niedziela, 6 września 2015

Wyzwania, rozdział VI

Rozdział VI

Ciemność. Czyżby nadchodził koniec? Umysł Derksa był już na tyle trzeźwy, by móc zorientować się w zaistniałej sytuacji, ale wspomnienia tragedii sprzed lat wciąż stały mu przed oczami, zupełnie świeże. Bez wątpienia ten ból i strach, choć zepchnięty do podświadomości, napędzał Derksa przez całe życie. Ten cały upór, treningi, walka, wszystko po to, by inni już nie musieli tak cierpieć. By uwolnić świat od tego zepsucia. Możliwe, że Derks początkowo był trochę jak Lakszmee, ale obrał właściwą drogę. Drogę prawa. Lakszmee już dawno pogubił się w swych działaniach. Musiał zostać unieszkodliwiony. W tym momencie nie liczyło się nic innego.
Kajdanki pękły, metalowe drzwi otwarły się szeroko, a pomieszczenie wypełnił krzyk białoskórej Oglin. Derks trzymał ją za włosy, zasłaniając się nią jak tarczą. Wszystko stało się tak szybko, że Lakszmee nie zdążył nawet zareagować. Zaciskał dłonie na broni, na jego twarzy wymalował się szok, ręce mu zaczęły drżeć. Kobieta wrzeszczała dalej. Czy w trwodze, czy w bólu... Derksa to nie obchodziło.
- Rzuć broń – rozkazał stanowczo.
Nic.
- Rzuć broń!
Mouk nie wiedział, jaka ilość światła szkodzi Drapieżcom, ale nie zamierzał przestawać, póki nie osiągnie rezultatu. Po raz pierwszy widział, że Lakszmee zaczyna panikować. Usta chłopaka drżały.. Na jego twarzy odmalowała się niesamowita gama emocji: niedowierzanie, desperacja, ból. Lakszmee zacisnął zęby i coś zmieniło się w jego oczach. Błysnął w nich obłęd pomieszany z desperacją.
- Nie, nie, nie!!! - wrzasnął. - Nie odbierzesz mi tego! Nie powstrzymasz!
Wystrzelił. Jeden raz, drugi, trzeci. Oglin przestała się rzucać. Wisiała teraz bezwładnie w rękach Derksa jak szmaciana lalka. Lakszmee miał łzy w oczach, ale nie przestawał strzelać. Wpadł w szał i rzucił się na przeciwnika. Derks pchnął nań martwe ciało dziewczyny. Lakszmee pozwolił, by upadło, ale jedna sekunda moukowi wystarczyła. Kopniakiem wytrącił mężczyźnie broń z dłoni i zaatakował go pięściami. To już nawet nie była technika uwolnienia, to był amok w czystej postaci. Aż cud, że Lakszmee był na tle szybki, by parować ciosy. Tylko wpływ pierścienia mógł to wytłumaczyć. Ale Derks się nie zrażał. Napierał coraz bardziej, spychając przeciwnika w stronę ściany. Lakszmee uderzył w nią plecami, a Derks atakował dalej. Przestępca pochwycił prawą pięść mouka, potem lewą. Siły wojowników były zadziwiająco wyrównane. Przez chwilę. Jeden cios głową sprawił, że nogi Lakszmee się ugięły. Uderzenie pięścią w brzuch sprowadziło go do kolan. Jeszcze nigdy Derks nie działał tak szybko. Momentalnie pochwycił broń z podłogi, dopadł do próbującego się pozbierać Lakszmee, przycisnął go do ściany i wepchnął mu lufę miotacza prosto w usta, przy okazji wybijając mu kilka zębów. Amok nie ustawał. Przekrwione ze wściekłości oczy Derksa wpatrywały się w przerażonego terrorystę. Lakszmee cały zesztywniał, a mouk nie przestawał świdrować go wzrokiem, z palcem gotowym nacisnąć na spust.
Mogę go zabić, zakończyć to raz na zawsze. Powiem, że w samoobronie. Zrozumieją – przeróżne myśli przebiegały przez głowę Derksa. - Ale nie wolno samemu wymierzać sprawiedliwości. Jestem dowódcą, muszę dawać przykład. Zabić go? Wyświadczę światu przysługę... I stanę się taki, jak on. Nie wolno wymierzać sprawiedliwości na własną rękę. Nie wolno wymierzać sprawiedliwości na własną rękę...
Kusiło, tak bardzo go kusiło, że Derksowi aż zaczęły trząść się ręce. Co było mniejszym złem? Sam już nie wiedział, ale musiał podjąć jakąś decyzję.
Bez dłuższego zwlekania Derks ogłuszył Lakszmee jednym ciosem i pobiegł na ratunek pozostałym. Tak, to było w tej chwili najważniejsze. Ocalić swych ludzi, a nie prywatne porachunki. Derks musiał to zrobić szybko, póki jeszcze adrenalina krążyła w jego krwiobiegu. Na szczęście wśród więźniów wyraźnie zaszła jakaś niezgoda, bo wkrótce Derks usłyszał gwar i ujrzał Kloga wraz z Reni, mierzących do siebie z miotaczy. Mouk zdjął ich jako pierwszych, bez zadawania śmiertelnych ran. Miał wielką ochotę strzelić Izizijowi między oczy, ale ten szybko rzucił broń i uniósł ręce do góry.
Spacyfikowanie pozostałych więźniów przyszło z łatwością i wkrótce każdy z nich znalazł się we właściwej dla siebie celi. Zmęczenie zaczynało dopadać Derksa, ale dalej pomagał swym ludziom zrobić porządek.
- Taryfa ulgowa się skończyła – wycedził, przykuwając Izizija do krat. - Powiedziałem sobie, że jeśli uratujesz Broko, to ci wybaczę. Może nawet szepnę o tobie dobre słowo... Ale nie. Nie po tym.
- Chodzi o Bumagę, prawda? Słyszałem jak wypowiedziałeś jego imię. To twój przyjaciel? - spytał ze spokojem lekarz.
Derks spiorunował więźnia lodowatym spojrzeniem. Rozchwianie emocjonalne spowodowane jego nagłym wybuchem jeszcze do końca nie minęło.
- Po co? Czemu? Dlaczego to wszystko robiłeś? Miałeś w tym jakiś wyższy cel czy po prostu cię to kręci? - wycedził z pogardą.
- Powiedz mi, gdybyś miał możliwość poświęcić grupę jednostek, by pomóc miliardom istnień, zrobiłbyś to? Czy byłbyś gotów zadać komuś cierpienie, wiedząc, że w ten sposób wyleczysz ludzi z chorób i zapewnisz im długą młodość, siłę, witalność? Coś, o czym do tej pory mogli tylko pomarzyć.
- Złamałeś prawo.
- Prawo nie zawsze służy ogółowi.
- Każdy przestępca w jakiś sposób uzasadnia swoje postępowanie. Ale ja wiem swoje. Wiem, że skrzywdziłeś kogoś dla mnie bardzo ważnego i wiele mu odebrałeś.
- Ale za to ile dałem w zamian.
Derks zmarszczył brwi. Nie do końca rozumiał, jak ma interpretować słowa Izizija. Czyżby lekarz z nim pogrywał?
- Być może tego jeszcze nie widzisz. Może nawet on sam tego nie dostrzegł, ale dałem mu coś wspaniałego, coś, za co niejeden oddałby znacznie więcej. - Więzień uśmiechnął się tajemniczo.
- Szefie, gotowe. Wszystkie cele zabezpieczone i jesteśmy z powrotem na właściwym kursie! - krzyknął niespodziewanie Tom, przerywając rozmowę.
- Dziękuję – odparł Derks i zostawił Izizija samego w celi. Niepotrzebnie wdawał się w dyskusję z więźniem.


Po przebudzeniu Broko przywitał widok czerwonego nieba za oknem. Młodzieniec szybko domyślił się, że leży w szpitalu, zwłaszcza że miał przed oczami dowódcę z odpiętymi rękawami od kombinezonu i zabandażowanymi rękami.
- Jak się czujesz? - spytał z troską Derks.
- Słabo... ale nie boli... - stęknął Broko, z niepokojem wlepiając wzrok w owinięte ramiona dowódcy. - Co się stało?
- Miałem drobne problemy z Lakszmee, ale już wszystko opanowane. Pozrywane mięśnie, nic poważnego. Jesteśmy na Oliku. Dalszym transportem zajmie się inna drużyna, więc nie musisz się już niczym przejmować. Mlok został poinformowany i badają całą sprawę.
- Przepraszam... - Broko czuł się naprawdę podle. Chciało mu się płakać, ale nie okazał słabości.
- Czemu przepraszasz, skoro niczym nie zawiniłeś? Wszyscy robiliśmy to, co do nas należało. Ty po prostu miałeś pecha.
- Bałem się... Tak bardzo się bałem. Myślałem, że gdy przyjdzie co do czego... gdy stanę twarzą w twarz ze śmiercią, to będę umiał zachować zimną krew, ale ja tak bardzo się bałem...
Derks usiadł bliżej Broko i położył mu dłoń na ramieniu.
- Ja też się bałem – szepnął. - Bałem się o ciebie, o innych, o siebie też. To normalne. Wszyscy się w takich chwilach boimy. Nie jesteśmy maszynami. Ale to dobrze, bo strach jest potrzebny. On sprawia, że jeszcze żyjemy.


Korzystając z krótkiej przepustki, Teneri zapuściła się w zakamarki olikańskiej stolicy. Sama wychowała się w bogatej dzielnicy, przepięknie ozdobionej obcymi roślinami, ale zamiast odwiedzić rodzinę, zdecydowała się na wycieczkę w zupełnie inne miejsce. Tutaj szare, sześcienne budynki straszyły swą bylejakością i brakiem jakiegokolwiek zamysłu architektonicznego. Miały tylko dawać schronienie, nic ponadto. Nawet rodzima, czarna roślinność występowała tu nielicznie, a nad brudnymi ulicami unosił się kurz. Ludzie, których Teneri mijała, gapili się na nią z niepokojem połączonym z zaciekawieniem, ale ona to ignorowała i szła dalej, aż dotarła do drzwi sierocińca. Gdy zadzwoniła, otworzyła jej kobieta ubrana od stóp do głów w brązową suknię z kapturem i spojrzała na Teneri podejrzliwie.
- Jest Aio? Chciałabym się z nim zobaczyć – przemówiła wojowniczka.
- Kim pani jest?
- Czcigodna Teneri Di. - Agentka nie czekała już na przyzwolenie, tylko od razu weszła do środka.
Doszła korytarzem do dużej sali i ujrzała go. Aio pomagał dzieciom sprzątać po posiłku. Nie zmienił się ani trochę. Wciąż był bardzo szczupły i tyczkowaty, a jego blond włosy były starannie zaczesane na prawą stronę. Zarówno jego tunika, jak i spodnie miały biały kolor, co od razu wywołało uśmiech na twarzy Teneri, bo nieczęsto spotykała tę barwę na Mloku. Kobieta poczekała cierpliwie, aż Aio skończy, i dopiero wtedy dała znać o swojej obecności.
- O w mordę! - wykrzyknął mężczyzna i szybko odciągnął Teneri na stronę. - Tak bez zapowiedzi? Nie żebym narzekał. Buziaka!
Całus był soczysty, a uścisk czuły. Nic dziwnego, w końcu para nie widziała się szmat czasu.
- Ukradnę cię na chwilę, dobrze? - rzekła Teneri zalotnie.
Aio nie protestował. Usiedli razem na tylnych schodach, gapiąc się na czerwone słońce. Tego właśnie Teneri brakowało, poza partnerem. Nieruchomego źródła światła, zawsze w jednym miejscu na nieboskłonie. Na Mloku ciągle wędrowało, czasem znikając całkowicie. Tutaj nie było tego problemu. Noc nie zapadała nigdy.
- Tylko przepustka? Miałem nadzieję, że zostaniesz na dłużej. - Aio nie krył rozczarowania, gdy Teneri opowiedziała mu o kulisach swej wizyty.
- Prawdę powiedziawszy, miałam nadzieję, że wreszcie uda mi się ciebie przekonać.
- Do czego?
- Jak to do czego? Do tego, żebyś zamieszkał na Mloku.
Aio zrobił kwaśną minę.
- Wiesz, jak zależy mi na tym miejscu – odparł. - Zresztą czemu ty nie wrócisz? Przecież udowodniłaś już, co chciałaś.
- Ale tu nie chodzi o udowadnianie. Na Mloku mnie szanują. Ale szanują za to, co robię, a nie za to, jak się nazywam. Tam nie ma takiego rozwarstwienia społecznego, każdy pracuje na siebie. I to jest dobre, i ty to wiesz, i ty mnie taką uczyniłeś, więc się nie dziw, że podjęłam takie, a nie inne decyzje.
- Wiesz, że nie mam nic do twoich decyzji, po prostu... Chcę cię mieć przy sobie. Nic więcej. Może to egoistyczne z mojej strony, ale nic na to nie poradzę.
Teneri pogłaskała Aio po głowie i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Więc wróć ze mną na Mlok – szepnęła.
- Wiesz, że nie mogę zostawić sierocińca. Obiecałem, że będę pomagać, a ja zawsze dotrzymuję słowa.
- Już wiele dla nich zrobiłeś. A z Mloku możemy przysyłać pieniądze.
- To nie to samo.
Teneri westchnęła i przewróciła oczami.
- Nie chodzi tylko o sierociniec, prawda? To coś więcej. Czego tak się boisz? - spytała.
Aio przygryzł wargę.
- Nie chcę tam mieszkać i nie chcę, żebyś ty tam mieszkała. To tykająca bomba zegarowa – wypalił.
- Co takiego?
- Ty tego nie widzisz? Nie boisz się, że te ich konflikty w końcu doprowadzą do tragedii?
- Chodzi ci o mouków i naomitów?
- Obaj są siebie warci. Zobaczysz, w końcu to wybuchnie. Nie wiem, kto zacznie, ale to się kiedyś stanie. A wtedy ty w to zostaniesz wplątana, a ja tego nie chcę.
To było słodkie, że Aio się tak o nią martwił, ale Teneri czuła, że mężczyzna wyolbrzymia.
- Jak zwykle niepotrzebnie panikujesz. Wyluzuj. Wszystko jest pod kontrolą – rzekła, opierając brodę na jego ramieniu.
- Nie wierzę, że tam jest lepiej. Chcę żebyś się zastanowiła. Przecież tutaj niczego by nam nie brakowało. Mogłabyś robić to, co tam. Wiem, że twoja matka i siostra są jakie są, ale... chociaż to przemyśl.
- Dobrze, przemyślę. - Teneri cmoknęła Aio w policzek.


W kabinie holograficznej Derks mógł porozmawiać z Bumagą twarzą w twarz. Ulżyło mu trochę, gdy dowiedział się, że w sprawie sabotażu wszczęto już śledztwo. Za to Bumaga ogólnie rzecz biorąc nie sprawiał wrażenia zadowolonego.
- Już drugi raz w ostatnim czasie użyłeś techniki wyzwolenia. Robisz to za często. Wykończysz organizm – pouczył kolegę.
- Nie miałem wyjścia. Poza tym działałem pod wpływem bardzo silnych emocji. Ta Olikanka złamała barierę w moim umyśle... Wszystko widziałem... Ciebie też. To byłeś ty. Naprawdę byłeś ty. Mówiłeś prawdę.
- Przecieżbym cię nie okłamał. - Bumaga nagle się zatroskał. - Ta bariera... Nie powinieneś coś z tym zrobić?
- Jestem dorosły, poradzę sobie z tamtymi wspomnieniami. Będą mnie bardziej napędzać do działania.
- Jesteś pewien?
- Tak, jestem pewien. - Derks westchnął i oparł się o ścianę. Chętnie rozmasowałby skronie, gdyby nie to, że ból rąk mu mocno doskwierał.
- Jak dla mnie wyglądasz na mocno rozchwianego psychicznie.
- Bo myślałem, że jestem silniejszy. Ale jak zobaczyłem Broko w tym stanie... prawie zapomniałem o misji. Rozkleiłem się. A ty miałeś rację, to było ryzyko. Nie chodzi o jego brak doświadczenia. Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że gdyby zginął... Prawie, jakby był moim drugim siostrem.
- Masz być jego dowódcą, nie opiekunem.
- Wiem... - Derks przysunął kolana do klatki piersiowej i oparł o nie brodę. - Wiem... Nie sądziłem, że to będzie takie trudne.
- Cieszę się, że przejrzałeś na oczy.
W głębi duszy Derks liczył na jakąś poradę, która rozwiąże wszystko, ale nie miał się co łudzić. Idealne rozwiązanie nie istniało. Przyjaciele tkwili w milczeniu, choć nadajnik holograficzny wciąż był włączony.
- Coś jeszcze? Bo mam wrażenie, że po głowie chodzi ci milion rzeczy – powiedział ze spokojem Bumaga.
- Rozmawiałem z nim... - wymamrotał Derks. - Z Izizijem.
- Mówiłem ci, żebyś go zostawił w spokoju.
- Byłem ciekaw... Chciałem zrozumieć, po co ktoś miałby robić takie rzeczy.
- I co, już rozumiesz? - W głosie Bumagi pobrzmiewał sarkazm.
- Powiedział, że coś ci podarował. Początkowo myślałem, że chce mi zrobić wodę z mózgu, ale on to mówił w taki sposób, jakby naprawdę w to wierzył. Wiem, że nie powinienem w ogóle poruszać tego tematu, ale... co on ci naprawdę zrobił? O co mogło mu chodzić?
- Jedyne, co mi podarował, to trauma, siwizna i bezpłodność, więc obawiam się, że jednak chciał zrobić ci wodę z mózgu – odparł Bumaga z wyraźnym niesmakiem.
- Ale po co ci to wszystko zrobił? Nad czym pracował? Co chciał osiągnąć?
- Nie mam pojęcia! - huknął starszy mouk i nerwowo przeczesał włosy. - Wybacz... - powiedział ciszej, chyba zakłopotany swoim wybuchem. - Pamiętam tylko przebłyski. Mój mózg wyparł większość tego gówna.
Nagle coś Derksowi zaświtało.
- Kiedy dostałeś się do Białego Oddziału? I przepraszam, że pytam, ale ile tak właściwie masz lat?
Bumaga wyglądał na trochę zmieszanego i przez moment w ogóle się nie odzywał.
- Okej, chyba zaczynam kapować, co ci chodzi po głowie – wyznał, uspokoiwszy się trochę. - Fakt, trafiłem do Białego Oddziału niezbyt długo po tej przygodzie z doktorkiem, ale to dlatego, że cholernie się zawziąłem i trenowałem jak pojebany. A wyglądam młodo, bo o siebie dbam. Niestety, to cała prawda. Żadne tajne specyfiki nie istnieją. Uwierz mi, też wolałbym żyć z myślą, że w jakiś sposób skorzystałem na tym, co mi zrobił, ale tak nie jest.
Derks spojrzał na przyjaciela smutnymi oczami i wstał.
- Przepraszam... Nie powinienem był o to wszystko pytać.
- Nie przejmuj się. Przynajmniej rozwiałem twoje wątpliwości.
Chyba jednak nie do końca – pomyślał Derks, gdy żegnał się z przyjacielem.


Z platformy startowej rozciągał się przepiękny widok na góry i miasto w oddali, ale tym razem Chena bardziej ekscytował fakt, że kolejny Ziemianin zawita na Mlok. Claudia Glover okazała się niezbyt wysoką, czarnoskórą kobietą w średnim wieku. Prezentowała się bardzo elegancko, tak jak prawdziwy dyplomata powinien, i Chen na wstępie uścisnął jej rękę.
- Co za wspaniałe miejsce – rzekła z zachwytem Claudia, podziwiając góry.
- Owszem, chociaż nigdy jeszcze nie byłem na kontynencie Sitis, więc nie do końca wiem, czego tam się można spodziewać – odparł Chen, prowadząc kobietę w stronę rządowego pojazdu.
- Ale zakładam, że spotkał pan już jakichś naomitów?
- Wszystko, co o nich wiem jest zawarte w raportach, które pani otrzymała. I proszę mi mówić po imieniu.
Harmonogram był napięty. Praktycznie od razu Ziemianie zostali przetransportowani na spotkanie z królem, co przyprawiało Chena o sporą tremę. Władca jak zwykle paradował w bieli, czyli kolorze zarezerwowanym dla najwyższych głów w państwie. Choć sprawiał sympatyczne wrażenie, Ziemianin trochę się go bał.
- Chciałem ustalić parę istotnych kwestii, nim udacie się na kontynent Sitis – król nie owijał w bawełnę. - Nie mam nic przeciwko waszej współpracy z naoimitami, ale chcę, żeby była jasność. Jeśli udostępnicie naomitom jakąkolwiek broń, nasze stosunki automatycznie zostaną zerwane.
- Zapewniam, że udostępnianie niebezpiecznych technologii obcym cywilizacjom jest sprzeczne z naszymi dyrektywami – oznajmiła Claudia.
- To dobrze. Nie twierdzę, że naomitom nie wolno ufać, ale udostępnienie broni jednej nacji mogłoby poważnie zaburzyć równowagę sił na naszej planecie – wyjaśnił król.
- Zależy nam, żeby na tej współpracy skorzystali wszyscy – dodał Chen, nerwowo poprawiając krawat.
- Jeśli chcielibyście uzyskać jakąś szerszą wiedzę o naomitach, moi doradcy są dla was dostępni.
- Dziękujemy, wasza wysokość. - Kobieta uśmiechnęła się i schyliła głowę na znak pokory.
- Przydzielę wam też kogoś zaufanego na czas wyjazdu – dodał mouk. - Kogoś, kto zapewni wam ochronę, ale też będzie służyć radą w razie jakichś niejasności.
Chen spodziewał się, że moukowie będą próbowali wpłynąć na przebieg negocjacji z naomitami. Niezbyt mu się to podobało, ale wolał nie drażnić nacji, która go teraz utrzymywała. Chyba jednak wolał pracę geologa.


Gdy Derks ponownie odwiedził Broko, ten wyglądał już znacznie lepiej. Sądząc po pustym talerzu na stoliku, był właśnie po obiedzie. To dobrze, że miał apetyt. Młodzieniec wyraźnie rozpromieniał na widok swego dowódcy.
- Widzę, że siły ci wracają – uśmiechnął się Derks i usiadł na krześle.
- Zdecydowanie. Chcę jak najszybciej wrócić do służby.
Zamiast się ucieszyć Derks spoważniał. Miał coraz większe wątpliwości, czy dobrze postąpił, wybierając Broko do drużyny, i teraz nadgorliwość podwładnego trochę go przerażała.
- Merike zadecyduje, kiedy możesz wrócić do służby – odparł stanowczo. - W każdym razie cieszę się, że czujesz się lepiej. Jesteś dobrym agentem, ale... Słuchaj, wiem, że to była dla ciebie ciężka próba. Jesteś jeszcze bardzo młody... - Derks zakłopotał się. - Nie uważam, że nie jesteś gotów, ale warto przemyśleć kilka kwestii. Musisz postawić sobie pewne pytania i zadecydować co dalej. Jeśli uznasz, że pewne wyzwania cię na razie przerastają i wolisz się wstrzymać, ja to zrozumiem.
Na rezultaty zagmatwanej przemowy Derksa nie trzeba było długo czekać. Broko spojrzał na dowódcę wielkimi, zatroskanymi oczami, najpierw z pewnym zmieszaniem, potem z ewidentnym smutkiem. Przez moment Derks miał wrażenie, że młodzieniec się zaraz rozpłacze, i już zaczynał żałować swoich słów.
- Nie chcecie mnie już w zespole, dowódco? - powiedział niepewnie Broko. - Ale ja się już nie boję. Przysięgam, że się nie boję.
- Wcale nie uważam, że się boisz.
- Błagam, nie wyrzucajcie mnie z zespołu. Już nie okażę słabości, przysięgam. Będę trenować jeszcze ciężej, żeby was nie zawieść. Jestem gotów, naprawdę. Dorosłem do tej pracy i już nigdy nie okażę strachu.
Derksa zatkało. Reakcja Broko przeszła jego najśmielsze oczekiwania i teraz już sam nie wiedział co zrobić. Czuł się głupio. Miał wrażenie, że bez względu na to, jaką decyzję podejmie i tak będzie potem żałować.
- Nie wyrzucam cię z zespołu, uspokój się. Nie musisz nic na siłę udowadniać, wiem, że jesteś dobry. Po prostu doszedłem do pewnych błędnych wniosków, to już nieistotne. Odpoczywaj, niebawem wracamy – powiedział, uśmiechnął się niepewnie i miał nadzieję, że zamęt, który zasiał, jakoś sam przeminie.


Według planu rozmowa z naomickim władcą miała się odbyć jeszcze dzisiaj i Ziemianie nie mogli liczyć na zbyt wiele odpoczynku przed swą podróżą do Cesarstwa Sitis. Na szczęście Chen przywykł do intensywnego trybu życia, ale nie był do końca pewien, czy jego udział w tym przedsięwzięciu jest rzeczywiście niezbędny. W końcu nigdy nie uczył się na dyplomatę. Zapewne chodziło o fakt, że znał tę planetę lepiej niż jakikolwiek Ziemianin i mógł wyczuć nastroje naomitów. On i Claudia musieli się wzajemnie uzupełniać, jeśli chcieli doprowadzić negocjacje do satysfakcjonującego końca.
Największe zaskoczenie spotkało Chena już na samym początku, gdy dotarli do powietrznego szybkolotu, który miał ich zabrać na sąsiedni kontynent. Przed pojazdem stał Bumaga. W czarnym kombinezonie termicznym wyglądał dużo poważniej niż w swych pstrokatych fatałaszkach.
- Komandor Bumaga – przedstawił się mouk i uścisnął kobiecie dłoń na ziemską modłę. - Będę wam towarzyszył jako ochroniarz i doradca.
- Bardzo mi miło, Claudia Glover.
Kobieta wyglądała na zadowoloną, w przeciwieństwie do Chena. Nie darzył Bumagi jakąś szczególną antypatią, ale mimo wszystko źle się czuł w jego towarzystwie. Geolog miał wrażenie, że ten z pozoru nieszkodliwy mouk lustruje go na dziesiątą stronę i czeka na jakiekolwiek jego potknięcie. Ostatnia przygoda Bumagi z Derksem tylko dolewała oliwy do ognia. Chen mógł sobie wmawiać, że nie interesują go moukowe zwyczaje, ale dobrze wiedział, że to na nic.
- Zapraszam na pokład. - Bumaga wskazał Ziemianom wejście.
Wnętrze wyglądało na wygodne i nieco bardziej przestronne, niż można by przypuszczać, patrząc z zewnątrz. Pasażerowie usieli w fotelach i niebawem wzbili się w powietrze.
- Ile wiecie o cesarzu? - Claudia od razu przeszła do rzeczy.
- Nigdy się z nim osobiście nie spotkałem, ale wiem o nim sporo. Dlatego król wybrał mnie do tej misji – odparł ze spokojem Bumaga.
- Miły ten cesarz czy raczej wredny? - spytał Chen.
- Powiedziałbym, że nieogarnięty. Za większość decyzji odpowiada jego doradca. Na szczęście cesarz mu ufa i jak na razie nie narobił jakichś większych głupot. Generalnie Kaklog jest dość młody i rządzi dopiero od pięciu lat. Jest kapryśny, ale ambitny i chętnie przywłaszczyłby sobie część naszych terytoriów, gdyby dysponował odpowiednimi środkami. Dlatego nie dziwcie się, że król chce mieć wpływ na przebieg waszych negocjacji.
- Nie damy im niczego, co mogłoby zdestabilizować układ sił na waszej planecie, macie nasze słowo – zapewniła Claudia.
- Gdyby mieli odpowiedni sprzęt, mogliby się też połasić na wasze terytoria, więc zalecam szczególną ostrożność.
- Czym łatwo zdenerwować cesarza? - Chenowi coraz mniej podobała się jego nowa rola.
- Oczywiście pod żadnym względem nie próbujcie pokazać wyższości waszej rasy nad jego, nawet jeśli miałoby to być w dobrej wierze. Nie bądźcie protekcjonalni, nie mówcie rzeczy typu: „Jesteście tacy biedni, oferujemy wam pomoc w zamian za coś tam, coś tam...” Nie wspominajcie o moukach, to zawsze drażliwy temat. Nawet jeśli będzie to oznaczało zatajenie pewnych faktów. Co prawda możecie spotkać sporo mouków w pałacu cesarskim i odnieść błędne wrażenie, że cesarz lubi naszą rasę. Owszem, lubi... otaczać się tymi ładniutkimi. Takie ma upodobania, was to nie interesuje. Jak już mówiłem, cesarz jest kapryśny. Nie twierdzę, że będzie was źle traktować. Ten doradca, Arganok, zna się na dyplomacji i na pewno wykaże się profesjonalizmem. Sądzę, że będzie próbował się wam przypodobać, więc gościny na pewno wam nie poskąpią, ale musicie być czujni i nie dać sobie zamydlić oczu.
- Zapewniam, że potrafię być bardzo stanowcza. Inaczej by mnie tu nie wysłali – uśmiechnęła się kobieta.
- A, i jeszcze jedno – zreflektował się Bumaga. - Nie odsuwajcie się, jak będą was obwąchiwać. To spora zniewaga. Niestety, węch to najsilniejszy zmysł u naomitów i tak witają nowych gości. U niech to normalne, dla nas trochę nieapetyczne, ale tak już mają. Nie cierpię tego, ale trzeba to zdzierżyć.
- O tak, coś o tym wiem – westchnął Chen i poczuł, że z tego wszystkiego zaschło mu w gardle. Chciałby już być w domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz