Rozdział III - „Lato”
Czas wolny w bazie
z reguły oznaczał nudę. Niby stacja badawcza oferowała różnego
rodzaju rozrywki, ale jednak odcięcie od zewnętrznego świata
robiło swoje. Do tego dochodziła niebezpieczna i często stresująca
praca, więc wszyscy pracownicy znajdowali się pod opieką
psychologa. Niektórzy członkowie załogi popadali w pracoholizm,
ale Joanna do nich nie należała, bo zdawała sobie sprawę, że
brak odpoczynku obniży jakość jej starań, a dla niej
najważniejszy był efekt końcowy. Obecnie siedziała w swojej
kwaterze i rozmawiała z matką przez skype'a. Usiadła na łóżku i
położyła laptopa przed sobą, żeby jej było wygodnie.
-
Dobrze, że Marysia wytłumaczyła mi, jak to działa –
skomentowała rodzicielka. Na dźwięk imienia siostry Joanna się
uśmiechnęła.
- W ten sposób możemy się widzieć –
powiedziała uczona. - Co tam u was?
- Ciepło, nawet tutaj w
górach. Ludzie korzystają z wakacji. Tłumy turystów i dobry
utarg. A u ciebie?
- W porządku, na zewnątrz minus pięćdziesiąt,
egipskie ciemności... Jak na obcej planecie – zaśmiała się
Joanna i zdała sobie sprawę z ironii swej odpowiedzi.
- Mam
nadzieję, że ciepło się ubierasz – zatroskała się matka.
-
Góralce zimno niestraszne.
- No i mam nadzieję, że uważacie z
tymi odwiertami. Słyszałam, że tam pod lodem mogą być bakterie.
Nie zróbcie niczego głupiego.
- Nie martw się. Wszystko, co tu
robimy, jest całkowicie bezpieczne.
Uczona żałowała, że nie
może powiedzieć rodzinie prawdy. Przestrzeganie klauzuli tajności
okazało się trudniejsze, niż myślała.
- Są tam oprócz
ciebie jacyś Polacy? - spytała matka.
- Niestety nie, ale
spotkałam jednego miłego Czecha.
- Świetnie, może sobie w
końcu kogoś znajdziesz.
Po ostatniej wypowiedzi Joanna doszła
do wniosku, że lepiej będzie w ogóle nie mówić niczego
pozytywnego o mężczyznach w bazie, bo jej matka sprowadzi to do
jednego. Tego typu relacje z płcią przeciwną naprawdę badaczki
nie interesowały.
- Mam tu nowych kolegów... i tyle. Kolegów –
podkreśliła Joanna, mając nadzieję, że matka nie będzie już
nic insynuować.
Porozmawiała z nią jeszcze chwilę, po czym
postanowiła zobaczyć, co robią jej współpracownicy. Major miał
teraz wolne, tak jak ona, więc poszła poszukać go na sali
gimnastycznej, bo z reguły tam spędzał wolny czas. Rzeczywiście,
grał w koszykówkę z grupą mężczyzn. Joanna stwierdziła, że
nie będzie mu przeszkadzać, bo wyglądał na bardzo zaabsorbowanego
meczem. Zwłaszcza, że po namyśle doszła do wniosku, iż i tak nie
stanowiłby dla niej najlepszego kompana. Zdecydowanie lepiej
rozmawiało jej się z Chenem. Ten obecnie pracował, ale pomyślała,
że przynajmniej powie mu cześć i spyta czy później nie chciałby
z nią zagrać w szachy. Zastała go w laboratorium, gdzie badał
jakieś skały pod mikroskopem.
- Hej, co robisz? - zagadnęła.
-
Przyglądam się strukturze próbki z Plutona – wyjaśnił.
-
Znalazłeś coś ciekawego?
- O tak, dzięki temu mogę poznać
skład chemiczny materiału skalnego z początków układu
słonecznego – powiedział.
Dla Joanny brzmiało to średnio
interesująco.
- Jakby ci się potem nudziło to możesz wdepnąć
do mnie na szachy – rzuciła.
Zostawiła Chena z jego
ukochanymi skałami i postanowiła jeszcze sprawdzić, co porabia
Hilda. Porucznik powinna była teraz mieć trochę czasu dla siebie,
ale Joanna przypuszczała, że pracuje po godzinach. Po kilkunastu
wspólnych misjach i wielu dniach spędzonych w bazie łatwo było
się zorientować, kto cierpi na pracoholizm. Zdawało się, że
praca to całe życie Hildy. Nie chciała rozmawiać o niczym innym,
a gdy nie pochłaniała się swoim zajęciom aż do wyczerpania,
zdawała się wręcz chorować. Joannę ciekawiła opinia psychologa
na ten temat, ale takie informacje były tajne.
- Nie przesadzasz?
- spytała już na wejściu, gdy zauważyła, że Hilda segreguje
jakieś próbki.
- To mi sprawia radość – odparła lekarka,
jak zwykle w sposób, który bynajmniej nie przekonywał do jej
rzekomych emocji.
- Ona ma rację, to może poczekać. W końcu
jesteś już po godzinach pracy – wtrącił się doktor Suarez,
który współpracował z Hildą. - Mam tu całkiem sporą kolekcję
DVD. Może wieczorem coś obejrzymy? Możesz wybrać dowolny film –
zaproponował z uśmiechem.
Jednak sugestia sympatycznego
Latynosa nie zrobiła na kobiecie wrażenia, choć inne zapewne
ucieszyłyby się, gdyby przystojny brunet chciał spędzić z nimi
wolny czas.
- Przynieś mi dokumentację dotyczącą wszystkich
mikroorganizmów, które do tej pory odkryliśmy na innych planetach
– poleciła oschle porucznik.
Mężczyzna wzruszył ramionami
i westchnął. Choć dał za wygraną, coś innego przeszkodziło
Hildzie. Odezwała się jej krótkofalówka.
- Pani porucznik...
czy pani doktor, niech pani odpocznie, bo jutro czeka was nowa
wyprawa - dał się słyszeć głos profesora Price'a, który
najwyraźniej domyślił się, jak Hilda spędza wolny czas.
Każde nowe wyzwanie rozbudzało emocje drużyny. Tym razem czekała
ich podróż do odległego prawie o tysiąc lat świetlnych układu
podwójnego. Po raz pierwszy mieli okazję zbadać planety krążące
wokół czerwonego olbrzyma i białego karła. Każdy członek załogi
miał nieco inne oczekiwania co do wyprawy, ale wszyscy zgodnie
liczyli na wspaniałą przygodę.
- No, jesteśmy na miejscu –
oznajmił Gareth, gdy statek opuścił tunel czasoprzestrzenny.
-
Wszystko się zgadza – potwierdziła Joanna, patrząc na odczyty.
-
Oczywiście, że się zgadza. Nawigacja tym czymś już mi weszła w
krew.
Joanna już miała się silić na sarkastyczny komentarz,
ale nagłe zmiany symboli na panelu przykuły jej uwagę i wyraźnie
zaniepokoiły.
- Spadamy stąd! - oznajmiła bez chwili
zastanowienia.
- Co się dzieje? - zdziwił się Gareth.
- Nie
pierdol, tylko wciskaj „backspace”! - krzyknęła kobieta nie na
żarty, a w jej głosie było znać taki strach, że major nie
zadawał już zbędnych pytań.
Uruchomił procedurę, którą
potocznie nazywał wstecznym, jednak nim statek dokonał skoku,
zalało go tak oślepiające światło, że wszyscy pasażerowie
musieli zasłonić oczy. Ułamek sekundy później pojazd zniknął w
tunelu, a blask ustał. Nagłe szarpnięcie zrzuciło wszystkich z
foteli. Jeszcze nigdy podróż nie była tak gwałtowna, nawet
podczas ogromnych przyspieszeń.
- Wszyscy cali? - spytała Hilda,
wstając jako pierwsza.
- Taa... - jęknęła Joanna.
- No –
zawtórował Gareth, podnosząc się.
- Co to było, do cholery? -
Chen od razu przeszedł do rzeczy.
- Wlecieliśmy w supernową –
wyjaśniła Joanna, gdy już wszyscy usiedli.
Major popatrzył
na nią z takim niedowierzaniem, jakby wprost powiedziała, że
profesor Price wysłał ich na pewną śmierć.
- Zaraz...
musieliście wiedzieć, że coś takiego może się wydarzyć. Po
chuj tu nas wysłali?! - zdenerwował się żołnierz i poczuł się
wręcz zdradzony.
- Prawdopodobieństwo, że wybuch nastąpiłby
akurat w tej chwili...
- Walić prawdopodobieństwo, najważniejsze
że żyjemy. - Chen nie dał Joannie dokończyć. - Wracajmy, mam na
dzisiaj dosyć wrażeń.
Reszta podzielała jego zdanie. Gareth
już miał ustawić kurs na Ziemię, ale gdy zrobił skan otoczenia,
zaniepokoił się.
- Nie wiem gdzie jesteśmy, ale na pewno nie w
naszym układzie słonecznym – wymamrotał.
Joanna pospieszyła
z pomocą, sprawdzający, czy aby major nie popełnił jakiegoś
błędy, ale jej skan całkowicie pokrywał się z poprzednim. Gdzie
nie spojrzała, nie widać było niczego co przypominałoby znane jej
obiekty czy konstelacje.
- Fala uderzeniowa musiała przerwać
tunel – wyjaśniła, starając się zachować zimną krew.
- Nie
znam się na tym, ale to chyba nie oznacza niczego dobrego – Hilda
wskazała na kontrolki, które migały na czerwono.
- Straciliśmy
sporo mocy, chyba statek uległ uszkodzeniu – odparła Joanna, cały
czas sprawdzając coś na panelu sterującym.
- Dasz radę to
naprawić? - spytał Chen, nerwowo poprawiając uniform.
Załoga
została przygotowana psychicznie na podobne ewentualności, ale nie
dało się w pełni opanować strachu. Po raz pierwszy znaleźli się
w tak trudnej sytuacji.
- Spróbuję najpierw otworzyć kanał
podprzestrzenny i skontaktować się bazą – powiedziała Joanna. -
Przynajmniej zdołam ustalić nasze położenie.
Reszta załogi
oczekiwała w napięciu, podczas gdy ich koleżanka intensywnie
działała. Kiedy usłyszeli głos łącznościowca, a następnie
profesora, poczuli ogromną ulgę, choć na dobrą sprawę ich
sytuacja nie poprawiła się ani trochę. Joanna wytłumaczyła, co
się stało, i przy okazji obliczyła położenie statku względem
Ziemi.
- Wygląda na to, że wyrzuciło nas mniej więcej w
połowie drogi – wytłumaczyła zarówno załodze jak i
profesorowi.
- Jak wygląda skala uszkodzeń? - spytał Peter.
-
Nie miałam jeszcze okazji dokładnie tego oszacować, ale wygląda
na to, że starczy nam mocy tylko na jeden skok.
- No to chyba
dobrze, nie? Zdołamy wrócić na Ziemię – powiedział Chen z
nadzieją w głosie.
Joanna westchnęła.
- To nie takie
proste. Jak na razie znamy tylko dwa sposoby wyznaczania kursu:
wybierając manualnie współrzędne na mapie, jeśli nie są jeszcze
wpisane do bazy, albo wrzucając tak zwany wsteczny. W tym przypadku
wsteczny wymagałby dwóch kroków: najpierw musielibyśmy wrócić
do supernowej, czego byśmy teraz woleli nie robić, a dopiero potem
na Ziemię. Manualne wybieranie również nie wchodzi w grę, bo nie
umiemy wyznaczyć współrzędnych Ziemi z kompletnie nieznanej nam
części galaktyki.
- Ale udało ci się ustalić naszą odległość
od Ziemi – zauważyła Hilda, licząc na to, że to coś pomoże.
-
Owszem, ale nie jestem w stanie wyznaczyć współrzędnych z
wystarczającą dokładnością. Mogłoby nas wyrzucić kilka lat
świetlnych od układu słonecznego, a to nas nie urządza, bo na
podświetlnej to byśmy lecieli do domu latami. Zresztą, to
skomplikowane, nie wiem jak wam to wytłumaczyć, żebyście
zrozumieli. Nie mam teraz na to czasu. - Joanna złapała się za
głowę z irytacją, bo zaczynała mieć wszystkiego dosyć. Wzięła
głęboki wdech. - Na pewno jest sposób, żeby tym skuteczniej
nawigować, tylko ja go jeszcze nie odkryłam.
- To lepiej go
odkryj – powiedział major, również zirytowany.
Presja,
która obecnie ciążyła na Joannie, bardzo ją przytłoczyła. Cała
załoga na niej polegała, od niej zależało życie ich wszystkich.
Czuła na sobie ich spojrzenia, które nie pozwalały jej się
skupić.
- Dajcie mi chwilę, dobrze? - poprosiła, zdenerwowana.
- Profesorze, rozłączam się. Utrzymanie łączności również
kosztuje nas sporo energii – wyjaśniła. - Dam znać, gdy tylko
będę mogła. Bez odbioru.
Załoga zrozumiała, gdyż przez
najbliższy kwadrans nikt nie odezwał się ani słowem, pozwalając
Joannie pracować w spokoju. Kobieta przeglądała jakieś mapy
gwiezdne i dane, które nic im nie mówiły. Jednak po jej minie
widać było, że jest zdeterminowana i w jej umyśle zrodził się
już jakiś plan działania. Pytanie czy ów plan zapewniał
bezpieczny powrót.
- Dobra, posłuchajcie mnie uważnie –
rzekła Joanna z powagą, gdy skończyła. - Nie możemy tu zostać,
bo jak nam się tu kompletnie wyczerpie zasilanie, to będzie po nas.
Wciąż mamy wystarczająco energii na jeden skok. Czujniki statku są
w stanie wykryć najbliższe układy planetarne i oszacować, które
mogą być dla nas najbardziej sprzyjające. Wybrałam jeden. Jest
duża szansa, że znajdziemy tam świat, którego użyjemy jako
przystanku. Tam spróbuję naprawić statek.
Miny pozostałych
członków załogi nie wskazywały na to, by pomysł Joanny jakoś
specjalnie przypadł im do gustu. Właściwie wyglądali na pełnych
obaw, co było zrozumiałe. Nie mieli żadnej gwarancji, że się
powiedzie. Ale w końcu sami zgodzili się na tak niebezpieczną
pracę.
- W porządku, ustawiaj kurs – przemówił wreszcie
major i usiadł za sterami.
Pomyśleć, że nieznany
układ gwiezdny stał się ich ostatnią deską ratunku. Mknęli
przez przestrzeń z nadzieją, że uda im się znaleźć świat, na
którym będą w stanie przetrwać. Nie zamierzali zostawać na nim
na zawsze, ale moc statku była na wyczerpaniu i bez znalezienia
świata o warunkach zdatnych do życia ich szanse na przetrwanie
dramatycznie spadały. Co prawda Joanna twierdziła, że istnieje
spora szansa na odszukanie odpowiedniej planety, ale nie dawała
żadnej gwarancji, że jej plan się powiedzie. Świat znajdująca
się na brzegu strefy zdatnej do życia okazała się lodowym
pustkowiem. Jednak bliżej gwiazdy krążył gazowy olbrzym, którego
księżyce mogły się okazać przyjazne.
- Robię skan –
oznajmiła Joanna z przejęciem w głosie. - Pole magnetyczne planety
nie jest na tyle duże, by nam zaszkodzić, więc może się udać. -
Zaczęła szybko przeglądać odczyty. - Mam! Najdalej wysunięty
księżyc ma masę około osiemdziesięciu procent masy Ziemi,
posiada odpowiednią atmosferę i ciekłą wodę. Co prawda jest na
nim trochę gorąco, ale jak wylądujemy blisko bieguna, to będziemy
urządzeni.
Było zdecydowanie za wcześnie na zachwyt i
oklaski. Musieli jeszcze wylądować, a przy resztkach mocy mogło
się to okazać niełatwe. Wszyscy przywarli mocno do foteli, a na
czole Garetha pojawiły się kropelki potu. Większość kontrolek
migała już na czerwono, a to oznaczało, że nie mogli liczyć na
miękkie lądowanie.
- Złapcie się – powiedział pilot, gdy
wchodzili w dolne warstwy atmosfery i dobrze zrobił, bo załoga
poczuła turbulencje, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Trudno powiedzieć, co było gorsze: fala uderzeniowa po wybuchu
supernowej czy to, co działo się teraz. Statek intensywnie się
trząsł i badacze bali się, czy aby nie rozpadnie się na kawałki.
Po chwili, która zdawała się wiecznością, szarpnęło ze
zwielokrotnioną siłą i pojazd wreszcie się zatrzymał.
Na
szczęście nikt nie ucierpiał. Pasażerowie podnieśli się z
podłogi, wciąż lekko oszołomieni. Gdy zorientowali się, że
wylądowali w jednym kawałku, wznieśli okrzyk triumfu, przy okazji
gratulując pilotowi.
- Chyba wypadałoby się rozejrzeć. –
Major wytarł rękawem pot z twarzy.
- Ja zostanę tutaj –
powiedziała Joanna. - Im szybciej znajdę usterkę, tym lepiej.
Gareth przytaknął i z pozostałymi członkami załogi opuścił
pokład. Zarówno on jak i Hilda wzięli ze sobą pełne uzbrojenie,
bo nie wiedzieli, co może ich czekać na obcym świecie. Na zewnątrz
panowało przyjemne ciepło. Grawitacja była trochę słabsza od
ziemskiej, ale nie przeszkadzało to zbytnio, a nawet pomagało, bo
ludzie zużywali w ten sposób mniej energii. Statek z zewnątrz nie
wyglądał na uszkodzony, mimo że dość znacznie wbił się grunt,
a to przynajmniej dawało nadzieję, że usterki nie są poważne.
-
Jak tu pięknie – westchnęła Hilda, patrząc przed siebie.
Nad horyzontem widać było sierp gazowego olbrzyma, wraz z systemem
pierścieni. Zajmował sporą część nieba i przywodził na myśl
obrazy, które dało się zobaczyć tylko w snach. Okolicę pokrywała
zieleń bardzo zbliżona do ziemskiej trawy. Z rzadka rosły wąskie,
wysokie drzewa, których pnie pokrywały długie kolce. Trudno było
dojrzeć, z czego składają się korony, ale zdawało się, że
rosły tam pewnego rodzaju liście.
- Priorytet numer jeden:
znaleźć wodę – oznajmił Gareth. - Co prawda mamy zapasy na
kilka dni, ale nie wiadomo, jak długo będziemy musieli tu zostać.
Żywność możemy racjonować.
- Więcej niż kilka dni? -
wybełkotał Chen, który nawet nie chciał przyjmować do
wiadomości, że może stać się rozbitkiem na dłuższy czas.
-
Lepiej zobaczmy co jest w tamtym lesie – powiedziała Hilda,
wskazując ma wzgórza.
Znajdowało się tam większe skupisko
różnorodnej roślinności, a to mogło oznaczać źródło wody.
Drużyna pod przywództwem Garetha ruszyła przed siebie.
Minęło kilka godzin od czasu, gdy Gareth, Chen i Hilda poszli na
zwiady, ale Joanna była tak zajęta, że nawet tego nie zauważyła.
Kiedy pozostali badacze wrócili, ona wciąż siedziała przy swoim
laptopie i nawet nie zwróciła specjalnej uwagi na pojawienie się
kolegów.
- Używasz komputera? Baterie ci padną – zauważył
major.
- Nie padną, udało mi się tak skalibrować laptopa,
żeby pobierał zasilanie z energii statku – wyjaśniła kobieta.
Wszyscy popatrzyli na nią w osłupieniu.
- Przecież to
kompletnie dwie różne technologie! - wykrzyknął major.
- A
jednak komputer pokładowy statku jakoś dopasował wzorzec energii
do potrzeb laptopa. A to znaczy, że być może uda mi się nawiązać
z tym komputerem bezpośrednie połączenie. Posiadając znany mi
interfejs jako pośrednika, mogłabym z łatwością rozwiązać ten
jak i wiele innych problemów.
To co Joanna powiedziała było
bez wątpienia fascynujące, ale obecnie załoganci musieli też
pamiętać o podstawowej kwestii przetrwania.
- Znaleźliśmy
jezioro jakieś półtora kilometra stąd – powiedział Gareth. -
Rosną tam jakieś owoce i żyją małe skorupiaki. Niczego większego
nie znaleźliśmy. Hilda sprawdzi, czy to wszystko nadaje się do
spożycia.
- Być może nie będzie nam potrzebne – stwierdziła
Joanna optymistycznie. - Pole magnetyczne planety podładowało
trochę statek. Udało mi się nawiązać łączność z bazą, ale
na razie nigdzie tym nie polecimy.
Tego dnia już nic nie
wskórali. Byli tak zmęczenie, że gdy tylko zapadł zmrok, położyli
się spać. Posiadali śpiwory i całe wyposażenie potrzebne na
takie okoliczności, a że wszyscy członkowie załogi przywykli do
biwakowania, nikt nie narzekał na niewygody. Noc była krótka, ale
wystarczyła, by zregenerować siły. Z rana, po skromnym śniadaniu,
Joanna na nowo podjęła pracę przy laptopie, a Hilda kontynuowała
badanie próbek. Gareth i Chen zrobili rekonesans okolicy pod kątem
czysto praktycznym, szukając wszystkiego, co mogłoby się im
przydać do przetrwania. Nie wrócili z pustymi rękami, gdyż
przynieśli ze sobą drewno na opał. Rozpalenie ogniska było
podstawą przetrwania, nawet jeśli miało spełniać rolę czysto
psychologiczną. Major wiedział, że drużynie łatwiej będzie
zachować spokój ducha, jeśli wieczorem usiądzie przy ogniu. Hilda
również osiągnęła sukces, udowadniając, że woda nadaje się do
spożycia, podobnie jak część roślin. Niestety Joannie tym razem
nie szło tak dobrze.
- Coś musiało uszkodzić agregator
energii. Statek nie jest w stanie w pełni się naładować.
Na
razie odłożyła laptopa i korzystała z pokładowej konsoli. Jej
plan z podłączeniem się do głównego komputera musiał poczekać,
bo na razie najważniejsze było ustalenie głównej usterki.
-
Coś jeszcze się zepsuło? - spytał major.
- Wygląda na to, że
nie. Przypuszczam, że rozwiązanie problemu byłoby bardzo proste,
gdybym lepiej znała tę technologię.
- Mamy czas. Na razie
powinnaś odpocząć – zasugerował Gareth. - Jest już wieczór.
-
Co takiego?
Gdy Joanna wyjrzała przez przednią szybę
zauważyła, że niebo rzeczywiście pociemniało, a sierp gazowego
olbrzyma znikał za horyzontem. Po raz kolejny tak bardzo dała się
pochłonąć pracy, że nie zauważyła, kiedy upłynął dzień.
Major miał rację, musiała odpocząć, bo wycieńczona na nic by
się drużynie nie przydała. Hilda zdążyła rozpalić ognisko, a
mężczyźni przywlec pnie, z których obcięli kolce. W ten sposób
badacze mogli sobie wygodnie usiąść.
- Prawie jak na biwaku –
powiedział Chen z wymuszonym optymizmem.
- Prawie robi wielką
różnicę – dodała Joanna i westchnęła.
Przynajmniej nie
dokuczały im komary. Na dodatek wciąż było dość ciepło, więc
badacze mogli w spokoju delektować się jedzeniem z konserwy.
-
Popatrzmy na naszą sytuację od innej strony. Ile osób dałoby się
pokroić, żeby znaleźć się na naszym miejscu? - odezwała się
Hilda.
- Zwłaszcza dla takiego widoku. - Gareth spojrzał w
niebo.
Na Ziemi nie mogliby ujrzeć czegoś równie pięknego.
Nad ich głowami świeciły pozostałe księżyce planety. Widać
było ich w sumie sześć, niektóre podobnej wielkości, co ziemski
naturalny satelita, inne trochę mniejsze. Wśród nich znajdowały
się jałowe, skaliste światy pokryte kraterami oraz kolorowe dyski,
najwyraźniej otulone gęstą atmosferą. Ich blask prawie
przyćmiewał inne gwiazdy.
Na chwilę zapanowała cisza, ale w
końcu Chen podjął rozmowę.
- Może o czymś pogadamy? No
wiecie, tak żeby poczuć się bardziej jak... na wakacjach –
zasugerował nieśmiało.
- Na przykład o czym? - spytał
Gareth.
- No nie wiem... o rzeczach, o których rozmawia się na
biwakach. O czymś, co lubimy. Czym się interesujesz poza
wojskiem?
- Militariami.
- Powiedziałem: „poza wojskiem”.
-
No to... bronią białą. Lubię walczyć mieczem – odparł
Gareth.
- Żartujesz chyba – zachichotała Hilda, a taka reakcja
była dla niej rzadkością.
- Poważnie mówię. – Major
zmarszczył brwi z oburzeniem. - Należałem kiedyś do bractwa
rycerskiego.
- Że co? - Hilda powiedziała z jeszcze większym
rozbawieniem.
- Założyliśmy kiedyś z kumplami bractwo. Kuliśmy
własne zbroje i miecze, a w weekendy się naparzaliśmy. Serio!
Robiliśmy nawet pokazy, mam nawet jakiś nagrany, to ci udowodnię.
Kiedyś prawie odciąłem kumplowi dwa palce. To znaczy, odciąłem,
ale szybko przyszyli.
- Jesteś szalony – skwitowała Hilda. -
Ale w pozytywnym sensie.
- Moim zdaniem to ciekawe hobby –
skomentowała Joanna.- U mnie to tylko podróże, astronomia i filmy
s-f.
- Noooo, mega ciekawe. - Chen również zdawał się być pod
wrażeniem opowieści Garetha.
- A ty? Może jakieś shaolin
kung-fu? - Tym razem Gareth wyglądał na rozbawionego.
W
odpowiedzi młody Azjata zmarszczył brwi.
- Nie, wojownikiem to
ja jestem tylko w grach – podsumował.
- Warhammer rządzi –
odparł na to Gareth, a po chwili on i Chen przybili sobie piątkę.
-
No proszę, nasi panowie znaleźli wspólny język – skomentowała
Hilda, patrząc na Joannę.
Atmosfera zrobiła się bardzo
przyjemna i badacze naprawdę poczuli się prawie jak na wakacjach.
Niestety ktoś musiał zepsuć tę atmosferę i zrobił to
nieopatrznie Gareth, będąc osobą dość bezpośrednią i nieco
pozbawioną ogłady.
- No a ty co robisz poza pracą? - spytał
nieco przekornie Hildę, po raz pierwszy darując sobie zwroty
grzecznościowe w stylu „pani porucznik”.
Kobieta
momentalnie przybrała swoją zwyczajową maskę obojętności.
-
Z reguły śpię. Teraz też mam ochotę się położyć –
oznajmiła i weszła do pojazdu.
Gareth najpierw się zdziwił,
a potem tylko wzruszył ramionami i dołożył do ognia. Zapanowała
krępująca cisza, którą po raz kolejny przerwał Chen.
-
Szkoda, że nie wziąłem gitary. Chociaż pewnie i tak by mi nie
pozwolili – westchnął.
- Wiecie, czego mi tu najbardziej
brakuje? - powiedział major. - Piwa.
A potem na nowo nastała
cisza.
Dni mijały, a Joannie nie udało się poczynić
żadnych postępów, choć pracowała od świtu do zmroku. Reszta
załogi zajmowała się podstawowym kwestiami przetrwania, zbierając
pożywienie i magazynując wodę. Zapasy zaczynały się kończyć,
więc jedzenie miejscowej fauny i flory okazało się koniecznością,
czy to się komuś podobało, czy nie. Dobrze, że przynajmniej każdy
miał ręce pełne roboty i nikt nie narzekał na nudę. Pozwalało
to zachować trzeźwy umysł i nie popaść w depresję.
Hilda
odkryła całkiem smaczne zioła, które dodawały energii, więc
Joanna z reguły popijała je, gdy pracowała przy komputerze.
Czasami jednak była tak zmęczona, że musiała sobie robić krótkie
przerwy na drzemkę. Właśnie podczas jednej z nic nastąpił
przełom. Położyła się wtedy dosłownie na kilka minut i nawet
nie zdążyła zapaść w półsen, gdy usłyszała, że laptop stał
się dużo głośniejszy, jakby pracował na zwielokrotnionych
obrotach. Otworzyła oczy i ujrzała na monitorze przesuwający się
ciąg zer i jedynek. Zerwała się poruszona, wlepiła wzrok w
komputer, po czym po paru sekundach wszystko zgasło i widziała
teraz tylko czarny monitor.
- Ludzie! - Wypadła z pojazdu
podekscytowana, odrywając wszystkich od swoich zajęć. - Chyba się
udało nawiązać połączenie!
Pozostali stracili zapał, gdy w
środku ujrzeli wyłączony komputer.
- Natłok danych musiał
doprowadzić do przeładowania systemu, ale jestem pewna, że da się
to wszystko odzyskać – uspokoiła uczona i z powrotem usiadła
przy laptopie.
Reszta stała i przyglądała się, a Joanna
nawet nie zwracała na to uwagi, tak była pochłonięta pracą. Po
kilku próbach udało jej się uruchomić komputer, ale za nic nie
mogła otworzyć nowego tajemniczego pliku. Zamierzała jeszcze się
nad tym trochę pomęczyć, ale nie miała aż tak rozległej wiedzy
informatycznej, by zagwarantować, że uda jej się to rozgryźć.
Liczyła się z tym, że będzie musiała zignorować kwestię
laptopa i popracować nad usterkami bezpośrednio, bo dni mijały, a
ona nawet o krok nie zbliżał się do naprawy statku.
Joanna
tak bardzo zatraciła poczucie czasu, że tylko regularne kontakty z
bazą przypominały jej o upływających dniach. Eksperci na Ziemi
dwoili się i troili, by jakoś pomóc załodze, ale nie wiele mogli
zdziałać z odległości setek lat świetlnych. Tak naprawdę
rozbitkowie byli zdani tylko na siebie i jedynie ciągła walka o
przetrwanie pomagała im nie popaść w paranoję. Zresztą po
miesiącu każdy przynajmniej częściowo pogodziłby się ze swoim
losem, więc początkowy strach minął. Rozbitkowie przynajmniej
wiedzieli, że jeśli będą ostrożni, powinni przetrwać.
-
Siedzisz tu całymi dniami, nawet nie widziałaś okolicy. Chodź się
przewietrzyć – zaproponowała pewnego dnia Hilda, dochodząc do
wniosku, że taka forma odpoczynku powinna pomóc Joannie w
pozbieraniu myśli.
Polka nawet specjalnie nie protestowała.
Zaczynała mieć dosyć ciągłego przesiadywania na pokładzie, więc
przyjęła propozycję i wyszła na zewnątrz. Od razu uderzyła ją
fala gorąca. Rozebrała się do podkoszulka i przewiązała sobie
górną część uniformu wokół pasa.
- Chyba się trochę
ociepliło – zauważyła.
- Owszem. Musiał być koniec wiosny,
kiedy tu wylądowaliśmy.
- No to tym bardziej muszę naprawić
statek. Nie lubię lata – zażartowała Joanna.
Kobiety udały
się nad jezioro, do którego droga prowadziła przez las złożony z
różnobarwnych drzew i krzewów. Wiele z nich było zabarwionych na
zielono, jak te spotykane na Ziemi, ale zdarzały się też żółte,
pomarańczowe, a nawet niebieskawe rośliny. Gdzieniegdzie
przelatywały owady pokryte pancerzykami, a po pniach drzew
przemykały jaszczurkowate stworzenia, również okolone twarda
powłoką.
- Powinniśmy ten księżyc nazwać pancernym światem
– stwierdziła Joanna.
- No właśnie mnie trochę niepokoi
fakt, że wszystko jest tu opancerzone – powiedziała Hilda. - Z
reguły oznacza to jakąś formę obrony. Możliwe, że grasują tu
jakieś większe drapieżniki, mimo że jeszcze ich nie widzieliśmy.
Mogą polować nocą. Lepiej mieć się na baczności.
W końcu
kobiety dotarły nad niewielkie jezioro. Jego brzegi porastała
niebieskawa szczecina, którą żywiły się przeróżne skorupiaki.
Kiedyś zbiornik wody musiał być większy, ale od dawna nie spadła
ani kropla deszczu, więc susza robiła swoje. Nieopodal rosły
drzewa, których owoce przypominały orzechy włoskie, ale trochę
większe i pokryte szarą, idealnie gładką skorupą. Kobiety
zebrały kilka z ziemi, aby sprawdzić później, czy są jadalne.
Hilda podeszła nad brzeg wody, zanurzyła w niej dłonie, a
następnie przemyła sobie twarz oraz kark. Joanna postąpiła
podobnie, czując przyjemne orzeźwienie. Jednak wbrew pozorom podróż
do tego malowniczego zakątka nie wpłynęła pozytywnie na jej
psychikę. Momentalnie pomyślała o domu i rodzinie, o tym, jak
bardzo chciałaby teraz porozmawiać z bliskimi. Nie zdawali sobie
nawet sprawy, gdzie ona się teraz znajduje. Nie mogli przypuszczać,
z jakim ryzykiem zmaga się każdego dnia.
- Właśnie sobie
uświadomiłam, że jeśli tu utkniemy na zawsze, moja rodzina nigdy
nie dowie się, co tak naprawdę się ze mną stało – wymamrotała
z bólem. - Cholera, jak pracowałam, to nie miałam nawet czasu
myśleć o takich rzeczach, a teraz wystarczyła chwila i już się
rozklejam.
- Fakt, praca pomaga radzić sobie z takimi rzeczami –
przytaknęła Hilda.
Joanna popatrzyła na nią z
zaciekawieniem. Od zawsze uważała, że lekarka coś ukrywa, a
pracoholizm to dla niej sposób na zepchnięcie nieprzyjemnych myśli
gdzieś daleko, ale teraz tym bardziej chciała poznać prawdę.
Zauważyła, że Hilda jako jedyna nie przejmuje się zbytnio faktem,
że utknęła na obcym świecie. Tak jakby było jej wszystko jedno,
co się z nią stanie. Tak jakby to odległe miejsce pozwalało jej
odetchnąć od trudów, które przynosiła jej codzienność.
-
Coś się wydarzyło w twoim życiu, coś, o czym nie chcesz mówić
– stwierdziła Joanna.
- To prawda, nie chcę o tym mówić –
odparła spokojnie Hilda, która najwyraźniej spodziewała się, że
jej zachowanie ją zdradzi.
- Co ci teraz zależy? Być może
utkniemy to na zawsze, co wtedy? Będziesz to w sobie tłamsić do
końca życia?
Tu Joanna miała rację. W sytuacji, w której
się znaleźli, tworzenie wokół siebie fasad i przybieranie masek
nie miało najmniejszego sensu. Prawdopodobieństwo, że badacze już
na zawsze będą zdani tylko na siebie, wzrastało, a to nie
sprzyjało utrzymywaniu sekretów.
- Byłaś kiedyś alpinistką,
teraz tylko pracujesz. Co się stało? - ponagliła Joanna. - Być
może jestem jedyną kobietą, jaką zobaczysz do końca życia. Mnie
chyba możesz powiedzieć?
W końcu Hilda się przełamała,
choć ewidentnie nie było to dla niej łatwe. Udało jej się jednak
zachować spokój.
- Mąż, synek i córeczka jechali do mnie do
jednostki. Był wypadek. Nie żyją. To wszystko – rzekła możliwie
jak najkrócej.
Joanna nie powiedziała „przykro mi”, bo
zawsze uważała to za zbędny zwyczaj. Po prostu przez chwilę się
nie odzywała. Nie mogła powiedzieć, żeby była jakoś specjalnie
zaskoczona. Spodziewała się, że w grę wchodziła duża
tragedia.
- Jak pracuję, to o tym nie myślę – dodała Hilda
posępnie.
- Wiesz, są inne sposoby radzenia sobie z problemami,
nawet tak dużymi – odparła Joanna, choć bała się, że jej
wypowiedź może być nie na miejscu.
- Wiem, ale... nie sądzę
bym była gotowa... na te... „inne sposoby” - odpowiedziała
Hilda z wahaniem.
Rozmowę przerwał kobietom głos w
krótkofalówce, który należał do Garetha.
- Chodźcie tu
szybko, Chen coś odkrył – oznajmił major, co zaciekawiło
badaczki, ale też trochę zaniepokoiło, bo głos oficera nie
brzmiał zbyt wesoło.
Natychmiast wróciły na statek, gdzie
czekali już na nie mężczyźni. Gareth stał z założonymi rękami,
jakby czekając, aż geolog sam wszystko wytłumaczy, zaś Chen
trzymał w ręku kawałek skały i wcale nie wyglądał na
zadowolonego.
- Stwierdziłem, że skoro jesteśmy już tu tak
długo, to oddam się trochę pracy badawczej, żeby nie zwariować –
podjął geolog. - Odkryłem piękną wysoką skałę osadową, która
w pewnym sensie opowiada historię tej planety, więc odłupałem
sobie kawałek.
- I? - ponagliła Hilda ze zniecierpliwieniem.
-
I... Jak widzicie, skała składa się z różnych powtarzających
się warstw. Zauważyłem tu pewną regularność. Przyjrzałem się
temu dokładniej i wygląda na to, że na tym księżycu dochodzi do
bardzo dużej cyklicznej zmiany temperatur.
- Jak dużej? -
ponownie spytała Hilda, tym razem bardzo ponurym tonem.
Joanna
przyglądała się owocowi w skorupie, który cały czas trzymała w
dłoni, i natychmiast dotarło do niej, co Chen próbował im
przekazać.
- Kurwa! - zaklęła siarczyście. - Jak ja mogłam
być taka głupia? Jak mogłam nie wziąć tego pod uwagę? Przecież
coś takiego zdarza się w kosmosie często.
- Co? - spytał z
niepokojem major.
Nim Joanna wytłumaczyła, siadła przy
konsoli i wyświetliła na hologramie mapę układu gwiezdnego, w
którym się znajdowali. Następnie naniosła nań przewidywane
orbity planet, i wtedy wszystko stało się jasne jak słońce.
-
Krążymy wokół planety, która przesuwa się po bardzo wydłużonej
trajektorii. To znaczy, że raz bardzo zbliża się do gwiazdy, a raz
bardzo oddala. Teraz jesteśmy na wewnętrznej granicy ekosfery i
przybliżamy się do gwiazdy. Za kilka miesięcy będzie tu dwieście
stopni. I nie, to nie jest żart.
- Dlatego wszystkie stworzenia
mają pancerz – uświadomiła sobie Hilda. - Myślałam, że to
ochrona przed jakimś dużym drapieżnikiem, tymczasem tym
drapieżnikiem jest temperatura. Są przystosowane do okresowej
hibernacji.
- Niestety my do niej nie jesteśmy przystosowani –
powiedziała Joanna i nikt już nie miał wątpliwości, że ich
położenie jest o wiele gorsze, niż myśleli.
Już z
samego rana z nieba lał się żar. Joanna wyszła tylko na chwilę,
żeby się przewietrzyć, i od razu poczuła się, jakby ktoś
skierował w jej kierunku wielką suszarkę do włosów, nastawioną
na pełne obroty. Zauważyła, że Gareth siedzi bez podkoszulka w
cieniu statku i patrzy się przed siebie przez lornetkę.
- W
środku jest chłodniej – powiedziała Joanna.
- Wiem, ale wolę
się przyzwyczajać – mruknął żołnierz.
- Naprawię to –
obiecała kobieta.
- Wiem.
Odpowiedź Garetha zabrzmiała
mało przekonująco, jakby sam już nie wierzył w powodzenie.
Zasmuciło to Joannę, bo w ten sposób również przestawała w
siebie wierzyć, ale nie skomentowała.
- Gdzie Chen i Hilda? -
spytała.
- Poszli po wodę. Jest jej coraz mniej. Chyba widzę
ich na horyzoncie – rzekł beznamiętnie oficer, cały czas patrząc
się przez lornetkę.
Joanna miała ochotę powiedzieć coś
niezobowiązującego, żeby rozluźnić atmosferę. Coś absolutnie
nieistotnego, neutralnego i w żaden sposób nie związanego z ich
obecnymi problemami. Trudno było wymyślić coś takiego na
poczekaniu, ale spróbowała.
- Ten kumpel, któremu odciąłeś
mieczem dwa palce, bardzo się na ciebie wkurzył? - spytała.
Gareth nawet nie wyglądał na zaskoczonego podjętym tematem.
-
Niespecjalnie. Gorzej z moją matką. W końcu byłem jeszcze wtedy w
liceum. A o matce kumpla to już nie wspomnę. Stwierdziła, że
chyba musiałem upaść na głowę jako dziecko, bo zachowuję się
jak upośledzony. Do dzisiaj to pamiętam.
Rozmowa urwała się,
a Joanna popadła w głęboką zadumę.
- Hej, co ci? Dostałaś
udaru? - Gareth wyrwał ją z transu.
Kobieta spojrzała na
niego takim wzrokiem, jakby nagle uświadomiła sobie coś bardzo
ważnego.
- Chyba mam pomysł – powiedziała i weszła na
pokład.
Gdy znalazła się przy konsoli, przyłożyła dłoń
do obudowy, a ta otworzyła się, pozwalając na wgląd do
mechanizmów znajdujących się wewnątrz.
- Nie mogę rozwiązać
problemu, bo gdy włączam diagnostykę, wyświetla mi niezrozumiałe
symbole. Dlatego muszę ten komputer ogłupić, żeby przemówił
trochę bardziej podstawowym językiem. - Z tymi słowy Joanna wyjęła
jedną z przeźroczystych płytek, która najwyraźniej stanowiła
część składową inteligencji komputera, i bezceremonialnie
rzuciła ją na podłogę.
Major obserwował cały proces z
rozdziawionymi ustami, gdyż nie spodziewał się podjęcia aż tak
drastycznych kroków. Patrzył, jak Joanna na nowo uruchamia
diagnostykę i krzywi się na widok tych samych symboli, co
poprzednio. To jej jednak nie zniechęciło. Wyjęła kolejną płytkę
i w podobny sposób rzuciła na podłogę. Gareth był w szoku.
Zastanawiał się, czy kobieta przypadkiem nie zwariowała i czy jej
nie powstrzymać, bo ewidentnie niszczyła statek, ale szok nie
pozwalał mu na reakcję. Joanna ponownie włączyła diagnostykę i
tym razem wyświetliło się coś innego, symbol, który Gareth skądś
kojarzył, ale nie był pewien skąd. Chyba z lekcji chemii.
Wpatrywał się przez chwilę w hologram, aż na miejsce przybyli
Chen i Hilda.
- Powiedz mi, co to jest - zwróciła się Joanna do
geologa i wskazała na symbol.
- To jest atom węgla – odparł
Chen, zarówno ze spokojem, jak i lekkim zmieszaniem.
- Dokładnie
– powiedziała Joanna z szerokim uśmiechem. - Zagadka rozwiązana.
Potrzebujemy węgla, żeby odbudować agregator energii.
- Jak
to... Tak po prostu? - wydukał Gareth.
- Tak po prostu –
odparła kobieta z zadowoleniem.
- Skąd weźmiemy węgiel?
Będziemy musieli przekopać całą okolicę – zauważyła Hilda.
-
Nic nie musimy kopać – zauważył Chen i również popadł w stan
wzrastającej radości.
Wypadł na zewnątrz, podbiegł do
miejsca po ognisku i zaczął w nim grzebać. Z triumfem wyjął z
niego kawałek zwęglonego drewna. Wtedy nawet Gareth pojął, o co
chodzi.
- Rozpalić duże ognisko. Migiem! - rozkazał.
Mimo
upału wszyscy uwijali się jak pszczoły. Myśl, jak niewiele dzieli
ich od powrotu do domu, dodawała rozbitkom sił. Jeszcze nigdy nie
czuli się tak zmotywowani do działania. Wiedzieli, że jeśli się
postarają, następną noc spędzą w wygodnych łóżkach w bazie.
Aż w głowie się nie mieściło, że rozwiązanie problemu okazało
się tak proste. Joanna najzwyczajniej w świecie wsypała zwęglone
drewno do specjalnego pojemnika w agregatorze energii i czekała na
rezultaty. Po kilku godzinach wskaźniki mocy pokazywały już
siedemdziesiąt procent. Uruchomiły się podzespoły, które przez
kilka tygodni były całkowicie niefunkcjonalne. Radość podróżników
nie znała granic.
- Słuchajcie – przemówiła Joanna - Wrócimy
na wstecznym, a to oznacza, że musimy odwiedzić niesławny układ.
Pozostałości po supernowej wciąż mogą dawać się we znaki, więc
potrzebujemy ful mocy. Polecimy w stronę gazowego giganta i
podładujemy statek silnym polem magnetycznym. Jak dostaniemy kopa,
to włączamy osłony na maksa i spadamy stąd. - Po tych słowach
wszyscy przybili sobie piątkę.
Badaczy ogarnęła euforia, gdy
udało się uruchomić silniki statku, a gdy wzbili się w
przestworza, poczuli się wreszcie wolni. To było jak ucieczka z
więzienia. Z wielkiego, gorącego więzienia. Przed sobą widzieli
szaro-pomarańczową tarczę gazowego giganta i choć była to obca i
nieprzyjazna planeta, widok ten działał na nich kojąco.
-
Dobra, osłony na maksa, zasuwamy okiennice – oznajmiła Joanna.
-
To mój tekst – rzucił Gareth.
Szybę zakryła przesłona, a
major szybko wybrał współrzędne poprzedniego przystanku i
wprowadził statek w tunel międzywymiarowy. Gdy tylko znaleźli się
po drugiej stronie, wybrał kolejne współrzędne i tym razem statek
pognał prosto w kierunku Ziemi. Po zakończonym skoku nastała
chwila prawdy. Major rozsunął przesłonę, a na tle czerni kosmosu
badacze mogli zobaczyć błękitną tarczę ich ojczystej planety. To
wystarczyło, by wszyscy, łącznie z dowódcą, podskoczyli z
radości. Na okrzykach się nie skończyło. Przyjaciele, bo tak już
mogli o sobie mówić, rzucili się sobie w ramiona, ściskając
każdego po kolei. Teraz już tylko pozostawało skontaktować się z
bazą i wylądować, więc Gareth otworzył kanał radiowy.
-
Huston, wracamy do domu – powiedział z dowcipem, wyobrażając
sobie radość tych „na dole”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz