Rozdział
IV
Swoje biuro Chen również urządził w stylu ziemskim. Na razie wyglądało trochę ascetycznie, ale miał już pomysły, jak je ocieplić. Rozważał nawet fototapetę z jakimś ładnym pejzażem, który przypominałby mu o domu, ale wymagało to ponownego odwiedzenia Ziemi, więc Chen musiał się z tym na razie wstrzymać. Jego rozważania nad wyglądem obecnego miejsca pracy zostały przerwane dość szybko, bo okazało się, że ktoś chce z nim porozmawiać. Gdy Ziemianin dowiedział się, że jego gościem jest naomicki ambasador, poczuł lekką tremę.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem panu w niczym ważnym – przemówił mężczyzna.
Był bardzo wysoki i blady. Jego długie blond włosy i broda sprawiały, że kojarzył się trochę Chenowi z wikingami, a wrażenia nie umniejszał nawet spłaszczony nos gościa. Nawet jego ubranie wyglądało tak, jakby wykonano je ze skór zwierząt, zwłaszcza futerko przy pelerynie, która zasłaniała ramiona mężczyzny.
- Ależ nie, proszę wejść – zachęcił Ziemianin. - Jestem Chen Li. - Wstał i ukłonił się delikatnie, uznając, że to będzie najlepsza forma powitania.
- Herur – przedstawił się mężczyzna i podszedł bardzo blisko, poruszając nozdrzami.
Chenowi trochę nie podobało się to naruszenie jego prywatnej przestrzeni, ale pamiętał, że naomici mieli słaby wzrok, który nadrabiali bardzo czułym węchem. Możliwe, że w ten sposób się witali.
- Proszę usiąść. - Chen wskazał krzesło naprzeciwko obok swojego biurka.
- Pańskie oczy i kolor skóry są trochę jak u mouków. Czy wszyscy Ziemianie tak wyglądają? - spytał naomita, zajmując wyznaczone mu miejsce.
- Nie, na Ziemi żyje wiele ras.
- Rozumiem. To pewnie często wywołuje konflikty.
- Niestety.
- Wiem, jak to jest. Tutaj naomici nie są mile widziani.
- Zapewniam, że ja nie mam żadnych uprzedzeń.
Herur zdjął pelerynę i wraz z krzesłem nieco zbliżył do Chena.
- Miło mi to słyszeć, bo mój cesarz jest bardzo zainteresowany współpracą z waszym ludem. Niezwykle ubolewa, że nie doszło do spotkania dyplomatycznego, gdy wasz statek gościł na tej planecie – powiedział spokojnie, aczkolwiek z lekkim wyrzutem.
- Niestety nasze plany zostały wtedy mocno pokrzyżowane przez terrorystów. Do tego doszedł wewnętrzny problem wśród naszej załogi. Nie było czasu na dyplomację. Jednak żywię nadzieję, że teraz, gdy już wszystko się poukładało, będziemy mogli to naprawić – uśmiechnął się Chen. Starał się być miły i otwarty. Teraz wiele od niego zależało.
- Mój cesarz z chęcią udzieli audiencji waszym dyplomatom.
- W takim razie poinformuję o tym moich zwierzchników na Ziemi. Oni podejmą ostateczną decyzję i wyznaczą osoby, którego do tego najlepiej się nadają.
Misja była krótka, ale nie poszła tak perfekcyjnie, jak Bumaga by tego chciał, głównie przez to, że został trafiony w łopatkę. Bolało nie na żarty, ale jeszcze bardziej przerażała myśl, że nie obejdzie się bez interwencji medycznej.
Gdy Bumaga wyszedł ze swego niewielkiego pojazdu, zauważył, że szef już na niego czeka. Jak zwykle. Zabawne, że sam nazywał go szefem, mimo że miał tylko jednego przełożonego: króla. Oczywiście znał prawdziwe imię kolegi z Białego Oddziału i nie dziwił się, że ten tak skrupulatnie je ukrywa.
- Odzyskałeś zwój? - spytał na wstępie szef.
- Tak.
Bumaga miał nadzieję, że jego misja nie poszła na marne i że naomici nie zdążyli rozszyfrować danych ze zwoju, który jakimś cudem wpadł w ich ręce. Niby dość prymitywni, a jednak wywiad mieli całkiem dobry.
- Wybacz, że idę za tobą jak cień, ale chcę mieć pewność, że trafisz do ambulatorium – rzucił ironicznie szef.
- Nie martw się, nie mam ochoty się wykrwawiać – stęknął ranny mouk.
Gdy uderzyły go biel i jasność sali zabiegowej, na moment się zawahał. Miał ochotę dokonać odwrotu, ale resztką sił opanował lęki i wszedł do środka.
- Mogę was zostawić samych? Poradzisz sobie? - zwrócił się szef do Merike.
- Jak będzie próbował uciekać to dam znać, ale myślę, że dam radę. - Doktor ubrał rękawiczki.
Słysząc, że szef wychodzi, Bumaga położył się na stole twarzą do dołu i zacisnął zęby. Nie lubił lekarzy i takich miejsc, ale powiedział sobie, że jakoś wytrzyma. I nie chodziło nawet o ból. Ból znosił dobrze. To widok przyrządów medycznych przyprawiał go o ciarki. Odruchowo syknął, gdy poczuł dotyk na swych plecach. To Merike rozcinał mu kombinezon w okolicach rany.
- Muszę przyznać, że jesteś dziś wyjątkowo dzielny – skomentował lekarz.
- Zamknij się i rób swoje. Chcę mieć to jak najszybciej za sobą – wycedził mouk, choć wiedział, że w takich chwilach Merike kompletnie go ignorował. W sumie nic dziwnego. Bumaga był wyjątkowo uciążliwym pacjentem.
- Kula nie weszła głęboko. Musieli strzelać ze sporej odległości. Jakoś wierzyć mi się nie chce, by naomici mieli takiego cela.
- Może to nie był naomita... Nie widziałem strzelca.
Kiedy Merike nałożył igłę na końcówkę dozownika, Bumaga poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Zamknął oczy i zacisnął palce na krawędzi stołu. Słyszał, jak lekarz się do niego zbliża. Nie cierpiał tego momentu, po prostu nie cierpiał. Tyle lat rozwoju medycyny, a oni wciąż musieli używać igieł?
Delikatne ukłucie w umyśle Bumagi było gorsze od kuli tkwiącej w jego plecach. Musiał zacisnąć zęby, żeby nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Po chwili jego ciało rozluźniło się, ale czuł się kompletnie wypompowany.
- Siostro, można prosić? - rzekł Merike do komunikatora przy uchu.
- Jaka znowu siostra? - zdziwił się Bumaga.
- Szef kazał mi znaleźć nowy personel medyczny, to znalazłem.
- Mouków zabrakło czy zachciało ci się cycków?
Merike nawet nie musiał odpowiadać. Gdy na salę weszła piękna, niebieskowłosa Lazurianka, Bumaga wiedział już wszystko. Prosty, jasnozielony kombinezon doskonale podkreślał jej kobiece kształty. Merike zaczął wydawać jej polecenia, a Bumaga tylko westchnął przeciągle. Chciał już do domu.
Dźwięk pocisku lądującego w metalowym pojemniku dał nadzieję, że to nie potrwa już długo. Co prawda Bumaga nic nie czuł, gdy Merike go zszywał, ale bolało go to mentalnie.
- Dam ci maść na szybkie gojenie, żeby nie została blizna – powiedział lekarz, gdy skończył.
Bumaga usiadł i odetchnął z ulgą.
- Sam napisałeś to zaproszenie? - Pomachał kartką Derks, gdy punktualnie zjawił się u Chena w domu.
- Tak, bez niczyjej pomocy – powiedział z dumą Ziemianin. - Aczkolwiek korzystałem trochę z podręcznika.
- Jeszcze mylą ci się czasy, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem.
- Wasz system znaków jest dość prosty. Jakbyś zobaczył moje rodzime pismo, to byś się przeraził.
Jak zwykle Chen ugościł Derksa ziemskimi napojami i przekąskami, które niestety już mu się kończyły. Potem chwycił gitarę i zagrał kilka rockowych ballad, żeby miło rozpocząć wieczór. Derks opowiadał, co u niego w pracy, zaś geolog nie omieszkał wspomnieć o swym spotkaniu z naomickim ambasadorem. Zgodnie ze swymi przewidywaniami, Chen został uraczony długim wywodem o tym, jak ostrożnie należy z naomitami postępować.
- Dyplomację zostawię specjalistom. Ja jestem tylko pośrednikiem i robię, co do mnie należy – wytłumaczył.
- Jesteś inteligentny i wiem, że twoje decyzje są słuszne. Mam tylko nadzieję, że to samo będzie można powiedzieć o tych tak zwanych specjalistach.
Chen skończył grać i odłożył gitarę. Usiadł na kanapie przy Derksie. Brakowało mu wzajemnej bliskości i dotyku.
- Powiedz mi, kim ja tak właściwie dla ciebie jestem. - Chen nawet nie próbował udawać, że temat jest dla niego łatwy i lekki. Bał się o tym rozmawiać, ale kiedyś musiał go podjąć.
- Wspaniałym przyjacielem, któremu ufam bezgranicznie i w którego towarzystwie uwielbiam przebywać. Jest to pewna forma miłości, choć wiem, że pewnie co innego byś wolał usłyszeć – wyznał Derks ze spokojem.
- Nie przeszkadza ci, kiedy cię dotykam? - Ziemianin ujął dłonią policzek mouka.
- Nie.
- Nawet nie wiesz, ile o tobie myślę.
- Nie mogę być dla ciebie jak kobieta. Nie mogę być twój na własność.
- Wcale nie chcę, żebyś był moją własnością.
- Chodziło mi o to, że nie możesz mieć na mnie wyłączności. U nas nie ma pojęcia monogamii czy generalnie stałego związku.
- Wiem o tym. Przecież mówiłem, że akceptuję cię w pełni takim, jakim jesteś.
- Spałem z Bumagą. Nie przeszkadza ci to?
Na moment Chen musiał zamilknąć, bo nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Wiedział, że Derks i Bumaga byli sobie bliscy, ale mimo wszystko, nie spodziewał się takich wiadomości. Czy mu to przeszkadzało? Oczywiście, że tak. Zabolało, ale nie chciał się do tego przyznawać, chociaż twarz pewnie go zdradzała.
- Dlaczego? - spytał, starając się, by nie zabrzmiało to tak, jakby miał pretensje.
- Byłem sfrustrowany, a on zaproponował.
- Podobało ci się?
- Tak, ale nie bardziej niż z tobą.
Teoretycznie Chen powinien się poczuć trochę lepiej, ale tak się nie stało. Derks na pewno nie chciał go zranić, ale będąc moukiem, też nie mógł udawać kogoś, kim nie jest. Chen go rozumiał, ale nie dało się ukryć, że smuciły go pewne zachowania, które w jego kulturze uchodziły za niewłaściwe. Cóż, skoro zakochał się w obupłciowym kosmicie i postanowił rzucić dla niego wszystko, to musiał pogodzić się z konsekwencjami. Przecież wiedział, na co się pisze.
- Jeśli próbujesz mnie do siebie zniechęcić, to kiepsko ci idzie. - Chen wziął byka za rogi, a raczej Derksa za twarz i pocałował w usta.
Nie skończyło się na chwilowym zetknięciu warg. Chen chciał się upewnić, że Derks zapamięta ten pocałunek do końca życia, więc postarał się, żeby był możliwie jak najbardziej namiętny. Chyba udało mu się osiągnąć cel, bo Derks wyglądał na równie oniemiałego i rozanielonego, co on.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Choćbyś przeruchał wszystkich w bazie, ja i tak będę cię dalej pragnąć – wydyszał Ziemianin.
O dziwo Derks zachichotał.
- To mi raczej nie grozi. Jeśli mam być szczery, nie jestem jakoś szczególnie chutliwy, a myśl o intymnych kontaktach z osobami, które nie są mi bardzo bliskie, wcale mi się nie podoba. Nie próbuję też cię do mnie zniechęcić. Po prostu chciałem ci uświadomić, że ze mną nie będzie jak z żoną na Ziemi – wyjaśnił.
- No cóż, skoro już wiemy, na czym stoimy, to proponuję coś zaśpiewać. - Chen znowu chwycił gitarę. Tak naprawdę chciał po prostu rozładować napięcie, bo wcale mu nie ulżyło.
- A możemy to przełożyć na inny raz? Jest już dość późno, a ja muszę jutro wcześnie wstać. Wciąż masę czasu poświęcam na szkolenie mojej drużyny i codziennie coś mi wypada, ale wiesz co? Pogadam z szefem, może da mi nadprogramowy wolny dzień. Wtedy będziemy mogli spotkać się na dłużej.
Chen wyczuł, że Derks ma szczere intencje, a nie próbuje go zwodzić. Uśmiechnął się i odprowadził kompana do drzwi.
Dzisiejszego ranka szef wyglądał na nieco mniej znudzonego niż zazwyczaj. Było widać powagę i skupienie na jego twarzy, tak jakby miał do przekazania jakieś bardzo ważne informacje.
- Czeka was dość istotna misja, więc mówię ci o tym już teraz, żebyście mieli wystarczająco czasu na przygotowania. - Usiadł za biurkiem i spojrzał Derksowi prosto w oczy. - Weźmiecie udział w transporcie więźniów. To bardzo ważne, żeby eskortował ich ktoś zaufany.
- Czy to nie jest zadanie dla służb więziennych? - zdziwił się Derks.
- Normalnie tak, ale tym razem wśród więźniów będzie osoba, która wymaga szczególnych środków ostrożności: Lakszmee. Czeka go proces na Oliku.
Sam dźwięk tego imienia wystarczył, by wzbudzić zainteresowanie Derksa. Momentalnie poczuł całą gamę emocji, nawet strach, ale nie zamierzał się ugiąć. Był gotów zrobić wszystko, by Lakszmee trafił tam, gdzie jego miejsce.
- Będą go przewozić wraz z innymi więźniami? Nie powinien zostać odseparowany? - spytał z przejęciem.
- Zbyt wysokie koszty. Ale bez obaw, mają tam specjalnie zabezpieczane klatki dla wyjątkowo niebezpiecznych kryminalistów. Statek jest w pełni przystosowany do przewożenia takich osób. Główny problem z Lakszmee polega na tym, że ma wielu popleczników i jest przebiegły. Już jedną próbę ucieczki ma za sobą. Ty dużo o nim wiesz i znasz jego sposób działania, więc twoja obecność na tym statku będzie bardzo przydatna. Największa obawa jest taka, że mógł wejść w konszachty z innymi więźniami. Dlatego dostaniesz profile wszystkich z nich. Macie je przestudiować z drużyną od dechy do dechy. Zrozumiano? - Szef wręczył Derksowi zwój.
- Tak jest.
Derks nie był pewien, czy to dobry moment, ale uznał, że mimo wszystko podejmie temat, bo jeśli nie teraz, to kiedy?
- Jest jeszcze taka sprawa... Dużo ostatnio trenowaliśmy i jesteśmy naprawdę zmęczeni. Wiem, że musimy się przygotować do ważnej misji, ale dzień wolnego pomógłby nam się zregenerować i nabrać sił przed tym zadaniem. Czy dałoby się...
- Zezwalam.
Derks skłonił się nisko i pożegnał szefa w dobrym nastroju.
W piramidalnym domu Sysa było ciepło jak na Yrynysie. Dla ludzi wręcz nie do zniesienia, ale wywron czuł się tu dobrze. Gdy miał wolną chwilę, malował. W końcu tego go nauczono. Kiedyś zadawał sobie pytanie, jaki sens mają te warsztaty w szkole dla wojowników, ale teraz rozumiał to doskonale.
Jak zwykle malował samymi palcami, kreśląc na ceramicznej powierzchni zarysy znanych mu pejzaży. Nie widział ich od czterech tutejszych lat, więc aż jedną trzecią swojego życia, ale w jego umyśle wciąż stały jak żywe. Właśnie kończył dopracowywać pomarańczowy pień głazodrzewia, gdy ktoś zapukał do jego drzwi. Sys niezwłocznie wyczyścił ręce piaskiem i poszedł otworzyć. Wywron, którego zastał za progiem, wyglądał znajomo. Był starszy od Sysa, o czym świadczyły nieco zieleńsze łuski. Miał ze sobą jedynie czerwoną torbę, przewieszoną przez ramię, nie było widać niczego, co mogłoby go ogrzać, więc nic dziwnego, że wyglądał na zmęczonego.
- Nin? - Sys wreszcie uświadomił sobie, z kim ma do czynienia. Pamiętał go ze szkoły. To on był instruktorem zajęć rekreacyjnych, na których nauczył Sysa malować.
- Mogę wejść do środka?
Z pewnym zmieszaniem Sys wpuścił gościa do domu. Ten od razu rozpromieniał.
- Ależ tu ciepło – rzekł z zachwytem.
- Zaskoczyłeś mnie tą wizytą.
- No wiem, przepraszam, że się nie zapowiedziałem. Nie planowałem tego, ale podróż się trochę pokomplikowała. Miałem lecieć bezpośrednio na Stifę na zlot instruktorów plastyków, ale lot został odwołany, więc muszę się przesiadać. Jesteś tu jedyną osobą, którą znam, więc... Mógłbym się chwilę zdrzemnąć? Jestem na nogach już sam nie wiem, jak długo.
Nin wyglądał na nieco zdenerwowanego, ale Sysa to nie zdziwiło. On również czułby się niekomfortowo, prosząc o coś takiego.
- W pracowni jest sporo miejsca. Chyba mam zapasowy hamak. Powieszę ci go tam – odparł, zapraszając kolegę do wspomnianego pomieszczenia.
W pokoju stało wiele przyborów i obrazów Sysa, łącznie z niedokończonym malunkiem, nad którym przed chwilą pracował. Nin od razu zwrócił na niego uwagę, gdyż podszedł bliżej i przyjrzał się mu z zaciekawieniem.
- Widzę, że wciąż trzymasz się moich wytycznych odnośnie cieniowania – rzekł z zadowoleniem. - Od początku widziałem, że malowanie będzie dla ciebie idealnym hobby. Masz naprawdę bogate wnętrze – uśmiechnął się do Sysa od ucha do ucha.
- Przyniosę ten hamak.
Niedługo później Nin spał już jak zabity. Nic dziwnego, skoro był tak wykończony. Sys tylko martwił się trochę, czy przez to aby nie przegapi swojego lotu. Instruktor nie powiedział nawet, o której on jest. Całe szczęście Sys miał pod ręką zwój multimedialny z dostępem do ogólnoplanetarnej sieci więc nic nie stało na przeszkodzie, by to sprawdzić.
- Dziwne... - wymamrotał, gdy zdał sobie sprawę, że prom na Stifę odleciał całkiem niedawno. Czyżby Nin o tym nie wiedział?
Dokładnie przejrzał cały grafik, ale wszystko wskazywało na to, że nie było żadnych nagłych zmian w harmonogramie. Nawet statki z Yrynysy kursowały bez zakłóceń, więc o co w tym wszystkim chodziło?
Przez chwilę Sys stał nad śpiącym Ninem, zachodząc w głowę, co też starszy wywron kombinował. Być może była to wina pracy, ale w ostatnich latach Sys zrobił się bardzo podejrzliwy. Jego wzrok powędrował w stronę czerwonej torby. Przeszukiwanie swoich gości nie uchodziło za taktowne, nawet wśród wywrońskich agentów, ale kierowany instynktem Sys nie umiał się powstrzymać. Torba miała bardzo prosty krój, jak worek ściągany sznurkiem. Wojownik poluzował go nieco i zajrzał do środka. Widział spory obiekt zawinięty w bandaże. Rozgrzewające bandaże – stwierdził Sys po dotknięciu. Spojrzał pod nie i nie miał już żadnych wątpliwości.
Gdy Nin się obudził, Sys powitał go poważnym spojrzeniem. Starszy wywron musiał się domyślić, że coś jest nie tak, bo zwlókł się z hamaka z wyraźnym niepokojem.
- To twoje jajo? - Sys nawet nie próbował grać na zwłokę.
Początkowo Nin patrzył na niego z niedowierzaniem, ale wkrótce w jego oczach pojawił się prawdziwy strach. Szybko pochwycił swoją torbę i przycisnął mocno do siebie.
- Pozwól mi odejść, dobrze? Nikt się nie dowie... - wydukał błagalnym tonem.
- Zawiadomiłem już żandarmów z ambasady. Zaraz tu będą. Poddaj się dobrowolnie i powiedz, że żałujesz. Potraktują cię łagodnie – oznajmił Sys z niezwykłym opanowaniem.
- Proszę, pomóż mi... To tylko jedno jajo. Złożyłem ich aż pięć w tym cyklu. Żadna strata... Proszę... - Nin skulił się pod ścianą i zaczął się trząść. Gdyby jego oczy bardziej przypominały ludzkie, pewnie popłynęłyby z nich łzy.
- Czemu? Co próbujesz osiągnąć?
- To moje dziecko. Chcę, żeby zostało ze mną. Chcę sam je nauczać. Chcę, żeby mnie znało...
- Wiesz, że to niemożliwe, Nin. I nieefektywne. Nie możesz tak po prostu robić, co ci się żywnie podoba.
- Bezłuskowi mogą.
- Bezłuskowi żyją długo. Mają czas na wybory i naprawianie ich konsekwencji.
Sys zauważył, że Nin nie patrzy się już na niego tylko ze strachem i rozpaczą, ale też z pewnego rodzaju determinacją.
- Masz już za sobą jeden cykl, prawda? Co wtedy czułeś? - spytał instruktor.
- Dumę, że robię coś ważnego.
- A kiedy odbierali ci jaja?
- Nadawałem im imiona zgodnie z tradycją, co bardzo mnie cieszyło i żywiłem nadzieję, że trafią na dobrych opiekunów.
- Za pierwszym razem miałem to samo, ale za drugim... Nie zrozumiesz, jeśli tego nie doświadczysz.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nin zacisnął dłonie na torbie i po raz kolejny spojrzał na Sysa błagalnie.
- Proszę... - szepnął.
Przez moment Sys czuł się kompletnie zagubiony. Nie do końca rozumiał Nina, ale też nie chciał, by ten cierpiał. Ponoć artyści często mieli skłonności do nielogicznego toku rozumowania i ulegania irracjonalnym emocjom. Jak można było im pomóc?
- Nie chcę twojej krzywdy. Zrób to, co powiedziałem. Nie ma innego rozwiązania – wyznał cicho Sys. - Proszę wejść! Otwarte! - Gdy patrzył, jak zabierają Nina, czuł się zadziwiająco podle.
W transporcie miało uczestniczyć wielu więźniów, a każdemu z nich stworzono szczegółowy profil, więc na brak papierkowej roboty Derks nie mógł narzekać. Co prawda większość skazańców nie zdawała się nawet w połowie tak groźna jak Lakszmee, ale bez wątpienia na kilku wypadało zwrócić szczególną uwagę. Zwłaszcza obecność olikańskiej zabójczyni trochę niepokoiła Derksa. Bez wątpienia była to osoba, którą Lakszmee chciałby mieć po swojej stronie. Podobnie naomicki oficer skazany za zbrodnie wojenne. Miał zostać odtransportowany prosto do Piekła, więc na pewno był gotów zrobić wszystko, żeby zbiec. Uwagę Derksa przykuł również Izizij Wir ze Stify. Mouk właśnie czytał jego profil. Napawał grozą. Genialny lekarz, któremu odebrano uprawnienia ze względu na kontrowersyjne praktyki. Skazany za prowadzenie nielegalnych badań, porwania, przetrzymywanie ofiar wbrew ich woli, eksperymenty skutkujące tymczasowym lub trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, a nawet śmiercią...
Derks przestał czytać, gdy zdał sobie sprawę, że to wszystko wygląda podejrzanie znajomo. Szybko ubrał swój komunikator i skontaktował się z Bumagą.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale to ważne – powiedział. - Pamiętasz może, jak nazywał się ten świr, który cię skrzywdził?
- Wiem, że leci tym transportem. - Odpowiedź Bumagi była wręcz zadziwiająco spokojna i wyważona.
Nie tego spodziewał się Derks i nie do końca wiedział, jak powinien zareagować, więc milczał.
- Po prostu wykonaj zadanie – usłyszał jeszcze od przyjaciela, nim ten się rozłączył.
- Znacie już profile najgroźniejszych przestępców, z którymi będziemy mieć do czynienia. Jakieś pytania? - Jak zwykle podczas zebrania z drużyną Derks chciał mieć pewność, że gdy przyjdzie co do czego, nie będzie żadnych niejasności.
- To prawda, że nie wolno wnosić na pokład broni? - spytała Teneri.
- Tak.
- Dlaczego? - Broko wyglądał na mocno zaskoczonego i zaniepokojonego.
- Bo gdyby dostała się w niepowołane ręce, mogłoby dojść do tragedii – wytłumaczył ze spokojem dowódca. - Jednakże na statku znajduje się dobrze schowana skrytka, a w niej cztery egzemplarze miotacza trzeciej kategorii. Nie mają zbyt dużej mocy, ale wystarczą, by zrobić porządek. Jednakże ze skrytki należy korzystać tylko w ostateczności. Naszym zadaniem jest pilnować więźniów i nie dopuścić, by w ich ręce dostały się niebezpieczne przedmioty. Tak, będę to podkreślał: nie dopuścić! Jeśli będziemy postępować zgodnie z procedurami i zachowamy czujność, to broń nie będzie nikomu potrzebna.
- Rozumiem, że nie będziemy tam tylko my? - Tom założył ręce za głowę, rozprostowując się po niedawnym treningu.
- Będzie nam towarzyszyć dwóch wykwalifikowanych strażników, no i oczywiście piloci. Razem z nami to i tak więcej ludzi niż przy normalnym transporcie. Więźniów jest tylko osiemnastu, poradzimy sobie.
Ponieważ nie było więcej pytań, Derks zezwolił na opuszczenie sali.
- Hej, Sys... - Wychodząc, Tom zagadał do swego jaszczurzego kolegi. - Dobrze się czujesz?
Do tej pory wywron zawsze pokazywał się z kamienną twarzą, ale teraz po raz pierwszy dało się na niej dostrzec jakieś emocje. Negatywne emocje. Wyglądał na wyraźnie zatroskanego, a podczas zebrania nie odezwał się ani razu.
- Nic mi nie jest – odparł, siląc się na beznamiętność.
- Przecież widzę, że coś się stało.
Sys zatrzymał się gwałtownie i spojrzał Tomowi prosto w oczy.
- Musiałem dokonać wyboru i nie podobało mi się to. Wiedziałem, że cokolwiek zrobię, i tak będzie źle. Teraz ktoś cierpi, bo go wydałem, ale gdybym tego nie zrobił, złamałbym prawo... - Desperacki ton Sysa tylko podkreślał, jak bardzo musi to wszystko przeżywać.
Tom czuł, że to nie jest dobry czas i miejsce na drążenie tematu, więc darował sobie wścibskie pytania.
- Wybory często takie są – przyznał ze spokojem. - Ale to nie znaczy, że należy ich unikać. Takie życie, chyba nawet wywron tego nie uniknie.
- Nie chcę tak się czuć. To jest irracjonalne.
- Musisz się po prostu czymś zająć, żeby przestać o tym myśleć. Z czasem zapomnisz. Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Malować. Zawsze maluję jak mam wolne. Takie hobby mi przydzielono.
- Przydzielono ci hobby? - zdziwił się Tom.
- Każdy wywron dostaje hobby, by umieć efektywnie odpocząć.
Jedno Tom musiał przyznać, życie tu było ciekawe. Niespodzianki na każdym kroku. Ale zaczynał się przyzwyczajać, więc uśmiechnął się od ucha do ucha.
- No to maluj jak najwięcej, a w końcu zapomnisz. A jak już namalujesz coś fajnego, to możesz mi pokazać.
Swoje biuro Chen również urządził w stylu ziemskim. Na razie wyglądało trochę ascetycznie, ale miał już pomysły, jak je ocieplić. Rozważał nawet fototapetę z jakimś ładnym pejzażem, który przypominałby mu o domu, ale wymagało to ponownego odwiedzenia Ziemi, więc Chen musiał się z tym na razie wstrzymać. Jego rozważania nad wyglądem obecnego miejsca pracy zostały przerwane dość szybko, bo okazało się, że ktoś chce z nim porozmawiać. Gdy Ziemianin dowiedział się, że jego gościem jest naomicki ambasador, poczuł lekką tremę.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem panu w niczym ważnym – przemówił mężczyzna.
Był bardzo wysoki i blady. Jego długie blond włosy i broda sprawiały, że kojarzył się trochę Chenowi z wikingami, a wrażenia nie umniejszał nawet spłaszczony nos gościa. Nawet jego ubranie wyglądało tak, jakby wykonano je ze skór zwierząt, zwłaszcza futerko przy pelerynie, która zasłaniała ramiona mężczyzny.
- Ależ nie, proszę wejść – zachęcił Ziemianin. - Jestem Chen Li. - Wstał i ukłonił się delikatnie, uznając, że to będzie najlepsza forma powitania.
- Herur – przedstawił się mężczyzna i podszedł bardzo blisko, poruszając nozdrzami.
Chenowi trochę nie podobało się to naruszenie jego prywatnej przestrzeni, ale pamiętał, że naomici mieli słaby wzrok, który nadrabiali bardzo czułym węchem. Możliwe, że w ten sposób się witali.
- Proszę usiąść. - Chen wskazał krzesło naprzeciwko obok swojego biurka.
- Pańskie oczy i kolor skóry są trochę jak u mouków. Czy wszyscy Ziemianie tak wyglądają? - spytał naomita, zajmując wyznaczone mu miejsce.
- Nie, na Ziemi żyje wiele ras.
- Rozumiem. To pewnie często wywołuje konflikty.
- Niestety.
- Wiem, jak to jest. Tutaj naomici nie są mile widziani.
- Zapewniam, że ja nie mam żadnych uprzedzeń.
Herur zdjął pelerynę i wraz z krzesłem nieco zbliżył do Chena.
- Miło mi to słyszeć, bo mój cesarz jest bardzo zainteresowany współpracą z waszym ludem. Niezwykle ubolewa, że nie doszło do spotkania dyplomatycznego, gdy wasz statek gościł na tej planecie – powiedział spokojnie, aczkolwiek z lekkim wyrzutem.
- Niestety nasze plany zostały wtedy mocno pokrzyżowane przez terrorystów. Do tego doszedł wewnętrzny problem wśród naszej załogi. Nie było czasu na dyplomację. Jednak żywię nadzieję, że teraz, gdy już wszystko się poukładało, będziemy mogli to naprawić – uśmiechnął się Chen. Starał się być miły i otwarty. Teraz wiele od niego zależało.
- Mój cesarz z chęcią udzieli audiencji waszym dyplomatom.
- W takim razie poinformuję o tym moich zwierzchników na Ziemi. Oni podejmą ostateczną decyzję i wyznaczą osoby, którego do tego najlepiej się nadają.
Misja była krótka, ale nie poszła tak perfekcyjnie, jak Bumaga by tego chciał, głównie przez to, że został trafiony w łopatkę. Bolało nie na żarty, ale jeszcze bardziej przerażała myśl, że nie obejdzie się bez interwencji medycznej.
Gdy Bumaga wyszedł ze swego niewielkiego pojazdu, zauważył, że szef już na niego czeka. Jak zwykle. Zabawne, że sam nazywał go szefem, mimo że miał tylko jednego przełożonego: króla. Oczywiście znał prawdziwe imię kolegi z Białego Oddziału i nie dziwił się, że ten tak skrupulatnie je ukrywa.
- Odzyskałeś zwój? - spytał na wstępie szef.
- Tak.
Bumaga miał nadzieję, że jego misja nie poszła na marne i że naomici nie zdążyli rozszyfrować danych ze zwoju, który jakimś cudem wpadł w ich ręce. Niby dość prymitywni, a jednak wywiad mieli całkiem dobry.
- Wybacz, że idę za tobą jak cień, ale chcę mieć pewność, że trafisz do ambulatorium – rzucił ironicznie szef.
- Nie martw się, nie mam ochoty się wykrwawiać – stęknął ranny mouk.
Gdy uderzyły go biel i jasność sali zabiegowej, na moment się zawahał. Miał ochotę dokonać odwrotu, ale resztką sił opanował lęki i wszedł do środka.
- Mogę was zostawić samych? Poradzisz sobie? - zwrócił się szef do Merike.
- Jak będzie próbował uciekać to dam znać, ale myślę, że dam radę. - Doktor ubrał rękawiczki.
Słysząc, że szef wychodzi, Bumaga położył się na stole twarzą do dołu i zacisnął zęby. Nie lubił lekarzy i takich miejsc, ale powiedział sobie, że jakoś wytrzyma. I nie chodziło nawet o ból. Ból znosił dobrze. To widok przyrządów medycznych przyprawiał go o ciarki. Odruchowo syknął, gdy poczuł dotyk na swych plecach. To Merike rozcinał mu kombinezon w okolicach rany.
- Muszę przyznać, że jesteś dziś wyjątkowo dzielny – skomentował lekarz.
- Zamknij się i rób swoje. Chcę mieć to jak najszybciej za sobą – wycedził mouk, choć wiedział, że w takich chwilach Merike kompletnie go ignorował. W sumie nic dziwnego. Bumaga był wyjątkowo uciążliwym pacjentem.
- Kula nie weszła głęboko. Musieli strzelać ze sporej odległości. Jakoś wierzyć mi się nie chce, by naomici mieli takiego cela.
- Może to nie był naomita... Nie widziałem strzelca.
Kiedy Merike nałożył igłę na końcówkę dozownika, Bumaga poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Zamknął oczy i zacisnął palce na krawędzi stołu. Słyszał, jak lekarz się do niego zbliża. Nie cierpiał tego momentu, po prostu nie cierpiał. Tyle lat rozwoju medycyny, a oni wciąż musieli używać igieł?
Delikatne ukłucie w umyśle Bumagi było gorsze od kuli tkwiącej w jego plecach. Musiał zacisnąć zęby, żeby nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Po chwili jego ciało rozluźniło się, ale czuł się kompletnie wypompowany.
- Siostro, można prosić? - rzekł Merike do komunikatora przy uchu.
- Jaka znowu siostra? - zdziwił się Bumaga.
- Szef kazał mi znaleźć nowy personel medyczny, to znalazłem.
- Mouków zabrakło czy zachciało ci się cycków?
Merike nawet nie musiał odpowiadać. Gdy na salę weszła piękna, niebieskowłosa Lazurianka, Bumaga wiedział już wszystko. Prosty, jasnozielony kombinezon doskonale podkreślał jej kobiece kształty. Merike zaczął wydawać jej polecenia, a Bumaga tylko westchnął przeciągle. Chciał już do domu.
Dźwięk pocisku lądującego w metalowym pojemniku dał nadzieję, że to nie potrwa już długo. Co prawda Bumaga nic nie czuł, gdy Merike go zszywał, ale bolało go to mentalnie.
- Dam ci maść na szybkie gojenie, żeby nie została blizna – powiedział lekarz, gdy skończył.
Bumaga usiadł i odetchnął z ulgą.
- Sam napisałeś to zaproszenie? - Pomachał kartką Derks, gdy punktualnie zjawił się u Chena w domu.
- Tak, bez niczyjej pomocy – powiedział z dumą Ziemianin. - Aczkolwiek korzystałem trochę z podręcznika.
- Jeszcze mylą ci się czasy, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem.
- Wasz system znaków jest dość prosty. Jakbyś zobaczył moje rodzime pismo, to byś się przeraził.
Jak zwykle Chen ugościł Derksa ziemskimi napojami i przekąskami, które niestety już mu się kończyły. Potem chwycił gitarę i zagrał kilka rockowych ballad, żeby miło rozpocząć wieczór. Derks opowiadał, co u niego w pracy, zaś geolog nie omieszkał wspomnieć o swym spotkaniu z naomickim ambasadorem. Zgodnie ze swymi przewidywaniami, Chen został uraczony długim wywodem o tym, jak ostrożnie należy z naomitami postępować.
- Dyplomację zostawię specjalistom. Ja jestem tylko pośrednikiem i robię, co do mnie należy – wytłumaczył.
- Jesteś inteligentny i wiem, że twoje decyzje są słuszne. Mam tylko nadzieję, że to samo będzie można powiedzieć o tych tak zwanych specjalistach.
Chen skończył grać i odłożył gitarę. Usiadł na kanapie przy Derksie. Brakowało mu wzajemnej bliskości i dotyku.
- Powiedz mi, kim ja tak właściwie dla ciebie jestem. - Chen nawet nie próbował udawać, że temat jest dla niego łatwy i lekki. Bał się o tym rozmawiać, ale kiedyś musiał go podjąć.
- Wspaniałym przyjacielem, któremu ufam bezgranicznie i w którego towarzystwie uwielbiam przebywać. Jest to pewna forma miłości, choć wiem, że pewnie co innego byś wolał usłyszeć – wyznał Derks ze spokojem.
- Nie przeszkadza ci, kiedy cię dotykam? - Ziemianin ujął dłonią policzek mouka.
- Nie.
- Nawet nie wiesz, ile o tobie myślę.
- Nie mogę być dla ciebie jak kobieta. Nie mogę być twój na własność.
- Wcale nie chcę, żebyś był moją własnością.
- Chodziło mi o to, że nie możesz mieć na mnie wyłączności. U nas nie ma pojęcia monogamii czy generalnie stałego związku.
- Wiem o tym. Przecież mówiłem, że akceptuję cię w pełni takim, jakim jesteś.
- Spałem z Bumagą. Nie przeszkadza ci to?
Na moment Chen musiał zamilknąć, bo nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Wiedział, że Derks i Bumaga byli sobie bliscy, ale mimo wszystko, nie spodziewał się takich wiadomości. Czy mu to przeszkadzało? Oczywiście, że tak. Zabolało, ale nie chciał się do tego przyznawać, chociaż twarz pewnie go zdradzała.
- Dlaczego? - spytał, starając się, by nie zabrzmiało to tak, jakby miał pretensje.
- Byłem sfrustrowany, a on zaproponował.
- Podobało ci się?
- Tak, ale nie bardziej niż z tobą.
Teoretycznie Chen powinien się poczuć trochę lepiej, ale tak się nie stało. Derks na pewno nie chciał go zranić, ale będąc moukiem, też nie mógł udawać kogoś, kim nie jest. Chen go rozumiał, ale nie dało się ukryć, że smuciły go pewne zachowania, które w jego kulturze uchodziły za niewłaściwe. Cóż, skoro zakochał się w obupłciowym kosmicie i postanowił rzucić dla niego wszystko, to musiał pogodzić się z konsekwencjami. Przecież wiedział, na co się pisze.
- Jeśli próbujesz mnie do siebie zniechęcić, to kiepsko ci idzie. - Chen wziął byka za rogi, a raczej Derksa za twarz i pocałował w usta.
Nie skończyło się na chwilowym zetknięciu warg. Chen chciał się upewnić, że Derks zapamięta ten pocałunek do końca życia, więc postarał się, żeby był możliwie jak najbardziej namiętny. Chyba udało mu się osiągnąć cel, bo Derks wyglądał na równie oniemiałego i rozanielonego, co on.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Choćbyś przeruchał wszystkich w bazie, ja i tak będę cię dalej pragnąć – wydyszał Ziemianin.
O dziwo Derks zachichotał.
- To mi raczej nie grozi. Jeśli mam być szczery, nie jestem jakoś szczególnie chutliwy, a myśl o intymnych kontaktach z osobami, które nie są mi bardzo bliskie, wcale mi się nie podoba. Nie próbuję też cię do mnie zniechęcić. Po prostu chciałem ci uświadomić, że ze mną nie będzie jak z żoną na Ziemi – wyjaśnił.
- No cóż, skoro już wiemy, na czym stoimy, to proponuję coś zaśpiewać. - Chen znowu chwycił gitarę. Tak naprawdę chciał po prostu rozładować napięcie, bo wcale mu nie ulżyło.
- A możemy to przełożyć na inny raz? Jest już dość późno, a ja muszę jutro wcześnie wstać. Wciąż masę czasu poświęcam na szkolenie mojej drużyny i codziennie coś mi wypada, ale wiesz co? Pogadam z szefem, może da mi nadprogramowy wolny dzień. Wtedy będziemy mogli spotkać się na dłużej.
Chen wyczuł, że Derks ma szczere intencje, a nie próbuje go zwodzić. Uśmiechnął się i odprowadził kompana do drzwi.
Dzisiejszego ranka szef wyglądał na nieco mniej znudzonego niż zazwyczaj. Było widać powagę i skupienie na jego twarzy, tak jakby miał do przekazania jakieś bardzo ważne informacje.
- Czeka was dość istotna misja, więc mówię ci o tym już teraz, żebyście mieli wystarczająco czasu na przygotowania. - Usiadł za biurkiem i spojrzał Derksowi prosto w oczy. - Weźmiecie udział w transporcie więźniów. To bardzo ważne, żeby eskortował ich ktoś zaufany.
- Czy to nie jest zadanie dla służb więziennych? - zdziwił się Derks.
- Normalnie tak, ale tym razem wśród więźniów będzie osoba, która wymaga szczególnych środków ostrożności: Lakszmee. Czeka go proces na Oliku.
Sam dźwięk tego imienia wystarczył, by wzbudzić zainteresowanie Derksa. Momentalnie poczuł całą gamę emocji, nawet strach, ale nie zamierzał się ugiąć. Był gotów zrobić wszystko, by Lakszmee trafił tam, gdzie jego miejsce.
- Będą go przewozić wraz z innymi więźniami? Nie powinien zostać odseparowany? - spytał z przejęciem.
- Zbyt wysokie koszty. Ale bez obaw, mają tam specjalnie zabezpieczane klatki dla wyjątkowo niebezpiecznych kryminalistów. Statek jest w pełni przystosowany do przewożenia takich osób. Główny problem z Lakszmee polega na tym, że ma wielu popleczników i jest przebiegły. Już jedną próbę ucieczki ma za sobą. Ty dużo o nim wiesz i znasz jego sposób działania, więc twoja obecność na tym statku będzie bardzo przydatna. Największa obawa jest taka, że mógł wejść w konszachty z innymi więźniami. Dlatego dostaniesz profile wszystkich z nich. Macie je przestudiować z drużyną od dechy do dechy. Zrozumiano? - Szef wręczył Derksowi zwój.
- Tak jest.
Derks nie był pewien, czy to dobry moment, ale uznał, że mimo wszystko podejmie temat, bo jeśli nie teraz, to kiedy?
- Jest jeszcze taka sprawa... Dużo ostatnio trenowaliśmy i jesteśmy naprawdę zmęczeni. Wiem, że musimy się przygotować do ważnej misji, ale dzień wolnego pomógłby nam się zregenerować i nabrać sił przed tym zadaniem. Czy dałoby się...
- Zezwalam.
Derks skłonił się nisko i pożegnał szefa w dobrym nastroju.
W piramidalnym domu Sysa było ciepło jak na Yrynysie. Dla ludzi wręcz nie do zniesienia, ale wywron czuł się tu dobrze. Gdy miał wolną chwilę, malował. W końcu tego go nauczono. Kiedyś zadawał sobie pytanie, jaki sens mają te warsztaty w szkole dla wojowników, ale teraz rozumiał to doskonale.
Jak zwykle malował samymi palcami, kreśląc na ceramicznej powierzchni zarysy znanych mu pejzaży. Nie widział ich od czterech tutejszych lat, więc aż jedną trzecią swojego życia, ale w jego umyśle wciąż stały jak żywe. Właśnie kończył dopracowywać pomarańczowy pień głazodrzewia, gdy ktoś zapukał do jego drzwi. Sys niezwłocznie wyczyścił ręce piaskiem i poszedł otworzyć. Wywron, którego zastał za progiem, wyglądał znajomo. Był starszy od Sysa, o czym świadczyły nieco zieleńsze łuski. Miał ze sobą jedynie czerwoną torbę, przewieszoną przez ramię, nie było widać niczego, co mogłoby go ogrzać, więc nic dziwnego, że wyglądał na zmęczonego.
- Nin? - Sys wreszcie uświadomił sobie, z kim ma do czynienia. Pamiętał go ze szkoły. To on był instruktorem zajęć rekreacyjnych, na których nauczył Sysa malować.
- Mogę wejść do środka?
Z pewnym zmieszaniem Sys wpuścił gościa do domu. Ten od razu rozpromieniał.
- Ależ tu ciepło – rzekł z zachwytem.
- Zaskoczyłeś mnie tą wizytą.
- No wiem, przepraszam, że się nie zapowiedziałem. Nie planowałem tego, ale podróż się trochę pokomplikowała. Miałem lecieć bezpośrednio na Stifę na zlot instruktorów plastyków, ale lot został odwołany, więc muszę się przesiadać. Jesteś tu jedyną osobą, którą znam, więc... Mógłbym się chwilę zdrzemnąć? Jestem na nogach już sam nie wiem, jak długo.
Nin wyglądał na nieco zdenerwowanego, ale Sysa to nie zdziwiło. On również czułby się niekomfortowo, prosząc o coś takiego.
- W pracowni jest sporo miejsca. Chyba mam zapasowy hamak. Powieszę ci go tam – odparł, zapraszając kolegę do wspomnianego pomieszczenia.
W pokoju stało wiele przyborów i obrazów Sysa, łącznie z niedokończonym malunkiem, nad którym przed chwilą pracował. Nin od razu zwrócił na niego uwagę, gdyż podszedł bliżej i przyjrzał się mu z zaciekawieniem.
- Widzę, że wciąż trzymasz się moich wytycznych odnośnie cieniowania – rzekł z zadowoleniem. - Od początku widziałem, że malowanie będzie dla ciebie idealnym hobby. Masz naprawdę bogate wnętrze – uśmiechnął się do Sysa od ucha do ucha.
- Przyniosę ten hamak.
Niedługo później Nin spał już jak zabity. Nic dziwnego, skoro był tak wykończony. Sys tylko martwił się trochę, czy przez to aby nie przegapi swojego lotu. Instruktor nie powiedział nawet, o której on jest. Całe szczęście Sys miał pod ręką zwój multimedialny z dostępem do ogólnoplanetarnej sieci więc nic nie stało na przeszkodzie, by to sprawdzić.
- Dziwne... - wymamrotał, gdy zdał sobie sprawę, że prom na Stifę odleciał całkiem niedawno. Czyżby Nin o tym nie wiedział?
Dokładnie przejrzał cały grafik, ale wszystko wskazywało na to, że nie było żadnych nagłych zmian w harmonogramie. Nawet statki z Yrynysy kursowały bez zakłóceń, więc o co w tym wszystkim chodziło?
Przez chwilę Sys stał nad śpiącym Ninem, zachodząc w głowę, co też starszy wywron kombinował. Być może była to wina pracy, ale w ostatnich latach Sys zrobił się bardzo podejrzliwy. Jego wzrok powędrował w stronę czerwonej torby. Przeszukiwanie swoich gości nie uchodziło za taktowne, nawet wśród wywrońskich agentów, ale kierowany instynktem Sys nie umiał się powstrzymać. Torba miała bardzo prosty krój, jak worek ściągany sznurkiem. Wojownik poluzował go nieco i zajrzał do środka. Widział spory obiekt zawinięty w bandaże. Rozgrzewające bandaże – stwierdził Sys po dotknięciu. Spojrzał pod nie i nie miał już żadnych wątpliwości.
Gdy Nin się obudził, Sys powitał go poważnym spojrzeniem. Starszy wywron musiał się domyślić, że coś jest nie tak, bo zwlókł się z hamaka z wyraźnym niepokojem.
- To twoje jajo? - Sys nawet nie próbował grać na zwłokę.
Początkowo Nin patrzył na niego z niedowierzaniem, ale wkrótce w jego oczach pojawił się prawdziwy strach. Szybko pochwycił swoją torbę i przycisnął mocno do siebie.
- Pozwól mi odejść, dobrze? Nikt się nie dowie... - wydukał błagalnym tonem.
- Zawiadomiłem już żandarmów z ambasady. Zaraz tu będą. Poddaj się dobrowolnie i powiedz, że żałujesz. Potraktują cię łagodnie – oznajmił Sys z niezwykłym opanowaniem.
- Proszę, pomóż mi... To tylko jedno jajo. Złożyłem ich aż pięć w tym cyklu. Żadna strata... Proszę... - Nin skulił się pod ścianą i zaczął się trząść. Gdyby jego oczy bardziej przypominały ludzkie, pewnie popłynęłyby z nich łzy.
- Czemu? Co próbujesz osiągnąć?
- To moje dziecko. Chcę, żeby zostało ze mną. Chcę sam je nauczać. Chcę, żeby mnie znało...
- Wiesz, że to niemożliwe, Nin. I nieefektywne. Nie możesz tak po prostu robić, co ci się żywnie podoba.
- Bezłuskowi mogą.
- Bezłuskowi żyją długo. Mają czas na wybory i naprawianie ich konsekwencji.
Sys zauważył, że Nin nie patrzy się już na niego tylko ze strachem i rozpaczą, ale też z pewnego rodzaju determinacją.
- Masz już za sobą jeden cykl, prawda? Co wtedy czułeś? - spytał instruktor.
- Dumę, że robię coś ważnego.
- A kiedy odbierali ci jaja?
- Nadawałem im imiona zgodnie z tradycją, co bardzo mnie cieszyło i żywiłem nadzieję, że trafią na dobrych opiekunów.
- Za pierwszym razem miałem to samo, ale za drugim... Nie zrozumiesz, jeśli tego nie doświadczysz.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nin zacisnął dłonie na torbie i po raz kolejny spojrzał na Sysa błagalnie.
- Proszę... - szepnął.
Przez moment Sys czuł się kompletnie zagubiony. Nie do końca rozumiał Nina, ale też nie chciał, by ten cierpiał. Ponoć artyści często mieli skłonności do nielogicznego toku rozumowania i ulegania irracjonalnym emocjom. Jak można było im pomóc?
- Nie chcę twojej krzywdy. Zrób to, co powiedziałem. Nie ma innego rozwiązania – wyznał cicho Sys. - Proszę wejść! Otwarte! - Gdy patrzył, jak zabierają Nina, czuł się zadziwiająco podle.
W transporcie miało uczestniczyć wielu więźniów, a każdemu z nich stworzono szczegółowy profil, więc na brak papierkowej roboty Derks nie mógł narzekać. Co prawda większość skazańców nie zdawała się nawet w połowie tak groźna jak Lakszmee, ale bez wątpienia na kilku wypadało zwrócić szczególną uwagę. Zwłaszcza obecność olikańskiej zabójczyni trochę niepokoiła Derksa. Bez wątpienia była to osoba, którą Lakszmee chciałby mieć po swojej stronie. Podobnie naomicki oficer skazany za zbrodnie wojenne. Miał zostać odtransportowany prosto do Piekła, więc na pewno był gotów zrobić wszystko, żeby zbiec. Uwagę Derksa przykuł również Izizij Wir ze Stify. Mouk właśnie czytał jego profil. Napawał grozą. Genialny lekarz, któremu odebrano uprawnienia ze względu na kontrowersyjne praktyki. Skazany za prowadzenie nielegalnych badań, porwania, przetrzymywanie ofiar wbrew ich woli, eksperymenty skutkujące tymczasowym lub trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, a nawet śmiercią...
Derks przestał czytać, gdy zdał sobie sprawę, że to wszystko wygląda podejrzanie znajomo. Szybko ubrał swój komunikator i skontaktował się z Bumagą.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale to ważne – powiedział. - Pamiętasz może, jak nazywał się ten świr, który cię skrzywdził?
- Wiem, że leci tym transportem. - Odpowiedź Bumagi była wręcz zadziwiająco spokojna i wyważona.
Nie tego spodziewał się Derks i nie do końca wiedział, jak powinien zareagować, więc milczał.
- Po prostu wykonaj zadanie – usłyszał jeszcze od przyjaciela, nim ten się rozłączył.
- Znacie już profile najgroźniejszych przestępców, z którymi będziemy mieć do czynienia. Jakieś pytania? - Jak zwykle podczas zebrania z drużyną Derks chciał mieć pewność, że gdy przyjdzie co do czego, nie będzie żadnych niejasności.
- To prawda, że nie wolno wnosić na pokład broni? - spytała Teneri.
- Tak.
- Dlaczego? - Broko wyglądał na mocno zaskoczonego i zaniepokojonego.
- Bo gdyby dostała się w niepowołane ręce, mogłoby dojść do tragedii – wytłumaczył ze spokojem dowódca. - Jednakże na statku znajduje się dobrze schowana skrytka, a w niej cztery egzemplarze miotacza trzeciej kategorii. Nie mają zbyt dużej mocy, ale wystarczą, by zrobić porządek. Jednakże ze skrytki należy korzystać tylko w ostateczności. Naszym zadaniem jest pilnować więźniów i nie dopuścić, by w ich ręce dostały się niebezpieczne przedmioty. Tak, będę to podkreślał: nie dopuścić! Jeśli będziemy postępować zgodnie z procedurami i zachowamy czujność, to broń nie będzie nikomu potrzebna.
- Rozumiem, że nie będziemy tam tylko my? - Tom założył ręce za głowę, rozprostowując się po niedawnym treningu.
- Będzie nam towarzyszyć dwóch wykwalifikowanych strażników, no i oczywiście piloci. Razem z nami to i tak więcej ludzi niż przy normalnym transporcie. Więźniów jest tylko osiemnastu, poradzimy sobie.
Ponieważ nie było więcej pytań, Derks zezwolił na opuszczenie sali.
- Hej, Sys... - Wychodząc, Tom zagadał do swego jaszczurzego kolegi. - Dobrze się czujesz?
Do tej pory wywron zawsze pokazywał się z kamienną twarzą, ale teraz po raz pierwszy dało się na niej dostrzec jakieś emocje. Negatywne emocje. Wyglądał na wyraźnie zatroskanego, a podczas zebrania nie odezwał się ani razu.
- Nic mi nie jest – odparł, siląc się na beznamiętność.
- Przecież widzę, że coś się stało.
Sys zatrzymał się gwałtownie i spojrzał Tomowi prosto w oczy.
- Musiałem dokonać wyboru i nie podobało mi się to. Wiedziałem, że cokolwiek zrobię, i tak będzie źle. Teraz ktoś cierpi, bo go wydałem, ale gdybym tego nie zrobił, złamałbym prawo... - Desperacki ton Sysa tylko podkreślał, jak bardzo musi to wszystko przeżywać.
Tom czuł, że to nie jest dobry czas i miejsce na drążenie tematu, więc darował sobie wścibskie pytania.
- Wybory często takie są – przyznał ze spokojem. - Ale to nie znaczy, że należy ich unikać. Takie życie, chyba nawet wywron tego nie uniknie.
- Nie chcę tak się czuć. To jest irracjonalne.
- Musisz się po prostu czymś zająć, żeby przestać o tym myśleć. Z czasem zapomnisz. Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Malować. Zawsze maluję jak mam wolne. Takie hobby mi przydzielono.
- Przydzielono ci hobby? - zdziwił się Tom.
- Każdy wywron dostaje hobby, by umieć efektywnie odpocząć.
Jedno Tom musiał przyznać, życie tu było ciekawe. Niespodzianki na każdym kroku. Ale zaczynał się przyzwyczajać, więc uśmiechnął się od ucha do ucha.
- No to maluj jak najwięcej, a w końcu zapomnisz. A jak już namalujesz coś fajnego, to możesz mi pokazać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz