Rozdział IV - „Sprawiedliwość”
Dla Iku maszynownia stała się niemalże drugim domem. Oczywiście nikt nie spędzał tu dużo czasu w ciasnych kajutach. To była misja badawcza, a nie wakacje, i każdy członek załogi przede wszystkim miał poświęcać się pracy i tkwić w odpowiednim do tego stanowisku. Ale Iku nawet wolne chwile lubił spędzać w maszynowni, nie licząc treningów z Abzem. Po prostu robił to, co kochał, a że nigdy nie należał do osób wybitnie towarzyskich, towarzystwo urządzeń elektronicznych mu odpowiadało. Obecnie pracował nad swym własnym projektem i miał nadzieję, że gdy go skończy, nie tyle przysłuży się misji, co zyska szacunek, o którym marzył.
- Chłopie, twoja zmiana dawno minęła. Może odpoczniesz? - zasugerował Abz z troską, widząc, że jego kolega cały czas dłubie w jakiejś elektronice.
- Nie jestem zmęczony – odparł Iku.
- Przypominasz mi dawną Hildę. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
- Jasne, że tak.
W porządku na tyle, na ile być mogło. Trudno oczekiwać po Iku, by tryskał szczęściem, skoro jego rasa niemalże wymarła. Widział w swoim życiu zdecydowanie za wiele i kiedyś nie sądził, że uda mu się podnieść po horrorze, którego był świadkiem, ale wtedy pojawił się on, Abzazabi, i wyciągnął doń pomocną dłoń. A on przyjął tę pomoc i... Jakoś zaczęło się układać, jakoś zaczęło się normować. Przynajmniej wiedział, że nie jest sam, że wciąż istnieją osoby, na które może liczyć. Ale czy to znaczyło, że było mu teraz lekko? Nie do końca. Został rzucony na głęboką wodę. Owszem, marzył o tej misji, chciał stać się częścią tej wspaniałej załogi, ale uczucie samotności powracało. Na pokładzie znajdowało się czterech Anahibian, ale tylko Abz poświęcał mu należytą uwagę. Rinan miała ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się jego skromną osobą, a Ib zdecydowanie wolał towarzystwo swojej żony. Ale póki mógł liczyć na Abza, wszystko było w porządku. Nie tragicznie, nie cudownie, po prostu w porządku.
- Wiesz co, idź spać. Dobrze, że masz w sobie dużo energii, ale lepiej ją oszczędzać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy naprawdę będzie potrzebna – rzekł Abz.
Iku dał za wygraną. Jakoś nie potrafił odmówić swemu starszemu koledze.
Gareth usiadł na mostku i żałował, że nie ma gumy do żucia, którą mógłby zabić posmak okropnej kawy, którą tutaj podawano. Cóż, będzie musiał się przyzwyczaić. Także do faktu, że podróż może się momentami dłużyć. Brakowało mu dawnych przygód. Jak na razie nie zanosiło się, by miały się jakieś powtórzyć. Odwiedzili już kilka systemów gwiezdnych, ale nie znaleźli w nich niczego, co mogłoby go w jakiś sposób zachwycić. Przynajmniej unikali niebezpieczeństw, ale w głębi duszy łaknął zastrzyku adrenaliny. Jakby na to nie patrzeć, był żołnierzem, brał udział w akcjach, nim jeszcze trafił do ISETu. Gdy został kapitanem statku gwiezdnego, bez wątpienia przerosło to jego najbardziej wygórowane marzenia. Nie żałował żadnej swojej decyzji, ale miał nadzieję, że podróż nie będzie tak monotonna przez cały czas. I Gareth miał chyba sporo szczęścia, bo często sprawy układały się dokładnie tak, jak chciał.
Dla Iku maszynownia stała się niemalże drugim domem. Oczywiście nikt nie spędzał tu dużo czasu w ciasnych kajutach. To była misja badawcza, a nie wakacje, i każdy członek załogi przede wszystkim miał poświęcać się pracy i tkwić w odpowiednim do tego stanowisku. Ale Iku nawet wolne chwile lubił spędzać w maszynowni, nie licząc treningów z Abzem. Po prostu robił to, co kochał, a że nigdy nie należał do osób wybitnie towarzyskich, towarzystwo urządzeń elektronicznych mu odpowiadało. Obecnie pracował nad swym własnym projektem i miał nadzieję, że gdy go skończy, nie tyle przysłuży się misji, co zyska szacunek, o którym marzył.
- Chłopie, twoja zmiana dawno minęła. Może odpoczniesz? - zasugerował Abz z troską, widząc, że jego kolega cały czas dłubie w jakiejś elektronice.
- Nie jestem zmęczony – odparł Iku.
- Przypominasz mi dawną Hildę. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
- Jasne, że tak.
W porządku na tyle, na ile być mogło. Trudno oczekiwać po Iku, by tryskał szczęściem, skoro jego rasa niemalże wymarła. Widział w swoim życiu zdecydowanie za wiele i kiedyś nie sądził, że uda mu się podnieść po horrorze, którego był świadkiem, ale wtedy pojawił się on, Abzazabi, i wyciągnął doń pomocną dłoń. A on przyjął tę pomoc i... Jakoś zaczęło się układać, jakoś zaczęło się normować. Przynajmniej wiedział, że nie jest sam, że wciąż istnieją osoby, na które może liczyć. Ale czy to znaczyło, że było mu teraz lekko? Nie do końca. Został rzucony na głęboką wodę. Owszem, marzył o tej misji, chciał stać się częścią tej wspaniałej załogi, ale uczucie samotności powracało. Na pokładzie znajdowało się czterech Anahibian, ale tylko Abz poświęcał mu należytą uwagę. Rinan miała ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się jego skromną osobą, a Ib zdecydowanie wolał towarzystwo swojej żony. Ale póki mógł liczyć na Abza, wszystko było w porządku. Nie tragicznie, nie cudownie, po prostu w porządku.
- Wiesz co, idź spać. Dobrze, że masz w sobie dużo energii, ale lepiej ją oszczędzać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy naprawdę będzie potrzebna – rzekł Abz.
Iku dał za wygraną. Jakoś nie potrafił odmówić swemu starszemu koledze.
Gareth usiadł na mostku i żałował, że nie ma gumy do żucia, którą mógłby zabić posmak okropnej kawy, którą tutaj podawano. Cóż, będzie musiał się przyzwyczaić. Także do faktu, że podróż może się momentami dłużyć. Brakowało mu dawnych przygód. Jak na razie nie zanosiło się, by miały się jakieś powtórzyć. Odwiedzili już kilka systemów gwiezdnych, ale nie znaleźli w nich niczego, co mogłoby go w jakiś sposób zachwycić. Przynajmniej unikali niebezpieczeństw, ale w głębi duszy łaknął zastrzyku adrenaliny. Jakby na to nie patrzeć, był żołnierzem, brał udział w akcjach, nim jeszcze trafił do ISETu. Gdy został kapitanem statku gwiezdnego, bez wątpienia przerosło to jego najbardziej wygórowane marzenia. Nie żałował żadnej swojej decyzji, ale miał nadzieję, że podróż nie będzie tak monotonna przez cały czas. I Gareth miał chyba sporo szczęścia, bo często sprawy układały się dokładnie tak, jak chciał.
- Sir, chyba coś mam – odezwał się nagle Tom, zdejmując na moment
słuchawki.
- Co takiego? - ożywił się dowódca.
- Seria uporządkowanych sygnałów. A przynajmniej sprawiają wrażenie uporządkowanych.
- Prześlij mi koordynaty. Sprawdzę, czy są tam jakieś naturalne obiekty, które mogłyby to wywoływać – powiedziała Joanna.
Gdyby nie to, że Gareth starał się sprawiać wrażenie opanowanego, pewnie teraz zacierałby ręce. Nie miał gwarancji, że rzeczywiście trafili na coś ciekawego, ale przeczucie podpowiadało mu, że coś się szykuje. Reszta załogi wyglądała na dość poruszoną, nawet wiecznie spokojna Rinan. Najwyraźniej oni również łaknęli przygody. Na pewno. Inaczej by ich tu nie było.
- Nie znalazłam żadnych naturalnych tworów, które mogłyby wygenerować tak silny sygnał – oznajmiła Rinan.
To wystarczyło Garethowi, by podjąć decyzję.
- Derks, jesteś potrzebny na mostku – powiedział przez komunikator.
Kiedy mouk pojawił się na mostku, od razu został poproszony do stanowiska Toma.
- To międzynarodowy sygnał pomocy. Nie mam co do tego wątpliwości – oznajmił Derks.
Serce Garetha zabiło szybciej i wyobrażał sobie, jakie podekscytowanie musieli odczuwać pozostali.
- Ile czasu zajmie nam dostanie się do jego źródła? - spytał.
- Na maksymalnej prędkości mniej więcej dwa dni, sir – odpowiedział Jonathan.
- W takim razie proszę to wykonać – rozkazał Gareth.
- Radziłby mieć się na baczności. Nie wiemy, co wygenerowało ten sygnał. Uwierz mi, w kosmosie żyje wiele istot, z którymi nie chcielibyście się spotkać – ostrzegł Derks.
- Jestem tego w pełni świadom – odparł dowódca. - Ale nie możemy zignorować czegoś takiego. Możliwe, że ktoś rzeczywiście potrzebuje naszej pomocy.
- Mimo wszystko sugerowałbym postawić całą załogę w stan gotowości – zauważył mouk.
- Tak zrobię. Dziękuję, Derks, na razie jesteś wolny.
I pognali w przestrzeń na pełnej prędkości.
Iku siedział w kantynie, choć był już dawno po posiłku. Majstrował w najlepsze przy swoim urządzeniu. Kelly przysiadła się do niego z tacą pełną jedzenia i zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem. Mężczyzna nawet nie zwrócił na nią uwagi i bawił się dalej. Ze skupienia aż wysunął język, co wyglądało dość komicznie.
- Co robisz? - spytała wreszcie Kelly, sygnalizując swoją obecność.
Iku schował język i uniósł na nią spojrzenie.
- Przysiadasz się do wszystkich, którzy są sami? - spytał.
Nie chciał zabrzmieć opryskliwie, ale chyba przez przypadek tak mu właśnie wyszło. Jednak Kelly się nie obraziła, tylko zachichotała z lekkim zakłopotaniem.
- Masz rację, chyba rzeczywiście tak robię – przyznała. - Taki już mam nawyk, że chcę wszystkich lepiej poznać. Chyba powinnam, biorąc pod uwagę, jaką tu pełnię funkcję.
- Mnie to nie przeszkadza – sprostował Iku i majstrował dalej.
Nie sprawiał wrażenia zbyt rozmownego. Kelly zjadła kilka łyżek zupy i znowu spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Nie powiedziałeś, co robisz – zauważyła.
- A, takie tam... Pracuję nad własnym wynalazkiem.
- Nad jakim?
Iku się zakłopotał.
- Cóż... To tylko taki szalony pomysł... Pewnie nie wyjdzie – powiedział, czerwieniejąc.
- No ale jaki pomysł? Powiedz.
- Powiesz, że zwariowałem, albo coś.
- Och, daj spokój. Wszyscy mamy czasem szalone pomysły. Obiecuję, że nikomu nie powiem.
- Uch... No dobrze. Próbuję... stworzyć urządzenie do teleportacji.
Kiedy tylko Iku wyznał prawdę, wlepił wzrok w stół.
- Czyli takie coś do natychmiastowego przenoszenia ludzi na dużą odległość?
- Przenoszenie ludzi to odległe marzenie. Na początek myślałem o czymś dużo mniejszym.
- Myślisz, że to jest możliwe?
- Oczywiście. Uważam, że wszystko jest możliwe, tylko ogranicza nas wiedza.
Po twarzy Kelly widać było, że jest pod wrażeniem i ani myśli śmiać się z pomysłu młodego inżyniera.
- Takie urządzenie na pewno bardzo by się przydało – zauważyła.
- Nie liczę na to, że mi się uda, ale będę próbować.
Swym uśmiechem Kelly dała do zrozumienia, że podoba jej się podejście kolegi.
- Słyszałeś o tym sygnale pomocy? Jesteś ciekaw, co tam znajdziemy? - zmieniła temat.
- Ciekaw tak, ale trochę się boję.
- Czego?
- No wiesz, tam może być wszystko. Obcy wirus, jakaś niebezpieczna forma życia albo jakieś bandziory używające podstępu.
- Albo po prostu ktoś potrzebujący pomocy. Nie warto trzymać się samych czarnych scenariuszy. Zresztą jestem pewna, że pułkownik nie naraziłby bezpieczeństwa załogi – rzekła Kelly z uśmiechem i wzięła się za drugie danie.
Joanna weszła do kwatery Garetha i się rozejrzała. Temu to było dobrze. Dostał lokum zdecydowanie wyższej klasy niż pozostali. Większe łóżko, w zasadzie wszystko większe. Zmieścił się tu nawet stół i coś na kształt ławy, wysuwanej ze ściany. Całość i tak cechowała się wojskowym ascetyzmem, ale mimo wszystko było tu dość przytulnie.
- Napijemy się? - spytał Gareth z głupim uśmiechem.
W jednej ręce trzymał butelkę wina, a w drugiej dwa kieliszki. Joanna zgłupiała.
- Przemyciłeś butelkę wina? - wymamrotała.
- Żeby tylko jedną.
- I po to kazałeś mi przyjść? Żeby się ze mną napić?
- No przecież sam z sobą pić nie będę.
Cały Gareth. Joannie zrobiło się nawet cieplej na sercu. Fakt, jako dowódca powinien dawać przykład, ale bez odrobiny szaleństwa nie byłby sobą. A ona przecież właśnie takim go lubiła. Może nawet trochę za bardzo lubiła. W tym tkwił cały problem. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.
- Mieliśmy umowę – stwierdziła kobieta z niezadowoleniem.
- Nie możemy się napić jako przyjaciele? Utknęliśmy tu na tak długo... Chyba zasługujemy na odrobinę rozrywki?
Trudno było odmówić. Zresztą, co jej zależało? Joanna przytaknęła, dając przyzwolenie, by Gareth jej nalał. Usiedli przy stole i stuknęli się kieliszkami.
- Za wyprawę – powiedział mężczyzna.
Przez chwilę popijali w milczeniu. Znali się już bardzo dobrze, powinni się czuć w pełni komfortowo w swoim towarzystwie, nawet jeśli nie odzywali się do siebie ani słowem, a jednak Joanna poczuła dziwne skrępowanie. Sposób w jaki Gareth na nią patrzył... To nie był wzrok przyjaciela, to był wzrok kogoś więcej. I czuła, że ona spogląda na niego w podobny sposób. Spuściła wzrok.
- Czemu nie przydzielasz mnie do zespołów badawczych? - spytała nagle, burząc ciszę.
- Jesteś potrzebna na pokładzie.
- Nie non stop. Kiedyś dobrze radziłam sobie w terenie, pamiętasz? Czemu to nie może wrócić? Czemu nie prowadzimy badań w takim składzie, jak kiedyś?
- To inny rodzaj misji. Muszę zarządzać ogromną załogą. Staram się, żeby każdy był tam, gdzie jest najbardziej przydatny.
- A ja jestem najbardziej przydatna za konsolą? Gareth, tyle razem przeszliśmy, wiesz, że umiem sobie poradzić...
- Jeszcze przyjdzie czas na wszystko. - Podpułkownik wszedł Joannie w słowo i spojrzał na nią z pewnością siebie. - Obiecuję.
Nadeszła chwila, na którą wszyscy czekali. Obcy statek znajdował się już w zasięgu czujników i kamer. Nie było już żadnych wątpliwości, że jest on źródłem tajemniczego sygnału. Jako że Derks znał się najlepiej na obcych rasach i technologiach, został niezwłocznie poproszony na mostek.
- To bez wątpienia statek wyprodukowany w Enis. Ma nawet numer seryjny – zauważył Mouk.
- W Enis? - spytała Rinan.
- To kontynent zamieszkany przez mouków.
- Czyli twoi. To chyba dobrze, nie? - skomentował major Clark.
- Cóż, nie wiemy, kto lub co znajduje się na pokładzie.
Uwaga Derksa była słuszna. Należało przeprowadzić wszystkie procedury przed podjęciem konkretnych działań. Tom próbował więc nawiązać łączność.
- Muszą mieć uszkodzony nadajnik. Jestem w stanie odebrać tylko zakodowane wiadomości. Ani przez głośniki, ani przez ekran nie pójdzie – powiedział.
- Rzucę na to okiem. - Derks podszedł do stanowiska łącznościowca. - Silniki uszkodzone... Zapasy się kończą... Utknęliśmy... - rozszyfrowywał powoli.
- Odpowiedzieć, że udzielimy im pomocy – Gareth złożył dłonie i oparł o nie brodę.
- Zalecam ostrożność – zasugerował Derks.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa – odparł dowódca.
Kiedy Joanna zakończyła skanowanie statku i zdała raport, Gareth zebrał drużynę. Towarzyszyli mu Hilda, major Clark i dwóch komandosów, zaś Rinan chwilowo przejęła dowodzenie na mostku. Na szczęście Spacediver posiadał wiązkę holowniczą, więc połączenie obu statków nie było aż tak ogromnym wyzwaniem.
Ziemianie z pełnym uzbrojeniem przeszli przez śluzę i znaleźli się na pokładzie obcego statku. Od razu uderzyła ich panująca tu duchota i nieprzyjemny zapach. Wentylacja musiała również ulec awarii, a do tego oświetlenie szwankowało, migocząc i wydając podejrzane, bzyczące dźwięki. Panował tu półmrok. Statek był niewielki i Ziemianie szybko natknęli się na jego pasażerów. Jedno spojrzenie wystarczyło, by bez wątpliwości stwierdzić, że nie są to moukowie. Gareth widział już kiedyś tę rasę. Zdaje się, że zamieszkiwali tę samą planetę co Derks. Naomici, tak chyba się nazywali. Jasna skóra, blond włosy, słuszna postura i te charakterystyczne, jakby afrykańskie rysy twarzy. Było ich tu kilkunastu, mężczyźni, kobiety i dzieci. Niektóre tak małe, że ssały jeszcze pierś swych matek. Pasażerowie nie sprawiali wrażenia osób, które kojarzyły się z podróżami kosmicznymi. Bardziej przypominali chłopów małorolnych. Proste ubrania, niekiedy zniszczone, kobiety w wielowarstwowych spódnicach, mężczyźni w powycieranych ponczo. Co oni robili w takim miejscu?
Do Ziemian podszedł mężczyzna trochę wyróżniający się na tle pozostałych. Przede wszystkim nie wyglądał jak obdartus. Nosił czarne spodnie, białą koszulę i skórzaną kamizelkę. Jego długie włosy i broda sprawiały, że wyglądał trochę jak wiking, mimo specyficznych, naomickich rysów twarzy.
- Pui Ou, kapitan tego statku – przedstawił się.
Śmieszne imię – pomyślał Gareth.
- Podpułkownik Gareth Carpenter ze statku Spacediver. Reprezentujemy planetę Ziemia.
To zabrzmiało jeszcze śmieszniej – zdał sobie sprawę dowódca. Do tej pory nie był pewien, w jaki sposób powinien przedstawiać się obcym.
- Jesteście naszym wybawieniem. Lecieliśmy na Ceresis 15, ale doszło do awarii i tkwimy tu od miesiąca. Gdyby nie wy...
- Zanim wam pomożemy, musimy upewnić się, że nie stanowicie zagrożenia.
- Oczywiście.
Właściwie Gareth nie sądził, by ta zbieranina prostych rodzin mogła w jakikolwiek sposób im zagrażać, ale wolał postawić sprawę jasno. Skinął na Hildę, dając jej przyzwolenie na dokonanie oględzin. Większość pasażerów wyglądała dość marnie, ale nic dziwnego, skoro tkwili tu tak długo.
- Wszyscy są odwodnieni, ale zagrożenia życia nie ma. Za pozwoleniem, tych najbardziej potrzebujących przetransportowałabym do ambulatorium, a do pozostałych wysłałabym zespół sanitariuszy – oznajmiła Hilda.
Gareth wolał się mieć na baczności, ale nie mógł odmówić pomocy potrzebującym. Na razie nic nie wskazywało na to, by mieli złe zamiary. Zwłaszcza że była ich ledwo garstka. Zgodził się na podjęcie dalszych działań.
Niektórzy
zapewne zastanawiali się, po co w ogóle zostało zorganizowane to
zebranie. Gareth, Hilda, Joanna, Rinan, Jonathan oraz Derks siedzieli
przy okrągłym stole w sali odpraw. Dowódca nie wyglądał na
zadowolonego.- Co takiego? - ożywił się dowódca.
- Seria uporządkowanych sygnałów. A przynajmniej sprawiają wrażenie uporządkowanych.
- Prześlij mi koordynaty. Sprawdzę, czy są tam jakieś naturalne obiekty, które mogłyby to wywoływać – powiedziała Joanna.
Gdyby nie to, że Gareth starał się sprawiać wrażenie opanowanego, pewnie teraz zacierałby ręce. Nie miał gwarancji, że rzeczywiście trafili na coś ciekawego, ale przeczucie podpowiadało mu, że coś się szykuje. Reszta załogi wyglądała na dość poruszoną, nawet wiecznie spokojna Rinan. Najwyraźniej oni również łaknęli przygody. Na pewno. Inaczej by ich tu nie było.
- Nie znalazłam żadnych naturalnych tworów, które mogłyby wygenerować tak silny sygnał – oznajmiła Rinan.
To wystarczyło Garethowi, by podjąć decyzję.
- Derks, jesteś potrzebny na mostku – powiedział przez komunikator.
Kiedy mouk pojawił się na mostku, od razu został poproszony do stanowiska Toma.
- To międzynarodowy sygnał pomocy. Nie mam co do tego wątpliwości – oznajmił Derks.
Serce Garetha zabiło szybciej i wyobrażał sobie, jakie podekscytowanie musieli odczuwać pozostali.
- Ile czasu zajmie nam dostanie się do jego źródła? - spytał.
- Na maksymalnej prędkości mniej więcej dwa dni, sir – odpowiedział Jonathan.
- W takim razie proszę to wykonać – rozkazał Gareth.
- Radziłby mieć się na baczności. Nie wiemy, co wygenerowało ten sygnał. Uwierz mi, w kosmosie żyje wiele istot, z którymi nie chcielibyście się spotkać – ostrzegł Derks.
- Jestem tego w pełni świadom – odparł dowódca. - Ale nie możemy zignorować czegoś takiego. Możliwe, że ktoś rzeczywiście potrzebuje naszej pomocy.
- Mimo wszystko sugerowałbym postawić całą załogę w stan gotowości – zauważył mouk.
- Tak zrobię. Dziękuję, Derks, na razie jesteś wolny.
I pognali w przestrzeń na pełnej prędkości.
Iku siedział w kantynie, choć był już dawno po posiłku. Majstrował w najlepsze przy swoim urządzeniu. Kelly przysiadła się do niego z tacą pełną jedzenia i zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem. Mężczyzna nawet nie zwrócił na nią uwagi i bawił się dalej. Ze skupienia aż wysunął język, co wyglądało dość komicznie.
- Co robisz? - spytała wreszcie Kelly, sygnalizując swoją obecność.
Iku schował język i uniósł na nią spojrzenie.
- Przysiadasz się do wszystkich, którzy są sami? - spytał.
Nie chciał zabrzmieć opryskliwie, ale chyba przez przypadek tak mu właśnie wyszło. Jednak Kelly się nie obraziła, tylko zachichotała z lekkim zakłopotaniem.
- Masz rację, chyba rzeczywiście tak robię – przyznała. - Taki już mam nawyk, że chcę wszystkich lepiej poznać. Chyba powinnam, biorąc pod uwagę, jaką tu pełnię funkcję.
- Mnie to nie przeszkadza – sprostował Iku i majstrował dalej.
Nie sprawiał wrażenia zbyt rozmownego. Kelly zjadła kilka łyżek zupy i znowu spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Nie powiedziałeś, co robisz – zauważyła.
- A, takie tam... Pracuję nad własnym wynalazkiem.
- Nad jakim?
Iku się zakłopotał.
- Cóż... To tylko taki szalony pomysł... Pewnie nie wyjdzie – powiedział, czerwieniejąc.
- No ale jaki pomysł? Powiedz.
- Powiesz, że zwariowałem, albo coś.
- Och, daj spokój. Wszyscy mamy czasem szalone pomysły. Obiecuję, że nikomu nie powiem.
- Uch... No dobrze. Próbuję... stworzyć urządzenie do teleportacji.
Kiedy tylko Iku wyznał prawdę, wlepił wzrok w stół.
- Czyli takie coś do natychmiastowego przenoszenia ludzi na dużą odległość?
- Przenoszenie ludzi to odległe marzenie. Na początek myślałem o czymś dużo mniejszym.
- Myślisz, że to jest możliwe?
- Oczywiście. Uważam, że wszystko jest możliwe, tylko ogranicza nas wiedza.
Po twarzy Kelly widać było, że jest pod wrażeniem i ani myśli śmiać się z pomysłu młodego inżyniera.
- Takie urządzenie na pewno bardzo by się przydało – zauważyła.
- Nie liczę na to, że mi się uda, ale będę próbować.
Swym uśmiechem Kelly dała do zrozumienia, że podoba jej się podejście kolegi.
- Słyszałeś o tym sygnale pomocy? Jesteś ciekaw, co tam znajdziemy? - zmieniła temat.
- Ciekaw tak, ale trochę się boję.
- Czego?
- No wiesz, tam może być wszystko. Obcy wirus, jakaś niebezpieczna forma życia albo jakieś bandziory używające podstępu.
- Albo po prostu ktoś potrzebujący pomocy. Nie warto trzymać się samych czarnych scenariuszy. Zresztą jestem pewna, że pułkownik nie naraziłby bezpieczeństwa załogi – rzekła Kelly z uśmiechem i wzięła się za drugie danie.
Joanna weszła do kwatery Garetha i się rozejrzała. Temu to było dobrze. Dostał lokum zdecydowanie wyższej klasy niż pozostali. Większe łóżko, w zasadzie wszystko większe. Zmieścił się tu nawet stół i coś na kształt ławy, wysuwanej ze ściany. Całość i tak cechowała się wojskowym ascetyzmem, ale mimo wszystko było tu dość przytulnie.
- Napijemy się? - spytał Gareth z głupim uśmiechem.
W jednej ręce trzymał butelkę wina, a w drugiej dwa kieliszki. Joanna zgłupiała.
- Przemyciłeś butelkę wina? - wymamrotała.
- Żeby tylko jedną.
- I po to kazałeś mi przyjść? Żeby się ze mną napić?
- No przecież sam z sobą pić nie będę.
Cały Gareth. Joannie zrobiło się nawet cieplej na sercu. Fakt, jako dowódca powinien dawać przykład, ale bez odrobiny szaleństwa nie byłby sobą. A ona przecież właśnie takim go lubiła. Może nawet trochę za bardzo lubiła. W tym tkwił cały problem. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.
- Mieliśmy umowę – stwierdziła kobieta z niezadowoleniem.
- Nie możemy się napić jako przyjaciele? Utknęliśmy tu na tak długo... Chyba zasługujemy na odrobinę rozrywki?
Trudno było odmówić. Zresztą, co jej zależało? Joanna przytaknęła, dając przyzwolenie, by Gareth jej nalał. Usiedli przy stole i stuknęli się kieliszkami.
- Za wyprawę – powiedział mężczyzna.
Przez chwilę popijali w milczeniu. Znali się już bardzo dobrze, powinni się czuć w pełni komfortowo w swoim towarzystwie, nawet jeśli nie odzywali się do siebie ani słowem, a jednak Joanna poczuła dziwne skrępowanie. Sposób w jaki Gareth na nią patrzył... To nie był wzrok przyjaciela, to był wzrok kogoś więcej. I czuła, że ona spogląda na niego w podobny sposób. Spuściła wzrok.
- Czemu nie przydzielasz mnie do zespołów badawczych? - spytała nagle, burząc ciszę.
- Jesteś potrzebna na pokładzie.
- Nie non stop. Kiedyś dobrze radziłam sobie w terenie, pamiętasz? Czemu to nie może wrócić? Czemu nie prowadzimy badań w takim składzie, jak kiedyś?
- To inny rodzaj misji. Muszę zarządzać ogromną załogą. Staram się, żeby każdy był tam, gdzie jest najbardziej przydatny.
- A ja jestem najbardziej przydatna za konsolą? Gareth, tyle razem przeszliśmy, wiesz, że umiem sobie poradzić...
- Jeszcze przyjdzie czas na wszystko. - Podpułkownik wszedł Joannie w słowo i spojrzał na nią z pewnością siebie. - Obiecuję.
Nadeszła chwila, na którą wszyscy czekali. Obcy statek znajdował się już w zasięgu czujników i kamer. Nie było już żadnych wątpliwości, że jest on źródłem tajemniczego sygnału. Jako że Derks znał się najlepiej na obcych rasach i technologiach, został niezwłocznie poproszony na mostek.
- To bez wątpienia statek wyprodukowany w Enis. Ma nawet numer seryjny – zauważył Mouk.
- W Enis? - spytała Rinan.
- To kontynent zamieszkany przez mouków.
- Czyli twoi. To chyba dobrze, nie? - skomentował major Clark.
- Cóż, nie wiemy, kto lub co znajduje się na pokładzie.
Uwaga Derksa była słuszna. Należało przeprowadzić wszystkie procedury przed podjęciem konkretnych działań. Tom próbował więc nawiązać łączność.
- Muszą mieć uszkodzony nadajnik. Jestem w stanie odebrać tylko zakodowane wiadomości. Ani przez głośniki, ani przez ekran nie pójdzie – powiedział.
- Rzucę na to okiem. - Derks podszedł do stanowiska łącznościowca. - Silniki uszkodzone... Zapasy się kończą... Utknęliśmy... - rozszyfrowywał powoli.
- Odpowiedzieć, że udzielimy im pomocy – Gareth złożył dłonie i oparł o nie brodę.
- Zalecam ostrożność – zasugerował Derks.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa – odparł dowódca.
Kiedy Joanna zakończyła skanowanie statku i zdała raport, Gareth zebrał drużynę. Towarzyszyli mu Hilda, major Clark i dwóch komandosów, zaś Rinan chwilowo przejęła dowodzenie na mostku. Na szczęście Spacediver posiadał wiązkę holowniczą, więc połączenie obu statków nie było aż tak ogromnym wyzwaniem.
Ziemianie z pełnym uzbrojeniem przeszli przez śluzę i znaleźli się na pokładzie obcego statku. Od razu uderzyła ich panująca tu duchota i nieprzyjemny zapach. Wentylacja musiała również ulec awarii, a do tego oświetlenie szwankowało, migocząc i wydając podejrzane, bzyczące dźwięki. Panował tu półmrok. Statek był niewielki i Ziemianie szybko natknęli się na jego pasażerów. Jedno spojrzenie wystarczyło, by bez wątpliwości stwierdzić, że nie są to moukowie. Gareth widział już kiedyś tę rasę. Zdaje się, że zamieszkiwali tę samą planetę co Derks. Naomici, tak chyba się nazywali. Jasna skóra, blond włosy, słuszna postura i te charakterystyczne, jakby afrykańskie rysy twarzy. Było ich tu kilkunastu, mężczyźni, kobiety i dzieci. Niektóre tak małe, że ssały jeszcze pierś swych matek. Pasażerowie nie sprawiali wrażenia osób, które kojarzyły się z podróżami kosmicznymi. Bardziej przypominali chłopów małorolnych. Proste ubrania, niekiedy zniszczone, kobiety w wielowarstwowych spódnicach, mężczyźni w powycieranych ponczo. Co oni robili w takim miejscu?
Do Ziemian podszedł mężczyzna trochę wyróżniający się na tle pozostałych. Przede wszystkim nie wyglądał jak obdartus. Nosił czarne spodnie, białą koszulę i skórzaną kamizelkę. Jego długie włosy i broda sprawiały, że wyglądał trochę jak wiking, mimo specyficznych, naomickich rysów twarzy.
- Pui Ou, kapitan tego statku – przedstawił się.
Śmieszne imię – pomyślał Gareth.
- Podpułkownik Gareth Carpenter ze statku Spacediver. Reprezentujemy planetę Ziemia.
To zabrzmiało jeszcze śmieszniej – zdał sobie sprawę dowódca. Do tej pory nie był pewien, w jaki sposób powinien przedstawiać się obcym.
- Jesteście naszym wybawieniem. Lecieliśmy na Ceresis 15, ale doszło do awarii i tkwimy tu od miesiąca. Gdyby nie wy...
- Zanim wam pomożemy, musimy upewnić się, że nie stanowicie zagrożenia.
- Oczywiście.
Właściwie Gareth nie sądził, by ta zbieranina prostych rodzin mogła w jakikolwiek sposób im zagrażać, ale wolał postawić sprawę jasno. Skinął na Hildę, dając jej przyzwolenie na dokonanie oględzin. Większość pasażerów wyglądała dość marnie, ale nic dziwnego, skoro tkwili tu tak długo.
- Wszyscy są odwodnieni, ale zagrożenia życia nie ma. Za pozwoleniem, tych najbardziej potrzebujących przetransportowałabym do ambulatorium, a do pozostałych wysłałabym zespół sanitariuszy – oznajmiła Hilda.
Gareth wolał się mieć na baczności, ale nie mógł odmówić pomocy potrzebującym. Na razie nic nie wskazywało na to, by mieli złe zamiary. Zwłaszcza że była ich ledwo garstka. Zgodził się na podjęcie dalszych działań.
- Powiedz im – zwrócił się do Derksa.
Mouk chrząknął i zabrał głos.
- Pozwoliłem sobie sprawdzić numery tego statku, który przechwyciliśmy. Otóż jest on kradziony. A data zgłoszenia kradzieży mniej więcej zgadza się terminem, w którym ta dzicz opuściła planetę. Co więcej, mam powody twierdzić, że to niedoszli nielegalni imigranci.
- To znaczy, jakie powody? - spytała Joanna.
- Ceresis 15 słynie z tego, że jest mekką imigrantów. Zresztą w swojej karierze spotkałem się już z takimi przypadkami i zawsze wyglądało to w ten sposób: kradziony statek, grupka kilkunastu naomitów, całe rodziny, więcej tłumaczyć chyba nie muszę.
- Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? - rzucił Gareth z niechęcią.
- To chyba oczywiste? Zawiadomić władze Enis. Zostało popełnione przestępstwo.
- Chciałam zauważyć, że to nie nasza sprawa. Nie jesteśmy w żaden sposób zobligowani do współpracy z obcym wymiarem sprawiedliwości – powiedziała Rinan.
- Ale zadeklarowaliście chęć nawiązania stosunków dyplomatycznych z moim ludem. Jak to będzie wyglądać, jeśli wyjdzie na jaw, że pomogliście osobom działającym na szkodę mojego państwa? - odparł Derks z lekkim oburzeniem.
Do tej pory milczący major Clark westchnął i w końcu włączył się do rozmowy.
- Wiem, że nie powinienem kierować się emocjami, ale spróbujcie postawić się na miejscu tych ludzi. Domyślam się, jacy muszą być zdesperowani, bo sam jestem synem imigrantki. Moja matka, nim się urodziłem, zdołała przedostać się z Meksyku do Stanów tylko dzięki życzliwości pewnych osób. Gdyby nie oni, pewnie by mnie tu teraz nie było. Jedyne, o co proszę, to odrobina empatii i nieco bardziej... ludzkie spojrzenie.
- A co pani o tym myśli? - Gareth zwrócił się do Hildy.
- Trudno powiedzieć. Pomoc medyczna na pewno jest konieczna, ale co dalej? Derks ma rację, że musimy brać pod uwagę przyszłe stosunki dyplomatyczne z innymi rasami, ale rozumiem też punkt widzenia majora.
- Nic dodać, nic ująć – podsumowała Joanna.
- Cóż... w taki czy inny sposób i tak musimy im pomóc. Są niedożywieni i odwodnieni, więc na razie zajmiemy się rzeczami podstawowymi. Nie możemy ich przecież tak zostawić. A co do zawiadomienia władz... To muszę sobie jeszcze przemyśleć. Nie chcę pochopnie podejmować tak ważnych decyzji – stwierdził Gareth.
- Naprawdę nie rozumiem, co tu jest do zastanawiania się – skwitował Derks.
Było do przewidzenia, że prędzej czy później naomici poproszą o pomoc w naprawie statku. Kiedy ich kapitan poprosił o rozmowę, Gareth wiedział już, co usłyszy.
- Jesteśmy dozgonnie wdzięczni za to, co dla nas zrobiliście, ale czy istniałaby możliwość skorzystania z waszych narzędzi i zasobów? Inaczej nie zdołamy naprawić silników – wytłumaczył Pui.
Gareth jeszcze nie podjął decyzji w sprawie poinformowania władz, a nawet gdyby skontaktował się z obcym wymiarem sprawiedliwości, wolałby nie zdradzać tego naomitom. Musiał grać na zwłokę.
- Nie jestem pewien, czy nasza technologia jest kompatybilna z waszą – odparł.
- Mei! - Kapitan krzyknął na młodą kobietę, która właśnie popijała wodę dostarczoną przez Ziemian. Zerwała się natychmiast i podeszła do mężczyzn. - To moja siostra, jest inżynierem. Mogłaby skonsultować się z waszymi ludźmi. Znaleźć rozwiązanie, a przy okazji i was czegoś nowego nauczyć. Razem byśmy na tym zyskali.
- Co takiego mam zrobić? - przeraził się Iku, gdy Gareth przedstawił mu swój plan.
- Jest inżynierem, na pewno znajdziecie dużo wspólnych tematów.
- Ale...
- To nam pomoże zyskać na czasie. No i może dowiesz się czegoś przydatnego na temat ich technologii.
- Z całym szacunkiem, ale... nie lepszy byłby w tym Abz?
- Abz śpi. Nie będę go zmuszał do pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zwłaszcza że nie jest to zadanie, z którym miałbyś sobie nie poradzić.
Iku przełknął ślinę. Był kiepski w relacjach międzyludzkich, zwłaszcza jeśli chodziło o kobiety, tym bardziej innej rasy. Ale Gareth nie chciał słyszeć odmowy.
Wkrótce młody inżynier musiał stawić czoła naomitce, o której nic nie wiedział, i tak na dobrą sprawę nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Przywykł do odmiennego wyglądu ludzi i jej aparycja nie wydała mu się jakoś szczególnie dziwna. Mimo dość topornych rysów twarzy, kobieta zdawała mu się nawet dość ładna. Ale to nie zmieniało faktu, że nie do końca wiedział, jak z nią rozmawiać.
- Może najpierw coś zjemy? – zasugerował, żeby trochę zyskać na czasie.
Ugryzł się w język, gdy zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to tak, jakby próbował ją poderwać.
- W porządku – odparła Mei.
Iku odetchnął z ulgą. Kobieta zdawała się nie dostrzegać w jego działaniu żadnych niecnych intencji. Bo zresztą nie miał takowych.
Blond włosy zaplecione miała w długi warkocz, ubranie podobne do jej brata: czarne spodnie, biała koszula i skórzana kamizelka, ale na niej wyglądało to dużo lepiej. Iku zauważył z jakim zaciekawieniem i pietyzmem próbuje kotleta. Przypomniał mu się jego pierwszy obiad wśród Ziemian.
- Jedzenie mają nawet dobre – skomentował. - Tylko trochę za mało sycące. Ale można się przyzwyczaić.
- Musiałeś wychować się w zimnym klimacie – zauważyła Mei.
- To prawda.
- Ja też.
Na razie kobieta jadła w ciszy. Iku spodziewał się, że od razu będzie próbowała wyciągnąć od niego informacje dotyczące działania ich silników, ale chyba tak jej posmakowało, że chwilowo o tym zapomniała. Delektowała się każdym kęsem. To był dobry moment, żeby sprowadzić rozmowę na tory, które odpowiadały młodemu inżynierowi. Zaciekawić ją czymś, by odwlec nieuchronne pytania.
- Pracuję nad teleportacją. Macie takie coś? - spytał.
Mei przełknęła i popatrzyła na Iku zdziwiona.
- Nie, nie mamy... Naprawdę myślisz, że to możliwe?
- Cóż, nie wiem... - Iku zaśmiał się zawstydzony. - Ale spróbować można, no nie?
- Masz jakiś prototyp?
- W budowie.
- Pokażesz mi?
Póki co wszystko szło zgodnie z planem. Opuścili stołówkę i udali się do kajuty. Po drodze jednak napotkali Derksa. Iku od razu zauważył, jak niechętnym spojrzeniem mierzy on Mei i aż sam poczuł ciarki. Zaś dziewczyna wyglądała na wyjątkowo zaskoczoną obecnością mouka na pokładzie.
- Uważaj na nią – rzucił tylko beznamiętnie Derks i minął ich, nie zatrzymując się na dłuższą rozmowę.
- Nie zwracaj na niego uwagi – szepnął Iku, z obawą, że Mei się zdenerwuje.
Ta jednak puściła komentarz mimo uszu.
Abz słynął z mocnego snu, więc Iku nie bał się zaprosić gościa do ich kwatery. Pokazał Mei urządzenie, nad którym pracował. Wyraźnie widział jej zainteresowanie. A właściwie fascynację. Oglądała gadżet ze wszystkich stron z niebywałym namaszczeniem.
- Ależ to małe – rzekła z zachwytem. - Wygląda jak zegarek.
- I tak nie działa. Nie wiem, jak rozwiązać problem nieoznaczoności elektronu.
Iku nie sądził, że spotka osobę, która zrozumie jego projekt, czy w ogóle kobietę, z którą będzie mógł rozmawiać o mechanice. Zapomniał na moment o rozkazach i poczuł, że wreszcie trafił na bratnią duszę. Rozmawiali nie tylko o teleportacji, ale i o innych skomplikowanych zagadnieniach ze świata fizyki i mechaniki. Dziwne, Derks miał o naomitach bardzo złe zdanie, uważał ich za prymitywną, niegodną zaufania dzicz, ale Mei zdawała się nie pasować do tego obrazu. Sprawiała wrażenie naprawdę miłej i błyskotliwej osoby.
- To co, zabierzesz mnie w końcu do maszynowni?
Jej pytanie sprowadziło Iku z powrotem na ziemię. Przypomniał sobie, że dziewczyna chciała się przede wszystkim dowiedzieć o działaniu Spacedivera i znaleźć sposób na naprawienie własnego statku. Cóż, nie mógł jej zwodzić w nieskończoność.
- Chodźmy – powiedział.
Wciąż mógł dowiedzieć się od niej wielu rzeczy i przy okazji dalej grać na zwłokę. Gareth nie zabronił mu pokazywać jej maszynowni.
Zgodnie z oczekiwaniami Iku, Mei zachwycił widok serca statku. Ponieważ miała słaby wzrok, tak jak reszta naomitów, podeszła do maszynerii bardzo blisko i przyglądała się urządzeniom tak, jakby chciała je powąchać. A właściwie to zrobiła, bo Iku zauważył, że jej nozdrza poruszyły się. Obserwował jej poczynania z fascynacją. W sposobie, jakim badała elektronikę, było coś egzotycznego.
- Tylko niczego nie dotykaj – powiedział.
Mei uśmiechnęła się z aprobatą i oglądała dalej.
- Co jest źródłem zasilania silników? - spytała.
- To małe cudeńko – Iku wskazał mały, czarny sześcian wystający spośród kabli. Mówimy na to po prostu bateria. Kosztowała nas sporo pracy.
Po tym jak Iku wytłumaczył Mei działanie Spacedivera, ona opowiedziała o technologii na swoim statku. Anahibianin złapał się na tym, że znowu zapomniał, po co tak naprawdę z nią rozmawiał. Była urocza na swój sposób. Iku mógłby jej słuchać godzinami i nie chodziło nawet na to, że mówiła o interesujących go rzeczach. Polubił jej towarzystwo, nie bał się już. Właściwie myśl o tym, że muszą się rozstać, w taki czy inny sposób, napawała go zmartwieniem. Dlatego gapił się na nią nieustannie, jakby starając się zapamiętać na jej temat jak najwięcej szczegółów.
Kiedy Mei zachichotała i spojrzała na niego wymownie, Iku zarumienił się.
- My naomici mamy dobry węch. Czuję, że twoje hormony oszalały – wyznała dziewczyna i kokieteryjnie przygryzła wargę.
Iku nerwowo odwrócił wzrok i zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Nie sądził, że tak łatwo go rozczytać.
- Nie wstydź się, to urocze – zapewniła Mei. - Ja też cię polubiłam.
Nim Iku zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, usta dziewczyny były już na jego, ciało mocno przyciśnięte do ciała. Anahibianin nie mógł się nawet ruszyć, bo szok sparaliżował go całego. Pozytywny szok. Jedyna kobieta, która go rozumiała, bratnia dusza, właśnie wpychała mu język do gardła, a gdyby Iku zrobiony był z lodu, roztopiłby się momentalnie. Mei chwyciła go za dłonie i położyła je sobie na pośladkach, dając mu do zrozumienia, że pora, by wykazał się jakąś inicjatywą. Gdy Iku nieco ochłonął po wstępnym szoku, przycisnął ją do siebie mocniej i sam zdominował pocałunek.
Leżeli na podłodze w maszynowni, wciąż lepcy od potu, mając na sobie jedynie część ubrań. Reszta znajdowała się w zasadzie wszędzie. W każdej chwili ktoś mógł wejść do środka i zobaczyć obu inżynierów w tej niedwuznacznej sytuacji. Ale Iku w tej chwili to nie obchodziło. Właśnie przeżył najlepszy seks swojego życia. Właściwie jedyny seks swojego życia. Ale domyślał się, że trudno będzie mu po raz kolejny osiągnąć coś równie niesamowitego. Mei była cudowna, ciepła i miękka. Położył głowę między jej piersiami i zamruczał, napawając się jej wdziękami oraz subtelnym dotykiem. Jeśli niebo istniało, to Iku właśnie przekonał się, jak w nim jest.
- Chyba mam pomysł na rozwiązanie problemu nieoznaczoności elektronu – wypaliła nagle dziewczyna.
- Teraz? - zaśmiał się inżynier.
- Przynieś ten swój prototyp. Zobaczymy, czy coś z tego będzie.
Dwa razy nie musiała prosić. Iku cmoknął ją w usta i szybko ubrał spodnie. Pognał do swojej kwatery i chwycił urządzenie. Stał przez chwilę, delektując się myślą o tym wszystkim, co dziś się wydarzyło i co się jeszcze może wydarzyć. I pomyśleć, że początkowo tak się bał pomysłu Garetha. Wyglądało jednak na to, że ten dzień będzie najlepszym w jego życiu. Gdyby tylko wtedy wiedział, jak okrutnie się pomylił.
Gdy Iku wrócił, w maszynowni nie zastał nikogo. Po chwili uświadomił sobie również, że brakuje także baterii. Wtedy Iku doznał drugiego szoku w tym dniu, ale zgoła innego niż ten pierwszy. Wpadł w popłoch. Tak spanikował, że zamiast użyć komunikatora, wypadł z maszynowni niczym szaleniec. Na szczęście natknął się na Rinan, która od razu zauważyła jego bliski histerii stan.
- Iku, co się stało? - spytała nerwowo.
- Zabrała baterię... - wydyszał inżynier.
Pierwsza oficer zareagowała natychmiast. Pobiegła w stronę śluzy i poprawiła słuchawkę.
- Zatrzymać każdego naomitę, który będzie próbował przedostać się na swój statek. Powtarzam, zatrzymać każdego – rzekła przez komunikator.
Iku biegł za nią. Z trudem nadążał, ale czuł się odpowiedzialny za to, co się stało, i chciał się zaangażować. Nienawidził siebie. Nienawidził swojej naiwności i ufności. Jak mógł postąpić tak nieodpowiedzialnie? Fakt, że znalazł się na tym statku, był jednym wielkim nieporozumieniem. Gdyby mógł wrócić do domu, zrobiłby to teraz bez wahania, byle tylko nie narażać załogi na jego kolejne błędy i porażki, a przede wszystkim na ich fatalne skutki.
Na szczęście Mei została zatrzymana, nim zdążyła opuścić pokład Spacedivera. Iku nie wiedział nawet, na kogo jest bardziej wściekły, na nią czy na siebie.
- Jak mogłaś? – wysyczał z bólem i żalem rozdzierającym serce.
- Ten mouk... Wydałby nas... To była jedyna szansa... - wyznała Mei. - Przepraszam... - dodała cicho.
Iku nie chciał tego słyszeć. Boże, ależ był wściekły. I jeszcze bardziej zdruzgotany.
- Czyli to między nami... To było tylko po to, żeby...
Nie dokończył. A ona nie odpowiedziała. Już nigdy.
Dla Garetha był to wyjątkowo męczący dzień. Przynajmniej jego decyzja stała się jasna po niedoszłej kradzieży. Potrzebował odpoczynku. Naprawdę potrzebował. Jego prywatna kwatera zapewniała mu prywatność, ale nie kiedy co chwilę ktoś czegoś od niego chciał.
- Wejść... - mruknął, gdy znowu usłyszał pukanie do drzwi.
Tym razem był to Abz. Wyglądał na nieco zafrasowanego znudzonym spojrzeniem Garetha i zawahał się na moment, ale jednak postanowił zostać.
- Słyszałem, że wiele mnie ominęło – stwierdził.
- Nic cię nie ominęło – rzucił Gareth i nalał sobie wody. - A przynajmniej nic, w czym chciałbyś brać udział.
- Rozumiem, że musimy teraz czekać, aż odpowiednie służby zgarną tę wesołą gromadkę.
- Zgadza się, ale to nie powinno potrwać długo. Wysyłają jednostkę, która akurat przebywa w najbliższym zasięgu.
- Właściwie to chciałem porozmawiać o Iku.
Co za niespodzianka – pomyślał Gareth i napił się. W tym momencie wolałby, żeby to nie była woda. Iku – ostatni temat, który dowódca miał ochotę teraz poruszać.
- Wiem, że naraził nas wszystkich, ale chciałem cię prosić, żebyś ten jeden raz puścił mu to płazem – wyznał Abz z taką skruchą, jakby to on popełnił błąd.
Gareth z trudem utrzymał emocje na wodzy.
- Słucham?
- Wiem, że jesteś na niego wściekły i przyznaję, postąpił strasznie lekkomyślnie. To, co zrobił jest karygodne, ale... On się wciąż próbuje odnaleźć. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Proszę... Gareth... Sir... Zapewniam, że dostał już największą karę, jaka może istnieć. Sumienie długo nie da mu spokoju. Proszę... Dostał nauczkę. To dobry chłopak. Dobry i zdolny, ale musi się jeszcze wiele nauczyć.
Gareth westchnął i potarł skronie. Głowa zaczynała go boleć.
- Ten jeden raz – powiedział. - Ale opieprz go w moim imieniu. Tak porządnie.
- Oczywiście.
Abz skłonił się i wyszedł. Zaś Gareth czuł, że ból się potęguje. Musiał poprosić Hildę o aspirynę. Życie dowódcy statku gwiezdnego nie było łatwe. A czuł, że to dopiero początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz