piątek, 14 sierpnia 2015
ISET, tom I, rozdział XVIII
Rozdział XVIII - „Prawda”
Gareth się ocknął i od razu poczuł dezorientację. Nie znajdował się w Odysei ani w swojej kwaterze. Otaczała go biel. Prycza, na której leżał, była biała, ściany niewielkiego pomieszczenia również. Gdyby jeszcze dodać do tego ostre światło, Gareth pewnie by oślepł. Ale na szczęście delikatne oświetlenie wydobywające się z płytek w suficie nie męczyło oczu. A teraz major bardzo ich potrzebował, by znaleźć jakieś wyjście. Zerwał się z łóżka i zaczął dotykać ścian, które zdawały się zadziwiająco gładkie i jednolite, jakby zrobione z porcelany. Znalazł delikatny zarys włazu. Pod naciskiem otworzył się. Okazało się jednak, że nie była to droga prowadząca na zewnątrz, tylko do łazienki. Małej ascetycznej łazienki, ale przynajmniej czystej, jak wszystko tutaj.
Po dłuższych oględzinach major nie znalazł niczego, co przypominałoby jakiekolwiek wyjście, wiedział jednak, że takowe musi istnieć. Jak inaczej umieszczono by go w środku? Po co w ogóle go tu umieszczono? To pytanie również zaprzątało mu głowę. I kto go tu umieścił? Major próbował sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Pamiętał, że czekał na Joannę, gdy statek nagle się uruchomił, ale potem była już tylko pustka.
- Hej, już wystarczy! Chętnie pogadam z waszym przywódcą! - krzyknął.
Gareth był święcie przekonany, że znajduje się pod stałą obserwacją. Po co inaczej miałby ktoś go tu trzymać? Nie znalazł kamer, ale czuł, że ktoś ciągle na niego patrzy. Niestety jak na razie ten ktoś nie chciał się ujawnić.
- Przykro mi, że nie mogłem wam pomóc – powiedział Derks, gdy nadszedł czas pożegnania.
Joanna chciała powiedzieć, że jej również jest przykro, ale nie zrobiła tego, tylko poklepała obcego po ramieniu.
- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – rzekła.
- Cześć – pożegnał się Chen.
Znowu zostali sami, a rozwiązanie zagadki nie przybliżyło się nawet o krok. Jednak Joanna nie traciła nadziei i wciąż główkowała, co jeszcze mogłaby zrobić.
- Chyba jest ktoś, kto może znać odpowiedź – powiedziała.
Głód zaczynał dręczyć Garetha, ale ktokolwiek go więził, chyba to przeczuł. W litej ścianie pojawił się podłużny otwór i do środka wjechała taca z posiłkiem. Nim major ją podniósł, zaczął dokładnie przyglądać się i dotykać miejsca, w którym jeszcze chwilę temu był mały właz. Niestety nie został po nim nawet ślad. Gareth zrezygnowany westchnął i podniósł tacę z podłogi. Jej zawartość wyglądała mało zachęcająco. Szklanka wody i kawałek czegoś, co przypominało tofu, ale nijak nie pachniało. Major ugryzł trochę. Było lekko słodkawe, niezbyt smaczne, ale głód sprawił, że zjadł całe. Woda również pozostawiała wiele do życzenia. Przypominała trochę tę, którą ugościli go Anahibianie przy ich pierwszym spotkaniu. Ją jednak również wypił.
Gareth miał szczerze dosyć sytuacji, w której się znalazł, i czuł coraz większe zdenerwowanie. Jego serce zabiło szybciej, gdy w ścianie pojawił się znacznie większy właz i zaczął otwierać. Major przygotował się na ujrzenie dosłownie wszystkiego i trochę się zdziwił, gdy w wejściu pojawiła się zwykła kobieta. Nawet bardzo zwykła. Wyglądała wyjątkowo przeciętnie. Gdyby miał ją komuś opisać, nie potrafiłby, bo nie posiadała żadnych wyróżniających ją cech. Miała brązowe włosy spięte w kok i sterylnie biały kombinezon. I wyglądała trochę młodziej od Joanny. Tyle umiałby o niej powiedzieć.
Zbliżyła się do Garetha, a on odruchowo usiadł bliżej ściany. Jako oficer nie powinien bać się kobiety, ale był teraz tak zmieszany, że sam nie wiedział, co robi. Potrzebował chwili, żeby pozbierać myśli.
- Zadam panu kilka pytań – rzekła kobieta z uśmiechem i usiadła na stołku.
- To raczej ja mam kilka pytań – zreflektował się Gareth.
- Skąd miał pan statek? - Kobieta go zignorowała.
Major zmarszczył brwi. Nie spytała go nawet o imię, tylko skąd ma statek? I to w czasie przeszłym. Czyżby trafił na obcych, którzy postanowili przywłaszczyć sobie Odyseję? To było bardzo możliwe. Nie mógł tak łatwo dać za wygraną.
- Kim jesteście? Czego chcecie? - spytał i bynajmniej nie starał się brzmieć miło.
- Zapewniam, że odpowiem na wszystkie pana pytania, jeśli pan odpowie na moje. Skąd miał pan statek? Wiem, że nie został stworzony przez was.
- Czyżby? A skąd to wiecie? - zainteresował się major.
- Wszystko wyjaśnię, ale muszę najpierw uzyskać od pana niezbędne informacje. Jeśli pan nie chce zacząć od tego pytania, proszę mi opisać wszystkie podróże, które odbył pan tym statkiem.
- Za dużo tego, a zresztą i tak wam nic nie powiem, póki nie złożycie wyjaśnień. Wiem, że to zabrzmi sztampowo, ale proszę mnie zaprowadzić do waszego przywódcy.
Kobieta chyba nie spodziewała się takiego oporu, bo zamilkła, choć z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Po chwili wstała i wyszła. Gareth rzucił się za nią, ale właz zamknął się, gdy go dopadł. Major próbował go odszukać, ale bez skutku.
Czy Monus mógł im pomóc? Pewnie znał odpowiedzi na wszystkie pytania, ale to jeszcze niczego nie gwarantowało. Jednak więcej pomysłów Joanna nie miała. Przekonała dowództwo, by zezwoliło na ponowne odwiedziny świata Pierwszego. Anahibianie, mimo trudnej sytuacji, udostępnili jeden ze swoich statków i podrzucili Joannę z Chenem na planetę Monusa.
- Wiedziałem, że wrócicie. Wiedziałem i nie wątpiłem w was! - Pierwszy uściskał podróżników i nagle posmutniał. - Och... już miałem pytać, czemu przybyliście sami, ale niechcący zajrzałem do waszych umysłów... Przepraszam. Tak mi przykro...
- Przywieźliśmy prezent. - Joanna wskazała na torbę, którą trzymał Chen. - Laptopa z filmami, muzyką i innymi takimi... Żeby ci się nudziło. Ale potrzebujemy pomocy.
- Wiem, że potrzebujecie pomocy... - Monus znowu się zmartwił. - Jejku... - Zaczął nerwowo chodzić w kółko. - Chciałbym wam pomóc, ale nie mogę. Wiecie, jacy oni są. Nie wolno mi ingerować.
- Powiedz nam tylko, gdzie trafił Gareth. Wiesz gdzie, prawda? - spytała Joanna z nadzieją.
- Oczywiście że wiem. To znaczy domyślam się. Na podstawie twoich wspomnień o zajściu mogę wywnioskować co się stało. Ech... ciężka sprawa. Naprawdę chciałbym pomóc. Lubię was. Ale jak oni się dowiedzą, będę miał przechlapane.
- Powiedz tylko, gdzie jest – poprosił Chen.
- Ale wy nie rozumiecie. To coś... wielkiego. Nie powinniście posiadać takiej wiedzy. Tak samo, jak nie powinniście posiadać tego statku. Wiem, że trudno wam to pojąć, ale są we wszechświecie rzeczy, do których jeszcze nie dorośliście. Zresztą nawet gdybym wam powiedział, i tak nie możecie zrobić nic, żeby mu pomóc. Jest zdany na siebie. Mogę wam tylko powiedzieć, że nic mu nie jest.
Dla Joanny była to spora ulga, choć spodziewała się od Monusa więcej informacji. Mogła dalej naciskać, ale czy to cokolwiek by dało? Przygryzła wargę.
- Mimo wszystko weź tego laptopa – szepnęła w cichym podziękowaniu.
Gareth stracił poczucie czasu. Nie miał pojęcia, ile dni minęło, odkąd ocknął się w tym osobliwym miejscu. Może nie minął nawet jeden? Tego nie wiedział.
Jego nadzieje rozbudziły się, gdy złożyła mu wizytę ta sama kobieta, co ostatnio.
- Podjęto decyzję. Mogę odpowiedzieć na twoje pytania, nim ty odpowiesz na moje – oznajmiła.
- Musieliście zwołać całe zebranie w tej sprawie czy co? No dobra, nieważne. Chcę wiedzieć, skąd się tu wziąłem, gdzie jestem i czemu przetrzymujecie mnie wbrew mojej woli? Wszystko chcę wiedzieć. Czekam na wyjaśnienia – rzekł Gareth zdenerwowany i usiadł na pryczy z założonymi rękami.
- To może być trudne.
- Co? Złożenie wyjaśnień?
- Nie, zaakceptowanie przez ciebie prawdy.
Gareth prychnął.
- Kochana, widziałem już takie rzeczy, że nic mnie nie zaskoczy. Proszę, nie owijaj w bawełnę, tylko powiedz, o co tu chodzi.
W przeciwieństwie do majora, kobieta wyglądała na wyjątkowo spokojną.
- Trafiłeś tu, bo w jakiś sposób udało wam się obejść zabezpieczenia statku i uruchomić sekwencję powrotu – powiedziała.
- Co takiego?
- Statek został nielegalnie wysłany w tę bezzałogową misję. To miał być test nowej technologii. Miał zostać zdalnie przywołany z powrotem, ale najwyraźniej doszło do jakiejś usterki. Jakimś cudem udało wam się to naprawić i statek powrócił do miejsca, z którego wystartował.
- Zaraz... - zdziwił się Gareth i uniósł brwi. - Chcesz powiedzieć... że to wy stworzyliście ten statek?
- Niezupełnie. Zrobił to jeden z naszych, ale nielegalnie.
Chyba jednak major nie miał racji, mówiąc, że nic go już nie zaskoczy. Od dawna zachodził w głowę, skąd Odyseja znalazła się na Ziemi, a tu nagle odpowiedzieć sama przybyła, i to w najmniej spodziewanym momencie.
- O kurde... No, przyznaję, że teraz rozumiem, czemu tak was interesuje, co robiłem z tym statkiem. Ja też bym się wkurzył, jakby ktoś obcy jeździł moim wozem. Ale obiecuję, że statek jest w stanie nienaruszonym i możecie go sobie zabrać. Tylko odstawcie mnie do domu, dobrze? Właściwie to jak daleko od Ziemi jesteśmy?
- W skali kosmicznej bardzo niedaleko, ale to akurat nie ma znaczenia. Bardzo źle się stało, że ten statek powstał i że go znaleźliście. Bardzo źle. Miał on przede wszystkim służyć do podróży w czasie. Jego twórca co prawda nałożył zabezpieczenia, aby nie został wykorzystany w tym celu przez niepowołane osoby, ale... jak już mówiłam, obeszliście te zabezpieczenia.
- Co?! Przeniosłem się w czasie?! - Gareth podniósł głos, nie z powodu ekscytacji, lecz zdenerwowania.
- Tak.
- O ile?!
- Dużo.
- Znaczy ile?!
- Pięć miliardów lat.
Zdenerwowanie przerodziło się nagle w niekontrolowany śmiech. Cała sytuacja zdawała się majorowi coraz bardziej absurdalna i zaczynał się zastanawiać, czy ktoś przypadkiem nie próbuje namącić mu w głowie.
- Nie znam się na astronomii, ale mam kolegów naukowców, więc trochę się od nich dowiedziałem i z tego, co pamiętam, to za pięć miliardów lat Słońce będzie takie duże, że pochłonie Ziemię, i pewnie ludzi też już nie będzie.
- Ziemia jeszcze istnieje, ale to prawda, że życie nie jest na niej możliwe. Znajdujemy się na księżycu planety, którą wy chyba nazywaliście Saturnem – wytłumaczyła kobieta.
- Nawet jeśli, to niby jakim cudem ludzie mieliby przetrwać tyle lat w niezmienionej formie?
- To nie jest moje prawdziwe ciało, tylko interfejs sterowany z zewnątrz. Nie jesteśmy ludźmi, tylko ich potomkami. Nie możemy egzystować w takiej grawitacji i atmosferze jak ty.
Do Garetha zaczynało powoli docierać, że to wszystko może być prawdą. Kiedy analizował fakty, zdawał sobie sprawę, że elementy pasują do siebie i całość zaczyna nabierać sensu. Nawet wydawało mu się, że Joanna wspominała o teoretycznej możliwości podróży w czasie przy pomocy Odysei.
- Ale odeślecie mnie z powrotem, prawda? - wymamrotał Gareth.
- Jeszcze nie zapadła decyzja w sprawie twojego losu. Cały czas toczą się debaty na ten temat.
- Co ja jakieś zwierzę jestem?!
- Nie bój się. Zapewniam, że nie spotka cię żadna krzywda.
- Jak mnie nie odeślecie z powrotem, to stanie mi się krzywda! - krzyknął major, czując, że sytuacja zaczyna go przerastać.
- To nie taka prosta sprawa. Podróże w czasie są zabronione.
W tej chwili major nie miał nawet ochoty się kłócić. Nie raz już wpadał w tarapaty i zawsze jakoś sobie radził, ale teraz ogarnęło go uczucie bezradności.
- Chciałbym chwilę pobyć sam – wydukał.
- Wiedzieliśmy, że możesz doznać szoku, dlatego woleliśmy poczekać z...
- Chcę zostać sam! - rzekł stanowczo major. - Proszę – dodał trochę ciszej.
Jego prośba została uszanowana.
Każdy badacz powinien czuć się zafascynowany możliwością poznania odległej przyszłości, ale Gareth myślał tylko o tym, by wrócić do domu. Prawda, którą właśnie poznał, przytłoczyła go. Nie wyobrażał sobie życia ze świadomością, że wszystko, co znał i kochał, nie istnieje już od eonów. Uspokoił się trochę, ale zmartwienia nie zniknęły.
- Czy jesteś już gotów ze mną porozmawiać? - spytała kobieta, wchodząc do środka.
Gareth tylko kiwnął twierdząco głową.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale zapewniam, że chcemy dla ciebie dobrze – mówiła dalej.
- Kim jesteś? - padło z ust majora.
- W jakim sensie?
- Czym się zajmujesz?
- Jestem archeologiem. Moja specjalność to Ziemia z twojego okresu. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to dla mnie niesamowite uczucie móc z tobą rozmawiać. - Po raz pierwszy kobieta okazała jakieś emocje. Jej oczy, mimo że sztuczne, jak cała reszta, błysnęły w zachwycie, którego Gareth nie podzielał. Kobieta najwyraźniej to zauważyła, bo szybko się opanowała.
- Jak masz na imię? - pytał dalej major.
- Simclathghal.
- Chyba będę sobie skracał do Sim.
- A jakie jest twoje?
- Gareth. Zabawne, że dopiero teraz o to pytasz. Dla was jestem chyba tylko obiektem badań.
- To nieprawda. Szanujemy cię jako istotę ludzką.
- To pozwólcie mi wrócić do domu. Odeślę wam zdalnie ten statek. I obiecuję, że nikomu nic nie powiem.
- Mówiłam ci, że to nie takie proste. Każda podróż w czasie narusza strukturę wszechświata. Ty tego nie zrozumiesz, ale dla nas to poważna sprawa.
- Jeden skok więcej chyba nikomu krzywdy nie zrobi?
- Zostawmy na razie ten temat. Decyzja jeszcze nie zapadła. Pamiętaj, że miałeś odpowiedzieć na moje pytania. Nie wypuszczą cię stąd, jeśli tego nie zrobisz.
Gareth westchnął i dał za wygraną. Na razie i tak się nigdzie nie wybierał, więc równie dobrze mógł opowiedzieć historię ISETu. Przedstawił najlepiej jak potrafił swoje podróże i prace nad zrozumieniem technologii statku. Sim słuchała w spokoju i zadawała pytania jak na przesłuchaniu. Gareth domyślał się, że cała rozmowa jest nagrywana. Wyobrażał sobie, jaki niepokój musiał wzbudzić fakt, że ludzie tak długo używali technologii z przyszłości.
- Czy jest coś jeszcze, o co chciałbyś mnie spytać? - rzekła kobieta na zakończenie rozmowy.
- Co się działo przez te pięć miliardów lat?
- To co zawsze, trwała walka o przetrwanie. Ludzkość tyle razy niemalże znikała z powierzchni Ziemi i odradzała się na nowo... To niebywałe, że teraz siedzimy tu razem i o tym rozmawiamy.
- Tak... - mruknął Gareth bez przekonania.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak zagubiony.
Profesor Price zrobił się dla Joanny bardzo miły. Możliwe, że wyczuł, jak silna więź powstała między nią a majorem. Dla uczonej nastał ciężki okres. Większość osób, do których zdążyła się przywiązać odeszła lub zaginęła. Nietrudno było zauważyć, jak to przeżywa. Kiedy profesor zaprosił ją do swojego gabinetu, poczęstował ją herbatą i delikatnie podjął temat.
- Minął już prawie miesiąc od zaginięcia majora Carpentera. Oczywiście wierzę, że jest cały i zdrowy, i nie zamierzam spisywać go na straty, jednak badania stanęły w miejscu, a koszty rosną. Będę starał się przedłużać pracę organizacji najbardziej jak się da, ale jeśli major nie wróci, w końcu będę zmuszony uznać go za zaginionego w akcji i zawiesić projekt. Mówię to teraz, bo chcę, żeby pani miała tego świadomość i zaczęła przygotowywać się psychicznie na taką ewentualność.
- Jestem gotowa psychicznie na wszystko, ale wiem, że on żyje – odparła ze spokojem Joanna.
- Ale nie wiemy, kiedy wróci i czy w ogóle wróci.
- Poradzi sobie. Do tej pory zawsze sobie radził.
- Ma pani jakiś pomysł, gdzie mógł trafić?
- Mam pewną teorię... To się może wydać szalone, ale... myślę, że przeniósł się w czasie.
Choć profesor poznał już wiele niesamowitości, zareagował wielkim zdziwieniem.
- W czasie?
- Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale kiedy tak sobie połączę fakty... Monus powiedział, że nawet gdybyśmy wiedzieli, gdzie trafił Gareth, i tak nie moglibyśmy mu pomóc. Do tego urządzenie Derksa niczego nie wykryło, a zniknięcie nastąpiło po tym, jak odkryłam zabezpieczone systemy statku. Musiały być zabezpieczone nie bez powodu. No a sama technologia Odysei, czyli zaginanie przestrzeni w piątym wymiarze, teoretycznie powinna umożliwiać podróż w czasie.
- Jeśli to, co pani mówi, jest prawdą... To rzeczywiście nie jesteśmy w stanie mu pomóc – wydukał profesor.
Utrata poczucia czasu doprowadzała Garetha do szału, choć nie mógł narzekać na całkowitą nudę. Dostawał różne zadania do rozwiązania i głupie gry logiczne, które sprawiały, że czuł się jak małpa w laboratorium. Kosmici, bo tak ich nazywał, jako że nic innego mu nie przychodziło do głowy, najwyraźniej chcieli poznać jego zdolności. Gareth czasem mówił do ścian i do sufitu, dając upust swej irytacji i mając nadzieję, że ci po drugiej stronie to wszystko słyszą i rozumieją. Jak na razie jednak nie spotkał się ze zbytnimi aktami współczucia.
Nadzieje w majorze rozbudziło ponowne pojawienie się Sim, czy raczej jej ludzkiego awatara. Czasem Gareth zastanawiał się, jak ona wygląda naprawdę, ale do tej pory nie dane było mu zobaczyć nic poza białymi ścianami celi.
- Zapadła decyzja w twojej sprawie – przemówiła kobieta, ale nie wyglądała na uradowaną. Może to interfejs słabo sobie radził z przekazywaniem emocji?
Gareth zerwał się na równe nogi.
- Co ustalili? - spytał z desperacją w głosie.
- Zadecydowali, że statek zostanie zniszczony, a jego twórca prędko nie opuści więzienia.
- Znaczy się, zniszczony po tym, jak mnie odstawicie do domu?
- Nie.
Niewiele brakowało, by Gareth wpadł w szał. Z trudem powstrzymał się przed wybuchem, ale i tak wyraźnie podniósł głos.
- Nie mogę tu zostać! Zwariowałbym! Musisz coś zrobić!
- Wszystko będzie dobrze. Swego czasu ludzie zasiedlili wiele planet. Wciąż istnieją rasy bardzo podobne do twojej. Udało się przekonać jedną z nich, by cię przyjęła do swojej społeczności.
- Nic nie rozumiesz! Zostawiłem ludzi, którzy mnie potrzebują! Są osoby, na których mi zależy! Czy w roku pięciomiliardowym macie jeszcze jakieś uczucia?!
Awatar zdołał przekazać emocje, bo kobieta wyglądała teraz na wyraźnie zatroskaną i bezradną.
- Jeśli chcesz, możemy usunąć ci te wspomnienia, żebyś mógł zacząć od początku – powiedziała ze współczuciem.
- Nie, nie chcę! Chcę wrócić, tylko o to proszę. Może mógłbym pogadać z waszym rządem czy coś? Może zrobią dla mnie wyjątek?
- Uważają, że już zostało zbyt wiele namieszane i kolejny skok tylko pogorszy sytuację. Ale byli też tacy, co się za tobą wstawili. Front Wyzwolenia Absolutnego nawet złożył petycję w twojej sprawie. Niestety została odrzucona.
Gareth usiadł, by trochę ochłonąć. Musiał istnieć jakiś sposób. Nie mógł utknąć w przyszłości. Nigdy by się z tym nie pogodził.
- No to niech ten Front mnie podrzuci do domu – mruknął.
Sim usiadła obok niego i położyła mu rękę na ramieniu. Jak do tej pory to było jej najbardziej ludzkie zachowanie. Gareth zastanawiał się, czy wyczytała o takich rzeczach w podręczniku, czy zrobiła to odruchowo.
- Pomyśl o dobrych stronach. Będzie ci dane żyć w tak ciekawych czasach. Nasz układ słoneczny umiera, a nasza galaktyka niebawem zderzy się z sąsiednią.
- I to ma być niby takie fajne? - oburzył się major.
- Z naszą technologią nic nam nie grozi. A widoki są spektakularne. No i pomyśl o tych obcych światach, które będziesz mógł zwiedzić.
- U siebie też mogę to robić... - Gareth urwał, gdy zdał sobie sprawę, że bez Odysei będzie ciężko.
- A właśnie nigdy nie powinieneś był tego robić – westchnęła Sim.
Major momentalnie zaczął się zastanawiać, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby statku nigdy nie znaleziono. Na pewno by tu nie trafił, ale też nie poznałby Joanny i reszty, i nie przeżył tylu wspaniałych przygód. Niczego nie żałował. I wciąż nie tracił nadziei.
Czas dalej się dłużył, choć Gareth nie wiedział, ile dni upłynęło, odkąd skoczył w przyszłość. Zastanawiał się, czy „kosmici” w ogóle zamierzają go kiedykolwiek wypuścić. Sim odwiedzała go od czasu do czasu, a on opowiadał jej o swoim świecie. Ona jednak nie chciała opowiadać mu o jej własnym, a to dawało Garethowi nadzieję. Bo skoro nie udzielano mu informacji o przyszłości, może brano jeszcze pod uwagę jego powrót? Sim twierdziła, że sprawa przedłuża się z powodu formalności, a major wykorzystywał dodatkowy czas, starając się przekonać kobietę, by jakoś mu pomogła. Ona jednak za każdym razem rozkładała ręce.
Wydawało się, że monotonia doprowadzi majora do szału, ale pewnego dnia stało się coś nieoczekiwanego. W jego białej celi nagle zrobiło się całkowicie ciemno. Ilekroć chciał spać, sam mógł zgasić światło, ale tym razem nic nie zrobił. Zupełnie jakby doszło do awarii zasilania. Ale awaria zasilania przy tak zaawansowanej technologii? Wydało mu się to dziwne.
Nagle usłyszał, że właz się otwiera i ujrzał strumień białego światła. Zorientował się, że pochodzi on od latarki trzymanej przez kogoś w ciemnym stroju. W półmroku nie widać było szczegółów, ale sylwetka, choć na pewno nie należała do Sim, wyglądała ludzko. Prawdopodobnie miał przed sobą interfejs kogoś innego.
- Szybko! Blokady będą odbezpieczone tylko przez kilka minut – usłyszał męski głos.
Gareth zgłupiał, ale wykorzystał szansę i rzucił się do ucieczki. Trafił do wąskiego korytarza, który oświetlała tylko latarka. Na końcu korytarza ujrzał kolejną ludzką sylwetkę.
- Co jest grane? Kim jesteście? - spytał nerwowo.
- Front Wyzwolenia Absolutnego. Długo to planowaliśmy, więc lepiej nie daj się złapać – powiedziała postać, otwierając właz w ścianie. - Musisz się doczołgać do samego końca i lepiej zrób to szybko – rzekła, po czym podsadziła Garetha do włazu.
Zadanie wydawało się proste, ale wcale takie nie było. Majora otaczała całkowita ciemność, więc nie wiedział nawet, dokąd zmierza. Po prostu brnął przed siebie z nadzieją, że znajdzie jakieś światełko na końcu tunelu, dosłownie i w przenośni. Tak też się stało. Wreszcie ujrzał słaby strumień światła, prawdopodobnie od latarki. Doczołgał się do końca i zeskoczył. Jego serce zabiło szybciej. Przed nim znajdowała się Odyseja, a obok stał awatar Sim, dzierżący latarkę. Oczy Garetha przyzwyczaiły się do półmroku, więc rozpoznał sylwetkę. Major chciał coś powiedzieć, ale ze zdumienia słowa uwięzły mu w gardle.
- Masz, wsuniesz to w szczelinę pod konsolą. – Wręczyła mu małą czarną płytkę. - Zdalnie zabierze cię do domu, a kiedy opuścisz pokład, statek sam do nas wróci. Trudno jest obliczyć dokładną datę przy tak odległym skoku, więc możliwe, że wrócisz w czas kilka tygodni lub miesięcy od swojego zaginięcia. Pamiętaj, nikomu nie możesz powiedzieć prawdy.
- Dlaczego mi pomagasz? - wymamrotał wreszcie Gareth.
- Bo stałeś się dla mnie ważny. A jak ktoś jest dla mnie ważny... Wiem, że nigdy nie będziesz tu szczęśliwy, nie chcę tak. A oni by cię nie wypuścili... Wiedziałam o tym, ale nie mogłam ci powiedzieć. Nie pozwalali...
- Dziękuję... - szepnął major, wyraźnie poruszony.
Do tej pory marzył tylko o tym, by wrócić do domu. Ale teraz, gdy miał już taką możliwość, wróciła mu chęć poznania. Chciał jak najwięcej dowiedzieć się o Sim i jej świecie.
- Mam tyle pytań... Nawet nie wiem, jak naprawdę wyglądasz.
- Nie ma czasu.
Sim miała rację. Jeśli chciał wrócić, musiał zrobić to teraz. Pożegnał się więc szybko, wbiegł do statku i włożył płytkę do szczeliny. Gdy usiadł, ujrzał rozgwieżdżone niebo. Kopuła, dach, czy cokolwiek tam się znajdowało, musiało się otworzyć. Statek wystrzelił w górę. Uczucie, które ogarnęło Garetha, było tak piękne, że przypomniała mu się jego pierwsza podróż Odyseją. W mgnieniu oka znalazł się na orbicie i wtedy ujrzał najbardziej zapierający dech w piersiach widok w swoim życiu, a widział już wiele. Przed sobą miał częściowo oświetloną, częściowo pogrążoną w mroku, błękitną tarczę księżyca. Na ciemnej stronie widział niezliczone światła miast, błyszczące niczym gwiazdy. Dalej dostrzegł zarys tarczy planety, która musiała być Saturnem. Nie przypominała Saturna, którego znał. Brakowało pierścieni. Ale przez pięć miliardów lat pewnie wiele mogło się zmienić. Na tym jednak nie kończyła się złożoność tego niesamowitego obrazu. W oddali majestatycznie świeciła wielka, czerwona tarcza umierającego Słońca, a kątem oka Gareth ujrzał fragment galaktyki. Znajdowała się tak blisko, jakby zaraz miała zderzyć się z naszą. Przez chwilę major gapił się przed siebie oniemiały, po czym nagle wszystko znikło.
Joanna czytała książkę, gdy nagle poczuła wyraźne wstrząsy. Nie miała pewności, co je wywołało, ale mimo to zerwała się jak oparzona. Pognała do hangaru i zdyszana wpadła do środka. Jej usta momentalnie wygięły się w szerokim uśmiechu. Odyseja wróciła. Kiedy wyszedł z niej Gareth, Joanna miała ochotę rzucić mu się na szyję. Jednak mężczyzna podbiegł do niej, chwycił ją za rękę i jak najdalej odciągnął od statku. Nastąpił kolejny wstrząs, a chwilę później po Odysei nie było już śladu.
Nim reszta załogi zdążyła porządnie nacieszyć się powrotem przyjaciela, nastąpiła fala przesłuchań. Gareth musiał złożyć szczegółowe zeznania dotyczące jego zniknięcia i utraty statku. Jego wersja nie odbiegała bardzo od prawdy. Opowiedział o obcych, którzy więzili go w białej celi, i o tym, że okazali się twórcami statku. Ale nie wspomniał nic o przyszłości. Utrzymywał, że obcy nie zdradzili mu, kim są i gdzie się znajdują. Wspomniał jedynie, że kazali mu wykonywać przeróżne zadania i że w końcu pozwolili mu odejść, zabierając potem statek. Brzmiało to dość przekonująco. Jednak Gareth wiedział, że Joanny nie oszuka.
- Miałem o tym nikomu nie mówić, ale przed wami nie potrafię ukrywać prawdy – powiedział, gdy znajdował się z Joanną i Chenem sam na sam. - Obiecajcie, że nikomu tego nie powtórzycie.
Obiecali, a Gareth opowiedział im wszystko. Prawda zdawała się niesamowita i niewiarygodna, ale zaakceptowali ją.
- Jesteś tego pewna?
Gareth wciąż liczył na to, że Joanna zmieni zdanie, choć była już ubrana, spakowana i gotowa do wymarszu.
- Długo o tym myślałam i tak... Jestem pewna.
- Wiesz, nawet bez podróży gwiezdnych znajdzie się tu dla ciebie jakaś robota. Na Ziemi wciąż jest dużo rzeczy do zbadania.
- Wiem, ale już postanowiłam. Stęskniłam się za rodziną i znajomymi. Przerwa dobrze mi zrobi. Jakby co, to będziemy w kontakcie – zapewniła Joanna i podniosła torbę.
- Zostaw, ja to zrobię. - Gareth wziął za nią bagaże, a ona nie zaprotestowała.
- Czekaj! - usłyszeli nagle głos Chena z oddali. - Zapomniałaś czapki.
Azjata podbiegł do koleżanki i założył jej na głowę wspomniany element garderoby.
- No to żegnam się. Współpracę z panią uważam za wyjątkowo udaną – powiedział profesor Price i uścisnął dłoń Joanny.
- Do widzenia. Pa. - Kobieta uściskała Chena.
Gareth wyszedł z nią na zewnątrz i włożył jej bagaże do samolotu. Joanna westchnęła. Pożegnania zawsze były ciężkie.
- Cześć. - Cmoknęła majora w policzek, a on złapał ją za rękę i zauważyła, że nie chce jej puścić.
Wciąż patrzył na nią wzrokiem, który błagał by została.
- Przepraszam – szepnęła. - Ale tego właśnie chcę.
Puścił ją. Weszła do samolotu. Pomachała mu i już więcej nie oglądała się za siebie. Każda przygoda musiała się kiedyś skończyć. Czy ta dla niej właśnie się skończyła? Być może. Ale Joanna miała nadzieję, że to nie jest definitywny koniec.
Koniec tomu I
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz