niedziela, 9 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział X

Rozdział X - „Simlandia”

Odyseja wyskoczyła z podprzestrzeni prosto w czerń kosmosu. Nie po raz pierwszy i nie ostatni, ale ta podróż była wyjątkowa. Planeta Widmo, bo tak została ochrzczona, stanowiła obiekt, którego nikt z badaczy nie potrafił zrozumieć. Dziwniejszy nawet od domu Monusa. Nie wiedzieli, czym jest i jak powstał, i nie mieli nawet pewności, czy będą w stanie go zbadać.
- Odległość od celu wynosi około dwieście tysięcy kilometrów – powiedziała Joanna, spoglądając na swój nowy tablet, który z domieszką anahibiańskiej technologii sprawdzał się dużo lepiej niż laptop.
- Powinien być już widoczny w pełnej okazałości – zauważył Abz ze zdziwieniem.
Przed sobą widzieli tylko pustkę. Zupełnie jakby Planeta Widmo była niewidzialna.
- Musi tam być. Oddziałuje na nas jego pole grawitacyjne – stwierdziła Joanna ze zmieszaniem.
Każdy intensywnie wpatrywał się przed siebie, próbując dostrzec cokolwiek, co przypominałoby planetę.
- Zaraz... chyba jednak coś tam jest... - wymamrotała Hilda niepewnie.
- Ja nic nie widzę. – Gareth podrapał się zmieszany po głowie.
- No właśnie... naprzeciwko nic nie ma, ale dookoła widać gwiazdy. Widzicie? - lekarka wskazała palcem. - Zupełnie jakby tam była jakaś dziura.
- Czarna dziura? - przeraził się Chen.
- Nie, to nie jest czarna dziura. Ma za małą masę – uspokoiła Joanna, sprawdzając odczyty.
- Zupełnie jakby światło się od tego nie odbijało... - wyszeptał Abz, zapatrzony w tajemniczy czarny obiekt.
Podlecieli nieco bliżej, a obszar pozbawiony gwiazd zaczynał zajmować coraz większą część pola widzenia.
- Problem w tym, że nie mogę uzyskać żadnych informacji o tym obiekcie, bo fale są przez niego pochłaniane. Chociaż nie mam pojęcia jak. Na pewno nie przez grawitację – stwierdziła Joanna.
- Mam parę innych sposobów – powiedział Abz i sam zaczął majstrować przy konsoli.
Nikt nie rozumiał wyświetlających się na hologramie symboli poza nim i Joanną, która też nie do końca za nim nadążała. Najważniejsze jednak, że jego działania były skuteczne.
- To jest naprawdę dziwne. Wygląda na to, że czas na powierzchni płynie dużo szybciej, niż tutaj – wywnioskował Abz i podrapał się zaskoczony po karku.
- Jak to? - spytał Gareth z niedowierzaniem.
- Sama chciałabym to wiedzieć... - wydukała Joanna, równie zdziwiona, co jej kolega po fachu.
Żadnemu oficerowi nie spodobałaby się ta sytuacja. Należało podjąć decyzję, ale z tak małą ilością danych nie było to łatwe.
- Muszę wiedzieć, czy lądowanie na tym czymś jest bezpieczne – oznajmił major. - Jeśli nie będziecie w stanie zdobyć żadnych informacji na temat warunków panujących na powierzchni, będę zmuszony...


- ...odwołać misję. - Gareth zamarł, gdy zdał sobie sprawę, że nie znajduje się już na statku, tylko w jakiejś jaskini.
Cała załoga Odysei rozglądała się nerwowo dookoła, kompletnie zdezorientowana. Jeszcze przed sekundą rozmawiali na statku, a teraz przebywali w zupełnie obcym miejscu. Wszystko wskazywało na to, że zostali teleportowani, ale jak, gdzie i przez kogo? Zewsząd otaczały ich skały, ale mimo to w środku było jasno, choć nie znaleźli żadnego konkretnego źródła światła. Zauważyli, że pośrodku groty znajduje się mały podest. Zbliżyli się powoli do niego i momentalnie podskoczyli, gdy pojawiła się na nim postać. Postać bardzo ludzka, ubrana w czarny jednolity uniform, o sympatycznej, lecz tajemniczej twarzy, która zdawała się tak idealna i symetryczna, że wręcz nienaturalna.
- Witam w Centrum Szkoleniowym. Za chwilę zostaniecie przekierowani do właściwej symulacji – przemówił mężczyzna.
- Co?! - Gareth zgłupiał. Miał ochotę chwycić za broń, ale niestety jej nie posiadał.
Joanna się przemogła i zrobiła kilka kroków do przodu. Obeszła postać dookoła i spróbowała ją dotknąć. Jej ręka przeniknęła przez mężczyznę jak przez powietrze.
- Miałam dziwne przeczucie, że to hologram... - wymamrotała.
- Co to ma znaczyć? - powiedział Gareth bardziej do siebie niż do hologramu.
- Jesteście żądni wyzwań i chcecie się doskonalić. Wasza kandydatura została przyjęta – oznajmiła postać.
- Nie zgłaszaliśmy żadnej kandydatury! - zaprotestował major i zmarszczył brwi.
- Generowanie świata zostało rozpoczęte – rzekł hologram, nie zważając na słowa oficera.
- Tu musi być jakiś komputer – stwierdziła Joanna, przyglądając się podestowi. Niestety bez swych instrumentów niewiele mogła zdziałać.
- Zaraz, co to za miejsce? - spytał Abz.
- Centrum Szkoleniowe. Najstarsze w tej galaktyce.
- Wiele to nam nie mówi - stwierdził Chen i skrzyżował ręce na piersi.
- Dobra, jak się stąd wydostać? - Gareth zaczynał tracić cierpliwość.
- Musicie ukończyć szkolenie – oznajmiła postać niewzruszenie.
- Słuchaj, nie zgłaszaliśmy się do żadnego szkolenia. Chcemy wrócić na statek, więc jeśli macie tu jakiegoś szefa, to prosiłbym...
Gareth znowu nie zdążył dokończyć, bo hologram wszedł mu w zdanie.
- Wybierzcie broń – powiedział i przed nim na podeście pojawiły się różne przedmioty.
Dla załogi było to kolejne zaskoczenie. Gdziekolwiek trafili, wyglądało na to, że łatwo się stąd nie wydostaną. Joanna i Abz dokładnie obejrzeli podest i resztę jaskini, ale nie znaleźli żadnych ukrytych urządzeń. Co gorsza nie istniał też korytarz, którym mogliby wyjść na zewnątrz. W końcu Gareth postanowił się przyjrzeć przedmiotom i zdziwił się, gdy ujrzał wśród nich klasyczną broń białą. Znajdowały się tam miecze, topory, noże i inne narzędzia tego typu. Z ciekawości chwycił miecz półtoraręczny i uświadomił sobie, że ów przedmiot nie jest hologramem. Sprawiał wrażenie bardzo realnego.
- Chyba nie zamierzasz bawić się w te gierki? - rzekła Joanna z dezaprobatą. - Musimy się stąd wydostać.
- Ja już sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć... - wymamrotał Gareth, oglądając broń.
- Czy jest stąd jakieś wyjście? - spytała Hilda, wpatrując się w hologram.
- Wybierzcie broń – odparła postać, dokładnie tym samym tonem co poprzednio, jak powtarzające się nagranie.
- A co jeśli nie wybierzemy? - zainteresował się Abz.
- Wybierzcie broń.
Wyglądało na to, że jednym sposobem, by przyspieszyć obrót spraw, było postąpić zgodnie z wytycznymi. Po długich wahaniach Chen wreszcie się przełamał i wziął kuszę.
- Kumpel kiedyś mnie uczył jak się tym posługiwać – pochwalił się, ewidentnie dumny z siebie.
Idąc za jego przykładem, Hilda wybrała łuk.
- W liceum należałam do sekcji, może coś jeszcze pamiętam... - wytłumaczyła.
Wszystkiemu przyglądała się Joanna i nie sprawiała wrażenia zadowolonej.
- No chyba żartujecie? Naprawdę chcecie brać w tym udział? Cokolwiek to jest? - spytała z niedowierzaniem.
- A mamy wybór? - odparł Abz i niechętnie wziął zestaw noży.
Tego Joanna się nie spodziewała. Sądziła, że jej kolega po fachu będzie jedyną osobą prócz niej, która tak łatwo się nie podda.
- Mi też się to nie podoba, ale jakoś nie widzę alternatywy – wyjaśniła Hilda.
- Porucznik ma rację. Jeśli będziemy postępować zgodnie z instrukcjami, to może dowiemy się więcej o tym miejscu i znajdziemy sposób, żeby się stąd wydostać – dodał Gareth.
Dla Joanny to nie było łatwe, ale przemogła się. Przewróciła oczami i chwyciła sztylet, bo był najmniejszy.
- Nie mogę uwierzyć, że to robimy – westchnęła i po sekundzie znajdowali się już w zupełnie innym miejscu.
Las i promienie słońca były ostatnią rzeczą, jaką badacze spodziewali się ujrzeć, a jednak stali teraz na polanie, którą otaczały drzewa iglaste przypominające te na Ziemi. Panowała przyjemna temperatura, a białe chmurki powoli przesuwały się po błękitnym nieboskłonie.
- Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwe, bo nie mam przy sobie filtru – zauważył Abz z niezadowoleniem. Na wszelki wypadek ubrał okulary i czapeczkę z daszkiem.
- Mni się to wydaje bardzo prawdziwe – stwierdził Gareth. Rozejrzał się dookoła, a gdy głęboko wciągnął powietrze, poczuł zapach sosny.
- Cóż, planeta znajduje się w takiej odległości od gwiazdy, że spokojnie mogą na niej panować warunki podobne do ziemskich – wyjaśniła Joanna. - Możliwe, że otacza ją jakieś pole siłowe, które nie pozwala falom świetlnym wydostać się na zewnątrz. To by tłumaczyło, czemu z kosmosu wygląda jak czarna dziura. Chociaż z drugiej strony... hologram wspominał o jakiejś symulacji, więc sama nie wiem.
- Na pewno lepiej być tutaj niż w tej jaskini – rzucił Chen. - Pytanie co dalej?
- Chyba pozostaje nam iść przed siebie. Może dotrzemy do jakiejś cywilizacji – zauważył Gareth i przewiesił sobie skórzane opasanie do mocowania pochwy miecza na plecach, choć zdecydowanie wolałby odzyskać swój karabin. - Miejcie się na baczności, zwracajcie uwagę na każdy szczegół. Ja pójdę pierwszy, a porucznik będzie zamykać pochód.
Badacze ruszyli przez las i starali się wytężać wszystkie zmysły. Miejsce, w którym się znaleźli, nie przypominało obcej planety. Roślinność wyglądała znajomo, zapachy przywodziły na myśl letnie obozy, a śpiew ptaków uspokajał. Najbardziej podróżników martwił fakt, że nie mieli ze sobą nic poza dziwaczną bronią i paroma drobiazgami, które akurat trzymali w kieszeniach, więc perspektywa spędzenia nocy w tym miejscu nie nastrajała ich pozytywnie.
- Ratunku! - rozległ się nagle krzyk bez wątpienia należący do kobiety.
Zaalarmowana załoga bez zastanowienia pobiegła w kierunku, z którego dochodził wrzask. Podróżnicy zatrzymali się na skraju lasu, tuż obok zarośli. Ukryli się tam i obserwowali sytuację. Przed nimi rozgrywała się scena jak z kiczowatego filmu. Trójka bandytów rabowała powóz, a wszystkiemu przyglądali się w strachu przywiązani do drzewa kobieta i mężczyzna. Ich stroje przywodziły na myśl stylizowane na średniowiecze gry fantasy.
- Co robimy? - spytała Hilda swego dowódcę.
Decyzja wcale nie należała do prostych, bo Gareth wciąż się wahał. Dopiero Chen, którym najwyraźniej kierowało dziwne przeczucie, postanowił zadziałać bez czekania na rozkazy. Uniósł kuszę i wycelował w jednego z rabusiów. Nie spodziewał się, że uda mu się trafić, ale intuicja chyba podpowiadała mu, że powinien spróbować. Wystrzelił więc i ku zaskoczeniu wszystkich udało mu się. Bandyta dostał w szyję i upadł.
- Za pozwoleniem? - Hilda zwróciła się do Garetha, chwytając za łuk. Oficer tylko skinął twierdząco głową.
Wspólnymi siłami lekarka i geolog powalili pozostałą dwójkę. Badacze wyszli z ukrycia i pobiegli w stronę pobojowiska. Abz i Joanna rozwiązali wystraszoną parę, a Hilda skupiła swoją uwagę na zabitych mężczyznach. Dokładnie zbadała ich rany, upewniła się, czy nie żyją i dokonała podstawowych oględzin.
- Nie sądzę by byli androidami, czy czymś w tym rodzaju – postawiła diagnozę.
- Jak to... Zabiliście prawdziwych ludzi? - spytała z przerażeniem Joanna, dla której była to kompletnie nowa sytuacja.
- Szczerze? Ja już sama nie wiem co jest prawdziwe, a co nie – rzekła Hilda zmieszana i przeniosła wzrok na zaprzęgnięte do powozu konie, które spokojnie skubały trawę. - Jak wytłumaczysz to uderzające podobieństwo z Ziemią?
- Skoro Pierwsi mogli rozesłać ludzi po różnych planetach, to czemu nie inne gatunki? - zauważył Abz.
Dopiero po chwili badacze uświadomili sobie, że para, którą uratowali, musi się wszystkiemu przysłuchiwać. Jednak kiedy spojrzeli na nieznajomych, zauważyli, że ci stoją bez ruchu jak dwa manekiny. Albo jak postacie z gry, czekające na kolejny ruch gracza.
- To bardzo dziwne – stwierdził Chen, obchodząc parę dookoła. - Nie sądzę, by ten świat był realny.
Przez chwilę podróżnicy obserwowali tajemnicze postacie. Wyglądały na bardzo młode osoby. Obie były niewielkiego wzrostu i miały blond włosy. U kobiety związane w długi warkocz, a u mężczyzny sięgające za ucho. Dziewczyna nosiła prostą pomarańczową suknię, zaś jej kompan białe spodnie i zieloną tunikę. Mimo archaicznego odzienia wyglądali na zadbanych i czystych.
- Kim jesteście? - spytał Gareth, znudzony czekaniem.
Nagle postacie jakby przypomniały sobie o obecności innych osób.
- Nazywam się Elyn, a to jest moja żona Trisa. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni. Właśnie wracaliśmy z podróży poślubnej, gdy napadły nas te zbiry – odparł młodzieniec.
- Jesteście jakąś symulacją? - Joanna postanowiła zadać bardziej bezpośrednie pytanie.
- Jesteśmy waszymi dłużnikami. Mój ojciec jest wodzem wioski. Jeśli pójdziecie z nami, ugości was po królewsku – powiedziała dziewczyna, zupełnie jakby poprzednie pytanie nigdy nie padło.
Członkowie załogi popatrzyli jeden na drugiego porozumiewawczo. Wyglądało na to, że mają tylko jedno wyjście.
- No dobra, prowadźcie – rzekł Gareth, ale zrobił to bez entuzjazmu.


Kroczyli wydeptaną ścieżką za jadącym wolno powozem. Powietrze pachniało kwiatami i trawą, a chłodny wiatr orzeźwiał, choć Abz wyglądał na nieco zgrzanego. Nie chciał jednak ryzykować rozbierania się i tym samym wystawiania większej powierzchni swego ciała na oddziaływanie promieni słonecznych.
- Potraficie mi już wyjaśnić, co to za miejsce? - zwrócił się Gareth do naukowców.
- Właściwie to mam dwie teorie – odparła Joanna. - Jedna jest taka, że to wszystko dzieje się w naszych umysłach. Czyli wirtualna rzeczywistość. I nie ukrywam, że byłabym bardziej zadowolona, gdyby ta teoria okazała się prawdziwa. A druga... jest trochę bardziej dziwaczna, ale realna. Możliwe, że wszystko co nas otacza jest sztucznym tworem.
- Hologramem? - spytał Abz, wachlując się czapką.
- Właśnie.
- No ale z tego co mi wiadomo, hologramu nie można dotknąć – włączyła się do rozmowy Hilda.
- Większość osób tak myśli. Ale pomyślcie sobie tak: nasze ciała składają się głównie z pustki. Odległości między cząstkami elementarnymi są ogromne. To co nas utrzymuje w kupie, to pole elektryczne – wytłumaczyła Joanna. - Gdyby wytworzyć wokół hologramu odpowiednie pole elektryczne...
- Nabrałby tekstury zwykłej materii – dokończył Abz.
- Dokładnie – potwierdziła Polka.
- Czy to znaczy, że taki hologram mógłby zabijać? - spytał Gareth.
- Mógłby zrobić praktycznie wszystko co zwykły człowiek. Ograniczałoby go tylko oprogramowanie i źródło zasilania.
- No to ja też wolę tę pierwszą teorię – westchnął niezadowolony major.
Szli dalej, mijając na swojej drodze polany, wzgórza i bardziej zalesione tereny. W końcu dotarli na znacznie większą otwartą przestrzeń, gdzie widzieli już cel ich podróży. Wioskę otaczała palisada, przez którą prowadziły duże drewniane wrota. Kiedy je przekroczyli, ujrzeli sielankowe miejsce. Osada mogłaby się nieco kojarzyć z średniowiecznym miasteczkiem, gdyby nie to, że była zadziwiająco czysta, a do tego w niej nie śmierdziało. Ludzie na ulicach rozmawiali, handlowali i wyglądali na wyjątkowo beztroskich. Co najważniejsze nie sprawiali wrażenia specjalnie zaskoczonych widokiem obcych. Obok siebie stały małe drewniane domki z kolorowymi okiennicami, a większości z nich posiadała małe ogródki, w których rosły kwiaty. Wszystko to dodawało miejscu uroku.
Podróżnicy zostali zaprowadzeni do największego domu, który znajdował się w centrum wioski. Tam zostali przywitani przez mężczyznę z długimi blond włosami i brodą, u którego rzucała się w oczy brązowa peleryna wyszywana po brzegach złotą nicią.
- Ojcze, ci ludzie ocalili nas przed bandą złodziei. Obiecałam im, że ich ugościmy – powiedziała dziewczyna.
- Naturalnie jesteśmy waszymi dłużnikami. Mój dom jest duży, możecie tu zostać tak długo, jak chcecie. Wejdźcie – zaprosił ochoczo wódz.
Teraz podróżnicy byli już pewni, że świat, w którym się znaleźli, nie jest prawdziwy. Wszystko zdawało się celowo zaprogramowane tak, by ich tu przyciągnąć, a ludzie w wiosce nie zachowywali się zbyt naturalnie. Jednak dla badaczy jak na razie to dobrze rokowało. Przynajmniej nie musieli się martwić noclegiem.
- No to chodźmy – oznajmił Gareth, coraz bardziej zażenowany faktem, że musi brać udział w tej farsie.


Mimo prymitywnych warunków, izba, którą otrzymali podróżnicy była wygodna i zadbana. Wszystko, co się w niej znajdowało, zostało w całości wykonane z drewna. Co prawda mieli do dyspozycji tylko podstawowe wyposażanie, ale badacze nie narzekali. A przynajmniej nie narzekali na warunki mieszkaniowe, bo jeśli chodziło o inne kwestie, sprawy nie malowały się już tak różowo.
- Auuu, uważaj! Wiesz, jak to boli? - jęknął Abz.
- Robię to najdelikatniej, jak mogę – zapewniła Hilda.
Wyglądało na to, że słońce było prawdziwe, bo podczas podróży Abz zdążył nabawić się poparzeń karku i części twarzy. Lekarka otrzymała od tutejszej zielarki jakiś wyciąg, który podobno łagodził objawy, więc wcierała go w skórę pacjenta. Nie miała żadnej pewności, że ta substancja zadziała, ale nic innego jej nie pozostało.
- Pokaż. - Hilda chwyciła Abza za podbródek i zwróciła jego twarz do siebie, by lepiej przyjrzeć się oparzeniom.
W miejscach, których czapka z daszkiem nie zdołała osłonić, skóra była mocno zaczerwieniona, ale nie wyglądało to zbyt poważnie.
- Nic ci nie będzie – powiedziała lekarka, wcierając resztkę wyciągu w twarz Abza. - Masz! Ten olejek podobno działa jako filtr. - Podała koledze małą fiolkę. - Nie wiem, na ile jest to wiarygodne, ale warto spróbować.
- Dzięki – odparł mężczyzna z wyrazem bólu na twarzy.
- Ciebie też trochę przypiekło – zwróciła się Hilda do Garetha, który zaraz po Abzie miał najjaśniejszą karnację.
- Nie dokucza mi to zbytnio – odparł major i wstał z łóżka. - Lepiej chodźmy dalej bawić się w ten teatrzyk. Podobno ma być uczta na naszą cześć. Może się czegoś dowiemy?
Uczta odbywała się na placu w centrum wioski i zostali na nią zaproszeni wszyscy mieszkańcy. Przywodziło to wręcz na myśl komiksy o Asteriksie. Ludzie siedzieli przy długich stołach, jedli i pili, a badacze szybko zdali sobie sprawę, że tubylcy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, jeśli chodziło o przydatne informacje. Ich zachowanie z jednej strony wydawało się dość naturalne, a z drugiej dało się odczuć, że coś jest nie tak. Wyglądali na zbyt beztroskich i ufnych jak na prawdziwych ludzi. Jednak nawet jeśli byli tylko symulacją, musieli zostać po coś stworzeni. Podróżnicy mieli nadzieję, że może jednak uda się im dowiedzieć czegoś więcej od mieszkańców wioski, ale wyglądało na to, że albo nie mają szczęścia, ale zabierają się do sprawy od złej strony.
- Jeśli to jest jak gra, to musi istnieć jakiś cel naszego pobytu tutaj – doszedł do wniosku Chen, obserwując gawiedź.
- Jak gra? Znaczy się... sugerujesz, że trafiliśmy do... - Gareth szukał odpowiedniego słowa – Simlandii? Czy jakby to się zwało?
- To chyba dobre określenie – przyznał geolog. - Tak mi się wydaje, że to jak gra. Hologram mówił coś o generowaniu świata dla nas i że mamy ukończyć jakieś szkolenie.
- Ktokolwiek stworzył to miejsce musiał mieć nierówno pod sufitem – westchnęła Hilda.
- Myślę, że to miejsce mogło być kiedyś jakąś bazą szkoleniową dla wojska czy innych służb – zauważył Abz. - Ale z czasem mogło zatracić swoje pierwotne przeznaczenie. Myślę, że cywilizacja, która je stworzyła, nawet już nie istnieje. Pewnie komputer przejął kontrolę i automatycznie zgarnia wszystkich przejezdnych. Wiem... to brzmi głupio, ale tak sobie teoretyzuję.
- Po tym wszystkim, co już widzieliśmy, to wcale nie brzmi głupio – zapewniła Joanna i przyjrzała się owocom na półmisku.
- A jedzenie? Też nie jest prawdziwe? - Gareth spróbował kawałka chleba.
- Nawet jeśli jest syntetyczne, powinno zawierać wszystkie potrzebne do życia składniki. Nie umieszczaliby tu ludzi po to, żeby ich zagłodzić na śmierć – Joanna po kolei macała wszystkie owoce.
- Alkohol działa jak prawdziwy – skomentował Chen popijając wino z pucharu.
- No to go więcej nie pij – zasugerowała Hilda.
Uczta trwałaby w najlepsze, gdyby nie przerwało jej przybycie jednego ze strażników, który wyglądał na wyjątkowo zaniepokojonego.
- Ludzie króla Gildora Złowrogiego zmierzają prosto do wioski! - krzyknął, co od razu wywołało poruszenie.
Wszyscy momentalnie przestali się radować. Wiele osób w popłochu wróciło do swoich domostw, a badacze przyglądali się temu ze zmieszaniem.
- Lepiej wejdźcie do chaty i z niej nie wychodźcie – zasugerował im wódz głosem przepełnionym trwogą.
- Co to za król Gildor? - spytał Gareth zaskoczony.
- Niegodziwy władca tej krainy. Zabiera nam, co zechce, gdy najdzie go tylko ochota – wyjaśnił mężczyzna trzęsącym się głosem.
Podróżnicy nie do końca wiedzieli, co myśleć o tej całej sytuacji, ale major uznał, że na razie lepiej się nie wychylać i zbadać, z czym mają do czynienia. Dlatego zgodnie z sugestią wodza nakazał swym ludziom wejść do domu. Schowali się pod oknem, tak żeby nikt ich nie zauważył, ale by mieć możliwość obserwowania przebiegu spraw.
Na plac wjechało dziewięciu mężczyzn w zbrojach.
- Nasz miłościwie panujący król nakazał nam zebrać podatek. Zwołaj mieszkańców, byśmy nie musieli osobiście wtargnąć do ich domów – oznajmił jeden z nich, prawdopodobnie najwyższy rangą oficer.
- Ależ zbieraliście już podatek w zeszłym tygodniu – wyjaśnił zlękniony wódz.
- Woli króla nie należy kwestionować! Nie zmuszaj mnie do użycia siły! - podniósł głos mężczyzna, niczym klasyczny czarny charakter.
Kiedy badacze obserwowali jak nikczemni wysłannicy zabierają biednym wieśniakom ich dobytek, do głowy przychodziły im różne myśli, i to dalekie od wściekłości czy współczucia.
- To jest to – powiedział Chen podekscytowany. - To musi być nasz cel: pokonać złego króla, uratować uciśnionych i tym samym zakończyć symulację.
- Jesteś pewien? - spytał sceptycznie Gareth. Pomysł Chena nieco go rozbawił.
- No jak to? Nie widzicie tego? Jak na razie wszystko opiera się na takim schemacie jak gra. Pokonanie złego króla musi być głównym questem. Pomyślcie tylko, hologram mówił, że aby się stąd wydostać, musimy ukończyć szkolenie. Czyli łatwo założyć, że kiedy zrobimy questa, będzie to oznaczało, że ukończyliśmy szkolenie – wytłumaczył Chen.
- Taa... tylko jest pewien szkopuł – stwierdził major. - Tutaj nie ma sejwów.
- A jeśli nam się nie uda? - wtrąciła Hilda.
- Jeśli nie skontaktujemy się z bazą do dwunastu godzin, pewnie zawiadomią Anahibian i wyślą grupę ratunkową – zauważył Gareth.
Jednak Joanna szybko ostudziła jego nadzieje.
- Po pierwsze mogłoby ich spotkać to samo co nas, a po drugie... Pamiętacie jak byliśmy na orbicie? Abz odkrył, że czas na powierzchni jest bardzo przyspieszony. A to znaczy, że możemy tu siedzieć do śmierci, a oni się nawet nie zorientują – powiedziała z pełną powagą.
Przyjaciele popatrzyli po sobie z trwogą.
- No to obym miał rację – wydukał Chen.


Skojarzenia z grą w podchody byłyby na miejscu, gdyby nie stawka znacznie wyższa niż radość z wygranej. Podróżnicy leżeli w krzakach i obserwowali zamek Gildora. Znajdowali się na wzniesieniu, więc widok mieli stamtąd całkiem dobry. Nie zaobserwowali niczego szczególnie dziwnego. Zamek nie był zbyt duży. Z tyłu otaczało go jezioro, a z przodu fosa. Murów strzegli rozmieszczeni na wieżach strażnicy. Niestety Gareth nie miał zbytniego doświadczenia w prowadzeniu oblężeń na tego typu obiekty.
- Sami raczej go nie zdobędziemy – stwierdził. - Rany, ile bym dał za lornetkę.
- Z zamkiem raczej nie pójdzie tak łatwo jak z rabusiami. Przydałaby się dobra strategia – zauważył Chen.
Nagły szelest wytrącił przyjaciół ze stanu względnego spokoju. Nerwowo rozejrzeli się po okolicy, ale nie zauważyli niczego podejrzanego. Możliwe, że jakieś zwierzę poruszyło gałęziami, ale nie należało bagatelizować takich sytuacji. Gareth dobył swego miecza i wstał. Choć swego czasu sporo trenował z kolegami, teraz czuł się idiotyczne. Był oficerem sił lotniczych Wielkiej Brytanii, nie średniowiecznym rycerzem. Mimo swego zamiłowania do broni białej chętnie zamieniłby ją na karabin. Nie mógł jednak tego zrobić, więc wszedł między drzewa z tym, co miał, rozglądając się dookoła. Refleks go nie zawiódł, gdy niespodziewanie rzucił się na niego wojownik z mieczem. Garethowi udało się zablokować cios, ale szybko przekonał się, że walka nie będzie należała do łatwych. Nawet będąc silnym żołnierzem, major nie przywykł do wymachiwania tak ciężką bronią. Znał technikę, ale jego ruchy były za wolne. Kilka razy odparł atak, ale w końcu przeciwnik wytrącił mu miecz z dłoni i skierował ostrze w stronę gardła.
- Rzuć broń! - dało się nagle słyszeć głos Hildy.
Przyjaciele szybko znaleźli swego dowódcę. Lekarka celowała we wroga z łuku, a Chen z kuszy, i już wydawało im się, że wygrali.
- To wy rzućcie broń – usłyszeli za swymi plecami.
Odwrócili się na chwilę zaskoczeni i ujrzeli grupę żołnierzy mierzących do nich z kusz.


Sprawy nie miały się źle. Miały się paskudnie. Po tym jak brutalnie zaciągnięto ich na zamek, badacze zostali w równie mało delikatny sposób wtrąceni do zimnego, wilgotnego lochu. Jedynym źródłem światła był mały otwór blisko stropu, przez który na pewno nie dało się uciec. Poza tym znajdowała się tam jeszcze dziura w posadzce, z której wydobywał się potworny swąd. Prawdopodobnie służyła do odpływu szamba. W porównaniu z wyidealizowaną sielską wioską, symulacja średniowiecznego lochu okazała się nad wyraz trafna. Świadomość, że to wszystko może nie dziać się naprawdę wcale nie pomagała w zwalczeniu strachu, który w takiej sytuacji ogarnąłby każdego. Abz skulił się w kącie, a Joanna usiadła przy nim, podczas gdy wojskowi dokładnie sprawdzali wszystkie ściany. Nie wyglądało jednak na to, by istniała jakakolwiek droga wyjścia z lochu.
Dźwięki zbliżających się kroków sprawiły, że przyjaciele na chwilę zamarli. Kilka sekund później na miejsce przybył człowiek, prawdopodobnie przyboczny króla, bo przyjaciele już raz go widzieli, gdy pobierał podatek. Był potężnym mężczyzną z twardo ociosaną twarzą i blizną na lewym policzku, a w dłoni dzierżył halabardę. Towarzyszyło mu dwóch strażników, z których jeden otworzył celę.
- Król Gildor z przyjemnością zada wam kilka pytań – powiedział z wrednym zadowoleniem osiłek.
Gareth zerwał się na równe nogi.
- Jestem dowódcą tych ludzi i odpowiadam za nich. Czegokolwiek by chciał wasz król, niech załatwia to ze mną – powiedział stanowczo.
Odwaga majora zaimponowała Joannie, ale też wywołała u niej dodatkowy strach o zdrowie kolegi. Kobieta z bólem obserwowała, jak strażnicy zakuwają Garetha w kajdany i wyprowadzają z celi.


W swej wojskowej karierze Gareth jeszcze nigdy wcześniej nie trafił do niewoli. Niejednokrotnie zastanawiał się, czy któregoś dnia czeka go taki los. A gdy już nastąpi, czy będzie potrafił znieść to po męsku? Przeszedł wiele testów psychologicznych i był rzekomo osobą, która umiała poradzić sobie w skrajnych sytuacjach, ale nie wszystkie zachowania dało się przewidzieć. Podczas misji zawsze starał się być przygotowany psychicznie na każdą ewentualność i na razie zachowywał spokój, choć serce mu waliło. Powtarzał sobie w duchu, że cokolwiek się stanie, nie może zawieść swoich ludzi i samego siebie. Ale wiedział, że istnieją pewne naturalne odruchy, których w sobie nie stłamsi. Liczył tylko na to, że strach nie weźmie nad nim góry.
Został zaprowadzony do sali, w której siedział król Gildor na swym tronie. Władca nosił ciemne szaty. Do tego miał długie czarne włosy, brodę i wąsy oraz chudą twarz. Jego stereotypowy wygląd wcale nie zaskoczył Garetha.
- Uklęknij przed swoim panem! - rozkazał przyboczny z blizną.
- On nie jest moim panem – powiedział major i szybko tego pożałował, bo dostał halabardą w łydki, co szybko sprowadziło go na kolana.
- Słyszałem, że mnie szpiegowaliście – oznajmił król, wstając z tronu.
- Kręciliśmy się tylko w okolicy.
Gareth otrzymał potężny cios w twarz stalową rękawicą, co przewróciło go na ziemię. Poczuł w ustach smak własnej krwi i zrozumiał, że zabawa się skończyła. Bez względu na to, czy to wszystko działo się naprawdę, czy nie, ból był prawdziwy, a ci ludzie mogli dotkliwie go skrzywdzić.
- Wiem, że coś knujecie. Inaczej nie obserwowalibyście tego zamku z ukrycia. Powiedz mi, kto was przysłał, a oszczędzę ci cierpień – powiedział król, nachylając się nad Garethem.
- Nikt nas nie przysłał... - wycedził major, co było zreszyą zgodne z prawdą.
Najwyraźniej nie zabrzmiał przekonująco, bo po chwili jego kajdany zostały przypięte do haka, przez co wisiał teraz powieszony za ręce, z trudem dotykając palcami stóp podłogi. Król nacisnął jeden z kamieni w ścianie, a ta rozsunęła się, odsłaniając wnękę. W środku znajdowało się palenisko i stół z różnymi narzędziami, które bez wątpienia służyły do zadawania kaźni. Na ich widok Gareth zaczął szybciej oddychać i zadawać sobie pytanie, czy udział w tym spektaklu jest wart takiej męki. Szybko jednak sobie uświadomił, że wyznanie całej prawdy w niczym mu nie pomoże. Nie dość, że mógłby zniweczyć jedyną szansę na wydostanie się z tego świata, to istniało też duże prawdopodobieństwo, że król zabiłby jego i pozostałą część załogi. Musiał coś wymyślić, i to szybko.
- Spytam jeszcze raz. Kto was przysłał?
- Nikt nas nie przysłał! - krzyknął Gareth ze zdenerwowaniem.
- W końcu zaczniesz mówić – odparł król spokojnie, skinął na jednego ze swych ludzi, a ten sztyletem rozciął podkoszulek więźnia.
Major milczał i przygotowywał się na najgorsze. Jeszcze nigdy nie był torturowany, ale powiedział sobie, że nie okaże słabości bez względu na wszystko. Patrzył, jak mężczyzna wyciąga z paleniska rozżarzony pręt i zaczął myśleć o ojczystej Walii, by tylko odwrócić swoją uwagę od tego, co miało nastąpić. Kiedy gorąca końcówka zetknęła się z jego brzuchem, odruchowo wrzasnął. Ból był potworny, zwłaszcza że oprawca nie oderwał pręta od skóry majora od razu, tylko przeciągnął nim wzdłuż jego ciała, zostawiając smugę spalonej tkanki. Gareth zacisnął zęby, gdy uświadomił sobie, że przyjaciele mogli usłyszeć jego krzyki. Nie chciał, by przez to bali się jeszcze bardziej.
- No i? Bardziej skory do rozmowy? - spytał król z rozbawieniem.
- Dla nikogo nie pracujemy. Obserwowaliśmy zamek z mojego rozkazu – wydyszał major.
- Dlaczego?
Niełatwo było wymyślić sensowne uzasadnienie. Do tego takie, które spowodowałoby ich ułaskawienie. Mimo to Gareth postanowił spróbować.
- Jesteśmy nowi w tej krainie. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego miejsca.
- Kłamiesz!
Gildorowi nie spodobała się odpowiedź i kat znowu potraktował majora rozgrzany prętem, w podobny sposób co wcześniej. Tym razem Garethowi udało się stłumić krzyk, ale syknął przez zaciśnięte zęby. Przebywał w tej sali dopiero od kilku minut, a już czuł się wyczerpany.


Kiedy strażnicy przybyli ponownie pod celę, serca podróżników podeszły pod gardło. Wiedzieli, że ktoś z nich będzie następny, a zgrzyt klucza w zamku sprawił, że Abz jeszcze bardziej wcisnął się w kąt. Nim przyboczny króla zdążył cokolwiek powiedzieć, Chen zebrał się w sobie, zacisnął pięści i podjął męską decyzję.
- Weźcie mnie – powiedział, choć w jego głosie słychać było niepewność.
- Chen, siadaj! To rozkaz! - Hilda próbowała go powstrzymać.
- Z całym szacunkiem, nie jestem wojskowym... - postawił się geolog, mając nadzieję, że kobieta nie będzie miała mu tego za złe.
- Bohater – przyboczny oblizał wargi. - Jego wysokość lubi takich łamać.
Chen wiedział, że już nie ma odwrotu, ale nie żałował swojej decyzji. Jeśli uda mu się z tego wyjść cało, przynajmniej będzie w stanie spojrzeć w lustro.
Został zakuty w kajdany i wyprowadzony z celi, podobnie jak jego poprzednik. Nie chciał myśleć o tym, co go czeka. Powtarzał sobie, że to tylko gra. Trochę realistyczna, ale nic więcej. Wszystko musiało się dobrze skończyć, wystarczyło tylko poznać zasady kierujące tym światem. Musiał sobie poradzić. Po prostu musiał.
Widok majora wiszącego za nadgarstki, z dwoma długimi ranami na brzuchu, przywrócił Chena do rzeczywistości. Momentalnie przestał myśleć o otaczającym go świecie jak o grze i zdał sobie sprawę, w jak opłakanej sytuacji się znalazł. Wciąż jednak nie żałował, że chociaż udało mu się zdobyć na odrobinę bohaterstwa.
- No dobra, zobaczymy, który z was zacznie mówić pierwszy. - Król najpierw spojrzał z uśmieszkiem na Garetha, potem przeniósł wzrok na przybocznego i skinął na niego.
Chen został rzucony na kolana, a następnie dostał w twarz metalową rękawicą, po czym od razu przyszedł następny cios. Azjata zdołał się utrzymać na nogach, więc oprawca uderzył go po raz trzeci, tym razem tak mocno, że go przewrócił. Chen wypluł trochę krwi oraz jeden ze swoich zębów i popatrzył rozpaczliwie na swego dowódcę, który z przerażeniem przyglądał się poczynaniom przybocznego. Jednak po chwili geolog pokiwał głową, dając majorowi do zrozumienia, że za wszelką cenę nie może zaprzepaścić misji, nawet kosztem jego zdrowia. Padły kolejne ciosy. Tym razem mężczyzna zaczął bić leżącego kijem od halabardy. Kiedy przewrócił go na plecy i przycisnął końcówkę do jego gardła, Gareth nie wytrzymał.
- Dość! - wrzasnął. - Chcecie znać prawdę?! Świetnie, powiem wam prawdę! Jesteśmy załogą statku kosmicznego Odyseja, której celem było zbadanie tej planety, ale niestety wbrew naszej woli zostaliśmy wrzuceni w to szambo! Zadowolony?!
O dziwo król zachował spokój i przez chwilę wpatrywał się we wzburzonego oficera.
- Zabierzcie ich do celi. Może jak będą mieli więcej czasu, zdadzą sobie wreszcie sprawę z sytuacji, w której się znaleźli. Z torturami nie ma co się spieszyć. Mniej przyjemności – powiedział z przekąsem.


Gareth i Chen zostali wrzuceni do celi jak dwa worki z kartoflami. Kobiety natychmiast do nich podbiegły i szybko zdały sobie sprawę, jak brutalnie zostali potraktowani ich koledzy.
- Gdzie cię boli? Co wam zrobili? - spytała z przejęciem Hilda i dokładnie przyjrzała się geologowi.
Jego oko zdążyło już spuchnąć, a z ust wciąż sączyła się krew.
- To nic takiego... Wybity ząb... - stęknął Chen.
- Mój Boże... - wymamrotała Joanna na widok ran Garetha.
- Uwierz mi, mogło być znacznie gorzej – pocieszył ją oficer i zdobył się na lekki uśmiech. - Powiedzcie mi lepiej, czy znaleźliście sposób, żeby się stąd wydostać.
- Próbowałem majstrować przy zamku, ale... nic z tego, a bez broni i tak byśmy daleko nie zaszli...- wyznał Abz zrezygnowany, a widok obrażeń kolegów jeszcze bardziej podkopał jego morale.
- Musi istnieć sposób... Jak na razie wszystko było jak w grze... A w grze nic nie dzieje się bez przyczyny... - wydyszał Chen. - Możliwe, że rozwiązanie jest bardzo proste.
Po chwili namysłu Gareth podszedł do otworu na ścieki. Mimo wydobywającego się zeń smrodu, powstrzymał odruch wymiotny i zaczął badawczo dotykać kamiennych płytek wokół dziury. Nagle wstał i skoczył, mocno uderzając o podłogę. Po paru próbach Hilda dołączyła do niego i również zaczęła kopać płytki. Po paru minutach kilka z nich się oderwało i wpadło do ścieku, uwalniając jeszcze więcej smrodu.
- Chyba żartujesz... - wymamrotała Joanna patrząc na Garetha, gdy zdała sobie sprawę, co ten ma na myśli.
- Wyobraźcie sobie, że to holograficzne szambo – powiedział major.
- Albo wirtualne – dodał Chen.
Po dłużącej się przeprawie przez ścieki, zwróceniu wszystkiego, co tego dnia zjedli i przepłynięciu przez jezioro, badacze wreszcie przypomnieli sobie, jak smakuje wolność. Niestety był to smak zabarwiony goryczą, bo wracali ranni, pokonani i pozbawieni broni. A co najgorsze, uświadomili sobie, jak ciężkie czeka na nich wyzwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz