Rozdział
XII - „Poziom 2”
Widok sali, w której ostatnim razem
zadano mu ból, wywołał w majorze same nieprzyjemne skojarzenia. Na
dodatek Gareth miał teraz podwójne zmartwienie, bo towarzyszyła mu
Joanna, a nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś jej się stało.
Kobieta wyglądała na przerażoną, i nic dziwnego. Klęczeli przed
okrutnym królem, otoczeni przez jego ludzi.
- Wyglądacie znajomo
– powiedział władca z udawanym zaskoczeniem. - Chyba już tu
kiedyś byliście.
- Niemożliwe. Zapamiętalibyśmy tak zacne
miejsce i zacnego gospodarza – rzekł Gareth szyderczo.
-
Przyłóżcie mu raz a dobrze – zwrócił się król do swego
przybocznego.
Major otrzymał bolesny cios w twarz, ale na
szczęście nie stracił przy tym żadnego zęba.
- Ostatnim razem
się wycwaniliście, ale drugi raz wam się nie uda – oznajmił
złowieszczo Gildor. Brakowało tylko, by zaczął maniakalnie się
śmiać. - Nie wiem, jakie relacje łączą cię z tą kobietą, ale
skoro spotykam was ponownie razem, zakładam, że jej los nie jest ci
obojętny.
Gareth zmarszczył brwi. Przeczuwał, że król
będzie chciał skrzywdzić Joannę, by zmusić go do mówienia, i
najbardziej się tego obawiał.
- Zrobimy tak: jak powiecie mi
wszystko, co chcę wiedzieć, puszczę was wolno – ciągnął
Gildor. - Zaś jeśli będziecie milczeć, oddam kobietę moim
ludziom, a tobie każę patrzeć. Jak ją zerżnie dwudziestu, to
albo ona się wygada, albo ty.
Major spojrzał na Joannę. Była
sparaliżowana strachem. W jego przypadku dominowało teraz uczucie
wściekłości. Istniał milion rzeczy, które miał ochotę zrobić
nikczemnemu władcy, ale musiały zaczekać. W tej chwili dobro
Joanny było dla niego priorytetem. Co prawda dowódca nie powinien
zdradzać wrogowi swoich planów, ale nie powinien też wystawiać
podwładnych na hańbę i cierpienie. Nie mówiąc już o tym, że
Joanna była dla niego kimś więcej niż zwykłym pracownikiem.
-
W porządku... powiem ci wszystko, ale najpierw puść ją wolno –
rzekł stanowczo.
- Po to, żeby zdążyła zawiadomić waszych
koleżków? Nie sądzę. Gadaj!
Joanna była zbyt przerażona by
cokolwiek powiedzieć, zaś Gareth widział, że król zaczyna się
niecierpliwić.
- Ale wypuścisz ją potem? - upewnił się
major.
- Masz moje słowo.
Kiepska to była gwarancja zdaniem
Garetha, ale cóż mu pozostało?
- W porządku... - westchnął.
- Powiem...
Joanna spojrzała na niego wielkimi oczami, jakby
nie do końca wierzyła, że Gareth zaryzykował powodzenie całej
misji, by ją chronić.
Major odpowiedział na każde pytanie
króla, zdradzając plany ataku na zamek, nic jednak nie powiedział
na temat broni palnej.
- Doskonale. Zaraz wyślę oddział do tej
waszej wioseczki – rzekł uradowany król i zatarł ręce. -
Wrzucić ich do jamy!
Więźniom krew odpłynęła z twarzy, gdy
to usłyszeli, choć nie do końca wiedzieli, o jaką jamę może
chodzić.
- Mówiłeś, że puścisz nas wolno! - zaprotestował
major z wściekłością.
- I ty w to uwierzyłeś? - Tym razem
król zaśmiał się diabolicznie.
Pojmani nie mieli zbyt
wielkich szans na ucieczkę, mimo że szarpali się ze wszystkich
sił, gdy strażnicy wyprowadzali ich z sali. Wkrótce znaleźli się
w kolejnej i zauważyli, że w podłodze jest wielka dziura. Gareth
nawet nie zdążył zareagować, gdy został ciśnięty w otchłań.
Obrażeń udało mu się uniknąć tylko dzięki wojskowemu
przygotowaniu, bo upadek z prawie czterech metrów mógł się
zakończyć kiepsko. Joanna pisnęła, kiedy została pchnięta w
otchłań, ale major zdołał ją pochwycić i zamortyzować jej
upadek.
- Nic ci się nie stało? - spytał Gareth, pomagając jej
wstać.
Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy i usiadła pod
ścianą. Nogi przysunęła blisko klatki piersiowej i zrobiła minę
jak dziecko, które się zgubiło. Major zajął miejsce przy niej i
otoczył ją ramieniem, a Joanna odruchowo oparła sobie o nie głowę.
Mężczyzna rozejrzał się i zauważył, że loch, w którym się
znaleźli, nie ma nawet odpływu, którym można by uciec, zaś
jedyne źródło światła stanowił mały otwór w ścianie.
Ucieczka raczej nie wchodziła w grę. Nawet gdyby Joanna stanęła
Garethowi na ramionach i próbowałby ją podrzucić, nie było
szans, by zdołała dosięgnąć krawędzi.
- Nie wydostaniemy się
stąd, prawda? - rzekła beznamiętnie kobieta.
- Przyjaciele nas
nie zostawią w tarapatach, nie martw się – zapewnił major.
-
Pod warunkiem, że sami wybrną z tarapatów.
- Hilda wie, że
jeśli nie wrócimy do dwóch godzin, ma przejąć dowodzenie i
zmobilizować wszystkie siły.
- A jeśli nie zdąży?
- Zdąży
– z tymi słowy Gareth pocałował Joannę w czubek głowy.
Hilda spojrzała przed siebie, licząc, że zaraz dojrzy wracających
przyjaciół, ale gdy tak się nie stało, nerwowo spojrzała na
zegarek i weszła do chaty.
- Minęły dwie godziny. Szykujcie te
swoje fajerwerki – rzuciła do Abza i Chena.
- Może jednak
jeszcze trochę zaczekamy? - zasugerował geolog.
- Nie będziemy
czekać. Rozkaz to rozkaz – powiedziała stanowczo lekarka.
Nawet jeśli mogła mieć do czynienia z fałszywym alarmem,
wiedziała, że musi działać tak, jakby chodziło o realne
zagrożenie, więc nie traciła czasu. Bezzwłocznie poinformowała
wodza o swoich planach.
- Za dziesięć minut każda zdolna do
walki osoba ma być uzbrojona w cokolwiek – oznajmiła.
Rozkazy zostały szybko przekazane i miejscowa ludność zaczęła
masowo wyciągać miecze, łuki i topory ze swoich skrytek. Załoga
Odysei z przygotowanymi koktajlami Mołotowa udała się pod bramy
miasteczka, gdzie strażnicy wypatrywali wrogich wojsk. Cała wioska
oczekiwała w ciszy na dalsze rozkazy. Czas się dłużył, ale
wszyscy wykazali się cierpliwością i nie zmienili swoich pozycji,
póki strażnik nie wypatrzył nadchodzącego zagrożenia.
- Jest
ich przynajmniej kilkadziesiąt – krzyknął.
Hilda nawet nie
musiała mówić, co należy zrobić, bo każdy doskonale wiedział,
jakie zadanie ma do wykonania. Wystarczyło, że spojrzała na
przyjaciół porozumiewawczo.
Brama do miasta nie była zbyt
wytrzymała i gdy tylko uderzył w nią taran, przyjaciele wiedzieli,
że nie mają wiele czasu. Plan jednak to zakładał, więc zachowali
zimną krew. Najpierw poleciało kilka koktajli Mołotowa, co już
osłabiło siły przeciwnika. Wrzaski wroga nie zrobiły specjalnego
wrażenia na badaczach. Działali w sposób spokojny, wręcz
pozbawiony emocji, skupiając się jedynie na osiągnięciu celu. Po
chwili łucznicy wystrzelili salwę. Przeciwnik uczynił to samo i
kilku wieśniaków odniosło rany. Co prawda na razie obyło się
bez ofiar, ale niektóre osoby wpadły w popłoch. Hilda nawet nie
chciała słyszeć o tchórzostwie i surowo przypominała wszystkim o
obowiązkach.
Gdy wiadomo już było, że za kilka uderzeń
brama ustąpi, nastąpiła szybka zmiana pozycji. Wrogowie nie mieli
zielonego pojęcia, co ich czeka, gdy wpadną do środka. Pierwszą
rzeczą, jaką ujrzeli po przekroczeniu granicy wioski, była armata
wycelowana prosto w nich. Kilku zamarło na sam jej widok, bo nie
rozumieli nawet do czego służy. Paru innych próbowało uciekać,
ale nie zdążyli. Bam! - rozległ się huk i kula utworzyła wyrwę
we wrogim wojsku. Dobicie reszty rycerzy nie stanowiło problemu.
Otaczali ich uzbrojeni wieśniacy, a naprzeciwko stała Hilda z
łukiem, Chen uzbrojony w kuszę i Abz ze swą nową strzelbą.
Loch był zimny, ale anahibiańska technika przetrwania i wzajemna
bliskość pomagały. Gareth i Joanna trwali w niezmienionej pozycji
pod ścianą, czekając na ratunek, który mógł nigdy nie nadejść.
Razem było łatwiej, bo mieli przynajmniej do kogo się odezwać.
-
Nie boli cię to? - spytała nagle kobieta.
- Co?
- Że nie
możesz nic zrobić, tylko czekać, aż ktoś uratuje ci tyłek.
-
Tak to już jest w tym zawodzie. Raz ty ratujesz komuś tyłek, raz
ktoś inny tobie – odparł ze spokojem Gareth.
Oboje zamilkli.
Czasami w sytuacji, w której rozmowa wydaje się najlepszym
rozwiązaniem, zaczyna brakować słów.
- Myślisz, że możemy
tu umrzeć? - szepnęła niespodziewanie Joanna.
- E tam... –
Gareth jak zwykle zachowywał pogodę ducha.
- A co jeśli...
-
Wtedy powinnaś powiedzieć, że to był zaszczyt pode mną służyć.
Mimo ponurego nastroju Joanna prawie wybuchnęła śmiechem.
- W
jakim sensie pod tobą? - spytała z rozbawieniem i zauważyła, że
Gareth również głupio się uśmiecha. Jednak po chwili kobieta
spoważniała. - To był prawdziwy zaszczyt pod panem służyć,
majorze – powiedziała, bynajmniej nie na żarty, i wlepiła wzrok
w oczy mężczyzny. Wtedy usłyszeli huk wystrzału.
Tylko ich
przyjaciele posiadali broń palną, więc nadzieje zostały
rozbudzone. Zwłaszcza że na jednym huku się nie skończyło i
wszystko wskazywało na to, że rozpoczęła się bitwa. By mieć
większe pojęcie na temat tego, co się dzieje, Gareth podsadził
Joannę, by mogła spojrzeć przez małe okienko. Nie dawało ono
zbyt wielkiego pola widzenia, ale wystarczyło, by stwierdzić, że
trwają walki. Kobieta obserwowała z zapartym tchem, szukając
znajomych twarzy. Gdy przed oczami mignął jej Abz, zaczęła
krzyczeć.
- Hej! Tu jesteśmy! Tu jesteśmy! - wołała z całych
sił, aż mężczyzna spojrzał w jej stronę.
Kiedy Joanna
usiadła obok Garetha, była niezwykle szczęśliwa, że ratunek
nadchodzi, ale nie mogła mieć gwarancji, że jej przyjaciele
poradzą sobie z siłami wroga. Znowu pozostawało im czekać, tym
razem w jeszcze większych nerwach niż poprzednio. Załoga miała
sporą przewagę ze względu na środki wybuchowe, ale to nie
znaczyło, że nie grozi jej niebezpieczeństwo.
Nie wiedzieli,
jak długo czekali, ale na pewno było to znacznie więcej niż kilka
minut. Jednak gdy wreszcie usłyszeli wystrzał tuż nad głowami, a
potem ujrzeli Abza nad krawędzią otchłani, ich szczęście było
nieopisane.
- Zaraz was stąd wyciągnę – powiedział
Anahibianin, po czym obwiązał się fragmentem liny, a pozostałą
część zrzucił do lochu.
Była to dość ryzykowna operacja,
bo Abz raczej nie ważył więcej od Garetha. Musiał się położyć
i zaprzeć z całych sił, by utrzymać ciężar mężczyzny. Na
szczęście wojskowy miał wprawę we wchodzeniu po linie, więc
poszło mu szybko i sprawnie. Gdy obaj znajdowali już się u góry,
mogli bez problemu wciągnąć Joannę. Kiedy wyszła, w pierwszej
kolejności rzuciła się Abzowi na szyję, dziękując mu za
ratunek.
- Jednak jesteś bohaterem – szepnęła i spojrzała na
martwego strażnika, któremu albinos zrobił dziurę w klatce przy
pomocy strzelby. Teraz już nawet ten widok jej nie brzydził.
-
Urocze. Może powinienem dać wam trochę czasu na pożegnanie się
ze sobą? - usłyszeli głos i zauważyli, że w przejściu stoi
król.
Miał na sobie czarną zbroję z fantazyjnymi
ornamentami, a w ręce trzymał zbroczony krwią miecz.
- Kobietę
zabiję na końcu. Dam jej odrobinę szczęścia przed śmiercią –
zaśmiał się i wszedł do komnaty.
Ponowne naładowanie
strzelby zajęłoby zbyt wiele czasu, więc Abz wyjął zza pasa nóż
i rzucił nim w złego władcę. Trafiłby prosto w gardło, gdyby
król nie odbił ostrza swoim mieczem.
- Dobry jesteś, ale to za
mało – powiedział władca i coraz bardziej zbliżał się do
badaczy.
Gareth od razu zareagował. Zabrał miecz martwemu
strażnikowi i zasłonił swoich przyjaciół.
- Lepiej się
odsuńcie – powiedział, skupiając całą uwagę na zbliżającym
się przeciwniku.
Nie było miejsca na wahanie. Gareth pewnie
zbliżył się do przeciwnika i gdy ten przeszedł do ataku,
zablokował jego cios. Następnie sam spróbował zadać kolejny.
Oponent nie miał żadnego problemu z osłonięciem się, ale majora
to nie zniechęciło. Zamachnął się znowu. Król bez problemu
odbijał jego cięcia, jakby bawiąc się z przeciwnikiem. Gareth
zdenerwował się i zaatakował brutalniej. Jednak stawiając na
siłę, zapomniał o koncentracji. Przeciwnik to wykorzystał. Zrobił
unik, a przez to, że major nabrał rozpędu szybko znalazł się za
nim i przejechał mu ostrzem po plecach. Joanna i Abz na chwilę
wstrzymali oddech, ale rana nie okazała się głęboka, bo nie
powstrzymała Garetha ani na chwilę. Dostał nauczkę za swe
pochopne działanie i tym razem spojrzał na wroga w pełnym
skupieniu. Pozwolił królowi zaatakować, ale tym razem nie
zablokował ciosu. Wykonał unik. Mniej więcej w tym samym czasie
przejechał mieczem po zbroi przeciwnika, zahaczając o jego pachę.
Nie zadał mu tym poważnych obrażeń, ale na chwilę go spowolnił.
Ciął dalej, szybciej niż poprzednio, ale w sposób w pełni
wyważony. Oponent z trudem wykonał blok, a kolejny atak przyszedł
jeszcze szybciej. Tym razem Gareth przejechał mu ostrzem po palcach.
Władca wypuścił z dłoni broń. Major zamachnął się po raz
ostatni. Odcięta głowa upadła na posadzkę. Joanna na chwilę
odwróciła wzrok, zaś Abz rozdziawił usta, nie do końca wierząc
własnym oczom. I nie chodziło o brutalność Garetha, tylko o jego
niesamowite umiejętności.
- Chodźmy to zakończyć –
powiedział major, chwytając głowę złego władcy.
Wyszedł
na balkon, z którego miał widok na dziedziniec. Walki wciąż
trwały, a niedobitki sił króla przegrywały z wieśniakami i
załogą Odysei. Gareth uniósł głowę w iście filmowym stylu i
przemówił.
- Wasz król nie żyje! Poddajcie się, a wasze życie
zostanie oszczędzone!
Gdyby nie pulsująca w żyłach
adrenalina, pewnie zaśmiałby się na dźwięk własnych słów.
Inni potraktowali je całkiem poważnie i wznieśli okrzyk
triumfu.
Wszystko zakończyło się jak w hollywoodzkim
filmie. Nowym królem został wódz wioski i mianował podróżników
na rycerzy. Potem odbyła się uczta, podczas której załoga Odysei
mogła zregenerować siły. Na szczęście obyło się bez
poważniejszych ran. Jednak nowe tytuły na niewiele się przydały,
bo nagle symulacja dobiegła końca, a badacze znaleźli się w tej
samej jaskini, w której zaczęła się ich przygoda. Choć na razie
nie można było mówić o powrocie do domu, to i tak uradowani
zaczęli ściskać się nawzajem. Na podeście pojawił się znajomy
im już hologram. Przyglądali mu się z uśmiechem, oczekując
jakiejś mowy pożegnalnej.
- Moje gratulacje, udało wam się
ukończyć pierwszą symulację. Zaraz zostaniecie przeniesieni do
drugiej.
Cała radość prysła, pozostawiając wściekłość i
niedowierzanie.
- Jak to do drugiej?! Co to ma znaczyć?! Co to ma
znaczyć?! - Garethowi puściły nerwy i zaczął wrzeszczeć.
-
Przecież wykonaliśmy zadanie! - krzyknęła wzburzona Joanna.
-
Wasze szkolenie nie dobiegło końca. Weźcie swój ekwipunek. Zaraz
zostaniecie przeniesieni do bardziej zaawansowanej symulacji –
wytłumaczył spokojnie hologram, a przy nogach każdego z badaczy
pojawiło się tajemnicze zawiniątko.
- Bardziej zaawansowanej
czyli trudniejszej czy bardziej realistycznej? - spytał przezornie
Chen, ale nie otrzymał odpowiedzi.
- Niech nikt nic nie rusza!
Musimy się stąd wydostać raz na zawsze! - rozkazał major. -
Obejrzycie jeszcze raz ten podest – zwrócił się do Joanny i
Abza.
Naukowcy wątpili, by udało im się cokolwiek odkryć,
ale wykonali polecenie. Po raz kolejny przeczesali każdy skrawek
sali, ale znaleźli tyle co poprzednio, czyli nic. Próbowali też
zadawać hologramowi różne pytania, rzucać hasłami,
które, mieli nadzieję, mogłyby odblokować więcej informacji,
ale za każdym razem słyszeli tylko, żeby wzięli swój ekwipunek.
W ten sposób minęło kilka godzin. W końcu Abz dał za wygraną i
podniósł swoje zawiniątko.
- Zaczekaj, co jeśli ten program
jest zepsuty i symulacje się nigdy nie skończą? - Joanna próbowała
powstrzymać kolegę.
- Tam przynajmniej można przetrwać. Tu nie
mamy nawet wody i jedzenia – powiedział Anahibianin i rozpakował
swój tobołek.
Pierwszą rzeczą, którą wyjął, był krem z
filtrem, a przynajmniej tak sądził.
- Szkoda, że od razu mi
tego nie dali – stwierdził i wyjął drugą rzecz.
Był to
płaszcz z kapturem, uszyty z cienkiego jasnego materiału. Abz
domyślił się, że również miał pełnić funkcję ochrony przed
słońcem. Oprócz tego znalazł garść blaszek, które skojarzyły
mu się z walutą.
Hilda westchnęła i uznała, że nie
pozostaje jej nic innego, jak również sprawdzić zawartość
swojego ekwipunku. Jej bagaż składał się z apteczki i
futurystycznego pistoletu. Eksperymentalnie strzeliła w ścianę.
Promień lasera zrobił w niej wyraźną dziurę. To trochę
podniosło lekarkę na duchu. Miło było wreszcie trzymać w ręku
broń z prawdziwego zdarzenia. Pozostali członkowie załogi poczuli
się zmotywowani, by sprawdzić, jakie oni dostali „prezenty”.
Gareth ucieszył się na widok podobnej broni i paczki C4. Chen
wygrzebał kompas i mapę, zaś Joanna lornetkę i kalkulator. Do
tego każdy otrzymał zestaw takich samych blaszek co Abz, wyglądało
więc na to, że rzeczywiście są walutą. Badacze poczuli się
trochę pewniej. Przynajmniej nie musieli zaczynać z pustymi rękami.
Po chwili zostali przeniesieni do nowej lokacji i przeżyli istny
szok termiczny. Stali w prażącym słońcu, na szczycie jakiegoś
wzgórza. Krajobraz przypominał Arizonę lub wyschnięte partie
krajów śródziemnomorskich. Niewiele rosło tu drzew. Większość
terenu stanowiły skały i kamienie, gdzieniegdzie poprzeplatane
krzewami.
- Na święte lodowce! - wykrzyknął Abz, zakładając
okulary. - Tu się nie da żyć!
- Pożycz tego filtru – rzucił
Gareth. Jemu również klimat nie odpowiadał, ale przynajmniej miał
już doświadczenie w pracy w takich warunkach.
Podczas gdy
koledzy się smarowali, Chen wpatrywał się w dolinę, którą mieli
przed sobą. Wyraźnie widział jakieś skupisko budynków i nie
sądził, by to była fatamorgana.
- Tam jest jakaś osada –
powiedział, wskazując palcem.
Udanie się w to miejsce było
najbardziej sensownym rozwiązaniem. Abz westchnął rozpaczliwie na
samą myśl o podróży w tym upale, ale Joanna dodała mu otuchy,
klepiąc go po plecach. Ruszyli przed siebie i każdy wykazywał
podobny brak entuzjazmu.
Kiedy weszli do miasta wszyscy
byli już zmęczeni i odwodnieni. Ich granatowe, zniszczone uniformy
były dość przewiewne, ale w tych warunkach trudno było w nich
wytrzymać. Co prawda mogli się rozebrać do białego podkoszulka na
ramiączkach, ale wtedy ryzykowaliby więcej poparzeń. W
szczególności Abz miał dosyć. Opierał się o ramię Joanny i
powłóczył nogami. Na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiadał
mruknięciem. Nie miał nawet siły, by rozejrzeć się dookoła. A
bez wątpienia było co podziwiać, bo znaleźli się w dość
osobliwym miejscu. Ziemianie poczuli się trochę jak w „Gwiezdnych
Wojnach”, brakowało tylko dziwnych stworów. Miasteczko, w którym
się znaleźli, z jednej strony wyglądało futurystycznie, a z
drugiej przypominało jakąś zapadłą wioskę na pustyni. Przy
kurzących drogach stały zarówno proste kamienne domki, jak i
stalowe konstrukcje. Ulicami od czasu do czasu przemykały
poduszkowce, a niektórym ludziom towarzyszyły roboty. Wielu
tubylców nosiło płaszcze podobne do tego, który otrzymał Abz.
Gareth swym sokolim wzrokiem wypatrzył bar i skinął na
przyjaciół, by podążyli w tę stronę. Jednak gdy Joanna zrobiła
krok, poczuła, że ciężar Abza opuszcza jej ramię, a po chwili
usłyszała łomot, jakby coś runęło na ziemię tuż za jej
plecami.
Abz ocknął się w nieco chłodniejszym miejscu.
Najpierw poczuł, że ktoś mu rozpina wierzchnią część uniformu,
a potem przemywa twarz zimną wodą. Otworzył oczy i zauważył, że
to Hilda się nim zajęła. Przycisnęła mu mokrą szmatkę do szyi
i uniosła wskazujący palec, nakazując Abzowi podążać za nim
wzrokiem.
- Boli cię głowa? - spytała.
- Nie.
- To
dobrze. Wygląda na to, że nic ci nie jest, ale ochładzaj szyję –
poleciła lekarka.
Joanna podała przyjacielowi szklankę wody.
Dopiero teraz zauważył, że znajdują się w jakimś barze i siedzą
przy metalowym stole. Potrzebował trochę czasu, żeby dojść do
siebie. Ponieważ tu słońce mu nie zagrażało, zdjął okulary i
rozebrał się do podkoszulka. Jego przyjaciele zresztą uczynili
podobnie, by się trochę ochłodzić. Po pewnym czasie zaczęli
przyzwyczajać się do temperatury.
W pewnym momencie do ich
stolika podeszły trzy śliczne czarnowłose dziewczyny o opalonej
skórze. Miały jasne, częściowo prześwitujące sukienki i
fantazyjną biżuterię, z twarzy wyglądały jednak dość
niewinnie. Trudno było powiedzieć czy są prostytutkami, czy
zwykłymi klientkami baru.
- Jest pan z północy, prawda? Nigdy
nie spotkałyśmy nikogo z północy. Możemy się dosiąść? -
spytała jedna z nich Abza z zakłopotaniem, które równie dobrze
mogło być udawane.
Albinos poczuł się tak zmieszany, że jedynie
przytaknął, nie wiedząc, co w ogóle powiedzieć. Jego przyjaciele
również wyglądali na dość zdziwionych i w milczeniu obserwowali,
jak ślicznotki zajmują miejsce obok ich kompana.
- Pewnie jest
pan bardzo bogaty i dzielny – powiedziała inna dziewczyna.
- I
ma pan takie piękne czerwone oczy.
- Właściwie to są
przezroczyste – mruknęła Hilda ze znudzeniem.
Kobiety z
załogi zaczynała irytować obecność tajemniczych panien. Za to
mężczyźni nieco się ośmielili.
- Ekhem... - chrząknął
Gareth. - My też jesteśmy z północy. Jesteśmy bardzo dzielni i
bogaci, prawda, Chen?
- Tak, tak... - wymamrotał geolog wpatrzony
w piękności.
Po chwili każdemu z mężczyzn siedziała na
kolanach jedna z dziewczyn, ku wyraźnemu zdegustowaniu żeńskiej
części załogi.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć trzy żony
– powiedział rozanielony Abz.
- Ej, nie podzielisz się z
kolegami? - zażartował Gareth.
Joanna zaczynała tracić
cierpliwość. Popatrzyła na kolegów z niesmakiem.
- Nie
sądziłam, że jesteście tak prymitywni – zrugała przyjaciół.
-
Pochodzę z kultury poligamistycznej... - próbował wytłumaczyć
się Abz, ale mina Joanny się nie zmieniła.
- Wiecie co, moje
drogie. Ponieważ jesteśmy dzielnymi wojownikami z północy,
chętnie rozprawimy się ze złem w tej krainie. Powiedzcie mi, kto
tu najbardziej daje się we znaki? - spytał Gareth, myśląc
zdecydowanie bardziej strategicznie, niż mogło się to z pozoru
wydawać.
- Hmmm... Handlarze niewolników. Wszyscy się ich boją
– powiedziała dziewczyna siedząca na kolanach Chena.
- Tak, są
straszni... Porwą każdego, kto oddali się od osady.
Na twarzy
Garetha widać było satysfakcję. Miał już mniej więcej pojęcie,
jakie zadanie może ich czekać w tym świecie.
- Wciąż
uważam, że to było żenujące – komentowała Joanna przygodę w
barze, gdy szli ulicami miasteczka.
- E tam, przecież to nie było
na poważnie – bronił się Gareth. - Prawda, chłopaki?
Abz i
Chen spuścili wzrok. Do tego albinos zasunął jeszcze niżej kaptur
swojego nowego ubioru. Majorowi chciało się śmiać.
-
Najważniejsze, że zasięgneliśmy języka i mamy już określony
cel – powiedział.
Wiedzieli już, gdzie odbywa się
największy targ niewolników. Jednak po sprawdzeniu na mapie okazało
się, że to kawał drogi i nie będą w stanie dojść tam pieszo w
takich warunkach. Musieli zdobyć transport. Dlatego po wypytaniu
mieszkańców, udali się do człowieka sprzedającego poduszkowce.
-
To nada się w sam raz na dalekie podróże. Zmieści się nawet
sześć osób. Jest klimatyzacja, kibelek, prysznic. Jest nawet
przetwarzarka. Siku przerabia na wodę, a kupkę na żarcie. Bardzo
przydatne na pustyni – tłumaczył handlarz, oprowadzając badaczy
po pojeździe.
Barwne szczegóły trochę ich zniesmaczyły, ale
ogólnie wóz im się podobał. Przypominał wielkie samochody
kempingowe, w których mieściła się cała rodzina, z tą różnicą,
że nie miał kółek.
- Podoba nam się. Ile kosztuje? - spytał
Gareth.
- Milion upi-upi.
Po podliczeniu wszystkich pieniędzy
okazało się, że mają ich niewiele ponad tysiąc. Musieli znaleźć
jakiś sposób na szybki zarobek, albo pozostawało pożegnać się z
wymarzonym środkiem transportu. Ewentualnie mogli spróbować ukraść
pojazd, ale domyślali się, że symulacja wymaga od nich prawych
działań, więc woleli tego nie robić.
Zeszli całe miasto
wzdłuż i wszerz, zastanawiając się, co zrobić, aż Hildzie
rzucił się w oczy kolisty budynek z wielkim szyldem, mówiącym:
„Coroczny Wielki Turniej, do wygrania milion upi-upi”. Jak
mogliby to zignorować?
Do turnieju należało zgłaszać
pięcioosobowe drużyny, więc wzięcie w nim udziału musiało być
dla badaczy przeznaczeniem. Problem leżał w tym, że zaliczka
wynosiła niemalże równowartość pieniędzy, które posiadali,
dlatego było to jak stawianie wszystkiego na jedną kartę.
Wiedzieli, że jeśli przegrają, będą mieli kłopoty.
Eliminacje składały się z serii zadań zarówno zręcznościowych,
jak i logicznych, które wydały się podróżnikom bardzo łatwe.
Albo ludzie w symulacji byli idiotami, albo oni zdążyli tak bardzo
się wyszkolić. Do finału trafiła załoga Odysei oraz drużyna o
enigmatycznej nazwie X5. Ona również składała się z dwóch
kobiet i trzech mężczyzn. Wszyscy nosili czarne skórzane stroje i
mieli włosy ufarbowane na różne kolory. Badaczy jednak nie
interesował ich image, chcieli tylko jak najszybciej wygrać i mieć
święty spokój.
Zawody odbywały się na dużej arenie
otoczonej widzami. Do tego na wielkim telebimie można było
dokładniej przypatrywać się poczynaniom uczestników. Drużyny
siedziały w specjalnych sektorach po przeciwległych stronach areny
i czekały na instrukcje gospodarza imprezy, który uderzająco
przypominał im hologram z jaskini.
- Przypominam, że będzie
pięć konkurencji, w których zawodnicy biorą udział pojedynczo.
Za każdą wygraną konkurencję drużyna otrzymuje punkt. Naturalnie
wygrywa ta, która uzbiera ich więcej – wytłumaczył gospodarz,
zarówno widowni jak i zawodnikom. - Zaczniemy od tych mniej
widowiskowych konkurencji. Na początek coś z matematyki.
Uczestniczy otrzymają kartki ze zbiorem liczb. Ich zadaniem jest
rozszyfrować ukrytą wiadomość. Mają na to dziesięć minut.
-
No dobra, mózgowcy, kto z was się tego podejmie? - spytał Gareth
uczonych.
- Ja to zrobię – zgłosiła się Joanna. Stwierdziła,
że woli mieć to jak najszybciej z głowy.
Na arenę spod
podłogi wjechały dwa stoły, w wystarczającej odległości od
siebie, by zawodnicy przeciwnych drużyn nie mieli wglądu do pracy
oponenta. Joanna podniosła kartkę i zobaczyła, że cała zapisana
jest cyframi, które jak na razie nic jej nie mówiły. Jednak nie
zniechęciło jej to, bo w liceum sama lubiła układać tego typu
zagadki.
- Przepraszam, czy można korzystać z kalkulatora? -
zwróciła się do prowadzącego.
Mężczyzna natomiast zwrócił
się z tym samym pytaniem do komisji, która szybko przejrzała
regulamin i przytaknęła. Joanna ucieszona wyjęła swoje
urządzenie. Była święcie przekonana, że zadanie mieści się w
granicach jej możliwości, więc w ogóle nie zwracała uwagi na
mijający czas, poczynania mężczyzny z przeciwnej drużyny czy
komentarze gospodarza. Całkowicie skupiła się na rozwiązaniu
łamigłówki. Najtrudniej było znaleźć zależność między
liczbami. Potem poszło już jak za górki. Po sześciu minutach
miała już gotową odpowiedź.
- To informacje na temat prostego
systemu gwiezdnego. Ilość planet, odległości między nimi,
masa... Proszę bardzo – pokazała swoją pokreśloną kartkę,
którą można było zobaczyć na telebimie. Komisja, po krótkiej
konsultacji uznała zadanie za wykonane.
Rozległy się brawa.
Joanna w podskokach wróciła do przyjaciół i zauważyła, że ci
również klaszczą. Wyglądali na oszołomionych. Najwyraźniej nikt
nie spodziewał się, że pójdzie jej z taką łatwością. Możliwe,
że zadania wcale nie były dużo trudniejsze od tych z eliminacji.
To dodało pozostałym otuchy.
- Robi się coraz bardziej
ekscytująco – kontynuował gospodarz. - Pora na dyscyplinę pod
tytułem „rozbrajanie bomby”. Oczywiście nie prawdziwej. Na
stołach zaraz pojawią się atrapy bomb. Zawodnicy muszą je
rozbroić w ciągu dziesięciu minut.
Spojrzenie Garetha padło
na albinosa, który miał ochotę się przed nim jak najszybciej
schować.
- Coś dla ciebie, Abziu – uśmiechnął się major z
przekąsem.
- Nie jestem saperem, tylko inżynierem.
- To
prawie to samo.
- Ale ja...
- Joannie się udało, to tobie też
się uda. Widziałeś, jakie to proste – z tymi słowy Gareth
pchnął Abza na arenę.
Teraz Anahibianin nie mógł się już
wycofać. Podszedł do stołu i z trwogą spojrzał na znajdujący
się na nim przedmiot. Miał on wielkość i kształt podobny do
opakowania na taśmę filmową, tylko był trochę grubszy. Na górze
znajdował się uchwyt. Abz przełknął ślinę i delikatnie
przekręcił go, otwierając wieko. W środku znajdowała się
maszyneria. Jakieś migające na kolorowo symbole, kable i dziwnie
wyglądające przezroczyste kulki. Albinos podrapał się po głowie
i poczuł, że nieźle się poci. Zegar nieubłaganie odliczał czas,
więc lepiej było wziąć się do roboty. Dopiero teraz Abz
zauważył, że obok leżały różne narzędzia, jak nożyce,
śrubokręt czy obcęgi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie
wiedział, od czego zacząć. Logika podpowiadała, żeby przeciąć
któryś przewód, ale który, nie miał pojęcia. Jego przeciwnik
intensywnie majstrował przy swojej bombie, zaś Abz tylko spoglądał
na zegar i zauważył, że została mu ledwie połowa czasu. Nie
docierały do niego ekscytacja gospodarza i doping przyjaciół.
Wpatrywał się w maszynerię, próbując coś wymyślić, aż
została mu mniej niż minuta. W końcu dał za wygraną, przeciął
wszystkie kable naraz i spuścił głowę.
- Co za niesamowicie
przemyślana akcja. Zawodnik drużyny Odysei wygrywa! - oznajmił
prowadzący.
Abz zgłupiał. Otworzył usta i zauważył, że
przyjaciele biją mu brawo. Gdy wracał do nich jak w transie, wciąż
nie do końca rozumiał, co się stało.
- To było świetne.
Przez chwilę naprawdę uwierzyliśmy, że nie wiesz, co robić -
pogratulował mu major.
Kiedy emocje nieco opadły, gospodarz
ogłosił ostatnią z dyscyplin logicznych. Tym razem na arenie
utworzono jakby dwie ogromne szachownice, na których człowiek sam
mógłby udawać pionek i wypełniono je w niektórych miejscach
sześcianami o wielkości pól, na których się znajdowały.
Niektóre przestrzenie miały barwę zieloną, inne czerwoną. Na
samym końcu szachownicy, jedno z pól zajmowało krzesło. Okazało
się, że wygra ten, kto pierwszy dojdzie do niego i na nim usiądzie.
Jednak by to zrobić, należało utorować sobie drogę między
sześcianami, a można je było przesuwać tylko po zielonych polach.
Tym razem na wykonanie zadania przewidziano tylko pięć minut czasu
i trzy podejścia.
- Dobra, geniuszu, dajesz. - Gareth zaprosił
Chena na scenę.
Geolog westchnął i poczłapał na brzeg
szachownicy. Gracze otrzymali wyświetlacze, na których mieli mapkę
całej planszy. Wydawało się to pomocne, ale łatwo było zapędzić
się w kozi róg. Początkowo Chen wybrał trasę, na której
znajdowało się najmniej sześcianów, ale szybko utknął. Na
szczęście miał jeszcze dwa podejścia. Tym razem więc przesuwał
sześciany po drugiej stronie od pól, którymi się przemieszczał.
Zakończyło się to jednak podobnie. Widząc, że przeciwniczka
zaszła zdecydowanie dalej, postanowił zapomnieć o limicie czasu i
bardziej przemyśleć trasę. Tym razem dokładnie przeanalizował
mapkę, wyobrażając sobie, że przesuwa sześciany w różne
możliwe miejsca. Początkowy fragment okazał się najtrudniejszy, a
potem poszło mu już z łatwością. Doskonale wiedział, którędy
wiedzie droga i brakowało mu dwóch pól, by dotrzeć do krzesła,
gdy nagle usłyszał dźwięk gwizdka.
- Drużynie Odysei niewiele
brakowało, ale tym razem to X5 była szybsza – przemówił
gospodarz.
Chen nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Tak
głupio przegrać i skompromitować się przed całą drużyną?
Uchodził za najinteligentniejszego z nich wszystkich, a tymczasem
jako jedyny zawiódł.
Kiedy wracał do swojego sektora,
wyglądał na mocno zszokowanego. Przyjaciele go pocieszali i
zapewniali, że wciąż mają przewagę, ale w tej chwili o niczym
nie chciał słuchać. Musiał usiąść i trochę ochłonąć.
-
Zaczynamy część zręcznościową – oznajmił prowadzący. -
Pierwsze zadanie może wydawać się proste. Mamy dwa stoły, na
których stoją wiadra i do tego jeden kubek. Trzeba chodzić od
jednego stołu do drugiego, tak żeby przy pomocy kubka przelać wodę
z jednego wiadra do drugiego. Brzmi jak dziecinna zabawa? No nie
bardzo, ponieważ tutaj co pół minuty będzie wzrastać grawitacja
o pół g. Gdy dojdzie do pięciu, gra zostanie automatycznie
przerwana, a wygra ten, kto przeleje więcej wody. Chyba że komuś
do tej pory uda się przelać wszystko.
- Brzmi jak zabawa w sam
raz dla mnie – mruknął Gareth z pewną niechęcią. Nie paliło
mu się do udziału w głupich grach przed publicznością, ale był
najlogiczniejszym wyborem.
- A czy to nie jest niebezpieczne? -
spytała Joanna z niepokojem.
- Poza tym, że może być
nieprzyjemne, to raczej nie. Szkolili mnie na wytrzymywanie takich
rzeczy, więc... - major urwał i wyszedł na arenę.
Czuł się
idiotycznie, kursując z kubeczkiem między dwoma wiadrami, ale
pocieszał się myślą, że robi to po to, żeby wydostać się z
tego zapomnianego przez Boga miejsca. Sygnał dźwiękowy dał mu
znać, gdy zmieniła się grawitacja.
- No proszę, półtora g
nawet nie spowolniło naszych zawodników. Idą łeb w łeb –
skomentował prowadzący.
Mimo zmieniającej się grawitacji
zadanie było dość monotonne. By umilić sobie czas major
wspominał, jak będąc jeszcze młodym kadetem, licytował się z
kolegami, kto dłużej wytrzyma na wirówce. Robili zakłady, który
ostatni straci przytomność. Gareth z reguły wygrywał. Ale raz
trafił na przeciwnika, którego za nic nie mógł pokonać, i
zastanawiał się, czy tym razem będzie podobnie. Teraz gra szła o
większą stawkę.
Przy dwóch i pół g zaczęły się
problemy. Gareth mógł jeszcze chodzić, ale jego wydajność
znacznie spadła. Przy trzech wiedział już, że musi zmienić
strategię. Zaczął się czołgać po podłodze, która na szczęście
była śliska i dało się pchać po niej kubek. Przeciwnik jednak
podłapał jego pomysł i zrobił to samo, co znowu wyrównało ich
szanse. Najtrudniej było nabierać wodę i ją wlewać do wiadra.
Dobrze, że chociaż wysokość stolików nie zmuszała do pełnego
wstawania, bo przy tych przeciążeniach było to już niemożliwe.
-
Naprawdę się martwię, że coś się mu może stać – szepnęła
Joanna do Hildy.
- Raczej nie grożą mu żadne większe urazy,
ale obawiam się, że może dojść do chwilowej ślepoty – rzekła
lekarka z powagą.
Gareth doskonale wiedział, czego się
spodziewać. Już teraz z trudem oddychał, a pole widzenia coraz
bardziej mu się zawężało. Nie zamierzał jednak przegrać. Jego
zwycięstwo w tej rundzie oznaczałaby zwygraną dla całej drużyny.
Jednak miał spore problemy z poruszaniem się. Udało mu się co
prawda doczołgać do stolika, ale nie wyobrażał sobie, by zdołał
podnieść kubek, nie mówiąc już o przelaniu jego zawartości.
Zawodnik przeciwnej drużyny dał za wygraną, więc obaj poczekali,
aż tortura się skończy. W końcu grawitacja wróciła do normy, a
Gareth jeszcze przez chwilę leżał oszołomiony.
- Trwa liczenie
przelanej wody – skomentował prowadzący. - I... mamy już wyniki.
Zawodnik X5 wygrywa minimalną różnicą.
Major zaklął i
nawet nie chciało mu się wstawać. Dopiero Hilda podeszła do niego
i pomogła mu zejść z areny. Przyjaciele skupili na nim swoją
uwagę, zaniepokojeni jego stanem, ale wyglądało na to, że Gareth
zaczyna dochodzić do siebie.
- Co za emocjonujące starcie. Jest
remis. Ostatnia runda rozstrzygnie wszystko. Zapraszam na wielki
finał, czyli walkę – ogłosił gospodarz, a cała widownia
zaczęła wiwatować. - Technika jest tu dowolna. Przegrywa ten, kto
pierwszy się podda albo straci przytomność.
- Albo zginie –
dodał Abz, gdy zobaczył zawodnika przeciwnej drużyny.
Na
arenę wyszedł najbardziej masywny i umięśniony mężczyzna. Miał
jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu i jaskrawoczerwone włosy.
Zacierał z zadowoleniem ręce.
-
Dobra, regulamin nie zabrania wzięcia udziału jednej osobie w dwóch
dyscyplinach – westchnął Gareth i wyglądało na to, że zamierza
wstać.
-
Majorze... ja się tym zajmę, pan powinien odpoczywać... -
powstrzymała go Hilda.
- Z tego co mi wiadomo, do mnie należy
ostateczna decyzja.
- Ale lekarz może wydać rozkaz wyższemu
stopniem, jeśli uzna, że w grę wchodzi jego zdrowie. Proszę
odpoczywać.
Gareth postanowił się nie kłócić.
- Nie
popisuj się. Jak się zrobi niebezpiecznie, to się poddaj –
polecił.
Hilda przytaknęła, zdjęła wierzchnią część
uniformu i wzięła głęboki oddech. Była z grubsza gotowa. Weszła
na arenę i stanęła naprzeciwko górującego nad nią zawodnika.
-
Nie myśl sobie, że będę ci dawać fory tylko dlatego, że jesteś
kobietą – zaznaczył.
Dla Hildy nie liczyło się, co ma do
powiedzenia jej przeciwnik. Chciała go jedynie położyć na
łopatki. Wygrywała już z większymi od siebie. Trenowała sztuki
walki od czasów szkoły podstawowej, więc uważała, że ma szansę.
Nie znaczyło to, że bagatelizowała zagrożenie. Stała się
czujna, gdy wróg tylko uniósł pięści. Pozwoliła, by ją
okrążył, przemieszczając się wraz z nim. Dała też mu wykonać
pierwszy ruch. Przeciwnik zamachnął się na nią, ale zrobiła
unik. Uchyliła się też przed dwoma kolejnymi ciosami. Mężczyzna
natarł na nią całym ciałem, a ona płynnie usunęła mu się z
drogi i powtórzyła to kilka razy, aż oponent się znudził.
-
Uderzysz mnie wreszcie? - warknął, mając dosyć jej ciągłych
uników.
Znowu postanowił wymierzyć jej prosty. Tym razem
Hilda pochwyciła jego ramię i zapodała mu kopniaka w kroczę.
Zdziwiła się jednak, gdy jej noga natrafiła na coś bardzo
twardego, a ból przeszył jej ciało. Jęknęła i złapała się za
kończynę, a mężczyzna zaczął się śmiać.
- Nigdzie nie
ruszam się bez ochraniacza – stwierdził.
- Za to powinna być
dyskwalifikacja! - krzyknął oburzony Gareth.
Komisja szybko
zajęła się tą sprawą, ale jej werdykt nie było korzystny dla
Hildy. Walka trwała dalej. Rozochocony mężczyzna atakował dalej,
a ponieważ lekarkę wciąż bolała noga, miała problem z robieniem
uników. W końcu dostała w twarz z taką siłą, że się
wywróciła. Wszyscy jej przyjaciele wstali jak jeden mąż. Co
prawda kobieta nie straciła przytomności, bo uniosła się na
przedramionach, ale była nieźle oszołomiona. Krew ciekła jej z
nosa oraz z ust, bo straciła jednego zęba.
- Poddaj się, to
rozkaz! - wrzasnął Gareth.
Słowa przywódcy najwyraźniej nie
dotarły do świadomości Hildy. Wstała i spojrzała na przeciwnika
rozwścieczonym wzrokiem. Wytarła krew przedramieniem i przybrała
pozycję bojową. Przeciwnik uśmiechnął się złowieszczo i
przeszedł do ataku. Kobieta zapomniała o bólu i pozwoliła, by
adrenalina przejęła kontrolę. Kiedy oponent natarł na nią,
pochwyciła jego rękę, podobnie jak przy ciosie w krocze, ale tym
razem użyła jego własnej masy, by go przewrócić. Mężczyzna
wstał zdenerwowany i zaczął atakować bardziej brutalnie i
chaotycznie. Dla Hildy jego skupienie na sile i brak przywiązywania
wagi do techniki było korzystne. Kilka razy boleśnie wykręciła
jego ramię. Raz udało jej się dotkliwie uderzyć go w nos, przez
co jego twarz wyglądała teraz podobnie jak jej. Po chwili mężczyzna
był tak wściekły, że nie dbał już o wygraną, a chciał jedynie
rozszarpać przeciwniczkę na strzępy. Wyjął z kieszeni coś, co
wyglądało jak drewniany uchwyt. Po chwili wysunęło się z niego
ostrze. Mężczyzna podbiegł do przeciwniczki i zamachnął się na
nią. Na ułamek sekundy każdy na sali zamarł, a przyjaciele Hildy
aż wstrzymali oddech. Jeśli zaś chodzi o samą lekarkę, dla niej
wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie. Chwyciła ostrze w
złączone dłonie i wytrąciła z rąk przeciwnika. Wymierzyła mu
kopniaka w brzuch, w którego włożyła całą swoją energię.
Mężczyzna upadł z wielkim hukiem na plecy i już nie wstał.
Gdy ogłoszono zwycięstwo Hildy, jej przyjaciele wybiegli na arenę
i zaczęli ją ściskać w wielkim szczęściu. Gareth nawet
zapomniał o tym, że nie wykonała jego rozkazu. Aż wziął ją na
ręce i podrzucił. Widowni najwyraźniej udzieliło się ich
szczęście, bo również zaczęła wydawać okrzyki radości.
Jeszcze tego dnia przyjaciele odjechali swym nowym wozem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz