Rozdział V - „Ludzie lodowego świata”
Uszkodzenia statku nie okazały się bardzo
poważne. Poszycie zostało lekko nadpalone, ale, ku ogólnemu
zaskoczeniu, z czasem samo się zregenerowało. Joannie udało się
naprawić podzespoły odpowiedzialne za osłony statku oraz rozgryźć,
na czym polega polaryzacja pola siłowego. Ponieważ Odyseja w miarę
szybko wróciła do stanu używalności, obyło się bez
długoterminowego zawieszania podróży. Podczas wypraw Gareth
zadawał coraz więcej pytań technicznych, zmotywowany do głębszego
poznania działania statku. Zresztą nie tylko on pragnął się
rozwijać. Chen marzył o tym, by nauczyć się pilotować statek,
więc za pozwoleniem profesora Gareth zaczął mu udzielać
prywatnych lekcji.
Projekt ISET rozkwitał, a Joanna wpadała na
coraz to śmielsze pomysły, których nie bała się przedstawić
profesorowi.
- Uważam, że powinniśmy spróbować wydostać się
poza obręb naszej galaktyki. M31 jest najbliższą nam galaktyką,
więc to logiczny cel. Wiem, że wciąż mamy mnóstwo planet do
eksploracji w naszej galaktyce, ale chodzi mi tu bardziej o głębsze
poznanie możliwości nawigacyjnych statku – wytłumaczyła Joanna,
będąc z profesorem na osobności.
Mężczyzna westchnął.
-
Pamięta pani, jak się zakończył ostatni eksperyment.
- Moja
teoria okazała się słuszna, tylko źle postąpiłam, zgłaszając
się na ochotnika. Ale tym razem nie ma takiego problemu. Jeśli nie
uda nam się wylądować w wyliczonym miejscu, to po prostu wciśniemy
„backspace” i wrócimy. Nie ma ryzyka, może co najwyżej nic z
tego nie wyjść.
- A jeśli wyrzuci was w pobliżu czarnej
dziury?
- Nie wyrzuci, statek posiada zabezpieczenia.
Ponieważ profesor wciąż się wahał, Joanna postanowiła
kontynuować.
- Jest pan fizykiem teoretykiem, więc doskonale pan
wie, że odległość nie ma znaczenia w przypadku tuneli w piątym
wymiarze. Zużyjemy tyle samo energii, co w przypadku lokalnych
podróży, więc nie ma ryzyka, że utkniemy gdzieś z „pustym
bakiem”. Problem stanowi nawigacja, ale właśnie chodzi nam o to,
by się więcej na jej temat dowiedzieć. No chyba o to chodzi w
ISET? By się rozwijać i poszerzać granice poznania. Gdyby nasi
poprzednicy nie eksperymentowali, w ogóle byśmy tym teraz nie
latali.
Profesor popatrzyła na Joannę z podziwem i
rozbawieniem jednocześnie.
- Jak pani to robi, że ma taki dar
przekonywania? – spytał.
- Mam młodszą siostrę – odparła
kobieta żartobliwie.
- Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz?
- zwrócił się Gareth do Chena podczas odprawy.
Geolog zrobił
taką minę, jakby nie wiedział, o co chodzi, choć sprawa była
oczywista. Trudno było nie zauważyć gitary, którą niósł na
plecach.
- No co? Tym razem chcę być przygotowany na wszystko –
wytłumaczył.
- Proszę to zostawić – polecił stanowczo
profesor.
Chen zrobił minę zranionego dziecka i niechętnie
wykonał polecenie. Miał nadzieję, że tym razem nie wpakują się
w żadne kłopoty, bo kolejnego miesiąca bez gitary mógłby nie
wytrzymać.
Joanna uspokoiła go, tłumacząc, że tym razem nie
zanosi się na żaden dłuższy pobyt poza Ziemią, i załoga zajęła
swoje zwyczajowe miejsca na pokładzie. Start oraz lot na orbitę nie
stanowiły już tak niesamowitego doświadczenia jak na początku,
ale tym razem dało się wyczuć wśród badaczy większe poruszenie
niż normalnie.
- Niepotrzebnie się tak ekscytujecie. Zapewniam
was, że w M31 nie znajdziemy niczego innego, co można znaleźć
tutaj – rzekła Joanna, choć sama odczuwała dreszczyk emocji.
Kiedy zaczęła wybierać współrzędne, Gareth jej przerwał,
chcąc ją w tym wyręczyć, ale tym razem Joanna miała do tego
sceptyczne podejście.
- Może lepiej innym razem? -
zasugerowała.
Major nie protestował. Musiał przyznać
koleżance rację, wszakże po raz pierwszy wyznaczali kurs do innej
galaktyki. Lepiej było dla wszystkich, żeby zajął się tym
ekspert.
Panowała napięta atmosfera, ale Joanna po raz kolejny
uspokoiła towarzyszy, po czym wybrała współrzędne. Teraz
pozostawało otworzyć tunel i ruszyć przed siebie, co Gareth
uczynił z przyjemnością, ale też z pewnymi obawami. Ku ogólnej
uldze po drugiej stronie nie powitał ich dźwięk alarmu, ani żadne
gwałtowne zderzenie. Mieli przed sobą jedynie zwykłą, żółtą
gwiazdę, świecącą na tle czerni kosmosu.
- Chyba się udało –
stwierdził major z nadzieją, że Joanna potwierdzi jego słowa .
-
Nasze położenie będę mogła określić dopiero wtedy, kiedy
nawiążę kontakt z bazą – odparła kobieta, po czym otworzyła
kanał podprzestrzenny. - Tu Odyseja, słyszycie mnie?
- Słyszymy
głośno i wyraźnie. Już daje wam profesora – odparł głos
łącznościowca.
- Jak wygląda wasza sytuacja? - spytał
Peter.
- Chyba w porządku. Obliczam odległość – rzekła
Joanna, patrząc na ekran laptopa, który po ciągłych
dopracowywaniach coraz lepiej spełniał rolę interfejsu. Jednak
wyniki tak ją zaskoczyły, że porównała je z tymi z konsoli.
-
Co się dzieje? - spytała zaniepokojona Hilda.
- Nic takiego,
ale... wygląda na to, że zamiast w M31 wylądowaliśmy w galaktyce
odległej o jakieś sześć miliardów lat świetlnych od Ziemi –
wyjaśniła Joanna, wyraźnie pod wrażeniem.
Pozostali nie
podzielali jej zachwytu. Wręcz ich zatkało. Nawet gdy podróżowali
po swojej galaktyce, trudno było im sobie wyobrazić odległości,
które pokonywali, ale tym razem świadomość dystansu dzielącego
ich od domu przerastała ich pod każdym względem.
- Sześć
miliardów? - powtórzył Chen, bo miał wrażenie, że się
przesłyszał.
- Zgadza się. Niesamowite, prawda? Wiem, że
liczby mogą was przerażać. To często działa na psychikę. Na
przykład ludzie z reguły boją się pływać na głębokiej wodzie,
choć trzy metry i trzydzieści nie robi żadnej różnicy. Jak masz
się utopić, to i tak się utopisz. Więc naprawdę nie ma co się
martwić odległością – wytłumaczyła spokojnie Joanna.
- Ale
żeś nas pocieszyła – mruknął Gareth.
Profesor słyszał
całą rozmowę i od razu zaczął analizować zaistniałą
sytuację.
- Współrzędne musiały być zbyt niedokładne –
powiedział.
- Aż tak niedokładne, żeby wyrzucić nas o sześć
miliardów lat świetlnych za daleko? - rzekł z sarkazmem major.
-
Powiedzmy, że napiszę ci zaproszenie: „Przyjdź pod adres ulica
Regana 10 o godzinie dwunastej”. Jeśli nie podam, o jakie miasto
mi chodzi, możesz wylądować w innym miejscu, niż miałam na myśli
– wytłumaczyła Joanna.
- Lubisz używać metafor, co? -
zauważył Chen.
- Chciałbym wiedzieć, co teraz zamierzacie
zrobić – wtrącił się profesor.
- Skoro już tu jesteśmy, to
przyjrzymy się temu systemowi. Może znajdziemy coś ciekawego -
zasugerowała Joanna. Analiza współrzędnych mogła poczekać. W
komputerze i tak znajdowały się już wszystkie potrzebne dane.
Ani profesor, ani żaden z członków załogi nie wyraził obiekcji.
Zadanie wydawało się proste, a wrócić do domu badacze mogli w
każdej chwili. Pomiary wykazały, że w układzie znajdowało się
sześć planet, ale żadna z nich nie była podobna do Ziemi.
Najbliżej gwiazdy krążył gazowy olbrzym, a ten typ świata już
został zbadany wielokrotnie. Dalej znajdowała się planeta skalista
będącą martwą pustynią. Druga planeta o stałej powierzchni
mogła posiadać ciekłą wodę, ale pokrywała ją gruba warstwa
lodu. Pozostałe światy stanowiły mało interesujące gazowe
giganty.
- Myślę, że nie ma co tracić czasu na ten układ. W
naszej galaktyce czeka na nas mnóstwo ciekawszych – skomentowała
Hilda.
Major już miał zarządzić powrót, gdy nagle z
głośników dało się słyszeć serię uporządkowanych dźwięków.
Przypominało to trochę wiadomość w alfabecie Morsa lub innym
kodzie. Badacze popatrzyli po sobie zdumieni, bo nigdy wcześniej nic
podobnego im się nie zdarzyło. Gdyby baza chciała się z nimi
skontaktować, zrobiłaby to w sposób tradycyjny.
- Dobra, to był
dziwne – odezwał się Gareth.
Początkowo Joanna nic nie
powiedziała, bo intensywnie sprawdzała coś na swoim laptopie. Nikt
nie śmiał jej przerwać, gdyż jej mina wskazywała na to, że
chodzi o coś bardziej fascynującego niż odległość, jaką
pokonali.
- To chyba jakieś współrzędne – powiedziała, nie
przestając pracować.
- Jakie współrzędne? - zainteresował
się Chen.
- Jeszcze ich nie rozgryzłam, ale sygnał pochodzi z
tej galaktyki i został nadany kanałem podprzestrzennym. Nie ma
szans, żeby był dziełem przypadku. Ktoś musiał podsłuchać
naszą rozmowę z Ziemią.
- Jak to? Kosmici? Kosmici wysłali nam
zaproszenie?! - Chen tak się podekscytował, że z trudem mógł
usiedzieć w fotelu.
- Zaraz... jeśli to prawda... Musimy być
ostrożni. – Major zachował powagę i opanowanie.
- Oni nam
zaufali. Wysłali swoje współrzędne. Widocznie chcą kontaktu –
wyjaśniła Joanna, która o takiej chwili marzyła przez całe
życie. Nawet ona z trudem wierzyła w to, co przed chwilą się
stało.
- Może są tak potężni, że niczego się nie boją? -
zasugerował geolog.
- Chen i major mają rację, nie powinniśmy
postępować pochopnie – oznajmiła Hilda.
Jednak Joanna
podchodziła do sprawy nieco bardziej optymistycznie i zamierzała
przedstawić swoje racje, jak zwykle zresztą.
- Myślę, że
agresywna cywilizacja sama by się unicestwiła, zanim zdążyłaby
osiągnąć taki poziom technologiczny. Filmy prawie zawsze pokazują
kosmitów jako złych najeźdźców, ale nie ma w tym żadnych
logicznych podstaw. Prawdopodobnie marzą o poznaniu obcych form
życia równie bardzo co my, nie po to, żeby z nimi walczyć, tylko
żeby się więcej dowiedzieć o wszechświecie. Inaczej nie
wysyłaliby nam współrzędnych własnej planety. Przecież my
zrobiliśmy kiedyś podobnie. A teraz pomyślcie. Jaki jest cel
naszej misji?
Gareth wiedział, że Joanna pyta retorycznie i
zamierza kontynuować swój wywód, jednak postanowił jej
przerwać.
- Zanim wyjedziesz nam z patetyczną gadką rodem z
taniego serialu, przeanalizujmy sytuację. Jesteśmy sześć
miliardów lat świetlnych od Ziemi i właśnie dostaliśmy rzekomą
wiadomość od rzekomych kosmitów, o których nic nie wiemy.
-
Chodzi mi o to, że może to być największe odkrycie ludzkości –
powiedziała krótko Joanna, zażarcie gestykulując.
Dla majora
decyzja nie należała do łatwych. Musiał dbać o bezpieczeństwo
załogi, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz zawróci, już
zawsze będą go dręczyć wyrzuty sumienia, że nie zaryzykował.
Doskonale wiedział, jaki jest cel misji ISET. Po prostu niekiedy
musiał dokonać chłodnego osądu sytuacji. Im dłużej jednak o tym
myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że nigdy by sobie nie
wybaczył, gdyby teraz zarządził powrót do bazy.
- Cóż, na
Ziemi będą musieli poczekać z kolacją – podsumował z błyskiem
w oku.
Jak tylko statek opuścił tunel, przed oczami
załogi ukazał się przepiękny widok. Tak niesamowity, że Joanna
aż wstała i otworzyła usta. Planeta, która znajdowała się tuż
na wyciągnięcie ręki, była biało-niebieskawa. Miała duże czapy
lodowe i sporą pokrywę chmur, ale gdzieniegdzie prześwitywały też
oceany. Wyglądała jak perła zawieszona w przestrzeni. Gdyby taka
planeta znajdowała się w miejscu Marsa, bez wątpienia stanowiłaby
najjaśniejszy obiekt na nocnym niebie, nie licząc Księżyca. Teraz
jednak badacze podziwiali nie maleńki punkcik, lecz ogromną tarczę.
Przypomnieli sobie uczucie, gdy po raz pierwszy widzieli Ziemię z
orbity, jednak teraz zachwyt był jeszcze większy.
- To chyba
księżyc. - Gareth wskazał na kulistą strukturę znajdującą się
nieopodal planety.
- To nie księżyc, to stacja kosmiczna –
rzekła Joanna z dziwnym dramatyzmem. - Zawsze chciałam to
powiedzieć – dodała zupełnie innym tonem, wręcz rozbawiona. -
Ale poważnie, to nie może być naturalny satelita, bo krąży za
blisko planety. Zresztą on chyba nawet nie krąży, zdaje się
połączony z powierzchnią. Widzicie? - wskazała na coś, co z tej
odległości przypominało sznurek ciągnący się między stacją a
planetą.
- Możesz zrobić skan? - poprosił major.
- Już...
- Joanna wstukała coś na swoim laptopie. - Hmmm... Planeta ma masę
bardzo zbliżoną do Ziemi oraz podobne zasoby wody, choć sporo z
nich znajduje się pod postacią lodu. Atmosfera tlenowo-azotowa.
Średnia temperatura na powierzchni wynosi dziewięć stopni
Celsjusza.
- Jest zimniejsza od Ziemi – zauważył Chen.
-
Ale i tak uderzająco podobna.
Joanna dalej sprawdzała dane na
komputerze, ale Gareth jej przerwał.
- Hej, popatrz.
Do
Odysei zbliżał się niewielki statek kosmiczny, nie przypominający
w żaden sposób ich pojazdu. Jego metaliczna powłoka błyszczała w
promieniach słońca, zaś dwa szerokie skrzydła wskazywały, że
musiał poruszać się w atmosferze na podobnych zasadach co ziemskie
samoloty. Po chwili statek zamigał kilka razy niebieskimi i
czerwonymi światłami.
- Co to oznacza? - spytał Gareth.
Joanna podrapała się po głowie, gdyż wszystko działo się zbyt
szybko, by mogła to przeanalizować.
- Nie jestem pewna –
przyznała ze wstydem.
Tajemniczy statek obrócił się i zaczął
mknąć w kierunku kulistej struktury.
- Chyba chce, żebyśmy za
nim polecieli – wydedukował Gareth i uruchomił napęd.
Nie
miał pojęcia, czy dobrze robi, ale teraz już się tym nie
przejmował. Ciekawość przejęła nad nim górę, jak w przypadku
Joanny. Wciąż myślał racjonalnie i zdawał sobie sprawę z
ryzyka, ale uznał, że stawka jest tego warta. Odczuwał coraz
większe dreszcze emocji, gdy zbliżał się do sztucznego księżyca.
Teraz na jego powierzchni dało się dostrzec więcej szczegółów,
jak światła, anteny i inne urządzenia. Stacja kosmiczna nie była
aż tak ogromna, jak wydawało się na samym początku. Znaleźli się
po prostu w stosunkowo bliskiej odległości.
Nagle gródź
stacji otworzyła się, a obcy statek wleciał do środka. Gareth
czuł, że zaczyna się pocić z wrażenia, ale nie zawrócił i
poprowadził Odyseję ku nieznanemu. Przez całą drogę nikt z
załogi nawet się nie odezwał, w tak wielkim skupieniu się
znajdowali. Dało się jednak słyszeć, jak ktoś przełyka ślinę
albo szybko oddycha.
Wylądowali i szybko zostali odcięci od
statku, który ich tu sprowadził. Znajdowali się w pustym i ciasnym
jak na hangar pomieszczeniu bez żadnych wskazówek, co robić
dalej.
- Wpuszczają tu powietrze, chyba chcą, żebyśmy wyszli –
rzekła Joanna, spoglądając na czujniki.
- No to trzeba się
przygotować.
Major opuścił na chwilę mostek i wrócił z
pełnym uzbrojeniem, co Joannie nie spodobało się ani trochę.
-
Zwariowałeś? Jak mamy nawiązywać stosunki dyplomatyczne z obcą
rasą, jeśli zamierzasz przywitać ich takim działem? - oburzyła
się.
- No może trochę przesadziłem.
Gareth odłożył
karabin, ale pistolet wsunął sobie za spodnie i zasłonił kurtką.
Protesty Joanny na nic się nie zdały. Jako dowódca zamierzał
zadbać o bezpieczeństwo podwładnych, a charyzma koleżanki miała
swoje granice.
Nim opuścili pokład, Joanna wysłała na Ziemię
wiadomość i założyła hasło na wszystkie systemy statku, tak na
wszelki wypadek, gdyby obcy próbowali się zbyt dokładnie mu
przyjrzeć. Nie miała gwarancji, że nie rozgryzą jej hasła, ale
nic więcej nie mogła zrobić.
W hangarze było dość chłodno,
ale badacze mieli zapewnione odpowiednie warunki. Nawet grawitacja
przypominała ziemską. Problem w tym, że nie wiedzieli, jak się z
hangaru wydostać. Obeszli go dookoła i znaleźli coś w rodzaju
włazu, ale był szczelnie zamknięty. Przez chwilę próbowali go
otworzyć, ale po paru nieudanych próbach zrobili kilka rundek
dookoła statku i znowu stanęli przed włazem. Wtedy Joanna
pomyślała, że obcy muszą ich obserwować.
Kiedy już mieli
zrezygnowani wracać na pokład, właz się otworzył, przyprawiając
załogę prawie o zawał serca. Do środka weszło sześć istot i
choć nie dało się dostrzec ich twarzy, bo wszystkie miały na
sobie czarne skafandry, kształtem do zdumienia przypominały ludzi.
Były podobnego wzrostu, miały ręce i nogi. Cztery z istot trzymały
broń, kojarzącą się trochę z ziemskimi pistoletami. Pozostałe
dwie dzierżyły małe czarne płytki, które musiały pełnić
funkcję skanerów, bo kosmici obeszli badaczy dookoła, naciskając
coś na swoich tajemniczych panelach.
- Zaczyna mi się to nie
podobać – skomentował Gareth.
- Mnie też – dodał Chen.
-
Spokojnie, muszą zachować jakieś środki ostrożności. - Joanna
jak zwykle była optymistką.
Załoga została zaprowadzona do
następnego pomieszczenia, przerażająco ciemnego, nie licząc
świetlistego łuku, który minęli w drodze do następnej sali. Ta w
przeciwieństwie do poprzedniej zdawała się wręcz zbyt jasna, bo
wszystkie jej ściany były białe, a światło intensywne, jak w
kosmicznym ambulatorium. Możliwe nawet, że taką funkcję to
pomieszczenie spełniało, biorąc pod uwagę ilość tajemniczych
sprzętów, które się w nim znajdowały. To jeszcze bardziej
przeraziło badaczy. Co gorsza, jedna z istot chwyciła przyrząd,
który wyglądał jak futurystyczny zszywacz, i podeszła do Chena.
-
Co oni chcą zrobić? - wymamrotał Azjata. - Ej... ja nie chcę...
Nie tylko on zbladł ze strachu. Wszyscy badacze zaczęli drżeć i
się pocić, nawet dzielny przywódca zespołu. Nie spodziewali się
takiego obrotu spraw. Obcy pochwycili Ziemian w żelazny uścisk,
oplatając jedno ramię wokół ich szyi. Techniki, które znali
musiały być bardzo skuteczne skoro nawet wojskowi nie zdołali się
wyzwolić.
- Ty i te twoje pomysły! - wrzasnął Gareth na
Joannę, wściekły, że dał się tak łatwo namówić na wycieczkę
do zamieszkanego układu.
Istota przystawiła urządzenie do
skroni Chena, a ten mało nie zemdlał ze strachu. Poczuł lekkie
pieczenie, po czym zauważył, że kosmita w podobny sposób obchodzi
się z jego towarzyszami. Gdy procedura została wykonana na
wszystkich Ziemianach, ochroniarze wreszcie ich puścili. Gareth się
długo nie zastanawiał, sięgnął po pistolet i wymierzył w
istotę, która przed chwilą potraktowała go dziwnym przyrządem.
Ta jednak nie uniosła rąk do góry i w ogóle nie okazała strachu.
Za to zdjęła hełm od skafandra, a w jej ślady poszła reszta
obcych. Wtedy podróżnicy doznali szoku. Osoba, w którą mierzył
Gareth okazała się piękną kobietą o długim, białym warkoczu.
Właściwie wszyscy otaczający ich obcy byli dość urodziwi. Każdy
z nich miał włosy w kolorze śniegu i bladoróżową cerę. Oczy
kobiety były czerwone, lecz u niektórych jej towarzyszy zdarzały
się też jasnoniebieskie, a nawet fioletowe. Jednak Ziemian
najbardziej uderzył fakt, że obcy przypominali ludzi wręcz do
złudzenia. Poza nietypową urodą, jak u albinosów, nie różnili
się właściwie niczym od typowego człowieka.
- Przepraszam, że
was nastraszyliśmy, ale musieliśmy wam wszczepić czipy tłumaczące,
abyśmy mogli się porozumieć – wytłumaczyła kobieta, jeszcze
bardziej zaskakując przybyszów. - Jestem Onihihiripi Onihihirip
Hirip, ekspert od obcych form życia – wytłumaczyła, po czym
położyła prawą rękę na piersi i skłoniła się. - Zaś to jest
Karaninipi Karaninip Karan, dowódca tej stacji – wskazała na
jedynego nieuzbrojonego mężczyznę, a on przywitał się w podobny
sposób. - Jeśli chodzi o waszą broń, to została dezaktywowana w
drodze tutaj.
Gareth otworzył usta i opuścił pistolet.
Potrzebował chwili, żeby pozbierać myśli. Jeszcze do niego do
końca nie dotarło, co przed chwilą miało miejsce. Wiedział
tylko, że kosmici wyglądają niemalże jak ludzie i że rozumie ich
mowę, a to było samo w sobie bardzo dziwne.
- Major Gareth
Carpenter. – Przemógł się w końcu i podał rękę kobiecie. Ta
początkowo wyglądała na zmieszaną, ale po chwili również
uniosła dłoń, a on delikatnie ją chwycił i potrząsnął. - To
moja załoga: porucznik Hilda Schwarz, doktor Joanna Dunajewska oraz
profesor Chen Li.
Pozostali Ziemianie także byli zbyt
zaskoczeni, by powiedzieć cokolwiek mądrego. Nawet przywitali się
niepewnie.
- Przez przypadek odebraliśmy wasz sygnał
podprzestrzenny. Dopiero niedawno odkryliśmy tę technologię i nie
natknęliśmy się jeszcze na żadne inteligentne formy życia poza
naszą planetą, więc było to dla nas prawdziwym szokiem.
Zwłaszcza... wasz wygląd – wyjaśniła kosmitka.
Obcy
rzeczywiście sprawiali wrażenie równie oniemiałych, co Ziemianie,
choć oni znajdowali się w nieco bardziej komfortowej sytuacji. Ich
zdolności organizacyjne były niesamowite, skoro tak szybko zdołali
się przygotować na wizytę przybyszów.
- My także jesteśmy w
szoku – wymamrotała Joanna, wpatrując się w kosmitów jak w
obrazek.
- Chodźcie za mną – odezwał się po chwili dowódca
stacji. - Każdy z was odbędzie rozmowę z jednym z naszych
specjalistów. Chcemy się dowiedzieć o was jak najwięcej i mieć
pewność, że mówicie prawdę, dlatego zostaniecie na jakiś czas
odseparowani od siebie. Nie martwcie się, wy również będziecie
mogli zadawać nam pytania.
Badacze czuli się trochę osaczeni,
ale nie mieli wyjścia, musieli postępować zgodnie z tutejszymi
procedurami. Znaleźli się na obcym terytorium, a to oznaczało
konieczność dostosowania się i kooperacji. Jak na razie kosmici
wykazywali dobre zamiary, więc Ziemianie nie protestowali. Zostali
poprowadzeni przez dowódcę i eskortę przez długi, wąski
korytarz, aż natrafili na szereg jednakowych drzwi. Wtedy każdy z
członków załogi Odysei został poproszony do oddzielnego
pomieszczenia.
Właz zasunął się, jak tylko Joanna weszła do
środka. Odruchowo spojrzała na zamknięte drzwi i zrozumiała, że
teraz już nie ma odwrotu. Zresztą czy nie tego właśnie pragnęła?
Poznania obcej cywilizacji?
Pomieszczenie nie wyglądało zbyt
przyjemnie, ale na stacji kosmicznej było to do zaakceptowania.
Przez swe małe rozmiary i gołe metaliczne ściany przypominało
trochę celę. Z tyłu stało przeźroczyste biurko, a za nim
siedział mężczyzna, który wstał, jak tylko Joanna na niego
spojrzała. Wyglądał na równie zdenerwowanego, co ona. Jego duże,
okolone długimi rzęsami, czerwone oczy patrzyły na nią wzrokiem
spłoszonego dziecka. Śnieżnobiałe włosy znajdowały się w
lekkim nieładzie, a część z nich opadała mu na czoło, tworząc
nieregularną grzywkę. Miał ciekawy ubiór. Składał się z
wąskiej, popielato-srebrzystej tuniki z szerokimi rękawami i
kołnierzykiem przypominającym tradycyjny, chiński krój. Nie nosił
spodni, lecz szare rajtuzy i sięgające łydek buty, które
wyglądały na miękkie i ciepłe. W przeciwieństwie do swoich
poprzedników w skafandrach nie budził grozy. Należał do tych
młodzieńców, których nie nazywało się przystojnymi, lecz
ładnymi. Na dodatek jego nieśmiały wyraz twarzy sprawiał, że
bez problemu mógł wzbudzić odruchy opiekuńcze u niejednej
kobiety.
- Jestem Abzazabi Abzazab Abz, astroinżynier i kosmolog
– przemówił kosmita i przełknął ślinę.
Następnie
niepewnie wyciągnął rękę w stronę Joanny. Prawdopodobnie
zobaczył na nagraniu, w jaki sposób Gareth przywitał się z jego
rodaczką, i postanowił odtworzyć ten gest, by ośmielić
przybysza. Niestety pomylił sobie dłonie i podał lewą. Joannie to
jednak nie przeszkadzało i przywitała się.
- Pewnie już znasz
moje imię – powiedziała.
- Tak...
Oboje usiedli, a
mężczyzna nerwowo spojrzał na swoje notatki, które znajdowały na
białej płytce wielkości przeciętnego tabletu.
- To zabrzmi
banalnie, ale muszę cię spytać, skąd przybywacie i w jakich
zamiarach – powiedział.
- Cóż, prawdę powiedziawszy, nie
planowaliśmy tego. Przez przypadek znaleźliśmy się w waszej
galaktyce. Nasza planeta, Ziemia, znajduje się sześć miliardów
lat świetlnych stąd. Używamy technologii, która tak naprawdę
jest nam obca. Moja rasa jest mniej rozwinięta od twojej, ale
znaleźliśmy ten statek i nauczyliśmy się go obsługiwać, więc
używamy go do eksploracji kosmosu. Jesteśmy zwykłymi badaczami i
chcemy tylko lepiej poznać wszechświat – wytłumaczyła Joanna,
po czym dodała szczegóły dotyczące tego, w jaki sposób trafili
do tak odległej galaktyki.
- Opowiedz mi o swojej planecie. Jakie
panują na niej warunki? Ile mieszka na niej osób?
Od bardzo
ogólnych pytań mężczyzna przechodził do coraz bardziej
szczegółowych. Wypytywał nie tylko o Ziemię, ale także o resztę
planet w układzie Słonecznym, a nawet o galaktykę, w której się
znajdował. Nie zabrakło też pytań związanych z projektem ISET.
Joanna nie była pewna, jak szczegółowo powinna na nie odpowiadać,
ale stwierdziła, że chyba lepiej mówić prawdę, jeśli ma
nawiązać przyjazne stosunki z obcymi.
- Jest coś, czego
chciałabyś się ode mnie dowiedzieć? - spytał kosmita, gdy
zakończył przesłuchanie.
- Jakie możliwości mają wasze
statki?
- Wbrew temu, co możesz myśleć, nasze światy nie
dzieli jakaś wielka przepaść technologiczna. Może dwieście
lat.
- Ile trwa u was rok?
- Dobre pytanie. Rok trwa u nas
trzysta osiemdziesiąt dwa dni.
- Ile u was trwa dzień?
-
Kolejne dobre pytanie. Na podstawie twojego zegarka wnioskuję, że
podobnie, co u was. Zatem, jak widzisz, nie jesteśmy dużo bardziej
rozwinięci od was. Dopiero raczkujemy, jeśli chodzi o podróże
międzygwiezdne. Całkiem niedawno nauczyliśmy się wysyłać i
odbierać sygnały podprzestrzenne. Nie potrafimy jeszcze stworzyć
tunelu, którym mógłby przelecieć statek.
Na razie Joanna nie
miała więcej pytań. Wiedziała już, że dysponując Odyseją, jej
załoga ma asa w rękawie. Została odprowadzona do innego, większego
pomieszczenia i zobaczyła, że Gareth już się tam znajduje. Stał
przed wielkim oknem i obserwował planetę. Oderwał się jednak od
tego, gdy usłyszał, że ktoś wchodzi do środka.
- Widzę, że
dali ci spokój – powiedział. - Chyba się zorientowali, że
jestem wojskowym, bo kazali mi rozmawiać z jakimś ichniejszym
oficerem.
- Trzeba im przyznać, bardzo dobrze to wszystko
zorganizowali.
Joanna również zaczęła wpatrywać się w
planetę, która teraz zdawała się jej jeszcze piękniejsza niż
poprzednio. Zastanawiała się, czy w ogóle dane jej będzie
zobaczyć powierzchnię, i wtedy coś sobie uświadomiła.
- Z
tego wszystkiego zapomniałam się spytać, jak ta planeta się
nazywa.
- Nazywa się Anahibi. To chyba czyni jej mieszkańców
Anahibianami. - Gareth podszedł do lustra i przygładził swoje rude
włosy. - Myślisz, że spodobam się tutejszym kobietom?
- Nie
znam upodobań tutejszych kobiet, ale na pewno wyglądamy dla nich
egzotycznie.
Po chwili wrócili Hilda i Chen, a niedługo
później Ziemianom złożyła wizytę kobieta, z którą rozmawiali
jako pierwszą. Towarzyszyła jej inna dziewczyna, pchająca wózek
podobny do hotelowego, na którym znajdował się dzbanek wody,
szklanki oraz tajemnicze zielone pigułki.
- Obawiam, że
będziecie musieli tu zostać, póki analizujemy dane. Macie tu wodę
i tabletki odżywcze – podniosła pigułkę. - Jedna wystarczy, by
zaspokoić zapotrzebowanie na białko, węglowodany i sole mineralne
na cały dzień. Nie chcemy na razie ryzykować podawania wam innych
pokarmów. Możecie też się przespać, jeśli odczujecie taką
potrzebę. - Kobieta nacisnęła guzik na ścianie i wtedy wysunęło
się z niej owalne łóżko. - Podnieśliśmy też temperaturę w
apartamencie, żeby bardziej odpowiadała waszym potrzebom.
Podróżnicy zostali dokładnie poinstruowani, z czego i jak mogą
korzystać, nie było tego jednak zbyt wiele. Znajdowali się na
stacji kosmicznej, a nie w hotelu, i musieli liczyć się z pewnymi
niewygodami. Wkrótce zostali sami, ale wiedzieli, że przez kamery
wciąż są obserwowani.
- Zjecie to? - spytał Chen, patrząc
sceptycznie na pigułki.
- Nie sądzę, by zadali sobie cały ten
trud, żeby nas otruć – rzekła Joanna z sarkazmem i zażyła
tabletkę.
Po chwili namysłu reszta poszła w jej ślady. Woda
nie smakowała najlepiej, ale to pewnie dlatego, że obcy starali się
podać jak najbardziej oczyszczoną, bo Ziemianie mogli nie być
przystosowani do tutejszej flory bakteryjnej.
Badacze szybko
zaczęli narzekać na nudę, zwłaszcza Chen klął, że nie ma ze
sobą gitary, kiedy jest mu potrzebna. Co prawda Anahibianie zadbali
o ich zdrowie, ale nie zapewnili im żadnych rozrywek, więc załodze
pozostawało jedynie czekać na dalsze decyzje obcych. A czekali na
nie tak długo, że wysuwane łóżka okazały się potrzebne.
Samo pojawienie się zarządcy obiektu ucieszyło badaczy, bo
zaistniała szansa na opuszczenie nużącej stacji. Mina mężczyzny
wskazywała, że ma do przekazania dobre wieści.
- Pani prezydent
jest gotowa na udzielenie wam audiencji. Bardzo proszę, żebyście
postępowali zgodnie z instrukcjami. Zostaniecie przetransportowani
na powierzchnię – powiedział.
Badacze zostali odeskortowani
do windy, która łączyła stację kosmiczną z planetą. Stanowiło
to bardzo praktyczne rozwiązanie i choć podróż na dół zajęła
trochę czasu, na pewno była wygodniejsza od lotu wahadłowcem.
Po dotarciu na powierzchnię Ziemianie mieli tylko krótką chwilę
na to, by nacieszyć się widokiem obcej planety. Dookoła pasa
startowego znajdował się las i choć z tej odległości nie dało
się dokładnie określić, jak wyglądały drzewa, niektóre z nich
miały zielono-niebieskawy kolor i przypominały sekwoje, zaś inne
powykręcane i pozawijane białe gałęzie, a ich korony zdawały się
srebrzyste. Choć prószył śnieg, wyglądało na to, że drzewa te
nie skrzą się od lodu, lecz jest to ich naturalny kolor. W oddali
majaczyły bladozielone wzgórza.
Ziemianie dotarli do czarnego,
płaskiego samolotu, nim zdążyli porządnie zmarznąć. W środku
było dość ciasno, ale za to maszyna okazała się całkiem szybka,
bo podróż zajęła zaledwie pół godziny. Niestety badacze nie
mieli okazji przyjrzeć się planecie, bo większość czasu spędzili
nad chmurami. Dopiero pod koniec podróży ujrzeli bardzo wysoką,
strzelistą wieżę i miasto w oddali. Pojazd został skierowany
prosto w stronę budowli i po chwili przeszedł transformację.
Skrzydła się schowały, na górze wysunęło śmigło,
przeobrażając samolot w helikopter. W ten sposób bez problemu
wylądowali na szczycie wieży. Stamtąd Ziemianie zostali znowu
przetransportowani do windy, ale tym razem spędzili w niej tylko
krótką chwilę. Wkrótce znaleźli się dużej kolistej sali, na
środku której znajdował się wielki, okrągły stół. Całe
pomieszczenie otaczały wysokie okna, dając znakomity widok na
okolicę, ale przybysze byli bardziej skupieni na postaci, która ich
przywitała. Jej włosy sięgały za ucho i były starannie
zaczesane, podobnie jak u Hildy, miały jednak barwę typową dla
mieszkańców Anihibi. Choć na twarzy obcej nie dało się dojrzeć
żadnej zmarszczki, jej jasnoniebieskie oczy sprawiały wrażenie
dużo starszych, niż można by przypuszczać. Kobieta nosiła
sukienkę dopasowaną do kształtu jej ciała, sięgającą za
kolana. Uszyta została z czarnej tkaniny, nie licząc białych,
szerokich rękawów, dopasowanych kolorem do rajstop i butów.
-
Zostawcie nas samych – rozkazała ochronie kobieta.
Choć
pomieszczenie było monitorowane, władczyni i tak wykazała się
sporą odwagą. Możliwe jednak, że na podstawie zebranych danych
uznała przybyszów za godnych zaufania. Pokłoniła się im,
trzymając prawą rękę na piersi, a ponieważ Ziemianie nie za
bardzo wiedzieli, jak się powinni zachować, uczynili dokładnie to
samo.
- Odkąd zaczęliśmy wysyłać statki do obcych układów,
marzyłam o tym dniu – powiedziała. - Wy jednak przerośliście
nasze najśmielsze oczekiwania. To spotkanie całkowicie odmieni
nasze spojrzenie na wszechświat i teorie związane z powstawaniem
życia.
- Fakt, to zadziwiające – przyznała Joanna,
podzielając podekscytowanie władczyni.
- Nie podaliśmy jeszcze
do publicznej wiadomości naszego odkrycia, ale już teraz jesteśmy
gotowi na współpracę – oznajmiła prezydent. - Wasza praca musi
być fascynująca, ale też trudna i niebezpieczna. Dysponujecie
czymś, co znacznie przerasta was pod względem technologicznym.
Chcemy wam pomóc, oczywiście z korzyścią dla obu stron. Oferujemy
wam lepsze zrozumienie tej technologii oraz wiele innych
dobrodziejstw naszej nauki w zamian za to, że wcielicie do waszego
zespołu jednego z nas. Będzie pełnoprawnym członkiem załogi,
posiadającym wgląd do wszystkich danych technicznych statku i
waszych odkryć.
- Brzmi sensownie – powiedziała Joanna.
-
Wolelibyśmy to jeszcze przemyśleć. - Major miał nieco bardziej
sceptyczne podejście do sprawy. - Zresztą ostateczna decyzja i tak
nie należy do nas.
- Oczywiście nie musicie podejmować decyzji
w tej chwili.
Wyglądało na to, że Ziemianom będzie dane
spędzić na obcym świecie więcej czasu, niż myśleli. Gdyby
jeszcze oznaczało to dłuższe przebywanie na planecie, ucieszyliby
się, jednak po rozmowie z prezydent zostali z powrotem odeskortowani
na stację kosmiczną i umieszczeni w swym skromnym apartamencie.
Joanna i Gareth mieli okazję udać się na Odyseję, by nawiązać
kontakt z Ziemią i szczegółowo przedstawić sytuację. Bez względu
na to, jak ekscytująca zdawała się perspektywa współpracy z obcą
rasą, profesor nie mógł podjąć tak ważnej decyzji sam, więc
badacze utknęli na stacji na kolejny dzień.
- Nie podzielam
waszego entuzjazmu – powiedział Gareth, krążąc po pokoju. -
Dlaczego niby mielibyśmy im zaufać? Prawie nic o nich nie wiemy.
-
Gdyby chodziło im tylko o statek, uwięziliby nas i przywłaszczyli
go sobie. Nie musieliby nam ściemniać o współpracy. A oni nawet
nie tknęli Odysei – wyjaśnił Chen..
- A jeśli chodzi im o
coś więcej? Co jeśli chcą się dowiedzieć więcej o Ziemi i ją
skolonizować? - nie ustępował oficer.
- Po co? Ta planeta jest
mniej zanieczyszczona od naszej i nie brakuje na niej surowców –
wytłumaczyła Joanna. - Szukasz dziury w całym.
- Ale jednak
major ma rację, że nie powinniśmy im za bardzo ufać – przyznała
Hilda. - Współpracować, jak najbardziej, ale z zachowaniem
wszystkich środków ostrożności.
- Otóż to – przytaknął
oficer.
- Cóż, to i tak już nie zależy od nas. My wykonaliśmy
swoje zadanie – westchnęła Joanna, znudzona czekaniem na
odpowiedź z bazy.
Jednak ta w końcu nadeszła i, ku wielkiej
radości uczonej, pozytywnie odnosiła się do propozycji Anihibian.
Gareth zareagował na tę informację ze stoickim spokojem, podobnie
jak Hilda. Chen wyglądał na ożywionego, choć nie okazywał tego
tak bardzo jak Joanna. Po wstępnej euforii kobieta również starała
się podejść racjonalnie do zaistniałej sytuacji i pogodzić się
z tym, że współpraca z obcą rasą niesie za sobą zwiększoną
odpowiedzialność.
Nastał czas powrotu, a załoga
Odysei praktycznie do samego końca nie wiedziała, kim będzie obcy,
który poleci z nimi na Ziemię. Prezydent wspomniała jedynie, że
będzie to osoba o odpowiednich kwalifikacjach, ale nie podała już
żadnych szczegółów na temat jej profesji, dlatego każdy z
badaczy miał nieco inne wyobrażenie na temat tajemniczego eksperta,
który miał się stać ich towarzyszem.
- Jeśli ci obcy
rzeczywiście są naszymi przyjaciółmi, to mam nadzieję, że to
będzie ktoś po przeszkoleniu wojskowym. Ktoś potrafiący radzić
sobie w skrajnie ciężkich warunkach – powiedział Gareth. -
Tutejsi żołnierze na pewno posiadają zaawansowaną broń i znają
obce nam techniki obronne.
- A ja bym chciał kogoś takiego jak
Mr. Spock. Żeby podchodził do wszystkiego chłodno i logicznie, i
może nawet posiadał jakieś zdolności telepatyczne – rozmarzył
się Chen, na co kobiety przewróciły oczami.
Fakt, Joanna
również była fanką Star Treka, ale w prawdziwym życiu nieco
inaczej wyobrażała sobie obcych ekspertów. Sama starała się
podchodzić do sprawy bez konkretnych oczekiwań. Liczyła po prostu
na to, że nowy członek załogi podniesie jakość ich pracy.
Wreszcie właz do hangaru się otworzył. Anahibianin, który wszedł
do środka, nie był ani superżołnierzem, ani panem Spockiem. Był
młodzieńcem, z którym Joanna miała okazję odbyć już długą
rozmowę podczas przesłuchania, więc tym bardziej zdziwił ją jego
widok. Kosmita niósł ze sobą dwie wielkie torby i plecak, co
wyraźnie nie przychodziło mu z łatwością. Kiedy wreszcie dowlókł
się pod statek, potrzebował chwili na złapanie oddechu.
-
Jestem Abzazabi Abzazab Abz, astroinżynier i kosmolog. To prawdziwy
zaszczyt mieć możliwość dołączenia do waszej załogi –
wydyszał i podał każdemu rękę, tym razem tą właściwą.
-
Możemy ci mówić po prostu Abz? - spytała Joanna, przerażona
długością imion Anahibiańczyków.
- Tak, wszyscy mi tak mówią
– uśmiechnął się obcy, po czym na jego twarz powrócił wyraz
niepewności i zdenerwowania.
- Wiesz, jak nie chcesz, to nie
musisz z nami lecieć – powiedział Gareth z miną daleką od
entuzjastycznej.
- Nie, nie, ja chcę, naprawdę chcę, tylko...
trochę się stresuję – wyznał.
- Nie ma czym. Będzie dobrze.
- Joanna uśmiechnęła się do niego, by dodać mu trochę otuchy.
Poskutkowało, bo Abz odwzajemnił uśmiech.
- Z tobą już
rozmawiałem, ale wy... Nie sądziłem, że spotkam tylu obcych
jednego dnia. Koniecznie chcę was lepiej poznać. Mama opowiadała
mi, jak niesamowitym doświadczeniem była dla niej rozmowa z wami
wszystkimi – powiedział podekscytowany kosmita.
- Mama? -
zdumiała się Hilda.
- Zaraz... - Gareth zmarszczył brwi
podejrzliwie. - Jesteś synem prezydent?
Wtem Abz się
zakłopotał. Chyba domyślił się, co musiało chodzić Ziemianom
po głowie.
- Zapewniam was, że zostałem wybrany ze względu na
swoje kwalifikacje, a nie pochodzenie – powiedział stanowczo.
-
Nieważne, wskakuj... - mruknął ze znudzeniem major.
Na
pokładzie wyniknął jeden problem. Okazało się, że są tylko
cztery fotele. Jednak Joanna szybko się z tym uporała, nacisnęła
coś na konsoli i z podłogi wyrósł piąty fotel, pomiędzy jej
miejscem a Garetha. Major tylko westchnął i uruchomił silniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz