ślęczeli nad
mapą.
- Nie, spróbujemy go wykupić – zadecydował major, co
zaskoczyło wszystkich.
- Myślałem, że się z nimi rozprawimy –
zdziwił się Chen.
- W piątkę? Nawet nie wiemy, jak pilnie
strzeżona jest ta placówka – wyjaśnił Gareth. - Oczywiście
moglibyśmy to skrupulatnie zaplanować, ale to wymagałoby długich
przygotowań, a i tak straciliśmy już zbyt wiele czasu. Musimy to
rozegrać bez rozlewu krwi. Nie chcemy, żeby stało się coś Abzowi
czy nam.
- Za co chcesz go wykupić? - spytała Hilda.
-
Najpierw upewnijmy się, że on tam w ogóle jest. Potem się
będziemy martwić funduszami. - Gareth wstał i złożył mapę.
-
Pytanie czy nas tam w ogóle wpuszczą – zauważyła Joanna.
-
Dlatego przydałby nam się jakiś fortel. Derks, ty powinieneś być
dobry w te klocki. Co byś zrobił, żeby dostać się na teren
strzeżonego kamieniołomu bez wzbudzania podejrzeń? - spytał
major.
- Pomyślmy... - Derks podrapał się po głowie. - Tacy
przedsiębiorcy są z reguły pazerni na pieniądze, więc trzeba go
przekonać, że wpuszczając nas tam, będzie miał z tego jakąś
korzyść. Hmmm... Chyba mam pomysł, ale trzeba będzie trochę
zainwestować. Powinno nam wystarczyć pieniędzy.
Pojazd zatrzymał się przed kompleksem baraków. Dla badaczy była
to ostatnia chwila na wzięcie głębszego oddechu i przećwiczenie
swoich ról. Musieli się postarać, bo to nie był plan filmowy.
Wiedzieli, że drugiego podejścia nie będzie.
Derks został w
wozie, a pozostali podeszli pod bramę. Mieli tremę, ale nie mogli
dać tego po sobie poznać. W nowych strojach czuli się
niekomfortowo, ale tak ponoć ubierała się szlachta z północy,
więc nie było wyjścia. Hilda miała na sobie błękitną,
koronkową suknię sięgającą do samej ziemi i pasującą do niej
biżuterię. Do tego trzymała parasolkę tego samego koloru. Gareth
czuł się jak klaun, bo nosił szerokie, bufiaste spodnie, które
lśniły w słońcu od złotych nici, i luźną brązową tunikę ze
sztucznego jedwabiu. Joanna i Chen popatrzyli na siebie
porozumiewawczo, wyrażając niesmak. Przypadły im te gorsze role.
Ponieważ nie przypominali zbytnio ludzi północy, musieli zagrać
niewolników. Oboje stali z dużymi wachlarzami przy swoich „panach”
i nieustannie ich ochładzali. Przynajmniej ubrania mieli
wygodniejsze. W ich przypadku wystarczyły bardzo proste białe
szaty.
- Uh... państwo... w jakiej sprawie? - zmieszał się
strażnik na ich widok.
- Jestem Sir Gareth z północy, a to moja
żona Lady Hilda – oznajmił major, który próbował zabrzmieć
tak, jakby miał wyraźne poczucie wyższości nad innymi. - Jesteśmy
właścicielami sieci zakładów kamieniarskich i chcielibyśmy
porozmawiać z twoim panem o interesach.
- I się trochę
rozejrzeć, żeby wiedzieć, czy w ogóle jest po co robić interesy
– dodała Hilda niby znudzonym głosem.
- Och... - Strażnik się
zmieszał. - Nie wiedziałem, że... pana teraz nie ma... ale zaraz
go poinformuję.
- No to zrób to natychmiast i wpuść nas do
środka – rzekła Hilda, udając oburzenie.
- Tak, tak... tylko,
że... tu nie jest posprzątane i...
„Arystokraci” nie
zważali na słowa strażnika i weszli do baraku, gdy ten im tylko
otworzył. Nie mieli stąd widoku na kamieniołom ani na żadnych
niewolników, więc musieli grać dalej.
- Jestem taka spragniona.
Joanno, idź do jadalni i przynieś mi szklankę wody – rzuciła
lekarka.
- Zapraszam na zaplecze. Mam tam dużo dobrych napojów –
powiedział strażnik przymilnym głosem.
- A niechże dziewczyna
ma jakąś robotę! - postawiła na swoim Hilda.
Jej pomysł
wydawał się całkiem dobry. Obsługa jadalni na pewno kojarzyła
wszystkich niewolników. Mogła udzielić informacji.
- Prosto tym
korytarzem. - Strażnik wskazał Joannie drogę.
Kobieta nie
zwlekała. Pobiegła przed siebie, a serce jej waliło jak młot.
Była o krok od ujrzenia Abza. O krok. Wystarczyło tylko dobrze
odegrać swoje role.
Gdy doszła na miejsce, zauważyła pustą
halę z ladą na samym tyle. Podeszła więc tam i zobaczyła, że
znajdujące się dalej drzwi są otwarte.
- Jest tam kto?! -
zawołała.
Po chwili do lady podszedł młody blondyn, wyraźnie
zaintrygowany obecnością kobiety. Zrobił parę niepewnych kroków,
przypatrując się Joannie z zaciekawieniem.
- Szukam kogoś –
szepnęła z przejęciem uczona. - Błagam, pomóż mi. Białowłosy
mężczyzna, na oko dwadzieścia pięć lat, zaginął miesiąc
temu...
- Chodzi ci o Abza? - spytał zdumiony chłopak.
Joanna zamilkła i przez chwilę zdawało się, że zaraz zacznie
płakać ze szczęścia.
- Znasz go... - wydukała przez
zaciśnięte gardło.
- Tak, ale... - Jej radość początkowo
udzieliła się młodzieńcowi. Szybko jednak posmutniał. - Już go
tu nie ma.
Kiedy Joanna wróciła ze szklanką wody, jej
przyjaciele od razu zauważyli, że coś jest nie tak. Ręce jej się
trzęsły, ale starała się trzymać emocje na wodzy. Nie mogła
niczego dać po sobie znać. Gra trwała dalej.
- Co tak długo,
dziewczyno? - Hilda wróciła do swojej roli, udając złość
szlachcianki, i wyrwała Joannie szklankę.
Chwilę później
drzwi do hangaru się otworzyły i wszedł przez nie tęgawy
właściciel.
- Mieli państwo szczęście, że akurat tu
jechałem. Szkoda, że nie skontaktowali się państwo ze mną
wcześniej – wytłumaczył grzecznie.
Podczas gdy Gareth i
Hilda z nim rozmawiali, Joanna zastanawiała się, jak wyciągnąć
prawdę od przedsiębiorcy, nie wychodząc przy tym ze swojej roli.
Nie mogła tego tak zostawić. Musiała spytać teraz, bo to była
jedyna szansa, by dowiedzieć się, gdzie przebywa Abz. I czy w ogóle
żyje. Czas uciekał. Teraz albo nigdy.
- Proszę mi wybaczyć,
ale widziałam, jak wynoszą rannego człowieka. Co się z nim
stanie? - spytała, z trudem opanowując drżenie.
- Jak śmiesz
nam przerywać?! - Hilda spoliczkowała Joannę. Zrobiła to lekko,
ale przekonująco. Musiała, jeśli mieli wypaść wiarygodnie.
-
Daj spokój kochanie, jest nowa – przemówił Gareth słodkim
głosem. Najwyraźniej wyczuł, dokąd zmierza Joanna, więc musiał
dać jej możliwość dojścia do słowa.
- Przepraszam
najmocniej... - uczona schyliła się nisko w stronę właściciela -
...ale mój brat trafił do niewoli, a jest chory... czy go zabiją?
- Nawet nie musiała udawać rozpaczy. Była wystarczająco
roztrzęsiona.
- Nie wiem, na jakiego pana trafił. Jeśli mam być
szczery, to ja wywożę takich do najbliższej osady, jak akurat mamy
tam transport, i tam porzucam. Na odstrzał szkoda amunicji, a
zostawić na pustyni... to takie prostackie – stwierdził
mężczyzna.
W oczach Joanny znowu zagościła nadzieja.
Jak tylko wsiedli do wozu i mieli pewność, że nikt poza Derksem
ich nie słyszy, Joanna zrzuciła maskę względnego spokoju i
powiedziała wszystko.
- Abz zniknął kilka dni temu. Jeśli ten
facet mówi prawdę... to może jeszcze nie jest za późno.
-
Chen, dawaj mapę! - rozkazał Gareth, równie przejęty, co jego
koleżanka.
Nie mieli czasu do stracenia. Pognali na pełnej
mocy. Osada oddalona była o kilka godzin drogi. Jak na pustynię,
nie było to daleko, ale podróż bardzo się dłużyła. To, czy Abz
żyje, znowu stanęło pod znakiem zapytania. A nawet jeśli żył,
nie wiedzieli, w jakim stanie go zastaną. Joanna była w zbyt
wielkim pośpiechu, by pytać chłopaka o szczegóły, a Hilda nie
specjalnie chciała się dzielić swoimi teoriami z towarzyszami, by
ich dodatkowo nie martwić.
Niepokoili się równie bardzo, co
na samym początku, gdy Abz zaginął. Teraz jednak wreszcie mieli
poznać prawdę i o niczym innym nie marzyli, jaka by ona nie była.
Mieli szczerze dość życia w niepewności.
Zajechali do
niewielkiej miejscowości i zatrzymali się pod samym barem. Wysiedli
już przebrani we własne ubrania i wbiegli do środka. Za ladą
wychudzony dziadek z siwą brodą czyścił kufle własną śliną.
Na szczęście nie chcieli od niego niczego kupować.
- Szukamy
kolegi. Podobno właściciel kamieniołomu porzucił go tutaj –
przemówił Gareth.
- To sprawdźcie w Okrągłym Domu. Tam
siostry miłosierdzia prowadzą przytułek – rzucił ze znudzeniem
barman.
- Gdzie go znajdziemy?
- Z łatwością go rozpoznacie.
Nie ma tu drugiego takiego budynku.
Po dziesięciu minutach
wałęsania się po osadzie badacze natknęli się na kamienną
budowlę, która kształtem przypominała miniaturowy stadion. W
środku ujrzeli kilka rzędów łóżek. Na niektórych leżeli ranni
i chorzy ludzie, których doglądały kobiety w białych sukniach. Na
innych siedzieli nieco zdrowsi, a niektórzy nawet grali w karty.
Joanna od razu go ujrzała. Trochę schudł, a skórę miał
zniszczoną od słońca, ale to bez wątpienia był on. Siedział bez
ruchu, jakby nieobecny. Na jego widok uczona na chwilę wstrzymała
oddech, a potem pobiegła do niego pędem.
- Abz! - krzyknęła.
Na dźwięk swojego imienia Anahibianin zerwał się na równe nogi,
a jego twarz nie przypominała już kamiennej maski. Joanna rzuciła
mu się na szyję i wtuliła policzek w jego ramię.
- Abz... -
powiedziała raz jeszcze, starając się opanować łzy szczęścia.
Poczuła dłonie na swojej głowie.
- Wiedziałem, że mnie
odnajdziecie – szepnął albinos z zadziwiającym spokojem.
Gdy uniosła głowę, by na niego spojrzeć, on dotknął jej twarzy,
jakby chciał się upewnić, czy rzeczywiście należy ona do jego
przyjaciółki. Uśmiechał się, ale jego oczy zdawały się
wpatrywać w pustkę. Jeszcze przed chwilą Joanna chciała coś
powiedzieć, ale teraz słowa uwięzły jej w gardle. Niby nie
powinna być zaskoczona. Wiedziała, w jakim stanie prawdopodobnie
zastanie , a jednak, gdy widziała go takim, bolało bardziej, niż
się spodziewała.
- Przepraszam, że dopiero teraz, stary...
Przepraszam... - wyznał Gareth, a brzmiał przy tym trochę tak,
jakby po części obwiniał się za jego nieprzyjemności.
On również uściskał kolegę, a do kłębowiska
dołączyli pozostali członkowie załogi. Derks przypatrywał się z
ubocza. Uśmiechał się.
Rozbicie obozu na obrzeżach
wioski wydawało się dobrym pomysłem. Mieszkańcy okazali się
bardzo życzliwi. Poczęstowali podróżników smacznym naparem i
ciasteczkami, a nawet pożyczyli im krzesła, żeby mieli na czym
usiąść przy ognisku. Słońce już zachodziło, ale nie oznaczało
to odpoczynku. Hilda właśnie badała Abza i świeciła mu w oczy
latarką pożyczoną od Derksa, obserwując reakcję, czy raczej jej
brak. Joanna przypatrywała się wszystkiemu z bólem.
- Dobrze,
myślę że powinieneś się położyć. Musisz odpoczywać –
powiedziała lekarka po zakończonym badaniu.
- Zaprowadzę cię –
zaproponowała Joanna. Chwyciła Abza za rękę i poczuła, jak sucha
i szorstka jest jego skóra. Podążył za nią posłusznie, jakby
się przyzwyczaił do robienia tego, co mówią mu inni. - Uważaj,
stopień.
Weszli do środka. Abz wymacał łóżko i się na nim
położył.
- Przepraszam. Przepraszam, że przeze mnie
musieliście odłożyć misję – szepnął.
Joanna nie mogła
uwierzyć, że on jeszcze się obwinia.
- Nie mów tak. To my
powinniśmy byli się bardziej postarać.
Wyszła, bo cierpiała,
gdy widziała Abza takim. W milczeniu usiadła przy ognisku.
- No
i jak się sprawy mają? - zapytał Gareth Hildy, nie musząc jej
tłumaczyć, co ma na myśli.
- Uszkodzenie siatkówki spowodowało
całkowitą utratę wzroku – rzekła lekarka beznamiętnie.
-
Może go odzyskać?
- Nie. To nieodwracalne. Chyba że poznamy
medycynę znacznie bardziej zaawansowaną od naszej.
Na chwilę
wszyscy zamilkli.
- To co dalej? - odezwał się Chen. Cicho,
jakby bał się przerywać ciszę.
Dla Garetha był to czas na
podjęcie bardzo trudnych decyzji.
- Mieliśmy się rozprawić z
handlarzami, prawda? - westchnął.
- Jak to? A co z Abzem? Nie
może walczyć! - zaniepokoiła się Joanna.
- Umieścimy go w
jakimś bezpiecznym miejscu na czas akcji.
W ustach Garetha
wszystko wydawało się łatwe, ale uczona nie potrafiła się z nim
zgodzić.
- A jeśli wtedy my wrócimy, a on nie?
Trudno było
nie przyznać, że jest pewna logika w rozumowaniu Joanny. Nawet
Gareth się zmieszał.
- Więc co proponujesz? - spytał.
Teraz zmieszała się kobieta, ale w nieco inny sposób. Wyglądała
tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale nawet sama przed sobą bała
się przyznać do swego pomysłu.
- Nawet... nie wiemy, czy ten
cykl da się przerwać. Derks mówił, że praktycznie nikt nie
wraca... - wydukała.
- Co proponujesz?
Gareth czuł, że
Joanna nie mówi wszystkiego, więc naciskał. Teraz nie było
miejsca na sekrety i niedomówienia.
- Zostańmy... Zostańmy z
Abzem. Osiedlmy się w jakimś spokojnym miejscu – wyznała Joanna,
bojąc się spojrzeć na kolegów. - Może zwariowałam, ale... ja po
prostu już nie mogę. Mam dosyć tej walki... Walki nawet nie wiem o
co... Wykorzystajmy to życie, które nam zostało... Nie chcę już
walczyć! - krzyknęła rozpaczliwie.
Nastała tak grobowa
cisza, że słychać było tylko trzaskanie ogniska i pustynny wiatr.
Dłużąca się cisza. Gareth sam musiał dokładnie przemyśleć
sprawę, nim mógł cokolwiek powiedzieć.
- Okej... kto chce się
osiedlić? – spytał powoli, jakby zastanawiał się nad każdym
słowem.
Joanna już podjęła decyzję, więc od razu podniosła
rękę. Spojrzała na pozostałych i widziała, że się wahają.
Specjalnie unikali jej wzroku.
Chen jako następny uniósł
rękę, a to przynajmniej trochę pocieszyło uczoną. Milczenie
pozostałych sugerowało, że wciąż nie są pewni, co robić. Nigdy
jeszcze nie stanęli przed tak trudnym wyborem.
W końcu
przełamała się Hilda i dołączyła do koleżanki oraz kolegi.
Gareth nerwowo oblizał wargi, pokazując cień wątpliwości. Dał
jednak za wygraną i również uniósł rękę na znak solidarności.
Popatrzył na Derksa.
- Spłaciłeś swój dług i dziękujemy ci.
Podrzucimy cię, gdzie będziesz chciał – zwrócił się do
obcego.
Derks odwzajemnił propozycję uśmiechem, ale westchnął
głęboko, co wskazywało na to, że dla niego także nie jest to
łatwa decyzja.
- Zawsze byłem samotnikiem, ale... czuję, że z
wami mam większe szanse – wyznał. - Czasami trzeba wiedzieć,
kiedy dać sobie na wstrzymanie.
Nagle powietrze zrobiło się
jakieś inne. Bardziej wilgotne, chłodniejsze. Przed oczami nie
mieli już ogniska, tylko panel kontrolny Odysei i czerń kosmosu.
-
Ja widzę – wydukał Abz. - Ja widzę! - powtórzył głośniej,
wpadając w euforię.
Dokładnie oglądał swoje ręce, jakby
chciał sprawdzić, czy potrafi dostrzec tyle samo szczegółów, co
kiedyś. Gareth podwinął podkoszulek i zauważył, że nie ma już
blizny po oparzeniach, których nabawił się na torturach u Gildora.
Nawet uniformy ich wszystkich wyglądały jak nowe. Jakby ubrali
świeże tego ranka. Przyjaciele ze zdumieniem rozglądali się
dookoła i wszystkiego dotykali, chcąc się upewnić, czy to nie
iluzja. Na razie byli zbyt oszołomieni, by zacząć krzyczeć z
radości.
- Wciąż jesteśmy na orbicie Planety Widmo –
powiedziała Joanna, zerkając na odczyty. - Zaraz... Wykrywam
jeszcze obecność jakiegoś statku. I jakieś dziwne zawirowania
materii w tym po...
Stali się nagle świadkami niecodziennego
zjawiska. Na ich oczach zmaterializował się Derks.
- Mój
teleporter. Uwielbiam go. - Mouk ucałował swoją bransoletę.
-
Derks! - wykrzyknął zdumiony Chen.
- Tak... Mówiłem, że
jestem prawdziwy. – Uśmiechnął się obcy. - Przetransportowałem
się tu, jak tylko wykryłem wasz statek.
Gareth gwałtownie
wstał.
- Wróć z nami. Chcę cię mieć w swojej załodze –
powiedział z przejęciem. Naprawdę mu zależało.
- Dziękuję
za kuszącą propozycję, ale moja praca dostarcza mi wystarczająco
mocnych wrażeń. Wygląda jednak na to, że znowu jestem wam dłużny,
bo dzięki wam udało mi się wyzwolić – z tymi słowy rzucił
majorowi przedmiot, który przypominał mały cylinder. - To
komunikator podprzestrzenny. Gdybyście mnie kiedyś potrzebowali,
dajcie znać. Wystarczy wcisnąć guzik. Do zobaczenia.
Przyjaciele liczyli na nieco bardziej wylewne pożegnanie, ale nawet
nie zdążyli powiedzieć „do widzenia”, bo Derks teleportował
się z powrotem. Cieszyli się jednak, że nie użył słowa
„żegnajcie”.
- Spadajmy stąd – powiedział Gareth,
wiedząc, gdzie już na pewno nigdy nie wróci.
Doktor
Suarez zajął miejsce przed profesorem Price'em i położył na
stole wyniki testów. Poprawił okulary i napił się wody, by
przepłukać gardło, bo po raz pierwszy miał do zdania tak istotny
raport.
- Zacząłem od standardowej procedury, ale nie wykazała
żadnych anomalii, wszyscy powrócili z misji cali i zdrowi –
podjął. - Jednak ich niecodzienna opowieść skłoniła mnie, żeby
przyjrzeć się im trochę dokładniej. Początkowo myślałem, że
coś rzeczywiście mogło przejąć kontrolę nad ich umysłami, więc
wykonałem tomografię mózgu, ale niczego nie wykazała. Żadnych
obcych ciał, żadnych zmian, żadnych śladów po zabiegach –
urwał na chwilę.
- Widzę wymalowane na pańskiej twarzy wielkie
„ale” - skomentował profesor, wpatrując się w rozmówcę.
-
Natchnęło mnie, żeby im zrobić różne testy, między innymi
wysiłkowe i sprawnościowe – kontynuował Fernandez. - I tu
zaczęło się robić dziwnie. Przede wszystkim nastąpił nagły
przyrost tkanki mięśniowej. Proszę, oto wyniki sprzed misji i po –
wręczył profesorowi papiery. - Widać wyraźną różnicę. - Ich
siła, refleks... Wszystko poszło w górę. To wymaga wielu miesięcy
treningu. Takie zmiany nie mogły nastąpić w ciągu jednego dnia.
Podniecenie lekarza kontrastowało ze stoickim spokojem profesora,
któremu nawet brew nie drgnęła.
- Dziękuję, wykonał pan
kawał dobrej roboty – powiedział, przekonany, że raporty badaczy
będą stanowić fascynującą lekturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz