poniedziałek, 21 września 2015

Wyzwania, rozdział VII

Rozdział VII

Podróż wcale nie trwała długo - szybkolot zasłużył na swoją nazwę. Chen z zaciekawieniem obserwował krajobraz zdominowany przez ośnieżone skały i lasy. W końcu w polu widzenia pojawiło się położone na wzgórzu miasto przypominające kształtem stożek. Gdy statek podleciał bliżej, Chen mógł dostrzec szczegóły - budynki znacznie niższe od tych z miasta Enis i szerokie ulice, tak równie, że tworzyły wręcz szachownicę. Tylko jedna z budowli, mieszcząca się na samym szczycie wzniesienia, górowała nad pozostałymi. To musiał być cel ich podróży - pałac cesarski.
Zachwyt Chena budziła nie tylko wysokość budynku, ale i zawijające się wokół niego kamienne schody, wiodące na sam szczyt. Budowla wyglądała na bardzo starą i kierując się w stronę mających dokonać przeszukania strażników, Chen zastanowił się, czy w środku znajduje się winda.
Wewnątrz pałacu jeden z członków straży zatrzymał Bumagę i nie siląc się na uprzejmości, oznajmił:
- Ty dalej nie pójdziesz.
- Mam obowiązek ich ochraniać. – Bumaga zmarszczył brwi.
- Nic im tu nie grozi.
Chen wolał na razie nie pchać się przed szereg, więc tylko obserwował rozwój wydarzeń.
- Król nakazał mi się spotkać z cesarzem osobiście. Mam mu coś ważnego do przekazania – nalegał Bumaga.
- Przekaż mnie, co masz do przekazania. Poinformuję cesarza.
- Wiesz, kim jestem? Komandorem, członkiem Białego Oddziału, jednym z ośmiu najbardziej zaufanych ludzi króla. Jeśli on każe mi rozmawiać z cesarzem osobiście, to tak właśnie ma być. Myślę, że cesarz będzie mocno zdenerwowany, gdy się dowie, że nie dopuściłeś do niego jednej z najważniejszych osób w Enis. - Bumaga mówił spokojnie, ale bardzo stanowczo, wręcz groźnie, a jego wzrok mógłby kruszyć skały. Nic dziwnego, że strażnik odrobinę się ugiął.
- Poczekasz tutaj, gdy cesarz zechce cię przyjąć, osobiście cię do niego odprowadzę – mruknął. - W tym momencie chce rozmawiać tylko z Ziemianami.
- To zrozumiałe. Pójdziemy sami – zadecydowała Claudia.
Na szczęście okazało się, że jednak w pałacu jest winda. Ziemianie zostali zaprowadzeni do sali spotkań, która swą surową, toporną architekturą nie różniła się od reszty budowli, ale za to roznosił się tu bardzo przyjemny, orzeźwiający zapach, a na stole stały liczne zioła w dzbanach.
- Wasza wysokość, oto Ziemianin Chen Li i Ziemianka Claudia Glover – zaanonsował strażnik.
- To prawdziwy zaszczyt – ukłoniła się kobieta, a Chen podążył za jej przykładem.
Cesarz wstał i zgodnie z ostrzeżeniami Bumagi obwąchał Ziemian. Jak na naomitę miał dość wąski nos, co w połączeniu z bladą cerą i płową brodą nadawało mu podobne do europejskich rysy twarzy. Długie włosy nosił splecione warkocz, jego ramiona okrywała narzuta z brązowego futra, a na czarnej koszuli widniał czerwony symbol w kształcie okręgu. Mężczyzna obok, zapewne doradca, ubrany był podobnie, ale poza tym różnił się od władcy całkowicie: pomarszczony, łysiejący, z przypominającym kartofel nosem, którego po chwili również użył, by się przywitać. Ziemianie ani drgnęli i usiedli dopiero, gdy wskazano im ich miejsca.
- Wasz kraj jest naprawdę piękny – stwierdziła Claudia.
- Jak dla mnie to jedno wielkie zadupie – rzucił cesarz, co ewidentnie zakłopotało jego doradcę. Starszy mężczyzna spojrzał nerwowo na swego władcę, po czym przeniósł wzrok na Ziemian.
- Kraj jest piękny, ale mało urodzajny – oznajmił. - Brakuje nam surowców. Bardzo liczymy na tę współpracę.
- My również. Zatem ustalmy, jakie aspekty tej współpracy najbardziej nas interesują. – Kobieta uśmiechnęła się i wyjęła swoje notatki.


Bumaga opanował sztukę czekania do perfekcji w ciągu swego nie tak znowu krótkiego życia. Nie denerwował się, nie wzdychał, nie tupał nogą. Po prostu siedział i czekał, czując na sobie nieprzychylne spojrzenia naomickich strażników. Był dla nich potencjalnym wrogiem, nie oczekiwał od nich adoracji i wcale jej nie chciał. Miał tylko wykonać zadanie.
Gdy Ziemianie wrócili, nie wyglądali na szczególnie zachwyconych.
- Nie mieli zbyt wiele do zaoferowania. Jutro mamy kontynuować negocjacje – szepnął Chen.
- Nie oczekujcie cudów. - Bumaga wstał.
- Cesarz zgodził się udzielić audiencji – dało się nagle słyszeć głos strażnika.
Bumaga podążył za nim bez cienia wahania czy emocji. Wszedł do sali i po raz pierwszy stanął z cesarzem twarzą w twarz. Mężczyzna zbliżył się do Bumagi bardzo powoli, odruchowo mrużąc oczy, gdy próbował mu się przyjrzeć badawczo. Proces wąchania trwał zdecydowanie dłużej, niż powinien, a nawet gdy cesarz skończył, stał zdecydowanie za blisko jak na gust Bumagi. Moukowi nie spodobało się zafascynowane spojrzenie władcy, ale zignorował je i przeszedł do rzeczy. Lekko rozpiął kombinezon przy samej szyi i wyjął zza niego małą sakiewkę na sznurku, podał ją zmieszanemu mężczyźnie. Ten wysypał z niej garść starych monet.
- Należały kiedyś do waszego ludu, zrabowane przed wieloma wiekami. – przemówił uprzejmie Bumaga. - Mój król poświęcił spore środki na ich odnalezienie. Chce w ten sposób przeprosić za incydent ze szpiegiem, który znalazł się w waszych szeregach. Jego wysokość zapewnia, że odpowiada za to pozarządowa organizacja, którą zamierza za to pociągnąć do odpowiedzialności.
Cesarz uśmiechnął się z lekkim politowaniem i zważył w ręku zawiniątko.
- Przekaż swemu królowi, że przyjmuję przeprosiny – oznajmił.
- Dziękuję za wyrozumiałość, wasza wysokość. - Mouk skłonił się.
Przez chwilę władca wpatrywał się jeszcze w Bumagę tajemniczo, podrzucając zawiniątko, po czym spojrzał porozumiewawczo na stojącego w kącie doradcę, a następnie przeniósł wzrok z powrotem na mouka.
- Jeśli to wszystko, to możesz odejść – podsumował.


Po misji trzeba było się poddać rutynowej kontroli, ale na szczęście nie zajmowało to dużo czasu. Merike zapisywał coś na swoim zwoju, a Tom zastanawiał się, czy to dobry moment, by zadać prywatne pytanie.
- Od dawna mieszka pan w tym mieście? - wypalił w końcu.
- Wychowałem się tutaj.
- Bo się tak zastanawiałem... Potrzebna mi pomoc kogoś, kto dobrze zna to miejsce. Przepraszam, że zawracam panu głowę...
- Posłuchaj, Tom... Mogę ci mówić Tom, prawda? Nie ma co silić się na formalności, bądźmy na ty. O co chciałeś spytać?
Merike wyraźnie się ożywił i usiadł naprzeciwko Ziemianina.
- Chciałem się dowiedzieć, gdzie tu się można rozerwać, poznać fajne osoby. No nie będę ukrywał, nie jest mi tu lekko tak samemu. Wiem, że niby jest Chen, ale on akurat wyjechał, a ja od dawna nie miałem okazji trochę poszaleć.
Oczy Merike zabłysły.
- Znam idealne miejsce! Serio, najlepsze na świecie. Można wypić, pogadać i jest masa pięknych dziewczyn.
- Dasz mi namiary?
- Mam lepszy pomysł! Pójdziemy tam razem. Ja stawiam. Niech to będzie taki spóźniony prezent powitalny. Może być dzisiaj wieczór?
- Okej. - Tom uśmiechnął się i wstał.
Szybko ustalili szczegóły, pożegnali się i Ziemianin ruszył do wyjścia w dobrym nastroju.
- Mam kompana do picia – usłyszał jeszcze, jak Merike szepce do siebie w zachwycie.


Bumaga preferował natryski, ale w Sitis woleli wanny. To nic, raz na jakiś czas mógł się odprężyć w kąpieli zamiast myć się na szybko. Woda w przeciwieństwie do chłodnego powietrza była przyjemnie ciepła, uspokajała i przeganiała zmęczenie. Ostatnio Bumaga za dużo analizował, zbyt wiele się działo, potrzebował relaksu. Derks zasiał w nim wątpliwości i teraz komandor nie mógł się uwolnić od tych uporczywych myśli. Czy naprawdę było z nim coś nie tak? Spojrzał na swoje dłonie. Wyglądały normalnie. Chyba. Tak mu się przynajmniej zawsze wydawało. Młode dłonie, ale w zasadzie czemu nie? Przecież jeszcze nie był stary.
Woda wystygła, więc Bumaga wyszedł z wanny i wytarł się puchatym, białym ręcznikiem i spojrzał w duże lustro zawieszone na przeciwnej ścianie. Zawsze uważał, że swój młody wygląd zawdzięcza genom, ale teraz już sam nie był pewien. Dokładnie przyjrzał się swojej twarzy, ani jednej zmarszczki. Gdyby Bumaga podał się za rówieśnika Derksa, pewnie by mu uwierzyli. Ale to jeszcze nie było dowód na to, że Izizij miał rację.
Ktoś zapukał do drzwi. Bumaga narzucił na siebie długą koszulę i zbliżył się do nich bezgłośnie. Wyjrzał przez klapę i otworzył. Młody mouk wszedł do środka, niosąc dzbanek z kwiatami.
- Pochodzą z Enis. Sprawią, że poczujecie się jak w domu. - Położył wazon na stole, ukłonił się i wyszedł.
Bumaga nie marnował czasu. Wyjął kwiaty i wysypał z wazonu miniaturowy zwój. Król będzie zadowolony, że mimo kilku wpadek praca agentów przyniosła jakieś rezultaty.


Z jednego Tom mógł czuć się dumny: umiał już odczytać napis na lokalu, pod który zaprowadził go Merike.
- Trzy księżyce... To nazwa tego miejsca, tak? - upewnił się.
- Aha, wygląda fajnie z zewnątrz, no nie? W środku jest jeszcze lepiej.
Budynek wyróżniał się na tle pozostałych. Zbudowany z białego kamienia, z przepięknymi zdobionymi kolumnami i łukami przypominał coś z zupełnie innego świata lub odmiennej epoki. Gdy weszli do środka, Tom ujrzał wielkie naścienne malowidła przedstawiające urodziwe osoby w wymyślnych strojach, uśmiechające się w kuszący sposób. Obrazy były zmysłowe, ale w żaden sposób wulgarne.
- Dzień dobry, czym mogę służyć? - Do mężczyzn podszedł wystrojony mouk, którego granatowa szata sięgała aż do kostek i połyskiwała jak satyna. Włosy i twarz miał wysmarowane czymś błyszczącym, a oczy podkreślone niebieską kreską.
- Chciałbym wykupić na dzisiaj pełen pakiet dla dwóch osób – powiedział Merike.
- W takim razie muszę zeskanować wasze bransolety w celu weryfikacji atestu zdrowotnego.
Tom od samego początku czuł się tu nieswojo, ale teraz nie miał już żadnych wątpliwości co do natury miejsca, do którego zaciągnął go Merike.
- Przepraszam na moment. - Chwycił lekarza pod ramię i wywlókł na zewnątrz. Spojrzał mu prosto w oczy i oblizał nerwowo wargi. - Czy to przypadkiem nie jest dom publiczny? - wypalił z przejęciem.
Merike wyglądał na zmieszanego.
- No jest... Powiedziałeś, że chcesz się rozerwać, prawda?
- Chodziło mi o wypad do knajpy.
- Tu też jest knajpa. I wiele innych atrakcji.
A więc tak wygląda szok kulturowy – pomyślał Tom, pocierając twarz ze zwątpieniem. Najwyraźniej Merike go nie rozumiał, a on nie rozumiał Merike.
- Tam, skąd pochodzę, rozerwanie się z reguły oznacza wyskoczenie z kumplami na kielicha. Niekoniecznie opłacanie prostytutek – wyjaśnił Tom najspokojniej, jak tylko potrafił.
- Ale przecież mówiłem, że ja stawiam.
- Nie chodzi o kasę. Po prostu... No nie widzi mi się to. Tam, skąd pochodzę, tak się nie robi. To znaczy robi się, ale nie jest to mile widziane.
- Och, kapuję... - Merike uniósł triumfalnie palec wskazujący. - Jesteś jak Derks.
- Słucham?
- No Derks pochodzi z Północnych Rubieży, nie wiedziałeś?
- No i?
- No i tam to również nie jest mile widziane, tak jak tam, skąd ty pochodzisz. Ale nie martw się, tu ci wolno. Nikt ci nie będzie mieć za złe. No... może poza Derksem. Ale on nie musi wiedzieć, prawda? - Merike zaśmiał się i poklepał zrezygnowanego Toma po plecach.
- Fajnie, ale mnie się to naprawdę nie widzi.
- Ale przecież nikt ci nie każe robić rzeczy wbrew twoim przekonaniom. Wejdziemy, napijemy się. Jak nie będziesz chciał niczego więcej, to na tym zakończymy.
Brzmiało to sensownie. Skoro już tu przyszli, to Tom mógł równie dobrze wejść do środka i nieco oswoić się z tutejszą kulturą. W końcu nie był aż tak pruderyjny.
- No dobra, ale tylko na drinka – rzucił.
Wrócili do środka i okazali swoje czarne bransolety do zeskanowania.
- Na którą salę życzą się państwo udać? - spytał mouk.
- Na salę rzeczną – odparł Merike.
Mężczyźni otrzymali po długiej, przezroczystej rurce i Tom zaczynał się zastanawiać, czy aby na pewno chce wiedzieć, do czego te przedmioty służą. Póki co jednak dał się zaprowadzić do wspomnianej sali i szybko zrozumiał, czemu nazywa się rzeczną. Prowadził przez nią kręty, podświetlany basen wypełniony jakąś pomarańczową cieczą, do tego wprowadzoną w ruch w taki sposób, że przypominała płynącą rzekę. Ludzie siedzieli przy niej na poduszkach i popijali bezpośrednio z basenu przez długie rurki. Więc do tego służyły? Nawet bez „rzeki” pomieszczenie nie przypominało tego, czego Tom się spodziewał. I dobrze. Nie zastał tu ani osób w negliżu, ani obscenicznych zachowań. Był jednak w stanie odróżnić klientów od prostytutek, gdyż te nosiły logo lokalu – trzy księżyce na szarfie przewiązanej przez ramię. Tyczyło się to zarówno mouków, jak i kobiet oraz mężczyzn innych ras. Tom musiał przyznać, nie brakowało tu atrakcyjnych osób, do tego gustownie i często wręcz egzotycznie ubranych. W sali rozlegała się spokojna, niezbyt głośna muzyka, a na podejście tańczył mouk w kwiecistym stroju z długimi rękawami. Przypominał trochę tego tancerza, którego uwielbiał Derks. Tom nie czuł się już jak w burdelu, bardziej jak w domu gejsz. Co prawda nigdy w żadnym nie był, ale takie naszły go skojarzenia.
- Widzisz, mówiłem ci, że to fajne miejsce – stwierdził Merike z szerokim uśmiechem.
Znaleźli dwie wolne poduszki i usiedli. Początkowo Tom bał się próbować tajemniczej cieczy, ale zachęcony przez doktora w końcu się przemógł. Nie żałował. Napój był lekko gazowany, niskoalkoholowy i przypominał cydr.
Nie minęła chwila, a do Toma podeszło dwóch mouków: menadżer, który wpuścił ich na salę, oraz tancerz, który właśnie zszedł ze sceny. Mężczyzna wstał zaciekawiony.
- Z danych z pańskiej bransolety wynika, że jest pan Ziemianinem – podjął menadżer. - Pierwszym w historii, który zagościł w naszych progach. To dla nas wielki zaszczyt i chciałbym zaproponować panu darmową noc z naszym najlepszym towarzyszem.
- Jestem Joszoke, bardzo mi miło. - Mouk ukłonił się.
Tom poczuł się lekko zażenowany i przygryzł wargę.
- Bardzo doceniam waszą gościnność, ale obawiam się, że nie gustuję w moukach – wyjaśnił, starając się zabrzmieć najgrzeczniej, jak tylko potrafił.
Niezrażony menadżer ze spokojem odesłał Joszoke na scenę, a skinął na kogoś innego. Momentalnie podeszła doń Lazurianka z burzą kręconych włosów na głowie. Była śliczna, ale niestety Tom nie umiał dopuścić do siebie myśli o nocy z prostytutką.
- Nasza najlepsza towarzyszka na pewno pana nie zawiedzie – powiedział menadżer.
- Może później. Na razie chciałbym posiedzieć z kolegą – wykręcił się Tom.
Na szczęście podziałało i mouk zostawił go w spokoju. Gdy Tom usiadł z powrotem, zauważył głupi uśmieszek Merike.
- Skąd wiesz, że nie gustujesz w moukach, skoro nigdy nie próbowałeś? - spytał lekarz. - No chyba że próbowałeś.
- Nie próbowałem i nie muszę tego robić, żeby wiedzieć, w czym nie gustuję. A co, ty próbowałeś?
- Pozostawię to w niedopowiedzeniu.
Tom nie miał ochoty dopytywać. Wsadził rurkę do basenu i napił się sporo, aby cokolwiek poczuć. Jak na razie był trochę spięty. Co prawda Merike dopilnował, by towarzystwa dotrzymały im dwie ładne arlokinki, ale myśl, że płacono im za to, by były miłe, jakoś nie pomagała Tomowi w relaksie.
Duża ilość napoju wkrótce dała o sobie znać i Ziemianin musiał udać się do toalety. Gdy z niej wychodził, natknął się na Joszoke, i nie wyglądało to na przypadkowe spotkanie. Mouk stał i wpatrywał się w Toma, tak jakby na niego czekał.
- Proszę, przyjmij ofertę – powiedział z dziwną desperacją w głosie.
Tom popatrzył na mouka ze zmieszaniem i zaskoczeniem.
- Nie musimy nic robić, możesz nawet przespać całą noc, ale proszę, wynajmij mnie – nalegał Joszoke.
- Chyba nie do końca rozumiem.
- Wczoraj przyszedł tu ktoś i mnie skrzywdził. Czuję, że dzisiaj również przyjdzie. Jak będę zajęty, to może da mi spokój.
- Zaraz... Jak ktoś ci zrobił krzywdę, to czemu tego nie zgłosisz?
- On jest z Białego Oddziału, to by nic nie dało.
Przez moment Tom zastanawiał się, czy aby nie zna tej osoby. Miał nadzieję, że nie.
- Jak on się nazywa? - spytał.
- Komandor Aikon.
Na szczęście Ziemianinowi to imię nic nie mówiło. Tylko co powinien zrobić w takiej sytuacji? Joszoke był wyraźnie zdesperowany i Tom nie mógł tego tak po prostu zostawić.
- Dobra, zostanę z tobą, ale musisz mi wszystko opowiedzieć. Może znajdziemy jakieś rozwiązanie – oznajmił.


Pokoje w Trzech Księżycach były eleganckie i zadbane. Noc tutaj musiała słono kosztować.
- Jesteś pewien, że nie chcesz spróbować? - Joszoke uśmiechnął się zalotnie, bawiąc się swymi długimi włosami. - Moi klienci są zawsze zadowoleni.
- Jestem pewien. Nie bierz tego do siebie, po prostu... wychowałem się w innej kulturze.
- No jak tam uważasz – westchnął mouk.
- Miałeś mi opowiedzieć o tym całym Aikonie.
- To i tak nic nie da.
- Ale co on robi? Znęca się nad tobą fizycznie, psychicznie?
- Jedno i drugie.
Spokój Joszoke zadziwiał Toma, ale Ziemianin czuł, że pod tą powierzchnią rzekomego opanowania mouk naprawdę się boi.
- Mówiłeś o tym komukolwiek? - Tom chwycił dzbanek i nalał sobie wody.
- W zeszłym roku była podobna sytuacja. Zostało wystosowane pismo do samego króla, ale nie spotkało się z żadną reakcją z jego strony.
- No ale chyba nie może być tak, że członkowie Białego Oddziału są zawsze bezkarni i robią, co im się żywnie podoba.
- Nie wolno im działać na szkodę państwa, ale działanie na szkodę państwa to dość elastyczne pojęcie. Król ma ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się kilkoma jednostkami, którym się pechowo oberwało.
Ta z pozoru piękna planeta podobała się Tomowi coraz mniej. Nie znosił niesprawiedliwości, nie znosił nadużywania władzy, nie znosił, kiedy ci silni pastwili się nad słabszymi. Ale najbardziej z tego wszystkiego nienawidził bezradności.
- Słuchaj, szef mojego szefa również należy do Białego Oddziału, więc technicznie rzecz biorąc jest też moim szefem. Może mógłbym z nim o tym pogadać? - zasugerował.
- Nie! - Mouk momentalnie zrzucił maskę spokoju. - Nie rób tego, to w niczym nie pomoże, a może narobić nam problemów. W ogóle lepiej nikomu nie mów, że ci o tym wszystkim powiedziałem.
- Czemu?
- Bo kto wie, jak zareaguje Aikon? On jest porywczy i nieprzewidywalny. Może to się potem na mnie odbić. I na tobie też. Proszę, obiecaj, że nikomu nie powiesz.
To była ciężka decyzja, ale widząc błagalne spojrzenie Joszoke, Tom nie potrafił odmówić.
- Nie powiem, ale to nie znaczy, że zamierzam być bezczynny – odparł stanowczo.
- Ale cóż możesz uczynić? Z całym szacunkiem, ale dla niego jesteś zwykłym pionkiem. Dam ci dobrą radę, nie wchodź w drogę żadnemu komandorowi. Nic nie zyskasz, a możesz wiele stracić.
- Dlatego lepiej byłoby się zwrócić do kogoś, kto...
- Po prostu to zostaw... Uwierz mi, lepiej będzie, jak się od tej sprawy odsuniesz.
Rozległo się pukanie do drzwi i Tom odruchowo zamarł. Spojrzał pytająco na Joszoke, zdając sobie sprawę, że mouk jest równie spięty, co on. Nastała chwila grobowej ciszy, którą przerwało kolejne pukanie. W końcu Joszoke wstał i drżącą ręką otworzył. Tom ze zmieszaniem spojrzał na mouka, stojącego w drzwiach. To był on, ten cały komandor Aikon? Niezbyt postawny, średniego wzrostu, z włosami w kolorze zboża, farbowanymi, sądząc po odrostach. Miał pieprzyk obok prawego oka i łagodne, choć dość tajemnicze spojrzenie. Wszedł do środka. Jego strój przypominał czarne ogrodniczki ubrane na białą koszulę, a wszystkiego dopełniała równie biała chusta zawiązana wokół szyi. On i Tom przez moment gapili się na siebie w ciszy.
- Najmocniej przepraszam, ale zaszła pewna pomyłka. Menadżer musiał nie uwzględnić mojej rezerwacji na dzisiaj. Już rozwiązałem sprawę i może pan liczyć na darmowy wstęp jutro – oznajmił niespiesznie, ze spokojem.
- To... mi trochę nie na rękę... - wydukał Tom. Sam nie wiedział, co powinien powiedzieć.
Aikon sięgnął do kieszeni i wyjął mały bloczek. Wręczył go Ziemianinowi.
- Mam nadzieję, że to wystarczające zadośćuczynienie za kłopot – uśmiechnął się.
Tom zdążył poznać wartość tutejszych pieniędzy, więc poczuł się wręcz zszokowany tak wysokim nominałem. Nie chciał ich, nie w ten sposób, ale gdy jego wzrok spotykał się z przenikliwym spojrzeniem komandora, bał się cokolwiek powiedzieć. Zamarł, tkwił tak w zawieszeniu, próbując się przemóc i zaprotestować, ale gdy przypominał sobie, z kim ma do czynienia, strach wygrywał. W końcu opuścił pokój, wściekły jak nigdy dotąd.


Nata jako cesarzowa regentka i matka Kakloga zawsze bacznie obserwowała poczynania swego syna, a jak na naoimitkę wzrok miała bystry. Przez uchylone drzwi widziała, jak cesarz siedzi w swej sypialni i z lubością wącha sakiewkę po monetach, którą wręczył mu komandor. Beztroska syna nie przypadła cesarzowej do gustu.
- Znowu palnął jakąś głupotę na spotkaniu? - szepnęła do towarzyszącego jej kanclerza Argonaka.
- Powiedzmy, że obeszło się bez większych wpadek.
- Mało przekonujące. Trzeba nad nim mocno popracować, jeśli ma kiedykolwiek doprowadzić nas na zwycięstwa.
Kobieta weszła do sypialni i spojrzała na syna.
- Co udało ci się ugrać z Ziemianami? - spytała wprost.
- Niewiele. Nie zaoferowali niczego, co mogłoby nam pomóc w osiągnięciu celu – rzucił cesarz od niechcenia, wciąż bawiąc się sakiewką.
- Celów jest wiele. Wszystko, na czym nasz kraj może skorzystać, jest ważne.
- Skorzysta, o to się nie martw. Ważne, że uwaga enisyjskiego króla skupia się na naszych pertraktacjach z Ziemianami. Może dzięki temu przestanie węszyć gdzie indziej.
- Nie węszyliby tak, gdyby nie ta twoja durna słabość! - Cesarzowa wyrwała synowi sakiewkę z dłoni i cisnęła na stół. - Ilu szpiegów zamierzasz jeszcze przyjąć z otwartymi ramionami?!
- Nie będzie już żadnych szpiegów, mam wszystko pod kontrolą! - zdenerwował się Kaklog. - Przestań traktować mnie jak idiotę! Wiem, co robię!
- Wybacz, jeśli tak to odebrałeś. Wiesz, że w ciebie wierzę, po prostu martwi mnie twoja nierozwaga.
Zaraz po tym, jak Nata przybrała łagodniejszy ton, Kaklog również się uspokoił. Na szczęście i tym razem jego wybuch okazał się chwilowy.
- Zrealizuję marzenie ojca. Doprowadzę to do końca, zaufaj mi – powiedział.
- Co z Izizijem? Musimy go jakoś wyciągnąć z więzienia, inaczej się nie uda.
- Spokojnie, najważniejsze, że nic nie podejrzewają. Wciąż myślą, że chodziło o Lakszmee, i pewnie tak zostanie. Coś wymyślę, przysięgam.


Rano Tom czuł się okropnie. Przez całą noc nie zmrużył oka, choć „impreza” skończyła się dość wcześnie. Nie potrafił tak po prostu zapomnieć o całym zajściu i wciąż usilnie szukał wyjścia z tej nieprzyjemnej sytuacji. Pluł sobie w brodę, że tak po prosu przymknął oko na czyjeś okrucieństwo i jak gdyby nigdy nic wrócił do domu. Z drugiej strony był świadom, że gdyby postąpił inaczej, sprawy mogły potoczyć się jeszcze gorzej. Czasem dobre rozwiązanie po prostu nie istniało, a bycie szlachetnym przysparzało tylko niepotrzebnego cierpienia.
Niewyspany i rozdrażniony Tom ruszył do bazy na spotkanie, które zarządził Derks. Ziemianinowi przeszło przez myśl, czy aby nie opowiedzieć o wszystkim przełożonemu. Może coś by doradził? Ale Tom szybko przypomniał sobie, co mówił Merike, i doszedł do wniosku, że lepiej, by Derks nie wiedział o ich wizycie w burdelu.
O wilku mowa – pomyślał Tom, gdy minął lekarza na korytarzu. Ten popatrzył na Ziemianina z głupim uśmieszkiem i Tom szybko zaciągnął go na stronę.
- Słuchaj... Przepraszam, że cię wczoraj tak zostawiłem... - szepnął Ziemianin.
- Podjąłeś męską decyzję, więc możemy puścić to w niepamięć. Jak było?
Merike wyglądał na mocno podekscytowanego. No tak. Przecież nie znał prawdy. Tom przygryzł wargę. Czuł się jak kretyn.
- Ej, a mógłbyś nie mówić nikomu o wczoraj? - poprosił. - To nie tak, że do czegoś doszło, po prostu... Zresztą, cholera, nie mam teraz czasu. Pogadamy później.
Tom pognał na spotkanie. Spóźnił się trochę, ale na szczęście Derks nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Chciałem się z wami spotkać, bo mam dla was ważną informację – podjął dowódca. - Jeden z naszych najwybitniejszych wojowników niedawno wrócił do Enis po ponad rocznym pobycie na Aru, gdzie uczył się od urukinów nowych technik bojowych. Zgodził się przekazać nam tę wiedzę, więc od jutra rozpoczniecie szkolenie pod jego okiem. Oczywiście mam na myśli komandora Aikona. Okażcie mu należyty szacunek, w końcu to członek Białego Oddziału.
Tom przełknął ślinę i próbował za wszelką cenę nie zdradzić swoich emocji. Było źle, naprawdę źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz