Rozdział X - „Simlandia”
Odyseja
wyskoczyła z podprzestrzeni prosto w czerń kosmosu. Nie po raz
pierwszy i nie ostatni, ale ta podróż była wyjątkowa. Planeta
Widmo, bo tak została ochrzczona, stanowiła obiekt, którego nikt z
badaczy nie potrafił zrozumieć. Dziwniejszy nawet od domu Monusa.
Nie wiedzieli, czym jest i jak powstał, i nie mieli nawet pewności,
czy będą w stanie go zbadać.
- Odległość od celu wynosi
około dwieście tysięcy kilometrów – powiedziała Joanna,
spoglądając na swój nowy tablet, który z domieszką
anahibiańskiej technologii sprawdzał się dużo lepiej niż laptop.
- Powinien być już widoczny w pełnej okazałości – zauważył
Abz ze zdziwieniem.
Przed sobą widzieli tylko pustkę. Zupełnie
jakby Planeta Widmo była niewidzialna.
- Musi tam być.
Oddziałuje na nas jego pole grawitacyjne – stwierdziła Joanna ze
zmieszaniem.
Każdy intensywnie wpatrywał się przed siebie,
próbując dostrzec cokolwiek, co przypominałoby planetę.
-
Zaraz... chyba jednak coś tam jest... - wymamrotała Hilda
niepewnie.
- Ja nic nie widzę. – Gareth podrapał się
zmieszany po głowie.
- No właśnie... naprzeciwko nic nie ma,
ale dookoła widać gwiazdy. Widzicie? - lekarka wskazała palcem. -
Zupełnie jakby tam była jakaś dziura.
- Czarna dziura? -
przeraził się Chen.
- Nie, to nie jest czarna dziura. Ma za
małą masę – uspokoiła Joanna, sprawdzając odczyty.
-
Zupełnie jakby światło się od tego nie odbijało... - wyszeptał
Abz, zapatrzony w tajemniczy czarny obiekt.
Podlecieli nieco
bliżej, a obszar pozbawiony gwiazd zaczynał zajmować coraz większą
część pola widzenia.
- Problem w tym, że nie mogę uzyskać
żadnych informacji o tym obiekcie, bo fale są przez niego
pochłaniane. Chociaż nie mam pojęcia jak. Na pewno nie przez
grawitację – stwierdziła Joanna.
- Mam parę innych sposobów
– powiedział Abz i sam zaczął majstrować przy konsoli.
Nikt nie rozumiał wyświetlających się na hologramie symboli poza
nim i Joanną, która też nie do końca za nim nadążała.
Najważniejsze jednak, że jego działania były skuteczne.
- To
jest naprawdę dziwne. Wygląda na to, że czas na powierzchni płynie
dużo szybciej, niż tutaj – wywnioskował Abz i podrapał się
zaskoczony po karku.
- Jak to? - spytał Gareth z
niedowierzaniem.
- Sama chciałabym to wiedzieć... - wydukała
Joanna, równie zdziwiona, co jej kolega po fachu.
Żadnemu
oficerowi nie spodobałaby się ta sytuacja. Należało podjąć
decyzję, ale z tak małą ilością danych nie było to łatwe.
-
Muszę wiedzieć, czy lądowanie na tym czymś jest bezpieczne –
oznajmił major. - Jeśli nie będziecie w stanie zdobyć żadnych
informacji na temat warunków panujących na powierzchni, będę
zmuszony...
- ...odwołać misję. - Gareth zamarł, gdy
zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już na statku, tylko w
jakiejś jaskini.
Cała załoga Odysei rozglądała się
nerwowo dookoła, kompletnie zdezorientowana. Jeszcze przed sekundą
rozmawiali na statku, a teraz przebywali w zupełnie obcym miejscu.
Wszystko wskazywało na to, że zostali teleportowani, ale jak, gdzie
i przez kogo? Zewsząd otaczały ich skały, ale mimo to w środku
było jasno, choć nie znaleźli żadnego konkretnego źródła
światła. Zauważyli, że pośrodku groty znajduje się mały
podest. Zbliżyli się powoli do niego i momentalnie podskoczyli, gdy
pojawiła się na nim postać. Postać bardzo ludzka, ubrana w czarny
jednolity uniform, o sympatycznej, lecz tajemniczej twarzy, która
zdawała się tak idealna i symetryczna, że wręcz nienaturalna.
-
Witam w Centrum Szkoleniowym. Za chwilę zostaniecie przekierowani do
właściwej symulacji – przemówił mężczyzna.
- Co?! -
Gareth zgłupiał. Miał ochotę chwycić za broń, ale niestety jej
nie posiadał.
Joanna się przemogła i zrobiła kilka kroków
do przodu. Obeszła postać dookoła i spróbowała ją dotknąć.
Jej ręka przeniknęła przez mężczyznę jak przez powietrze.
-
Miałam dziwne przeczucie, że to hologram... - wymamrotała.
-
Co to ma znaczyć? - powiedział Gareth bardziej do siebie niż do
hologramu.
- Jesteście żądni wyzwań i chcecie się
doskonalić. Wasza kandydatura została przyjęta – oznajmiła
postać.
- Nie zgłaszaliśmy żadnej kandydatury! -
zaprotestował major i zmarszczył brwi.
- Generowanie świata
zostało rozpoczęte – rzekł hologram, nie zważając na słowa
oficera.
- Tu musi być jakiś komputer – stwierdziła Joanna,
przyglądając się podestowi. Niestety bez swych instrumentów
niewiele mogła zdziałać.
- Zaraz, co to za miejsce? - spytał
Abz.
- Centrum Szkoleniowe. Najstarsze w tej galaktyce.
-
Wiele to nam nie mówi - stwierdził Chen i skrzyżował ręce na
piersi.
- Dobra, jak się stąd wydostać? - Gareth zaczynał
tracić cierpliwość.
- Musicie ukończyć szkolenie –
oznajmiła postać niewzruszenie.
- Słuchaj, nie zgłaszaliśmy
się do żadnego szkolenia. Chcemy wrócić na statek, więc jeśli
macie tu jakiegoś szefa, to prosiłbym...
Gareth znowu nie
zdążył dokończyć, bo hologram wszedł mu w zdanie.
-
Wybierzcie broń – powiedział i przed nim na podeście pojawiły
się różne przedmioty.
Dla załogi było to kolejne
zaskoczenie. Gdziekolwiek trafili, wyglądało na to, że łatwo się
stąd nie wydostaną. Joanna i Abz dokładnie obejrzeli podest i
resztę jaskini, ale nie znaleźli żadnych ukrytych urządzeń. Co
gorsza nie istniał też korytarz, którym mogliby wyjść na
zewnątrz. W końcu Gareth postanowił się przyjrzeć przedmiotom i
zdziwił się, gdy ujrzał wśród nich klasyczną broń białą.
Znajdowały się tam miecze, topory, noże i inne narzędzia tego
typu. Z ciekawości chwycił miecz półtoraręczny i uświadomił
sobie, że ów przedmiot nie jest hologramem. Sprawiał wrażenie
bardzo realnego.
- Chyba nie zamierzasz bawić się w te gierki?
- rzekła Joanna z dezaprobatą. - Musimy się stąd wydostać.
-
Ja już sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć... - wymamrotał
Gareth, oglądając broń.
- Czy jest stąd jakieś wyjście? -
spytała Hilda, wpatrując się w hologram.
- Wybierzcie broń –
odparła postać, dokładnie tym samym tonem co poprzednio, jak
powtarzające się nagranie.
- A co jeśli nie wybierzemy? -
zainteresował się Abz.
- Wybierzcie broń.
Wyglądało na
to, że jednym sposobem, by przyspieszyć obrót spraw, było
postąpić zgodnie z wytycznymi. Po długich wahaniach Chen wreszcie
się przełamał i wziął kuszę.
- Kumpel kiedyś mnie uczył
jak się tym posługiwać – pochwalił się, ewidentnie dumny z
siebie.
Idąc za jego przykładem, Hilda wybrała łuk.
- W
liceum należałam do sekcji, może coś jeszcze pamiętam... -
wytłumaczyła.
Wszystkiemu przyglądała się Joanna i nie
sprawiała wrażenia zadowolonej.
- No chyba żartujecie?
Naprawdę chcecie brać w tym udział? Cokolwiek to jest? - spytała
z niedowierzaniem.
- A mamy wybór? - odparł Abz i niechętnie
wziął zestaw noży.
Tego Joanna się nie spodziewała.
Sądziła, że jej kolega po fachu będzie jedyną osobą prócz
niej, która tak łatwo się nie podda.
- Mi też się to nie
podoba, ale jakoś nie widzę alternatywy – wyjaśniła Hilda.
-
Porucznik ma rację. Jeśli będziemy postępować zgodnie z
instrukcjami, to może dowiemy się więcej o tym miejscu i
znajdziemy sposób, żeby się stąd wydostać – dodał Gareth.
Dla Joanny to nie było łatwe, ale przemogła się. Przewróciła
oczami i chwyciła sztylet, bo był najmniejszy.
- Nie mogę
uwierzyć, że to robimy – westchnęła i po sekundzie znajdowali
się już w zupełnie innym miejscu.
Las i promienie słońca
były ostatnią rzeczą, jaką badacze spodziewali się ujrzeć, a
jednak stali teraz na polanie, którą otaczały drzewa iglaste
przypominające te na Ziemi. Panowała przyjemna temperatura, a białe
chmurki powoli przesuwały się po błękitnym nieboskłonie.
-
Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwe, bo nie mam przy sobie
filtru – zauważył Abz z niezadowoleniem. Na wszelki wypadek ubrał
okulary i czapeczkę z daszkiem.
- Mni się to wydaje bardzo
prawdziwe – stwierdził Gareth. Rozejrzał się dookoła, a gdy
głęboko wciągnął powietrze, poczuł zapach sosny.
- Cóż,
planeta znajduje się w takiej odległości od gwiazdy, że spokojnie
mogą na niej panować warunki podobne do ziemskich – wyjaśniła
Joanna. - Możliwe, że otacza ją jakieś pole siłowe, które nie
pozwala falom świetlnym wydostać się na zewnątrz. To by
tłumaczyło, czemu z kosmosu wygląda jak czarna dziura. Chociaż z
drugiej strony... hologram wspominał o jakiejś symulacji, więc
sama nie wiem.
- Na pewno lepiej być tutaj niż w tej jaskini –
rzucił Chen. - Pytanie co dalej?
- Chyba pozostaje nam iść
przed siebie. Może dotrzemy do jakiejś cywilizacji – zauważył
Gareth i przewiesił sobie skórzane opasanie do mocowania pochwy
miecza na plecach, choć zdecydowanie wolałby odzyskać swój
karabin. - Miejcie się na baczności, zwracajcie uwagę na każdy
szczegół. Ja pójdę pierwszy, a porucznik będzie zamykać pochód.
Badacze ruszyli przez las i starali się wytężać wszystkie
zmysły. Miejsce, w którym się znaleźli, nie przypominało obcej
planety. Roślinność wyglądała znajomo, zapachy przywodziły na
myśl letnie obozy, a śpiew ptaków uspokajał. Najbardziej
podróżników martwił fakt, że nie mieli ze sobą nic poza
dziwaczną bronią i paroma drobiazgami, które akurat trzymali w
kieszeniach, więc perspektywa spędzenia nocy w tym miejscu nie
nastrajała ich pozytywnie.
- Ratunku! - rozległ się nagle
krzyk bez wątpienia należący do kobiety.
Zaalarmowana załoga
bez zastanowienia pobiegła w kierunku, z którego dochodził wrzask.
Podróżnicy zatrzymali się na skraju lasu, tuż obok zarośli.
Ukryli się tam i obserwowali sytuację. Przed nimi rozgrywała się
scena jak z kiczowatego filmu. Trójka bandytów rabowała powóz, a
wszystkiemu przyglądali się w strachu przywiązani do drzewa
kobieta i mężczyzna. Ich stroje przywodziły na myśl stylizowane
na średniowiecze gry fantasy.
- Co robimy? - spytała Hilda
swego dowódcę.
Decyzja wcale nie należała do prostych, bo
Gareth wciąż się wahał. Dopiero Chen, którym najwyraźniej
kierowało dziwne przeczucie, postanowił zadziałać bez czekania na
rozkazy. Uniósł kuszę i wycelował w jednego z rabusiów. Nie
spodziewał się, że uda mu się trafić, ale intuicja chyba
podpowiadała mu, że powinien spróbować. Wystrzelił więc i ku
zaskoczeniu wszystkich udało mu się. Bandyta dostał w szyję i
upadł.
- Za pozwoleniem? - Hilda zwróciła się do Garetha,
chwytając za łuk. Oficer tylko skinął twierdząco głową.
Wspólnymi siłami lekarka i geolog powalili pozostałą dwójkę.
Badacze wyszli z ukrycia i pobiegli w stronę pobojowiska. Abz i
Joanna rozwiązali wystraszoną parę, a Hilda skupiła swoją uwagę
na zabitych mężczyznach. Dokładnie zbadała ich rany, upewniła
się, czy nie żyją i dokonała podstawowych oględzin.
- Nie
sądzę by byli androidami, czy czymś w tym rodzaju – postawiła
diagnozę.
- Jak to... Zabiliście prawdziwych ludzi? - spytała
z przerażeniem Joanna, dla której była to kompletnie nowa
sytuacja.
- Szczerze? Ja już sama nie wiem co jest prawdziwe, a
co nie – rzekła Hilda zmieszana i przeniosła wzrok na
zaprzęgnięte do powozu konie, które spokojnie skubały trawę. -
Jak wytłumaczysz to uderzające podobieństwo z Ziemią?
- Skoro
Pierwsi mogli rozesłać ludzi po różnych planetach, to czemu nie
inne gatunki? - zauważył Abz.
Dopiero po chwili badacze
uświadomili sobie, że para, którą uratowali, musi się
wszystkiemu przysłuchiwać. Jednak kiedy spojrzeli na nieznajomych,
zauważyli, że ci stoją bez ruchu jak dwa manekiny. Albo jak
postacie z gry, czekające na kolejny ruch gracza.
- To bardzo
dziwne – stwierdził Chen, obchodząc parę dookoła. - Nie sądzę,
by ten świat był realny.
Przez chwilę podróżnicy
obserwowali tajemnicze postacie. Wyglądały na bardzo młode osoby.
Obie były niewielkiego wzrostu i miały blond włosy. U kobiety
związane w długi warkocz, a u mężczyzny sięgające za ucho.
Dziewczyna nosiła prostą pomarańczową suknię, zaś jej kompan
białe spodnie i zieloną tunikę. Mimo archaicznego odzienia
wyglądali na zadbanych i czystych.
- Kim jesteście? - spytał
Gareth, znudzony czekaniem.
Nagle postacie jakby przypomniały
sobie o obecności innych osób.
- Nazywam się Elyn, a to jest
moja żona Trisa. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni. Właśnie
wracaliśmy z podróży poślubnej, gdy napadły nas te zbiry –
odparł młodzieniec.
- Jesteście jakąś symulacją? - Joanna
postanowiła zadać bardziej bezpośrednie pytanie.
- Jesteśmy
waszymi dłużnikami. Mój ojciec jest wodzem wioski. Jeśli
pójdziecie z nami, ugości was po królewsku – powiedziała
dziewczyna, zupełnie jakby poprzednie pytanie nigdy nie padło.
Członkowie załogi popatrzyli jeden na drugiego porozumiewawczo.
Wyglądało na to, że mają tylko jedno wyjście.
- No dobra,
prowadźcie – rzekł Gareth, ale zrobił to bez entuzjazmu.
Kroczyli wydeptaną ścieżką za jadącym wolno powozem. Powietrze
pachniało kwiatami i trawą, a chłodny wiatr orzeźwiał, choć Abz
wyglądał na nieco zgrzanego. Nie chciał jednak ryzykować
rozbierania się i tym samym wystawiania większej powierzchni swego
ciała na oddziaływanie promieni słonecznych.
- Potraficie mi
już wyjaśnić, co to za miejsce? - zwrócił się Gareth do
naukowców.
- Właściwie to mam dwie teorie – odparła Joanna.
- Jedna jest taka, że to wszystko dzieje się w naszych umysłach.
Czyli wirtualna rzeczywistość. I nie ukrywam, że byłabym bardziej
zadowolona, gdyby ta teoria okazała się prawdziwa. A druga... jest
trochę bardziej dziwaczna, ale realna. Możliwe, że wszystko co nas
otacza jest sztucznym tworem.
- Hologramem? - spytał Abz,
wachlując się czapką.
- Właśnie.
- No ale z tego co mi
wiadomo, hologramu nie można dotknąć – włączyła się do
rozmowy Hilda.
- Większość osób tak myśli. Ale pomyślcie
sobie tak: nasze ciała składają się głównie z pustki.
Odległości między cząstkami elementarnymi są ogromne. To co nas
utrzymuje w kupie, to pole elektryczne – wytłumaczyła Joanna. -
Gdyby wytworzyć wokół hologramu odpowiednie pole elektryczne...
-
Nabrałby tekstury zwykłej materii – dokończył Abz.
-
Dokładnie – potwierdziła Polka.
- Czy to znaczy, że taki
hologram mógłby zabijać? - spytał Gareth.
- Mógłby zrobić
praktycznie wszystko co zwykły człowiek. Ograniczałoby go tylko
oprogramowanie i źródło zasilania.
- No to ja też wolę tę
pierwszą teorię – westchnął niezadowolony major.
Szli
dalej, mijając na swojej drodze polany, wzgórza i bardziej
zalesione tereny. W końcu dotarli na znacznie większą otwartą
przestrzeń, gdzie widzieli już cel ich podróży. Wioskę otaczała
palisada, przez którą prowadziły duże drewniane wrota. Kiedy je
przekroczyli, ujrzeli sielankowe miejsce. Osada mogłaby się nieco
kojarzyć z średniowiecznym miasteczkiem, gdyby nie to, że była
zadziwiająco czysta, a do tego w niej nie śmierdziało. Ludzie na
ulicach rozmawiali, handlowali i wyglądali na wyjątkowo
beztroskich. Co najważniejsze nie sprawiali wrażenia specjalnie
zaskoczonych widokiem obcych. Obok siebie stały małe drewniane
domki z kolorowymi okiennicami, a większości z nich posiadała małe
ogródki, w których rosły kwiaty. Wszystko to dodawało miejscu
uroku.
Podróżnicy zostali zaprowadzeni do największego domu,
który znajdował się w centrum wioski. Tam zostali przywitani przez
mężczyznę z długimi blond włosami i brodą, u którego rzucała
się w oczy brązowa peleryna wyszywana po brzegach złotą nicią.
- Ojcze, ci ludzie ocalili nas przed bandą złodziei. Obiecałam
im, że ich ugościmy – powiedziała dziewczyna.
- Naturalnie
jesteśmy waszymi dłużnikami. Mój dom jest duży, możecie tu
zostać tak długo, jak chcecie. Wejdźcie – zaprosił ochoczo
wódz.
Teraz podróżnicy byli już pewni, że świat, w którym
się znaleźli, nie jest prawdziwy. Wszystko zdawało się celowo
zaprogramowane tak, by ich tu przyciągnąć, a ludzie w wiosce nie
zachowywali się zbyt naturalnie. Jednak dla badaczy jak na razie to
dobrze rokowało. Przynajmniej nie musieli się martwić noclegiem.
- No to chodźmy – oznajmił Gareth, coraz bardziej zażenowany
faktem, że musi brać udział w tej farsie.
Mimo
prymitywnych warunków, izba, którą otrzymali podróżnicy była
wygodna i zadbana. Wszystko, co się w niej znajdowało, zostało w
całości wykonane z drewna. Co prawda mieli do dyspozycji tylko
podstawowe wyposażanie, ale badacze nie narzekali. A przynajmniej
nie narzekali na warunki mieszkaniowe, bo jeśli chodziło o inne
kwestie, sprawy nie malowały się już tak różowo.
- Auuu,
uważaj! Wiesz, jak to boli? - jęknął Abz.
- Robię to
najdelikatniej, jak mogę – zapewniła Hilda.
Wyglądało na
to, że słońce było prawdziwe, bo podczas podróży Abz zdążył
nabawić się poparzeń karku i części twarzy. Lekarka otrzymała
od tutejszej zielarki jakiś wyciąg, który podobno łagodził
objawy, więc wcierała go w skórę pacjenta. Nie miała żadnej
pewności, że ta substancja zadziała, ale nic innego jej nie
pozostało.
- Pokaż. - Hilda chwyciła Abza za podbródek i
zwróciła jego twarz do siebie, by lepiej przyjrzeć się
oparzeniom.
W miejscach, których czapka z daszkiem nie zdołała
osłonić, skóra była mocno zaczerwieniona, ale nie wyglądało to
zbyt poważnie.
- Nic ci nie będzie – powiedziała lekarka,
wcierając resztkę wyciągu w twarz Abza. - Masz! Ten olejek podobno
działa jako filtr. - Podała koledze małą fiolkę. - Nie wiem, na
ile jest to wiarygodne, ale warto spróbować.
- Dzięki –
odparł mężczyzna z wyrazem bólu na twarzy.
- Ciebie też
trochę przypiekło – zwróciła się Hilda do Garetha, który
zaraz po Abzie miał najjaśniejszą karnację.
- Nie dokucza mi
to zbytnio – odparł major i wstał z łóżka. - Lepiej chodźmy
dalej bawić się w ten teatrzyk. Podobno ma być uczta na naszą
cześć. Może się czegoś dowiemy?
Uczta odbywała się na
placu w centrum wioski i zostali na nią zaproszeni wszyscy
mieszkańcy. Przywodziło to wręcz na myśl komiksy o Asteriksie.
Ludzie siedzieli przy długich stołach, jedli i pili, a badacze
szybko zdali sobie sprawę, że tubylcy nie mają zbyt wiele do
powiedzenia, jeśli chodziło o przydatne informacje. Ich zachowanie
z jednej strony wydawało się dość naturalne, a z drugiej dało
się odczuć, że coś jest nie tak. Wyglądali na zbyt beztroskich i
ufnych jak na prawdziwych ludzi. Jednak nawet jeśli byli tylko
symulacją, musieli zostać po coś stworzeni. Podróżnicy mieli
nadzieję, że może jednak uda się im dowiedzieć czegoś więcej
od mieszkańców wioski, ale wyglądało na to, że albo nie mają
szczęścia, ale zabierają się do sprawy od złej strony.
-
Jeśli to jest jak gra, to musi istnieć jakiś cel naszego pobytu
tutaj – doszedł do wniosku Chen, obserwując gawiedź.
- Jak
gra? Znaczy się... sugerujesz, że trafiliśmy do... - Gareth szukał
odpowiedniego słowa – Simlandii? Czy jakby to się zwało?
-
To chyba dobre określenie – przyznał geolog. - Tak mi się
wydaje, że to jak gra. Hologram mówił coś o generowaniu świata
dla nas i że mamy ukończyć jakieś szkolenie.
- Ktokolwiek
stworzył to miejsce musiał mieć nierówno pod sufitem –
westchnęła Hilda.
- Myślę, że to miejsce mogło być kiedyś
jakąś bazą szkoleniową dla wojska czy innych służb – zauważył
Abz. - Ale z czasem mogło zatracić swoje pierwotne przeznaczenie.
Myślę, że cywilizacja, która je stworzyła, nawet już nie
istnieje. Pewnie komputer przejął kontrolę i automatycznie zgarnia
wszystkich przejezdnych. Wiem... to brzmi głupio, ale tak sobie
teoretyzuję.
- Po tym wszystkim, co już widzieliśmy, to wcale
nie brzmi głupio – zapewniła Joanna i przyjrzała się owocom na
półmisku.
- A jedzenie? Też nie jest prawdziwe? - Gareth
spróbował kawałka chleba.
- Nawet jeśli jest syntetyczne,
powinno zawierać wszystkie potrzebne do życia składniki. Nie
umieszczaliby tu ludzi po to, żeby ich zagłodzić na śmierć –
Joanna po kolei macała wszystkie owoce.
- Alkohol działa jak
prawdziwy – skomentował Chen popijając wino z pucharu.
- No
to go więcej nie pij – zasugerowała Hilda.
Uczta trwałaby
w najlepsze, gdyby nie przerwało jej przybycie jednego ze
strażników, który wyglądał na wyjątkowo zaniepokojonego.
-
Ludzie króla Gildora Złowrogiego zmierzają prosto do wioski! -
krzyknął, co od razu wywołało poruszenie.
Wszyscy
momentalnie przestali się radować. Wiele osób w popłochu wróciło
do swoich domostw, a badacze przyglądali się temu ze zmieszaniem.
- Lepiej wejdźcie do chaty i z niej nie wychodźcie –
zasugerował im wódz głosem przepełnionym trwogą.
- Co to za
król Gildor? - spytał Gareth zaskoczony.
- Niegodziwy władca
tej krainy. Zabiera nam, co zechce, gdy najdzie go tylko ochota –
wyjaśnił mężczyzna trzęsącym się głosem.
Podróżnicy
nie do końca wiedzieli, co myśleć o tej całej sytuacji, ale major
uznał, że na razie lepiej się nie wychylać i zbadać, z czym mają
do czynienia. Dlatego zgodnie z sugestią wodza nakazał swym ludziom
wejść do domu. Schowali się pod oknem, tak żeby nikt ich nie
zauważył, ale by mieć możliwość obserwowania przebiegu spraw.
Na plac wjechało dziewięciu mężczyzn w zbrojach.
- Nasz
miłościwie panujący król nakazał nam zebrać podatek. Zwołaj
mieszkańców, byśmy nie musieli osobiście wtargnąć do ich domów
– oznajmił jeden z nich, prawdopodobnie najwyższy rangą oficer.
- Ależ zbieraliście już podatek w zeszłym tygodniu –
wyjaśnił zlękniony wódz.
- Woli króla nie należy
kwestionować! Nie zmuszaj mnie do użycia siły! - podniósł głos
mężczyzna, niczym klasyczny czarny charakter.
Kiedy badacze
obserwowali jak nikczemni wysłannicy zabierają biednym wieśniakom
ich dobytek, do głowy przychodziły im różne myśli, i to dalekie
od wściekłości czy współczucia.
- To jest to – powiedział
Chen podekscytowany. - To musi być nasz cel: pokonać złego króla,
uratować uciśnionych i tym samym zakończyć symulację.
-
Jesteś pewien? - spytał sceptycznie Gareth. Pomysł Chena nieco go
rozbawił.
- No jak to? Nie widzicie tego? Jak na razie wszystko
opiera się na takim schemacie jak gra. Pokonanie złego króla musi
być głównym questem. Pomyślcie tylko, hologram mówił, że aby
się stąd wydostać, musimy ukończyć szkolenie. Czyli łatwo
założyć, że kiedy zrobimy questa, będzie to oznaczało, że
ukończyliśmy szkolenie – wytłumaczył Chen.
- Taa... tylko
jest pewien szkopuł – stwierdził major. - Tutaj nie ma sejwów.
- A jeśli nam się nie uda? - wtrąciła Hilda.
- Jeśli nie
skontaktujemy się z bazą do dwunastu godzin, pewnie zawiadomią
Anahibian i wyślą grupę ratunkową – zauważył Gareth.
Jednak Joanna szybko ostudziła jego nadzieje.
- Po pierwsze
mogłoby ich spotkać to samo co nas, a po drugie... Pamiętacie jak
byliśmy na orbicie? Abz odkrył, że czas na powierzchni jest bardzo
przyspieszony. A to znaczy, że możemy tu siedzieć do śmierci, a
oni się nawet nie zorientują – powiedziała z pełną powagą.
Przyjaciele popatrzyli po sobie z trwogą.
- No to obym miał
rację – wydukał Chen.
Skojarzenia z grą w podchody
byłyby na miejscu, gdyby nie stawka znacznie wyższa niż radość z
wygranej. Podróżnicy leżeli w krzakach i obserwowali zamek
Gildora. Znajdowali się na wzniesieniu, więc widok mieli stamtąd
całkiem dobry. Nie zaobserwowali niczego szczególnie dziwnego.
Zamek nie był zbyt duży. Z tyłu otaczało go jezioro, a z przodu
fosa. Murów strzegli rozmieszczeni na wieżach strażnicy. Niestety
Gareth nie miał zbytniego doświadczenia w prowadzeniu oblężeń na
tego typu obiekty.
- Sami raczej go nie zdobędziemy –
stwierdził. - Rany, ile bym dał za lornetkę.
- Z zamkiem
raczej nie pójdzie tak łatwo jak z rabusiami. Przydałaby się
dobra strategia – zauważył Chen.
Nagły szelest wytrącił
przyjaciół ze stanu względnego spokoju. Nerwowo rozejrzeli się po
okolicy, ale nie zauważyli niczego podejrzanego. Możliwe, że
jakieś zwierzę poruszyło gałęziami, ale nie należało
bagatelizować takich sytuacji. Gareth dobył swego miecza i wstał.
Choć swego czasu sporo trenował z kolegami, teraz czuł się
idiotyczne. Był oficerem sił lotniczych Wielkiej Brytanii, nie
średniowiecznym rycerzem. Mimo swego zamiłowania do broni białej
chętnie zamieniłby ją na karabin. Nie mógł jednak tego zrobić,
więc wszedł między drzewa z tym, co miał, rozglądając się
dookoła. Refleks go nie zawiódł, gdy niespodziewanie rzucił się
na niego wojownik z mieczem. Garethowi udało się zablokować cios,
ale szybko przekonał się, że walka nie będzie należała do
łatwych. Nawet będąc silnym żołnierzem, major nie przywykł do
wymachiwania tak ciężką bronią. Znał technikę, ale jego ruchy
były za wolne. Kilka razy odparł atak, ale w końcu przeciwnik
wytrącił mu miecz z dłoni i skierował ostrze w stronę gardła.
- Rzuć broń! - dało się nagle słyszeć głos Hildy.
Przyjaciele szybko znaleźli swego dowódcę. Lekarka celowała we
wroga z łuku, a Chen z kuszy, i już wydawało im się, że wygrali.
- To wy rzućcie broń – usłyszeli za swymi plecami.
Odwrócili się na chwilę zaskoczeni i ujrzeli grupę żołnierzy
mierzących do nich z kusz.
Sprawy nie miały się źle.
Miały się paskudnie. Po tym jak brutalnie zaciągnięto ich na
zamek, badacze zostali w równie mało delikatny sposób wtrąceni do
zimnego, wilgotnego lochu. Jedynym źródłem światła był mały
otwór blisko stropu, przez który na pewno nie dało się uciec.
Poza tym znajdowała się tam jeszcze dziura w posadzce, z której
wydobywał się potworny swąd. Prawdopodobnie służyła do odpływu
szamba. W porównaniu z wyidealizowaną sielską wioską, symulacja
średniowiecznego lochu okazała się nad wyraz trafna. Świadomość,
że to wszystko może nie dziać się naprawdę wcale nie pomagała w
zwalczeniu strachu, który w takiej sytuacji ogarnąłby każdego.
Abz skulił się w kącie, a Joanna usiadła przy nim, podczas gdy
wojskowi dokładnie sprawdzali wszystkie ściany. Nie wyglądało
jednak na to, by istniała jakakolwiek droga wyjścia z lochu.
Dźwięki zbliżających się kroków sprawiły, że przyjaciele na
chwilę zamarli. Kilka sekund później na miejsce przybył człowiek,
prawdopodobnie przyboczny króla, bo przyjaciele już raz go
widzieli, gdy pobierał podatek. Był potężnym mężczyzną z
twardo ociosaną twarzą i blizną na lewym policzku, a w dłoni
dzierżył halabardę. Towarzyszyło mu dwóch strażników, z
których jeden otworzył celę.
- Król Gildor z przyjemnością
zada wam kilka pytań – powiedział z wrednym zadowoleniem osiłek.
Gareth zerwał się na równe nogi.
- Jestem dowódcą tych
ludzi i odpowiadam za nich. Czegokolwiek by chciał wasz król, niech
załatwia to ze mną – powiedział stanowczo.
Odwaga majora
zaimponowała Joannie, ale też wywołała u niej dodatkowy strach o
zdrowie kolegi. Kobieta z bólem obserwowała, jak strażnicy
zakuwają Garetha w kajdany i wyprowadzają z celi.
W
swej wojskowej karierze Gareth jeszcze nigdy wcześniej nie trafił
do niewoli. Niejednokrotnie zastanawiał się, czy któregoś dnia
czeka go taki los. A gdy już nastąpi, czy będzie potrafił znieść
to po męsku? Przeszedł wiele testów psychologicznych i był
rzekomo osobą, która umiała poradzić sobie w skrajnych
sytuacjach, ale nie wszystkie zachowania dało się przewidzieć.
Podczas misji zawsze starał się być przygotowany psychicznie na
każdą ewentualność i na razie zachowywał spokój, choć serce mu
waliło. Powtarzał sobie w duchu, że cokolwiek się stanie, nie
może zawieść swoich ludzi i samego siebie. Ale wiedział, że
istnieją pewne naturalne odruchy, których w sobie nie stłamsi.
Liczył tylko na to, że strach nie weźmie nad nim góry.
Został zaprowadzony do sali, w której siedział król Gildor na
swym tronie. Władca nosił ciemne szaty. Do tego miał długie
czarne włosy, brodę i wąsy oraz chudą twarz. Jego stereotypowy
wygląd wcale nie zaskoczył Garetha.
- Uklęknij przed swoim
panem! - rozkazał przyboczny z blizną.
- On nie jest moim panem
– powiedział major i szybko tego pożałował, bo dostał
halabardą w łydki, co szybko sprowadziło go na kolana.
-
Słyszałem, że mnie szpiegowaliście – oznajmił król, wstając
z tronu.
- Kręciliśmy się tylko w okolicy.
Gareth
otrzymał potężny cios w twarz stalową rękawicą, co przewróciło
go na ziemię. Poczuł w ustach smak własnej krwi i zrozumiał, że
zabawa się skończyła. Bez względu na to, czy to wszystko działo
się naprawdę, czy nie, ból był prawdziwy, a ci ludzie mogli
dotkliwie go skrzywdzić.
- Wiem, że coś knujecie. Inaczej nie
obserwowalibyście tego zamku z ukrycia. Powiedz mi, kto was
przysłał, a oszczędzę ci cierpień – powiedział król,
nachylając się nad Garethem.
- Nikt nas nie przysłał... -
wycedził major, co było zreszyą zgodne z prawdą.
Najwyraźniej nie zabrzmiał przekonująco, bo po chwili jego kajdany
zostały przypięte do haka, przez co wisiał teraz powieszony za
ręce, z trudem dotykając palcami stóp podłogi. Król nacisnął
jeden z kamieni w ścianie, a ta rozsunęła się, odsłaniając
wnękę. W środku znajdowało się palenisko i stół z różnymi
narzędziami, które bez wątpienia służyły do zadawania kaźni.
Na ich widok Gareth zaczął szybciej oddychać i zadawać sobie
pytanie, czy udział w tym spektaklu jest wart takiej męki. Szybko
jednak sobie uświadomił, że wyznanie całej prawdy w niczym mu nie
pomoże. Nie dość, że mógłby zniweczyć jedyną szansę na
wydostanie się z tego świata, to istniało też duże
prawdopodobieństwo, że król zabiłby jego i pozostałą część
załogi. Musiał coś wymyślić, i to szybko.
- Spytam jeszcze
raz. Kto was przysłał?
- Nikt nas nie przysłał! - krzyknął
Gareth ze zdenerwowaniem.
- W końcu zaczniesz mówić – odparł
król spokojnie, skinął na jednego ze swych ludzi, a ten sztyletem
rozciął podkoszulek więźnia.
Major milczał i przygotowywał
się na najgorsze. Jeszcze nigdy nie był torturowany, ale powiedział
sobie, że nie okaże słabości bez względu na wszystko. Patrzył,
jak mężczyzna wyciąga z paleniska rozżarzony pręt i zaczął
myśleć o ojczystej Walii, by tylko odwrócić swoją uwagę od
tego, co miało nastąpić. Kiedy gorąca końcówka zetknęła się
z jego brzuchem, odruchowo wrzasnął. Ból był potworny, zwłaszcza
że oprawca nie oderwał pręta od skóry majora od razu, tylko
przeciągnął nim wzdłuż jego ciała, zostawiając smugę spalonej
tkanki. Gareth zacisnął zęby, gdy uświadomił sobie, że
przyjaciele mogli usłyszeć jego krzyki. Nie chciał, by przez to
bali się jeszcze bardziej.
- No i? Bardziej skory do rozmowy? -
spytał król z rozbawieniem.
- Dla nikogo nie pracujemy.
Obserwowaliśmy zamek z mojego rozkazu – wydyszał major.
-
Dlaczego?
Niełatwo było wymyślić sensowne uzasadnienie. Do
tego takie, które spowodowałoby ich ułaskawienie. Mimo to Gareth
postanowił spróbować.
- Jesteśmy nowi w tej krainie. Chciałem
dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego miejsca.
-
Kłamiesz!
Gildorowi nie spodobała się odpowiedź i kat znowu
potraktował majora rozgrzany prętem, w podobny sposób co
wcześniej. Tym razem Garethowi udało się stłumić krzyk, ale
syknął przez zaciśnięte zęby. Przebywał w tej sali dopiero od
kilku minut, a już czuł się wyczerpany.
Kiedy
strażnicy przybyli ponownie pod celę, serca podróżników podeszły
pod gardło. Wiedzieli, że ktoś z nich będzie następny, a zgrzyt
klucza w zamku sprawił, że Abz jeszcze bardziej wcisnął się w
kąt. Nim przyboczny króla zdążył cokolwiek powiedzieć, Chen
zebrał się w sobie, zacisnął pięści i podjął męską decyzję.
- Weźcie mnie – powiedział, choć w jego głosie słychać
było niepewność.
- Chen, siadaj! To rozkaz! - Hilda próbowała
go powstrzymać.
- Z całym szacunkiem, nie jestem wojskowym... -
postawił się geolog, mając nadzieję, że kobieta nie będzie
miała mu tego za złe.
- Bohater – przyboczny oblizał wargi.
- Jego wysokość lubi takich łamać.
Chen wiedział, że już
nie ma odwrotu, ale nie żałował swojej decyzji. Jeśli uda mu się
z tego wyjść cało, przynajmniej będzie w stanie spojrzeć w
lustro.
Został zakuty w kajdany i wyprowadzony z celi,
podobnie jak jego poprzednik. Nie chciał myśleć o tym, co go
czeka. Powtarzał sobie, że to tylko gra. Trochę realistyczna, ale
nic więcej. Wszystko musiało się dobrze skończyć, wystarczyło
tylko poznać zasady kierujące tym światem. Musiał sobie poradzić.
Po prostu musiał.
Widok majora wiszącego za nadgarstki, z
dwoma długimi ranami na brzuchu, przywrócił Chena do
rzeczywistości. Momentalnie przestał myśleć o otaczającym go
świecie jak o grze i zdał sobie sprawę, w jak opłakanej sytuacji
się znalazł. Wciąż jednak nie żałował, że chociaż udało mu
się zdobyć na odrobinę bohaterstwa.
- No dobra, zobaczymy,
który z was zacznie mówić pierwszy. - Król najpierw spojrzał z
uśmieszkiem na Garetha, potem przeniósł wzrok na przybocznego i
skinął na niego.
Chen został rzucony na kolana, a następnie
dostał w twarz metalową rękawicą, po czym od razu przyszedł
następny cios. Azjata zdołał się utrzymać na nogach, więc
oprawca uderzył go po raz trzeci, tym razem tak mocno, że go
przewrócił. Chen wypluł trochę krwi oraz jeden ze swoich zębów
i popatrzył rozpaczliwie na swego dowódcę, który z przerażeniem
przyglądał się poczynaniom przybocznego. Jednak po chwili geolog
pokiwał głową, dając majorowi do zrozumienia, że za wszelką
cenę nie może zaprzepaścić misji, nawet kosztem jego zdrowia.
Padły kolejne ciosy. Tym razem mężczyzna zaczął bić leżącego
kijem od halabardy. Kiedy przewrócił go na plecy i przycisnął
końcówkę do jego gardła, Gareth nie wytrzymał.
- Dość! -
wrzasnął. - Chcecie znać prawdę?! Świetnie, powiem wam prawdę!
Jesteśmy załogą statku kosmicznego Odyseja, której celem było
zbadanie tej planety, ale niestety wbrew naszej woli zostaliśmy
wrzuceni w to szambo! Zadowolony?!
O dziwo król zachował
spokój i przez chwilę wpatrywał się we wzburzonego oficera.
-
Zabierzcie ich do celi. Może jak będą mieli więcej czasu, zdadzą
sobie wreszcie sprawę z sytuacji, w której się znaleźli. Z
torturami nie ma co się spieszyć. Mniej przyjemności –
powiedział z przekąsem.
Gareth i Chen zostali
wrzuceni do celi jak dwa worki z kartoflami. Kobiety natychmiast do
nich podbiegły i szybko zdały sobie sprawę, jak brutalnie zostali
potraktowani ich koledzy.
- Gdzie cię boli? Co wam zrobili? -
spytała z przejęciem Hilda i dokładnie przyjrzała się geologowi.
Jego oko zdążyło już spuchnąć, a z ust wciąż sączyła
się krew.
- To nic takiego... Wybity ząb... - stęknął Chen.
- Mój Boże... - wymamrotała Joanna na widok ran Garetha.
-
Uwierz mi, mogło być znacznie gorzej – pocieszył ją oficer i
zdobył się na lekki uśmiech. - Powiedzcie mi lepiej, czy
znaleźliście sposób, żeby się stąd wydostać.
- Próbowałem
majstrować przy zamku, ale... nic z tego, a bez broni i tak byśmy
daleko nie zaszli...- wyznał Abz zrezygnowany, a widok obrażeń
kolegów jeszcze bardziej podkopał jego morale.
- Musi istnieć
sposób... Jak na razie wszystko było jak w grze... A w grze nic nie
dzieje się bez przyczyny... - wydyszał Chen. - Możliwe, że
rozwiązanie jest bardzo proste.
Po chwili namysłu Gareth
podszedł do otworu na ścieki. Mimo wydobywającego się zeń
smrodu, powstrzymał odruch wymiotny i zaczął badawczo dotykać
kamiennych płytek wokół dziury. Nagle wstał i skoczył, mocno
uderzając o podłogę. Po paru próbach Hilda dołączyła do niego
i również zaczęła kopać płytki. Po paru minutach kilka z nich
się oderwało i wpadło do ścieku, uwalniając jeszcze więcej
smrodu.
- Chyba żartujesz... - wymamrotała Joanna patrząc na
Garetha, gdy zdała sobie sprawę, co ten ma na myśli.
-
Wyobraźcie sobie, że to holograficzne szambo – powiedział major.
- Albo wirtualne – dodał Chen.
Po dłużącej się
przeprawie przez ścieki, zwróceniu wszystkiego, co tego dnia zjedli
i przepłynięciu przez jezioro, badacze wreszcie przypomnieli sobie,
jak smakuje wolność. Niestety był to smak zabarwiony goryczą, bo
wracali ranni, pokonani i pozbawieni broni. A co najgorsze,
uświadomili sobie, jak ciężkie czeka na nich wyzwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz