poniedziałek, 10 sierpnia 2015

ISET, tom I, rozdział XI

Rozdział XI - „Bunt”

Obrażenia Chena i Garetha nie okazały się bardzo poważne. Hilda była w stanie opatrzyć rany przy użyciu prymitywnego wyposażenia, ale dałaby wiele, by mieć do dyspozycji swoje ambulatorium. Na wyszukane środki przeciwbólowe poszkodowani też nie mieli co liczyć. Musieli być dzielni i sami poradzić sobie z bólem. Na razie jakoś się trzymali.
- Chyba powinnam się przekwalifikować i zostać zielarką – powiedziała sarkastycznie Hilda, zakładając Garethowi opatrunek.
- Będziesz mieć na to dużo czasu – stęknął Chen, który póki co wolał nie wstawać, bo każdy ruch sprawiał mu ból.
Joanna przez chwilę stała, opierając się o ścianę, i obserwowała rannych. Wciąż do końca nie otrząsnęła się po ciężkich przejściach w zamku. Niby nic się jej nie stało, a jednak bardzo przeżyła ostatnie wydarzenia. Gdyby nie odwaga kolegów, to ona mogłaby leżeć teraz poturbowana. Kto wie, może spotkałoby ją nawet coś jeszcze gorszego.
Wyszła, bo wyglądało na to, że jej towarzysze potrzebują trochę odpoczynku. Zobaczyła, że Abz siedzi w cieniu werandy, i postanowiła zająć miejsce obok niego.
- Jak twoje oparzenia? - spytała z troską.
Albinos popatrzył na nią tak, jakby nie mógł uwierzyć, że kobieta pyta poważnie.
- Bardzo śmieszne – mruknął.
- O co ci chodzi?
- Major i Chen byli torturowani, a ty się mnie pytasz o oparzenia słoneczne – rzucił Abz z niesmakiem.
Teraz Joanna zrozumiała, o co mu chodziło.
- Ta męska duma... A już miałam nadzieję, że na obcych planetach faceci nie muszą dać się obić, żeby zrobić wrażenie na kobiecie – stwierdziła półżartem.
- Nie o to chodzi. Przyjaciół się chroni. A ty jesteś moją przyjaciółką. Powinienem był coś zrobić – westchnął mężczyzna i podciągnął kolana bliżej klatki piersiowej.
- Nic się nie stało... Właściwie cieszę się, że jesteś cały. Czasami nie warto zgrywać bohatera – zapewniła Joanna i położyła Abzowi dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się.
- Jak myślisz, co postanowi major? - spytał.


- Zbierzemy armię i zaatakujemy zamek – oznajmił Gareth podczas wieczornej narady z załogą.
- Z czego zbierzemy armię? Z tych mało realistycznych wieśniaków? - spytała Joanna z dezaprobatą.
- Chociażby. Po coś tu muszą być. Przeszkolimy ich – wyjaśnił major.
- To potrwa miesiące!
Mocny sprzeciw Joanny nie przypadł do gustu dowódcy. Nie pierwszy raz zresztą. Niepokorna kobieta znowu pokazała, że z trudem idzie jej podporządkowanie się do zasad panujących w drużynie. Gareth musiał ją przywołać do porządku.
- Myślisz, że dla mnie to zabawa? Że chcę się tu zadomowić? Zależy mi na powrocie tak samo jak tobie. Tylko że w przeciwieństwie do ciebie próbuję zrobić coś, żeby się stąd wydostać. Jak na razie naszym jedynym punktem zaczepienia jest teoria Chena, więc wolę zaryzykować, bo siedzenie z założonymi rękami na pewno nas stąd nie zabierze. Ale jeśli pani doktor ma lepszy pomysł, to chętnie go wysłucham!
Przez chwilę w pomieszczeniu było tak cicho, że aż przerażająco. Jak w klasie, w której nauczyciel zrugał wszystkich uczniów. Joanna spuściła wzrok zawstydzona, bo rzeczywiście nie miała żadnego pomysłu. Abz wyglądał na równie zażenowanego co ona.
- Gdybym tylko miała swoje przyrządy... - westchnęła.
- Ale ich nie masz, a ja nie mam karabinu, dlatego musimy improwizować – powiedział Gareth już spokojniej. - Jeszcze dziś pogadam z wodzem o naszym planie.
- Może mają tu jakichś wojowników? - zasugerowała Hilda
- Oni również mogliby nas czegoś nauczyć – zauważył Chen.
- I właśnie o to mi chodzi. Musimy użyć wszystkich dostępnych środków. - Major poklepał geologa po ramieniu.
Teraz przynajmniej mieli jakiś plan. Nie byli pewni, czy się powiedziecie, ale postawienie jasno określonego celu pomagało zwalczyć uczucie rezygnacji. Perspektywa spędzenia dłuższego czasu w tym dziwnym świecie mogła przerażać, ale Gareth dodawał załodze otuchy, przekonując, że musi się udać. Na tym po części polegała jego praca.
Wódz dość szybko dał się przekonać do planu, co tym bardziej dało podróżnikom nadzieję, że wybrali właściwą opcję, tak jak to bywa w grze. Znalezienie najsilniejszego wojownika w wiosce również wskazywało na to, że symulacja jest zaprogramowana tak, by pomóc im w realizacji planu.
Jon Miażdzykuśka był prawie dwumetrowym mężczyzną o brązowej brodzie i długich włosach, zadziwiająco czystych i lśniących jak na wojaka. Nosił czarne spodnie ze skóry, równie ciemną tunikę i kolczugę. Wyglądał groźnie i liczący sobie zaledwie metr siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu Gareth trochę zląkł się na widok swego nowego nauczyciela. Przynajmniej nie był osamotniony. Chen uznał, że mimo ran również musi dać z siebie wszystko, jeśli mają się stąd wydostać, zaś Abz nie chciał być gorszy od swoich kolegów. Przynajmniej kobiety nie uważały, że ich duma zależy od umiejętności machania mieczem. Przyszły jednak obejrzeć sparring kolegów, podobnie jak połowa wioski.
- Dobra, jak mam was szkolić, to muszę najpierw wiedzieć, co potraficie. Kto pierwszy? - przemówił Jon donośnym głosem.
- Ja! - szybko zgłosił się Chen. Doszedł do wniosku, że lepiej mieć to jak najszybciej za sobą.
Wojownik rzucił mu drewniany miecz, a geolog bardzo się ucieszył, gdy udało mu się go złapać. To jednak była ta prostsza część. Musiał jeszcze jakoś zaatakować przeciwnika. Nie bardzo wiedział, jak zacząć. Gareth pokazał mu parę technik, ale generalnie był zielony.
- No na co czekasz?! - huknął wojownik.
Raz kozie śmierć, pomyślał Chen. Uniósł drewnianą broń i rzucił się na przeciwnika z okrzykiem bojowym zasłyszanym ze Skyrima. Poszło szybko. Jon zablokował cios, następnie wytrącił oponentowi miecz z dłoni, a swoim przyłożył geologowi prosto w krocze. I nie zrobił tego delikatnie. Na sam widok Gareth i Abz poczuli dyskomfort i niewiele brakowało, a zaczęliby się skręcać z bólu jak ich kolega. Nawet kobiety przeszył dreszcz. Ponieważ Chen nie przestawał jęczeć i wić się na ziemi w cierpieniu, Hilda szybko do niego podbiegła.
- Następny! - oznajmił wojownik.
W tym momencie Abz był bliski ucieczki. Jedyne, co trzymało go na „polu walki”, to myśl o hańbie, która by go czekała, gdyby uciekł. Spojrzał na Garetha z przerażeniem, a ten uśmiechnął się do niego, jakby chcąc powiedzieć: „wszystko będzie dobrze”. Jednak widać było, że sam jest spięty.
Rana Garethowi jeszcze dokuczała, ale jako na przywódcy spoczywała na nim wielka odpowiedzialność, więc nie mógł stchórzyć. Przestąpił parę kroków do przodu i podniósł leżący na ziemi miecz. Zaatakował w sposób bardziej przemyślany niż jego poprzednik. Pewnie trzymał broń i nie zamierzał dać jej sobie tak szybko wytrącić. Spodziewał się bloku, więc sparowanie ataku przez oponenta go nie zniechęciło. Uchylił się od ciosu i zatrzymał kolejny. Udało mu się na chwilę przejść do ofensywy, ale było to raczej spowodowane tym, że przeciwnik dał mu fory. Po paru bardziej zdecydowanych atakach wojownika, uwaga Garetha zaczęła całkowicie skupiać się na tym, by osłonić się przed ciosami i nie stracić miecza. Jednak Jon Miażdżykuśka miał dużą przewagę. Mocno przyłożył Garethowi w nadgarstek, a gdy ten wypuścił broń, wynik był już przesądzony. Major dostał w krocze równie mocno co Chen, i to z podobnym efektem. Joanna wzdrygnęła się na samą myśl, jak to musiało boleć, i zauważyła, że Abz zaczyna się trząść.
- Bierz miecz! - zwrócił się wojak do przerażonego kosmity.
Abz przełknął ślinę, podniósł broń i stwierdził, że nie ma zbyt wiele do stracenia. Wiedział, że spotka go los podobny do kolegów, ale wolał to od poczucia wstydu. Rzucił się na Jona, celując w jego krocze, ale skończyło się to zgodnie z przewidywaniami. Joanna aż zamknęła oczy, kiedy drewniane ostrze zetknęło się z przyrodzeniem jej przyjaciela. A potem usłyszała jęki, które mówiły same za siebie.
- Ty! - Wojownik wskazał na Garetha, który wciąż zwijał się z bólu. - Jutro zaczynamy trening.
Jednak w tej chwili do majora nic nie docierało.


Mężczyźni jakoś dowlekli się do chaty, ale wciąż wyglądali na mocno sponiewieranych. Hilda postanowiła im pomóc, ale nie było to łatwe, bo koledzy jakoś niechętnie dawali się obejrzeć.
- Nie, nie... Proszę...- Chen zasłonił swój rozporek.
- Och, dajcie spokój! Jestem waszym lekarzem, już widziałam was wszystkich nago – powiedziała kobieta, zirytowana postawą jej pacjentów. Kątem oka zauważyła, że Joanna wciąż stoi w drzwiach. - Może lepiej będzie, jak wyjdziesz – zasugerowała koleżance.
Uczona przytaknęła i spełniła prośbę lekarki. Niespecjalnie pomogło to poturbowanym. Wciąż nie chcieli dać się obejrzeć. Nawet Abz, wychowany w kulturze, w której nagość nie wywoływała wstydu czy zażenowania.
- Myślałam, że dla Anahibian to nie problem - skomentowała Hilda, gdy kosmita nie chciał dać sobie zdjąć spodni.
- Bo tak jest, ale... boję się, że coś mi amputujesz... - stęknął. Wyglądało na to, że ich wszystkich przerażała ta myśl.
Podczas gdy Hilda męczyła się ze swymi pacjentami, Joanna siedziała na werandzie i przypominała sobie, co powiedział jej Gareth. Miał rację, nie robiła nic, by przyspieszyć powrót do domu. Po raz pierwszy czuła się w drużynie całkowicie bezużyteczna. Musiała pokazać, że jest z niej jakiś pożytek, bo inaczej mogła do reszty stracić nadzieję.
Lekarka wyszła z chaty i usiadła obok koleżanki.
- Nic im nie będzie. Mężczyźni jak zwykle przesadzają, zwłaszcza jeśli chodzi o ich klejnoty – skomentowała.
Jej stwierdzenie trochę poprawiło Joannie humor.
Chcąc nie chcąc, podróżnicy musieli się zadomowić w nowym miejscu, gdyż nie wyglądało na to, by mieli prędko je opuścić. Na szczęście nie martwili się zaopatrzeniem, bo wszystko, co niezbędne, by przetrwać, było w zasięgu ręki: jedzenie, dach nad głową, ubrania... Co do tych ostatnich tylko Chen i Gareth zdawali się zadowoleni.
- Nawet w tym wygodnie – skomentował major, który przed chwilą przywdział jasną lnianą koszulę, przewiewne brązowe spodnie i narzutkę, przypominającą trochę skórzaną kurtkę.
- Ubrałem kiedyś coś podobnego na konwencie – stwierdził Chen.
Miał na sobie czarny kubraczek i pozostałe elementy odzienia podobne jak u Garetha.
- A ja się czuję w tym idiotycznie – mruknęła Joanna.
Nieczęsto nosiła tego typu rzeczy. Założyła to, co otrzymała od gospodarza, czyli kremową suknię do kostek i żółty gorset, który zawiązała najluźniej, jak się dało.
- Moim zdaniem ci w tym do twarzy – uśmiechnął się major. - Powinnaś jeszcze rozpuścić włosy.
- Chyba żartujesz!
W ramach drobnego psikusa Abz zsunął Joannie gumkę z włosów, które opadły jej na policzki. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak kobieco, a przynajmniej nie przed oczami załogi. Mężczyźni zagwizdali przekornie, doprowadzając ją do rumieńców.
- Wam się chyba tu za bardzo podoba – stwierdziła i pochwyciła gumkę od kolegi.
Choć ubranie się w nowe stroje było ciekawym doświadczeniem, do treningów badacze i tak zakładali swoje uniformy. A były im potrzebne dość często, bo Gareth nikomu nie odpuszczał, nawet nim całkowicie zagoiły się jego rany. Każdego dnia jego nową armię czekały pompki, przysiady i tor z przeszkodami. Podróżnicy, którzy przywykli już do tego typu treningów, świecili przykładem, ale nie można było powiedzieć tego samego o wieśniakach. Musieli jeszcze wiele się nauczyć.
Hilda również prowadziła niektóre ćwiczenia. Jej specjalność stanowiły sztuki walki, zwłaszcza aikido i krav maga, więc pokazywała różne techniki walki wręcz. Oprócz tego podróżnicy spędzali sporo czasu na indywidualnych treningach. Gareth prowadził sparringi z Jonem Miażdżykuśką, tym razem zaopatrzony w ochraniacz na krocze, a Hilda i Chen ćwiczyli strzelanie ze swych nowych prymitywnych broni. Joanna czuła się coraz bardziej bezużyteczna. Niby dobrze sobie radziła podczas tradycyjnych treningów, ale nie widziała się w roli wojowniczki. Próbowała wymyślić jakiś alternatywny sposób wydostania się z symulacji, ale za każdym razem dochodziła do wniosku, że jednak teoria Chena jest najbardziej prawdopodobna, a plan majora ma największą szansę powodzenia. Miała nadzieję, że może chociaż Abz coś wykombinuje, ale okazało się, że znalazł już sobie inne zajęcie. Raz przypadkowo nakryła go na tym, jak ćwiczy rzucanie nożem w drzewo. Nie szło mu zbyt dobrze, ale i tak ją zaskoczył.
- Co robisz? - spytała zdumiona.
- Cokolwiek. Myślałem, że tego będzie najłatwiej się nauczyć, ale chyba się myliłem – odparł i podniósł nóż z ziemi.
- Nie powinniśmy zająć się wykombinowaniem, jak się stąd wydostać? - zasugerowała kobieta.
- Jak do tej pory nic nie wymyśliliśmy, to już nie wymyślimy. Jedyne co nam pozostaje, to chociaż odrobinę przydać się w walce. Albo przynajmniej spróbować się przydać – westchnął kosmita, gdy ponownie nie udało mu się trafić w cel.
Nie było nawet o co się spierać. Joanna spuściła głowę, zrobiła kwaśną minę i ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Po chwili jednak się zatrzymała, jakby zastanawiała się, co dalej. Jeszcze raz spojrzała na Abza, który z uporem maniaka próbował trafić w drzewo.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - spytała.


Przyjaciele siedzieli przy stole w swej izbie, do którego przywykli prawie tak bardzo, jak do kantyny w bazie. Jedli gulasz z dzika, którego upolowała Hilda, i popijali świeżą wodą ze studni. To zadziwiające, jak szybko człowiek może przywyknąć do nowych okoliczności. Życie w tych prymitywnych warunkach stawało się dla nich coraz bardziej naturalne.
- W lesie pojawiają się już pożółkłe i czerwonawe drzewa, idzie jesień – powiedziała lekarka, by przerwać ciszę.
- Jak długo tu już jesteśmy, dwa miesiące? - spytała Joanna.
- Straciłem rachubę – westchnął Gareth.
- Na pewno pobiliśmy już rekord Ikara 1 – zauważył Chen, przypominając sobie i pozostałym do tej pory najdłuższy ich pobyt na obcym świecie.
- Pobiliśmy rekord tylko z naszego punktu widzenia. Na Ziemi minęło zaledwie kilka godzin od naszego zniknięcia. Nie mają pojęcia, co się z nami dzieje – westchnęła Joanna, dłubiąc w jedzeniu.
- Przestańcie. Taka gadka obniża morale – wtrącił się major.
Załoga momentalnie zamilkła.
Po obiedzie Abz pozbierał talerze, bo tym razem wypadała jego kolej w zmywaniu. Hilda i Chen poszli po swój łuk i kuszę, by trochę potrenować. Joanna siedziała markotnie przy stole i podpierała się łokciem.
- Co cię ugryzło? - spytał Gareth, opierając się łokciami o stół.
- Dobrze wiesz – mruknęła kobieta. - Moja wiedza i umiejętności są tu całkowicie nieprzydatne.
- Słyszałem, że idzie ci coraz lepiej z tymi nożami.
- Rzucanie do drzewa to jedno. Rzucanie do ludzi w czasie bitwy to coś zupełnie innego.
Wyglądało na to, że Joanna naprawdę straciła wiarę w siebie. Gareth prawie jej nie poznawał. Zawsze była przekonana, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i czasami nawet przesadzała z pewnością siebie, a teraz uważała się za całkowicie bezradną. Major przysunął się do niej i przyjacielsko otoczył ją ramieniem.
- Twoje umiejętności zawsze okazują się przydatne. Pewnie znowu nas czymś zaskoczysz – powiedział.
- Przestań! Jak tak mówisz, to tym bardziej się boję, że was wszystkich zawiodę.
- Nie zawiedziesz. Mam najlepszą załogę na świecie. Nikt z was mnie nigdy nie zawiódł i nie zawiedzie. Ale każdy może mieć chwile zwątpienia. Nawet ty.
Ponieważ z ust Joanny dobyło się tylko głośne westchnienie, Gareth postanowił zmienić strategię. Wstał i pociągnął koleżankę za rękę.
- Chodźmy na spacer. Może to odwróci twoją uwagę od problemów.
Kobieta nie protestowała. Było jej już wszystko jedno. Wraz z kolegą opuściła terytorium wioski i weszła do lasu. Hilda miała rację, liście zmieniały barwę, zwiastując jesień. Niektóre drzewa zrobiły się złociste, a gdzieniegdzie zdarzały się pomarańczowe i czerwone, kontrastując z zielonymi sosnami i świerkami. Już teraz wyschnięte liście trzeszczały pod stopami, a nowa pora roku dopiero się zaczynała.
- Potrzebujesz chwili olśnienia – zauważył Gareth.
- To znaczy?
- No wiesz... Czasami człowiek nie wie, co ze sobą zrobić, aż tu nagle bam, eureka!
- To trwa za długo... Chyba już się wypaliłam...
Zamiast poczuć się lepiej, Joanna zatroskała się jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że oparła się o drzewo ze spuszczoną głową i pociągnęła nosem, powstrzymując łzy.
- Co ci jest? - zaniepokoił się Gareth.
- A jak to wygląda? Rozklejam się – powiedziała tonem, jakby miała do majora pretensje. - Wiesz, co jest najgorsze? Że jak stąd nie wrócimy, moja rodzina nigdy się nie dowie, co się stało. Nikt się nie dowie.
- Wrócimy – zapewnił ją mężczyzna i położył jej ręce na ramionach.
Przez chwilę Joanna nie chciała patrzeć mu w oczy, ale gdy to wreszcie zrobiła, ujrzała w nich pewność siebie i determinację.
- Ty się nigdy nie poddajesz, prawda? - spytała z pewną dozą podziwu.
- Prawda. Nie wolno mi się poddawać. Tobie też nie wolno, to rozkaz.
Głos Garetha był tak przekonujący, że Joanna odruchowo potrząsnęła głową, zapatrzona w jego władczy wyraz twarzy. Major cmoknął ją w czoło i przytulił, dodając jej w ten sposób otuchy. Sama nie wiedziała czemu, ale poczuła się lepiej. Jej problemy nie zniknęły, ale przy swym dowódcy czuła się bezpieczniej. Można by rzecz, że cząstka jego pewności siebie przeszła na nią.
- Nie wiem, jak ty to robisz... - szepnęła Joanna, ponownie patrząc mu w oczy. - Naprawdę nadajesz się do tego zawodu.
Gareth nie mógł oderwać od niej wzroku. Znowu trzymał dłonie na jej ramionach, ale po chwili przesunął je wyżej, ujmując jej twarz. Nie zaprotestowała. Nic nie powiedziała. Tak jakby czekała na jego następny krok. W końcu ją pocałował, tym razem w usta. Odwzajemniła to rozchylając wargi i pozwalając mu na wszystko. Wykorzystał daną mu szansę z dziką namiętnością, a zarówno jej jak i jego ręce nie próżnowały, łapiąc i ściskając, co się tylko dało.
Po chwili, której długości nawet nie umiała określić, Joanna poczuła suche liście pod plecami.


Chmura przysłoniła słońce i zrobiło się dość chłodno, ale nie dla każdego było to odczuwalne. Joanna nie zdążyła jeszcze ochłonąć, więc nawet nie zadrżała. Strzepnęła z ramion połamane liście i przysunęła się bliżej drzewa, by mieć jakieś oparcie. Gareth leżał na wznak z założonymi za głową rękami i żuł końcówkę wyschniętego źdźbła jakiejś rośliny. Celowo nie zapiął spodni, by wiatr szybciej osuszył jego ciało. Kobieta byle jak zawiązała swój gorset i wytrzepała z włosów resztki trawy.
- Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego z mężczyzną – przyznała bez cienia zażenowania.
- Bo jeszcze nigdy nie byłaś z Walijczykiem – powiedział major. - Już ci lepiej?
Joanna nawet nie musiała odpowiadać.
- To twój sposób na podnoszenie morale załogi? - spytała z rozbawieniem.
- To mój sposób na podnoszenie różnych rzeczy.
Joanna zachichotała i przylgnęła do Garertha, a on otoczył ją ramieniem.
- Tylko wiesz... wciąż czuję się jak piąte koło u wozu. Wszystko sprowadza się do siły i walki, a ja bym chciała, żeby dało się tu jakoś wykorzystać naukę – wyznała.
- No to stwórz bombę atomową. Będzie po problemie – zażartował Gareth.
Wbrew jego oczekiwaniom, Joanna nagle zamyśliła się, a potem gwałtownie zerwała na równe nogi.
- Co jest? - zdumiał się major.
- Chwila olśnienia – oznajmiła kobieta ochoczo i pognała do wioski.
- Ej, chyba nie chcesz zrobić bomby atomowej?! - krzyknął za nią Gareth, ale Joanna nie zatrzymała się i biegła dalej.
W pierwszej kolejności odnalazła Abza, któremu rzucanie nożami szło już całkiem nieźle, ale w tej chwili jej to nie interesowało.
- Gdzie jest Chen? - spytała zdyszana.
- Chyba też trenuje. A co?
- Chodź, to bardzo ważne. – Pociągnęła Abza za rękaw.
Mężczyzna nie zdążył nawet zadać więcej pytań. Wyglądało na to, że Joanna nie wyjaśni, co się stało, póki nie będą w pełnym składzie, ale na szczęście długo Chena nie szukali. Rzeczywiście trenował strzelanie.
- Znasz się na chemii? - spytała go bez owijania w bawełnę.
- Pewnie, każdy dobry geolog musi znać się na chemii – wytłumaczył Azjata.
- Jakie materiały wybuchowe są najłatwiejsze do wyprodukowania?
- Hmmm... Na pewno saletra. Proch strzelniczy też da się zrobić bez skomplikowanego laboratorium – powiedział i wtedy dotarło do niego, co planuje Joanna. - Zaraz... myślisz, żeby...
- Jak będziemy mieć środki wybuchowe, to da nam znaczną przewagę. A skoro ludzie setki lat temu potrafili je wyprodukować, to czemu nam miałoby się nie udać? - powiedziała podekscytowana.
Abz również się ożywił.
- Nigdy nie budowałem broni, ale chyba umiałbym zrobić prymitywną strzelbę. A z pomocą wieśniaków może nawet armatę uda się zrobić – ucieszył się.
- No, panowie, to w takim razie czeka nas pracowity tydzień – oznajmiła Joanna pewnym siebie głosem.


Nikt w wiosce nie mógł narzekać na nudę. Oprócz gromadzenia zapasów na zimę, trwały intensywne przygotowania do buntu. Najważniejsze było dobre zorganizowanie. Nie wystarczyło trenować i wyrabiać broń, należało też uważać, by ludzie króla niczego nie podejrzewali. Za każdym razem, gdy strażnik wypatrzył zbliżających się wysłanników władcy, podróżnicy chowali się i maskowali wszelkie dowody swej bytności. Opanowali to do perfekcji.
Naukowcy poza treningami pracowali nad wyrobem środków wybuchowych. Szopę przerobili na laboratorium, a wieśniaków, którzy nie garnęli się do wali, wykorzystali do wydobycia siarki, kredy i innych potrzebnych produktów. Badaczy nie zdziwił fakt, że znaleźli w okolicy wszystko, co potrzebne. Ten świat zdawał się zaprogramowany pod kątem ich planu. Nie znaczyło to jednak, że łatwo było stworzyć broń, o której marzyli. Czasem pracowali do późnych godzin nocnych. Zwłaszcza Joanna, która, choć nie specjalizowała się w chemii, z determinacją dążyła do celu.
- Wiesz, która jest już godzina? Wszyscy już poszli spać. - Gareth wszedł do laboratorium.
Joanna jako jedyna pozostała na warcie. Rozcierała jakieś minerały i nie wyglądało na to, by miała przestać.
- Och... Przepraszam, straciłam poczucie czasu – przyznała i ze zmieszaniem odłożyła moździerz.
- Ty albo masz doła, albo całkowicie wpadasz w wir pracy – powiedział major i słychać było po jego głosie, że jest zatroskany.
Dopiero teraz Joanna uświadomiła sobie, że nie rozmawiali sam na sam od czasu ich przygody pod drzewem. Zrobiło jej się przykro, że tak zbyła swego przyjaciela, i to po tym, jak dzielili bardzo intymną chwilę. Zrozumiała, że mógł poczuć się przez to zraniony. Co gorsza, bała się, że może go zranić jeszcze bardziej.
- Powinnam była z tobą wcześniej porozmawiać – przyznała. - Pewnie myślisz, że celowo cię unikam, ale to nie tak... Jakby to powiedzieć? Nie żałuję tego, co między nami zaszło. Jesteśmy dorośli i w ogóle, ale chyba będzie lepiej, jak zostawimy sprawy po staremu.
- Masz rację, tak będzie lepiej – odparł ze spokojem mężczyzna.
Joanna nie spodziewała się, że Gareth tak szybko się z nią zgodzi. Sama nie wiedziała czemu, ale trochę ją to zmartwiło. Powinna raczej się cieszyć, że obyło się bez kłótni i ciężkich rozmów.
- Chyba nie jesteś na mnie zły? - spytała z obawą.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnął Gareth się i pogłaskał ją po policzku. - Tak to już jest, jak się ma taką pracę – westchnął i wyszedł.
Zabrzmiał przekonująco. Joanna uwierzyła mu. A jednak w pewnym sensie poczuła się zawiedziona.


Dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze, a liście opadły, zostawiając drzewa ogołocone. Nastała zima i zbliżał się czas bitwy, która miała zadecydować o wszystkim. Zaplanowanie buntu na ten właśnie okres nie było przypadkowe. Wojny prowadziło się latem, więc o tej porze roku atak stanowił większe zaskoczenie. Do tego jezioro zamarzało, co ułatwiało przeprawienie się na zamek.
Zima była ciężkim okresem dla ludzi, ale nie dla Abza, który dopiero teraz w pełni zdał sobie sprawę, że może być jeszcze z niego wiele pożytku. Lato mu nie sprzyjało, ale teraz zaistniała okazja, by inni czegoś się od niego nauczyli.
- Nie prowadzicie wojen w zimie, bo zimę ciężko przetrwać, ale ja wam pomogę zwalczyć tą słabość – powiedział do zgromadzonych na placu ludzi.
Nawet jego przyjaciele nie wiedzieli, co planuje, i z uwagą mu się przysłuchiwali. Było dość nieprzyjemnie. Padał śnieg i wszystko zdążyło się pokryć warstwą białego puchu. Temperatura oscylowała w granicach zera, jednak Abzowi to nie przeszkadzało. Miał na sobie tylko lnianą koszulę i cienkie spodnie. Do tego po chwili zdjął buty łącznie ze skarpetami i zrobił parę powolnych kroków w śniegu, by znaleźć się trochę bliżej zebranych. Zimno nie robiło na nim wrażenia.
- Moi przodkowie od wieków musieli zmagać się z mrozem, czasami tak silnym, że nawet oni byli na granicy wytrzymałości – powiedział. - Dlatego znaleźli sposób, by uodpornić się na mróz, technikę, która pomagała zwiększyć ich wytrzymałość. Do tej pory każde anahibiańskie dziecko uczy się jej w szkole i myślę, że wy też możecie się jej nauczyć. Zdejmijcie wierzchnie ubranie.
Podróżnicy postanowili zaufać swemu koledze i postąpili zgodnie z jego wytycznymi, co zachęciło wieśniaków, by zrobić podobnie. Na razie efekt nie był zbyt przyjemny, nawet dla badaczy, którzy wiele czasu spędzili na Antarktydzie. Jednak dzielnie czekali na dalsze instrukcje.
- Najważniejszy jest stan umysłu – kontynuował Abz. - Potem liczy się odpowiednia praca mięśni, pobudzająca krążenie. Zaczniemy od pierwszego kroku: zapanowanie nad odruchami. Wyobraźcie sobie jakieś przyjemnie miejsce. Miejsce, w którym jest wam ciepło i wygodnie. Musicie uwierzyć, że się w nim znajdujecie. Na początku łatwiej jest, jak się zamknie oczy...
Każdy wykonał polecenie i choć na razie było za wcześnie, by kompletnie zwalczyć uczucie chłodu, nikt nie myślał o odejściu. Badacze i mieszkańcy wioski byli gotowi na następny krok.


Po kilku nieudanych próbach i zmianie szopy, gdyż poprzednia wyleciała w powietrze, odpowiednia ilość środków wybuchowych była gotowa do użycia. Uczeni dopracowywali jeszcze model strzelby zaprojektowany przez Abza i mieli nadzieję, że tym razem będzie działać, jak należy.
- Ja już wolałbym tego nie testować. Ostatnio prawie urwało mi rękę – powiedział Chen.
- Ech... - westchnął albinos, który również nie chciał stracić żadnej kończyny. - No dobra, ja to zrobię.
Abz wyszedł na zewnątrz i od razu ubrał okulary, co miał już w nawyku. Wycelował w pobliskie ośnieżone drzewo. Joanna zatkała sobie uszy i przygryzła wargę, kiedy naciskał na spust. Broń wystrzeliła, i choć miała spory odrzut, mężczyźnie nie stała się żadna krzywda. Za to w drzewie została wyraźna dziura. Przyjaciele wydali triumfalny okrzyk. Test zakończył się powodzeniem.
- Hej, chodźcie szybko na plac! - krzyknęła Hilda, która pojawiła się tak nagle, że pozostali nawet nie zdążyli zauważyć, kiedy przybiegła.
Kobieta wyglądała na bardzo poruszoną, więc przyjaciele szybko popędzili za nią. A gdy wreszcie dotarli na miejsce, i oni się przejęli. Wyglądało na to, że Gareth wyzwał Jona Miażdżykuśkę na pojedynek, bo właśnie walczyli, otoczeni wianuszkiem gapiów. Nie przeszkadzał im mróz i śnieg, dawali z siebie wszystko. Najwyraźniej major był już na tyle pewny swych umiejętności, że postanowił je wszystkim zademonstrować, bo nawet nie ubrał ochraniacza na krocze. Szło mu dobrze, bardzo dobrze. Dużo lepiej niż za pierwszym razem. Jon nie był łatwym przeciwnikiem, ale tym razem Gareth nie dawał się zepchnąć do defensywy. Co prawda drewniany miecz był lekki i walka jedną ręką nie stanowiła problemu, ale Joanna wierzyła, że i z prawdziwym major by sobie poradził. Blokował wszystkie ciosy przeciwnika, a uniki przychodziły mu z łatwością, prawie jakby umiał przewidzieć, jaki ruch nastąpi. W końcu szala przechyliła się na jego stronę. Wielka postura Jona tym razem działała na jego niekorzyść. Gareth był mniejszy i szybszy. Przeciwnik miał coraz większe problemy z nadążaniem za jego atakami. Dlatego major nie ustępował mimo zmęczenia. Wiedział, że to okazja, której nie może zmarnować. Zaczynało brakować mu sił, ale się nie poddawał. Ciął jeszcze szybciej, aż przyłożył przeciwnikowi w palce. Spowodowało to natychmiastowe wypuszczenie miecza. Resztę można już nazwać poprawką kosmetyczną. Gareth wycelował prosto w krocze oponenta, który po chwili leżał w śniegu i zwijał się z bólu. Zewsząd rozległy się okrzyki zwycięstwa.
Joanna podeszła do zziajanego kolegi i mu pogratulowała.
- Jesteś naprawdę dobry – rzekła.
- Musimy to uczcić... Zjadłbym coś... - wydyszał Gareth.
O jedzenie nie było łatwo o tej porze roku, ale dzięki zastawianiu sideł badaczom głód nie groził. Musieli tylko sprawdzić, czy coś się złapało. Kiedy major odpoczął, udał się z Joanną do lasu, by zebrać schwytaną zwierzynę. Na śniegu widać było świeże tropy, co dawało sporą nadzieję na sukces. Kobieta znalazła parę pustych sideł, ale to jej nie zniechęciło. Rzadko udawało się coś złapać we wszystkie jednocześnie.
- Haha! - ucieszył się Gareth i pokazał koleżance zająca, którego przed chwilą wyplątał z wnyków.
- Kiedyś do głowy by mi nie przyszło, że będę się cieszyć na widok martwego zwierzaka – stwierdziła kobieta.
Po przeszukaniu wszystkich sideł okazało się, że złapały się dwa zające, co było niezłym wynikiem. Gareth przyczepił je sobie do pasa.
- Nie ruszać się! - usłyszeli nagle głos.
Przyjaciele zaczęli nerwowo rozglądać się dookoła i wkrótce zdali sobie sprawę, że są otoczeni. Zza drzew wyszli uzbrojeni ludzie. Było ich siedmiu, niektórzy celowali do nich z kuszy i wyglądało na to, że nie mają dobrych zamiarów. Gareth i Joanna utwierdzili się w tym przekonaniu, gdy rozpoznali w jednym z nich przybocznego króla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz