Rozdział
III
Kompletna dezorientacja – tak Tom określiłby kilka pierwszych sekund po tym, jak otworzył oczy. Przez moment wydawało mu się, że jest z powrotem na Ziemi, ale widok jednolicie świecącego sufitu przywrócił go do rzeczywistości. Przypominał mu tylko jedno miejsce – ambulatorium w bazie na Mloku. Co właściwie się stało? Tom miał nieco odrętwiałe kończyny, ale nic go nie bolało. No tak, symulacja. Przypomniał sobie. Oddał broń Teneri, wziął Derksa na plecy, a potem zaczęła się walka. Najwyraźniej dostał w witalny punkt, czyli stało się dokładnie to, przed czym ostrzegał dowódca. Świetnie, piękny początek służby.
Z cichym stęknięciem Tom usiadł i zauważył, że łóżko obok zajmuje Broko, który wyglądał na równie niezadowolonego, co Szkot.
- Odpadliśmy z gry? - spytał dla pewności mężczyzna.
- Wszyscy odpadli. Teneri i Sys doszli do siebie wcześniej – mruknął młodzieniec.
- Głowa do góry... Byłeś naprawdę dobry. Jakim cudem udało ci się samemu dotrzeć tak daleko?
- Wiesz... Jestem niewielki... więc łatwo mi się ukrywać, przemieszczać różnymi zakamarkami i takie tam... - Broko sprawiał wrażenie trochę zawstydzonego i niezbyt pewnego siebie.
Uszu Toma doszedł dźwięk kroków i chwilę później kątem oka dostrzegł kogoś w jasnoszarym uniformie. Obrócił lekko głowę, kierując spojrzenie na zmierzającego w jego stronę doktora Merike.
- Mam nadzieję, że się wyspaliście – rzucił żartem lekarz, ale jego pacjentom nie było do śmiechu.
- Gdzie jest Derks? - spytał Tom beznamiętnie.
- Czeka na was w sali odpraw numer cztery. Oj, ale wam się dostanie. Ale się dostanie.
Wyglądało na to, że cała sytuacja wręcz doktora bawi, więc Tom i Broko, nie chcąc z nim dłużej przebywać, szybko się zebrali i poszli na spotkanie z dowódcą. Derks rzeczywiście na nich czekał, podobnie Teneri i Sys, którzy miny mieli nietęgie. Gdy Tom usiadł naprzeciwko dowódcy, zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Jak się czujecie? Poza tym, że wszyscy jesteśmy martwi. - Jeśli Derks chciał zabrzmieć żartobliwie, to mu nie wyszło.
Nikt się nie odezwał. W sali panowała atmosfera jak na pogrzebie.
- Jak myślicie, czemu zawiedliście? - Derks nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego. Był opanowany jak zawsze.
- Poświęciliśmy za mało czasu na opracowanie planu. Powinniśmy działać bardziej ukradkiem – przemówiła Teneri.
- Możliwe, ale to nie jest główna przyczyna waszej porażki. Prawda jest taka, że tej symulacji nie dało się wygrać.
Cisza powróciła, ale tym razem gorycz zmieniła się w zaskoczenie.
- W takim razie jaki był jej cel? - spytał Tom z wyrzutem.
- Pokazać wam, że nie jesteście superbohaterami i musicie umiejętnie szacować swoje możliwości. Nie każdą walkę da się wygrać, nie każdy cel można osiągnąć. Czasem lepiej się wycofać, nawet jeśli to zdaje się tchórzostwem. Pamiętajcie, martwi na nic się nie przydacie – rzekł stanowczo Derks i oparł się dłońmi o stół.
- Czy chcesz... chcecie powiedzieć, że gdybyśmy znaleźli się w takiej sytuacji, to powinniśmy zostawić was na pastwę losu i zwiać? - Tom zmarszczył brwi.
- Czy warto poświęcić życie kilku osób dla uratowania jednej?
- Nie wiem jakie zasady panują na Mloku, ale tam, skąd pochodzę, nie zostawiamy swoich ludzi.
- Gdyby zatem to wydarzyło się naprawdę, zrobiłbyś dokładnie to samo?
- Tak, bo inaczej nie potrafiłbym więcej spojrzeć w lustro.
Derks uśmiechnął się tajemniczo i usiadł na stole, zakładając nogę na nogę.
- Owszem, zostawianie swoich nie jest szlachetne. Ale czasem wybory są tak trudne, że trzeba odstawić emocje na bok. Rozumiem cię jednak i cieszy mnie twoja lojalność. W tej drużynie postawiłem na różnorodność i nie żałuję. Potrafiliście ze sobą współpracować, a jednak każdy z was wnosił coś unikalnego. W gruncie rzeczy jestem zadowolony z tego, co pokazaliście. W szczególności Broko mnie zaskoczył. Moje gratulacje.
Młodziutki mouk rozpromieniał z radości na słowa Derksa. Pozostali również wyszli w lepszych humorach, niż weszli, ale Tom wciąż czuł się nieco zmieszany.
Czasami Derks miał wrażenie, że Bumaga zwiedził już dach każdego wieżowca w mieście. Miał jakieś dziwne zamiłowanie do wysokości, zwłaszcza gdy miał ochotę na poważniejszą rozmowę. Zupełnie tak, jakby potrzebował całej sytuacji dodać dramatyzmu. Ale Bumaga słynął ze swoich ekscentrycznych zachowań, więc Derks nie czuł się specjalnie zaskoczony, gdy ten zaprosił go na małe spotkanie na dachu największego na planecie banku. Z czterdziestego piętra widoki były zachwycające, zwłaszcza gdy siedziało się na samej krawędzi.
- Podobno dałeś im niezły wycisk na symulatorze – rzucił Bumaga niby od niechcenia, patrząc w dal.
- Dla przynajmniej połowy z nich nie był to pierwszy raz.
- Wybrałeś ciekawą symulację... muszę przyznać. Tylko nie do końca rozumiem, czego chciałeś ich w niej nauczyć. Że lepiej dbać o własny tyłek niż o cudzy?
Pogardliwy ton Bumagi mocno zaskoczył Derksa. Już dawno nie widział go w takim nastroju.
- Chciałem ich nauczyć, że trzeba uważać, jakie decyzje się podejmuje.
- Nie mają pięciu lat. Chyba już wiedzą takie rzeczy.
Derks spojrzał na Bumagę z niedowierzaniem.
- Co cię ugryzło? Ten sarkazm naprawdę nie jest potrzebny. Jak masz mi coś do powiedzenia, to powiedz to normalnie.
- Po prostu niepokoi mnie twoje podejście. Rób tak dalej, a któregoś dnia na serio zostawią cię, gdy będziesz ich najbardziej potrzebować
- Nie chciałem ich uczyć pogardy dla cudzego życia, ale sam przyznasz, że są sytuacje, w których...
- Nigdy nie zostawia się swoich ludzi! Nigdy! Akurat w tej kwestii powinniśmy brać z Ziemian przykład! - Bumaga nie mówił, on praktycznie krzyczał, artykułując dokładnie każde słowo. Jego piwne oczy mierzyły Derksa niczym karcący wzrok rodzica. - I właśnie to wpajaj swoim ludziom! Lojalność, zaufanie, poświęcenie – bez tego to będzie gówno, nie drużyna!
Widok wzburzonej twarzy Bumagi dał Derksowi wiele do myślenia, choć nie wzbudził w nim nagłego poczucie winy lecz zaciekawienie.
- Kto cię zostawił, gdzie i czemu? - spytał stanowczo, ale spokojnie.
Tym razem to Bumaga wyglądał na zaskoczonego. Jego usta zadrżały. Spuścił głowę i wstał.
- To było dawno. Nawet nie wiem, co teraz robią i dla kogo pracują – mruknął, unikając wzroku Derksa.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś.
- Nie miałem po co.
Zapadło milczenie, ale Derks nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
- Co się stało? - spytał. - Ja już nie mam przed tobą sekretów, więc ty nie musisz mieć przede mną – dodał po kolejnej pauzie.
- Zwykła misja, gość podejrzany o nielegalne badania, mieliśmy go zgarnąć... - powiedział monotonnie Bumaga, prawie jednym tchem. - Wpadliśmy w zasadzkę, im się udało zwiać, mnie nie. Nie wezwali posiłków, nie było misji ratunkowej, bo pojawił się konflikt zbrojny w innej części świata i uznano, że nie ma co zawracać sobie głowy pionkami. Oni się lali, a ja robiłem za obiekt badań jakiegoś pojeba. Testował na mnie swoje preparaty i było wesoło. Osiwiałem, stałem się bezpłodny, tymczasowo straciłem węch, smak i poczucie bólu, co akurat było kurewsko dobre i szkoda, że nie zostało mi do dziś. Nie wiem, jak ja, kurwa, stamtąd uciekłem, chyba kanalizacją. W ogóle mało pamiętam. A tych chujów, co mnie zostawili, to więcej na oczy nie widziałem. Koniec opowiastki. - Bumaga z powrotem usiadł, wyraźnie rozstrojony i zdenerwowany.
Derks nie dręczył go już pytaniami. W zasadzie sam nie wiedział, co powiedzieć, i z trudem przychodziło mu objąć umysłem to, co przed chwilą usłyszał.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś – szepnął.
- Zgrałeś się już ze swoją drużyną? - Jak zwykle nie dało się określić, w jakim nastroju jest szef. Jego spojrzenie było bez wyrazu, jak zawsze.
- Myślę, że tak – przyznał Derks, nieco stremowany. Szef przeczytał cały raport z jego ostatnich poczynań, ale jak na razie nie skomentował go ani słowem.
- To świetnie, bo mam dla was pierwsze zadanie.
Na dźwięk słowa „zadanie” Derks mimowolnie się ożywił i słuchał dalej w jeszcze większym skupieniu.
- Pojutrze król organizuje bankiet, na którym pojawi się wiele ważnych osób. Zajmiecie się ochroną. - Szef sięgnął do swojego komputera po zwój z danymi.
- Ochroną? - upewnił się Derks, nie do końca pewny, czy dobrze zrozumiał.
- Tak, ochroną. Odpowiednie środki bezpieczeństwa są bezwzględnie wymagane podczas tego typu wydarzeń. Tutaj są wszystkie szczegóły. Masz jakieś pytania? - Szef podał Derksowi zwój.
- Na razie nie...
- W takim razie powodzenia. To wszystko.
Derks wyszedł z wielkim mętlikiem w głowie.
Nie chodziło o to, że praca ochroniarza jest podłym zajęciem. Każdą możliwość bezpośredniego służenia królowi bez wątpienia należało uznać za prawdziwy zaszczyt. Jednak uczucie rozczarowania nie opuszczało Derksa od momentu, w którym dowiedział się o zadaniu. Owszem, wcześniej zdarzało mu się już ochraniać ważne osobistości, niejednokrotnie... na początku swojej kariery. Sądził, że teraz, gdy ma już za sobą taki bagaż doświadczeń, dostanie nieco bardziej wymagającą misję. Czyżby szef wątpił w jego zdolności przywódcze?
Główny problem polegał na tym, że zadanie, które właśnie wykonywał, było po prostu straszliwie nudne. Derks nieustannie krążył po sali bankietowej, upewniał się, że w zasięgu jego wzroku nie ma żadnych podejrzanych osób, co jakiś czas kontaktował się ze swoimi ludźmi i, ogólnie rzecz biorąc, koordynował ich pracę. Krótko mówiąc, nic ciekawego. Oczywiście nie marzył o nagłym ataku terrorystycznym ani o niczym, co mogłoby spowodować krzywdę niewinnych osób, ale najzwyczajniej w świecie wolałby teraz być gdzieś indziej.
- Derks! - usłyszał za plecami znajomy głos.
Mouk odwrócił się i ujrzał uśmiechniętego od ucha do ucha Chena z miseczką w dłoni. Jego długie, czarne włosy były spięte w kucyk. Nosił ziemski strój: czarną marynarkę i błękitną koszulę.
- Widzę, że król cię zaprosił – skomentował Derks.
- Jak zobaczyłem zaproszenie, to się trochę przeraziłem. Jeszcze nie zdążyłem poznać waszych wszystkich zwyczajów, więc nie chcę popełnić jakiejś gafy.
- Nie nawiązuj kontaktu fizycznego z osobami, których nie znasz, i staraj się nie zachowywać zbyt głośno, to wszystko będzie dobrze – zapewnił ze spokojem mouk. - Wybacz, ale nie mogę dłużej porozmawiać. Jestem na służbie.
- Szkoda, ale i tak dobrze, że jesteś w pobliżu. Będę czuł się bezpiecznie.
Teraz Derks jeszcze bardziej żałował, że trafiło się mu to zadanie, bo naprawdę chciałby na spokojnie porozmawiać z Chenem i zrelaksować się w jego towarzystwie, ale cóż, sam chciał wrócić do jednostki, więc nie powinien narzekać. Uśmiechnął się do kolegi i powrócił do swoich obowiązków.
Chen początkowo nie umiał się odnaleźć i krążył bez celu. Nigdy nie był duszą towarzystwa. Nawet na Ziemi nawiązywanie nowych znajomości przychodziło mu z trudem, a co dopiero na obcej planecie. I gdy już myślał, że to będzie najbardziej drętwe i stresujące przyjęcie w jego życiu, pojawiło się światełko w tunelu.
- Pamiętam cię – usłyszał delikatny głos i spojrzał w kierunku, z którego dochodził.
Przed nim stał nikt inny jak sam Hap-Pa-Mundi, idol Derksa i najwspanialszy tancerz w tej części galaktyki. Wyglądał prześlicznie, jak zawsze, choć Chen bez wątpienia nie zamieniłby Derksa na niego. Jego długie, czarne włosy o połysku jedwabiu zdążyły chyba jeszcze bardziej urosnąć, a czerwone usta kontrastowały z bladą cerą. Nosił bardzo ciekawy strój i choć Chen nigdy się modą nie interesował, zwrócił na niego uwagę. Ni to suknia, ni ponczo w czerwonym kolorze i ze złotymi haftami, na ramionach i wzdłuż całych rąk upięte było tylko nielicznymi nitkami, odkrywając cały pas skóry. Materiał opadał luźno aż do łydek i był jedynie przepasany czarną wstęgą. Filigranowa sylwetka tancerza zdawała się w tym stroju tonąć, ale może taka tu panowała moda.
- Byłeś na moim występie – kontynuował mouk. - Pamiętam cię, bo na samym końcu zerwałeś się jak oparzony i zacząłeś energicznie uderzać jedną dłonią o drugą – powiedział zadziwiająco sympatycznym tonem.
- Cóż... to był odruch. - Chen z zakłopotaniem podrapał się po brodzie. - Przepraszam za tę zniewagę.
- Nie ma potrzeby. Nie odebrałem tego jako zniewagę. Wprost przeciwnie, uważam, że była to bardzo szczera reakcja. - Hap-Pa-Mundi uśmiechnął się słodko. - Jesteś ambasadorem Ziemi, zgadza się?
- Tak.
- To musi być duże wyzwanie. Zostawić tak wszystko za sobą. Co cię do tego skłoniło?
- Hmm... - Chen nie do końca wiedział, co ma powiedzieć. To wszystko było zbyt skomplikowane. - Mam duszę odkrywcy i lubię wyzwania... Poza tym to wielki zaszczyt. – Upił trochę trunku z miseczki, żeby dodać sobie animuszu.
- Wielki zaszczyt i wielkie poświęcenie.
- To prawda... - Chen przez moment bawił się miseczką. Niemalże pogrążył się we własnych myślach. - Czasem to właściwy wybór.
- Ten mouk, który po występie przywrócił cię do porządku... Jego również dzisiaj widziałem.
- Derks? Zajmuje się dziś ochroną. To bohater. Pomógł pojmać Lakszmee, ryzykując własne życie. To wielkie szczęście, że jest tu z nami.
Hap-Pa-Mundi się wyraźnie ożywił.
- A więc to on? Masz rację, to ogromne szczęście, że czuwa nad naszym bezpieczeństwem – przyznał.
- Jest wspaniałym wojownikiem. Widziałem go w akcji.
- Musi ci naprawdę na nim zależeć, że postanowiłeś tu dla niego zostać.
Chen prawie wypuścił miseczkę z ręki. Poczuł się zażenowany i zbity z tropu, co jego twarz odzwierciedlała w stu procentach.
- Przepraszam... Wiem, że to mało eleganckie, ale trochę was obserwowałem. Widziałem jak na niego patrzysz. Wasza dwójka naprawdę mnie zafascynowała – przyznał ze skruchą Hap-Pa-Mundi, spoglądając w swoją miseczkę. - Jest między wami taka niesamowita chemia... Nigdy nie widziałem, czegoś tak silnego między przedstawicielami dwóch różnych ras. A widziałem wiele.
Chen potrzebował trochę czasu, żeby zebrać się w sobie i przełamać zawstydzenie. Nie spodziewał się, że Hap-Pa-Mundi jest tak spostrzegawczy.
- To nie ma znaczenia... - wyznał ze spuszczoną głowę. - Pochodzimy z dwóch różnych światów, dosłownie i metaforycznie. Takie coś chyba nie ma szansy powodzenia. To jak ludzie postrzegają miłość, a jak postrzegają ją moukowie... Zbyt wiele różnic. Jesteście samotnikami, a my... cóż...
Cisza nie trwała długo. Hap-Pa-Mundi zbliżył się nieco do Chena, tak jakby próbował coś szepnąć mu na ucho, ale duża różnica wzrostu to utrudniała.
- Nie wierz w te bujdy, że moukowie wolą samotność. Każda inteligentna istota żywa w pewnym momencie swojego życia potrzebuje w kimś oparcia – wypowiedział cicho lecz wyraźnie. Z powagą.
Bankiet przebiegł bez większych incydentów, ale o dziwo, po pracy Derks czuł się niebywale zmęczony. Ciągłe chodzenie w te i we wte znużyłoby każdego, a do tego doszły jeszcze inne czynniki frustrujące. Jednak mimo późnej godziny Derks nie czuł się śpiący. Osiągnął już stan, w którym najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co ze sobą zrobić. W takich momentach z reguły potrzebował wyżalić się zaufanej osobie.
- Cześć – mruknął, gdy Bumaga otworzył mu drzwi.
Starszy mouk miał na sobie tylko długą, turkusową tunikę. Pewnie szykował się do spoczynku, albo już wcześniej spał.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem – dodał przezornie Derks.
- Żartujesz? Ja rzadko kiedy sypiam. - Bumaga wprowadził gościa do środka.
Jego dom nie był ani jakoś szczególnie wielki, ani specjalnie bogaty, biorąc pod uwagę środki, którymi członkowie Białego Oddziału dysponowali. Derks usiadł na jednym z materaców wypełnionymi poduszkami i westchnął. Bumaga spoczął na drugim po przeciwnej stronie.
- Czyżby bankiet okazał się aż taką torturą? Dobrze zrobiłem, że na niego nie poszedłem – stwierdził.
- Nie żartuj. Wiesz dobrze, że nie tego oczekiwałem po swoim awansie.
- A czego oczekiwałeś? Blasku chwały i odznaczeń? Bycie dowódcą to nie tylko spektakularne akcje i heroiczne czyny. Czasem trzeba odwalić brudną robotę. Myślisz, że ja nie robię takich rzeczy? Raz musiałem eskortować zabytkowy zegar ze Sitfy, bo król go sobie upatrzył i chciał wszelkich środków ostrożności. Jeśli cię to pocieszy, to twoja dzisiejsza fucha również była osobistym życzeniem króla.
Z zaskoczeniem Derks uniósł jedną powiekę i popatrzył na przyjaciela pytająco.
- Tak, król cię docenił i pokłada w tobie spore zaufanie. - Bumaga wstał i podszedł do barku. Do dwóch wysokich szklanek nalał jakiejś gęstej pomarańczowej cieczy.
- Szef nic o tym nie wspominał – zauważył Derks.
- Pewnie chce trzymać twoje ego w ryzach. - Bumaga podał towarzyszowi szklankę.
- Albo mnie pognębić.
- Mówiłem ci, żebyś się nim nie przejmował.
Derks powąchał zawartość szklanki. Pachniało przyjemnie.
- Co to jest? - spytał niepewnie.
- Coś, co pomoże ci się uspokoić. Nie martw się, nie jest mocne.
Derks upił trochę. Płyn było skłodkawo-gorzki nawet dobry.
- Może mam zbyt wysokie ambicje, nie wiem... - westchnął młodszy mouk. - Chyba po prostu inaczej sobie to wszystko wyobrażałem.
- Nie martw się, jeszcze będziesz miał okazję zabłysnąć.
- Po prostu to było tak straszliwie nudne i... Jakbym się cofał w rozwoju. Chen tam był, nawet Hap-Pa-Mundi tam był. Rozmawiali ze sobą, widziałem, jak przyjaciele... Nawet nie mogłem podejść i się przyłączyć. To było takie denerwujące.
Nie pomógł fakt, że Bumaga zachichotał.
- Przeżywasz to jak dziecko – przyznał z rozbawieniem.
Niestety Derksowi nie było do śmiechu.
- Wiem i to jest w tym wszystkim najgorsze. - Wypił resztę płynu i odłożył szklankę na podłogę. Poczuł się trochę lepiej, ale to nie wystarczyło, by troski zniknęły.
Gdy Bumaga zaczął raczyć Derksa opowieściami ze swoich zabawniejszych, mało ambitnych misji, nowo mianowany dowódca pomyślał, że dobrze mieć takiego przyjaciela, na którego zawsze mógł liczyć. Nawet te opowiastki trochę pomogły, choć z pewnymi rzeczami należało się po prostu przespać
- Późno już. Przepraszam, że tak niespodziewanie zabrałem ci czas. - Derks wstał.
- Jak naprawdę chcesz odreagować, to sugeruję ruchanie tu i teraz. To zawsze pomaga – rzucił Bumaga od niechcenia z głupim uśmieszkiem.
Derks nie był specjalnie zszokowany słowami kompana, bo ten składał już podobne propozycje niejednokrotnie. Mimo wszystko młodszy mouk przewrócił oczami i spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Większość mouków miała dość trywialne podejście do seksu. Derks zaczynał zazdrościć Ziemianom, że potrafili dostrzec w tym coś więcej, niż tylko fizyczne zaspokojenie chuci.
- Rozumiem, że skoro wreszcie już kogoś do siebie dopuściłem, to uznałeś, że w końcu masz szansę – stwierdził ze znudzeniem Derks.
- Powiedzmy. To źle?
- Znasz mnie.
- Taa... Ale wiesz co? Ja też chodziłem do Akademii. I też tłukli mi do głowy te bzdury, że seks to strata czasu i że osłabia wojownika, i że uzależnia... I że powoduje biegunkę, pryszcze i wypadanie włosów pod pachami, i kryzys ekonomiczny na Lazurii. Ale w końcu przejrzałem na oczy i doszedłem do wniosku, że to uknuty spisek instruktorów akademickich, którzy mają tak brzydkie ryje, że nie chciałby ich nawet kulawy naomita, więc pewnie wymyślili sobie tę ideologię, żeby nie czuli się wykluczeni. Myślałem, że ty też już to dostrzegłeś i się zmieniłeś.
Na razie Derks nie mógł nic odpowiedzieć, bo najzwyczajniej w świecie wybuchnął śmiechem. Nie spodziewał się tego po sobie, ale po prostu nie mógł wytrzymać. Zawsze sztywny i opanowany, teraz z trudem powstrzymywał rechot. Bumaga był po prostu jedyny w swoim rodzaju.
- Masz rację, zmieniłem się. - Derks otarł łzę spod oka, gdy już się trochę uspokoił.
- To co ci zależy? Bzykajmy się. Zawsze się zastanawiałem, jakby to z tobą było.
- Nie jestem aż tak niewyżyty jak ty.
- Ale mógłbym cię nauczyć czegoś nowego. I pozwolę ci być na górze. Nie mogłem cię rozdziewiczyć, to cię chociaż rozprawiczę.
Akurat ten argument na Derksa zadziałał. Poczuł przypływ ciepła i przyszło wahanie. Żeby zachęcić go jeszcze bardziej, Bumaga zdjął tunikę, pod którą nic nie miał i oparł się ramieniem o ścianę. Jego ciało wyglądało apetycznie i było nieco jaśniejsze niż Chena oraz bardziej umięśnione.
- Może nie jestem super młody, ale mam jeszcze w sobie sporo wigoru. - Bumaga spojrzał na Derksa uwodzicielsko.
Czas mijał, a oni stali tak bez ruchu, gapiąc się na siebie w ciszy. W końcu jednak ciekawość wzięła górę.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to robię... - wymamrotał Derks pod nosem i rozpiął swój kombinezon.
Kompletna dezorientacja – tak Tom określiłby kilka pierwszych sekund po tym, jak otworzył oczy. Przez moment wydawało mu się, że jest z powrotem na Ziemi, ale widok jednolicie świecącego sufitu przywrócił go do rzeczywistości. Przypominał mu tylko jedno miejsce – ambulatorium w bazie na Mloku. Co właściwie się stało? Tom miał nieco odrętwiałe kończyny, ale nic go nie bolało. No tak, symulacja. Przypomniał sobie. Oddał broń Teneri, wziął Derksa na plecy, a potem zaczęła się walka. Najwyraźniej dostał w witalny punkt, czyli stało się dokładnie to, przed czym ostrzegał dowódca. Świetnie, piękny początek służby.
Z cichym stęknięciem Tom usiadł i zauważył, że łóżko obok zajmuje Broko, który wyglądał na równie niezadowolonego, co Szkot.
- Odpadliśmy z gry? - spytał dla pewności mężczyzna.
- Wszyscy odpadli. Teneri i Sys doszli do siebie wcześniej – mruknął młodzieniec.
- Głowa do góry... Byłeś naprawdę dobry. Jakim cudem udało ci się samemu dotrzeć tak daleko?
- Wiesz... Jestem niewielki... więc łatwo mi się ukrywać, przemieszczać różnymi zakamarkami i takie tam... - Broko sprawiał wrażenie trochę zawstydzonego i niezbyt pewnego siebie.
Uszu Toma doszedł dźwięk kroków i chwilę później kątem oka dostrzegł kogoś w jasnoszarym uniformie. Obrócił lekko głowę, kierując spojrzenie na zmierzającego w jego stronę doktora Merike.
- Mam nadzieję, że się wyspaliście – rzucił żartem lekarz, ale jego pacjentom nie było do śmiechu.
- Gdzie jest Derks? - spytał Tom beznamiętnie.
- Czeka na was w sali odpraw numer cztery. Oj, ale wam się dostanie. Ale się dostanie.
Wyglądało na to, że cała sytuacja wręcz doktora bawi, więc Tom i Broko, nie chcąc z nim dłużej przebywać, szybko się zebrali i poszli na spotkanie z dowódcą. Derks rzeczywiście na nich czekał, podobnie Teneri i Sys, którzy miny mieli nietęgie. Gdy Tom usiadł naprzeciwko dowódcy, zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie spojrzeć mu w oczy.
- Jak się czujecie? Poza tym, że wszyscy jesteśmy martwi. - Jeśli Derks chciał zabrzmieć żartobliwie, to mu nie wyszło.
Nikt się nie odezwał. W sali panowała atmosfera jak na pogrzebie.
- Jak myślicie, czemu zawiedliście? - Derks nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego. Był opanowany jak zawsze.
- Poświęciliśmy za mało czasu na opracowanie planu. Powinniśmy działać bardziej ukradkiem – przemówiła Teneri.
- Możliwe, ale to nie jest główna przyczyna waszej porażki. Prawda jest taka, że tej symulacji nie dało się wygrać.
Cisza powróciła, ale tym razem gorycz zmieniła się w zaskoczenie.
- W takim razie jaki był jej cel? - spytał Tom z wyrzutem.
- Pokazać wam, że nie jesteście superbohaterami i musicie umiejętnie szacować swoje możliwości. Nie każdą walkę da się wygrać, nie każdy cel można osiągnąć. Czasem lepiej się wycofać, nawet jeśli to zdaje się tchórzostwem. Pamiętajcie, martwi na nic się nie przydacie – rzekł stanowczo Derks i oparł się dłońmi o stół.
- Czy chcesz... chcecie powiedzieć, że gdybyśmy znaleźli się w takiej sytuacji, to powinniśmy zostawić was na pastwę losu i zwiać? - Tom zmarszczył brwi.
- Czy warto poświęcić życie kilku osób dla uratowania jednej?
- Nie wiem jakie zasady panują na Mloku, ale tam, skąd pochodzę, nie zostawiamy swoich ludzi.
- Gdyby zatem to wydarzyło się naprawdę, zrobiłbyś dokładnie to samo?
- Tak, bo inaczej nie potrafiłbym więcej spojrzeć w lustro.
Derks uśmiechnął się tajemniczo i usiadł na stole, zakładając nogę na nogę.
- Owszem, zostawianie swoich nie jest szlachetne. Ale czasem wybory są tak trudne, że trzeba odstawić emocje na bok. Rozumiem cię jednak i cieszy mnie twoja lojalność. W tej drużynie postawiłem na różnorodność i nie żałuję. Potrafiliście ze sobą współpracować, a jednak każdy z was wnosił coś unikalnego. W gruncie rzeczy jestem zadowolony z tego, co pokazaliście. W szczególności Broko mnie zaskoczył. Moje gratulacje.
Młodziutki mouk rozpromieniał z radości na słowa Derksa. Pozostali również wyszli w lepszych humorach, niż weszli, ale Tom wciąż czuł się nieco zmieszany.
Czasami Derks miał wrażenie, że Bumaga zwiedził już dach każdego wieżowca w mieście. Miał jakieś dziwne zamiłowanie do wysokości, zwłaszcza gdy miał ochotę na poważniejszą rozmowę. Zupełnie tak, jakby potrzebował całej sytuacji dodać dramatyzmu. Ale Bumaga słynął ze swoich ekscentrycznych zachowań, więc Derks nie czuł się specjalnie zaskoczony, gdy ten zaprosił go na małe spotkanie na dachu największego na planecie banku. Z czterdziestego piętra widoki były zachwycające, zwłaszcza gdy siedziało się na samej krawędzi.
- Podobno dałeś im niezły wycisk na symulatorze – rzucił Bumaga niby od niechcenia, patrząc w dal.
- Dla przynajmniej połowy z nich nie był to pierwszy raz.
- Wybrałeś ciekawą symulację... muszę przyznać. Tylko nie do końca rozumiem, czego chciałeś ich w niej nauczyć. Że lepiej dbać o własny tyłek niż o cudzy?
Pogardliwy ton Bumagi mocno zaskoczył Derksa. Już dawno nie widział go w takim nastroju.
- Chciałem ich nauczyć, że trzeba uważać, jakie decyzje się podejmuje.
- Nie mają pięciu lat. Chyba już wiedzą takie rzeczy.
Derks spojrzał na Bumagę z niedowierzaniem.
- Co cię ugryzło? Ten sarkazm naprawdę nie jest potrzebny. Jak masz mi coś do powiedzenia, to powiedz to normalnie.
- Po prostu niepokoi mnie twoje podejście. Rób tak dalej, a któregoś dnia na serio zostawią cię, gdy będziesz ich najbardziej potrzebować
- Nie chciałem ich uczyć pogardy dla cudzego życia, ale sam przyznasz, że są sytuacje, w których...
- Nigdy nie zostawia się swoich ludzi! Nigdy! Akurat w tej kwestii powinniśmy brać z Ziemian przykład! - Bumaga nie mówił, on praktycznie krzyczał, artykułując dokładnie każde słowo. Jego piwne oczy mierzyły Derksa niczym karcący wzrok rodzica. - I właśnie to wpajaj swoim ludziom! Lojalność, zaufanie, poświęcenie – bez tego to będzie gówno, nie drużyna!
Widok wzburzonej twarzy Bumagi dał Derksowi wiele do myślenia, choć nie wzbudził w nim nagłego poczucie winy lecz zaciekawienie.
- Kto cię zostawił, gdzie i czemu? - spytał stanowczo, ale spokojnie.
Tym razem to Bumaga wyglądał na zaskoczonego. Jego usta zadrżały. Spuścił głowę i wstał.
- To było dawno. Nawet nie wiem, co teraz robią i dla kogo pracują – mruknął, unikając wzroku Derksa.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś.
- Nie miałem po co.
Zapadło milczenie, ale Derks nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
- Co się stało? - spytał. - Ja już nie mam przed tobą sekretów, więc ty nie musisz mieć przede mną – dodał po kolejnej pauzie.
- Zwykła misja, gość podejrzany o nielegalne badania, mieliśmy go zgarnąć... - powiedział monotonnie Bumaga, prawie jednym tchem. - Wpadliśmy w zasadzkę, im się udało zwiać, mnie nie. Nie wezwali posiłków, nie było misji ratunkowej, bo pojawił się konflikt zbrojny w innej części świata i uznano, że nie ma co zawracać sobie głowy pionkami. Oni się lali, a ja robiłem za obiekt badań jakiegoś pojeba. Testował na mnie swoje preparaty i było wesoło. Osiwiałem, stałem się bezpłodny, tymczasowo straciłem węch, smak i poczucie bólu, co akurat było kurewsko dobre i szkoda, że nie zostało mi do dziś. Nie wiem, jak ja, kurwa, stamtąd uciekłem, chyba kanalizacją. W ogóle mało pamiętam. A tych chujów, co mnie zostawili, to więcej na oczy nie widziałem. Koniec opowiastki. - Bumaga z powrotem usiadł, wyraźnie rozstrojony i zdenerwowany.
Derks nie dręczył go już pytaniami. W zasadzie sam nie wiedział, co powiedzieć, i z trudem przychodziło mu objąć umysłem to, co przed chwilą usłyszał.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś – szepnął.
- Zgrałeś się już ze swoją drużyną? - Jak zwykle nie dało się określić, w jakim nastroju jest szef. Jego spojrzenie było bez wyrazu, jak zawsze.
- Myślę, że tak – przyznał Derks, nieco stremowany. Szef przeczytał cały raport z jego ostatnich poczynań, ale jak na razie nie skomentował go ani słowem.
- To świetnie, bo mam dla was pierwsze zadanie.
Na dźwięk słowa „zadanie” Derks mimowolnie się ożywił i słuchał dalej w jeszcze większym skupieniu.
- Pojutrze król organizuje bankiet, na którym pojawi się wiele ważnych osób. Zajmiecie się ochroną. - Szef sięgnął do swojego komputera po zwój z danymi.
- Ochroną? - upewnił się Derks, nie do końca pewny, czy dobrze zrozumiał.
- Tak, ochroną. Odpowiednie środki bezpieczeństwa są bezwzględnie wymagane podczas tego typu wydarzeń. Tutaj są wszystkie szczegóły. Masz jakieś pytania? - Szef podał Derksowi zwój.
- Na razie nie...
- W takim razie powodzenia. To wszystko.
Derks wyszedł z wielkim mętlikiem w głowie.
Nie chodziło o to, że praca ochroniarza jest podłym zajęciem. Każdą możliwość bezpośredniego służenia królowi bez wątpienia należało uznać za prawdziwy zaszczyt. Jednak uczucie rozczarowania nie opuszczało Derksa od momentu, w którym dowiedział się o zadaniu. Owszem, wcześniej zdarzało mu się już ochraniać ważne osobistości, niejednokrotnie... na początku swojej kariery. Sądził, że teraz, gdy ma już za sobą taki bagaż doświadczeń, dostanie nieco bardziej wymagającą misję. Czyżby szef wątpił w jego zdolności przywódcze?
Główny problem polegał na tym, że zadanie, które właśnie wykonywał, było po prostu straszliwie nudne. Derks nieustannie krążył po sali bankietowej, upewniał się, że w zasięgu jego wzroku nie ma żadnych podejrzanych osób, co jakiś czas kontaktował się ze swoimi ludźmi i, ogólnie rzecz biorąc, koordynował ich pracę. Krótko mówiąc, nic ciekawego. Oczywiście nie marzył o nagłym ataku terrorystycznym ani o niczym, co mogłoby spowodować krzywdę niewinnych osób, ale najzwyczajniej w świecie wolałby teraz być gdzieś indziej.
- Derks! - usłyszał za plecami znajomy głos.
Mouk odwrócił się i ujrzał uśmiechniętego od ucha do ucha Chena z miseczką w dłoni. Jego długie, czarne włosy były spięte w kucyk. Nosił ziemski strój: czarną marynarkę i błękitną koszulę.
- Widzę, że król cię zaprosił – skomentował Derks.
- Jak zobaczyłem zaproszenie, to się trochę przeraziłem. Jeszcze nie zdążyłem poznać waszych wszystkich zwyczajów, więc nie chcę popełnić jakiejś gafy.
- Nie nawiązuj kontaktu fizycznego z osobami, których nie znasz, i staraj się nie zachowywać zbyt głośno, to wszystko będzie dobrze – zapewnił ze spokojem mouk. - Wybacz, ale nie mogę dłużej porozmawiać. Jestem na służbie.
- Szkoda, ale i tak dobrze, że jesteś w pobliżu. Będę czuł się bezpiecznie.
Teraz Derks jeszcze bardziej żałował, że trafiło się mu to zadanie, bo naprawdę chciałby na spokojnie porozmawiać z Chenem i zrelaksować się w jego towarzystwie, ale cóż, sam chciał wrócić do jednostki, więc nie powinien narzekać. Uśmiechnął się do kolegi i powrócił do swoich obowiązków.
Chen początkowo nie umiał się odnaleźć i krążył bez celu. Nigdy nie był duszą towarzystwa. Nawet na Ziemi nawiązywanie nowych znajomości przychodziło mu z trudem, a co dopiero na obcej planecie. I gdy już myślał, że to będzie najbardziej drętwe i stresujące przyjęcie w jego życiu, pojawiło się światełko w tunelu.
- Pamiętam cię – usłyszał delikatny głos i spojrzał w kierunku, z którego dochodził.
Przed nim stał nikt inny jak sam Hap-Pa-Mundi, idol Derksa i najwspanialszy tancerz w tej części galaktyki. Wyglądał prześlicznie, jak zawsze, choć Chen bez wątpienia nie zamieniłby Derksa na niego. Jego długie, czarne włosy o połysku jedwabiu zdążyły chyba jeszcze bardziej urosnąć, a czerwone usta kontrastowały z bladą cerą. Nosił bardzo ciekawy strój i choć Chen nigdy się modą nie interesował, zwrócił na niego uwagę. Ni to suknia, ni ponczo w czerwonym kolorze i ze złotymi haftami, na ramionach i wzdłuż całych rąk upięte było tylko nielicznymi nitkami, odkrywając cały pas skóry. Materiał opadał luźno aż do łydek i był jedynie przepasany czarną wstęgą. Filigranowa sylwetka tancerza zdawała się w tym stroju tonąć, ale może taka tu panowała moda.
- Byłeś na moim występie – kontynuował mouk. - Pamiętam cię, bo na samym końcu zerwałeś się jak oparzony i zacząłeś energicznie uderzać jedną dłonią o drugą – powiedział zadziwiająco sympatycznym tonem.
- Cóż... to był odruch. - Chen z zakłopotaniem podrapał się po brodzie. - Przepraszam za tę zniewagę.
- Nie ma potrzeby. Nie odebrałem tego jako zniewagę. Wprost przeciwnie, uważam, że była to bardzo szczera reakcja. - Hap-Pa-Mundi uśmiechnął się słodko. - Jesteś ambasadorem Ziemi, zgadza się?
- Tak.
- To musi być duże wyzwanie. Zostawić tak wszystko za sobą. Co cię do tego skłoniło?
- Hmm... - Chen nie do końca wiedział, co ma powiedzieć. To wszystko było zbyt skomplikowane. - Mam duszę odkrywcy i lubię wyzwania... Poza tym to wielki zaszczyt. – Upił trochę trunku z miseczki, żeby dodać sobie animuszu.
- Wielki zaszczyt i wielkie poświęcenie.
- To prawda... - Chen przez moment bawił się miseczką. Niemalże pogrążył się we własnych myślach. - Czasem to właściwy wybór.
- Ten mouk, który po występie przywrócił cię do porządku... Jego również dzisiaj widziałem.
- Derks? Zajmuje się dziś ochroną. To bohater. Pomógł pojmać Lakszmee, ryzykując własne życie. To wielkie szczęście, że jest tu z nami.
Hap-Pa-Mundi się wyraźnie ożywił.
- A więc to on? Masz rację, to ogromne szczęście, że czuwa nad naszym bezpieczeństwem – przyznał.
- Jest wspaniałym wojownikiem. Widziałem go w akcji.
- Musi ci naprawdę na nim zależeć, że postanowiłeś tu dla niego zostać.
Chen prawie wypuścił miseczkę z ręki. Poczuł się zażenowany i zbity z tropu, co jego twarz odzwierciedlała w stu procentach.
- Przepraszam... Wiem, że to mało eleganckie, ale trochę was obserwowałem. Widziałem jak na niego patrzysz. Wasza dwójka naprawdę mnie zafascynowała – przyznał ze skruchą Hap-Pa-Mundi, spoglądając w swoją miseczkę. - Jest między wami taka niesamowita chemia... Nigdy nie widziałem, czegoś tak silnego między przedstawicielami dwóch różnych ras. A widziałem wiele.
Chen potrzebował trochę czasu, żeby zebrać się w sobie i przełamać zawstydzenie. Nie spodziewał się, że Hap-Pa-Mundi jest tak spostrzegawczy.
- To nie ma znaczenia... - wyznał ze spuszczoną głowę. - Pochodzimy z dwóch różnych światów, dosłownie i metaforycznie. Takie coś chyba nie ma szansy powodzenia. To jak ludzie postrzegają miłość, a jak postrzegają ją moukowie... Zbyt wiele różnic. Jesteście samotnikami, a my... cóż...
Cisza nie trwała długo. Hap-Pa-Mundi zbliżył się nieco do Chena, tak jakby próbował coś szepnąć mu na ucho, ale duża różnica wzrostu to utrudniała.
- Nie wierz w te bujdy, że moukowie wolą samotność. Każda inteligentna istota żywa w pewnym momencie swojego życia potrzebuje w kimś oparcia – wypowiedział cicho lecz wyraźnie. Z powagą.
Bankiet przebiegł bez większych incydentów, ale o dziwo, po pracy Derks czuł się niebywale zmęczony. Ciągłe chodzenie w te i we wte znużyłoby każdego, a do tego doszły jeszcze inne czynniki frustrujące. Jednak mimo późnej godziny Derks nie czuł się śpiący. Osiągnął już stan, w którym najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co ze sobą zrobić. W takich momentach z reguły potrzebował wyżalić się zaufanej osobie.
- Cześć – mruknął, gdy Bumaga otworzył mu drzwi.
Starszy mouk miał na sobie tylko długą, turkusową tunikę. Pewnie szykował się do spoczynku, albo już wcześniej spał.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem – dodał przezornie Derks.
- Żartujesz? Ja rzadko kiedy sypiam. - Bumaga wprowadził gościa do środka.
Jego dom nie był ani jakoś szczególnie wielki, ani specjalnie bogaty, biorąc pod uwagę środki, którymi członkowie Białego Oddziału dysponowali. Derks usiadł na jednym z materaców wypełnionymi poduszkami i westchnął. Bumaga spoczął na drugim po przeciwnej stronie.
- Czyżby bankiet okazał się aż taką torturą? Dobrze zrobiłem, że na niego nie poszedłem – stwierdził.
- Nie żartuj. Wiesz dobrze, że nie tego oczekiwałem po swoim awansie.
- A czego oczekiwałeś? Blasku chwały i odznaczeń? Bycie dowódcą to nie tylko spektakularne akcje i heroiczne czyny. Czasem trzeba odwalić brudną robotę. Myślisz, że ja nie robię takich rzeczy? Raz musiałem eskortować zabytkowy zegar ze Sitfy, bo król go sobie upatrzył i chciał wszelkich środków ostrożności. Jeśli cię to pocieszy, to twoja dzisiejsza fucha również była osobistym życzeniem króla.
Z zaskoczeniem Derks uniósł jedną powiekę i popatrzył na przyjaciela pytająco.
- Tak, król cię docenił i pokłada w tobie spore zaufanie. - Bumaga wstał i podszedł do barku. Do dwóch wysokich szklanek nalał jakiejś gęstej pomarańczowej cieczy.
- Szef nic o tym nie wspominał – zauważył Derks.
- Pewnie chce trzymać twoje ego w ryzach. - Bumaga podał towarzyszowi szklankę.
- Albo mnie pognębić.
- Mówiłem ci, żebyś się nim nie przejmował.
Derks powąchał zawartość szklanki. Pachniało przyjemnie.
- Co to jest? - spytał niepewnie.
- Coś, co pomoże ci się uspokoić. Nie martw się, nie jest mocne.
Derks upił trochę. Płyn było skłodkawo-gorzki nawet dobry.
- Może mam zbyt wysokie ambicje, nie wiem... - westchnął młodszy mouk. - Chyba po prostu inaczej sobie to wszystko wyobrażałem.
- Nie martw się, jeszcze będziesz miał okazję zabłysnąć.
- Po prostu to było tak straszliwie nudne i... Jakbym się cofał w rozwoju. Chen tam był, nawet Hap-Pa-Mundi tam był. Rozmawiali ze sobą, widziałem, jak przyjaciele... Nawet nie mogłem podejść i się przyłączyć. To było takie denerwujące.
Nie pomógł fakt, że Bumaga zachichotał.
- Przeżywasz to jak dziecko – przyznał z rozbawieniem.
Niestety Derksowi nie było do śmiechu.
- Wiem i to jest w tym wszystkim najgorsze. - Wypił resztę płynu i odłożył szklankę na podłogę. Poczuł się trochę lepiej, ale to nie wystarczyło, by troski zniknęły.
Gdy Bumaga zaczął raczyć Derksa opowieściami ze swoich zabawniejszych, mało ambitnych misji, nowo mianowany dowódca pomyślał, że dobrze mieć takiego przyjaciela, na którego zawsze mógł liczyć. Nawet te opowiastki trochę pomogły, choć z pewnymi rzeczami należało się po prostu przespać
- Późno już. Przepraszam, że tak niespodziewanie zabrałem ci czas. - Derks wstał.
- Jak naprawdę chcesz odreagować, to sugeruję ruchanie tu i teraz. To zawsze pomaga – rzucił Bumaga od niechcenia z głupim uśmieszkiem.
Derks nie był specjalnie zszokowany słowami kompana, bo ten składał już podobne propozycje niejednokrotnie. Mimo wszystko młodszy mouk przewrócił oczami i spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Większość mouków miała dość trywialne podejście do seksu. Derks zaczynał zazdrościć Ziemianom, że potrafili dostrzec w tym coś więcej, niż tylko fizyczne zaspokojenie chuci.
- Rozumiem, że skoro wreszcie już kogoś do siebie dopuściłem, to uznałeś, że w końcu masz szansę – stwierdził ze znudzeniem Derks.
- Powiedzmy. To źle?
- Znasz mnie.
- Taa... Ale wiesz co? Ja też chodziłem do Akademii. I też tłukli mi do głowy te bzdury, że seks to strata czasu i że osłabia wojownika, i że uzależnia... I że powoduje biegunkę, pryszcze i wypadanie włosów pod pachami, i kryzys ekonomiczny na Lazurii. Ale w końcu przejrzałem na oczy i doszedłem do wniosku, że to uknuty spisek instruktorów akademickich, którzy mają tak brzydkie ryje, że nie chciałby ich nawet kulawy naomita, więc pewnie wymyślili sobie tę ideologię, żeby nie czuli się wykluczeni. Myślałem, że ty też już to dostrzegłeś i się zmieniłeś.
Na razie Derks nie mógł nic odpowiedzieć, bo najzwyczajniej w świecie wybuchnął śmiechem. Nie spodziewał się tego po sobie, ale po prostu nie mógł wytrzymać. Zawsze sztywny i opanowany, teraz z trudem powstrzymywał rechot. Bumaga był po prostu jedyny w swoim rodzaju.
- Masz rację, zmieniłem się. - Derks otarł łzę spod oka, gdy już się trochę uspokoił.
- To co ci zależy? Bzykajmy się. Zawsze się zastanawiałem, jakby to z tobą było.
- Nie jestem aż tak niewyżyty jak ty.
- Ale mógłbym cię nauczyć czegoś nowego. I pozwolę ci być na górze. Nie mogłem cię rozdziewiczyć, to cię chociaż rozprawiczę.
Akurat ten argument na Derksa zadziałał. Poczuł przypływ ciepła i przyszło wahanie. Żeby zachęcić go jeszcze bardziej, Bumaga zdjął tunikę, pod którą nic nie miał i oparł się ramieniem o ścianę. Jego ciało wyglądało apetycznie i było nieco jaśniejsze niż Chena oraz bardziej umięśnione.
- Może nie jestem super młody, ale mam jeszcze w sobie sporo wigoru. - Bumaga spojrzał na Derksa uwodzicielsko.
Czas mijał, a oni stali tak bez ruchu, gapiąc się na siebie w ciszy. W końcu jednak ciekawość wzięła górę.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to robię... - wymamrotał Derks pod nosem i rozpiął swój kombinezon.
Noc
minęła szybko. Derks został do rana, bo nie chciało mu się już
nigdzie ruszać. Powitał go widok pleców Bumagi i jego jędrnych
pośladków. Bez względu na to, jak pociągająco to wyglądało,
Derks postanowił, że na razie wystarczy mu mocnych wrażeń. Usiadł
i stęknął. Bumaga trochę go podrapał, więc Derks był teraz
nieco obolały. Wstał i bardzo powoli zaczął zakładać swój
kombinezon. Przy okazji zauważył, że Bumaga nie śpi i gapi się
na niego z figlarnym uśmieszkiem.
- Co cię tak bawi? - rzucił Derks.
- Pobiliśmy chyba rekord ilości pozycji w tak krótkim czasie.
Derks puścił komentarz mimo uszu, ale musiał przyznać, że podobało mu się zwieńczenie wczorajszego żmudnego wieczoru. Nie żałował. On i Bumaga należeli do jednego rodzaju, więc nie musiał się martwić, że to wszystko, co miało miejsce, jakoś wpłynie na ich relacje.
Brązowe włosy Derksa znajdowały się w sporym nieładzie, więc podszedł do lustra i zaczął je prowizorycznie poprawiać rękami. Zauważył, że sięgają już poniżej linii ramion i wypadałoby je trochę przyciąć. Kątem oka dostrzegł, że Bumaga wstaje ze sporą niechęcią.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy – rzucił młodszy mouk.
- Ty nie masz pojęcia o robieniu krzywdy. - Bumaga w końcu stanął na równe nogi. - Zamierzasz powiedzieć o wczorajszym Ziemianinowi?
- Możliwe.
- To mu się nie spodoba.
- Wiem.
Jak na razie Derks nie miał specjalnie ochoty myśleć o czymkolwiek.
- Zostaniesz na śniadanie? - spytał Bumaga, przeciągając się.
- Czemu nie. A podetniesz mi odrobinę włosy?
- Jasne.
Jak zwykle byli zgranymi przyjaciółmi.
- Co cię tak bawi? - rzucił Derks.
- Pobiliśmy chyba rekord ilości pozycji w tak krótkim czasie.
Derks puścił komentarz mimo uszu, ale musiał przyznać, że podobało mu się zwieńczenie wczorajszego żmudnego wieczoru. Nie żałował. On i Bumaga należeli do jednego rodzaju, więc nie musiał się martwić, że to wszystko, co miało miejsce, jakoś wpłynie na ich relacje.
Brązowe włosy Derksa znajdowały się w sporym nieładzie, więc podszedł do lustra i zaczął je prowizorycznie poprawiać rękami. Zauważył, że sięgają już poniżej linii ramion i wypadałoby je trochę przyciąć. Kątem oka dostrzegł, że Bumaga wstaje ze sporą niechęcią.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy – rzucił młodszy mouk.
- Ty nie masz pojęcia o robieniu krzywdy. - Bumaga w końcu stanął na równe nogi. - Zamierzasz powiedzieć o wczorajszym Ziemianinowi?
- Możliwe.
- To mu się nie spodoba.
- Wiem.
Jak na razie Derks nie miał specjalnie ochoty myśleć o czymkolwiek.
- Zostaniesz na śniadanie? - spytał Bumaga, przeciągając się.
- Czemu nie. A podetniesz mi odrobinę włosy?
- Jasne.
Jak zwykle byli zgranymi przyjaciółmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz