Rozdział XII - „Dom”
Choć w pewnym sensie było już po sprawie, Bumaga zaprosił najważniejszych członków załogi Spacedivera na zebranie do swojej bazy.
- Po pierwsze chciałem wam podziękować za współpracę – oznajmił. - Dowiedliście swojej odwagi i zaangażowania. To musi być prawda, co o tobie powiedzieli – zwrócił się do Iba. - Że jesteś najlepszym strzelcem pośród swoich. Jednak za wcześnie na odpoczynek. Po raz kolejny przesłuchałem Lakszmee, zaczął sypać. I wcale mnie to nie dziwi, nie ma już nic do stracenia. Twierdzi, że Rinan sama zaproponowała, że przechowa pierścień. - Nacisnął opaskę na nadgarstku, odtwarzając nagranie z przesłuchania.
- Byliśmy osaczeni, pod obstrzałem... przyznała się wtedy... że tylko udawała tę hipnozę... - dało się słyszeć łamliwy głos Lakszmee. - Powiedziała, że jest po mojej stronie... że mi wierzy... że też chce odnaleźć ten lepszy świat... Mówiła, że ukryje pierścień... Nie ufałem jej, ale... wolałem to, niż pozwolić, żeby oni go zabrali...
Bumaga wyłączył nagranie. Niektórzy patrzyli na niego w szoku, ale nie Abz. On wyglądał tak, jakby już ze wszystkim się pogodził, miał wręcz znudzony wyraz twarzy. Albo zmęczony tym całym zamieszaniem, które ostatnio miało miejsce.
- Czy będziemy mogli uczestniczyć w badaniach nad pierścieniem? - Joanna niepewnie zabrała głos.
- Naturalnie – odparł Bumaga.
Ponieważ na razie nie było więcej pytań, zebranie zostało zakończone i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Wszyscy poza Derksem. On siedział dalej przy długim stole w kształcie podkowy i czekał, aż pozostali wyjdą. Nie umknęło to uwadze Bumagi, który wziął krzesło i usiadł naprzeciwko niego, gdy tylko zostali sami.
- Jak się czujesz? - spytał z taką troską, jakby matka zwracała się do dziecka.
- Jeszcze trochę boli przy większym wysiłku, ale lekarze mówią, że to kwestia kilku dni. - Derks przeczesał włosy dłonią. - Powiedz mi... Jak to jest? Uratowałeś mi życie nie raz. I wiem, że zależy ci na moim bezpieczeństwie... żebym tego życia nie stracił. A jednak chcesz, żebym je narażał. Wytłumacz mi to.
Nagłe stwierdzenie Derksa wcale nie zaskoczyło Bumagi. Nawet uśmiechnął się wyrozumiale.
- Jestem egoistą, Derksiu – wyznał. - Wolę, żebyś narażał życie pod moim dowództwem, niż dla kogoś innego, gdzieś, nie wiadomo gdzie, gdzie nie mogę ci nawet przyjść z pomocą. No bo powiedzmy sobie szczerze, będziesz to robić, jeśli nie tu, to gdzieś indziej. Taki już jesteś.
Derks zachował kamienną twarz, choć i tak nie miał czego ukrywać. Decyzję podjął dużo wcześniej.
- Chciałem się tylko upewnić – przyznał. - Pewnie i tak znasz moją odpowiedź.
- Jak to wracasz?! - Chen wprost nie mógł uwierzyć, że Derks się zgodził i świdrował go spojrzeniem, mając nadzieję, że jego wzburzenie da jeszcze moukowi do myślenia.
- Powinienem robić to, w czym jestem najlepszy. To, do czego dążyłem tak wytrwale – odparł Derks ze spokojem.
- Ale możesz wykorzystać swoje umiejętności też w innych celach. Przecież mówiłeś, że lubisz z nami podróżować. - Chen oparł ręce o ramiona Derksa.
- Mam zobowiązania wobec kraju, który mnie wykształcił.
- I zaoferował niezłą sumkę – mruknął z sarkazmem geolog.
- Naprawdę nie chodzi o pieniądze. Dobrze się razem podróżowało, ale chyba na dłuższą metę bym tak nie mógł. Miałem marzenia, cele... Zrezygnowałem z nich, ale dostałem drugą szansę i czuję, że będę żałować, jeśli ją odrzucę. Wiesz, w Akademii miewałem naprawdę trudne chwile, kiedy już myślałem, że nie dam rady. I gdy miałem te myśli, żeby zrezygnować, bo już nie wytrzymam, to wtedy sobie mówiłem, że nie mogę się poddać. Bo to wszystko po to, żeby chronić swoich rodaków.
- Ale ty już ich ochroniłeś. Jesteś bohaterem.
- I tym bardziej oczekują po mnie, że będę chronił ich dalej. Chen... zrozum mnie... proszę. - Derks zacisnął dłonie na nadgarstkach przyjaciela i spojrzał mu w oczy błagalnie. Geolog nigdy wcześniej nie widział u niego takiego wzroku.
- W takim razie ja zostanę. Zgłoszę się na ambasadora – oznajmił z determinacją Chen.
Tak jak się spodziewał, jego nagła decyzja kompletnie zbiła Derksa z tropu.
- Tak po prostu? Rzucisz wszystko?! - wykrzyknął zszokowany mouk.
- A co, wolisz, żebym zniknął z twojego życia?
- Nie... ale... Nie chcę, żebyś z mojego powodu zostawił wszystko i wszystkich... Z powodu czegoś nieosiągalnego... Bo to chyba był błąd... Teraz tak sobie myślę, że przez to nasze zbliżenie chcesz czegoś więcej, ale ja ci nie mogę tego dać, bo nie jestem taki jak wy, nie wcielę się w rolę twojej partnerki. To był błąd... - Derks zwiesił głowę, zaś Chen wyszarpał ręce z jego uścisku.
- I rozumiem, że chcesz trzymać mnie na odległość na wszelki wypadek, jakbym chciał ci się oświadczyć, czy coś w tym stylu? Nie traktuj mnie jak idiotę. Od samego początku wiedziałem, na co się piszę. Spoko, nawet cię nie dotknę, jak masz z tym taki problem. Ale nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Chcę zostać i zostanę. Nie powstrzymasz mnie. - Gdy Chen zdał sobie sprawę, że zaczyna Derksowi grozić palcem, szybko opuścił go i nerwowo przygładził włosy. Trochę go poniosło i choć chciał być stanowczy, obawiał się, że mógł zabrzmieć zbyt ostro. - Jesteś moim przyjacielem i tak pozostanie – dodał cicho, nim zdecydował się opuścić apartament swego kompana.
Początkowo długie dnie i noce na Mloku zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a teraz, gdy pobyt tu zmierzał ku końcowi, zdawało się, że czasu jak zwykle było za mało. Zwłaszcza, że najciekawsze badania dopiero się zaczynały.
- Myślisz, że kiedykolwiek dowiemy się, czym tak naprawdę jest pierścień? - spytał Abz swoją koleżankę podczas wspólnego posiedzenia w hotelowej kawiarni.
- Szczerze wątpię. To tak, jakby człowiekowi pierwotnemu dać do zbadania napęd na antymaterię. W ogóle nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale zastanawiam się, czy powinniśmy to badać. To może być niebezpieczne – odparła Joanna.
- Tutejsza nauka jest bardziej rozwinięta niż u nas.
- I nawet nie potrafią określić z czego jest zrobiony.
- Wiesz... dużo o tym myślałem... i to mi jakoś nie daje spokoju. Co jeśli Lakszmee wcale nie jest taki szalony? W sensie, no okej, robił złe rzeczy, ale może on rzeczywiście coś widział. Coś, co istnieje. Monus mówił, że nie powinniśmy tego dotykać. Może właśnie dlatego? Może to pozwalało widzieć więcej i wiedzieć więcej, a nasze mózgi nie są do tego dostosowane? No bo tak sobie uświadomiłem, że Lakszmee wcale nie ciągnął nas w pustkę. Przecież tam coś jest. Poza galaktyką coś jest. Nasze pomiary to wykrywają, a jednak tego nie widzimy. A jeśli on widział i to mu nie dawało spokoju?
- Wiem, o co ci chodzi, Abz... To mnie fascynuje i przeraża jednocześnie. Tak mało wiemy. - Joanna odchyliła głowę do tyłu, włożyła ręce do kieszeni i na chwilę zamknęła oczy. - Niby odkrywamy coraz więcej, podróżujemy na inne planety, ba, nawet spotkaliśmy naszego stwórcę... w pewnym sensie, a jednak ostatnio coraz bardziej mnie przytłacza, że ciągle powstaje tyle pytań. Kurcze, też tak masz?
- Wiem, że nic nie wiem?
Joanna spojrzała na Abza z zaskoczeniem.
- Dobry jesteś – przyznała i przysunęła się z powrotem do stołu. - Tak jeszcze chciałam cię spytać... Sorry, że wracam do tego tematu, ale jak myślisz, Rinan na serio chciała się przyłączyć do Lakszmee czy to był tylko blef?
Pytanie zadane przez Joannę Abza nie ubodło, a przynajmniej nie było tego po nim widać.
- To co powiedziałem przed chwilą. To się też tyczy Rinan. Myślałem, że ją znam, ale się myliłem – westchnął i splótł dłonie za głową. - Ale myślę, że mogła chcieć się do niego przyłączyć. Ona chyba rozpaczliwie poszukiwała lepszego świata. Nawet za taką cenę.
- Kiedyś znajdziemy lepszy świat. Zobaczysz – uśmiechnęła się Joanna.
- To nie jest kwestia znalezienia lepszego świata, to kwestia stworzenia go sobie.
Nie potrafiła się z nim nie zgodzić.
Gareth zdążył się już częściowo spakować. Co prawda czekała go jeszcze jedna noc na Mloku, ale wolał być gotowy z samego rana. Cieszył się, że dowództwo podjęło decyzję o ich natychmiastowym powrocie, gdy będzie to możliwe. Stęsknił się za domem, a i najbliższe plany miał bardzo przyziemne w dosłownym znaczeniu tego wyrażenia.
- Nie przeszkadzam? - Chen złożył mu niespodziewaną wizytę.
- Siadaj. Co tam? - Gareth powiedział serdecznym tonem, ale geolog nie skorzystał i stał dalej. Wyglądał na mocno spiętego, co od razu zaniepokoiło dowódcę. - Wszystko w porządku?
- Chciałem cię o coś prosić – podjął Chen z wyraźnym przejęciem. - Gdybyś mógł... Proszę, poprzyj moją kandydaturę na stanowisko ambasadora.
Czegoś takiego Gareth się nie spodziewał. Przez moment badawczo wpatrywał się w kolegę, próbując wyczytać jak najwięcej z jego twarzy. W oczach Chena dostrzegł determinację i zakłopotanie. Zaczął zachodzić w głowę, skąd ta nagła decyzja, co spowodowało, że ten żądny przygód i podroży naukowiec nagle postanowił rozpocząć nowe życie na obcej planecie. Czemu mu tak strasznie zależało?
- To z powodu Derksa? - wypalił nagle Gareth. Żadne inne wytłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. Właściwie dopiero teraz sobie uświadomił, ile ci dwaj spędzali wspólnie czasu.
Chen wlepił wzrok w podłogę.
- Też – przyznał po chwili i z powrotem spojrzał Garethowi prosto w oczy z niebywałą powagą. Chyba starał się sprawiać wrażenie pewnego siebie.
Przez moment Gareth nic nie mówił. Podrapał się za uchem z lekkim zakłopotaniem i zbliżył się do kolegi. Próbował postawić się w jego sytuacji, wyobrazić sobie, co Chen teraz czuje i o dziwo, udało mu się. Naprawdę to dostrzegał.
- Jesteś tego absolutnie pewien? - spytał z troską. Nie jak dowódca podwładnego, lecz jak przyjaciel przyjaciela.
- Nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewien.
Gareth pokiwał głową na znak, że rozumie, ale zrobiło mu się trochę smutno. Kolejna osoba zdecydowała się odejść. Westchnął.
- W porządku. Zrobię to – obiecał.
Ostatni wieczór na Mloku Gareth i Joanna spędzili w atrium. Wzięli koc, zaszyli się zaroślach i po prostu chłonęli atmosferę. Jakaś ich cząstka chętnie zostałaby tu na zawsze, a ta inna chciała jak najszybciej wrócić już do domu.
- Mam ochotę odpocząć od tego wszystkiego. Zaszyć się w jakiejś chatce w górach i zapomnieć, że wszechświat jest taki wielki. Zająć się banałami, chociażby na jakiś czas – stwierdził Gareth, obejmując partnerkę.
- Ja też. Kocham swoją pracę, ale myślenie o tym wszystkim czasem mnie przytłacza. I mam chatkę w górach. - Joanna uśmiechnęła się wymownie.
- Wyjdziesz za mnie? - palnął nagle Gareth, niemalże od niechcenia.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
- Mieliśmy na razie tylko spróbować, czy nam się ułoży, głupku.
- Po co próbować? Wiem, że się ułoży.
- Jesteś szalony.
- Idziesz o zakład, że się ułoży?
- A jak mi się znudzisz? - rzuciła Joanna żartobliwie.
- Już ja się postaram, żeby ci się nie nudziło. - Gareth pochwycił kobietę w pasie i legł z nią na koc, kąsając ją w szyję.
Początkowo Joanna udawała, że próbuje się wyzwolić z żelaznego uścisku, ale szybko sobie darowała. W obecnej pozycji, z Garethem przyciśniętym do jej pleców było jej zbyt błogo, by się szarpać i wierzgać.
- Niczego nie żałuję. Ani jednej spędzonej wspólnie chwili – szepnął mężczyzna, przyciskając brodę do ramienia Joanny.
- Ja też nie.
Gdy załoga zajmowała swoje miejsca na pokładzie Spacedivera, Garethem targały sprzeczne emocje. Nie był pewien, czy misję powinien uznać za sukces, czy za porażkę. Nie obyło się bez ofiar ani zmian ustalonych planów. Misja potoczyła się zupełnie inaczej, niż z początku zakładano, ale czyż nie liczono się z tym? Wszechświat jest nieprzewidywalny i nigdy nie da się z góry założyć, co się wydarzy. Utrata członka załogi zawsze boli, ale fakt, że w zaistniałych okolicznościach udało się uniknąć większej ilości ofiar należało chyba uznać za sukces sam w sobie.
Ujrzeli tak wiele, nauczyli się tyle nowego, dokonali rzeczy do tej pory niepojętych. To był powód do dumy, co do tego Gareth nie miał wątpliwości. A na dodatek sam odniósł małe, prywatne zwycięstwo. Szybko odrzucił negatywne myśli. Nawet jeśli kogoś stracił, zyskał znacznie więcej.
Cieszył się, że pozytywnie przyjęto kandydaturę Chena. Obawiał się co prawda trochę, czy geolog nie podjął decyzji zbyt pochopnie, ale sam już się przekonał, że czasem lepiej podążać za głosem serca. Pozostawało mu żywić nadzieję, że jego przyjaciel odnajdzie swoje szczęście, że wszyscy je odnajdą w miejscu, które mogą nazwać domem, gdziekolwiek by ono było.
- No dobra, pora wracać – po raz pierwszy podczas tej wyprawy zajął fotel pilota.
Poczuł się dobrze, jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś do tego wróci, ale póki co zasłużył sobie na wymarzony urlop.
koniec tomu II
Choć w pewnym sensie było już po sprawie, Bumaga zaprosił najważniejszych członków załogi Spacedivera na zebranie do swojej bazy.
- Po pierwsze chciałem wam podziękować za współpracę – oznajmił. - Dowiedliście swojej odwagi i zaangażowania. To musi być prawda, co o tobie powiedzieli – zwrócił się do Iba. - Że jesteś najlepszym strzelcem pośród swoich. Jednak za wcześnie na odpoczynek. Po raz kolejny przesłuchałem Lakszmee, zaczął sypać. I wcale mnie to nie dziwi, nie ma już nic do stracenia. Twierdzi, że Rinan sama zaproponowała, że przechowa pierścień. - Nacisnął opaskę na nadgarstku, odtwarzając nagranie z przesłuchania.
- Byliśmy osaczeni, pod obstrzałem... przyznała się wtedy... że tylko udawała tę hipnozę... - dało się słyszeć łamliwy głos Lakszmee. - Powiedziała, że jest po mojej stronie... że mi wierzy... że też chce odnaleźć ten lepszy świat... Mówiła, że ukryje pierścień... Nie ufałem jej, ale... wolałem to, niż pozwolić, żeby oni go zabrali...
Bumaga wyłączył nagranie. Niektórzy patrzyli na niego w szoku, ale nie Abz. On wyglądał tak, jakby już ze wszystkim się pogodził, miał wręcz znudzony wyraz twarzy. Albo zmęczony tym całym zamieszaniem, które ostatnio miało miejsce.
- Czy będziemy mogli uczestniczyć w badaniach nad pierścieniem? - Joanna niepewnie zabrała głos.
- Naturalnie – odparł Bumaga.
Ponieważ na razie nie było więcej pytań, zebranie zostało zakończone i wszyscy zaczęli się rozchodzić. Wszyscy poza Derksem. On siedział dalej przy długim stole w kształcie podkowy i czekał, aż pozostali wyjdą. Nie umknęło to uwadze Bumagi, który wziął krzesło i usiadł naprzeciwko niego, gdy tylko zostali sami.
- Jak się czujesz? - spytał z taką troską, jakby matka zwracała się do dziecka.
- Jeszcze trochę boli przy większym wysiłku, ale lekarze mówią, że to kwestia kilku dni. - Derks przeczesał włosy dłonią. - Powiedz mi... Jak to jest? Uratowałeś mi życie nie raz. I wiem, że zależy ci na moim bezpieczeństwie... żebym tego życia nie stracił. A jednak chcesz, żebym je narażał. Wytłumacz mi to.
Nagłe stwierdzenie Derksa wcale nie zaskoczyło Bumagi. Nawet uśmiechnął się wyrozumiale.
- Jestem egoistą, Derksiu – wyznał. - Wolę, żebyś narażał życie pod moim dowództwem, niż dla kogoś innego, gdzieś, nie wiadomo gdzie, gdzie nie mogę ci nawet przyjść z pomocą. No bo powiedzmy sobie szczerze, będziesz to robić, jeśli nie tu, to gdzieś indziej. Taki już jesteś.
Derks zachował kamienną twarz, choć i tak nie miał czego ukrywać. Decyzję podjął dużo wcześniej.
- Chciałem się tylko upewnić – przyznał. - Pewnie i tak znasz moją odpowiedź.
- Jak to wracasz?! - Chen wprost nie mógł uwierzyć, że Derks się zgodził i świdrował go spojrzeniem, mając nadzieję, że jego wzburzenie da jeszcze moukowi do myślenia.
- Powinienem robić to, w czym jestem najlepszy. To, do czego dążyłem tak wytrwale – odparł Derks ze spokojem.
- Ale możesz wykorzystać swoje umiejętności też w innych celach. Przecież mówiłeś, że lubisz z nami podróżować. - Chen oparł ręce o ramiona Derksa.
- Mam zobowiązania wobec kraju, który mnie wykształcił.
- I zaoferował niezłą sumkę – mruknął z sarkazmem geolog.
- Naprawdę nie chodzi o pieniądze. Dobrze się razem podróżowało, ale chyba na dłuższą metę bym tak nie mógł. Miałem marzenia, cele... Zrezygnowałem z nich, ale dostałem drugą szansę i czuję, że będę żałować, jeśli ją odrzucę. Wiesz, w Akademii miewałem naprawdę trudne chwile, kiedy już myślałem, że nie dam rady. I gdy miałem te myśli, żeby zrezygnować, bo już nie wytrzymam, to wtedy sobie mówiłem, że nie mogę się poddać. Bo to wszystko po to, żeby chronić swoich rodaków.
- Ale ty już ich ochroniłeś. Jesteś bohaterem.
- I tym bardziej oczekują po mnie, że będę chronił ich dalej. Chen... zrozum mnie... proszę. - Derks zacisnął dłonie na nadgarstkach przyjaciela i spojrzał mu w oczy błagalnie. Geolog nigdy wcześniej nie widział u niego takiego wzroku.
- W takim razie ja zostanę. Zgłoszę się na ambasadora – oznajmił z determinacją Chen.
Tak jak się spodziewał, jego nagła decyzja kompletnie zbiła Derksa z tropu.
- Tak po prostu? Rzucisz wszystko?! - wykrzyknął zszokowany mouk.
- A co, wolisz, żebym zniknął z twojego życia?
- Nie... ale... Nie chcę, żebyś z mojego powodu zostawił wszystko i wszystkich... Z powodu czegoś nieosiągalnego... Bo to chyba był błąd... Teraz tak sobie myślę, że przez to nasze zbliżenie chcesz czegoś więcej, ale ja ci nie mogę tego dać, bo nie jestem taki jak wy, nie wcielę się w rolę twojej partnerki. To był błąd... - Derks zwiesił głowę, zaś Chen wyszarpał ręce z jego uścisku.
- I rozumiem, że chcesz trzymać mnie na odległość na wszelki wypadek, jakbym chciał ci się oświadczyć, czy coś w tym stylu? Nie traktuj mnie jak idiotę. Od samego początku wiedziałem, na co się piszę. Spoko, nawet cię nie dotknę, jak masz z tym taki problem. Ale nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Chcę zostać i zostanę. Nie powstrzymasz mnie. - Gdy Chen zdał sobie sprawę, że zaczyna Derksowi grozić palcem, szybko opuścił go i nerwowo przygładził włosy. Trochę go poniosło i choć chciał być stanowczy, obawiał się, że mógł zabrzmieć zbyt ostro. - Jesteś moim przyjacielem i tak pozostanie – dodał cicho, nim zdecydował się opuścić apartament swego kompana.
Początkowo długie dnie i noce na Mloku zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a teraz, gdy pobyt tu zmierzał ku końcowi, zdawało się, że czasu jak zwykle było za mało. Zwłaszcza, że najciekawsze badania dopiero się zaczynały.
- Myślisz, że kiedykolwiek dowiemy się, czym tak naprawdę jest pierścień? - spytał Abz swoją koleżankę podczas wspólnego posiedzenia w hotelowej kawiarni.
- Szczerze wątpię. To tak, jakby człowiekowi pierwotnemu dać do zbadania napęd na antymaterię. W ogóle nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale zastanawiam się, czy powinniśmy to badać. To może być niebezpieczne – odparła Joanna.
- Tutejsza nauka jest bardziej rozwinięta niż u nas.
- I nawet nie potrafią określić z czego jest zrobiony.
- Wiesz... dużo o tym myślałem... i to mi jakoś nie daje spokoju. Co jeśli Lakszmee wcale nie jest taki szalony? W sensie, no okej, robił złe rzeczy, ale może on rzeczywiście coś widział. Coś, co istnieje. Monus mówił, że nie powinniśmy tego dotykać. Może właśnie dlatego? Może to pozwalało widzieć więcej i wiedzieć więcej, a nasze mózgi nie są do tego dostosowane? No bo tak sobie uświadomiłem, że Lakszmee wcale nie ciągnął nas w pustkę. Przecież tam coś jest. Poza galaktyką coś jest. Nasze pomiary to wykrywają, a jednak tego nie widzimy. A jeśli on widział i to mu nie dawało spokoju?
- Wiem, o co ci chodzi, Abz... To mnie fascynuje i przeraża jednocześnie. Tak mało wiemy. - Joanna odchyliła głowę do tyłu, włożyła ręce do kieszeni i na chwilę zamknęła oczy. - Niby odkrywamy coraz więcej, podróżujemy na inne planety, ba, nawet spotkaliśmy naszego stwórcę... w pewnym sensie, a jednak ostatnio coraz bardziej mnie przytłacza, że ciągle powstaje tyle pytań. Kurcze, też tak masz?
- Wiem, że nic nie wiem?
Joanna spojrzała na Abza z zaskoczeniem.
- Dobry jesteś – przyznała i przysunęła się z powrotem do stołu. - Tak jeszcze chciałam cię spytać... Sorry, że wracam do tego tematu, ale jak myślisz, Rinan na serio chciała się przyłączyć do Lakszmee czy to był tylko blef?
Pytanie zadane przez Joannę Abza nie ubodło, a przynajmniej nie było tego po nim widać.
- To co powiedziałem przed chwilą. To się też tyczy Rinan. Myślałem, że ją znam, ale się myliłem – westchnął i splótł dłonie za głową. - Ale myślę, że mogła chcieć się do niego przyłączyć. Ona chyba rozpaczliwie poszukiwała lepszego świata. Nawet za taką cenę.
- Kiedyś znajdziemy lepszy świat. Zobaczysz – uśmiechnęła się Joanna.
- To nie jest kwestia znalezienia lepszego świata, to kwestia stworzenia go sobie.
Nie potrafiła się z nim nie zgodzić.
Gareth zdążył się już częściowo spakować. Co prawda czekała go jeszcze jedna noc na Mloku, ale wolał być gotowy z samego rana. Cieszył się, że dowództwo podjęło decyzję o ich natychmiastowym powrocie, gdy będzie to możliwe. Stęsknił się za domem, a i najbliższe plany miał bardzo przyziemne w dosłownym znaczeniu tego wyrażenia.
- Nie przeszkadzam? - Chen złożył mu niespodziewaną wizytę.
- Siadaj. Co tam? - Gareth powiedział serdecznym tonem, ale geolog nie skorzystał i stał dalej. Wyglądał na mocno spiętego, co od razu zaniepokoiło dowódcę. - Wszystko w porządku?
- Chciałem cię o coś prosić – podjął Chen z wyraźnym przejęciem. - Gdybyś mógł... Proszę, poprzyj moją kandydaturę na stanowisko ambasadora.
Czegoś takiego Gareth się nie spodziewał. Przez moment badawczo wpatrywał się w kolegę, próbując wyczytać jak najwięcej z jego twarzy. W oczach Chena dostrzegł determinację i zakłopotanie. Zaczął zachodzić w głowę, skąd ta nagła decyzja, co spowodowało, że ten żądny przygód i podroży naukowiec nagle postanowił rozpocząć nowe życie na obcej planecie. Czemu mu tak strasznie zależało?
- To z powodu Derksa? - wypalił nagle Gareth. Żadne inne wytłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. Właściwie dopiero teraz sobie uświadomił, ile ci dwaj spędzali wspólnie czasu.
Chen wlepił wzrok w podłogę.
- Też – przyznał po chwili i z powrotem spojrzał Garethowi prosto w oczy z niebywałą powagą. Chyba starał się sprawiać wrażenie pewnego siebie.
Przez moment Gareth nic nie mówił. Podrapał się za uchem z lekkim zakłopotaniem i zbliżył się do kolegi. Próbował postawić się w jego sytuacji, wyobrazić sobie, co Chen teraz czuje i o dziwo, udało mu się. Naprawdę to dostrzegał.
- Jesteś tego absolutnie pewien? - spytał z troską. Nie jak dowódca podwładnego, lecz jak przyjaciel przyjaciela.
- Nigdy w życiu nie byłem niczego tak pewien.
Gareth pokiwał głową na znak, że rozumie, ale zrobiło mu się trochę smutno. Kolejna osoba zdecydowała się odejść. Westchnął.
- W porządku. Zrobię to – obiecał.
Ostatni wieczór na Mloku Gareth i Joanna spędzili w atrium. Wzięli koc, zaszyli się zaroślach i po prostu chłonęli atmosferę. Jakaś ich cząstka chętnie zostałaby tu na zawsze, a ta inna chciała jak najszybciej wrócić już do domu.
- Mam ochotę odpocząć od tego wszystkiego. Zaszyć się w jakiejś chatce w górach i zapomnieć, że wszechświat jest taki wielki. Zająć się banałami, chociażby na jakiś czas – stwierdził Gareth, obejmując partnerkę.
- Ja też. Kocham swoją pracę, ale myślenie o tym wszystkim czasem mnie przytłacza. I mam chatkę w górach. - Joanna uśmiechnęła się wymownie.
- Wyjdziesz za mnie? - palnął nagle Gareth, niemalże od niechcenia.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
- Mieliśmy na razie tylko spróbować, czy nam się ułoży, głupku.
- Po co próbować? Wiem, że się ułoży.
- Jesteś szalony.
- Idziesz o zakład, że się ułoży?
- A jak mi się znudzisz? - rzuciła Joanna żartobliwie.
- Już ja się postaram, żeby ci się nie nudziło. - Gareth pochwycił kobietę w pasie i legł z nią na koc, kąsając ją w szyję.
Początkowo Joanna udawała, że próbuje się wyzwolić z żelaznego uścisku, ale szybko sobie darowała. W obecnej pozycji, z Garethem przyciśniętym do jej pleców było jej zbyt błogo, by się szarpać i wierzgać.
- Niczego nie żałuję. Ani jednej spędzonej wspólnie chwili – szepnął mężczyzna, przyciskając brodę do ramienia Joanny.
- Ja też nie.
Gdy załoga zajmowała swoje miejsca na pokładzie Spacedivera, Garethem targały sprzeczne emocje. Nie był pewien, czy misję powinien uznać za sukces, czy za porażkę. Nie obyło się bez ofiar ani zmian ustalonych planów. Misja potoczyła się zupełnie inaczej, niż z początku zakładano, ale czyż nie liczono się z tym? Wszechświat jest nieprzewidywalny i nigdy nie da się z góry założyć, co się wydarzy. Utrata członka załogi zawsze boli, ale fakt, że w zaistniałych okolicznościach udało się uniknąć większej ilości ofiar należało chyba uznać za sukces sam w sobie.
Ujrzeli tak wiele, nauczyli się tyle nowego, dokonali rzeczy do tej pory niepojętych. To był powód do dumy, co do tego Gareth nie miał wątpliwości. A na dodatek sam odniósł małe, prywatne zwycięstwo. Szybko odrzucił negatywne myśli. Nawet jeśli kogoś stracił, zyskał znacznie więcej.
Cieszył się, że pozytywnie przyjęto kandydaturę Chena. Obawiał się co prawda trochę, czy geolog nie podjął decyzji zbyt pochopnie, ale sam już się przekonał, że czasem lepiej podążać za głosem serca. Pozostawało mu żywić nadzieję, że jego przyjaciel odnajdzie swoje szczęście, że wszyscy je odnajdą w miejscu, które mogą nazwać domem, gdziekolwiek by ono było.
- No dobra, pora wracać – po raz pierwszy podczas tej wyprawy zajął fotel pilota.
Poczuł się dobrze, jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś do tego wróci, ale póki co zasłużył sobie na wymarzony urlop.
koniec tomu II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz