piątek, 28 sierpnia 2015

ISET, tom II, rozdział XI

Rozdział XI - „Już dosyć”

Gdy Joanna została wyrwana z konferencji naukowej i sprowadzona do hotelu, wiedziała już, że musiało wydarzyć się coś niedobrego. Jak tylko Gareth zaczął nakreślać jej zaistniałą sytuację, kobieta musiała usiąść, bo z trudem do niej docierało, że coś takiego mogło mieć miejsce.
- Major Clark nie żyje, Hilda jest poważnie ranna – powiedział ponuro oficer. - I módlmy się, żeby na tym się skończyło.
- Że przez ten cały czas... Że nawet Abz się nie domyślał... - mamrotała Joanna. - Trzeba zgłosić to tutejszym władzom. Ona nie może wydostać się z planety.
- Wiem, Derks poszedł przekazać te informacje. Muszą nam pomóc. Jeśli Rinan potrafiła zrobić coś takiego na własnej planecie, to pomyśl, do czego może być zdolna tutaj.


Na szczęście władze Mloku nie zbagatelizowały sprawy. Nim Gareth się obejrzał, siedział już w towarzystwie Derksa na pokładzie latającej maszyny, która wielkością nie przekraczała zwykłego samochodu osobowego, choć kształtem przypominała rakietę. O dziwo Garetha nie wgniotło w fotel, gdy wystartowali, za to niepokoił go brak pilota.
- Inteligentny komputer. Nie martw się, zabierze nas, gdzie trzeba. - Derks rozwiał wątpliwości oficera, widząc, jak ten szuka sterów.
Gareth wziął głęboki wdech i stwierdził, że nie będzie teraz rozmyślał o środku transportu. Chętnie sam przeleciałby się takim cacuszkiem, ale innym razem.
- Ten Makumba jest dobry? - spytał.
- Bumaga.
- Właśnie.
- Jest najlepszy. Jeden z ośmiu członków Białego Oddziału. Jeśli on sobie z tym nie poradzi, to już chyba nikt.
- Biały Oddział? A cóż to takiego? - Gareth podrapał się po głowie.
- Elitarna jednostka agentów z praktycznie nieograniczonymi uprawnieniami i przywilejami. Licencja na zabijanie, torturowanie, immunitety, wszystko darmowe... dużo by wymieniać. A biały, bo biel to kolor królewski, a w przeszłości podlegali bezpośrednio królowi i... Zresztą nie ma czasu na omawianie zawiłości historycznych, jesteśmy prawie na miejscu. - Derks rozejrzał się dookoła, spozierając przez przeźroczyste części obudowy pojazdu.
Wkrótce się zatrzymali, co wywołało u Garetha niemałe zdumienie, bo nie spodziewał się, że dolecą do bazy tak szybko. Bazy, której nigdzie nie było widać, ale podpułkownik domyślił się, że musi się ona znajdować pod ziemią albo w środku góry, bo stali u samego jej podnóża.
Derks zbliżył się do stromej skały i przez chwilę stał tam bez ruchu. Pierwsza myśl, jaka przyszła Garethowi do głowy, to że jest tam jakiś skaner lub kamera i chyba zbytnio się nie pomylił, bo wkrótce głazy się rozsunęły i mogli spokojnie wejść do środka. Pomieszczenie było niewielkie, ale dobrze oświetlone i całe pokryte jakimś metalicznym tworzywem.
- Zapraszam do windy. - Siwy mouk w kombinezonie termicznym, którego zastali na miejscu, nacisnął panel i drzwi się otworzyły.
Gareth uznał, że należałoby się najpierw przywitać.
- Podpułkownik Gareth Carpenter. - Odruchowo wysunął rękę.
- Och... - Mouk spojrzał na jego gest z zaciekawieniem. - Komandor Bumaga. - Ustawił rękę w tym samym położeniu co mężczyzna i przez chwilę trzymał tak z dumą.
Gareth stwierdził, że to nie czas i miejsce na naukę ziemskich powitań, wsiedli więc do windy i zjechali na dół. Gdy drzwi się rozsunęły, oczom podpułkownika ukazała się kopuła wypełniona holograficznymi ekranami ukazującymi chyba wszystkie zakamarki miasta. Liczni agenci bacznie obserwowali zmieniające się obrazy, wielu z nich zdawało relacje przez przypięte do uszu urządzenia komunikacyjne.
- Wstrzymaliśmy już wszystkie loty i zablokowaliśmy komunikację naziemną między miastami – wyjaśnił Bumaga. - Policja również została zmobilizowana. Wiedzą, kogo szukać.
- Miałbym pewną prośbę... Jeśli to oczywiście możliwe – podjął Gareth. - Moi ludzie również są doskonale przeszkoleni. Chciałbym, żeby i oni wzięli udział w poszukiwaniach.
- Zrozumiała postawa. Dodatkowa pomoc w patrolowaniu miasta nie zaszkodzi.
- To my jesteśmy odpowiedzialni za całe zamieszanie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nikt już nie ucierpiał – podsumował Gareth i z determinacją zmarszczył brwi.


Silne środki nasenne podane przez zastępcę Hildy podziałały na Abza, który zapadł w głęboki, pozbawiony wszelakich wizji sen. Przebłyski świadomości pojawiły się dopiero, gdy poczuł gwałtowne potrząsanie, a z czasem zaczęły do niego również docierać dźwięki.
- Abz, zbudź się... Proszę, zbudź się... To ważne...
Z ust Anahibianina zaczęły dobywać się ciche pomruki. Ktokolwiek nim potrząsał, nie odpuszczał.
- Słyszysz mnie? Słyszysz mnie?
Najpierw Abz ziewnął przeciągle, potem niepewnie otworzył oczy, wciąż nie do końca pewien, co się dzieje. Miał przed sobą twarz Joanny – tyle zdołał wywnioskować.
- Wiem, że miałeś wypoczywać, ale potrzebuję twojej pomocy. Wpadłam na pomysł, jak zlokalizować Rinan. Możemy zakończyć ten chaos raz na zawsze.
Na dźwięk słów Joanny Abz od razu oprzytomniał i zerwał się do pozycji siedzącej.
- Możemy użyć skanera statku. Myślę, że byłabym w stanie skalibrować go tak, żeby wykrywał tylko Anahibian.
- Do tego potrzeba dużo energii.
- Sprawdzałam. Jeden akumulator jest sprawny. Nie trzeba zużywać mocy na systemy podtrzymywania życia, więc wystarczy. I zawęzimy zakres poszukiwań tylko do obrębu miasta. Ale potrzebuję cię w maszynowni. Iku też by się przydał. Przez te zniszczenia trzeba się trochę będzie pobawić okablowaniem.
Dziesięć minut później Abz był już na nogach i po dużej dawce tutejszego napoju pobudzającego.
Dla Joanny kwestia schwytania Rinan również była obecnie sprawą nadrzędną. Anahibianka pokazała już, do czego jest zdolna i mogła stanowić ogromne zagrożenie, tak więc Joanna działała na najwyższych obrotach, pozostając w stałej łączności z Abzem i Garethem. Uruchomiła konsolę, wprowadziła współrzędne i na ekranie mostka wyświetliła się jasnozielona mapa miasta, w którym obecnie przebywali.
- Dobra, Abz, szczegółowe dane dotyczące Anahibian są już w komputerze, dawaj całą moc – rzekła do słuchawko-mikrofonu.
- Robi się, ale staraj się spieszyć, bo nie wiem, jak długo to uciągnie.
Szybkie palce uczonej stukały w konsolę z wprawą wieloletniej maszynistki. Na twarzy Joanny pojawił się pełen satysfakcji uśmiech, gdy na mapie ujrzała czerwone punkty.
- Dobra, widzę ciebie z Iku... To niedaleko to pewnie jest Ib. Zgadza się z mapą. Tam jest szpital. - Uwaga Joanny skupiła się na punkcie nieco bardziej oddalonym od pozostałych. Natychmiast połączyła się z Garethem, a emocje sprawiły, że aż dostała wypieków. - Mam ją! Już podaję współrzędne.


Wiedzieli, że Rinan zdołała uciec zsypem na śmieci, wiedzieli, że jest uzbrojona i ranna. A teraz znali też jej lokalizację. To jednak nie znaczyło, że zadanie wydawało się proste. Panował tu taki ruch, że ciężko było wypatrzyć jedną konkretną osobę. Plątanina mostów i budynków o nieregularnych kształtach sprawiała, że miasto przypominało wręcz pajęczynę, którą nieustannie przemierzały tłumy ludzi, nieludzi i przeróżnych pojazdów. Jednak żaden oficer sił powietrznych nie obszedłby się bez sokolego wzroku i doskonałej spostrzegawczości.
- Jest! - wskazał Gareth pośród tłumu.
Wraz z Bumagą rzucił się w pościg. Szalony pościg. Przypominał istny slalom z przeszkodami. Wymijanie licznych przechodniów należało do najmniejszych problemów, gorzej, że pchana adrenaliną Rinan zadziwiała swoją szybkością i zwinnością. Skakała z mostu na most, przemierzała dachy budynków, a nawet wnętrza otwartych mieszkań, by tylko uciec. Gareth nie narzekał na niską sprawność fizyczną, ale ten istny kosmiczny parkour stanowił dla niego nie lada wyzwanie. Na razie jakoś sobie radził, ale i tak Bumaga zdążył go mocno wyprzedzić i teraz to on deptał Rinan po piętach.
Skoczyli z jednego dachu na drugi. Bumaga próbował strzelać, ale w biegu trafienie nie było proste nawet dla niego. Rinan wciąż mu się wymykała. Gareth widział, jak zbliżają się do krawędzi kolejnego dachu, ale tym razem nie dostrzegał budynku, który by z nim sąsiadował. Sądził, że to już koniec, ale ku jego zdumieniu Rinan skoczyła i zniknęła z pola jego widzenia. Dotarł do krawędzi i spojrzał w dół. Widział tylko drogę pełną przemykających w obie strony pojazdów.
- Nie mogła uciec daleko – stwierdził Bumaga. Aż dziw, że nie miał zadyszki.
Nie pozostawało nic innego niż skontaktować się z Joanną.
- Namierzacie ją? - rzekł Gareth do mikrofonu.
- Niestety... padło zasilanie – odpowiedziała uczona.
Gareth jeszcze raz spojrzał w dół. Po Rinan nie widział ani śladu. Znowu zdołała uciec.


Teraz Joanna nie miała już wątpliwości, że kiedyś Abza i Rinan musiała łączyć mocna więź. Siedział koło niej na podłodze w maszynowni, z kolanami blisko klatki piersiowej, przygnębiony, zagubiony. Nie aż tak, jak wtedy, kiedy dowiedział się o zgładzie swojej cywilizacji, a jednak Joanna nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej przyjaciela prześladuje niesamowity pech. Widziała, że Abz próbuje wziąć się w garść, nie być słabym, jak na początku ich znajomości, ale i tak potrzebował wsparcia.
- Kochałeś ją? - szepnęła niepewnie kobieta.
- Może... przez jakiś czas. Nie mogłem znieść jej trudnego charakteru, ale to nie znaczy, że przestała być dla mnie ważna.
Joanna chwyciła go za rękę, patrząc na niego ze współczuciem i żalem.
- Szkoda, że nigdy nic mi nie powiedziałeś – westchnęła.
- Ty nigdy nie powiedziałaś, co łączy cię z Garethem – mruknął Abz.
Zaskoczył ją. Tym razem to Joanna poczuła się dziwnie i nieswojo, wręcz skrępowana. Ale kogo próbowała oszukać? Musiała liczyć się z tym, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Nie próbowała dociekać, w jaki sposób Abz o wszystkim się dowiedział. Po prostu zaakceptowała obecny stan rzeczy.
- Masz rację. Też się przed tobą zamknęłam. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Wszyscy mamy prawo do swoich sekretów.
Abz nieco się rozchmurzył, więc Joanna odwzajemniła to uśmiechem.


Stan Hildy poprawiał się, więc Ibowi spadł kamień z serca, ale nie oznaczało to, że mógł w pełni zaznać spokoju. Sprawa Rinan nie została jeszcze zamknięta, a on czuł, że nie może bezczynnie czekać, aż inni się z nią uporają. Na szczęście podpułkownik zaangażował swoich ludzi w poszukiwania, a Ib miał nawet okazję odwiedzić bazę tutejszej specjednostki. Wspólne zebranie okazało się naglące, bo pojawiły się dość dramatyczne informacje w sprawie uciekinierki.
- Wiemy, że sterroryzowała centrum kontroli lotów i wzięła zakładników – oznajmił z powagą Bumaga. - Zażądała statku, którym mogłaby uciec. Próbowaliśmy negocjować, ale nie odpowiada. Budynek jest już otoczony. Przykro mi, ale jeśli tylko nadarzy się okazja, moi ludzie otworzą ogień. Ja nie patyczkuję się z przestępcami.
Taka postawa odpowiadała Ibowi, ale zauważył, że Abz mocno się zaniepokoił.
- Jest zdesperowana... - wymamrotał inżynier. - Ona już sama nie wie, co robi.
- Tym lepiej. Może łatwo popełnić jakiś błąd – zauważył Bumaga.
Początkowo pogrążony w myślach Abz mocno się ożywił.
- Pozwólcie mi z nią porozmawiać! Musi być jakiś sposób, żebym się tam przedostał. - Teraz to on zdawał się zdesperowany. Zwracał się raz do Garetha, raz do Bumagi. - Ona mnie dobrze zna... Ufa mi... Jeśli ma kogokolwiek posłuchać, to... Spróbuję jej przemówić do rozsądku. Dajcie mi szansę!
Gareth nie wyglądał na przekonanego. On i Bumaga spojrzeli na siebie porozumiewawczo, ale na razie nie padało z ich ust żadne słowo. Przypominało to raczej niemą burzę mózgów, a atmosfera zrobiła się wręcz napięta.
- Za duże ryzyko – stwierdził wreszcie dowódca.
Przez moment Abz patrzył na Garetha błagalnie, ale to Bumaga dał mu cień nadziei.
- Ja bym to jeszcze przemyślał – padło z ust mouka.


Udało się. Gdyby nie Bumaga i fakt, że Gareth darzył go szacunkiem za doświadczenie i umiejętności, Abz pewnie nie miałby co liczyć na wzięcie udziału w tej akcji. Jednak sprawy wreszcie zaczęły się układać po jego myśli, Rinan zgodziła się z nim negocjować, a on odzyskał nadzieję, że jeszcze wszystko jest do uratowania.
Pomieszczenie rozświetlały głównie holograficzne monitory z mapami, gdyż ciemne zasłony w oknach skutecznie blokowały światło słoneczne. Było tu jednak na tyle jasno, by Abz mógł się w pełni zorientować w sytuacji. Pracownicy leżeli na podłodze, brzuchem do dołu, wystraszeni, nie mający odwagi nawet się poruszyć. Abz popatrzył na Rinan z niedowierzaniem, wciąż nie mogąc zaakceptować, że była zdolna do czegoś takiego. Zaś ona celowała prosto w niego, z determinacją i zdenerwowaniem w oczach. Nie zamierzał jej prowokować. Założył ręce na kark jeszcze zanim tu wszedł. Dał jej się przeszukać. Nie miał przy sobie broni, a podsłuch, który zamontował mu Bumaga, był praktycznie niewykrywalny.
- Masz minutę, żeby mnie przekonać, że wpuszczenie cię tu miało jakiekolwiek sens. - Widać było, że Rinan jest zmęczona. Włosy miała w nieładzie, pot spływał jej z czoła, a w jej oczach Abz doszukał się desperacji, o którą ją podejrzewał.
- Wypuść ich. Ja będę twoim zakładnikiem – powiedział, starając się zachować spokój, a to wcale nie było łatwe.
- Nikt stąd nie wyjdzie, póki nie dostanę tego, czego chcę. Nie chcę problemów. Dajcie mi statek, to na zawsze zniknę z waszego życia.
Wiedział, że to pewnie nic nie da, ale Abz nie wytrzymał. Musiał się o to spytać.
- Dlaczego to zrobiłaś... Rinan... Czemu zgodziłaś się przyłączyć do Odrodzenia? Czemu?! - Nawet nie próbował ukryć rozpaczy.
Zdziwił się ogromnie, gdy zdał sobie sprawę, że Rinan też jej nie kryje.
- Żeby oszczędzić innym cierpienia. Dlatego! - podniosła głos, wargi jej drżały. Abz jeszcze nigdy nie widział jej takiej. - Wiesz, w jakim tempie ochładza się nasza planeta. Wiesz, że kończą nam się zasoby.
- Ale przecież jesteśmy o krok od odkrycia drugiej Anahibi.
- Jak przesiedlisz miliardy ludzi? Jak zapewnisz im przetrwanie, póki rozwiązanie będzie możliwe?
Abz nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Wiedział, że jego ojczyznę czeka ciężki okres, wszyscy jego rodacy to wiedzieli, a jednak z optymizmem patrzyli w przyszłość. Dostrzegali przeróżne szanse, rozwiązania i przez myśl mu nie przeszło, że mogły istnieć osoby, dla których jedynym wyjściem była zbiorowa eutanazja.
- To nie miało tak wyglądać... Miało zabijać od razu... Ktoś popełnił błąd... Nie ja... Było za szybko... niedopracowane... - Rinan już cała się trzęsła, choć nie przez zimno, mimo że wiatr raz po raz dął przez otwarte okna. Była emocjonalnym wrakiem. Dopiero teraz Abz to dostrzegł. Beznamiętna maska opadła raz na zawsze i widział teraz emocje Rinan jak na dłoni. Ta kobieta naprawdę się bała i naprawdę miała już dosyć. Wydawało się wręcz, że zaraz zacznie płakać. - Proszę... pomóż mi odejść. To co się stało... tego nic już nie zmieni, nawet jeśli wymierzycie mi karę. Zaszyję się gdzieś... Nie będę nikomu wadzić. Ja naprawdę nie jestem złą osobą. Sam tak powiedziałeś. Wtedy na statku... Powiedziałeś, że wybaczasz mi wszystko i że wiesz, że jestem dobrą osobą... Nie mówiłeś wtedy prawdy, Abz?
To, czy mówił wtedy prawdę, czy nie, przestało być istotne, gdy uświadomił sobie coś przerażającego.
- Przecież... Mówiłaś, że nic nie pamiętasz... Że byłaś zahipnotyzowana... - wymamrotał i gapił się w Rinan rozszerzonymi w szoku oczami.
Zrobił kilka kroków do przodu. Kobieta zamarła. Zacisnęła obie dłonie na pistolecie i zaczęła trząść się jeszcze bardziej niż przedtem.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła, ale Abz nie zdążył nawet zareagować.
Wiedział tylko, że padł strzał, początkowo nawet nie umiał określić skąd. Ciało Rinan zastygło na moment, a potem runęło na podłogę, twarzą do przodu. W jednej sekundzie Abz znalazł się przy niej. Odruchowo przewrócił ją na plecy, przytrzymał jej głowę i z desperacją próbował znaleźć jakiekolwiek oznaki życia, ale bardzo szybko poczuł coś mokrego na ręce. Wysunął dłoń zza włosów Rinan. Świeża krew. Zamroczyło go na sam widok. Jednak wziął się w garść i spojrzał na pobliskie okno. Okno, którego zasłona uniosła się przy kolejnym podmuchu. Niczym w transie zbliżył się powoli do niego i spojrzał na zewnątrz. Gareth, Bumaga i Ib stali na dachu pobliskiego budynku. Anahibianin wciąż trzymał w dłoniach karabin snajperski.


Po takim dniu Gareth był bardzo zmęczony, ale mimo to nie mógł zasnąć, więc siedział na tarasie i obserwował trzy księżyce widoczne na nieboskłonie. Największy z nich, czerwonawy, przypominał mu o krwi, która dziś została przelana. Przeniósł wzrok na dwa mniejsze, tak bardzo podobne do ziemskiego. Jakże chciał już wrócić do domu. Będąc żołnierzem, przywykł do trudnych sytuacji i nie pierwszy raz stracił podwładnych, a jednak czuł się niebywale przygnębiony. Przybyli tu na misję badawczą, a nie na wojnę. Wszystko poszło nie tak, jak powinno.
- Też nie mogę zasnąć – usłyszał głos Joanny za swoimi plecami. - Tak jakoś czułam, że cię tu znajdę. - Usiadła obok niego.
- Jak tam Abz? Trzyma się jakoś?
- Tak, to twardy zawodnik. Początkowo myślałam, że zamorduje Iba za to, co zrobił, ale... chyba pogodził się z rzeczywistością.
- Nie było wyjścia. Mogła go zabić.
- Tak też mu wytłumaczyliśmy. - Joanna westchnęła. - Co dalej?
- Będę musiał wygłosić przemowę... Uczcimy pamięć o nim minutą ciszy... A Rinan... Pozostawiam to Anahibianom. Oni najlepiej znają swoje tradycje.
Zrobiło mu się trochę lżej na duchu, kiedy Joanna przysunęła się do niego i oparła mu głowę o ramię.


Drużyna w oryginalnym składzie, Gareth, Joanna i Chen, postanowiła złożyć wizytę swojej rannej koleżance. Dzięki tutejszej medycynie Hilda była już całkowicie przytomna, a jej stan cały czas się poprawiał. Nawet Ib zdecydował się ją na chwilę zostawić samą z przyjaciółmi, żeby dać im odrobinę prywatności.
- Jesteś bardzo dzielna – pogratulował jej Chen.
- Nie powstrzymałam jej przed...
- Teraz już tego nie zmienimy. Możemy co najwyżej spróbować doszukać się dobrych stron tej całej wyprawy – stwierdził Gareth. - Nawiązaliśmy pokojowe stosunki z nową cywilizacją. Chcą z nami współpracować, chcą nawet u siebie ziemskiego ambasadora. Możemy się wzajemnie tyle nauczyć... Wszystko co się stało... Przynajmniej nie poszło na marne.
Hilda wyglądała na nieobecną. Wydawało się, że wcale nie słucha Garetha, ale za to intensywnie o czymś myśli.
- Nie wiem, czy to istotne, ale... Pamiętam, że jak przyszliśmy po Rinan, gapiła się w jakąś szkatułkę. Jak w jakimś transie. Nie wiem, co tam było, i czy to ma związek z czymkolwiek, ale jeśli będziecie tam robić porządki, sprawdźcie to, dobrze? To mnie strasznie intryguje – wyznała.
- Masz jak w banku – obiecała Joanna.


Abz wciąż potrzebował czasu, żeby w pełni ochłonąć, ale nie zamierzał siedzieć w kąciku i płakać nad swoim życiem. Wraz z Joanną udał się do kajuty Rinan, żeby poszukać szkatułki, o której mówiła Hilda.
Postawił grubą kreskę między tym, co było kiedyś, a tym, co działo się teraz. Do wertowania rzeczy swej dawnej przyjaciółki starał się podchodzić bez emocji, mechanicznie, jakby jedynie wykonywał swoją pracę. Przychodziło mu to z trudem, ale zdołał zachować kamienny wyraz twarzy.
- To chyba to – Joanna wyjęła szkatułkę z szuflady.
Spojrzała na Abza pytająco, jakby prosząc o zezwolenie na otwarcie przedmiotu. Dał jej nieme przyzwolenie.
Wspólnie zajrzeli do środka, w ciszy. I w ciszy trwali, gdyż byli zbyt zaskoczeni, by przez gardło przeszło im jakiekolwiek słowo. Abz nie sądził, że jeszcze ujrzy ten pierścień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz