środa, 19 sierpnia 2015

ISET, tom II, rozdział II

Rozdział II – „Pierwsze koty za płoty”

Poza dowódcą i pierwszym oficerem, którzy mieli oddzielne kajuty, wszyscy pozostali zajmowali podwójne kwatery. Ich wyposażenie wszędzie było takie samo. W środku znajdowały się piętrowe łóżko, szafka, stolik. Wolnej przestrzeni zostawało niewiele, ale na statku kosmicznym trudno było o wygodę.
Mundury były dwojakiego rodzaju. Wojskowi nosili proste, granatowe uniformy, zaś cywile popielate, które poza kolorem niczym się nie różniły. Każdy miał nadrukowaną na ramieniu flagę kraju, z którego pochodził. Anahibianie wybrali sobie wspólne oznaczenie w postaci całkowicie białego paska, choć w gruncie rzeczy nie było im potrzebne.
Joanna wypakowała swój skromny bagaż, gdy do kajuty weszła jej nowa współlokatorka. Była wysoka i dość młoda, jak na takie odpowiedzialne stanowisko. Czarne włosy zaplecione miała w mnóstwo małych warkoczyków.
- Ty jesteś Kelly, prawda? - odezwała się Joanna.
- Tak, Kelly Durant. - Kobieta podała jej rękę.
- Wiem, w końcu sama cię rekrutowałam.
- To niezły zaszczyt być w kajucie z szefową.
- Nie jestem szefową. – Joanna zarumieniła się. - I mówmy sobie po imieniu, dobrze?
Kelly przytaknęła i zaczęła się rozpakowywać. Była rzeczywiście młoda, ale Joanna uważała, że podjęła właściwą decyzję. Przy wyborze musiała wziąć pod uwagę wiele czynników, nie tylko kwalifikacje, choć te zdawały się bez zarzutu. Poza tym załoga statku kosmicznego musiała być młoda i sprawna fizycznie.
- Jak się dowiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, to pomyślałam, że ktoś mnie wkręca – wyznała Kelly. - Wciąż takie mam wrażenie. Zwłaszcza że nigdy jakoś nie myślałam, że mogłabym polecieć w kosmos. Nawet na orbitę. Znaczy się, myślałam, że fajnie by było, ale wybrałam taki mało kosmiczny zawód, nie? Psycholog się nie kojarzy z kosmosem. Fizyk, inżynier, geolog, pilot... to się kojarzy z kosmosem, ale nie psycholog.
- Przy tak długiej misji jesteś równie potrzebna co fizyk i geolog – zapewniła Joanna.


- No chodź, nie bój się. - Abz zaprosił swojego towarzysza do środka.
Młody anahibiański inżynier niepewnie usiadł na łóżku.
- Ależ tu gorąco. Jak mamy wytrzymać w mundurze? - jęknął.
- Przyzwyczaisz się. A spać możesz nago. Na Ziemi prawie od tego odwykłem. Ty jesteś w lepszej sytuacji, bo mamy tu swoich.
- No nie wiem, czemu mnie wybrałeś... Ja się nie nadaję...
- Nadajesz się. Też myślałem, że nie podołam, i jakoś mi się udało. A ty jesteś trochę jak ja kiedyś.
Nawet z wyglądu byli do siebie podobni, z tym że Iku był niższy i bardziej niepozorny, trochę jak młodszy brat. Zresztą brano ich czasem za rodzeństwo. Oczy miał czerwone, jak Abz, a włosy trochę dłuższe z tyłu.
- Pomyśl tylko. Zobaczysz cuda wszechświata, inne planety, inne rasy... Wtedy twoje dotychczasowe problemy będą wydawały się mniejsze.
- A jak będę musiał walczyć?
- Nikt ci nie będzie kazał walczyć. Ale jakby co, to cię mogą nauczyć.
Oczy Iku zabłysły.
- Mógłbyś to zrobić?
- Pewnie.
Abz zrobiłby wszystko dla swego podopiecznego. Naprawdę traktował go jak brata. Po śmierci tak wielu bliskich wszyscy Anahibianie szukali teraz osób, które mogłyby im zastąpić rodzinę.


Joannę rozpierała duma, że znalazło się dla niej miejsce na mostku. Mostku, który nie wyglądał tak przestronnie i efektownie jak na kosmicznych operach. Ekran nie był większy od tych ze zwykłych sal wykładowych. Pracownicy siedzieli w dwóch rzędach przy swoich panelach, nieco upchani. Dowódca zajmował miejsce na samym tyle, tak żeby mieć na wszystko oko.
- Przyznaję, że wolałbym sam siąść za sterami, niż tylko wydawać polecenia – wyznał Gareth.
- Poradzimy sobie – zapewniła pierwsza oficer, uruchamiając po kolei wszystkie systemy.
- Niech pan się przygotuje, majorze, zaraz trzeba będzie wyprowadzić tego kloca w przestrzeń – rzekł Gareth do Jonathana.
- Tak jest.
Zaczęło się odliczanie i Joanna poczuła narastające zdenerwowanie. Była jedynym cywilem na mostku, co trochę ją onieśmielało. Jej rola sprowadzała się do monitorowania otoczenia. Musiała pilnować, czy nie zagrażają im żadne nasilone promieniowanie, odłamki meteorytów czy inne czynniki zewnętrze. Musiała przeprowadzać wstępne badania obiektów, na które się natykali. Na razie nie miała zbyt wiele do roboty.
Wystartowali. Abz doskonale opanował technologię Odysei, bo nie poczuli nawet szarpnięcia. Płynnie wzbili się na orbitę.
- Jak tam wszystko funkcjonuje? - Gareth połączył się z maszynownią.
- Wszystko śmiga – odparł Abz. - Można dodać gazu.
- Włączyć ekran – rozkazał podpułkownik, po czym przed oczami wszystkich zgromadzonych na mostku ukazał się obraz Ziemi. - Napatrzcie się dobrze, bo nie będziecie jej oglądać przez najbliższe pół roku.
Na pożegnanie nie było wiele czasu. Po chwili padł rozkaz wejścia w prędkość nadświetlną.


Na razie załoga nie miała jeszcze materiałów i danych do badań, więc większość czasu zajmowało oswojenie się z nową sytuacją. Nadszedł czas obiadu. Ponieważ na statku panował system zmianowy, nie wszystkim przyjaciołom było dane zjeść o tej samej porze. Joannie towarzyszyli Hilda i Ib obok oraz Jonathan, Rinan i Tom naprzeciwko. Na obiad było spaghetti, ale najwyraźniej nie każdy wiedział, jak je należy spożywać. Pierwsza oficer zignorowała obecność łyżki i widelca, pakując wszystko do ust palcami. Mężczyźni obok niej próbowali to jakoś zignorować, ale Joanna patrzyła na nią z niesmakiem, nie próbując tego ukrywać. Nawet Ib umiał posługiwać się sztućcami, a niewiele czasu spędził wśród Ziemian.
- Jakiś problem, pani doktor? - rzuciła ze spokojem Rinan.
- Nikt nie mówił pani o naszych obyczajach? - rzekła oschle Joanna.
- Znam wasze obyczaje, ale wolałabym kultywować swoje. Jako człowiek światły na pewno to pani zrozumie.
Uśmiech Rinan mógł świadczyć o jej poczuciu wyższości. Takie wrażenie przynajmniej odniosła Joanna. Nie podobała jej się pewność siebie pierwszej oficer.
Tom nie zwracał uwagi na rozmowy przy swoim stoliku. Jego ucho wyłapało coś znacznie ciekawszego kilka stolików dalej, gdzie przesiadywała grupka żołnierzy. Porucznik Bloom zdawał się mieć bardzo dużo do powiedzenia.
- Nie rozumiem, po co wzięli kosmitów. Naprawdę nie rozumiem... - mruknął i popił makaron wodą.
- Chyba mają dużą wiedzę – rzuciła koleżanka.
- Ale niby jakiś kataklizm mieli. Jak to był taki duży kataklizm, jak twierdzą, to co tu robią? Powinni siedzieć u siebie i odbudowywać, nie? Coś mi tu śmierdzi. Zbudowaliśmy statek za naszą kasę, według ich projektu i że to niby prezent. Prezent za naszą kasę, chociaż wyłożyliśmy już masę kasy na pomoc dla ufoludków. I teraz latają naszym statkiem. Nieźle się wycwanili.
- Ja tam się cieszę, że lata z nami ta pierwsza oficer. Chętnie bym ją... no wiecie. – Uśmiechnął się inny z żołnierzy.
Nagle w blat stołu uderzyła czyjaś dłoń.
- Jeszcze raz usłyszę takie pomówienia, to przekażę wszystko pułkownikowi – warknął Tom.
Żołnierze nawet nie zorientowali się, kiedy łącznościowiec znalazł się przy ich stoliku. Zaskoczyło to ich tak bardzo, że nic nie zdołali z siebie wydusić, tylko w milczeniu obserwowali, jak Szkot wraca do siebie.
- Ten to ma słuch – wydukał Bloom.


Spanie na statku kosmicznym mogło stanowić nie lada wyzwanie. Brak dnia i nocy, świadomość otaczającej pustki – to wszystko pozostawało nie bez wpływu na psychikę człowieka. Ale trzeba było się przyzwyczaić. To nie tak, że nigdy nie nocowali w trudnych warunkach. Chen spędził już wiele nocy poza Ziemią i myśl o spaniu w tej wielkiej blaszanej puszce wcale go nie przerażała.
- Które łóżko wolisz? Dolne czy górne? - spytał swego współlokatora.
Wcale go nie zdziwiło, że trafił do jednej kajuty z Derksem. Pewnie Gareth wolał umieścić mouka z kimś, kogo znał. Był jedynym ze swojej rasy, więc mógł się czuć skrępowany w obecności kogoś obcego.
- Obojętne mi.
- To ja wezmę górne.
Chen wyjął swoją piżamę i położył na łóżku. Nawet czuł się trochę senny. To był dobry znak. Pamiętał, jak kiedyś pojechał na wykopaliska do Arktyki podczas lata polarnego i nie mógł zmrużyć oka przez trzy dni. Wolał, żeby to się nie powtórzyło.
Zaczął rozpinać swój szary uniform. Zauważył, że Derks był bardzo uparty w kwestiach garderoby, bo nie zrezygnował z czarnego kombinezonu termicznego i paradował w nim cały czas. Widocznie Gareth na to zezwolił.
Derks zsunął kawałek zamka, ale się zatrzymał, jakby uderzony nagłą świadomością. Chen domyślił się, o co chodzi.
- Pójdę przebrać się do łazienki – stwierdził geolog, nie chcąc krępować towarzysza.
- Nie trzeba. Wystarczy, że się odwrócimy – rzekł ze spokojem Derks.
Rzeczywiście było to sensowne rozwiązanie, więc tak zrobili. Chen ubrał swoją pasiastą piżamę, odwrócił się i zauważył zmianę, której się nie spodziewał. Derks miał na sobie coś w stylu koszuli nocnej. Proste odzienie, białe, z długimi rękawami, sięgające powyżej kolan. I nie byłoby w tym niczego szczególnego, gdyby nie sposób, w jaki przylegało do jego ciała. Podkreślało każdy szczegół sylwetki. Bardzo zgrabnej sylwetki. Atletycznej, ale na swój sposób kobiecej. Chen nie zdawał sobie sprawy, że gapi się na przyjaciela, póki nie został sprowadzony na ziemię.
- Nic nie mów. Wiem, jak to głupio wygląda. Ale nic nie poradzę, Ormiks mi to podarował. Nie miałem serca zostawić na dnie szafy – tłumaczył się Derks i starała się naciągnąć koszulę nieco niżej, przez co szczegóły jego sylwetki stawały się jeszcze bardziej widoczne.
- Jest okej – rzekł Chen zmieszany i wdrapał się na łóżko.
Zamknął oczy. Im mniej gapił się na Derksa w tym stroju, tym lepiej. Nie sądził, że wywoła to u niego taką reakcję. Musiał się jakoś przyzwyczaić. Może i jego przyjaciel miał długie, szałowe nogi, wspaniałe ciało i dziewczęcą twarz, ale to nie zmieniało faktu, że był moukiem, Derksem, kumplem... Wszystkim tym, o czym Chen na pewno nie chciałby myśleć w kategoriach seksualnych. Więc zamknął oczy i zaczął wyobrażać sobie kamienie.


Kelly zapukała do drzwi kwatery dowódcy.
- Wejść – usłyszała.
Kajuta Garetha była znacznie przestronniejsza od pozostałych, ale w końcu tak być powinno, skoro dowodził.
- Możemy chwilę porozmawiać? - spytała.
- Pewnie. Przypomni mi pani swoje nazwisko? Jeszcze wszystkich nie zapamiętałem.
Właściwie mógł spojrzeć na naszywkę, ale wolał kiedy ludzie sami się przedstawiali.
- Kelly Durant, psycholog.
- Proszę usiąść. - Gareth wprowadził kobietę do środka.
- Nie trzeba, to zajmie tylko chwilę. Zaczęłam dziś przeprowadzać rozmowy z załogą. Chcę poznać każdego i dowiedzieć się, czy przypadkiem coś nie trapi pańskich ludzi.
- To bardzo rozsądnie.
- No i właśnie wygląda na to, że niektórzy czują się dość niekomfortowo w towarzystwie osób spoza Ziemi.
- Mam z nimi porozmawiać?
- Nie, myślałam raczej, żeby zorganizować jakieś spotkanie, na którym obcy powiedzieliby coś więcej o sobie, ludzie mogliby im zadawać pytania... Taki wieczorek zapoznawczy. Zgodziłby się pan na coś takiego?
- Oczywiście. Niech pani znajdzie terminy i da mi znać.
- Właściwie to myślałam o jutrze. Chciałabym to załatwić jak najszybciej.
Dla Garetha nie stanowiło to żadnego problemu. Wystarczyło zapędzić wszystkich, którzy o danej porze nie mieli wachty, w jedno miejsce. Najlepiej nadawała się do tego jadalnia. Nie wszyscy palili się do takiego spotkania, ale podpułkownik wziął sprawę w swoje ręce, wydał rozkaz i nie było już żadnych dyskusji. Pozostawało jeszcze namówić obcych, by wcielili się w rolę mówców.
- Dlaczego ja? - jęknął Iku, prowadzony przez Kelly na jadalnię. - Dlaczego nie Abz albo uzubi Rinan? Oni mieli ciekawsze życie.
- Nadajesz się równie dobrze.
- Ale jestem nieśmiały.
- Tym lepiej. Musisz się otworzyć.
- Nie chcę się otwierać.
- Zobaczysz, będzie fajnie.
Iku nie podzielał tego entuzjazmu, ale nie miał wyjścia. Został siłą wepchnięty do kantyny, gdzie czekała już spora grupka osób. Ten widok wystarczył, by nogi się pod nim ugięły. Na szczęście Gareth przyniósł mu krzesło.
- No, macie słuchać uważnie i nie wychodzić, póki pani doktor na to nie zezwoli – oznajmił zgromadzonym i wrócił do swoich pozostałych obowiązków.
Teraz Iku czuł się całkowicie wystawiony na żer.
- Opowiedz coś o sobie – zaproponowała Kelly.
- Ee... Ale co? - zmieszał się Anahibianin.
- Na przykład coś o kulturze na twojej planecie.
- U nas jest wiele kultur.
- To coś o twojej kulturze.
Niewiele pomogła podpowiedź, Bo Iku dalej nie wiedział, jak podjąć temat. Unikał kontaktu wzrokowego z publicznością i głowił się, co robić.
- No zacznij wreszcie, bo chcemy mieć tu już za sobą – padło czyjeś stwierdzenie.
- Cicho tam! - warknęła Kelly.
Wyglądało na to, że jedynym sposobem na wybrnięcie z sytuacji było mówienie cokolwiek, więc Iku w końcu się przemógł.
- Pochodzę z dużej rodziny. Mój tata miał cztery żony i siedemnaścioro dzieci – wydukał beznamiętnie inżynier i zachował dla siebie fakt, że wszyscy nie żyją.
- U was tak wolno? - zdziwiła się jakaś kobieta.
- No... Zależy gdzie, ale w większości krajów wolno.
- Przeprowadzam się – zaśmiał się ktoś, wywołując u kilku innych osób podobną reakcję.
- A kobieta może mieć kilku mężów? - spytała inna uczona.
- Tak, ale jest to rzadko praktykowane.
Pytania chwilowo ustały, a to znaczyło, że Iku musiał się dalej głowić nad tym, co powiedzieć.
- U nas jest zimniej niż u was. Na tym statku jest gorąco. U mnie w domu zawsze było zimniej. I więcej jemy. Zawsze lubiłem słodkie grzyby, które rosną pod śniegiem.
Zdawał sobie sprawę, że mówi chaotycznie, ale nie wiedział, jak inaczej wyrazić myśli. Czekał aż padną jakieś pytania, ale nic takiego nie nastąpiło. Chyba pozostali sami czuli się zbyt onieśmieleni.
- Dobrze, może odpocznij sobie chwilkę – zasugerowała Kelly. - Derks, choć tutaj.
Mouk wyglądał na zaskoczonego i niezbyt zadowolonego, ale nie protestował. Westchnął i zajął miejsce Iku. Założył nogę na nogę i skrzyżował ręce.
- Opowiedz coś o sobie – zachęciła psycholog.
- Wolałbym odpowiedzieć na konkretne pytania.
- No to powiedz, co robiłeś, zanim do nas trafiłeś.
- Byłem agentem służb specjalnych, a jeszcze wcześniej należałem do specjednostki policji. A przed tym uczęszczałem do Akademii Rokan.
- Co to za miejsce? - spytał ktoś.
- Miejsce, w którym szkoli się wojowników najwyższego szczebla. Niewielu ją kończy. - Derks nie krył dumy.
- Ile miałeś lat, jak do niej wstąpiłeś?
- Dwanaście.
- Dwanaście? - zdziwiła się jedna z kobiet. - Co cię do tego skłoniło?
Na chwilę Derks zamilkł, nie będąc pewnym, jak odpowiedzieć. Zawahał się, ale zreflektował. Nie zauważył, że Kelly spogląda na niego z zaaferowaniem.
- Po prostu... chciałem robić coś ważnego.
Nie poszło tak źle, coś przynajmniej się działo. Doszło do interakcji między zebranymi. Co prawda psycholog miała nadzieję, że Ziemianie będą nieco bardziej zainteresowani życiem obcych, ale wyglądali na spiętych. To ich usprawiedliwiało. Pewnie zadawaliby więcej pytań, gdyby znajdowali się w mniej oficjalnej sytuacji. Najważniejsze jednak, że pierwsze lody zostały przełamane. Nawet Iku przy drugim podejściu się przemógł i mówił już nieco więcej.
Po zakończonym spotkaniu, gdy ludzie już opuszczali kantynę, Kelly zatrzymała Derksa.
- Zostań na chwilę – poprosiła.
- O co chodzi?
- Chcę pogadać na osobności.
Derks wyglądał na zmieszanego. Zwłaszcza, gdy psycholog poprosiła go do stolika.
- Usiądź.
Usiadł, choć nie zrobił tego od razu. Spoglądał na kobietę pytająco i podejrzliwie.
- Nie powiedziałeś prawdy – oznajmiła Kelly.
Derksowi to się nie spodobało.
- Słucham? - obruszył się lekko.
- Umiem dostrzegać kłamstwo. Kiedy spytali się ciebie, czemu wstąpiłeś do Akademii, nie powiedziałeś prawdy.
Spojrzenie Kelly było tak przenikliwe, że Derks szybko postanowił dać za wygraną. Zbyt łatwo opuścił gardę na początku i teraz zwodzenie tej ewidentnie spostrzegawczej kobiety nie miało sensu.
- Z reguły kłamię dużo lepiej. Chyba pani nie doceniłem – wyznał.
- Ale po co miałbyś kłamać? Nikogo już nie udajesz. Jesteś wśród przyjaciół.
- Nie wiem... Przyzwyczajenie?
- Albo boisz się do czegoś przyznać.
Zapadło milczenie. Derks wciąż wahał się, czy na pewno chce brać udział w tej dyskusji. Odsłanianie swojej duszy nie należało do jego nawyków.
- Słuchaj, jestem tutaj po to, by ludzie mówili mi, co ich gryzie. Między innymi – wyjaśniła Kelly.
- Nie jestem człowiekiem.
- Ale należysz do załogi. I nie wierzę, żebyś różnił się tak bardzo, bym nie mogła cię zrozumieć. Jeśli kiedyś coś na ciebie bardzo wpłynęło, muszę to poznać, bo to dalej może mieć na ciebie wpływ. Obiecuję, że nikomu nie powiem.
Derks westchnął, ale nic nie powiedział.
- Jakiś impuls musiał cię pchnąć do Akademii. Gdyby to była rodzinna tradycja, powiedziałbyś – stwierdziła psycholog bez cienia wątpliwości.
Trudno było cokolwiek przed nią ukryć.
- Masz rację, to było coś nagłego.
- Co?
- Mój przyjaciel został zamordowany, gdy miałem dwanaście lat – odparł Derks ze spokojem, tak jakby już dawno oswoił się z tą myślą. Nawet Kelly wyglądała na bardziej poruszoną od niego.
- To okropne. Powiesz mi o tym coś więcej?
- Nic nie pamiętam. Olikańska specjalistka założyła mi na umyśle bariery.
- Jak to? Zablokowała ci wspomnienia?
- Tak. Olikanki mają zdolności telepatyczne. Czasem wykorzystują je w psychiatrii.
Kelly wyglądała na bardzo zaskoczoną i niezwykle zaciekawioną.
- Ale co dokładnie zablokowała?
- No szczegóły jego śmierci.
- Chcesz powiedzieć, że byłeś przy tym?
- Tak.
Tym razem to Kelly na chwilę zamilkła, bo nie spodziewała się, że sprawa jest aż tak skomplikowana.
- Ale nie pamiętam nic od czasu tego zdarzenia aż do interwencji psychiatry – wyjaśnił Derks, jak zwykle ze spokojem. - Wiem tylko, że to miało miejsce. Musieli mi powiedzieć. Olikanka nie mogła zablokować wszystkich wspomnień związanych z przyjacielem. To byłaby zbyt duża ingerencja w mój umysł. Więc wiedziałem z grubsza, co się stało i to mnie przekonało, żeby iść do Akademii. Chciałem, żeby takie zdarzenia nie miały więcej miejsca. Chciałem mieć na to jakiś wpływ.
- Teraz to ma sens – przyznała psycholog. - Chcesz jeszcze o tym porozmawiać?
- Nie, już się dawno z tym oswoiłem. Nawet o tym nie myślę.
Derks wstał i podziękował za rozmowę. Teraz Kelly nie miała wątpliwości, że czeka ją tu ciekawa praca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz