Rozdział
XVII - „Fatum”
Życie
w bazie uległo zmianie, ale musiało toczyć się dalej. Trwały
poszukiwania nowej osoby do załogi, więc na razie misje zostały
zawieszone. Miało to swoje plusy. Joanna wreszcie mogła poświęcić
więcej czasu na dalszą eksplorację systemów statku. Jednak nie
czerpała już z tego takiej satysfakcji jak kiedyś. Bez Abza, bez
Hildy pracowało jej się zupełnie inaczej. Priorytetem dla niej
było teraz zajęcie czymś umysłu, by tęsknota jej nie
przytłaczała.
- Rozumiesz coś z tego? Bo dla mnie to tylko
zbiór cyferek – powiedział Gareth, spoglądając na monitor
Joanny.
W samej bazie nie miał zbyt wielu obowiązków, więc
postanowił potowarzyszyć koleżance na pokładzie Odysei. Miał
nadzieję, że może przy okazji czegoś się nauczy, ale poczynania
Joanny wydały mu się zbyt skomplikowane.
- Udało mi się
dotrzeć do ukrytych systemów statku, ale muszę być ostrożna, bo
nie wiem, do czego służą – wytłumaczyła kobieta.
- Ale na
pewno wiesz, co robisz?
- Oczywiście.
Joanna rzuciła okiem
na kubek kawy, który trzymał Gareth.
- W sumie to też bym się
napiła – powiedziała, odrywając się na chwilę od komputera.
-
Przynieść ci? - zaproponował major.
- Daj spokój, mam rączki
i nóżki. - Joanna wstała. - Tylko absolutnie niczego nie dotykaj.
Żadnego klawisza, dobrze?
Gareth tylko przytaknął. No cóż,
tym razem plan zrobienia dobrego uczynku się nie powiódł. Joanna
nawet nie dała mu dojść do słowa. Ale przynajmniej mógł z nią
spędzić trochę czasu. Nawet jeśli obecnie łączyły ich relacje
czysto platoniczne, zawsze było to coś miłego.
Pojawiające
się na ekranie znaczki cały czas intrygowały majora. Przysunął
się bliżej z kawą, by lepiej się im przyjrzeć. Dalej nic mu nie
mówiły, ale wciąż łudził się, że jeśli będzie je oglądać
wystarczająco długo, dojrzy w końcu jakiś wzór.
- O cholera –
zaklął Gareth, gdy trochę kawy wylało mu się na klawiaturę.
Postanowił ją delikatnie przetrzeć przy pomocy rękawa.
Kawa w bazie nie porażała wielością smaków, ale po tak długim
czasie dało się do niej przyzwyczaić. Joanna nalała sobie pełny
kubek, zamieszała i nagle poczuła, że ziemia zaczyna się trząść.
Trwało to dosłownie kilka sekund, podczas których kobieta zdążyła
się ochlapać zawartością kubka. To jednak było teraz jej
najmniejszym zmartwieniem. Po krótkim szoku zdała sobie sprawę, że
prawdopodobnie nie doszło do trzęsienia Ziemi, bo tutaj one nie
występowały. Miała złe przeczucia.
Pognała szybko do hali
startowej i gdy dotarła na miejsce, zauważyła, że nie tylko ona
przybyła tu zaalarmowana. W hangarze kręciło się sporo osób z
obsługi, które, podobnie jak ona, nie mogły uwierzyć w to, co
ujrzały. Odyseja zniknęła.
Na zwołanej w trybie
natychmiastowym konferencji Joanna, cała w nerwach, ciągle
zaciskała dłonie na długopisie. Z wielkim trudem przychodziło jej
wystąpienie publiczne. Zaprezentowała nagranie z kamer
przemysłowych, przedstawiające nagłe zniknięcie Odysei, i
próbowała je jakoś skomentować.
- Nie bez powodu dokonujemy
skoków poza atmosferą ziemską. Drgania wywołane otwarciem
tunelu...
- Do rzeczy. Statek sam przeskoczył do innego punktu we
wszechświecie? - spytał profesor.
- Jak już mówiłam, udało
mi się odbezpieczyć ukryte systemy statku... Nie wiem, do czego
służyły... Być może major niechcący coś wcisnął... A może
nastąpiło to automatycznie... W każdym razie nie sposób określić,
gdzie statek mógł trafić. Próbujemy nawiązać kontakt z Odyseją,
ale jak na razie brak odpowiedzi.
Wystąpienie Joanny było
wyjątkowo chaotyczne i dało się wyczuć, jak bardzo uczona
przeżywa całe zajście. Z trudem doprowadziła swoje przemówienie
do końca i gdy tylko była wolna, pozbierała swoje rzeczy i
popędziła do swojej kwatery. Jej zachowanie bardzo zaniepokoiło
Chena, który natychmiast udał się za nią.
- Asiu, jesteś tam?
- Zapukał do jej drzwi.
Nie odpowiedziała, ale mężczyzna nie
zamierzał jej tak zostawić, więc wszedł do środka bez
zaproszenia. Na chwilę zamarł. Joanna siedziała na łóżku i
płakała. Nie pochlipywała cichutko, lecz wyglądała na naprawdę
zrozpaczoną.
- Nie powinnam była grzebać w tych systemach... -
łkała. - Teraz nawet nie mogę tego odkręcić...
- No coś ty,
Aśka! Wykonywałaś swoją pracę. Weź nawet nie mów takich
rzeczy.
Chen natychmiast przytulił zapłakaną kobietę, ale
ona zamiast się uspokoić, zaczęła szlochać jeszcze bardziej.
Jednak geolog nie przestawał jej dodawać otuchy i z czasem Joanna
zaczęła się rozluźniać. Dalej łkała, ale już nie tak głośno,
i tylko sporadycznie pociągała nosem.
- Jak to w ogóle możliwe?
Nie wierzę w fatum, ale najpierw odeszli Abz i Hilda, a teraz Gareth
zniknął... Tylko że wiemy, gdzie Abz i Hilda są, co robią...
-
Wszystko będzie dobrze – powiedział Chen, chociaż nie mógł
mieć takiej pewności. Ale wolał trzymać się optymistycznej
wersji.
Joanna oderwała się od kolegi, przetarła oczy i
wzięła głęboki wdech.
- Przepraszam, że się przed tobą
rozkleiłam.
- Nie przepraszaj. Zachowałaś się jak człowiek.
Joanna jeszcze raz przetarła oczy.
- Tylko że ja sama nie
spodziewałam się, że ja tak... - urwała. - Na chwilę stanął mi
przed oczami najczarniejszy scenariusz i... coś we mnie pękło.
-
Dlatego ja się staram o tym nie myśleć.
- Ale ty nie
rozumiesz... Ja i Gareth się do siebie zbliżyliśmy i sama idea, że
może nigdy nie wrócić...
Kiedy Joanna wreszcie to z siebie
wyrzuciła, zauważyła, z jakim zaciekawieniem Chen się na nią
patrzy. Tak jakby chciał dać jej do zrozumienia, że już nie ma
odwrotu i musi powiedzieć mu wszystko. Na chwilę kobieta zastygła
z otwartymi ustami i wyglądało na to, że żałuje, iż w ogóle
się odezwała. Ale intensywne spojrzenie Chena tak ją przenikało,
że w końcu dała za wygraną.
- Raz się z nim kochałam, raz...
Jak byliśmy w symulacji – wyznała. - I potem jakoś znowu było
normalnie, a teraz...
Dalej nie potrafiła o tym mówić,
zresztą Chen wyglądał tak, jakby usłyszał już wystarczająco.
-
Ty i Gareth? - wymamrotał ze zdumieniem.
- Tak wyszło –
przyznała ze wstydem Joanna. - Mówię, to było takie nagłe...
coś.
Po chwili Chen ponownie przytulił koleżankę, dodając
jej otuchy.
- Wróci. Na pewno wróci – pocieszył ją.
Kolejne dni były dla Joanny niezwykle ciężkie. Zdarzało jej się
jeszcze od czasu do czasu płakać, ale starała się wziąć w
garść, bo wiedziała, że ze szlochania pożytku nie będzie. Poza
tym nie chciała, by inni uznali ją za beksę. Dlatego usilnie
szukała rozwiązań, ale im więcej czasu na tym spędzała, coraz
bardziej zdawała sobie sprawę ze swojej bezsilności i błędne
koło się zamykało. Wciąż nie udało się nawiązać kontaktu z
Odyseją, a zaginięcie statku pozostawało tajemnicą.
Joanna
potrzebowała jakiegoś bodźca. Udało jej się uzyskać dostęp do
kwatery majora, pod pretekstem odzyskania pożyczonej rzeczy. W
rzeczywistości miała po prostu nadzieję, że pobyt w tym pokoju ją
natchnie. Dlatego usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła.
Nie było tu nawet na czym zawiesić wzroku. Nauczony wojskowej
dyscypliny Gareth trzymał tu tylko niezbędne rzeczy i jego kwatera
przypominała raczej koszarowy barak. Joanna wiedziała, że nie
wypada grzebać w czyiś rzeczach, ale uznała, że teraz to już bez
znaczenia. Zajrzała do szuflady i znalazła tam zdjęcie. Jedyne, na
którym była wraz z Garethem. Zrobiono je tuż po pogrzebie jego
ojca i choć atmosfera nie sprzyjała fotografowaniu się z
przyjaciółmi, major nalegał, by je wykonać. Ten widok jeszcze
bardziej ścisnął Joannę za serce, więc szybko je schowała na
sam tył szuflady. Wtedy poczuła, że znajduje się tam coś
jeszcze.
- To może być nasza ostatnia deska ratunku –
oznajmiła uczona.
Na stole, między nią a profesorem, leżało
urządzenie, które kiedyś Gareth dostał od Derksa.
- Moukowie
są znacznie bardziej zaawansowani technologicznie od nas. Nawet
bardziej od Anahibian – tłumaczyła. - A Derks na dodatek jest
agentem specjalnym. Może zna jakieś sposoby na wytropienie
statku.
- Pytanie, czy jest godny zaufania – rzucił profesor.
-
Czytał pan raporty. To już praktycznie nasz przyjaciel. Dał nam
komunikator, bo uważa, że wciąż jest nam winny przysługę. I
uważam, że na tą przysługę właśnie przyszedł czas.
Joannie udało się przekonać profesora do swoich racji. Nie było
to trudne. W końcu na razie nie mieli alternatywy.
Widok Derksa stanowił zdecydowaną osłodę po ostatnich
wydarzeniach. Jego przybycie przywróciło radość na twarze
niedobitków załogi. Ale Joanna i Chen postanowili zachować dystans
i nie rzucać się mu na szyję, bo wiedzieli, że nie jest zbyt
wylewny.
- Dzień dobry, jestem profesor Peter Price, dowódca tej
bazy – oznajmił przełożony. - To wielki zaszczyt móc powitać
na naszej planecie przedstawiciela nieznanej nam rasy.
Derks
skłonił się, okazując szacunek. Nic się nie zmienił od swego
ostatniego spotkania z Ziemianami. Wciąż nosił czarny kombinezon
termiczny, ale tym razem nie miał przy sobie broni, jedynie czarny
dysk przypięty do pasa.
- Proszę tędy. - Profesor wskazał
drogę do wyjścia.
Jednak Derks uniósł rękę, sygnalizując,
że ma coś jeszcze do zrobienia.
- Gdzie dokładnie stał statek,
kiedy zniknął? - spytał.
- Tutaj. - Joanna zaprowadziła go na
właściwe miejsce.
Derks odpiął dysk, położył go na
podłodze i nacisnął. Przyrząd rozbłysną wirującymi dookoła
światełkami.
- Co prawda nie pracuję już jako agent, ale na
szczęście udało mi się uruchomić znajomości i zdobyć
urządzenie namierzające. Niestety namierzanie trochę potrwa.
Dzień, może dwa. Jeśli w ogóle coś znajdzie.
- Podziwiam tak
szybkie wzięcie sprawy w swoje ręce, ale teraz proszę za mną.
Mamy pewne procedury – oznajmił profesor. - Potrzebujemy zebrać
podstawowe dane na temat waszej rasy.
- Wasza medycyna
jest dość prymitywna – stwierdził Derks, gdy siedział z
przyjaciółmi przy stole w kantynie.
Jego stwierdzenie nikogo
nie zaskoczyło.
- Mam nadzieję, że doktor Suarez nie
potraktował cię zbyt wnikliwie – powiedział Chen z troską, ale
też z lekkim rozbawieniem.
- Potraktował mnie na tyle wnikliwie,
na ile mu pozwoliłem – odparł ze spokojem obcy.
Zaczęli
jeść obiad i wtedy ludzi uderzyło uczucie deja vu. Derks chwycił
niepewnie sztućce, badawczo przyjrzał się ziemniakom oraz
poczynaniom przyjaciół, po czym spróbował imitować ich ruchy.
Skojarzenia z Abzem były tak silne, że zarówno Joanna jak i Chen
na chwilę zamarli, wpatrując się w kolegę z nostalgią.
- No
co? - zdziwił się obcy.
- Też przypomniał ci się Abz? -
spytał Chen.
- No – westchnęła Joanna.
Wyglądali teraz
jak sto nieszczęść. Derks popatrzył na nich ze zrozumieniem.
-
To musi być dla was trudne – stwierdził.
Komentarz był
zbędny, więc zapanowało milczenie. Co prawda przyjaciele byli
zajęci jedzeniem obiadu, ale w ciszy myśli o wielkiej stracie
napływały jeszcze silniej. W takich chwilach rosła potrzeba
rozmowy.
- Dlaczego nie jesteś już agentem? - wypaliła nagle
Joanna.
- Zrezygnowałem – padło z ust Derksa.
Spodziewali
się nieco bardziej rozbudowanej odpowiedzi.
- Ale czemu? -
zainteresował się Chen.
- Nowe zlecenie mi nie odpowiadało.
Poza tym zaniedbałem siostra – odpowiedział obcy, równie
beznamiętnie co wcześniej.
To dalej wiele nie wyjaśniało.
Nieodpowiadające zlecenie? Żaden agent nie użyłby takiego
argumentu. Musiało chodzić o coś znacznie więcej.
- Tu chyba
cię nie obejmuje klauzula tajności. Możesz nam powiedzieć –
nalegał Chen.
Widać było, że Derks poczuł się niezręcznie.
Poruszył się na krześle, tak jakby nagle stwierdził, że jest mu
niewygodnie. Przestał jeść i zaczął znowu wpatrywać się w
sztućce.
- No dobrze – westchnął i dał za wygraną. - Powiem
wam. Chodziło o zdobycie informacji. Miałem zostać kochankiem
kogoś, kim gardzę. To gorsze niż prostytucja. Przynajmniej dla
mnie.
- Postąpiłeś słusznie – przyznał Chen z podziwem.
-
Tak? - zdziwił się Derks.
- Nie powinieneś robić czegoś wbrew
sumieniu.
Obcy uśmiechnął się, gdy usłyszał słowa otuchy.
Więcej nie powiedział. Przyjaciele dokończyli posiłek w ciszy.
Nie chcieli jednak jeszcze odchodzić od stołu, wciąż potrzebowali
rozmowy, jakiejkolwiek odskoczni od problemów, które ich obecnie
dręczyły.
- Powiedziałbyś coś jeszcze – rzuciła Joanna do
Derksa.
- Ale co?
- No nie wiem... Może jakąś historyjkę ze
swojej planety? Wszystko, żebym tylko przestała myśleć o...
-
Dobry pomysł – zawtórował Chen.
- Nie znam zbyt wielu
historyjek.
- No ale jakieś musicie mieć – nalegała Joanna.
-
Hmmm... - Derks zaczął się zastanawiać. - Mamy różne... Ale
ostatni raz opowiadałem historyjki, jak Ormiks był mały. Jest taka
legenda, wszyscy na Mlok ją znają, nazywa się „O Borenie i wodzu
Piksie”. Tylko jemu oczywiście opowiadałem wersję dla dzieci.
-
To my poprosimy wersję dla dorosłych. - Chen zatarł ręce.
-
Ale wiecie... wyszedłem z wprawy.
- Dasz radę. I też proszę o
wersję dla dorosłych – rzekła Joanna, nieco ożywiona.
-
Wersje dla dorosłych nie są moją mocną stroną, ale... dobra.
Spróbuję. Tylko muszę najpierw to sobie w głowie ułożyć, żeby
wyszło porządnie.
Joanna i Chen wyczekiwali opowieści z
podekscytowaniem. Każdy badacz cieszyłby się na myśl o poznaniu
wycinka kultury obcej rasy. Obserwowali ze zniecierpliwieniem, jak
Derks gapi się w sufit i pociera podbródek, by bardziej się
skoncentrować.
- Uf... Dobrze... Historia ta wydarzyła się
bardzo dawno temu, kiedy na Mlok dopiero zaczynały powstawać
pierwsze cywilizacje – podjął Derks. - Moukowie zamieszkiwali
wtedy tylko kontynent Enis, a naomici Sitis, więc obie rasy żyły w
całkowitej izolacji. Jednak gdy kontynenty zbliżyły się do
siebie, a wąskie morze pokryło się lodem, naomici przedostali się
na Enis.
- Czułem, że będzie coś o naomitach – rzucił
Chen.
- Nie przerywaj – poprosił Derks i kontynuował. - W
tamtych czasach większość mouków prowadziło samotniczy tryb
życia, ale istniały już plemiona, wśród których postęp
zachodził znacznie szybciej. Jednak Boren nie należał do żadnego
z nich. Żył sam, odkąd tylko przestał wymagać opieki matki.
Chodził odziany w skóry, a jego jedyną broń stanowiła prymitywna
dzida i ostrze z kawałka krzemienia. Umiał rozpalać ogień, ale w
gruncie rzeczy jego życie nie różniło się zbytnio od życia
zwierząt. Była to ciągła walka o przetrwanie. Nie posiadał domu
i często zmieniał tereny łowieckie. Spał pod gołym niebem, a dni
spędzał na polowaniu. Jego kontakty z innymi moukami były
sporadyczne i mało cywilizowane. Ograniczały się do walki o
zwierzynę i o dominację podczas rui. Tak więc pojęcie przyjaciela
dla Borena było czymś zupełnie obcym. Mógł liczyć tylko na
siebie. Pewnego dnia, gdy zatrzymał się na brzegu rzeki, by napić
się wody, zauważył, że zaczaił się na niego wielki morm. Mormy
były groźnymi drapieżnikami, a ten był naprawdę ogromny. Miał
czarną sierść w białe cętki i długie kły. Jego masywne ciało
musiało ważyć przynajmniej tyle, co pięciu mouków. Morm wyglądał
na wygłodniałego. Rzucił się w stronę Borena, który mógł
jedynie bronić się dzidą. Jej grot utknął w ciele zwierza, ale
bestii to bynajmniej nie zniechęciło. Mouk już myślał, że to
koniec, gdy niespodziewanie strzała utkwiła w oku zwierzęcia. Po
chwili ktoś rzucił się na drapieżnika i przebił mu gardło
długim nożem. Zwierz padł martwy, a Boren oniemiał. Stał przed
nim mouk, którego strój nie przypominał niczego, co widział do
tej pory. Peleryna nie została wykonana ze skóry, lecz z sukna. Do
tego ramiona nieznajomego zakrywało białe futro. Na tunice nosił
skórzaną zbroję, a na nogach piękne sandały sięgające po same
łydki. Na dodatek jego włosy nie były brudne i rozczochrane, jak u
Borena, tylko starannie uczesane i spięte w czarną kitkę. Mouk nie
dość, że wyglądał na silnego, to jeszcze był bardzo urodziwy.
-
Dlaczego wszyscy herosi w legendach muszą być tacy idealni? -
wtrąciła Joanna.
- Nie przerywaj mu – tym razem powiedział
Chen.
- Nieznajomy schował nóż i spytał: „Czy umiesz mówić,
dzikusie?” Boren przytaknął niepewnie. Rzadko używał mowy. „Mój
język prosty” - wyjaśnił. „Jestem Piks, wódz plemienia z
doliny. A ty jak się zwiesz?” - spytał wojownik. „Boren” -
odparł dzikus. „Posłuchaj, Borenie, jeśli chcesz, możesz wrócić
ze mną. Pomogłeś mi zabić tego zwierza.” Słowa Piksa
zaskoczyły dzikiego i nie wiedział, jak zareagować. „Czy wiesz,
czemu tak wiele zwierząt żyje w stadach?” - dodał wódz. - „Bo
tak łatwiej przetrwać.” Potem Piks wyciągnął do Borena rękę
i wreszcie udało mu się go przekonać. Wódz wyrwał zwierzęciu
kły jako trofeum i udał się do wierzchowca. Boren nigdy wcześniej
nie dosiadał firinga, ale tym razem zajął miejsce za plecami
Piksa. Ruszyli do wioski. A gdy do niej zajechali, Boren doznał
prawdziwego szoku, bo jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego.
Przede wszystkim po raz pierwszy ujrzał tylu mouków w jednym
miejscu. Wśród nich znajdowały się osoby w podeszłym wieku, co
również stanowiło dla niego nowość, bo samotnicy nie dożywali
tylu lat. Poza tym zobaczył domy z drewna i kamienia, osoby
zajmujące się wyrobem tkanin, broni, naczyń i wielu innych rzeczy.
Był zachwycony tym kompletnie nowym światem. Kiedy Piks dojechał
do centrum wioski, zsiadł z firinga i pomógł zejść towarzyszowi.
Następnie uniósł wysoko kły zwierza, tak by wszyscy je widzieli.
„Zagrożenie zostało zażegnane” - przemówił i wszyscy
wznieśli okrzyk radości. „Pomógł mi ten oto mouk, zwany
Borenem. Od tej pory należy do naszego plemienia.” Wszyscy się
cieszyli, a Boren, choć zmieszany, poczuł dziwny rodzaj dumy. Nagle
podbiegła do niego gromadka dzieci i zaczęła się do niego kleić
w najlepsze. Piks się zaśmiał i powiedział: „Tu wszyscy
jesteśmy ojcami i matkami dla każdego dziecka.” I tak dla Borena
zaczęło się zupełnie nowe życie.
Wokół Derksa zdążył
się zebrać spory wianuszek osób, które z zaciekawieniem się mu
przysłuchiwały. Nie zwracał jednak na to uwagi i opowiadał
dalej.
- Piks pomagał Borenowi dostosować się do życia w
plemieniu. Nauczył go, jak nawiązywać relacje z innymi, i nawet
pozwolił mieszkać w swoim domu. Uważał, że jest z niego materiał
na dobrego wojownika, więc uczył go także swoich technik walki. I
choć z czasem Boren zaczął nabierać ogłady, wciąż zdarzało mu
się poddawać zwierzęcym instynktom. Pewnej nocy, gdy wszystkie
trzy księżyce były w pełni, Boren poczuł, że nie może opanować
swej żądzy. Zwabiony feromonami Piksa, zakradł się do jego
posłania i próbował go posiąść. Wódz jednak z łatwością go
obezwładnił i przytrzymał go w żelaznym uścisku. „Taki czyn
kara się śmiercią, jednak ja ci wybaczam, bo nie nauczyłem cię
jeszcze wszystkiego. Pamiętaj jednak, że tylko najsilniejszy
wojownik ma prawo parzyć się z wodzem. Nie lekceważ naszego prawa,
bo następnym razem nie okażę ci łaski.” - powiedział. Dla
Borena była to sromotna nauczka. Wiedział, że jeszcze wiele musi
się nauczyć. Nie chciał zawieść Piksa, ale też nie mógł nagle
przestać być dzikusem. Robił jednak, co mógł, by dostosować się
do zasad. Niektóre jego umiejętności okazywały się bardzo
pożyteczne, więc wykorzystywał je dla dobra plemienia i często
chodził polować. Jednak pewnego dnia, gdy udał się nad rzekę,
zauważył coś bardzo dziwnego. W wodzie pluskało się kilka osób,
ale nie przypominały niczego, co do tej pory widział. Zaczaił się
w krzakach i zaczął się im przyglądać. Ich włosy były
jaśniejsze niż u jakiegokolwiek mouka, a rysy jakieś takie
toporne. Do tego ich ciała wyglądały bardzo dziwnie. Boren tego
nie wiedział, ale wtedy po raz pierwszy ujrzał kobiety.
-
Naoimitki? - upewniła się Joanna.
- Tak. Pobiegł do wioski i
opowiedział wszystko Piksowi. „Wodzu, widziałem istoty o dziwnych
włosach i zdeformowanych ciałach” - powiedział z przestrachem.
Piks zaniepokoił się i uznał, że trzeba to zbadać. Przez
następne dni moukowie obserwowali z ukrycia naomitów i szybko zdali
sobie sprawę, że te istoty musiały przybyć z bardzo daleka. Nie
wiedzieli jednak, że oni również są przez nich obserwowani.
Ciągłe mówienie zaczynało Derksa męczyć, więc napił się wody
i zdecydował nieco przyspieszyć.
- W każdym razie naomici
zaatakowali plemię i chodź lud Piksa dzielnie się bronił, okazał
się za mało liczebny, by obronić się przed napastnikiem. Kiedy
Piks wiedział już, że nie ma nadziei, powiedział Borenowi, że
musi uciec i ostrzec inne plemiona. Więc osłaniał go resztką sił,
aż udało mu się oddalić z pola walki. Ci moukowie, którzy
przeżyli, trafili do niewoli. Wodzowi naomitów – Takaglowi zapach
Piksa przypadł do gustu, więc wziął wojownika w swoje posiadanie.
Dla Piksa było to straszne upodlenie, ale z czasem Borenowi udało
się zjednoczyć wszystkie plemiona i zwrócić je przeciwko
najeźdźcy. Uwolnił Piksa i pozostałych, a ponieważ dokonał tak
odważnego czynu, wreszcie udowodnił, że jest godzien swojego
wodza, i obdarzył go silnym potomstwem. Koniec.
Ostatnią część
Derks opowiedział w pośpiechu, ale słuchacze i tak zaczęli bić
brawo. Choć pozostał pewien niedosyt.
- Miałam nadzieję, że
powiesz coś więcej o tym zjednoczaniu plemion – stwierdziła
Joanna.
- Nie dałem już rady, wyszedłem z wprawy. Może innym
razem.
- I tak świetnie ci poszło – pogratulował Chen.
Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Choć chwilowo mieli lepsze
nastroje, wkrótce znowu musieli wrócić do szarej
rzeczywistości.
Tajemnicze urządzenie działało na
pełnych obrotach już ponad dobę. Joanna poszła z Derksem
sprawdzić, czy nastąpił jakiś przełom. Błyskający dysk
wyświetlający dziwne znaczki nie mówił jej zbyt wiele, więc
musiała liczyć na wiedzę obcego.
- Na razie nic, ale możemy
dać mu więcej czasu – skomentował mouk, przyglądając się
urządzeniu.
Joanna nie wyglądała na zadowoloną, ale też nie
na zdruzgotaną. Wciąż miała nadzieję, że coś odkryją.
-
Jak to w ogóle działa? - spytała.
- Nie jestem fizykiem ani
inżynierem, więc nie znam szczegółów, ale z tego, co mi wiadomo,
szuka konkretnych wzorów w przestrzeni. Bo po otwarciu tunelu
zostaje pewien ślad, który z czasem się zaciera. Trudno mi to
wytłumaczyć, bo sam nie jestem ekspertem. Urządzenie szuka jakby
drugiego końca. Oczywiście nie jest niezawodne.
- I nic więcej
nie da się nim określić?
- Można dokładnie określić rodzaj
zmian, które zaszły w strukturze przestrzeni. - Derks nacisnął
dysk i pojawiły się na nim nowe symbole. - Hmm... No dobra, tego
się nie spodziewałem. Wzorzec różni się trochę od normalnego –
zdziwił się.
- To znaczy? - ożywiła się Joanna.
- Nie
wiem, mówiłem, że nie jestem specjalistą. Po prostu wygląda na
to, że ten tunel miał inne właściwości, niż mieć powinien.
Naprawdę nie wiem, co to oznacza, bo nigdy jeszcze czegoś takiego
nie widziałem.
Joanna przez jakiś czas wpatrywała się w
urządzenie, ale nic jej nie mówiło. Nie była wstanie poznać
zupełnie obcej technologii w jeden dzień.
Usiadła po turecku
na podłodze, złożyła dłonie i zaczęła rozmyślać, na nowo
szukając rozwiązań. Na szczęście zdążyła się nieco uspokoić
i teraz mogła rozumować bardziej trzeźwo.
- Przeanalizujmy to
raz jeszcze. Znalazłam ukryte systemy statku, udało mi się je
odblokować, a potem coś się stało. Nie wiem co, ale musiało mieć
to związek z tymi systemami. Może statek był jakoś
zaprogramowany, może miał się gdzieś udać, a ja to niechcący
odblokowałam? Ale gdzie? Ślad... wzorzec w przestrzeni... Mówisz,
że jest inny... Co to by oznaczało? - zachodziła w głowę.
-
Że prowadzi poza wszechświat? - wypalił Derks.
- Alternatywna
rzeczywistość? Teoretycznie, ale... A powiedz mi, czy wasza
technologia umożliwia podróże w czasie?
- Nie, a przynajmniej
nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż były jakieś eksperymenty, ale
nic z nich nie wyszło.
- No ale w teorii tunel w piątym wymiarze
mógłby coś takiego umożliwiać.
- W teorii.
Jako
naukowiec Joanna wiedziała, że powinna szukać najprostszych
rozwiązań, ale w chwili obecnej jej wyobraźnia szalała.
-
Wybacz, ale kiedy zaczyna mi brakować pomysłów, to wymyślam
naprawdę dziwne rzeczy.
- Spokojnie, z reguły sprawdzają się
proste możliwości. Poczekamy jeszcze dzień, może coś
znajdziemy.
- Oby – westchnęła kobieta, przytłoczona
sytuacją.
Wyobraźnia wciąż nie dawała jej spokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz