sobota, 22 sierpnia 2015

ISET, tom II, rozdział III

Rozdział III - „Obłęd”

Minął pierwszy tydzień podróży i jak na razie załoga odwiedziła tylko jeden niewielki układ. To wystarczyło, by zebrać surowce i dane, które zajęły naukowców na następne dni. Na razie wyprawa przebiegała spokojnie, ale się nie nudziła. Samo poznanie się załogi wymagało czasu, choć byli i tacy, którzy już dawno się do siebie zbliżyli.
- Co robisz? - spytała Hilda po powrocie spod prysznica.
Zauważyła, że Ib w wielkim skupieniu analizuje coś na komputerze. Usiadła przy nim, wycierając włosy ręcznikiem.
- Dostałem wiadomość z Anahibi. Jest przełom w sprawie śledztwa nad Odrodzeniem - wyjaśnił mężczyzna z powagą. - Wiadomo już, że mieli antidotum na wirusa. Może nie byli wcale takimi świrami, jak myśleliśmy. Właściwie nie jest nawet powiedziane, że wytłuczenie całej cywilizacji było ich planem.
- Coś jeszcze wiadomo? - zainteresowała się Hilda.
- Dostałem spory załącznik. Wygląda na to, że przysłali wszystkie wyniki badań nad tą substancją, jakie udało się zgromadzić.
- Pokaż.
Hilda wcisnęła się przed monitor i pobieżnie przejrzała wszystkie dołączone dane. Było tego sporo.
- Potrzebuję na to czasu. Wezmę się za to z samego rana – rzekła. - Ty też powinieneś już kończyć.
Ucałowała Iba i położyła się spać.


Jako lekarz na razie Hilda nie miała zbyt dużo pracy, więc mogła się skoncentrować na analizie danych przesłanych z Anahibi. Zarówno Gareth jak i Rinan rozumieli wagę tych badań, więc zgodzili się, by w pierwszej kolejności poświeciła się właśnie temu zajęciu. Brak próbek stanowił utrudnienie, ale Anahibianie dostarczyli jej na tyle rzetelną dokumentację, że właściwie sama była w stanie spreparować antidotum. Mogło się wydawać, że po tak długim czasie, który minął od epidemii, badania znacznie straciły na wartości, ale Hilda była innego zdania. Każde nowe lekarstwo stanowiło dla niej skarb. Jednak jej badania nagle zostały przerwane, gdy w drzwiach ambulatorium pojawił się żołnierz, trzymający się za obolałą rękę. Towarzyszyło mu dwóch kolegów po fachu. Zaś z tyłu, na uboczu, stał równie przejęty i do tego zdezorientowany Derks.
- Co się stało? - Hildzie udzieliło się zaniepokojenie pozostałych.
- On złamał mu rękę. - Jeden z żołnierzy wskazał na Derksa, który od razu spuścił wzrok.
- Co takiego? - zdumiała się lekarka.
Zajęła się czarnoskórym sierżantem, podczas gdy pozostali próbowali wytłumaczyć zajście.
- Siłowali się na ręce...
- To był wypadek! - Derks od razu zaczął się bronić.
- Nie rozumiem. - Dla Hildy sytuacja zdawała się nieco kuriozalna.
- Nie chciałem się z nikim siłować, ale ci się upierali – wytłumaczył obcy. - Zgodziłem się, żeby dali mi spokój... I nie wiem, jak to się stało. Nie jestem aż tak silny.
Z reguły spokojny Derks tym razem przeżywał całą sytuację, więc raczej nie kłamał. Hilda przyjrzała się rannemu i nie miała wątpliwości, że jest bardzo postawnym mężczyzną, do tego wyszkolonym. Nawet Derks nie złamałby mu łatwo ręki, ale wszystko było możliwe.
- Możecie iść. Ty zostań. - Lekarka wskazała na obcego.
Podczas gdy badała poszkodowanego, ten nic nie mówił. Jakby wstyd było mu się przyznać do tego, co się stało.
- Jest złamana, ale anahibiańskie mikrostymulanty przyspieszą zrost kości dwukrotnie. Jednak gips będzie konieczny.
Hilda dała sierżantowi zastrzyk, usztywniła rękę i pozwoliła mu odejść. Musiała jeszcze skontaktować się Garethem, ale wolała najpierw na spokojnie wyjaśnić sobie wszystko z Derksem.
- Masz. Strasznie się pocisz. - Podała mu chusteczkę.
Mouk wytarł sobie twarz i nagle jakby się zreflektował. Nie wyglądał już na zdezorientowanego. Coś wyraźnie mu zaświtało, ale Hilda nie umiała powiedzieć, czy to dobrze, czy źle, bo na chwilę popadł w zadumę.
- W kombinezonie termicznym nigdy się nie pocę – wymamrotał pod nosem. - Zwiększona siła, pocenie, emocje... Przejąłem się tym jakby stało się, coś strasznego... No tak, przechodzę ulk – stwierdził jakby z ulgą.
- Co to takiego?
- Taki rodzaj stanu występujący u mouków w wieku zbliżonym do mojego. Ale tylko u tych, którzy nigdy nie wydali na świat potomstwa. W czasie ulk dochodzi do samozapłodnienia.
Hilda zrobiła wielkie oczy.
- Zaraz, zaraz... Chcesz powiedzieć, że jesteś...
- Spokojnie, umiemy to kontrolować. Wystarczy wziąć jedną tabletkę i wszystko wraca do normy.
- Masz taką tabletkę?
- Jasne, przygotowałem się. Objawy utrzymają się przez kilka dni, a potem będzie po staremu.
- I jesteś pewien, że to właśnie to?
- Wszystkie objawy się zgadzają.
Akurat tutaj Hilda nie mogła się za bardzo wykazać. Nie znała dobrze fizjologii mouków i musiała uwierzyć Derksowi na słowo, chociaż parę badań nie zaszkodziłoby.
- No dobrze, zażyj tę tabletkę, a potem zgłoś się znowu – powiedziała.


- Za dwadzieścia dwie godziny i trzydzieści trzy minuty wejdziemy w obręb systemu gwiezdnego – oznajmiła Rinan, spoglądając na swoją konsolę.
- Dobrze. Utrzymywać stałą prędkość – powiedział Gareth. - Proszę skompletować zespoły badawcze – zwrócił się do Joanny.
Kobieta nie wyglądała na zachwyconą, ale nie chciała spierać się z dowódcą w towarzystwie oficerów, więc przytaknęła. Gareth pozwolił jej opuścić mostek, by mogła spokojnie skoncentrować się na swoim zadaniu, ale ona zamiast udać się do swojej kwatery, skierowała swoje kroki prosto do maszynowni. Zastała Abza samego. Odpowiadało jej to. Przy nim czuła się swobodnie i mogła wyrzucić z siebie to, co naprawdę myślała.
- Znowu chce, żebym zebrała drużyny naukowców – westchnęła i usiadła pod ścianą, po czym dodała szybko. - Jak ci przeszkadzam, to powiedz. Wyjdę.
- Nie przeszkadzasz – uspokoił Abz, po czym wyjął z pudełka na prowiant nadgryzioną kanapkę i zjadł parę kolejnych kęsów.
- Wiem, że zachowuję się mało profesjonalnie, ale nie podoba mi się ta cała odpowiedzialność. Wolałam, kiedy byliśmy małą grupą i wszystko robiliśmy sami. Teraz badaniami zajmują się inni, a ja tylko zarządzam.
- Spokojnie, dopiero zaczęliśmy podróż. Jeszcze wiele przed nami.
- Mogę to dostać na piśmie?
- Wiesz, ja też początkowo się bałem, że utknę w maszynowni i przez całą podróż będę tylko oglądał mechanizmy, ale tak sobie pomyślałem... Gareth na pewno wie, co robi. Kiedy zrobi się naprawdę ciekawie, to zaufa nam, a nie naukowcom, których ledwo zna. Wydaje mi się, że oszczędza nas „na potem”.
- Nawet jeśli... trochę przeraża mnie, że Gareth widzi mnie jako szefową. Nigdy mnie do takich rzeczy nie ciągnęło.
- Ceni cię.
- Taa... Gorzej będzie, jak się na mnie zawiedzie.
Joanna nie sądziła, że aż tak bardzo zależy jej na opinii dowódcy, ale przed Abzem nie musiała się kryć. Choć nie mówiła mu wszystkiego. Nigdy nie wyjawiła mu prawdy na temat jej dawnej bliskości z Garethem. Ale to było wieki temu. Nie miała po co do tego wracać.
Do maszynowni weszła Rinan. Zmierzyła towarzystwo zaskoczonym wzrokiem, zwłaszcza Joannę.
- Podobno miała pani układać skład zespołów – rzekła, nie z wyrzutem, ale jej głos nie brzmiał przyjaźnie.
Wrodzona niechęć Joanny względem Anahibianki sprawiła, że uczona wolała w ogóle się nie odzywać. Przytaknęła ledwo zauważalnie i wyszła.


Nadmiary energii Derks zużywał na siłowni. Zazwyczaj lubił spędzać w niej dużo czasu, ale tym razem wyznaczał sobie nowe limity, nieosiągalne dla człowieka. Początkowo widok, z jaką łatwością podnosił sztangę ważącą prawie tyle co on, zdumiewał wszystkich, ale w końcu jego nienaturalna siła przestała wzbudzać powszechne zainteresowanie.
Zmęczenie nie przychodziło prędko, ale gdy wreszcie dawało o sobie znać, było zaskakująco przyjemnym uczuciem, jak pewien rodzaj spełnienia. Derks odłożył sztangę, usiadł i napił się wody. Naprzeciwko, dokładnie na linii jego wzroku, Abz pomagał Iku w treningu, zupełnie jak mistrz troszczący się o swego podopiecznego. Wyglądało to uroczo, choć niektórzy podśmiewali się widząc nieporadność młodszego Anahibianina. Abz zdawał się to kompletnie ignorować, ale Iku wyglądał na zakłopotanego. Co prawda Derks mógł powiedzieć natrętom to i owo, ale nie lubił mieszać się w takie sprawy, więc nie zareagował. Bardziej zainteresował się Garethem, który właśnie przyszedł na małą rozgrzewkę. Dla Derksa był to dobry moment, by nieco powalczyć o swoje. Zakręcił butelkę i podszedł do dowódcy.
- Mogę zająć chwilkę? - spytał.
- Pewnie. - Gareth zdawał się być w dobrym humorze. Derksowi to pasowało.
- Chciałbym zgłosić się do grupy zwiadowczej na najbliższą misję.
- Umieszczę cię w grupie zwiadowczej, ale dopiero jak ci minie to dziwne coś.
- Ale ja nigdy nie byłem w tak dobrej formie jak teraz. Powinienem to wykorzystać w naszej pracy.
- W takich kwestiach ufam opinii lekarskiej. A opinia lekarska jest taka, że nie jesteś sobą i powinieneś tymczasowo zostać wyłączony z czynnej służby. Tyle mam do powiedzenia w tej sprawie.
- To nie jest żadna choroba! Jestem w stanie...!
- Nie podnoś na mnie głosu, Derks, bo tylko potwierdzasz to, co przed chwilą powiedziałem.
Mouk zamilkł, gdy zdał sobie sprawę, że zachował się w sposób dla niego nietypowy. Nie raz stawiał na swoim, ale zawsze robił to w sposób opanowany. Teraz zwrócił uwagę całej sali. Zmieszał się i wyszedł. Rzeczywiście ulk wpływał na jego emocje. W takiej sytuacji lepiej było unikać wdawania się w dyskusje.
Po powrocie do kajuty Derks zirytował się jeszcze bardziej, bo zobaczył, że Chen ogląda jego notatnik.
- Dlaczego grzebiesz w moich rzeczach?! - wykrzyknął wzburzony mouk, ewidentnie nie będąc sobą.
- Nie grzebię, leżało na wierzchu – wytłumaczył się Chen. Wyglądał na nieco zakłopotanego.
Derks westchnął, zdając sobie sprawę, że znowu go poniosło.
- Nieważne, to tylko zwykły notatnik – mruknął, co miało oznaczać przeprosiny, które niestety niezbyt mu wyszły.
Notatnik Derksa nie otwierał się jak typowy zeszyt, tylko wysuwał zza okładki, ukazując plik samoczyszczących się kartek. Jednak Chena najbardziej zainteresowało zdjęcie na wierzchu.
- Co to za laska? - spytał ciekawy.
- To nie jest żadna laska.
- Wygląda jak laska.
Rzeczywiście osoba na okładce miała raczej kobiecą powierzchowność. Długie czarne włosy miały jedwabisty połysk, a oczy podkreślał fioletowy makijaż. Postać wyglądała jak porcelanowa lalka ze swą bladą skórą i gładkimi rysami twarzy.
- To artysta międzynarodowej sławy. Zachwyca widzów w całym kwadrancie – wyjaśnił Derks. - Więc nawet jeśli twoim zdaniem wygląda jak laska, wiedz, że to nie jest byle kto.
- Ale ty się uszczypliwy zrobiłeś od tych hormonów – skwitował Chen, na co Derks się zaczerwienił.
- Zostawmy już ten temat.
- Weź wyluzuj. Wiem, że ci trudno. Chciałem tylko pogadać. Powiesz mi, co to konkretnie za artysta?
- Hap-Pa-Mundi. Tancerz. Uwierz mi, jest świetny.
- Nie wiedziałem, że interesujesz się sztuką.
- Tak cię to dziwi? Nie jestem maszyną bojową. Mam poczucie estetyki.
- Nie no, jasne. Pewnie wielu rzeczy jeszcze o tobie nie wiem.
- Zdecydowanie – rzekł Derks i zabrał Chenowi notatnik.
Geolog liczył na to, że ta rozmowa rozwinie się nieco bardziej.
- No to opowiedz mi – zasugerował.
- Co takiego?
- No coś o sobie. Ja wiem... Podoba ci się ten Hap-Pa-Mundi? Jest w twoim typie?
Po wyrazie twarzy Derksa widać było, że to pytanie wywołało u niego niesmak.
- Co za ludzki typ rozumowania – westchnął. - Nie interesują mnie takie rzeczy. Nawet w czasie ulk.
- Ale tak w ogóle?
- W akademii nauczyli nas jak wykorzenić takie odczucia. Mam nad tym pełną kontrolę. Wam ludziom też by się czasem przydało.
Chen wiedział, że Derks nie jest sobą, ale mimo wszystko, nie wiedząc czemu, trochę zmartwiła go postawa kolegi.


Załogę najbardziej interesowały planety podobne do Ziemi i taka właśnie była PK-12. Z pozoru zdawała się martwym i mało interesującym światem. Wody w stanie ciekłym było na niej niewiele. Krajobraz składał się głównie ze skał i śniegu, jednak atmosfera, temperatura i ciśnienie pozwalały ludziom poruszać się po powierzchni bez skafandrów ochronnych. Wstępne badania nie wykazały istnienia żadnych złożonych form życia, ale istniała spora szansa, że na planecie znajdują się proste organizmy. Wykryte też zostały ciekawe struktury geologiczne, którym miała się bliżej przyjrzeć specjalnie wyznaczona do tego grupa. Dowodziła nią Rinan, ale w kwestiach naukowych to Chen miał decydujące zdanie.
- Spójrzcie tylko – rzekł jeden z geologów z zachwytem.
Było co podziwiać. Naprzeciwko wznosił się las strzelistych monolitów o różowawo-czerwonej barwie. Wznosiły się na ponad trzy metry, a ich liczby nie sposób było określić. Wszyscy naukowcy zachodzili w głowę, jak powstały.
- Najpierw najważniejsze. - Niewysoki geolog wyjął z plecaka coś, co początkowo zdawało się tylko wystającym kijem, a okazało papierową flagą Wielkiej Brytanii. Flagą, którą najprawdopodobniej wykonało małe dziecko, biorąc pod uwagę fakt, że narysowano ją kredkami. Geolog z dumą wbił ją w ziemię, podczas gdy pozostali patrzyli na niego zmieszani. - No co, zrobiła ją moja sześcioletnia córka. Znaczy się... nie powiedziałem dokąd się wybieram. Myśli, że pojechałem w Himalaje.
Chen zignorował tłumaczenia asystenta i od razu skupił się na strukturach. Podszedł do nich powoli, przyglądając się im wnikliwie. Następnie wyjął z plecaka młotek i pociągnął nim eksperymentalnie po powierzchni. Skała okazała się dość miękka, bo kawałek odkruszył się i spadł na ziemię. Po chwili Chen poczuł dziwny zapach. Nieprzyjemny, ale nie przypominający swądu siarkowodoru, który wydzielały niektóre skały. Geolog odruchowo zakrył twarz rękawem i się odsunął.
- Gaz – powiedział. - Lepiej sprawdzić, czy to nie jest trujące, zanim weźmiemy się za dalsze badania.


Kelly wzięła tacę z jedzeniem i rozejrzała się po kantynie. Niektóre stoliki były całkowicie zajęte, inne zupełnie puste. Z małym wyjątkiem. Derks siedział sam i bawił się zupą, co chwilę nabierając trochę łyżką i wylewając z powrotem do miski. Podpierał się łokciem i wyglądał na znudzonego. Kelly uśmiechnęła się od ucha do ucha i podeszła do niego.
- Widzę, że wolne – zauważyła i usiadła, nie zapytawszy się nawet o pozwolenie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł – ostrzegł Derks.
- Czemu?
- Bo ostatnio się dziwnie zachowuję.
- Przywykłam do dziwnych zachowań. Sama się czasem dziwnie zachowuję, ale cóż... Normalność jest nudna. - Kelly zaczęła jeść, w przeciwieństwie do Derksa. - Zaraz... To chyba nie jest twoja zmiana. Nie powinieneś teraz być w łóżku? - uświadomiła sobie nagle.
- Nie mogę spać. Ta energia... już skończyły mi się pomysły, jak ją spożytkować.
- Jak ci to przejdzie, pewnie będziesz strasznie zmęczony.
- Bez wątpienia.
- Wiem coś o tym. Jestem z Kanady i moja ciotka mieszka na dalekiej północy. Kiedyś przyjechałam do niej na wakacje. Akurat było lato polarne. Nie spałam przez trzy dni i chodziłam jak nakręcona. A potem spałam dwadzieścia godzin. Nie żartuję.
- Mnie to pewnie też czeka.
- To nieprzyjemne, kiedy coś dziwnego dzieje się z twoim ciałem. My kobiety co miesiąc nie jesteśmy sobą.
- My też, tylko u nas pojęcie miesiąca jest trochę inne.
Kelly popatrzyła na Derksa ze współczuciem.
- Bycie moukiem chyba nie jest takie fajne, jak myślałam – stwierdziła.


Chen wiedział, że Hilda pewnie jest zajęta, ale i tak postanowił jej przeszkodzić. Uznał, że sprawa jest ważna. Oczywiście na statku znajdowało się wielu innych fachowców, ale lepiej było postawić na zaufanych ludzi. Poza tym Hilda miała największe doświadczenie w badaniu obcych form życia, mimo że wśród załogi znajdowały się osoby ze starej bazy ISETu. Dlatego też Chen był przekonany, że postępuje najrozsądniej, zgłaszając się właśnie do niej.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam sprawę – powiedział, zaglądając do ambulatorium.
- Wejdź – zachęciła go lekarka. Chen tak też zrobił.
- Chciałbym, żebyś rzuciła okiem na tę próbkę. To z dzisiaj. - Pokazał szklaną płytkę ze szlifem.
Dla Hildy było to niemałe zaskoczenie.
- Przecież nie znam się na geologii – rzekła z rozbawieniem.
- Myślę, że to nie robota dla geologa – odparł Chen z powagą.
Tym razem lekarka nie wyglądała tylko na zaskoczoną, ale też zaintrygowaną. Wzięła od kolegi próbkę i położyła pod mikroskopem. Wystarczył jeden rzut okiem, by stwierdzić, że Chen ma rację.
- To wygląda na jakąś strukturę komórkową – rzekła lekarka z poruszeniem, nie odrywając się od soczewki.
- Czyli dobrze się domyśliłem. Dostarczyć ci więcej próbek?
- Tak. I najlepiej by było, gdybyś mi pomógł. Widziałeś to w naturalnym środowisku, to się może przydać.
- W porządku. Od razu poinformuję Garetha.


Dowódcę statku z reguły można było spotkać w dwóch miejscach: albo w jego kajucie, albo na mostku. Tym razem jednak Chen zastał go w drodze z jednego do drugiego. Od razu dało się zauważyć, że Gareth nie jest w najlepszym humorze i najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowy, ale Chen i tak postanowił zaryzykować, bo to, co miał do powiedzenia, mogło okazać się bardzo istotne.
- Hilda twierdzi, że formy, które znaleźliśmy na planecie, to nie skały, tylko żywe istoty – oznajmił. - Może powinna zejść na powierzchnię i zbadać to z bliska? Oczywiście z uwzględnieniem wszystkich środków bezpieczeństwa, bo to może być niebezpieczne.
Nagle Gareth się zatrzymał. Spojrzał na Chena jakby ze zmieszaniem, ale też z wyraźnym zaciekawieniem. Jednak wciąż nie wyglądał na zadowolonego. Raczej zaniepokojonego.
- To jest niebezpieczne – odparł po chwili milczenia i zaczął iść dalej.
- Znaczy się?
Gareth znowu przystanął.
- Właśnie się dowiedziałem, że porucznik Bloom zaatakował dwoje członków załogi, po czym uciekł do lasu tych... obiektów. Nie znam jeszcze szczegółów, ale nawet on nie zrobiłby czegoś tak głupiego – wyjawił dowódca.
Chen wyraźnie się przejął. Jego oczy rozszerzyły się momentalnie.
- Cholera, to może mieć związek z tym czymś – zauważył. - Nie pozwoliłem nikomu się do tego zbliżać, póki nie zostanie zbadane.
- Najwyraźniej pan Bloom uznał cię za niewystarczający autorytet.
- Co zrobimy?
- Spróbujemy namierzyć gościa z orbity, a wy się jak najwięcej dowiedzcie o tych dziwnych tworach.
Brzmiało to rozsądnie. Chen przytaknął i pognał z powrotem do ambulatorium. Gdy zauważył, że Hilda zajmuje się dwójką żołnierzy, kobietą i mężczyzną, domyślił się, że to właśnie o nich wspominał Gareth. Nie wyglądali na bardzo poturbowanych, ale same okoliczności zajścia wzbudzały wielki niepokój.
- Pewnie już wiesz – stwierdziła lekarka.
- Czemu to zrobił? - Chen spytał ze zmieszaniem poszkodowanych.
- Nie wiemy. Nagle mu odbiło – odparła żołnierka.
- Twierdzą, że czuli się dziwnie podirytowani w pobliżu tych obiektów – dodała Hilda.
- A zapach? Wywęszyliście coś tam? - dopytywał się Chen.
- Nieprzyjemny. Niezbyt silny, ale dało się wyczuć – powiedział oficer.
- Pobiorę krew do analizy. Wyniki będą szybko – pocieszyła Hilda, choć w tym momencie na niewiele to się zdało.
Sytuacja była stresująca. Zwłaszcza że Gareth nie miał dobrych wieści. Najwyraźniej twory powodowały jakieś zakłócenia, bo nie dało się namierzyć niczego, co znajdowało się w obrębie lasu, ani nawiązać łączności radiowej z zaginionym. Hilda zrobiła na Chenie spore wrażenie swym opanowaniem. Nie dała wytrącić się z równowagi i w spokoju przeprowadziła wszystkie analizy. Możliwe, że udało jej się to tak szybko właśnie dlatego, że podchodziła do wszystkiego racjonalnie.
- Ten gaz działa jak środek psychoaktywny. Mógł wywołać nagły atak agresji – skomentowała, wciąż nie odrywając się od mikroskopu. - Na szczęście efekty jego działania mijają, gdy nie ma się z nim kontaktu.
- Wciągnąłem go trochę na samym początku. Nic nie poczułem – zauważył Chen.
- Może dawka była za mała, a może po prostu masz taki organizm. Nie każdy człowiek reaguje tak samo na wszystkie substancje. Ale najważniejsze, że wiemy, jak się wchłania. Maski przeciwgazowe powinny być wystarczającą ochroną.
Hilda niezwłocznie poinformowała Garetha o swoich odkryciach. Wystarczyły one, by zorganizować bezpieczną misję ratunkową.


Przed Garethem stanęło nie lada zadanie. Nie mógł tak po prostu skrzyknąć komandosów i kazać szukać Blooma. Brak łączności był sporym problemem, a utrudniona nawigacja w lesie dodatkowym utrudnieniem. Wysyłanie grupy ratunkowej, która sama by się potem zgubiła nie miało sensu. Należało dokładnie przemyśleć strategię i odpowiednio dobrać ludzi.
- Pułkowniku... - Derks wszedł na mostek niezapowiedziany.
- Czego chcesz?
Gareth nie ucieszył się na jego widok. Podszedł do mouka, chwycił go za ramię i zaprowadził pod same drzwi, żeby mieć choć odrobinę prywatności.
- Chciałem zgłosić się do misji ratunkowej.
- Już ci coś mówiłem, Derks – rzekł Gareth ściszonym głosem, żeby inni go nie słyszeli.
- Myślę, że akurat tutaj moje umiejętności mogą okazać się niezbędne.
- A ja myślę, że mam ludzi, którzy są na tyle dobrzy, by...
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? - Derks przerwał Garethowi.
- W kanionie?
- No właśnie. Kto potrafił odnaleźć w nim drogę? Ty?
Derks był zuchwały i Gareth miał prawo się zdenerwować, ale powstrzymał emocje. W odpowiednich momentach potrafił zweryfikować fakty, a te bez wątpienia przemawiały na korzyść mouka. Derks miał rację, posiadał niezwykłe umiejętności. Gareth może i był świetnym pilotem, ale to Derks potrafił nawigować w miejscach, w których wydawało się to wręcz niemożliwe. I właściwie nikt nie potrafił wyjaśnić, jak to robił, ale Gareth widział to na własne oczy.
- W porządku, ale ja również pójdę – oznajmił w końcu dowódca. - Poruczniku McMahon, idzie pan z nami. - Pani Sumir, przejmuje pani tymczasowo dowodzenie nad statkiem.
- Tak jest – odpowiedziała Rinan.
Po tym jak Gareth zwerbował jeszcze dwóch komandosów, grupa ratunkowa była gotowa do akcji. Pozostawał pewien problem z komunikacją, która była utrudniona nawet na niewielkie odległości. Dało się rozmawiać twarzą w twarz, ale nie na przestrzeni kilkunastu metrów. Jednak opracowany system sygnałów świetlnych i dźwiękowych częściowo rozwiązywał sprawę. Bez niego by się nie obeszli, gdyż aby uskutecznić poszukiwania, grupa musiała się rozdzielić. Obszar został podzielony na sektory, z których każdy przeszukiwała jedna osoba. Od samego początku nikt nie miał złudzeń, że zadanie będzie łatwe. Las tajemniczych monolitów zdawał się ciągnąć w nieskończoność i nie znajdowały się w nim praktycznie żadne punkty orientacyjne. Zakłócenia nie tylko uniemożliwiały łączność, ale też zaburzały działanie wszelkich urządzeń nawigacyjnych. Drużyna była zdana jedynie na swoją spostrzegawczość i intuicję. Każdy poruszał się wedle z góry ustalonego planu, bez miejsca na pomyłkę czy roztargnienie. Najmniejszy choćby błąd mógł zniweczyć wszystko.
Trudno powiedzieć, czy to przez szczęście, intuicję, czy kombinację jakichś innych czynników, ale to Derks znalazł trop. Ślady znajdowały się w miejscu, gdzie podłoże było pyliste. Co prawda zatarte, ale na tyle widoczne, by naprowadzić obcego na odpowiednią drogę. Mouk wystrzelił trzy razy, informując pozostałych o swoim znalezisku. Nie dało się określić, jak na dźwięk wystrzałów zareaguje poszukiwany. Czy go spłoszą czy zwabią? Jednak bez nich Derks nie zdołałby zasygnalizować swojego położenia. Co prawda nie sądził, by miał potrzebować posiłków, ale planu należało się bezwzględnie trzymać.
Mouk szedł dalej, ale bardzo powoli. Musiał być ostrożny. Nie wiedział, co go dokładnie czeka, gdy dojdzie do celu. Poszukiwany mógł ukrywać się za jednym z monolitów, a może nawet zajść obcego od tyłu. Derks nie mógł pozwolić sobie na niepowodzenie, zwłaszcza, że Gareth mu zaufał.
Szedł dalej, mając oczy i uszy szeroko otwarte. Dokładnie analizował otoczenie, nim decydował się na kolejny krok. I tylko dzięki niezwykłej ostrożności zobaczył, że zza jednego z monolitów wysuwa się ręka dzierżąca nóż. Derks mógł w tym momencie chwycić za broń, ale nie chciał uszkodzić uciekiniera. Miał już opracowany inny plan. Podszedł do monolitu z niezwykłym opanowaniem. Bloom rzucił się na niego w szale. A Derks nawet nie zadrżał. W mgnieniu oka chwycił przeciwnika za nadgarstek i wytrącił mu broń z dłoni. Ogłuszył go jednym celnym, lecz wyważonym ciosem w kark. Obecnie mouk miał w sobie tyle siły, że gdyby się nie hamował, zrobiłby napastnikowi sporą krzywdę.
Gdy było już po wszystkim, Derks wziął porucznika na plecy z taką łatwością, jakby był jedynie plecakiem z zakupami, po czym wrócił na miejsce, z którego strzelał. Zrobił spore wrażenie na pozostałych członkach drużyny.
- Pozwólcie, że będę prowadził – rzekł ze spokojem.
Nikt się z nim nie spierał. Nawet Gareth pozwolił mu chwilowo przejąć prym. Pod przewodnictwem mouka ruszyli z powrotem. Humory dopisywały. Trudno było się nie cieszyć, skoro akcja przebiegła szybko i sprawnie. Niestety zadowolenie długo nie trwało.
- Derks? - zaniepokoił się Gareth, gdy zauważył, że obcy przystanął.
Dało się zauważyć, że mouk się zmęczył. Był niemalże bliski zadyszki, a to nigdy mu się nie zdarzało.
- Może odpocznij trochę? - zaproponował dowódca i wziął na siebie ciężar porucznika Blooma, dosłownie.
Derks nic nie powiedział, ani nie spojrzał na swych towarzyszy. Zrobił niepewnie parę kroków, po czym nagle upadł.
- Hej! - Jeden z komandosów pochwycił go w ostatniej chwili i dokładnie mu się przyjrzał. Nie krył zdziwienia. - On chyba... zasnął.
Przez chwilę Gareth gapił się na kolegę z niedowierzaniem. Nie potrzebna była głęboka wiedza medyczna, by potwierdzić diagnozę. Derks spał.
- Wynośmy się stąd. Zakładam, że szliśmy w dobrą stronę – rzucił dowódca.
Komandos wziął Derksa na plecy i drużyna ruszyła dalej. Nie mieli przed sobą długiej drogi, ale monotonny krajobraz sprawiał, że trasa bardzo się dłużyła.
- Zostało mi tlenu na dziesięć minut. Mam nadzieję, że to już niedaleko – stwierdził z niezadowoleniem Gareth.
- Czekajcie...
Porucznik Tom McMahon zatrzymał się nagle i zaczął nasłuchiwać. Gareth popatrzył na niego ze zmieszaniem. Okolica była przerażająco pusta, nie licząc tajemniczych monolitów. Słychać było jedynie wiatr.
- Tędy – rzekł porucznik i zaczął prowadzić drużynę nieco bardziej w lewo.
- Jest pan pewien? - zdziwił się Gareth. - Nie mamy za bardzo czasu na błądzenie.
Ale jego obawy okazały się bezpodstawne. Po dwóch minutach drużyna znalazła się na otwartej przestrzeni, tuż naprzeciwko wbitej w ziemię papierowej flagi, która trzepotała na wietrze. Porucznik spojrzał na nią i uśmiechnął się.


W pierwszej sekundzie światło było porażające. Derks nie widział nic poza bielą. Zamknął z powrotem oczy i tym razem zaczął otwierać je bardzo powoli, stopniowo przyzwyczajając się do jasnego otoczenia. Szczegóły stawały się wyraziste jeden po drugim, ale Derks skoncentrował się na jednym: postaci, którą miał prosto przed oczami. Hilda siedziała przy stole i robiła coś na komputerze. Początkowo nawet nie zauważyła, że Derks się obudził. Gdy mouk w pełni zdał sobie sprawę z okoliczności, powoli podniósł się na łokciach i usiadł na łóżku. Wtedy lekarka na niego spojrzała.
- No wreszcie – ucieszyła się.
- Co się stało? - Derks ziewnął i potarł skroń.
- Spałeś przez dwa dni. Dobra wiadomość jest taka, że wszystko wróciło do normy. Twój organizm musiał jakoś odreagować tak długie działanie na pełnych obrotach.
- Mogę wrócić do czynnej służby?
- Oczywiście. Twoje ubranie jest na zapleczu. Badałam cię przed chwilą i nic ci nie dolega. Możesz iść.
Kiedy Derks się przebierał, Hilda dalej analizowała dane, które otrzymała z Anahibi. Mogły się okazać najważniejszym przedmiotem badań w jej życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz