Rozdział XI - „Bunt”
Obrażenia Chena i
Garetha nie okazały się bardzo poważne. Hilda była w stanie
opatrzyć rany przy użyciu prymitywnego wyposażenia, ale dałaby
wiele, by mieć do dyspozycji swoje ambulatorium. Na wyszukane środki
przeciwbólowe poszkodowani też nie mieli co liczyć. Musieli być
dzielni i sami poradzić sobie z bólem. Na razie jakoś się
trzymali.
- Chyba powinnam się przekwalifikować i zostać
zielarką – powiedziała sarkastycznie Hilda, zakładając
Garethowi opatrunek.
- Będziesz mieć na to dużo czasu –
stęknął Chen, który póki co wolał nie wstawać, bo każdy ruch
sprawiał mu ból.
Joanna przez chwilę stała, opierając się
o ścianę, i obserwowała rannych. Wciąż do końca nie otrząsnęła
się po ciężkich przejściach w zamku. Niby nic się jej nie stało,
a jednak bardzo przeżyła ostatnie wydarzenia. Gdyby nie odwaga
kolegów, to ona mogłaby leżeć teraz poturbowana. Kto wie, może
spotkałoby ją nawet coś jeszcze gorszego.
Wyszła, bo
wyglądało na to, że jej towarzysze potrzebują trochę odpoczynku.
Zobaczyła, że Abz siedzi w cieniu werandy, i postanowiła zająć
miejsce obok niego.
- Jak twoje oparzenia? - spytała z troską.
Albinos popatrzył na nią tak, jakby nie mógł uwierzyć, że
kobieta pyta poważnie.
- Bardzo śmieszne – mruknął.
- O
co ci chodzi?
- Major i Chen byli torturowani, a ty się mnie
pytasz o oparzenia słoneczne – rzucił Abz z niesmakiem.
Teraz Joanna zrozumiała, o co mu chodziło.
- Ta męska duma... A
już miałam nadzieję, że na obcych planetach faceci nie muszą dać
się obić, żeby zrobić wrażenie na kobiecie – stwierdziła
półżartem.
- Nie o to chodzi. Przyjaciół się chroni. A ty
jesteś moją przyjaciółką. Powinienem był coś zrobić –
westchnął mężczyzna i podciągnął kolana bliżej klatki
piersiowej.
- Nic się nie stało... Właściwie cieszę się, że
jesteś cały. Czasami nie warto zgrywać bohatera – zapewniła
Joanna i położyła Abzowi dłoń na ramieniu. Uśmiechnął się.
-
Jak myślisz, co postanowi major? - spytał.
- Zbierzemy
armię i zaatakujemy zamek – oznajmił Gareth podczas wieczornej
narady z załogą.
- Z czego zbierzemy armię? Z tych mało
realistycznych wieśniaków? - spytała Joanna z dezaprobatą.
-
Chociażby. Po coś tu muszą być. Przeszkolimy ich – wyjaśnił
major.
- To potrwa miesiące!
Mocny sprzeciw Joanny nie
przypadł do gustu dowódcy. Nie pierwszy raz zresztą. Niepokorna
kobieta znowu pokazała, że z trudem idzie jej podporządkowanie się
do zasad panujących w drużynie. Gareth musiał ją przywołać do
porządku.
- Myślisz, że dla mnie to zabawa? Że chcę się tu
zadomowić? Zależy mi na powrocie tak samo jak tobie. Tylko że w
przeciwieństwie do ciebie próbuję zrobić coś, żeby się stąd
wydostać. Jak na razie naszym jedynym punktem zaczepienia jest
teoria Chena, więc wolę zaryzykować, bo siedzenie z założonymi
rękami na pewno nas stąd nie zabierze. Ale jeśli pani doktor ma
lepszy pomysł, to chętnie go wysłucham!
Przez chwilę w
pomieszczeniu było tak cicho, że aż przerażająco. Jak w klasie,
w której nauczyciel zrugał wszystkich uczniów. Joanna spuściła
wzrok zawstydzona, bo rzeczywiście nie miała żadnego pomysłu. Abz
wyglądał na równie zażenowanego co ona.
- Gdybym tylko miała
swoje przyrządy... - westchnęła.
- Ale ich nie masz, a ja nie
mam karabinu, dlatego musimy improwizować – powiedział Gareth już
spokojniej. - Jeszcze dziś pogadam z wodzem o naszym planie.
-
Może mają tu jakichś wojowników? - zasugerowała Hilda
- Oni
również mogliby nas czegoś nauczyć – zauważył Chen.
- I
właśnie o to mi chodzi. Musimy użyć wszystkich dostępnych
środków. - Major poklepał geologa po ramieniu.
Teraz
przynajmniej mieli jakiś plan. Nie byli pewni, czy się
powiedziecie, ale postawienie jasno określonego celu pomagało
zwalczyć uczucie rezygnacji. Perspektywa spędzenia dłuższego
czasu w tym dziwnym świecie mogła przerażać, ale Gareth dodawał
załodze otuchy, przekonując, że musi się udać. Na tym po części
polegała jego praca.
Wódz dość szybko dał się przekonać
do planu, co tym bardziej dało podróżnikom nadzieję, że wybrali
właściwą opcję, tak jak to bywa w grze. Znalezienie
najsilniejszego wojownika w wiosce również wskazywało na to, że
symulacja jest zaprogramowana tak, by pomóc im w realizacji planu.
Jon Miażdzykuśka był prawie dwumetrowym mężczyzną o brązowej
brodzie i długich włosach, zadziwiająco czystych i lśniących jak
na wojaka. Nosił czarne spodnie ze skóry, równie ciemną tunikę i
kolczugę. Wyglądał groźnie i liczący sobie zaledwie metr
siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu Gareth trochę zląkł się
na widok swego nowego nauczyciela. Przynajmniej nie był osamotniony.
Chen uznał, że mimo ran również musi dać z siebie wszystko,
jeśli mają się stąd wydostać, zaś Abz nie chciał być gorszy
od swoich kolegów. Przynajmniej kobiety nie uważały, że ich duma
zależy od umiejętności machania mieczem. Przyszły jednak obejrzeć
sparring kolegów, podobnie jak połowa wioski.
- Dobra, jak mam
was szkolić, to muszę najpierw wiedzieć, co potraficie. Kto
pierwszy? - przemówił Jon donośnym głosem.
- Ja! - szybko
zgłosił się Chen. Doszedł do wniosku, że lepiej mieć to jak
najszybciej za sobą.
Wojownik rzucił mu drewniany miecz, a
geolog bardzo się ucieszył, gdy udało mu się go złapać. To
jednak była ta prostsza część. Musiał jeszcze jakoś zaatakować
przeciwnika. Nie bardzo wiedział, jak zacząć. Gareth pokazał mu
parę technik, ale generalnie był zielony.
- No na co czekasz?! -
huknął wojownik.
Raz kozie śmierć, pomyślał Chen. Uniósł
drewnianą broń i rzucił się na przeciwnika z okrzykiem bojowym
zasłyszanym ze Skyrima. Poszło szybko. Jon zablokował cios,
następnie wytrącił oponentowi miecz z dłoni, a swoim przyłożył
geologowi prosto w krocze. I nie zrobił tego delikatnie. Na sam
widok Gareth i Abz poczuli dyskomfort i niewiele brakowało, a
zaczęliby się skręcać z bólu jak ich kolega. Nawet kobiety
przeszył dreszcz. Ponieważ Chen nie przestawał jęczeć i wić się
na ziemi w cierpieniu, Hilda szybko do niego podbiegła.
-
Następny! - oznajmił wojownik.
W tym momencie Abz był bliski
ucieczki. Jedyne, co trzymało go na „polu walki”, to myśl o
hańbie, która by go czekała, gdyby uciekł. Spojrzał na Garetha z
przerażeniem, a ten uśmiechnął się do niego, jakby chcąc
powiedzieć: „wszystko będzie dobrze”. Jednak widać było, że
sam jest spięty.
Rana Garethowi jeszcze dokuczała, ale jako na
przywódcy spoczywała na nim wielka odpowiedzialność, więc nie
mógł stchórzyć. Przestąpił parę kroków do przodu i podniósł
leżący na ziemi miecz. Zaatakował w sposób bardziej przemyślany
niż jego poprzednik. Pewnie trzymał broń i nie zamierzał dać jej
sobie tak szybko wytrącić. Spodziewał się bloku, więc sparowanie
ataku przez oponenta go nie zniechęciło. Uchylił się od ciosu i
zatrzymał kolejny. Udało mu się na chwilę przejść do ofensywy,
ale było to raczej spowodowane tym, że przeciwnik dał mu fory. Po
paru bardziej zdecydowanych atakach wojownika, uwaga Garetha zaczęła
całkowicie skupiać się na tym, by osłonić się przed ciosami i
nie stracić miecza. Jednak Jon Miażdżykuśka miał dużą
przewagę. Mocno przyłożył Garethowi w nadgarstek, a gdy ten
wypuścił broń, wynik był już przesądzony. Major dostał w
krocze równie mocno co Chen, i to z podobnym efektem. Joanna
wzdrygnęła się na samą myśl, jak to musiało boleć, i
zauważyła, że Abz zaczyna się trząść.
- Bierz miecz! -
zwrócił się wojak do przerażonego kosmity.
Abz przełknął
ślinę, podniósł broń i stwierdził, że nie ma zbyt wiele do
stracenia. Wiedział, że spotka go los podobny do kolegów, ale
wolał to od poczucia wstydu. Rzucił się na Jona, celując w jego
krocze, ale skończyło się to zgodnie z przewidywaniami. Joanna aż
zamknęła oczy, kiedy drewniane ostrze zetknęło się z
przyrodzeniem jej przyjaciela. A potem usłyszała jęki, które
mówiły same za siebie.
- Ty! - Wojownik wskazał na Garetha,
który wciąż zwijał się z bólu. - Jutro zaczynamy trening.
Jednak w tej chwili do majora nic nie docierało.
Mężczyźni jakoś dowlekli się do chaty, ale wciąż wyglądali na
mocno sponiewieranych. Hilda postanowiła im pomóc, ale nie było to
łatwe, bo koledzy jakoś niechętnie dawali się obejrzeć.
-
Nie, nie... Proszę...- Chen zasłonił swój rozporek.
- Och,
dajcie spokój! Jestem waszym lekarzem, już widziałam was
wszystkich nago – powiedziała kobieta, zirytowana postawą jej
pacjentów. Kątem oka zauważyła, że Joanna wciąż stoi w
drzwiach. - Może lepiej będzie, jak wyjdziesz – zasugerowała
koleżance.
Uczona przytaknęła i spełniła prośbę lekarki.
Niespecjalnie pomogło to poturbowanym. Wciąż nie chcieli dać się
obejrzeć. Nawet Abz, wychowany w kulturze, w której nagość nie
wywoływała wstydu czy zażenowania.
- Myślałam, że dla
Anahibian to nie problem - skomentowała Hilda, gdy kosmita nie
chciał dać sobie zdjąć spodni.
- Bo tak jest, ale... boję
się, że coś mi amputujesz... - stęknął. Wyglądało na to, że
ich wszystkich przerażała ta myśl.
Podczas gdy Hilda męczyła
się ze swymi pacjentami, Joanna siedziała na werandzie i
przypominała sobie, co powiedział jej Gareth. Miał rację, nie
robiła nic, by przyspieszyć powrót do domu. Po raz pierwszy czuła
się w drużynie całkowicie bezużyteczna. Musiała pokazać, że
jest z niej jakiś pożytek, bo inaczej mogła do reszty stracić
nadzieję.
Lekarka wyszła z chaty i usiadła obok koleżanki.
-
Nic im nie będzie. Mężczyźni jak zwykle przesadzają, zwłaszcza
jeśli chodzi o ich klejnoty – skomentowała.
Jej stwierdzenie
trochę poprawiło Joannie humor.
Chcąc
nie chcąc, podróżnicy musieli się zadomowić w nowym miejscu,
gdyż nie wyglądało na to, by mieli prędko je opuścić. Na
szczęście nie martwili się zaopatrzeniem, bo wszystko, co
niezbędne, by przetrwać, było w zasięgu ręki: jedzenie, dach nad
głową, ubrania... Co do tych ostatnich tylko Chen i Gareth zdawali
się zadowoleni.
- Nawet w tym wygodnie – skomentował major,
który przed chwilą przywdział jasną lnianą koszulę, przewiewne
brązowe spodnie i narzutkę, przypominającą trochę skórzaną
kurtkę.
- Ubrałem kiedyś coś podobnego na konwencie –
stwierdził Chen.
Miał na sobie czarny kubraczek i pozostałe
elementy odzienia podobne jak u Garetha.
- A ja się czuję w tym
idiotycznie – mruknęła Joanna.
Nieczęsto nosiła tego typu
rzeczy. Założyła to, co otrzymała od gospodarza, czyli kremową
suknię do kostek i żółty gorset, który zawiązała najluźniej,
jak się dało.
- Moim zdaniem ci w tym do twarzy – uśmiechnął
się major. - Powinnaś jeszcze rozpuścić włosy.
- Chyba
żartujesz!
W ramach drobnego psikusa Abz zsunął Joannie gumkę
z włosów, które opadły jej na policzki. Jeszcze nigdy nie
wyglądała tak kobieco, a przynajmniej nie przed oczami załogi.
Mężczyźni zagwizdali przekornie, doprowadzając ją do
rumieńców.
- Wam się chyba tu za bardzo podoba – stwierdziła
i pochwyciła gumkę od kolegi.
Choć ubranie się w nowe stroje
było ciekawym doświadczeniem, do treningów badacze i tak zakładali
swoje uniformy. A były im potrzebne dość często, bo Gareth nikomu
nie odpuszczał, nawet nim całkowicie zagoiły się jego rany.
Każdego dnia jego nową armię czekały pompki, przysiady i tor z
przeszkodami. Podróżnicy, którzy przywykli już do tego typu
treningów, świecili przykładem, ale nie można było powiedzieć
tego samego o wieśniakach. Musieli jeszcze wiele się nauczyć.
Hilda również prowadziła niektóre ćwiczenia. Jej specjalność
stanowiły sztuki walki, zwłaszcza aikido i krav maga, więc
pokazywała różne techniki walki wręcz. Oprócz tego podróżnicy
spędzali sporo czasu na indywidualnych treningach. Gareth prowadził
sparringi z Jonem Miażdżykuśką, tym razem zaopatrzony w
ochraniacz na krocze, a Hilda i Chen ćwiczyli strzelanie ze swych
nowych prymitywnych broni. Joanna czuła się coraz bardziej
bezużyteczna. Niby dobrze sobie radziła podczas tradycyjnych
treningów, ale nie widziała się w roli wojowniczki. Próbowała
wymyślić jakiś alternatywny sposób wydostania się z symulacji,
ale za każdym razem dochodziła do wniosku, że jednak teoria Chena
jest najbardziej prawdopodobna, a plan majora ma największą szansę
powodzenia. Miała nadzieję, że może chociaż Abz coś
wykombinuje, ale okazało się, że znalazł już sobie inne zajęcie.
Raz przypadkowo nakryła go na tym, jak ćwiczy rzucanie nożem w
drzewo. Nie szło mu zbyt dobrze, ale i tak ją zaskoczył.
- Co
robisz? - spytała zdumiona.
- Cokolwiek. Myślałem, że tego
będzie najłatwiej się nauczyć, ale chyba się myliłem – odparł
i podniósł nóż z ziemi.
- Nie powinniśmy zająć się
wykombinowaniem, jak się stąd wydostać? - zasugerowała kobieta.
-
Jak do tej pory nic nie wymyśliliśmy, to już nie wymyślimy.
Jedyne co nam pozostaje, to chociaż odrobinę przydać się w walce.
Albo przynajmniej spróbować się przydać – westchnął kosmita,
gdy ponownie nie udało mu się trafić w cel.
Nie było nawet o
co się spierać. Joanna spuściła głowę, zrobiła kwaśną minę
i ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Po chwili jednak się
zatrzymała, jakby zastanawiała się, co dalej. Jeszcze raz
spojrzała na Abza, który z uporem maniaka próbował trafić w
drzewo.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - spytała.
Przyjaciele siedzieli przy stole w swej izbie, do którego przywykli
prawie tak bardzo, jak do kantyny w bazie. Jedli gulasz z dzika,
którego upolowała Hilda, i popijali świeżą wodą ze studni. To
zadziwiające, jak szybko człowiek może przywyknąć do nowych
okoliczności. Życie w tych prymitywnych warunkach stawało się dla
nich coraz bardziej naturalne.
- W lesie pojawiają się już
pożółkłe i czerwonawe drzewa, idzie jesień – powiedziała
lekarka, by przerwać ciszę.
- Jak długo tu już jesteśmy, dwa
miesiące? - spytała Joanna.
- Straciłem rachubę – westchnął
Gareth.
- Na pewno pobiliśmy już rekord Ikara 1 – zauważył
Chen, przypominając sobie i pozostałym do tej pory najdłuższy ich
pobyt na obcym świecie.
- Pobiliśmy rekord tylko z naszego
punktu widzenia. Na Ziemi minęło zaledwie kilka godzin od naszego
zniknięcia. Nie mają pojęcia, co się z nami dzieje – westchnęła
Joanna, dłubiąc w jedzeniu.
- Przestańcie. Taka gadka obniża
morale – wtrącił się major.
Załoga momentalnie zamilkła.
Po obiedzie Abz pozbierał talerze, bo tym razem wypadała jego
kolej w zmywaniu. Hilda i Chen poszli po swój łuk i kuszę, by
trochę potrenować. Joanna siedziała markotnie przy stole i
podpierała się łokciem.
- Co cię ugryzło? - spytał Gareth,
opierając się łokciami o stół.
- Dobrze wiesz – mruknęła
kobieta. - Moja wiedza i umiejętności są tu całkowicie
nieprzydatne.
- Słyszałem, że idzie ci coraz lepiej z tymi
nożami.
- Rzucanie do drzewa to jedno. Rzucanie do ludzi w czasie
bitwy to coś zupełnie innego.
Wyglądało na to, że Joanna
naprawdę straciła wiarę w siebie. Gareth prawie jej nie poznawał.
Zawsze była przekonana, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i
czasami nawet przesadzała z pewnością siebie, a teraz uważała
się za całkowicie bezradną. Major przysunął się do niej i
przyjacielsko otoczył ją ramieniem.
- Twoje umiejętności
zawsze okazują się przydatne. Pewnie znowu nas czymś zaskoczysz –
powiedział.
- Przestań! Jak tak mówisz, to tym bardziej się
boję, że was wszystkich zawiodę.
- Nie zawiedziesz. Mam
najlepszą załogę na świecie. Nikt z was mnie nigdy nie zawiódł
i nie zawiedzie. Ale każdy może mieć chwile zwątpienia. Nawet
ty.
Ponieważ z ust Joanny dobyło się tylko głośne
westchnienie, Gareth postanowił zmienić strategię. Wstał i
pociągnął koleżankę za rękę.
- Chodźmy na spacer. Może to
odwróci twoją uwagę od problemów.
Kobieta nie protestowała.
Było jej już wszystko jedno. Wraz z kolegą opuściła terytorium
wioski i weszła do lasu. Hilda miała rację, liście zmieniały
barwę, zwiastując jesień. Niektóre drzewa zrobiły się złociste,
a gdzieniegdzie zdarzały się pomarańczowe i czerwone, kontrastując
z zielonymi sosnami i świerkami. Już teraz wyschnięte liście
trzeszczały pod stopami, a nowa pora roku dopiero się zaczynała.
-
Potrzebujesz chwili olśnienia – zauważył Gareth.
- To
znaczy?
- No wiesz... Czasami człowiek nie wie, co ze sobą
zrobić, aż tu nagle bam, eureka!
- To trwa za długo... Chyba
już się wypaliłam...
Zamiast poczuć się lepiej, Joanna
zatroskała się jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że oparła się
o drzewo ze spuszczoną głową i pociągnęła nosem, powstrzymując
łzy.
- Co ci jest? - zaniepokoił się Gareth.
- A jak to
wygląda? Rozklejam się – powiedziała tonem, jakby miała do
majora pretensje. - Wiesz, co jest najgorsze? Że jak stąd nie
wrócimy, moja rodzina nigdy się nie dowie, co się stało. Nikt się
nie dowie.
- Wrócimy – zapewnił ją mężczyzna i położył
jej ręce na ramionach.
Przez chwilę Joanna nie chciała
patrzeć mu w oczy, ale gdy to wreszcie zrobiła, ujrzała w nich
pewność siebie i determinację.
- Ty się nigdy nie poddajesz,
prawda? - spytała z pewną dozą podziwu.
- Prawda. Nie wolno mi
się poddawać. Tobie też nie wolno, to rozkaz.
Głos Garetha
był tak przekonujący, że Joanna odruchowo potrząsnęła głową,
zapatrzona w jego władczy wyraz twarzy. Major cmoknął ją w czoło
i przytulił, dodając jej w ten sposób otuchy. Sama nie wiedziała
czemu, ale poczuła się lepiej. Jej problemy nie zniknęły, ale
przy swym dowódcy czuła się bezpieczniej. Można by rzecz, że
cząstka jego pewności siebie przeszła na nią.
- Nie wiem, jak
ty to robisz... - szepnęła Joanna, ponownie patrząc mu w oczy. -
Naprawdę nadajesz się do tego zawodu.
Gareth nie mógł
oderwać od niej wzroku. Znowu trzymał dłonie na jej ramionach, ale
po chwili przesunął je wyżej, ujmując jej twarz. Nie
zaprotestowała. Nic nie powiedziała. Tak jakby czekała na jego
następny krok. W końcu ją pocałował, tym razem w usta.
Odwzajemniła to rozchylając wargi i pozwalając mu na wszystko.
Wykorzystał daną mu szansę z dziką namiętnością, a zarówno
jej jak i jego ręce nie próżnowały, łapiąc i ściskając, co
się tylko dało.
Po chwili, której długości nawet nie
umiała określić, Joanna poczuła suche liście pod plecami.
Chmura przysłoniła słońce i zrobiło się dość chłodno, ale
nie dla każdego było to odczuwalne. Joanna nie zdążyła jeszcze
ochłonąć, więc nawet nie zadrżała. Strzepnęła z ramion
połamane liście i przysunęła się bliżej drzewa, by mieć jakieś
oparcie. Gareth leżał na wznak z założonymi za głową rękami i
żuł końcówkę wyschniętego źdźbła jakiejś rośliny. Celowo
nie zapiął spodni, by wiatr szybciej osuszył jego ciało. Kobieta
byle jak zawiązała swój gorset i wytrzepała z włosów resztki
trawy.
- Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego z mężczyzną
– przyznała bez cienia zażenowania.
- Bo jeszcze nigdy nie
byłaś z Walijczykiem – powiedział major. - Już ci lepiej?
Joanna nawet nie musiała odpowiadać.
- To twój sposób na
podnoszenie morale załogi? - spytała z rozbawieniem.
- To mój
sposób na podnoszenie różnych rzeczy.
Joanna zachichotała i
przylgnęła do Garertha, a on otoczył ją ramieniem.
- Tylko
wiesz... wciąż czuję się jak piąte koło u wozu. Wszystko
sprowadza się do siły i walki, a ja bym chciała, żeby dało się
tu jakoś wykorzystać naukę – wyznała.
- No to stwórz bombę
atomową. Będzie po problemie – zażartował Gareth.
Wbrew
jego oczekiwaniom, Joanna nagle zamyśliła się, a potem gwałtownie
zerwała na równe nogi.
- Co jest? - zdumiał się major.
-
Chwila olśnienia – oznajmiła kobieta ochoczo i pognała do
wioski.
- Ej, chyba nie chcesz zrobić bomby atomowej?! - krzyknął
za nią Gareth, ale Joanna nie zatrzymała się i biegła dalej.
W pierwszej kolejności odnalazła Abza, któremu rzucanie nożami
szło już całkiem nieźle, ale w tej chwili jej to nie
interesowało.
- Gdzie jest Chen? - spytała zdyszana.
- Chyba
też trenuje. A co?
- Chodź, to bardzo ważne. – Pociągnęła
Abza za rękaw.
Mężczyzna nie zdążył nawet zadać więcej
pytań. Wyglądało na to, że Joanna nie wyjaśni, co się stało,
póki nie będą w pełnym składzie, ale na szczęście długo Chena
nie szukali. Rzeczywiście trenował strzelanie.
- Znasz się na
chemii? - spytała go bez owijania w bawełnę.
- Pewnie, każdy
dobry geolog musi znać się na chemii – wytłumaczył Azjata.
-
Jakie materiały wybuchowe są najłatwiejsze do wyprodukowania?
-
Hmmm... Na pewno saletra. Proch strzelniczy też da się zrobić bez
skomplikowanego laboratorium – powiedział i wtedy dotarło do
niego, co planuje Joanna. - Zaraz... myślisz, żeby...
- Jak
będziemy mieć środki wybuchowe, to da nam znaczną przewagę. A
skoro ludzie setki lat temu potrafili je wyprodukować, to czemu nam
miałoby się nie udać? - powiedziała podekscytowana.
Abz
również się ożywił.
- Nigdy nie budowałem broni, ale chyba
umiałbym zrobić prymitywną strzelbę. A z pomocą wieśniaków
może nawet armatę uda się zrobić – ucieszył się.
- No,
panowie, to w takim razie czeka nas pracowity tydzień – oznajmiła
Joanna pewnym siebie głosem.
Nikt w wiosce nie mógł
narzekać na nudę. Oprócz gromadzenia zapasów na zimę, trwały
intensywne przygotowania do buntu. Najważniejsze było dobre
zorganizowanie. Nie wystarczyło trenować i wyrabiać broń,
należało też uważać, by ludzie króla niczego nie podejrzewali.
Za każdym razem, gdy strażnik wypatrzył zbliżających się
wysłanników władcy, podróżnicy chowali się i maskowali wszelkie
dowody swej bytności. Opanowali to do perfekcji.
Naukowcy poza
treningami pracowali nad wyrobem środków wybuchowych. Szopę
przerobili na laboratorium, a wieśniaków, którzy nie garnęli się
do wali, wykorzystali do wydobycia siarki, kredy i innych potrzebnych
produktów. Badaczy nie zdziwił fakt, że znaleźli w okolicy
wszystko, co potrzebne. Ten świat zdawał się zaprogramowany pod
kątem ich planu. Nie znaczyło to jednak, że łatwo było stworzyć
broń, o której marzyli. Czasem pracowali do późnych godzin
nocnych. Zwłaszcza Joanna, która, choć nie specjalizowała się w
chemii, z determinacją dążyła do celu.
- Wiesz, która jest
już godzina? Wszyscy już poszli spać. - Gareth wszedł do
laboratorium.
Joanna jako jedyna pozostała na warcie.
Rozcierała jakieś minerały i nie wyglądało na to, by miała
przestać.
- Och... Przepraszam, straciłam poczucie czasu –
przyznała i ze zmieszaniem odłożyła moździerz.
- Ty albo masz
doła, albo całkowicie wpadasz w wir pracy – powiedział major i
słychać było po jego głosie, że jest zatroskany.
Dopiero
teraz Joanna uświadomiła sobie, że nie rozmawiali sam na sam od
czasu ich przygody pod drzewem. Zrobiło jej się przykro, że tak
zbyła swego przyjaciela, i to po tym, jak dzielili bardzo intymną
chwilę. Zrozumiała, że mógł poczuć się przez to zraniony. Co
gorsza, bała się, że może go zranić jeszcze bardziej.
-
Powinnam była z tobą wcześniej porozmawiać – przyznała. -
Pewnie myślisz, że celowo cię unikam, ale to nie tak... Jakby to
powiedzieć? Nie żałuję tego, co między nami zaszło. Jesteśmy
dorośli i w ogóle, ale chyba będzie lepiej, jak zostawimy sprawy
po staremu.
- Masz rację, tak będzie lepiej – odparł ze
spokojem mężczyzna.
Joanna nie spodziewała się, że Gareth
tak szybko się z nią zgodzi. Sama nie wiedziała czemu, ale trochę
ją to zmartwiło. Powinna raczej się cieszyć, że obyło się bez
kłótni i ciężkich rozmów.
- Chyba nie jesteś na mnie zły? -
spytała z obawą.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnął Gareth
się i pogłaskał ją po policzku. - Tak to już jest, jak się ma
taką pracę – westchnął i wyszedł.
Zabrzmiał
przekonująco. Joanna uwierzyła mu. A jednak w pewnym sensie poczuła
się zawiedziona.
Dni stawały się coraz krótsze i
zimniejsze, a liście opadły, zostawiając drzewa ogołocone.
Nastała zima i zbliżał się czas bitwy, która miała zadecydować
o wszystkim. Zaplanowanie buntu na ten właśnie okres nie było
przypadkowe. Wojny prowadziło się latem, więc o tej porze roku
atak stanowił większe zaskoczenie. Do tego jezioro zamarzało, co
ułatwiało przeprawienie się na zamek.
Zima była ciężkim
okresem dla ludzi, ale nie dla Abza, który dopiero teraz w pełni
zdał sobie sprawę, że może być jeszcze z niego wiele pożytku.
Lato mu nie sprzyjało, ale teraz zaistniała okazja, by inni czegoś
się od niego nauczyli.
- Nie prowadzicie wojen w zimie, bo zimę
ciężko przetrwać, ale ja wam pomogę zwalczyć tą słabość –
powiedział do zgromadzonych na placu ludzi.
Nawet jego
przyjaciele nie wiedzieli, co planuje, i z uwagą mu się
przysłuchiwali. Było dość nieprzyjemnie. Padał śnieg i wszystko
zdążyło się pokryć warstwą białego puchu. Temperatura
oscylowała w granicach zera, jednak Abzowi to nie przeszkadzało.
Miał na sobie tylko lnianą koszulę i cienkie spodnie. Do tego po
chwili zdjął buty łącznie ze skarpetami i zrobił parę powolnych
kroków w śniegu, by znaleźć się trochę bliżej zebranych. Zimno
nie robiło na nim wrażenia.
- Moi przodkowie od wieków musieli
zmagać się z mrozem, czasami tak silnym, że nawet oni byli na
granicy wytrzymałości – powiedział. - Dlatego znaleźli sposób,
by uodpornić się na mróz, technikę, która pomagała zwiększyć
ich wytrzymałość. Do tej pory każde anahibiańskie dziecko uczy
się jej w szkole i myślę, że wy też możecie się jej nauczyć.
Zdejmijcie wierzchnie ubranie.
Podróżnicy postanowili zaufać
swemu koledze i postąpili zgodnie z jego wytycznymi, co zachęciło
wieśniaków, by zrobić podobnie. Na razie efekt nie był zbyt
przyjemny, nawet dla badaczy, którzy wiele czasu spędzili na
Antarktydzie. Jednak dzielnie czekali na dalsze instrukcje.
-
Najważniejszy jest stan umysłu – kontynuował Abz. - Potem liczy
się odpowiednia praca mięśni, pobudzająca krążenie. Zaczniemy
od pierwszego kroku: zapanowanie nad odruchami. Wyobraźcie sobie
jakieś przyjemnie miejsce. Miejsce, w którym jest wam ciepło i
wygodnie. Musicie uwierzyć, że się w nim znajdujecie. Na początku
łatwiej jest, jak się zamknie oczy...
Każdy wykonał
polecenie i choć na razie było za wcześnie, by kompletnie zwalczyć
uczucie chłodu, nikt nie myślał o odejściu. Badacze i mieszkańcy
wioski byli gotowi na następny krok.
Po kilku
nieudanych próbach i zmianie szopy, gdyż poprzednia wyleciała w
powietrze, odpowiednia ilość środków wybuchowych była gotowa do
użycia. Uczeni dopracowywali jeszcze model strzelby zaprojektowany
przez Abza i mieli nadzieję, że tym razem będzie działać, jak
należy.
- Ja już wolałbym tego nie testować. Ostatnio prawie
urwało mi rękę – powiedział Chen.
- Ech... - westchnął
albinos, który również nie chciał stracić żadnej kończyny. -
No dobra, ja to zrobię.
Abz wyszedł na zewnątrz i od razu
ubrał okulary, co miał już w nawyku. Wycelował w pobliskie
ośnieżone drzewo. Joanna zatkała sobie uszy i przygryzła wargę,
kiedy naciskał na spust. Broń wystrzeliła, i choć miała spory
odrzut, mężczyźnie nie stała się żadna krzywda. Za to w drzewie
została wyraźna dziura. Przyjaciele wydali triumfalny okrzyk. Test
zakończył się powodzeniem.
- Hej, chodźcie szybko na plac! -
krzyknęła Hilda, która pojawiła się tak nagle, że pozostali
nawet nie zdążyli zauważyć, kiedy przybiegła.
Kobieta
wyglądała na bardzo poruszoną, więc przyjaciele szybko popędzili
za nią. A gdy wreszcie dotarli na miejsce, i oni się przejęli.
Wyglądało na to, że Gareth wyzwał Jona Miażdżykuśkę na
pojedynek, bo właśnie walczyli, otoczeni wianuszkiem gapiów. Nie
przeszkadzał im mróz i śnieg, dawali z siebie wszystko.
Najwyraźniej major był już na tyle pewny swych umiejętności, że
postanowił je wszystkim zademonstrować, bo nawet nie ubrał
ochraniacza na krocze. Szło mu dobrze, bardzo dobrze. Dużo lepiej
niż za pierwszym razem. Jon nie był łatwym przeciwnikiem, ale tym
razem Gareth nie dawał się zepchnąć do defensywy. Co prawda
drewniany miecz był lekki i walka jedną ręką nie stanowiła
problemu, ale Joanna wierzyła, że i z prawdziwym major by sobie
poradził. Blokował wszystkie ciosy przeciwnika, a uniki
przychodziły mu z łatwością, prawie jakby umiał przewidzieć,
jaki ruch nastąpi. W końcu szala przechyliła się na jego stronę.
Wielka postura Jona tym razem działała na jego niekorzyść. Gareth
był mniejszy i szybszy. Przeciwnik miał coraz większe problemy z
nadążaniem za jego atakami. Dlatego major nie ustępował mimo
zmęczenia. Wiedział, że to okazja, której nie może zmarnować.
Zaczynało brakować mu sił, ale się nie poddawał. Ciął jeszcze
szybciej, aż przyłożył przeciwnikowi w palce. Spowodowało to
natychmiastowe wypuszczenie miecza. Resztę można już nazwać
poprawką kosmetyczną. Gareth wycelował prosto w krocze oponenta,
który po chwili leżał w śniegu i zwijał się z bólu. Zewsząd
rozległy się okrzyki zwycięstwa.
Joanna podeszła do
zziajanego kolegi i mu pogratulowała.
- Jesteś naprawdę dobry –
rzekła.
- Musimy to uczcić... Zjadłbym coś... - wydyszał
Gareth.
O jedzenie nie było łatwo o tej porze roku, ale dzięki
zastawianiu sideł badaczom głód nie groził. Musieli tylko
sprawdzić, czy coś się złapało. Kiedy major odpoczął, udał
się z Joanną do lasu, by zebrać schwytaną zwierzynę. Na śniegu
widać było świeże tropy, co dawało sporą nadzieję na sukces.
Kobieta znalazła parę pustych sideł, ale to jej nie zniechęciło.
Rzadko udawało się coś złapać we wszystkie jednocześnie.
-
Haha! - ucieszył się Gareth i pokazał koleżance zająca, którego
przed chwilą wyplątał z wnyków.
- Kiedyś do głowy by mi nie
przyszło, że będę się cieszyć na widok martwego zwierzaka –
stwierdziła kobieta.
Po przeszukaniu wszystkich sideł okazało
się, że złapały się dwa zające, co było niezłym wynikiem.
Gareth przyczepił je sobie do pasa.
- Nie ruszać się! -
usłyszeli nagle głos.
Przyjaciele zaczęli nerwowo rozglądać
się dookoła i wkrótce zdali sobie sprawę, że są otoczeni. Zza
drzew wyszli uzbrojeni ludzie. Było ich siedmiu, niektórzy celowali
do nich z kuszy i wyglądało na to, że nie mają dobrych zamiarów.
Gareth i Joanna utwierdzili się w tym przekonaniu, gdy rozpoznali w
jednym z nich przybocznego króla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz