Rozdział IV - „Skafander”
Po przygodzie
na Ikarze 1, bo tak nazwany został feralny księżyc, załoga
otrzymała należyte wolne. Tym razem umieli ten czas odpowiednio
wykorzystać, bo zdążyli się ze sobą zżyć i z przyjemnością
oddawali się wspólnym rozrywkom. Nawet Hilda trochę się przemogła
i coraz częściej była skłonna oderwać się od pracy. Czasami
nawet zwykła gra w monopol w gronie przyjaciół potrafiła stłumić
smutki płynące z doczesności. Nie można tu mówić o całkowitej
przemianie, bo o pewnych sprawach nie da się tak po prostu
zapomnieć, jednak Hilda była zdecydowanie o krok bliżej od
osiągnięcia spokoju ducha.
Pozostali badacze również oswoili
się ze sobą nawzajem, przez co traktowali się bardziej jak
przyjaciół niż współpracowników. Ostatni dzień urlopu upływał
im na rozmowach w kantynie przy butelce zimnego piwa.
- No i mówię
wam, mam już wyższy level od Garetha – pochwalił się Chen,
pogryzając orzeszki.
- Naprawdę nie interesują nas wasze
osiągnięcia w grach komputerowych – westchnęła Hilda ze
znudzeniem, podpierając się nad prawie pełną butelką piwa.
-
Nie wierz mu – szepnął Gareth półżartem.
- Jakoś trzeba
zabijać czas – powiedział Chen w odpowiedzi na stwierdzenie
koleżanki. - Słyszałem, że doktor Suarez pokazał ci swoją
kolekcję DVD.
- Co jeszcze ci pokazał? - rzucił major, na co
Hilda posłała mu pełne irytacji spojrzenie. - Rany, ja to zawsze
muszę palnąć jakąś gafę.
Gareth miał nadzieję, że
kobieta się na niego nie obrazi. Z reguły najpierw mówił, potem
myślał, przez co mogłoby się wydawać, że jest grubiański, ale
on nie miał złych intencji. Na szczęście wyraz gniewu szybko
znikł z twarzy Hildy i wyglądało na to, że nie wzięła słów
majora za bardzo do siebie.
- Komuś jeszcze piwa? - spytała
Joanna, podnosząc pustą butelkę.
- Ja poproszę – powiedział
Gareth.
- Ja też – zawtórował Chen.
- Tobie już
wystarczy. Azjaci mają słabe głowy – skomentował major,
ponownie nie myśląc nad słowami.
Geolog już miał mówić,
jak bardzo nie lubi stereotypów, ale się powstrzymał, bo tym razem
zdał sobie sprawę, że jest sporo prawdy w tym, co stwierdził
Gareth.
- Takiego amerykańskiego sikacza to nawet ja zdzierżę –
powiedział. - Jedno małe jeszcze wypiję.
- A ty? - Joanna
zwróciła się do Hildy.
- Ja jeszcze mam – odparła
porucznik.
Polka zebrała puste butelki i udała się po nowe.
Gdy podeszła do lady i oparła się o nią z nonszalancją oraz
uśmiechem, Gareth zaczął jej się bacznie przyglądać.
-
Wiecie co, ja myślę, że Aśka to lesba – szepnął do
przyjaciół.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytała Hilda ze
spokojem.
- No zobaczcie tylko, jak ona rozmawia z tą laską z
obsługi. Za każdym razem się do niej mizdrzy – wytłumaczył
oficer.
Pozostali przyjaciele nawet się nie odwrócili, by
sprawdzić, czy mówi prawdę, bo średnio interesowały ich jego
przemyślenia w tej materii.
- No i nie zareagowała na widok
mojej nagiej klaty – dodał jeszcze.
- Ja też nie reaguję na
widok twojej nagiej klaty, a zapewniam, że jestem hetero –
stwierdziła Hilda z lekkim rozbawieniem.
- A ja nie zaglądam
współpracownikom do łóżka – rzucił Chen.
- Ojejku, nie
miałem na myśli nic złego – wytłumaczył się major.
Czasem nawet po małej ilości piwa za bardzo rozwiązywał mu się
język. Na szczęście znał umiar. Poza tym zobaczył, że Joanna
wraca.
- Obgadywaliście mnie? - spytała z rozbawieniem uczona,
gdy zauważyła, że wszyscy zamilkli, kiedy podeszła do stołu.
-
Major próbował cię obgadywać – stwierdziła Hilda z przekorą,
choć jak zwykle bardzo spokojnym głosem. Teraz przynajmniej
wyrównała rachunki z Garethem.
Ten popatrzył na nią lekko
speszony, jednak z wyrazem uznania dla godnego przeciwnika.
Postanowił zmienić temat.
- Co z analizą danych z komputera?
Udało się coś rozszyfrować? - spytał, przypominając o
tajemniczym pliku, który został pobrany z komputera pokładowego
statku.
- Informatycy wciąż nad tym pracują – wyjaśniła
Joanna. - Twierdzą, że to coś w rodzaju tutorialu. Jakby zbiór
komend i instrukcji.
- To bardzo ciekawe – Chen oparł brodę o
splecione dłonie. - Może wreszcie uda nam się lepiej poznać
możliwości statku.
- O tak, nie mogę się doczekać, kiedy
znajdziemy jakiś tropikalny raj – skomentował Gareth
żartobliwie.
- Na razie musimy się skoncentrować na bardziej
podstawowych zadaniach. Już niedługo poznacie mój nowy projekt. –
Joanna popatrzyła na kolegów tajemniczo.
Statek
wreszcie doczekał się oficjalnej nazwy. Ochrzczono go imieniem
„Odyseja”, nie tyle czyniąc ukłon w stronę greckiej mitologii,
co w kierunku dzieła Artura C. Clarka oraz filmu Stanleya Kubrica.
Być może nazwa zdawała się pospolita, ale na pewno dobrze
dopasowana. Załoga w pełni ją zaakceptowała. Ostatnio, co prawda,
nie podróżowali zbyt dużo, ale mieli wystarczająco materiału do
pracy na Ziemi. Joanna zwołała nawet zebranie najmocniej
zaangażowanych w projekt członków, aby przedstawić swoje
dotychczasowe konkluzje.
- Niedawno postanowiłam zająć się
kwestią skafandra – oznajmiła. - Oczywiście przeprowadzono na
nim już wiele badań, ale myślę, że nie odkryto jeszcze w pełni
jego możliwości. Mam podstawy przypuszczać, że ów skafander
powinno się zakładać na gołe ciało.
Stwierdzenie Joanny
sprawiło, że profesor Price szeroko otworzył oczy. Gareth również
się ożywił, ale w jego przypadku było to raczej wynikiem
rozbawienia. Popatrzył na kobietę z komicznym wyrazem twarzy.
-
A czemuż to? - spytał profesor.
- Bo jest tak zaprojektowany,
żeby dopasować się do każdego ciała i stać się swego rodzaju
drugą skórą – wyjaśniła Joanna. - Dobrze, może to brzmi nieco
głupio, ale zauważcie, że w tym skafandrze nie można przebywać
zbyt długo. Chodzi mi o to, że zwykły ziemski skafander jest
przystosowany do uzupełniania płynów, wydalania ich itp. W
przypadku tego skafandra musi zachodzić swego rodzaju symbioza z
ciałem, coś jak obieg zamknięty. Skafander wyręcza nas w pewnych
czynnościach organizmu i czerpie energię z naszego ciała. Jego
budowa by to umożliwiała.
- Jaki mamy na to dowód? - Profesor
splótł dłonie i popatrzył na uczoną sceptycznie.
- No cóż,
musielibyśmy to sprawdzić doświadczalnie – przyznała Joanna z
wahaniem.
- I jest pani pewna, że to w stu procentach
bezpieczne?
- Skoro jest to bezpieczne w ubraniu, nielogiczne by
było, gdyby bez ubrania stało się nagle niebezpieczne.
-
Pamiętajmy, że obcy mogą mieć inną fizjologię od nas –
zauważyła Hilda.
- Nie aż tak, by miało to znaczenie. Do tej
pory ich technologie sprawdzały się dla nas doskonale. A nawet
jeśli moje przypuszczenia są błędne i skafander nie spełni swej
roli, to po prostu się go zdejmie. Nie musimy go testować na obcej
planecie. Tutaj na Antarktydzie mamy warunki wystarczająco ciężkie,
ale nie tak ekstremalne, by miały spowodować nagłą śmierć, więc
nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie powinno być powodu do
paniki.
- Zgłaszam się na ochotnika! - Gareth od razu uniósł
rękę.
- Myślałam raczej o sobie – przyznała nieskromnie
Joanna.
- To ja zadecyduję, kto weźmie udział w eksperymencie –
oznajmił beznamiętnie profesor i wstał.
Nie podjął od razu
decyzji. Kazał się wszystkim rozejść i wrócić do swoich
obowiązków. Trudno było mu się dziwić. Spoczywała na nim wielka
odpowiedzialność i musiał dokładnie przeanalizować argumenty za
i przeciw. Do wszystkiego na początku podchodził sceptycznie, ale
Joanna miała dar przekonywania i do tego jej ufał. Po kilku
godzinach skontaktował się z nią i oznajmił, że rozpatruje
pomysł pozytywnie. Jednak na bezpośredniego uczestnika eksperymentu
wyznaczył osobę spoza drużyny Garetha, byłego astronautę
nazwiskiem Hudson.
Zachowano wszelkie środki ostrożności.
Kiedy tylko mężczyzna nałożył skafander, Hilda zaczęła
monitorować jego funkcje życiowe. Profesor również wszystkiemu
się przyglądał. Choć dowodził całym przedsięwzięciem, rzadko
miał okazję znaleźć się na pokładzie Odysei.
- Jak się
czujesz? - spytała Hilda astronautę.
Ponieważ skafander nie
posiadał jednolitej powłoki, przepuszczał fale dźwiękowe i dało
się przez niego rozmawiać bez użycia radia.
- W porządku.
Bardzo w tym wygodnie. O niebo wygodniej niż w naszych
skafandrach.
- Funkcje życiowe w normie – zwróciła się do
profesora kobieta. - Proponuję, żeby pospacerował w tym na
zewnątrz.
Peter przytaknął, zaś Hilda uruchomiła pole
ochronne skafandra i poleciła astronaucie opuścić bazę.
-
Jeśli poczujesz, że coś jest nie tak, mów od razu – dodała
jeszcze. Tym razem przez komunikator, bo Hudson zdążył się
oddalić.
Lekarka wróciła do swego gabinetu, gdzie dysponowała
specjalistycznym sprzętem i mogła dokładniej monitorować organizm
astronauty. Na ekranie widziała, jak szybko bije jego serce, ile
wynosi temperatura jego ciała, a także wiele innych istotnych
informacji. Czekał ją długi, żmudny wieczór, ale okazało się,
że przyjaciele postanowili dotrzymać jej towarzystwa. Przynieśli
nawet pizzę z kantyny i rozsiedli się koło koleżanki.
- Dzięki
– powiedziała Hilda, częstując się.
- Co z nim? - Gareth
chwycił wielki kawał pizzy.
- Na razie wszystko w normie, ale
eksperyment wymaga czasu.
Badacze nie sądzili, że zadanie
okaże się tak nużące. Nawet mając siebie nawzajem i opowiadając
sobie kawały, powoli zaczynali mieć dosyć. Przywykli do
niebezpiecznych wypraw i zaskakujących odkryć. Gapienie się w
monitor i obserwowanie liczb w końcu zaczęło im się dawać we
znaki. Jak na ironię, ten, któremu przypadło najciekawsze zadanie,
również odczuwał coraz większe znudzenie.
- Ile jeszcze?
Zrobiłem już chyba dwadzieścia spacerów w okolicy bazy. Chce mi
się spać – oznajmił astronauta, co dało się słyszeć w
głośnikach.
- Czy oprócz tego odczuwasz jakiś dyskomfort? Chce
ci się jeść, pić albo do toalety? - spytała Hilda.
- Nie.
-
Dobrze, możesz wrócić do bazy i się przespać, ale nie zdejmuj
skafandra.
Nie tylko Hudson musiał się przespać. Hildzie
również oczy się kleiły, więc drugą zmianę objął doktor
Suarez. Zanosiło się na długi i męczący eksperyment. Następny
dzień prawie niczym nie różnił się od poprzedniego. Lekarka na
nowo zaczęła monitorować funkcje życiowe astronauty, a
przyjaciele towarzyszyli jej, kiedy nie mieli własnych obowiązków.
Teoria Joanny potwierdzała się. Badany zdawał się w skafandrze
całkowicie samowystarczalny, a jego ciało nie obniżyło
wydajności, ani nie wykazywało żadnych oznak odwodnienia. Po
trzecim dniu, w którym dalej nie zaobserwowano żadnych zmian,
profesor postanowił zakończyć eksperyment, a przynajmniej jego
pierwszy etap. Zanim oficjalnie przedstawiono wyniki, Hudson został
poddany kilkudniowej obserwacji, ale wyglądało na to, że w jego
organizmie nie zaszły żadne trwałe zmiany. Nadszedł czas, żeby
przejść do kolejnego etapu.
- Powinniśmy przetestować
skafander w trudniejszych warunkach – zasugerowała Joanna podczas
zebrania. - Oczywiście z zachowaniem wszystkich środków
bezpieczeństwa.
- Myślałem nad tym. Jaki rodzaj środowiska ma
pani na myśli? - spytał profesor.
- Wenus powinna być
odpowiednim miejscem – odparła kobieta.
- To jest bardzo
skrajne środowisko! - wtrącił Chen, pełen obaw.
- Fakt, to
ryzykowne – przyznał profesor. - Jednak skafandry były już
testowane w tych warunkach. Wiemy, że wytrzymają temperaturę i
ciśnienie panujące na Wenus. Pozostaje pytanie, czy zdołają
powstrzymać odwodnienie organizmu.
- Nie będę się zbytnio
oddalać od statku, a Hilda będzie mnie cały czas monitorować. -
Gdy Joanna wypowiedziała te słowa, zauważyła zaskoczone
spojrzenia Garetha i profesora. Dopiero po chwili zorientowała się,
skąd to zdziwienie. - Z całym szacunkiem, tym razem naprawdę
uważam, że to ja powinnam wziąć udział w eksperymencie. Znam
działanie skafandra najlepiej ze wszystkich. Jeśli coś by się
nagle wydarzyło, mam największe szanse się z tym uporać.
Major otworzył usta, jakby chciał zabrać głos, ale chyba się
nagle rozmyślił, bo chwilę później je zamknął. Po sekundzie
otworzył je znowu i tym razem przemówił, ale jedynie zasugerował
delikatnie, że wciąż zgłasza się na ochotnika. Niestety profesor
nie przychylił się ku jego kandydaturze.
- Zgadzam się, proszę
wdrożyć swój plan w życie – zwrócił się do Joanny.
Sądząc po minie, majorowi decyzja nie spodobała się ani
trochę.
Aby dolecieć do Wenus załoga nie musiała
nawet tworzyć tunelu w piątym wymiarze, wystarczyła prędkość
podświetlna. Była to dla nich bez wątpienia najkrótsza podróż
Odyseją. Nie czyniło to jednak tej misji mniej interesującą.
Zwłaszcza Joanna zdawała się podekscytowana, w przeciwieństwie do
Garetha, który wyglądał na nieco przygnębionego.
Statek
wylądował w okolicy bieguna, co i tak nie robiło specjalnej
różnicy, bo na całej planecie panowała temperatura bliska
pięciuset stopni Celsjusza. Gdy tylko Odyseja osiadła na
powierzchni, Joanna pobiegła założyć skafander.
-
Potowarzyszyć ci? - rzucił major, nim kobieta opuściła
pomieszczenie.
Joanna go zignorowała i wyszła, a Hilda
przygotowała swój sprzęt. Gareth westchnął. Chciał tylko jak
najszybciej wykonać zadanie i wrócić do bazy. Rzadko miewał takie
podejście, ale tym razem czuł się potraktowany po macoszemu. Wziął
laptopa, dzięki któremu oraz połączonej pracy informatyków i
Joanny dało już się obsługiwać część systemów statku.
-
Jestem gotowa – usłyszał w słuchawce głos kobiety.
-
Opuszczam osłony – powiedział beznamiętnie i wystukał komendę
na komputerze.
- Jestem na zewnątrz – padła parę sekund
później odpowiedź.
- Włączam z powrotem osłony.
Na
razie wszystko przebiegało dość zgrabnie. Niestety teraz nadszedł
czas na tą żmudniejszą część eksperymentu. Co prawda Gareth
wziął karty, ale nie miał specjalnej ochoty grać. Zresztą tym
razem zadanie wymagało nieco większej czujności, niż
monitorowanie astronauty na Antarktydzie.
- Profesor chyba na nią
leci – stwierdził major, rozciągając się na fotelu.
- Na
Aśkę? - zdziwił się Chen.
- No na pewno nie na mnie – odparł
z sarkazmem Gareth.
- Chodzi ci o to, że jej łatwo ulega? Myślę,
że dziewczyna ma po prostu sporą charyzmę. No i myślę, że
uczony prędzej zaufa drugiemu uczonemu niż wojskowemu – zauważyła
Hilda.
- Masz szczęście, że jesteś jednym i drugim – rzucił
jeszcze major beznamiętnie.
Joanna nie słyszała rozmowy, nie
zwróciła nawet uwagi na chwilowe rozłączenie, bo była bardziej
pochłonięta widokiem miejsca, w którym się znalazła. Kojarzyło
jej się trochę z wielkimi połaciami zastygłej lawy na Islandii,
tylko że tutaj było bardziej mrocznie i niegościnnie. Czerń
pofałdowanych wulkanicznych skał i brunatna mgła sprawiały, że
uczona musiała uruchomić znajdującą się na nadgarstku latarkę,
bo z trudem dało się stwierdzić, że jest dzień, a nie wieczór.
Bardzo długi dzień, który miał jeszcze trwać sto dwadzieścia
sześć ziemskich dób. Krótko mówiąc, właśnie miało miejsce
wczesne popołudnie, a Joanna już teraz wiedziała, że jej pobyt na
planecie będzie daleki od relaksującego spaceru.
Gareth ziewał, Chen również, zaś Hilda przyglądała się
odczytom na swoim tablecie. Minęło kilka godzin, odkąd Joanna
opuściła pokład, i jak na razie wszystko pozostawało bez zmian.
Skafander zdawał się doskonale spełniać swoją funkcję.
-
Proszę o pozwolenie na zejście na powierzchnię – odezwał się
nagle Azjata, co pozostałych wyrwało z niemalże transu.
-
Słucham? - zdziwił się major.
- Jestem geologiem, na statku na
nic się nie przydam. Skoro już tu jesteśmy, to może chociaż bym
się przyjrzał tutejszym skałom? – wytłumaczył Chen.
Gareth spojrzał na Hildę, jakby szukając akceptacji w jej oczach,
choć to do niego należała decyzja.
- Jak na razie skafander się
sprawdza. Nie widzę problemu – przyznała lekarka.
- W
porządku, możesz iść, tylko się zbytnio nie oddalaj – zezwolił
major.
Dla Chena wyjście na powierzchnię Wenus było równie
ekscytującym doświadczeniem co dla Joanny. Badał już wcześniej
aktywne wulkanicznie miejsca, ale żadne z nich nie wyglądało
równie upiornie, co ta, otulona żrącą atmosferą planeta. Czuł
niepokój, ale też radość z faktu, że może się przyjrzeć
terenom tak bliskim, a jednocześnie tak odległym Ziemi. Przez gęstą
mgłę ujrzał światło latarki Joanny, więc udał się w tym
kierunku. Kobieta słyszała przez radio rozmowę kolegów i
spodziewała się towarzystwa, więc specjalnie zwróciła strumień
światła w stronę Chena, by mógł ją z łatwością odnaleźć.
-
A taki byłeś początkowo przeciwny mojemu pomysłowi – zauważyła
Joanna, wciąż przez radio, gdy mężczyzna się zbliżył.
- Ale
widzę, że miałaś rację – przyznał geolog.
- Dobrze, trochę
mi się tu samej nudziło. Dla mnie nie ma tu zbyt wielu ciekawych
rzeczy do roboty.
- A dla mnie wprost przeciwnie. I wiesz, co jest
najgorsze? Nawet nie mogłem wziąć ze sobą narzędzi, bo by się
stopiły.
- Skafander wyposażony jest w skaner. Pokażę ci, jak
go używać.
Podczas gdy Chen i Joanna przyglądali się skałom
na planecie, Gareth umierał z nudów. Próbował zabić czas,
ćwicząc połykanie wyrzuconych w powietrze orzeszków. Przez
pierwsze pół godziny słabo mu szło, ale obecnie wychodziło mu
już w dwóch trzecich przypadków. Nie zwracał uwagi na Hildę,
która się trochę zaniepokoiła.
- Akcja serca ci przyspieszyła,
wszystko w porządku? - zwróciła się do Joanny przez radio.
-
Właściwie tak, ale zrobiło się trochę ciepło w tym skafandrze –
przyznała Polka.
- W takim razie wracajcie na pokład –
poleciła porucznik.
- To nic takiego. Jak na razie pole siłowe
skafandra jest stabilne.
- Jeśli widzę jakieś zagrożenie dla
zdrowia, ja wydaję rozkazy. Proszę wracać na pokład. - Tym razem
Hilda była bardzo stanowcza.
- Przyjęłam.
Obaj naukowcy
stanęli naprzeciw włazu do statku, czekając, aż się otworzy. To
jednak nie następowało. Nie doszło do zerwania łączności
radiowej, uczeni powiedzieli, że są gotowi powrócić na pokład, a
otwarcie włazu zajmowało sekundę. Fakt, że to nie nastąpiło,
bardzo ich zdziwił i zaniepokoił.
- Wszystko w porządku,
majorze? - spytała Joanna.
- No właśnie, nie mogę wyłączyć
osłon. Pisze mi komunikat, że możliwość wyłączenia pola
siłowego została zablokowana, bo doszłoby do uszkodzenia poszycia
statku – wyjaśnił Gareth.
- Wpisz: „rozwiąż problem” -
poleciła Joanna, zachowując spokój.
Po chwili ponownie
usłyszała głos majora.
- „Należy odwrócić polaryzację
poła siłowego” - nie rozumiem tego naukowego bełkotu.
- Uf,
poczekaj, daj mi chwilę...
Joanna również znalazła się w
kropce, bo nigdy wcześniej nie konfigurowała osłon. Wystarczało
je tylko włączać i wyłączać. Gdyby znajdowała się na
pokładzie i miała do dyspozycji odpowiednią ilość czasu, pewnie
rozgryzłaby, o co chodzi, ale teraz po pierwsze nie znajdowała się
na pokładzie, a po drugie zostało jej mniej czasu, niż sądziła,
bo temperatura w jej skafandrze znacznie wzrosła. Sprawdziła pole
siłowe skafandra. Działało na pełnej mocy, a to oznaczało jedno:
skafander nie miał w tych warunkach wystarczająco energii, by przez
długi czas zapewnić zarówno odpowiednią ochronę, jak i
podtrzymać wszystkie funkcje organizmu. Hilda miała rację, musieli
wrócić na pokład. Chen wyciągnął rękę, jakby chcąc dotknąć
pola siłowego i jego dłoń rzeczywiście natrafiła na wyraźny
opór.
- Spróbuj wpisywać różne komendy, typu: „obejście
problemu”, „alternatywne rozwiązanie”. Może komputer coś
podpowie – powiedziała Joanna z nadzieją, że Gareth jakoś sobie
poradzi. - W ogóle to jest bez sensu. Przecież już tu wcześniej
lądowali. Czemu wtedy nic się nie stało?
- Może dlatego, że
wtedy opuszczano pokład jednorazowo i statek nie zdążył się
nagrzać? - zasugerował major.
- Zaraz... Czyli to przez to... że
ja wyszedłem? - wydukał Chen.
- To nie twoja wina – stęknęła
Joanna.
Usiadła. Czuła się jak na Saharze w samo południe,
po dwugodzinnym maratonie. Skafander nie był już w stanie zapewnić
jej ciału potrzebnej energii, tylko ją z siebie wysysał, aby
umożliwić utrzymanie osłon. Chen schylił się nad koleżanką i
położył jej rękę na ramieniu, licząc, że chociaż doda jej
otuchy.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Ujdzie...
Joanna
skłamała, bo zdawała sobie sprawę, że osiąga dość
niebezpieczny stan.
- Nic z tego – dało się po jakimś czasie
słyszeć głos Garetha.
- Zostaw laptopa i spróbuj skorzystać
bezpośrednio z konsoli. Może uda się ten sam trik, co na Ikarze...
wyjmij dwie pierwsze płytki... - wydyszała Joanna.
Na
szczęście major dokładnie pamiętał w jaki sposób kobieta
„ogłupiła” statek, bo dokładnie się wtedy przyglądał jej
poczynaniom. Dlatego powtórzył jej kroki najszybciej, jak tylko się
dało, ale zamiast zrozumiałej dla niego podpowiedzi, na hologramie
ujrzał tylko symbole, które nic mu nie mówiły. Możliwe, że
Joanna coś by z nich wywnioskowała, ale on nie miał na to żadnych
szans.
- Aśka zemdlała – oznajmił z przerażeniem Chen.
Dzięki Hildzie wiedzieli przynajmniej, że ich koleżanka żyje, ale
ten stan rzeczy mógł się wkrótce zmienić. Gareth zacisnął
pięści i zaklął, bo jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny. To
on był dowódcą, on ponosił odpowiedzialność za cały zespół,
i to przede wszystkim on powinien wyciągać przyjaciół z opresji.
Nie znał się aż tak na sprawach naukowych, nie mógł rozwiązać
problemu w taki sposób, w jaki zrobiłaby to Joanna, ale musiał
istnieć jakiś inny.
Nagle wstał i wyszedł bez słowa. Hilda
otworzyła usta, ale nie zdążyła spytać, co jej dowódca planuje,
bo jego szybkie działanie za bardzo ją zaskoczyło. Kiedy Gareth
wrócił, zauważyła, że ma on na sobie skafander i trzyma w rękach
karabin.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia – oznajmił stanowczo
mężczyzna, następnie wstukał coś na laptopie. - Jak ci dam
sygnał, to wciśnij enter, uruchomi się zasilanie awaryjne. A taką
mam przynajmniej nadzieję, że się uruchomi. Miej też w pogotowiu
apteczkę.
- Tak jest – powiedziała Hilda ze strachem w głosie,
gdyż nie wiedziała, do czego major może być zdolny.
Gareth
wszedł do luku i nacisnął fragment ściany znajdujący się po
lewej stronie od włazu. Wtedy wysunął się panel wypełniony
maszynerią. Co prawda major nie był ekspertem, jeśli chodziło o
budowę statku, ale przynajmniej wiedział, gdzie znajdują się
podzespoły odpowiedzialne za konkretne funkcje, a to w obecnej
sytuacji mogło ocalić życie.
- Chen, weź Aśkę i ustaw się
tuż przy włazie – rozkazał oficer. - Nie będziecie mieć zbyt
wiele czasu.
- Tak jest.
Nadszedł moment decydujący o życiu
i śmierci. Gareth wziął głęboki wdech, przeżegnał się i
strzelił krótką serią w wysuniętą maszynerię. Zaiskrzyło i po
chwili uruchomił się alarm, który akurat tym razem oznaczał coś
dobrego. Major natychmiast otworzył właz, a Chen wszedł do środka,
trzymając Joannę na rękach. Liczyła się każda sekunda. Gdy
tylko Gareth zamknął właz, skontaktował się Hildą.
-
Wciskaj!
Musiało się udać, bo po chwili alarm się wyłączył,
ale było jeszcze za wcześnie na radość. Chen wiedział, że musi
jak najszybciej zdjąć z koleżanki skafander, więc zszedł na
niższy pokład, zaś Gareth wbiegł na mostek.
- Idź się zająć
Aśką. Ja nas stąd zabiorę – powiedział, siadając za sterami.
Po usunięciu skafandra Joanna nie odzyskała przytomności. Kiedy
komora się otworzyła, Chen musiał pochwycić bezwładne ciało
koleżanki. Nie przejmował się jej nagością, bo był zbyt
zdenerwowany, by zwracać na to uwagę. Ułożył ją na podłodze,
wyczekując Hildy. Ta przyszła szybko. Uklękła obok poszkodowanej
i otworzyła torbę. Szybko sprawdziła podstawowe funkcje życiowe
koleżanki i z ulgą stwierdziła, że jej stan się stabilizuje.
Okryła ją folią termiczną, aby schłodzić jej ciało, i
przygotowała kroplówkę.
- Będziemy na Ziemi za jakieś
dwadzieścia minut – oznajmił major, wchodząc do pomieszczenia. -
Co z Aśką?
- W porządku... - odpowiedziała sama Joanna.
Wszyscy popatrzyli na nią zaskoczeni. Wyglądała na wycieńczoną,
ale zdawała się w pełni przytomna. Zdobyła się nawet na
wymuszony uśmiech.
- Dziękuję... - stęknęła. - I
przepraszam... Powinnam była zostać... Mój błąd...
-
Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało – powiedział ze
spokojem Gareth.
Pozostali spoglądali na niego z podziwem.
Major wiedział, że profesor może nie podzielać tego podziwu, gdy
zobaczy uszkodzenia, ale nikt nie mógł zaprzeczyć, że oficer
postąpił słusznie. On jednak nie był z siebie w pełni
zadowolony. Musiał lepiej poznać Odyseję od strony technicznej, i
takie zadanie sobie postawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz