Rozdział
VIII
Na sali treningowej zgromadziło się wiele osób, chcących pobierać nauki od komandora Aikona. Toma zżerał stres. Wolałby być wszędzie, byle nie tutaj. Gdy mouk wszedł do sali, Ziemianin zacisnął pięści, starając się zachować kamienną twarz. Aikon nawet na niego nie spojrzał, mimo że przeszedł tuż obok. Stanął na podeście i rozpoczął przemowę. Do Toma nie docierało zbyt wiele, gdyż w jego głowie się kotłowało. Wiedział tylko, że mają trenować walkę kijem i coś jeszcze, ale już sam nie wiedział co.
Mimo potoku myśli, Tom starał się wykonywać wszystko jak najlepiej, słuchać poleceń i wykonywać je śpiewająco. Zawsze starał się wkładać całe serce w to, co robił, ale tym razem nie potrafił. Nie mógł się skupić, czuł, że jego ruchy są mechaniczne i wymuszone. A mimo to, choć myślał, że trening będzie trwał całą wieczność, ten, o dziwo, minął, w mgnieniu oka.
- Na dziś to wszystko. Jest jednak jedna osoba, którą poproszę o zostanie. Reszta może odmaszerować – przemówił Aikon, a Tom poczuł, jak serce zaczyna mu podchodzić do gardła. - Ty! - Komandor wskazał na Broko.
Początkowo Tom poczuł ulgę, ale szybko zamieniła się w niepokój. Czegóż ten podejrzany typ mógł chcieć od Broko? Ziemianin odmaszerował jak pozostali, ale zamiast się oddalić, został przy drzwiach.
- Broko, zgadza się? - Aikon podszedł do zmieszanego młodzieńca.
- Tak jest.
Broko próbował wyczytać cokolwiek z twarzy komandora, ale ten doskonale ukrywał emocje. W żaden sposób nie dało się określić jego intencji.
- Słyszałem o tobie i kojarzę twoich rodziców. Podobno zdałeś egzaminy śpiewająco – stwierdził Aikon ze spokojem.
- Starałem się.
- Starałeś się, powiadasz? W takim razie czemu nie postarałeś się dzisiaj?
- Przepraszam, komandorze – odpowiedział nerwowo Broko, unikając kontaktu wzrokowego. - Źle się dziś poczułem. Ale obiecuję, że... - Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż Aikon chwycił kij i zamachnął się na niego.
Broko zrobił kilka uników, ale w końcu dostał w łydki i upadł. Komandor uderzył go jeszcze w kark, sprowadzając do parteru, i wbił mu kij między łopatki. Choć Broko nie chciał okazywać słabości, jęk bólu i tak wyrwał się z jego gardła.
- Wymówki, wymówki... Wroga nie obchodzi, jak się czujesz – warknął Aikon i cisnął kij na bok. - Wstawaj, gówniarzu!
Początkowy stres zmienił się w szok. Broko w życiu by nie pomyślał, że zostanie w ten sposób potraktowany. Podniósł się z bólem i wstydem.
- Obserwowałem cię, widziałem, jak podchodzisz do tych warsztatów. - Aikon splótł dłonie za plecami i zaczął przechadzać się raz w prawo, raz w lewo. - Byłeś w swoim świecie, miałeś gdzieś uwagi, tak jakbyś uznał, że umiesz już wszystko.
- Przysięgam, że nie było to moim zamiarem – wydukał młodzieniec, wlepiając wzrok w podłogę.
- Ale to zrobiłeś. Dałeś wyraz swojej arogancji, moje gratulacje. Jeśli myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy, bo miałeś wysoki wynik na egzaminie, to wiedz, że nie dojrzałeś choćby w ułamku do tej pracy. Egzamin nie oznacza niczego. Znam osoby, które mimo słabych wyników trafiły do Białego Oddziału i takie, co były prymusami, a musiały sobie szybko poszukać nowego zawodu. Tak więc zejdź na ziemię i weź się do roboty, bo jak na razie nie powierzyłbym ci nawet swoich butów do czyszczenia.
- Tak jest! - Broko opanował drżenie, ale w głębi duszy się w nim gotowało.
- To prawda, że wychowywali cię obydwoje rodzice?
- Tak, komandorze.
- Widać. Jesteś niesamowicie rozpuszczony. - Aikon podniósł swój kij. - Na razie kara będzie łagodna. Posprzątasz salę. Ale następnym razem... - Komandor wskazał na Broko końcówką kija. - Nie ręczę za siebie.
Zmierzając do gabinetu Derksa, Tom zastanawiał się, czy dobrze czyni, chcąc o wszystkim opowiedzieć przełożonemu. Teoretycznie Aikon miał prawo wyrazić swoją dezaprobatę. Kto wie, może taki miał sposób na motywowanie młodzieży do dalszej pracy. Z drugiej strony Tom wiedział już, że komandor lubił uprzykrzać innym życie i zaniepokoiło go, jak groził Broko. Może tutaj to było normalne, ale jednak Tom wolał o tym porozmawiać.
- Mogę? - spytał niepewnie, gdy wszedł do środka.
- Usiądź. - Derks odłożył raporty. - Chciałeś się o coś spytać?
- Właściwie to chciałem o czymś donieść. Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale cóż...
Nawet ryzykując, że podpadnie, Tom postanowił o wszystkim opowiedzieć. Derks słuchał z zadziwiającym spokojem i nawet powieka mu nie drgnęła.
- W Akademii również nie zostawiali na nas suchej nitki. Myślę, że Broko jest przyzwyczajony do takiej dyscypliny i jeśli rzeczywiście zawinił, to wyciągnie z tego odpowiednie wnioski. - Mouk splótł dłonie i oparł się o tył fotela.
- Co jeśli on mu następnym razem zrobi jakąś krzywdę? Może właśnie o to mu chodzi?
Beznamiętny wyraz twarzy Derksa ustąpił zdziwieniu.
- Skąd ten pomysł? - spytał.
Tom westchnął, gdyż zdał sobie sprawę, że chyba już nie ma wyjścia. Jeśli nie powie wszystkiego, to Derks nigdy nie weźmie jego słów na poważnie.
- Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, dobrze? - poprosił.
- Zamieniam się w słuch.
- Wiem, że początek może zabrzmieć dziwnie i... trochę ci się nie spodobać, ale zaczęło się tak, że przedwczoraj Merike wyciągnął mnie na miasto, no i coś mu strzeliło do głowy, żeby pójść do burdelu. Nie podobało mi się to, ale dałem za wygraną.
- Z tego, co słyszałem, to bawiłeś się całkiem dobrze – mruknął Derks.
Oczy Toma rozszerzyły się momentalnie.
- Merike to największy plotkarz w bazie – dodał mouk, widząc zmieszanie kolegi.
Przynajmniej Tom mógł przejść od razu do części z Aikonem. Z niepokojem wyczekiwał na jakąś reakcję Derksa, który na razie tylko uderzał palcami w blat stołu.
- I myślisz, że komandor Aikon będzie chciał zrobić Broko to samo, co zrobił tamtemu moukowi? - upewnił się Derks.
- Nie wiem, czy to samo, ale jak ma takie zapędy, to chyba lepiej na niego uważać.
- Pogadam z Bumagą, może on coś doradzi – dodał Derks po namyśle.
Chen i Tom byli dwoma przeciwieństwami, jak kujon i osiłek w serialu dla młodzieży, ale teraz czuli się sobie bliżsi niż kiedykolwiek. W sytuacji, gdy otaczali ich sami obcy, różnice w zainteresowaniach schodziły na dalszy plan.
- Zaproponowałbym piwo, ale niestety już się skończyło – powiedział Chen, wprowadzając kolegę do salonu. - Mam taki pomarańczowy napój, co smakuje jak cydr.
- Nie, dzięki. - Tom potarł skroń. - Wystarczy woda.
- Jesteś pewien? Wyglądasz na trochę zmordowanego.
- Ostatnie dni były ciężkie – westchnął Tom, siadając na kanapie.
Chen wrócił z przekąskami i napojami. Ewidentnie widział, że jego kolegę coś dręczy.
- Derks cię ciśnie, czy co? - spytał, nalewając sobie płynu do szklanki.
- Nie, Derks jest w porządku. Ale ten świat podoba mi się coraz mniej. Jak tu przylecieliśmy, to na początku wszystko wydawało się takie wspaniałe. Statki kosmiczne, wypasiona medycyna, różne rasy żyjące razem w harmonii... A teraz stwierdzam, że na tym całym Mloku wcale nie jest lepiej niż u nas.
- No, utopia nie istnieje. A co się takiego stało?
- A, jestem świadkiem, jak się jedni wyżywają na drugich i nic nie mogę z tym zrobić. Ktoś ma władzę i koniec. Możesz mu naskoczyć.
- Czyli standard. Nie ma sensu się tym zadręczać.
Tom wypił wodę i sięgnął po coś mocniejszego.
- Poza tym... może głupio się przyznać, ale czuję się samotny. Mam znajomych, ale wiesz... Dopadł mnie kryzys, zdarza się.
- Miałem podobnie przez pierwszy rok w Stanach. A to przecież była ta sama planeta. Teraz jesteśmy lata świetlne od domu. Nie dziwię się, że masz doła. - Chen poklepał Toma po plecach.
- A ty nie masz? Czy znalazłeś sobie jakiś magiczny sposób na samotność? - Tom znowu napił się wody.
Chen chwycił dzbanek i poszedł go napełnić, przy okazji zastanawiając się, jak odpowiedzieć. Chyba nie powinien niczego ukrywać, bo niby po co?
- Nie czuję się samotny, bo mam tu kogoś. Zostałem tu dla tej osoby - przyznał z lekkim zakłopotaniem i podrapał się po policzku.
Na moment Tom przestał rzuć ciasteczko, które przed chwilą napoczął, i uniósł jedną z brwi w zdziwieniu. Spojrzał na Chena pytająco, ewidentnie analizując zasłyszane informacje. Geolog wiedział, że jego ziemski towarzysz jest na tyle rozgarnięty, by domyślić się reszty.
- Zaraz, wiem, że zawsze kumplowałeś się z Derksem, ale... Pierdolisz! Czyli, że wy... ten tego? - Tom wpatrywał się w Chena z niedowierzaniem, ale na szczęście nie z dezaprobatą.
- Ten tego pełną parą, ale wolałbym, żebyś nie mówił Derksowi o tej rozmowie, bo on się jakoś dziwnie czuje z tym wszystkim. Ciągle powtarza, że nie jesteśmy parą, a potem przychodzi do mnie i chce seksu. Nie ogarniam go trochę, ale miłość nie wybiera. - Chen odstawił szklankę. Stwierdził, że na ten wieczór wystarczająco rozwiązał mu się język.
- No to żeś mnie zaskoczył.
- Serio nie podsłuchałeś niczego?
- Nie tym razem. - Tom również odłożył szklankę. - Łał, nieźle. Międzyplanetarna miłość. To musi być dziwne uczucie.
- Jest, ale nie zamieniłbym go na żadne inne. Coś, co kiedyś wydawało mi się kompletnie niemożliwe, teraz stało się tak totalnie naturalne... I to tak samo z siebie. Po prostu.
- Spoko, fajnie, że jesteś z kimś szczęśliwy. Mam nadzieję, że się wam ułoży – uśmiechnął się Tom.
Zapadła noc i Teneri doszła do wniosku, że pora się zbierać. Spakowała swoje rzeczy i zauważyła, że jedyną osobą na siłowni, która jeszcze nie zamierzała iść do domu, jest Broko. Tkwił tu już naprawdę długo i z uporem maniaka podciągał się na drążku. Takiej zawziętości w wyrazie jego twarzy Teneri jeszcze nie widziała. Słyszała o jego ostatnich perypetiach i trochę go rozumiała, więc na pewno nie mogła bezczynnie patrzyć, jak jej towarzysz się zadręcza.
- Chodź tu! - rozkazała stanowczo lecz nie opryskliwie.
Broko puścił się drążka i popatrzył na nią zmieszany. Teneri ponagliła go gestem, wskazując ławkę obok. Usiedli na niej.
- Zamierzasz się umartwiać, bo jeden ważniak powiedział ci parę gorzkich słów? - podjęła kobieta.
- Mógł mieć rację – mruknął Broko.
- Mógł też nie mieć racji. - Teneri oparła dłoń o ramię młodzieńca i spojrzała mu prosto w oczy. - A może ci zazdrości, nie pomyślałeś o tym?
- Niby czego.
- Rodziny, przyjaciół, talentu? Tego, że miałeś w życiu łatwiej niż on? Ludzie potrafią pałać niesamowitym jadem z zazdrości. Wiem coś o tym, uwierz mi.
- Myślisz, że jestem rozpuszczony, bo rodzice wychowywali mnie w dwójkę?
- Mnie mówili, że jestem rozpuszczona, bo wychowałam się w arystokratycznej rodzinie. Zawsze miałam wszystko, nie musiałam się o nic martwić. Nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy, że mam jakiś talent, bo zawsze wszystko robili za mnie inni. Ale pojawił się jeden chłopak. Został adoptowany przez znajomych moich rodziców. Żył w dostatku, ale pamiętał ciężkie życie w sierocińcu. I wiesz co, on był pierwszym, który dostrzegł we mnie kogoś więcej niż tylko rozpieszczoną córkę arystokratki. Pokazał mi świat poza salonami, pokazał, że jeśli chcę naprawdę udowodnić swoją wartość, muszę wyrwać się z tego świata i wziąć życie we własne ręce. Gdyby nie on, nigdy bym tu nie trafiła. Wciąż istnieją ludzie, którzy myślą, że dostałam się tu przez koneksje, ale ja wiem, że są w mniejszości i nie myślę o tym. Ty już wiele udowodniłeś, Broko. Skończyłeś Akademię z wyróżnieniem i zostałeś doceniony przez Derksa. Przez nas wszystkich. Dlatego przestań się nad sobą użalać i pomyśl, ile osób w ciebie wierzy. - Teneri przytuliła Broko i poczuła swym szóstym zmysłem wibracje jego emocji. Chyba przyniosła mu ulgę.
- Dobrze rozumiem? Chcesz, żebym dał Aikonowi wygawor? - rzekł z pewnym przekąsem Bumaga, przechadzając się po gzymsie wieżowca.
- Chcę, żebyś go przekonał, że to, co robi, nie powinno mieć miejsca. - Derks stał nieco dalej krawędzi i obserwował przyjaciela z powagą.
- Wiesz, on ma jak najbardziej prawo wymierzać kary niższym stopniem.
- Nie mam nic przeciwko zasadnym karom, ale jeśli to, co mówi Tom, jest prawdą, a pewnie jest, to mam prawo się niepokoić. Nie życzę sobie, by ktoś poniżał moich podwładnych, czy znęcał się nad nimi.
Bumaga zrobił zwrot i ruszył w stronę Derksa.
- Nie mam nad nim władzy. Nie mogę mu nic kazać – zauważył starszy mouk.
- Ale jesteś mu równy, a to już dużo. Do tego masz gadanę, mógłbyś przemówić mu do rozsądku. Na pewno coś wymyślisz.
- No dobrze, ale robię to tylko dla ciebie, Derksiu. Mam nadzieję, że dostanę w zamian całusa.
Derks przewrócił oczami.
Jeśli Aikona nie dało się zastać ani w jego rezydencji, ani pod komunikatorem, oznaczało to, że właśnie gdzieś baluje i osoby, które go znały, umiały domyślić się gdzie. W Trzech księżycach Bumagę powitano z otwartymi ramionami, ale on tylko pokazał bransoletę i oznajmił, że przyszedł służbowo. Aikona zastał w sali rzecznej i zauważył, że ten nie specjalnie przejął się jego obecnością. Niepokorny komandor siedział na poduszkach, oparty o kolana tutejszej gwiazdy, Joszoke. Sączył napój przez rurkę, a na jego twarzy malował się wyraz kompletnej beztroski.
- Musimy pogadać na osobności – oznajmił stanowczo Bumaga.
- Mów tutaj. - Aikon nawet na niego nie spojrzał, tylko uśmiechnął się do mouka, który głaskał go po głowie.
Bumaga rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. - W końcu to nie był jego problem, że ktoś usłyszy. - Przegiąłeś z Broko. - Bumaga nawet nie próbował owijać w bawełnę.
- Gówniarz się poskarżył?
- Nie, ale ściany mają uszy. A ty nadużywasz władzy.
Aikon nie wyglądał na specjalnie wytrąconego z równowagi.
- Wszyscy jej nadużywamy. Ty też to robisz – stwierdził ze spokojem i z powrotem wsadził sobie rurkę do ust.
- Ale ja przynajmniej nie robię tego, by wyżywać się na innych. - Bumaga zmarszczył brwi.
- Gówniarza spotkała zasłużona kara. Dałem mu tylko ostrzeżenie.
- Tylko że ten gówniarz to pupilek Derksa, a Derks to pupilek króla, więc lepiej nie drażnić pupilka króla, bo możesz sobie nieźle nagrabić. Widzę też, że twój towarzysz nakłada zdecydowanie za dużo pudru. Czyżbyś miał za ciężko rękę, Aikon? Uważałbym na twoim miejscu. Ziarnko do ziarnka i... uzbiera ci się całkiem paskudna renoma. A król nie lubi jak się elicie psuje wizerunek.
Przemowa Bumagi była krótka, ale treściwa. Celowo obrał taką strategię i pozostawił Aikona z własnymi myślami bez słowa pożegnania.
Wspólne obiady nie były dla Derksa i Ormiksa zbyt częstą praktyką, ale gdy czas na to pozwalał, spotykali się na rodzinnym posiłku. Młodszy z rodzeństwa gotował zdecydowanie lepiej od starszego i jak zwykle jedli u Ormiksa.
- Zostałem pomocnikiem koordynatora bufetu w teatrze – pochwalił się młodzieniec. - Wiem, że to nie tak fascynujące, jak twoje heroiczne czynny, ale chciałem, żebyś wiedział.
Derks wyczuł sarkazm w tonie siostra i trochę go to zabolało.
- Wiesz dobrze, że jestem z ciebie dumny i nie uważam, żeby twoja praca była gorsza od mojej – wyjaśnił spokojnie, nakładając sobie mięso.
- Nie zarabiam zbyt wiele.
- Ja w twoim wieku też dużo nie zarabiałem. Jeszcze wiele przed tobą.
Ormiks był niezwykle pogodną osobą. Nie dyskutował. Uśmiechnął się i dolał soku zarówno Derksowi, jak i sobie. Starszy z rodzeństwa nie chciał wykorzystywać tego ciepłego serca, ale uznał, że mógłby połączyć przyjemne z pożytecznym.
- Mam do ciebie sprawę – podjął. - Kojarzysz Broko, prawda?
- No ba.
- Ostatnio przeżywa ciężkie chwile. Tak pomyślałem, że przydałby mu się kontakt z kimś, kto...
- Gdzie i kiedy?! Będę na pewno! - wykrzyknął Ormiks z takim przejęciem, jakby to była kwestia życia lub śmierci.
- Uspokój się. Dam ci do niego namiary. Dotrzymaj mu towarzystwa, pociesz go, tylko nie rób żadnych głupich rzeczy, dobrze?
- Tak jest!
W takich chwilach Bumaga nie okazywał emocji. Wlepiał wzrok w jeden punkt i czekał, aż będzie po wszystkim. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie rektora, jego gniew i rozczarowanie. Bumaga miał wrażenie, że starszy mouk specjalnie przeciąga ten moment, by go bardziej pognębić.
- Wiesz, że to, co zrobiłeś, jest absolutnie niedopuszczalne. Postawiłeś nas wszystkich w bardzo kłopotliwej sytuacji i okryłeś hańbą całą Akademię. - Rektor mówił cicho i powoli, ale przez to jego słowa nabierały tylko jeszcze większej mocy. Bumaga milczał, nawet się nie poruszał. - Cała rada zagłosowała za twoim usunięciem i wcale mnie to nie dziwi. Jednak ostateczna decyzja należy do mnie. I tak patrzę się na ciebie i zastanawiam się, co z tobą zrobić, bo ewidentnie widzę w tobie potencjał, którego brakuje wielu innym. Tylko nie mogę pojąć, czemu z uporem maniaka pakujesz się w problemy. Powiedz mi, tak szczerze, po co się zaciągnąłeś? Co chciałeś osiągnąć?
- Chciałem, żeby mnie szanowali – mruknął Bumaga.
- I to wszystko? Możesz zyskać szacunek w wielu innych zawodach.
- Chciałem, żeby mnie szanowali za to, że chronię tych, którzy tego potrzebują.
Rektor wstał i podszedł do Bumagi tak blisko, że ten prawie się skulił.
- Więc udowodnij, że to nie są tylko puste słowa.
Czekając w Białej Sali, Bumaga w milczeniu spoglądał na komandora Hap-Di-Dapa, który popijał zdrowotne zioła z racji swego wręcz antycznego wieku. Będąc najstarszym z Białego Oddziału, wciąż pełnił funkcję rektora Akademii i trzymał się całkiem nieźle. Bumaga do tej pory darzył go niebywałym szacunkiem i cieszył się, że po tych wszystkich latach Hap-Di-Dap mógł wreszcie być z niego dumny.
Niebawem do sali wszedł Szef, zaraz po nim Aikon, a wkrótce też pozostałych czterech członków Białego Oddziału. Wszyscy zajęli swoje miejsca, ale powstali, gdy do środka wszedł Król Tion wraz z doradcami. Uniósł prawą dłoń, dając do zrozumienia, że jego poddani mogą spocząć, i sam zajął miejsce w swym białym fotelu.
- Komandorze Bumaga, proszę dokładnie przedstawić jakie informacje zdobyli szpiedzy – podjął monarcha.
- Szpiedzy przede wszystkim twierdzą, że w Sitis znacznie zwiększyła się populacja Wywronów. - Bumaga nacisnął panel na stole, wyświetlając holograficzne zdjęcia i inne dokumenty. - Zapewne ma to związek z masową, nielegalną emigracją z Yrynysy. Ponieważ Sitis nie należy do Unii Planetarnej, jego władze nie są w żaden sposób zobowiązani do zwracania uciekinierów. A całkiem możliwe, że cesarstwo na tym korzysta. Niedawno zostałem postrzelony podczas rutynowej misji. Nie widziałem sprawcy, ale z takiej odległości żaden naomita by mnie nie trafił. Kto wie, może to był wywron.
- Czyżby wcielali ich do swojej armii? Mogą szykować się na jakąś ofensywę – zaniepokoił się Hap-Di-Dap.
- Niczego nie możemy wykluczyć, choć lepiej nie siać paniki – odparł król i spojrzał na Bumagę. - Proszę kontynuować.
- Chodzą pogłoski, że w Sitis istnieje podziemne miasto, w którym część wywronów mogłaby się schronić. A jeśli wziąć pod uwagę fakt, że napływają do tego kraju od lat, kto wie, jak przez ten czas zwiększyła się ich populacja. Nie chcę sugerować czarnych scenariuszy, ale lepiej to zbadać.
- W zeszłym roku na Karinee 11 został zesłany prowodyr tego całego procederu przemycania wywronów. Gdyby udało się do niego dostać, mógłby wyjawić jakieś informacje – zauważył Szef.
- O ile jeszcze żyje – mruknął Aikon.
- Musimy spróbować. Komandorze Falfobub, proszę się tym zająć. - Król zwrócił się do Szefa, który na dźwięk swego prawdziwego imienia nieco spochmurniał. Przynajmniej Bumagi nigdy nie przestawało to bawić.
Park Tysiąca Kwiatów znajdował się na wysokiej platformie nad samym sercem miasta i przyciągał rzeszę mieszkańców, chcących wypocząć na świeżym powietrzu. Jak sama nazwa wskazywała, barw tu nie brakowało, a sztuczne wzgórza, naturalne drzewa i głazy tworzyły zakamarki, w których każdy mógł znaleźć odrobinę prywatności.
Ormiks rozłożył matę na trawie i wyjął mnóstwo pysznych potraw, które sam przygotował.
- Mam nadzieję, że będzie smakować.
- Na pewno będzie. Uwielbiam jeść – uradował się Broko i od razu zaczął sobie nakładać wszystkiego po trochu. - Dzięki, że mnie zaprosiłeś.
- Jak usłyszałem o twoich perypetiach, od razu zachciało mi się cię przygarnąć. Znaczy się... to nie protekcjonalizm, czy coś... I nie litość. I tak bym się z tobą spotkał.
- To miłe z twojej strony, ale nie trzeba mnie pocieszać. Już mi przeszło.
- Nikt ci się nie naprzykrza?
- Na razie nie.
Uczta trwała w najlepsze i sądząc po minie Broko, musiało mu smakować. To już wystarczyło, żeby dodać Ormiksowi skrzydeł. Miał ochotę spytać o tyle rzeczy, że nawet nie wiedział, od czego zacząć.
- Jesteś bardzo silny, prawda? - wypalił, bawiąc się źdźbłem trawy.
- Nie powiedziałbym. Szybki, owszem, ale że silny?
- No ale, gdybyśmy sobie razem szli i ktoś by nas zaatakował, to co byś zrobił?
- Pewnie bym go unieruchomił i przytrzymał, aż zjawiłyby się odpowiednie służby.
- Nie dokopałbyś mu sam? Na pewno masz na to jakieś uprawnienia.
- Po co miałbym to robić?
- Słodki jesteś! - Ormiks zachichotał i poklepał lekko zmieszanego Broko po ramieniu. - A umiesz robić pompki na jednej ręce?
- Pewnie.
- To pokaż.
Broko spojrzał na Ormiksa niepewnie, jakby szukając potwierdzenia, czy na pewno ma to zrobić. Zawahał się nieco, ale w końcu przyjął pozycję do treningu. Już przy pierwszych kilku pompkach Ormiks rozszerzył oczy z wrażenia, ale z każdą mijającą chwilą jego zachwyt robił się coraz większy.
- Jeszcze bym trochę pociągnął, ale nie chcę, żeby mnie bolały ramiona – rzekł nieco zdyszany Broko, gdy przerwał.
- Łał, ja bym nie zrobił tylu nawet na obu rękach.
- To wcale nie wymaga takich żmudnych ćwiczeń.
- Ale mimo wszystko to nie dla mnie. Nie lubię takiego wysiłku.
- Ty i twój sióstr jesteście podobni z wyglądu, ale jednak poza tym wiele was różni – zauważył Broko, z powrotem siadając na macie.
- O tak. Ale to dobrze czy źle?
- To się okaże. - Broko uśmiechnął się przekornie i zaczął dalej się częstować.
- Ej, przepraszam, że pytam, ale to mnie strasznie nurtuje. Co dokładnie powiedziała ci ta osoba, co cię tak totalnie z równowagi wytrąciła?
Broko wlepił wzrok w swoją miskę i westchnął.
- Najbardziej to mnie ubodło stwierdzenie, że jestem rozpieszczony.
- Rozpieszczony?
- No bo wychowywali mnie obydwoje rodzice.
Zawstydzenie Broko od razu rzuciło się Ormiksowi w oczy, więc chwycił młodszego mouka za rękę, żeby dodać mu otuchy.
- Ja ci zazdroszczę – rzekł ciepło Ormiks, a Broko popatrzył na niego zdziwiony. - Nawet nie wiem, kim jest mój ojciec, a matka zostawiła mnie lata temu dla swoich badań naukowych. W zasadzie mam tylko Derksa.
- Myślisz, że nie jestem rozpieszczony?
- Pewnie, że nie. Co jest złego w większej rodzinie? Ta osoba, co ci nawrzucała, pewnie sama ci zazdrości.
Rozmowę przerwała wibracja komunikatora Broko. Założył go na ucho i słuchał w skupieniu.
- Tak jest - odpowiedział, nim schował urządzenie. - Jutro rano odprawa. Szykuje się jakaś ważna misja – wyjaśnił.
Na sali treningowej zgromadziło się wiele osób, chcących pobierać nauki od komandora Aikona. Toma zżerał stres. Wolałby być wszędzie, byle nie tutaj. Gdy mouk wszedł do sali, Ziemianin zacisnął pięści, starając się zachować kamienną twarz. Aikon nawet na niego nie spojrzał, mimo że przeszedł tuż obok. Stanął na podeście i rozpoczął przemowę. Do Toma nie docierało zbyt wiele, gdyż w jego głowie się kotłowało. Wiedział tylko, że mają trenować walkę kijem i coś jeszcze, ale już sam nie wiedział co.
Mimo potoku myśli, Tom starał się wykonywać wszystko jak najlepiej, słuchać poleceń i wykonywać je śpiewająco. Zawsze starał się wkładać całe serce w to, co robił, ale tym razem nie potrafił. Nie mógł się skupić, czuł, że jego ruchy są mechaniczne i wymuszone. A mimo to, choć myślał, że trening będzie trwał całą wieczność, ten, o dziwo, minął, w mgnieniu oka.
- Na dziś to wszystko. Jest jednak jedna osoba, którą poproszę o zostanie. Reszta może odmaszerować – przemówił Aikon, a Tom poczuł, jak serce zaczyna mu podchodzić do gardła. - Ty! - Komandor wskazał na Broko.
Początkowo Tom poczuł ulgę, ale szybko zamieniła się w niepokój. Czegóż ten podejrzany typ mógł chcieć od Broko? Ziemianin odmaszerował jak pozostali, ale zamiast się oddalić, został przy drzwiach.
- Broko, zgadza się? - Aikon podszedł do zmieszanego młodzieńca.
- Tak jest.
Broko próbował wyczytać cokolwiek z twarzy komandora, ale ten doskonale ukrywał emocje. W żaden sposób nie dało się określić jego intencji.
- Słyszałem o tobie i kojarzę twoich rodziców. Podobno zdałeś egzaminy śpiewająco – stwierdził Aikon ze spokojem.
- Starałem się.
- Starałeś się, powiadasz? W takim razie czemu nie postarałeś się dzisiaj?
- Przepraszam, komandorze – odpowiedział nerwowo Broko, unikając kontaktu wzrokowego. - Źle się dziś poczułem. Ale obiecuję, że... - Nie zdążył odpowiedzieć, gdyż Aikon chwycił kij i zamachnął się na niego.
Broko zrobił kilka uników, ale w końcu dostał w łydki i upadł. Komandor uderzył go jeszcze w kark, sprowadzając do parteru, i wbił mu kij między łopatki. Choć Broko nie chciał okazywać słabości, jęk bólu i tak wyrwał się z jego gardła.
- Wymówki, wymówki... Wroga nie obchodzi, jak się czujesz – warknął Aikon i cisnął kij na bok. - Wstawaj, gówniarzu!
Początkowy stres zmienił się w szok. Broko w życiu by nie pomyślał, że zostanie w ten sposób potraktowany. Podniósł się z bólem i wstydem.
- Obserwowałem cię, widziałem, jak podchodzisz do tych warsztatów. - Aikon splótł dłonie za plecami i zaczął przechadzać się raz w prawo, raz w lewo. - Byłeś w swoim świecie, miałeś gdzieś uwagi, tak jakbyś uznał, że umiesz już wszystko.
- Przysięgam, że nie było to moim zamiarem – wydukał młodzieniec, wlepiając wzrok w podłogę.
- Ale to zrobiłeś. Dałeś wyraz swojej arogancji, moje gratulacje. Jeśli myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy, bo miałeś wysoki wynik na egzaminie, to wiedz, że nie dojrzałeś choćby w ułamku do tej pracy. Egzamin nie oznacza niczego. Znam osoby, które mimo słabych wyników trafiły do Białego Oddziału i takie, co były prymusami, a musiały sobie szybko poszukać nowego zawodu. Tak więc zejdź na ziemię i weź się do roboty, bo jak na razie nie powierzyłbym ci nawet swoich butów do czyszczenia.
- Tak jest! - Broko opanował drżenie, ale w głębi duszy się w nim gotowało.
- To prawda, że wychowywali cię obydwoje rodzice?
- Tak, komandorze.
- Widać. Jesteś niesamowicie rozpuszczony. - Aikon podniósł swój kij. - Na razie kara będzie łagodna. Posprzątasz salę. Ale następnym razem... - Komandor wskazał na Broko końcówką kija. - Nie ręczę za siebie.
Zmierzając do gabinetu Derksa, Tom zastanawiał się, czy dobrze czyni, chcąc o wszystkim opowiedzieć przełożonemu. Teoretycznie Aikon miał prawo wyrazić swoją dezaprobatę. Kto wie, może taki miał sposób na motywowanie młodzieży do dalszej pracy. Z drugiej strony Tom wiedział już, że komandor lubił uprzykrzać innym życie i zaniepokoiło go, jak groził Broko. Może tutaj to było normalne, ale jednak Tom wolał o tym porozmawiać.
- Mogę? - spytał niepewnie, gdy wszedł do środka.
- Usiądź. - Derks odłożył raporty. - Chciałeś się o coś spytać?
- Właściwie to chciałem o czymś donieść. Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale cóż...
Nawet ryzykując, że podpadnie, Tom postanowił o wszystkim opowiedzieć. Derks słuchał z zadziwiającym spokojem i nawet powieka mu nie drgnęła.
- W Akademii również nie zostawiali na nas suchej nitki. Myślę, że Broko jest przyzwyczajony do takiej dyscypliny i jeśli rzeczywiście zawinił, to wyciągnie z tego odpowiednie wnioski. - Mouk splótł dłonie i oparł się o tył fotela.
- Co jeśli on mu następnym razem zrobi jakąś krzywdę? Może właśnie o to mu chodzi?
Beznamiętny wyraz twarzy Derksa ustąpił zdziwieniu.
- Skąd ten pomysł? - spytał.
Tom westchnął, gdyż zdał sobie sprawę, że chyba już nie ma wyjścia. Jeśli nie powie wszystkiego, to Derks nigdy nie weźmie jego słów na poważnie.
- Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, dobrze? - poprosił.
- Zamieniam się w słuch.
- Wiem, że początek może zabrzmieć dziwnie i... trochę ci się nie spodobać, ale zaczęło się tak, że przedwczoraj Merike wyciągnął mnie na miasto, no i coś mu strzeliło do głowy, żeby pójść do burdelu. Nie podobało mi się to, ale dałem za wygraną.
- Z tego, co słyszałem, to bawiłeś się całkiem dobrze – mruknął Derks.
Oczy Toma rozszerzyły się momentalnie.
- Merike to największy plotkarz w bazie – dodał mouk, widząc zmieszanie kolegi.
Przynajmniej Tom mógł przejść od razu do części z Aikonem. Z niepokojem wyczekiwał na jakąś reakcję Derksa, który na razie tylko uderzał palcami w blat stołu.
- I myślisz, że komandor Aikon będzie chciał zrobić Broko to samo, co zrobił tamtemu moukowi? - upewnił się Derks.
- Nie wiem, czy to samo, ale jak ma takie zapędy, to chyba lepiej na niego uważać.
- Pogadam z Bumagą, może on coś doradzi – dodał Derks po namyśle.
Chen i Tom byli dwoma przeciwieństwami, jak kujon i osiłek w serialu dla młodzieży, ale teraz czuli się sobie bliżsi niż kiedykolwiek. W sytuacji, gdy otaczali ich sami obcy, różnice w zainteresowaniach schodziły na dalszy plan.
- Zaproponowałbym piwo, ale niestety już się skończyło – powiedział Chen, wprowadzając kolegę do salonu. - Mam taki pomarańczowy napój, co smakuje jak cydr.
- Nie, dzięki. - Tom potarł skroń. - Wystarczy woda.
- Jesteś pewien? Wyglądasz na trochę zmordowanego.
- Ostatnie dni były ciężkie – westchnął Tom, siadając na kanapie.
Chen wrócił z przekąskami i napojami. Ewidentnie widział, że jego kolegę coś dręczy.
- Derks cię ciśnie, czy co? - spytał, nalewając sobie płynu do szklanki.
- Nie, Derks jest w porządku. Ale ten świat podoba mi się coraz mniej. Jak tu przylecieliśmy, to na początku wszystko wydawało się takie wspaniałe. Statki kosmiczne, wypasiona medycyna, różne rasy żyjące razem w harmonii... A teraz stwierdzam, że na tym całym Mloku wcale nie jest lepiej niż u nas.
- No, utopia nie istnieje. A co się takiego stało?
- A, jestem świadkiem, jak się jedni wyżywają na drugich i nic nie mogę z tym zrobić. Ktoś ma władzę i koniec. Możesz mu naskoczyć.
- Czyli standard. Nie ma sensu się tym zadręczać.
Tom wypił wodę i sięgnął po coś mocniejszego.
- Poza tym... może głupio się przyznać, ale czuję się samotny. Mam znajomych, ale wiesz... Dopadł mnie kryzys, zdarza się.
- Miałem podobnie przez pierwszy rok w Stanach. A to przecież była ta sama planeta. Teraz jesteśmy lata świetlne od domu. Nie dziwię się, że masz doła. - Chen poklepał Toma po plecach.
- A ty nie masz? Czy znalazłeś sobie jakiś magiczny sposób na samotność? - Tom znowu napił się wody.
Chen chwycił dzbanek i poszedł go napełnić, przy okazji zastanawiając się, jak odpowiedzieć. Chyba nie powinien niczego ukrywać, bo niby po co?
- Nie czuję się samotny, bo mam tu kogoś. Zostałem tu dla tej osoby - przyznał z lekkim zakłopotaniem i podrapał się po policzku.
Na moment Tom przestał rzuć ciasteczko, które przed chwilą napoczął, i uniósł jedną z brwi w zdziwieniu. Spojrzał na Chena pytająco, ewidentnie analizując zasłyszane informacje. Geolog wiedział, że jego ziemski towarzysz jest na tyle rozgarnięty, by domyślić się reszty.
- Zaraz, wiem, że zawsze kumplowałeś się z Derksem, ale... Pierdolisz! Czyli, że wy... ten tego? - Tom wpatrywał się w Chena z niedowierzaniem, ale na szczęście nie z dezaprobatą.
- Ten tego pełną parą, ale wolałbym, żebyś nie mówił Derksowi o tej rozmowie, bo on się jakoś dziwnie czuje z tym wszystkim. Ciągle powtarza, że nie jesteśmy parą, a potem przychodzi do mnie i chce seksu. Nie ogarniam go trochę, ale miłość nie wybiera. - Chen odstawił szklankę. Stwierdził, że na ten wieczór wystarczająco rozwiązał mu się język.
- No to żeś mnie zaskoczył.
- Serio nie podsłuchałeś niczego?
- Nie tym razem. - Tom również odłożył szklankę. - Łał, nieźle. Międzyplanetarna miłość. To musi być dziwne uczucie.
- Jest, ale nie zamieniłbym go na żadne inne. Coś, co kiedyś wydawało mi się kompletnie niemożliwe, teraz stało się tak totalnie naturalne... I to tak samo z siebie. Po prostu.
- Spoko, fajnie, że jesteś z kimś szczęśliwy. Mam nadzieję, że się wam ułoży – uśmiechnął się Tom.
Zapadła noc i Teneri doszła do wniosku, że pora się zbierać. Spakowała swoje rzeczy i zauważyła, że jedyną osobą na siłowni, która jeszcze nie zamierzała iść do domu, jest Broko. Tkwił tu już naprawdę długo i z uporem maniaka podciągał się na drążku. Takiej zawziętości w wyrazie jego twarzy Teneri jeszcze nie widziała. Słyszała o jego ostatnich perypetiach i trochę go rozumiała, więc na pewno nie mogła bezczynnie patrzyć, jak jej towarzysz się zadręcza.
- Chodź tu! - rozkazała stanowczo lecz nie opryskliwie.
Broko puścił się drążka i popatrzył na nią zmieszany. Teneri ponagliła go gestem, wskazując ławkę obok. Usiedli na niej.
- Zamierzasz się umartwiać, bo jeden ważniak powiedział ci parę gorzkich słów? - podjęła kobieta.
- Mógł mieć rację – mruknął Broko.
- Mógł też nie mieć racji. - Teneri oparła dłoń o ramię młodzieńca i spojrzała mu prosto w oczy. - A może ci zazdrości, nie pomyślałeś o tym?
- Niby czego.
- Rodziny, przyjaciół, talentu? Tego, że miałeś w życiu łatwiej niż on? Ludzie potrafią pałać niesamowitym jadem z zazdrości. Wiem coś o tym, uwierz mi.
- Myślisz, że jestem rozpuszczony, bo rodzice wychowywali mnie w dwójkę?
- Mnie mówili, że jestem rozpuszczona, bo wychowałam się w arystokratycznej rodzinie. Zawsze miałam wszystko, nie musiałam się o nic martwić. Nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy, że mam jakiś talent, bo zawsze wszystko robili za mnie inni. Ale pojawił się jeden chłopak. Został adoptowany przez znajomych moich rodziców. Żył w dostatku, ale pamiętał ciężkie życie w sierocińcu. I wiesz co, on był pierwszym, który dostrzegł we mnie kogoś więcej niż tylko rozpieszczoną córkę arystokratki. Pokazał mi świat poza salonami, pokazał, że jeśli chcę naprawdę udowodnić swoją wartość, muszę wyrwać się z tego świata i wziąć życie we własne ręce. Gdyby nie on, nigdy bym tu nie trafiła. Wciąż istnieją ludzie, którzy myślą, że dostałam się tu przez koneksje, ale ja wiem, że są w mniejszości i nie myślę o tym. Ty już wiele udowodniłeś, Broko. Skończyłeś Akademię z wyróżnieniem i zostałeś doceniony przez Derksa. Przez nas wszystkich. Dlatego przestań się nad sobą użalać i pomyśl, ile osób w ciebie wierzy. - Teneri przytuliła Broko i poczuła swym szóstym zmysłem wibracje jego emocji. Chyba przyniosła mu ulgę.
- Dobrze rozumiem? Chcesz, żebym dał Aikonowi wygawor? - rzekł z pewnym przekąsem Bumaga, przechadzając się po gzymsie wieżowca.
- Chcę, żebyś go przekonał, że to, co robi, nie powinno mieć miejsca. - Derks stał nieco dalej krawędzi i obserwował przyjaciela z powagą.
- Wiesz, on ma jak najbardziej prawo wymierzać kary niższym stopniem.
- Nie mam nic przeciwko zasadnym karom, ale jeśli to, co mówi Tom, jest prawdą, a pewnie jest, to mam prawo się niepokoić. Nie życzę sobie, by ktoś poniżał moich podwładnych, czy znęcał się nad nimi.
Bumaga zrobił zwrot i ruszył w stronę Derksa.
- Nie mam nad nim władzy. Nie mogę mu nic kazać – zauważył starszy mouk.
- Ale jesteś mu równy, a to już dużo. Do tego masz gadanę, mógłbyś przemówić mu do rozsądku. Na pewno coś wymyślisz.
- No dobrze, ale robię to tylko dla ciebie, Derksiu. Mam nadzieję, że dostanę w zamian całusa.
Derks przewrócił oczami.
Jeśli Aikona nie dało się zastać ani w jego rezydencji, ani pod komunikatorem, oznaczało to, że właśnie gdzieś baluje i osoby, które go znały, umiały domyślić się gdzie. W Trzech księżycach Bumagę powitano z otwartymi ramionami, ale on tylko pokazał bransoletę i oznajmił, że przyszedł służbowo. Aikona zastał w sali rzecznej i zauważył, że ten nie specjalnie przejął się jego obecnością. Niepokorny komandor siedział na poduszkach, oparty o kolana tutejszej gwiazdy, Joszoke. Sączył napój przez rurkę, a na jego twarzy malował się wyraz kompletnej beztroski.
- Musimy pogadać na osobności – oznajmił stanowczo Bumaga.
- Mów tutaj. - Aikon nawet na niego nie spojrzał, tylko uśmiechnął się do mouka, który głaskał go po głowie.
Bumaga rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. - W końcu to nie był jego problem, że ktoś usłyszy. - Przegiąłeś z Broko. - Bumaga nawet nie próbował owijać w bawełnę.
- Gówniarz się poskarżył?
- Nie, ale ściany mają uszy. A ty nadużywasz władzy.
Aikon nie wyglądał na specjalnie wytrąconego z równowagi.
- Wszyscy jej nadużywamy. Ty też to robisz – stwierdził ze spokojem i z powrotem wsadził sobie rurkę do ust.
- Ale ja przynajmniej nie robię tego, by wyżywać się na innych. - Bumaga zmarszczył brwi.
- Gówniarza spotkała zasłużona kara. Dałem mu tylko ostrzeżenie.
- Tylko że ten gówniarz to pupilek Derksa, a Derks to pupilek króla, więc lepiej nie drażnić pupilka króla, bo możesz sobie nieźle nagrabić. Widzę też, że twój towarzysz nakłada zdecydowanie za dużo pudru. Czyżbyś miał za ciężko rękę, Aikon? Uważałbym na twoim miejscu. Ziarnko do ziarnka i... uzbiera ci się całkiem paskudna renoma. A król nie lubi jak się elicie psuje wizerunek.
Przemowa Bumagi była krótka, ale treściwa. Celowo obrał taką strategię i pozostawił Aikona z własnymi myślami bez słowa pożegnania.
Wspólne obiady nie były dla Derksa i Ormiksa zbyt częstą praktyką, ale gdy czas na to pozwalał, spotykali się na rodzinnym posiłku. Młodszy z rodzeństwa gotował zdecydowanie lepiej od starszego i jak zwykle jedli u Ormiksa.
- Zostałem pomocnikiem koordynatora bufetu w teatrze – pochwalił się młodzieniec. - Wiem, że to nie tak fascynujące, jak twoje heroiczne czynny, ale chciałem, żebyś wiedział.
Derks wyczuł sarkazm w tonie siostra i trochę go to zabolało.
- Wiesz dobrze, że jestem z ciebie dumny i nie uważam, żeby twoja praca była gorsza od mojej – wyjaśnił spokojnie, nakładając sobie mięso.
- Nie zarabiam zbyt wiele.
- Ja w twoim wieku też dużo nie zarabiałem. Jeszcze wiele przed tobą.
Ormiks był niezwykle pogodną osobą. Nie dyskutował. Uśmiechnął się i dolał soku zarówno Derksowi, jak i sobie. Starszy z rodzeństwa nie chciał wykorzystywać tego ciepłego serca, ale uznał, że mógłby połączyć przyjemne z pożytecznym.
- Mam do ciebie sprawę – podjął. - Kojarzysz Broko, prawda?
- No ba.
- Ostatnio przeżywa ciężkie chwile. Tak pomyślałem, że przydałby mu się kontakt z kimś, kto...
- Gdzie i kiedy?! Będę na pewno! - wykrzyknął Ormiks z takim przejęciem, jakby to była kwestia życia lub śmierci.
- Uspokój się. Dam ci do niego namiary. Dotrzymaj mu towarzystwa, pociesz go, tylko nie rób żadnych głupich rzeczy, dobrze?
- Tak jest!
W takich chwilach Bumaga nie okazywał emocji. Wlepiał wzrok w jeden punkt i czekał, aż będzie po wszystkim. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie rektora, jego gniew i rozczarowanie. Bumaga miał wrażenie, że starszy mouk specjalnie przeciąga ten moment, by go bardziej pognębić.
- Wiesz, że to, co zrobiłeś, jest absolutnie niedopuszczalne. Postawiłeś nas wszystkich w bardzo kłopotliwej sytuacji i okryłeś hańbą całą Akademię. - Rektor mówił cicho i powoli, ale przez to jego słowa nabierały tylko jeszcze większej mocy. Bumaga milczał, nawet się nie poruszał. - Cała rada zagłosowała za twoim usunięciem i wcale mnie to nie dziwi. Jednak ostateczna decyzja należy do mnie. I tak patrzę się na ciebie i zastanawiam się, co z tobą zrobić, bo ewidentnie widzę w tobie potencjał, którego brakuje wielu innym. Tylko nie mogę pojąć, czemu z uporem maniaka pakujesz się w problemy. Powiedz mi, tak szczerze, po co się zaciągnąłeś? Co chciałeś osiągnąć?
- Chciałem, żeby mnie szanowali – mruknął Bumaga.
- I to wszystko? Możesz zyskać szacunek w wielu innych zawodach.
- Chciałem, żeby mnie szanowali za to, że chronię tych, którzy tego potrzebują.
Rektor wstał i podszedł do Bumagi tak blisko, że ten prawie się skulił.
- Więc udowodnij, że to nie są tylko puste słowa.
Czekając w Białej Sali, Bumaga w milczeniu spoglądał na komandora Hap-Di-Dapa, który popijał zdrowotne zioła z racji swego wręcz antycznego wieku. Będąc najstarszym z Białego Oddziału, wciąż pełnił funkcję rektora Akademii i trzymał się całkiem nieźle. Bumaga do tej pory darzył go niebywałym szacunkiem i cieszył się, że po tych wszystkich latach Hap-Di-Dap mógł wreszcie być z niego dumny.
Niebawem do sali wszedł Szef, zaraz po nim Aikon, a wkrótce też pozostałych czterech członków Białego Oddziału. Wszyscy zajęli swoje miejsca, ale powstali, gdy do środka wszedł Król Tion wraz z doradcami. Uniósł prawą dłoń, dając do zrozumienia, że jego poddani mogą spocząć, i sam zajął miejsce w swym białym fotelu.
- Komandorze Bumaga, proszę dokładnie przedstawić jakie informacje zdobyli szpiedzy – podjął monarcha.
- Szpiedzy przede wszystkim twierdzą, że w Sitis znacznie zwiększyła się populacja Wywronów. - Bumaga nacisnął panel na stole, wyświetlając holograficzne zdjęcia i inne dokumenty. - Zapewne ma to związek z masową, nielegalną emigracją z Yrynysy. Ponieważ Sitis nie należy do Unii Planetarnej, jego władze nie są w żaden sposób zobowiązani do zwracania uciekinierów. A całkiem możliwe, że cesarstwo na tym korzysta. Niedawno zostałem postrzelony podczas rutynowej misji. Nie widziałem sprawcy, ale z takiej odległości żaden naomita by mnie nie trafił. Kto wie, może to był wywron.
- Czyżby wcielali ich do swojej armii? Mogą szykować się na jakąś ofensywę – zaniepokoił się Hap-Di-Dap.
- Niczego nie możemy wykluczyć, choć lepiej nie siać paniki – odparł król i spojrzał na Bumagę. - Proszę kontynuować.
- Chodzą pogłoski, że w Sitis istnieje podziemne miasto, w którym część wywronów mogłaby się schronić. A jeśli wziąć pod uwagę fakt, że napływają do tego kraju od lat, kto wie, jak przez ten czas zwiększyła się ich populacja. Nie chcę sugerować czarnych scenariuszy, ale lepiej to zbadać.
- W zeszłym roku na Karinee 11 został zesłany prowodyr tego całego procederu przemycania wywronów. Gdyby udało się do niego dostać, mógłby wyjawić jakieś informacje – zauważył Szef.
- O ile jeszcze żyje – mruknął Aikon.
- Musimy spróbować. Komandorze Falfobub, proszę się tym zająć. - Król zwrócił się do Szefa, który na dźwięk swego prawdziwego imienia nieco spochmurniał. Przynajmniej Bumagi nigdy nie przestawało to bawić.
Park Tysiąca Kwiatów znajdował się na wysokiej platformie nad samym sercem miasta i przyciągał rzeszę mieszkańców, chcących wypocząć na świeżym powietrzu. Jak sama nazwa wskazywała, barw tu nie brakowało, a sztuczne wzgórza, naturalne drzewa i głazy tworzyły zakamarki, w których każdy mógł znaleźć odrobinę prywatności.
Ormiks rozłożył matę na trawie i wyjął mnóstwo pysznych potraw, które sam przygotował.
- Mam nadzieję, że będzie smakować.
- Na pewno będzie. Uwielbiam jeść – uradował się Broko i od razu zaczął sobie nakładać wszystkiego po trochu. - Dzięki, że mnie zaprosiłeś.
- Jak usłyszałem o twoich perypetiach, od razu zachciało mi się cię przygarnąć. Znaczy się... to nie protekcjonalizm, czy coś... I nie litość. I tak bym się z tobą spotkał.
- To miłe z twojej strony, ale nie trzeba mnie pocieszać. Już mi przeszło.
- Nikt ci się nie naprzykrza?
- Na razie nie.
Uczta trwała w najlepsze i sądząc po minie Broko, musiało mu smakować. To już wystarczyło, żeby dodać Ormiksowi skrzydeł. Miał ochotę spytać o tyle rzeczy, że nawet nie wiedział, od czego zacząć.
- Jesteś bardzo silny, prawda? - wypalił, bawiąc się źdźbłem trawy.
- Nie powiedziałbym. Szybki, owszem, ale że silny?
- No ale, gdybyśmy sobie razem szli i ktoś by nas zaatakował, to co byś zrobił?
- Pewnie bym go unieruchomił i przytrzymał, aż zjawiłyby się odpowiednie służby.
- Nie dokopałbyś mu sam? Na pewno masz na to jakieś uprawnienia.
- Po co miałbym to robić?
- Słodki jesteś! - Ormiks zachichotał i poklepał lekko zmieszanego Broko po ramieniu. - A umiesz robić pompki na jednej ręce?
- Pewnie.
- To pokaż.
Broko spojrzał na Ormiksa niepewnie, jakby szukając potwierdzenia, czy na pewno ma to zrobić. Zawahał się nieco, ale w końcu przyjął pozycję do treningu. Już przy pierwszych kilku pompkach Ormiks rozszerzył oczy z wrażenia, ale z każdą mijającą chwilą jego zachwyt robił się coraz większy.
- Jeszcze bym trochę pociągnął, ale nie chcę, żeby mnie bolały ramiona – rzekł nieco zdyszany Broko, gdy przerwał.
- Łał, ja bym nie zrobił tylu nawet na obu rękach.
- To wcale nie wymaga takich żmudnych ćwiczeń.
- Ale mimo wszystko to nie dla mnie. Nie lubię takiego wysiłku.
- Ty i twój sióstr jesteście podobni z wyglądu, ale jednak poza tym wiele was różni – zauważył Broko, z powrotem siadając na macie.
- O tak. Ale to dobrze czy źle?
- To się okaże. - Broko uśmiechnął się przekornie i zaczął dalej się częstować.
- Ej, przepraszam, że pytam, ale to mnie strasznie nurtuje. Co dokładnie powiedziała ci ta osoba, co cię tak totalnie z równowagi wytrąciła?
Broko wlepił wzrok w swoją miskę i westchnął.
- Najbardziej to mnie ubodło stwierdzenie, że jestem rozpieszczony.
- Rozpieszczony?
- No bo wychowywali mnie obydwoje rodzice.
Zawstydzenie Broko od razu rzuciło się Ormiksowi w oczy, więc chwycił młodszego mouka za rękę, żeby dodać mu otuchy.
- Ja ci zazdroszczę – rzekł ciepło Ormiks, a Broko popatrzył na niego zdziwiony. - Nawet nie wiem, kim jest mój ojciec, a matka zostawiła mnie lata temu dla swoich badań naukowych. W zasadzie mam tylko Derksa.
- Myślisz, że nie jestem rozpieszczony?
- Pewnie, że nie. Co jest złego w większej rodzinie? Ta osoba, co ci nawrzucała, pewnie sama ci zazdrości.
Rozmowę przerwała wibracja komunikatora Broko. Założył go na ucho i słuchał w skupieniu.
- Tak jest - odpowiedział, nim schował urządzenie. - Jutro rano odprawa. Szykuje się jakaś ważna misja – wyjaśnił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz