czwartek, 13 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział XVII

Rozdział XVII - „Fatum”
 
Życie w bazie uległo zmianie, ale musiało toczyć się dalej. Trwały poszukiwania nowej osoby do załogi, więc na razie misje zostały zawieszone. Miało to swoje plusy. Joanna wreszcie mogła poświęcić więcej czasu na dalszą eksplorację systemów statku. Jednak nie czerpała już z tego takiej satysfakcji jak kiedyś. Bez Abza, bez Hildy pracowało jej się zupełnie inaczej. Priorytetem dla niej było teraz zajęcie czymś umysłu, by tęsknota jej nie przytłaczała.
- Rozumiesz coś z tego? Bo dla mnie to tylko zbiór cyferek – powiedział Gareth, spoglądając na monitor Joanny.
W samej bazie nie miał zbyt wielu obowiązków, więc postanowił potowarzyszyć koleżance na pokładzie Odysei. Miał nadzieję, że może przy okazji czegoś się nauczy, ale poczynania Joanny wydały mu się zbyt skomplikowane.
- Udało mi się dotrzeć do ukrytych systemów statku, ale muszę być ostrożna, bo nie wiem, do czego służą – wytłumaczyła kobieta.
- Ale na pewno wiesz, co robisz?
- Oczywiście.
Joanna rzuciła okiem na kubek kawy, który trzymał Gareth.
- W sumie to też bym się napiła – powiedziała, odrywając się na chwilę od komputera.
- Przynieść ci? - zaproponował major.
- Daj spokój, mam rączki i nóżki. - Joanna wstała. - Tylko absolutnie niczego nie dotykaj. Żadnego klawisza, dobrze?
Gareth tylko przytaknął. No cóż, tym razem plan zrobienia dobrego uczynku się nie powiódł. Joanna nawet nie dała mu dojść do słowa. Ale przynajmniej mógł z nią spędzić trochę czasu. Nawet jeśli obecnie łączyły ich relacje czysto platoniczne, zawsze było to coś miłego.
Pojawiające się na ekranie znaczki cały czas intrygowały majora. Przysunął się bliżej z kawą, by lepiej się im przyjrzeć. Dalej nic mu nie mówiły, ale wciąż łudził się, że jeśli będzie je oglądać wystarczająco długo, dojrzy w końcu jakiś wzór.
- O cholera – zaklął Gareth, gdy trochę kawy wylało mu się na klawiaturę.
Postanowił ją delikatnie przetrzeć przy pomocy rękawa.


Kawa w bazie nie porażała wielością smaków, ale po tak długim czasie dało się do niej przyzwyczaić. Joanna nalała sobie pełny kubek, zamieszała i nagle poczuła, że ziemia zaczyna się trząść. Trwało to dosłownie kilka sekund, podczas których kobieta zdążyła się ochlapać zawartością kubka. To jednak było teraz jej najmniejszym zmartwieniem. Po krótkim szoku zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie doszło do trzęsienia Ziemi, bo tutaj one nie występowały. Miała złe przeczucia.
Pognała szybko do hali startowej i gdy dotarła na miejsce, zauważyła, że nie tylko ona przybyła tu zaalarmowana. W hangarze kręciło się sporo osób z obsługi, które, podobnie jak ona, nie mogły uwierzyć w to, co ujrzały. Odyseja zniknęła.


Na zwołanej w trybie natychmiastowym konferencji Joanna, cała w nerwach, ciągle zaciskała dłonie na długopisie. Z wielkim trudem przychodziło jej wystąpienie publiczne. Zaprezentowała nagranie z kamer przemysłowych, przedstawiające nagłe zniknięcie Odysei, i próbowała je jakoś skomentować.
- Nie bez powodu dokonujemy skoków poza atmosferą ziemską. Drgania wywołane otwarciem tunelu...
- Do rzeczy. Statek sam przeskoczył do innego punktu we wszechświecie? - spytał profesor.
- Jak już mówiłam, udało mi się odbezpieczyć ukryte systemy statku... Nie wiem, do czego służyły... Być może major niechcący coś wcisnął... A może nastąpiło to automatycznie... W każdym razie nie sposób określić, gdzie statek mógł trafić. Próbujemy nawiązać kontakt z Odyseją, ale jak na razie brak odpowiedzi.
Wystąpienie Joanny było wyjątkowo chaotyczne i dało się wyczuć, jak bardzo uczona przeżywa całe zajście. Z trudem doprowadziła swoje przemówienie do końca i gdy tylko była wolna, pozbierała swoje rzeczy i popędziła do swojej kwatery. Jej zachowanie bardzo zaniepokoiło Chena, który natychmiast udał się za nią.
- Asiu, jesteś tam? - Zapukał do jej drzwi.
Nie odpowiedziała, ale mężczyzna nie zamierzał jej tak zostawić, więc wszedł do środka bez zaproszenia. Na chwilę zamarł. Joanna siedziała na łóżku i płakała. Nie pochlipywała cichutko, lecz wyglądała na naprawdę zrozpaczoną.
- Nie powinnam była grzebać w tych systemach... - łkała. - Teraz nawet nie mogę tego odkręcić...
- No coś ty, Aśka! Wykonywałaś swoją pracę. Weź nawet nie mów takich rzeczy.
Chen natychmiast przytulił zapłakaną kobietę, ale ona zamiast się uspokoić, zaczęła szlochać jeszcze bardziej. Jednak geolog nie przestawał jej dodawać otuchy i z czasem Joanna zaczęła się rozluźniać. Dalej łkała, ale już nie tak głośno, i tylko sporadycznie pociągała nosem.
- Jak to w ogóle możliwe? Nie wierzę w fatum, ale najpierw odeszli Abz i Hilda, a teraz Gareth zniknął... Tylko że wiemy, gdzie Abz i Hilda są, co robią...
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Chen, chociaż nie mógł mieć takiej pewności. Ale wolał trzymać się optymistycznej wersji.
Joanna oderwała się od kolegi, przetarła oczy i wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam, że się przed tobą rozkleiłam.
- Nie przepraszaj. Zachowałaś się jak człowiek.
Joanna jeszcze raz przetarła oczy.
- Tylko że ja sama nie spodziewałam się, że ja tak... - urwała. - Na chwilę stanął mi przed oczami najczarniejszy scenariusz i... coś we mnie pękło.
- Dlatego ja się staram o tym nie myśleć.
- Ale ty nie rozumiesz... Ja i Gareth się do siebie zbliżyliśmy i sama idea, że może nigdy nie wrócić...
Kiedy Joanna wreszcie to z siebie wyrzuciła, zauważyła, z jakim zaciekawieniem Chen się na nią patrzy. Tak jakby chciał dać jej do zrozumienia, że już nie ma odwrotu i musi powiedzieć mu wszystko. Na chwilę kobieta zastygła z otwartymi ustami i wyglądało na to, że żałuje, iż w ogóle się odezwała. Ale intensywne spojrzenie Chena tak ją przenikało, że w końcu dała za wygraną.
- Raz się z nim kochałam, raz... Jak byliśmy w symulacji – wyznała. - I potem jakoś znowu było normalnie, a teraz...
Dalej nie potrafiła o tym mówić, zresztą Chen wyglądał tak, jakby usłyszał już wystarczająco.
- Ty i Gareth? - wymamrotał ze zdumieniem.
- Tak wyszło – przyznała ze wstydem Joanna. - Mówię, to było takie nagłe... coś.
Po chwili Chen ponownie przytulił koleżankę, dodając jej otuchy.
- Wróci. Na pewno wróci – pocieszył ją.


Kolejne dni były dla Joanny niezwykle ciężkie. Zdarzało jej się jeszcze od czasu do czasu płakać, ale starała się wziąć w garść, bo wiedziała, że ze szlochania pożytku nie będzie. Poza tym nie chciała, by inni uznali ją za beksę. Dlatego usilnie szukała rozwiązań, ale im więcej czasu na tym spędzała, coraz bardziej zdawała sobie sprawę ze swojej bezsilności i błędne koło się zamykało. Wciąż nie udało się nawiązać kontaktu z Odyseją, a zaginięcie statku pozostawało tajemnicą.
Joanna potrzebowała jakiegoś bodźca. Udało jej się uzyskać dostęp do kwatery majora, pod pretekstem odzyskania pożyczonej rzeczy. W rzeczywistości miała po prostu nadzieję, że pobyt w tym pokoju ją natchnie. Dlatego usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Nie było tu nawet na czym zawiesić wzroku. Nauczony wojskowej dyscypliny Gareth trzymał tu tylko niezbędne rzeczy i jego kwatera przypominała raczej koszarowy barak. Joanna wiedziała, że nie wypada grzebać w czyiś rzeczach, ale uznała, że teraz to już bez znaczenia. Zajrzała do szuflady i znalazła tam zdjęcie. Jedyne, na którym była wraz z Garethem. Zrobiono je tuż po pogrzebie jego ojca i choć atmosfera nie sprzyjała fotografowaniu się z przyjaciółmi, major nalegał, by je wykonać. Ten widok jeszcze bardziej ścisnął Joannę za serce, więc szybko je schowała na sam tył szuflady. Wtedy poczuła, że znajduje się tam coś jeszcze.


- To może być nasza ostatnia deska ratunku – oznajmiła uczona.
Na stole, między nią a profesorem, leżało urządzenie, które kiedyś Gareth dostał od Derksa.
- Moukowie są znacznie bardziej zaawansowani technologicznie od nas. Nawet bardziej od Anahibian – tłumaczyła. - A Derks na dodatek jest agentem specjalnym. Może zna jakieś sposoby na wytropienie statku.
- Pytanie, czy jest godny zaufania – rzucił profesor.
- Czytał pan raporty. To już praktycznie nasz przyjaciel. Dał nam komunikator, bo uważa, że wciąż jest nam winny przysługę. I uważam, że na tą przysługę właśnie przyszedł czas.
Joannie udało się przekonać profesora do swoich racji. Nie było to trudne. W końcu na razie nie mieli alternatywy.


Widok Derksa stanowił zdecydowaną osłodę po ostatnich wydarzeniach. Jego przybycie przywróciło radość na twarze niedobitków załogi. Ale Joanna i Chen postanowili zachować dystans i nie rzucać się mu na szyję, bo wiedzieli, że nie jest zbyt wylewny.
- Dzień dobry, jestem profesor Peter Price, dowódca tej bazy – oznajmił przełożony. - To wielki zaszczyt móc powitać na naszej planecie przedstawiciela nieznanej nam rasy.
Derks skłonił się, okazując szacunek. Nic się nie zmienił od swego ostatniego spotkania z Ziemianami. Wciąż nosił czarny kombinezon termiczny, ale tym razem nie miał przy sobie broni, jedynie czarny dysk przypięty do pasa.
- Proszę tędy. - Profesor wskazał drogę do wyjścia.
Jednak Derks uniósł rękę, sygnalizując, że ma coś jeszcze do zrobienia.
- Gdzie dokładnie stał statek, kiedy zniknął? - spytał.
- Tutaj. - Joanna zaprowadziła go na właściwe miejsce.
Derks odpiął dysk, położył go na podłodze i nacisnął. Przyrząd rozbłysną wirującymi dookoła światełkami.
- Co prawda nie pracuję już jako agent, ale na szczęście udało mi się uruchomić znajomości i zdobyć urządzenie namierzające. Niestety namierzanie trochę potrwa. Dzień, może dwa. Jeśli w ogóle coś znajdzie.
- Podziwiam tak szybkie wzięcie sprawy w swoje ręce, ale teraz proszę za mną. Mamy pewne procedury – oznajmił profesor. - Potrzebujemy zebrać podstawowe dane na temat waszej rasy.


- Wasza medycyna jest dość prymitywna – stwierdził Derks, gdy siedział z przyjaciółmi przy stole w kantynie.
Jego stwierdzenie nikogo nie zaskoczyło.
- Mam nadzieję, że doktor Suarez nie potraktował cię zbyt wnikliwie – powiedział Chen z troską, ale też z lekkim rozbawieniem.
- Potraktował mnie na tyle wnikliwie, na ile mu pozwoliłem – odparł ze spokojem obcy.
Zaczęli jeść obiad i wtedy ludzi uderzyło uczucie deja vu. Derks chwycił niepewnie sztućce, badawczo przyjrzał się ziemniakom oraz poczynaniom przyjaciół, po czym spróbował imitować ich ruchy. Skojarzenia z Abzem były tak silne, że zarówno Joanna jak i Chen na chwilę zamarli, wpatrując się w kolegę z nostalgią.
- No co? - zdziwił się obcy.
- Też przypomniał ci się Abz? - spytał Chen.
- No – westchnęła Joanna.
Wyglądali teraz jak sto nieszczęść. Derks popatrzył na nich ze zrozumieniem.
- To musi być dla was trudne – stwierdził.
Komentarz był zbędny, więc zapanowało milczenie. Co prawda przyjaciele byli zajęci jedzeniem obiadu, ale w ciszy myśli o wielkiej stracie napływały jeszcze silniej. W takich chwilach rosła potrzeba rozmowy.
- Dlaczego nie jesteś już agentem? - wypaliła nagle Joanna.
- Zrezygnowałem – padło z ust Derksa.
Spodziewali się nieco bardziej rozbudowanej odpowiedzi.
- Ale czemu? - zainteresował się Chen.
- Nowe zlecenie mi nie odpowiadało. Poza tym zaniedbałem siostra – odpowiedział obcy, równie beznamiętnie co wcześniej.
To dalej wiele nie wyjaśniało. Nieodpowiadające zlecenie? Żaden agent nie użyłby takiego argumentu. Musiało chodzić o coś znacznie więcej.
- Tu chyba cię nie obejmuje klauzula tajności. Możesz nam powiedzieć – nalegał Chen.
Widać było, że Derks poczuł się niezręcznie. Poruszył się na krześle, tak jakby nagle stwierdził, że jest mu niewygodnie. Przestał jeść i zaczął znowu wpatrywać się w sztućce.
- No dobrze – westchnął i dał za wygraną. - Powiem wam. Chodziło o zdobycie informacji. Miałem zostać kochankiem kogoś, kim gardzę. To gorsze niż prostytucja. Przynajmniej dla mnie.
- Postąpiłeś słusznie – przyznał Chen z podziwem.
- Tak? - zdziwił się Derks.
- Nie powinieneś robić czegoś wbrew sumieniu.
Obcy uśmiechnął się, gdy usłyszał słowa otuchy. Więcej nie powiedział. Przyjaciele dokończyli posiłek w ciszy. Nie chcieli jednak jeszcze odchodzić od stołu, wciąż potrzebowali rozmowy, jakiejkolwiek odskoczni od problemów, które ich obecnie dręczyły.
- Powiedziałbyś coś jeszcze – rzuciła Joanna do Derksa.
- Ale co?
- No nie wiem... Może jakąś historyjkę ze swojej planety? Wszystko, żebym tylko przestała myśleć o...
- Dobry pomysł – zawtórował Chen.
- Nie znam zbyt wielu historyjek.
- No ale jakieś musicie mieć – nalegała Joanna.
- Hmmm... - Derks zaczął się zastanawiać. - Mamy różne... Ale ostatni raz opowiadałem historyjki, jak Ormiks był mały. Jest taka legenda, wszyscy na Mlok ją znają, nazywa się „O Borenie i wodzu Piksie”. Tylko jemu oczywiście opowiadałem wersję dla dzieci.
- To my poprosimy wersję dla dorosłych. - Chen zatarł ręce.
- Ale wiecie... wyszedłem z wprawy.
- Dasz radę. I też proszę o wersję dla dorosłych – rzekła Joanna, nieco ożywiona.
- Wersje dla dorosłych nie są moją mocną stroną, ale... dobra. Spróbuję. Tylko muszę najpierw to sobie w głowie ułożyć, żeby wyszło porządnie.
Joanna i Chen wyczekiwali opowieści z podekscytowaniem. Każdy badacz cieszyłby się na myśl o poznaniu wycinka kultury obcej rasy. Obserwowali ze zniecierpliwieniem, jak Derks gapi się w sufit i pociera podbródek, by bardziej się skoncentrować.
- Uf... Dobrze... Historia ta wydarzyła się bardzo dawno temu, kiedy na Mlok dopiero zaczynały powstawać pierwsze cywilizacje – podjął Derks. - Moukowie zamieszkiwali wtedy tylko kontynent Enis, a naomici Sitis, więc obie rasy żyły w całkowitej izolacji. Jednak gdy kontynenty zbliżyły się do siebie, a wąskie morze pokryło się lodem, naomici przedostali się na Enis.
- Czułem, że będzie coś o naomitach – rzucił Chen.
- Nie przerywaj – poprosił Derks i kontynuował. - W tamtych czasach większość mouków prowadziło samotniczy tryb życia, ale istniały już plemiona, wśród których postęp zachodził znacznie szybciej. Jednak Boren nie należał do żadnego z nich. Żył sam, odkąd tylko przestał wymagać opieki matki. Chodził odziany w skóry, a jego jedyną broń stanowiła prymitywna dzida i ostrze z kawałka krzemienia. Umiał rozpalać ogień, ale w gruncie rzeczy jego życie nie różniło się zbytnio od życia zwierząt. Była to ciągła walka o przetrwanie. Nie posiadał domu i często zmieniał tereny łowieckie. Spał pod gołym niebem, a dni spędzał na polowaniu. Jego kontakty z innymi moukami były sporadyczne i mało cywilizowane. Ograniczały się do walki o zwierzynę i o dominację podczas rui. Tak więc pojęcie przyjaciela dla Borena było czymś zupełnie obcym. Mógł liczyć tylko na siebie. Pewnego dnia, gdy zatrzymał się na brzegu rzeki, by napić się wody, zauważył, że zaczaił się na niego wielki morm. Mormy były groźnymi drapieżnikami, a ten był naprawdę ogromny. Miał czarną sierść w białe cętki i długie kły. Jego masywne ciało musiało ważyć przynajmniej tyle, co pięciu mouków. Morm wyglądał na wygłodniałego. Rzucił się w stronę Borena, który mógł jedynie bronić się dzidą. Jej grot utknął w ciele zwierza, ale bestii to bynajmniej nie zniechęciło. Mouk już myślał, że to koniec, gdy niespodziewanie strzała utkwiła w oku zwierzęcia. Po chwili ktoś rzucił się na drapieżnika i przebił mu gardło długim nożem. Zwierz padł martwy, a Boren oniemiał. Stał przed nim mouk, którego strój nie przypominał niczego, co widział do tej pory. Peleryna nie została wykonana ze skóry, lecz z sukna. Do tego ramiona nieznajomego zakrywało białe futro. Na tunice nosił skórzaną zbroję, a na nogach piękne sandały sięgające po same łydki. Na dodatek jego włosy nie były brudne i rozczochrane, jak u Borena, tylko starannie uczesane i spięte w czarną kitkę. Mouk nie dość, że wyglądał na silnego, to jeszcze był bardzo urodziwy.
- Dlaczego wszyscy herosi w legendach muszą być tacy idealni? - wtrąciła Joanna.
- Nie przerywaj mu – tym razem powiedział Chen.
- Nieznajomy schował nóż i spytał: „Czy umiesz mówić, dzikusie?” Boren przytaknął niepewnie. Rzadko używał mowy. „Mój język prosty” - wyjaśnił. „Jestem Piks, wódz plemienia z doliny. A ty jak się zwiesz?” - spytał wojownik. „Boren” - odparł dzikus. „Posłuchaj, Borenie, jeśli chcesz, możesz wrócić ze mną. Pomogłeś mi zabić tego zwierza.” Słowa Piksa zaskoczyły dzikiego i nie wiedział, jak zareagować. „Czy wiesz, czemu tak wiele zwierząt żyje w stadach?” - dodał wódz. - „Bo tak łatwiej przetrwać.” Potem Piks wyciągnął do Borena rękę i wreszcie udało mu się go przekonać. Wódz wyrwał zwierzęciu kły jako trofeum i udał się do wierzchowca. Boren nigdy wcześniej nie dosiadał firinga, ale tym razem zajął miejsce za plecami Piksa. Ruszyli do wioski. A gdy do niej zajechali, Boren doznał prawdziwego szoku, bo jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Przede wszystkim po raz pierwszy ujrzał tylu mouków w jednym miejscu. Wśród nich znajdowały się osoby w podeszłym wieku, co również stanowiło dla niego nowość, bo samotnicy nie dożywali tylu lat. Poza tym zobaczył domy z drewna i kamienia, osoby zajmujące się wyrobem tkanin, broni, naczyń i wielu innych rzeczy. Był zachwycony tym kompletnie nowym światem. Kiedy Piks dojechał do centrum wioski, zsiadł z firinga i pomógł zejść towarzyszowi. Następnie uniósł wysoko kły zwierza, tak by wszyscy je widzieli. „Zagrożenie zostało zażegnane” - przemówił i wszyscy wznieśli okrzyk radości. „Pomógł mi ten oto mouk, zwany Borenem. Od tej pory należy do naszego plemienia.” Wszyscy się cieszyli, a Boren, choć zmieszany, poczuł dziwny rodzaj dumy. Nagle podbiegła do niego gromadka dzieci i zaczęła się do niego kleić w najlepsze. Piks się zaśmiał i powiedział: „Tu wszyscy jesteśmy ojcami i matkami dla każdego dziecka.” I tak dla Borena zaczęło się zupełnie nowe życie.
Wokół Derksa zdążył się zebrać spory wianuszek osób, które z zaciekawieniem się mu przysłuchiwały. Nie zwracał jednak na to uwagi i opowiadał dalej.
- Piks pomagał Borenowi dostosować się do życia w plemieniu. Nauczył go, jak nawiązywać relacje z innymi, i nawet pozwolił mieszkać w swoim domu. Uważał, że jest z niego materiał na dobrego wojownika, więc uczył go także swoich technik walki. I choć z czasem Boren zaczął nabierać ogłady, wciąż zdarzało mu się poddawać zwierzęcym instynktom. Pewnej nocy, gdy wszystkie trzy księżyce były w pełni, Boren poczuł, że nie może opanować swej żądzy. Zwabiony feromonami Piksa, zakradł się do jego posłania i próbował go posiąść. Wódz jednak z łatwością go obezwładnił i przytrzymał go w żelaznym uścisku. „Taki czyn kara się śmiercią, jednak ja ci wybaczam, bo nie nauczyłem cię jeszcze wszystkiego. Pamiętaj jednak, że tylko najsilniejszy wojownik ma prawo parzyć się z wodzem. Nie lekceważ naszego prawa, bo następnym razem nie okażę ci łaski.” - powiedział. Dla Borena była to sromotna nauczka. Wiedział, że jeszcze wiele musi się nauczyć. Nie chciał zawieść Piksa, ale też nie mógł nagle przestać być dzikusem. Robił jednak, co mógł, by dostosować się do zasad. Niektóre jego umiejętności okazywały się bardzo pożyteczne, więc wykorzystywał je dla dobra plemienia i często chodził polować. Jednak pewnego dnia, gdy udał się nad rzekę, zauważył coś bardzo dziwnego. W wodzie pluskało się kilka osób, ale nie przypominały niczego, co do tej pory widział. Zaczaił się w krzakach i zaczął się im przyglądać. Ich włosy były jaśniejsze niż u jakiegokolwiek mouka, a rysy jakieś takie toporne. Do tego ich ciała wyglądały bardzo dziwnie. Boren tego nie wiedział, ale wtedy po raz pierwszy ujrzał kobiety.
- Naoimitki? - upewniła się Joanna.
- Tak. Pobiegł do wioski i opowiedział wszystko Piksowi. „Wodzu, widziałem istoty o dziwnych włosach i zdeformowanych ciałach” - powiedział z przestrachem. Piks zaniepokoił się i uznał, że trzeba to zbadać. Przez następne dni moukowie obserwowali z ukrycia naomitów i szybko zdali sobie sprawę, że te istoty musiały przybyć z bardzo daleka. Nie wiedzieli jednak, że oni również są przez nich obserwowani.
Ciągłe mówienie zaczynało Derksa męczyć, więc napił się wody i zdecydował nieco przyspieszyć.
- W każdym razie naomici zaatakowali plemię i chodź lud Piksa dzielnie się bronił, okazał się za mało liczebny, by obronić się przed napastnikiem. Kiedy Piks wiedział już, że nie ma nadziei, powiedział Borenowi, że musi uciec i ostrzec inne plemiona. Więc osłaniał go resztką sił, aż udało mu się oddalić z pola walki. Ci moukowie, którzy przeżyli, trafili do niewoli. Wodzowi naomitów – Takaglowi zapach Piksa przypadł do gustu, więc wziął wojownika w swoje posiadanie. Dla Piksa było to straszne upodlenie, ale z czasem Borenowi udało się zjednoczyć wszystkie plemiona i zwrócić je przeciwko najeźdźcy. Uwolnił Piksa i pozostałych, a ponieważ dokonał tak odważnego czynu, wreszcie udowodnił, że jest godzien swojego wodza, i obdarzył go silnym potomstwem. Koniec.
Ostatnią część Derks opowiedział w pośpiechu, ale słuchacze i tak zaczęli bić brawo. Choć pozostał pewien niedosyt.
- Miałam nadzieję, że powiesz coś więcej o tym zjednoczaniu plemion – stwierdziła Joanna.
- Nie dałem już rady, wyszedłem z wprawy. Może innym razem.
- I tak świetnie ci poszło – pogratulował Chen.
Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Choć chwilowo mieli lepsze nastroje, wkrótce znowu musieli wrócić do szarej rzeczywistości.


Tajemnicze urządzenie działało na pełnych obrotach już ponad dobę. Joanna poszła z Derksem sprawdzić, czy nastąpił jakiś przełom. Błyskający dysk wyświetlający dziwne znaczki nie mówił jej zbyt wiele, więc musiała liczyć na wiedzę obcego.
- Na razie nic, ale możemy dać mu więcej czasu – skomentował mouk, przyglądając się urządzeniu.
Joanna nie wyglądała na zadowoloną, ale też nie na zdruzgotaną. Wciąż miała nadzieję, że coś odkryją.
- Jak to w ogóle działa? - spytała.
- Nie jestem fizykiem ani inżynierem, więc nie znam szczegółów, ale z tego, co mi wiadomo, szuka konkretnych wzorów w przestrzeni. Bo po otwarciu tunelu zostaje pewien ślad, który z czasem się zaciera. Trudno mi to wytłumaczyć, bo sam nie jestem ekspertem. Urządzenie szuka jakby drugiego końca. Oczywiście nie jest niezawodne.
- I nic więcej nie da się nim określić?
- Można dokładnie określić rodzaj zmian, które zaszły w strukturze przestrzeni. - Derks nacisnął dysk i pojawiły się na nim nowe symbole. - Hmm... No dobra, tego się nie spodziewałem. Wzorzec różni się trochę od normalnego – zdziwił się.
- To znaczy? - ożywiła się Joanna.
- Nie wiem, mówiłem, że nie jestem specjalistą. Po prostu wygląda na to, że ten tunel miał inne właściwości, niż mieć powinien. Naprawdę nie wiem, co to oznacza, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem.
Joanna przez jakiś czas wpatrywała się w urządzenie, ale nic jej nie mówiło. Nie była wstanie poznać zupełnie obcej technologii w jeden dzień.
Usiadła po turecku na podłodze, złożyła dłonie i zaczęła rozmyślać, na nowo szukając rozwiązań. Na szczęście zdążyła się nieco uspokoić i teraz mogła rozumować bardziej trzeźwo.
- Przeanalizujmy to raz jeszcze. Znalazłam ukryte systemy statku, udało mi się je odblokować, a potem coś się stało. Nie wiem co, ale musiało mieć to związek z tymi systemami. Może statek był jakoś zaprogramowany, może miał się gdzieś udać, a ja to niechcący odblokowałam? Ale gdzie? Ślad... wzorzec w przestrzeni... Mówisz, że jest inny... Co to by oznaczało? - zachodziła w głowę.
- Że prowadzi poza wszechświat? - wypalił Derks.
- Alternatywna rzeczywistość? Teoretycznie, ale... A powiedz mi, czy wasza technologia umożliwia podróże w czasie?
- Nie, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż były jakieś eksperymenty, ale nic z nich nie wyszło.
- No ale w teorii tunel w piątym wymiarze mógłby coś takiego umożliwiać.
- W teorii.
Jako naukowiec Joanna wiedziała, że powinna szukać najprostszych rozwiązań, ale w chwili obecnej jej wyobraźnia szalała.
- Wybacz, ale kiedy zaczyna mi brakować pomysłów, to wymyślam naprawdę dziwne rzeczy.
- Spokojnie, z reguły sprawdzają się proste możliwości. Poczekamy jeszcze dzień, może coś znajdziemy.
- Oby – westchnęła kobieta, przytłoczona sytuacją.
Wyobraźnia wciąż nie dawała jej spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz