wtorek, 25 sierpnia 2015

ISET, tom II, rozdzial VIII

Rozdział VIII - „Nowy wymiar szczęścia i nieszczęścia”

Nadchodziło coś nowego i Joanna to czuła. Z optymizmem przekroczyła progi hotelu, w którym miała zamieszkać jej załoga. Jego ogrom rzucał się w oczy. Ten gigantyczny moloch w kształcie wysokiego walca nie był może największym budynkiem w mieście, ale bez wątpienia robił wrażenie, stając się godziwym konkurentem dla najpotężniejszych ziemskich wieżowców. Nawet winda była tu ogromna, zajmująca cały okrągły środek budowli. Pomieściła połowę załogi i jeszcze kilku innych gości. Joanna zauważyła, że Derks w ostatniej chwili wbił się do środka, a pojawił się niemalże znikąd. Nie sądziła, że tak prędko wyzdrowieje. Co prawda wspierał się o kuli wykonanej z jakiegoś bezbarwnego tworzywa, ale poruszał się dość żwawo jak na osobę, która prawie zginęła. Jego kombinezon ustąpił miejsca czarnej koszuli i czarnym spodniom, a wszystko to zszyte było białą nicią, nadając ubraniu charakterystycznej inności. Właściwie krojem i barwą nie różniło się to zbytnio od jego poprzedniego stroju, ale Joannie zmiana i tak rzuciła się w oczy. Po chwili jednak przestała skupiać na nim uwagę i przeniosła ją na Abza. Ten wyglądał na pogrążonego w myślach i chyba nawet jej nie zauważył. Dziwne. Joanna spodziewała się po nim większego entuzjazmu. W końcu uszli z życiem i wszystko szczęśliwie się skończyło. Co prawda wiedziała, że był przywiązany do statku, ale bądź co bądź, to wciąż był tylko statek. Ludzie liczyli się bardziej. Niestety nie tylko jego zdawało się coś dręczyć. Major Clark również wyglądał na markotnego, a Hilda mruczała ciągle coś o swoich badaniach.
Winda zatrzymała się, a drzwi rozsunęły do góry i do dołu. Joanna zauważyła, że tu większość z nich działało w ten sposób. Nawet najmniejsze drobiazgi na obcych planetach potrafiły zaskakiwać i nie mogła już się doczekać aż zobaczy swój pokój. Tutaj wszystko budziło podekscytowanie. Byle tylko jej przyjaciołom powrócił entuzjazm.


Derks rozgościł się w swym hotelowym pokoju. Brakowało mu tych rodzimych klimatów, a przede wszystkim roślin, które tutaj zdobiły dosłownie wszystko. A że był to hotel najwyższej jakości, obsługa dbała o to, by w pokojach zawsze znajdowały się świeże kwiaty. Nie brakowało tu też różnobarwnych poduszek na każdej leżance, łóżku czy siedzisku, oczywiście ozdobionych kwiatowymi motywami. Może i Derks przywykł do surowych warunków, ale to nie znaczy, że nie łaknął odrobiny luksusu. Odstawił kulę i położył się w morzu poduszek, które różniły się pod względem kształtu i wielkości. Nie zdążył się jednak zrelaksować, bo usłyszał pukanie do drzwi, więc zwlókł się z łóżka i pokuśtykał ku nim.
- Kto tam? - spytał.
- To ja – odpowiedział mu znajomy głos Chena.
Derks wpuścił go i po chwili znalazł się w żelaznym uścisku swego kolegi. Przez moment nie wiedział, co się dzieje i jak zareagować, więc po prostu stał bez ruchu.
- Dobrze cię widzieć w jednym kawałku. I na chodzie. Kurde, bałem się, no... Miałem koszmary, że ci się dzieje coś złego... - wyrzucił z siebie Chen z wyraźnym poruszeniem.
Derksowi zrobiło się ciepło na sercu. W ogóle poczuł, że mu gorąco, ale to było pozytywne doznanie.
- Przepraszam. Wiem, że nie lubisz takiej wylewności... - Chen puścił Derksa. - … Ale jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc...
- Nie, nie przeszkadza mi to z twojej strony. To miłe jak komuś na tobie zależy.
Ponieważ rany jeszcze mu trochę dokuczały, Derks usiadł. Chen zajął miejsce obok niego.
- Ej, naprawdę się martwiłem – wyznał.
- Mnie nie jest tak łatwo zabić – zaśmiał się mouk.
Rozmowa na chwilę ucichła. Chen chwycił zieloną, prostokątną poduszkę, podkurczył nogi i oparł o nią brodę. Chyba zastanawiał się, co powiedzieć.
- Co się stało z twoim kombinezonem? - rzucił niczym od niechcenia.
- Musieli go pociąć, jak mnie reanimowali. Ale to nic. Dostałem taką nagrodę za zasługi, że mogę spokojnie kupić dziesięć nowych.
- Pewnie jesteś teraz sławny.
- Nie. Moja tożsamość została zatajona ze względu na poprzedni zawód. Na dodatek... - Derks splótł palce i westchnął, wpatrując się w podłogę. - Chcą, żebym wrócił.
- Do bycia agentem? - przejął się Chen.
- Taa... Oferują natychmiastowy awans i ogromne pieniądze. Ale Ormiks jest przeciw. Nie chce, żebym znowu ryzykował życiem.
- No ja myślę! Ja też nie chcę! - Chen momentalnie siadł wyprostowany i uderzył dłońmi w poduszkę, którą miał na kolanach. - Już zrobiłeś wystarczająco dobrego. I mówiłeś, że masz dosyć tej roboty. I chyba dobrze ci z nami.
Trudno było nie zrozumieć reakcji kolegi. Derks spojrzał na niego z wyrozumiałością i sympatią.
- Z wami jest naprawdę super, ale sam nie wiem... Miałem cel i go porzuciłem.
- Jaki cel?
Zarówno Chen jak i Derks wyglądali na zaskoczonych.
- Nie mówiłem ci nigdy? - Mouk podciągnął nogi, usiadł po turecku i wlepił wzrok w przyjaciela.
- Nie.
- Hmm... W sumie rzadko o tym mówię. To niezbyt miła historia... Miałem kiedyś przyjaciela. Jedynego przyjaciela w życiu. Poza tobą, znaczy się. Ale to było bardzo dawno, jak byłem dzieciakiem... - Derks znowu wbił wzrok w podłogę. - Został zamordowany. Na moich oczach. Nic nie pamiętam, bo Olikanka, co się mną zajmowała, zablokowała wspomnienia, żeby oszczędzić mi traumy. Ale i tak wiem, co się stało. Musieli mi powiedzieć. I od tamtej pory wszystko było inaczej. Serio, wszystko się zmieniło, wszystkie marzenia szlag trafił. Chciałem tylko walczyć z tym zepsuciem. Ukarać wszystkich zbirów. To była taka obsesja. Brnąłem do celu za wszelką cenę. Te treningi, potem praca w policji, potem jednostka specjalna i wiedziałem, że nie mogę przestać. Ale przestałem.
- No ale obsesja to chyba nie jest dobra rzecz. A teraz się zmieniłeś na lepsze, tak myślę. Jak cię poznałem, to sprawiałeś wrażenie takiego mruka i sztywniaka. A teraz wiem, że wcale taki nie jesteś. I nawet umiesz się uśmiechać.
Właśnie to Derks zrobił w odpowiedzi. Uśmiechnął się. I to całkiem mimowolnie.
- Dużo się zmieniło na lepsze – wyznał. - Ale czasem brakuje mi tej pracy. I obiecuję, że nawet jeśli do niej wrócę, to dalej będziemy przyjaciółmi. I nie sądzę, żebym miał znowu strać się... „mrukiem”, jak ty to nazywasz.
- Nawet po tym, jak zrobili z ciebie sito, chcesz się do tego pchać? Przecież ty nawet chodzić normalnie nie możesz.
- Mam jeszcze czas. Tylko ci mówię, co o tym myślę. Nie zamierzam podjąć decyzji z dnia na dzień.
- Nie no... zrobisz, co uznasz za słuszne. To twoje życie – przyznał Chen wyrozumiałym tonem i wstał.
Zmierzał już do wyjścia, ale Derks nagle coś sobie przypomniał.
- Mogę załatwić bilety na występ Hap-Pa-Mundiego. Chciałbyś pójść? - spytał.
Chen zatrzymał się i odwrócił.
- To ten twój ulubiony tancerz? - zauważył. Aż dziw, że pamiętał taki szczegół. - Pewnie – uśmiechnął się.


- Szukam Kelly – wypalił Abz, gdy tylko Joanna otworzyła mu drzwi. Chyba się trochę zapomniał, bo pokazał swoje emocje, jak na dłoni.
- Co się dzieje? - westchnęła kobieta.
- Nic, po prostu...
- Nie kłam – ucięła Joanna. - Jeśli masz problem, nie musisz od razu iść do Kelly. Możesz najpierw porozmawiać ze mną. - Stanowczy ton zmienił się na bardziej wyrozumiały i zatroskany.
Abz włożył dłonie do kieszeni uniformu, którego nawet nie zdążył przebrać, i spuścił głowę. Potrzebował chwili na zebranie myśli.
- Nie chodzi o mnie... Ze mną wszystko w porządku. - Znowu spojrzał na koleżankę, tym razem starając się sprawiać wrażenie bardziej opanowanego. - Potrzebuję coś skonsultować.
Joanna westchnęła raz jeszcze i przygryzła wargę. Wyglądała na zmartwioną.
- Jest na samym dole. Poszła coś zjeść – odparła.
- Dzięki.
Abz już chciał uciekać, ale koleżanka chwyciła go za rękaw, więc siłą rzeczy się zatrzymał.
- Wiem, że coś cię dręczy. Zachowujesz się dziwnie, odkąd przybyliśmy tutaj. Nie będę cię zmuszać, żebyś mi powiedział, ale... zawsze ufaliśmy sobie. Pamiętasz jeszcze? Nie musisz nic przede mną ukrywać. - Oczy Joanny wręcz błagały o odpowiedź.
- Pamiętam – uśmiechnął się Abz. Na razie nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. Zamierzał opowiedzieć wszystko, ale jeszcze nie teraz.
Zostawił koleżankę i zjechał windą na sam dół. Rzeczywiście, znalazł Kelly w hotelowej restauracji. Była zajęta obiadem w towarzystwie kilku innych członków załogi.
- Jak skończysz, znajdziesz dla mnie chwilkę? - rzucił szybko, by w miarę możliwości jej nie przeszkadzać.
Kobieta przytaknęła, więc Abz zajął miejsce przy innym stoliku i czekał. Na szczęście długo to nie trwało. Gdy tylko Kelly skończyła jeść, przysiadła się do niego.
- Co tam? - spytała z sympatycznym uśmiechem.
Niestety Abz nie podzielał jej radości.
- Wiem, że pewnie ciągle ktoś cię zadręcza problemami, ale tym razem chodzi o coś naprawdę dużego – powiedział ściszonym głosem i jeszcze rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nikt ich nie słyszy.
Nie umknęło to uwadze Kelly. Od razu spoważniała i przysunęła się bliżej. Spojrzała na Abza z niepokojem.
- Stało się coś poważnego? Zauważyłam, że ostatnio jesteś markotny – stwierdziła.
- Właściwie ten problem nie dotyczy bezpośrednio mnie... Słuchaj... Dochowasz tajemnicy?
- Jeśli to dotyczy sfery osobistej to moim obowiązkiem jest dochowanie tajemnicy.
- To dotyczy czegoś znacznie więcej... Proszę, to bardzo ważne... Obiecaj, że nikomu nie powtórzysz bez mojej zgody.
- Jeśli to ma związek z moją pracą, to oczywiście, że nikomu nie powtórzę. Co to za problem?
Najpierw Abz oparł łokcie o blat stołu, a potem głowę o splecione dłonie. Musiał zebrać się w sobie. To było naprawdę trudne, mówić o tym wszystkim. Ale należało podjąć jakieś działania.
- Na statku coś się wydarzyło... Kiedy pomagałem tej kobiecie uciec, ona mi zdradziła coś o Rinan. Powiedziała, że widziała coś w jej umyśle, że Rinan zrobiła coś strasznego, ale nie zdążyła powiedzieć, co konkretnie. Nie miała powodu kłamać, więc... - Abz przełknął ślinę.
- Ta od hipnozy, zgadza się? Olikanka.
Mężczyzna przytaknął z zamkniętymi oczami. Otworzył je dopiero, gdy zaczął mówić dalej.
- Sęk w tym... że ja znam Rinan naprawdę dobrze. Byliśmy blisko... kiedyś. Odepchnąłem ją, bo jej charakter mnie naprawdę drażnił. Jest zaborcza, samolubna, niekiedy nieczuła, ale... nie wierzę, że mogłaby kogoś skrzywdzić. I zawsze ją ceniłem za jej osiągnięcia, i zawsze starałem się utrzymywać z nią dobre stosunki. Ona mnie lubi, nawet po tym wszystkim, a ja... Już sam nie wiem, co myśleć i co robić. Jeśli rzeczywiście coś ukrywa, to nie mogę tego tak pozostawić.
- Powinieneś powiedzieć o tym podpułkownikowi – stwierdziła stanowczo Kelly.
- I co? Aresztujemy ją? Na jakiej podstawie? Musimy wiedzieć coś więcej. Ty możesz mi pomóc. Pewnie wiesz coś o socjotechnice i takich tam. Mógłbym spróbować to z niej wyciągnąć. Ona mi ufa. Ale musisz mi powiedzieć jak.
- To nie zmienia faktu, że powinieneś powiedzieć dowódcy.
- Wiem i powiem wszystko. Ale najpierw muszę poznać konkrety. Jeśli Rinan dowie się, że inni coś podejrzewają... Ona nie jest głupia. I bywa porywcza. Może próbować uciec, czy coś. Trzeba to delikatnie rozegrać. Proszę.
Tym razem Kelly długo się nie odzywała. Podparła się łokciem i pomasowała skroń. Przygryzła wargę.
- W porządku. Powiem ci, co robić – westchnęła.


Joanna nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała na sobie sukienkę. Spakowała jedną, tak na wszelki wypadek, ale jak do tej pory nie miała okazji jej ubrać. Nadarzyła się jednak szansa, by to zmienić. Nie chodziło o żadną szczególną okazję, po prostu wspólny wieczór z Garethem w jego hotelowym pokoju. Zresztą sukienka nie należała ani do bardzo eleganckich, ani specjalnie wyzywających. Zwykła czarna w niebieskie kwiatki, nie za długa, nie za krótka, trochę obcisła, ale bez przesady.
- Ślicznie wyglądasz w tej sukience – usłyszała na wejściu Joanna.
Na jej twarzy pojawił się głupi uśmieszek.
Gareth zrzucił mundur na rzecz dżinsów i koszulki z napisem „szef wszystkich szefów”. Dobrze w tym wyglądał. Właściwie zdaniem Joanny we wszystkim dobrze wyglądał.
- I jak ci się podoba apartament? - spytała, by podjąć jakąś sensowną rozmowę.
- Czuję się w nim jak w ogrodzie botanicznym – odparł Gareth, nalewając coś do szklanki.
- A ja jak w pałacu sułtana, czy coś w tym stylu. To chyba przez te poduszki i kolory.
Usiadła na sofie i przyjęła szklankę, którą wręczył jej Gareth.
- To chyba coś w rodzaju wina – wyjaśnił mężczyzna.
Joanna spróbowała. Było słodkawe, ale miało cierpki posmak, trochę przypominający wiśnie. Co ciekawe brak barwy sprawiał, że trunek łatwo dało się pomylić z wodą.
- Za to, że żyjemy. To zawsze dobry toast. - Gareth uniósł szklankę, a potem wypił wszystko duszkiem.
- Brakowało ci tego, co? - zaśmiała się Joanna.
Mężczyzna usiadł obok niej.
- Co prawda uszkodzili nam statek, ale przynajmniej mamy więcej czasu dla siebie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – skomentował.
- Wiesz w ogóle, co się stanie z tymi terrorystami?
- Z tego, co mi wiadomo, na razie Gollum jest przesłuchiwany w sprawie pierścienia.
- Gollum? - Joanna parsknęła śmiechem.
- To było moje pierwsze skojarzenie.
- No i co z tym pierścieniem?
- Nie mogą go znaleźć. Do dupy go raczej nie schował, bo już sprawdzali. Połknąć też raczej nie połknął, bo by zdążył wysrać. Więc przeszukują statek. Wyznaczyłem już do tego ludzi, może coś znajdziemy. A że Abz twierdzi, że taki sam pierścień miał Monus... no to coś musi być na rzeczy. Pamiętasz, nie? Strasznie się upierał, żebyśmy go nie dotykali. Że to niby jakaś dziwna substancja.
- Ponoć wysoko rozwinięta technologia niczym nie różni się od czarów – rzekła Joanna z zadumą i przyciągnęła nogi do siebie, siadając po turecku.
- Dlatego to takie ważne. Oczywiście, nikt nie ma wątpliwości, że Gollum to świr, ale możliwe, że nie ubzdurał sobie wszystkiego.
- Jeśli znajdziemy ten pierścień, chcę wziąć udział w badaniach. - Joanna spojrzała na Garetha ze stanowczością.
- Ode mnie jesteś pierwsza na liście – zapewnił ją oficer, puścił jej oczko i wstał.
Dolał Joannie trunku i przy okazji sobie. Nie minęła sekunda, a już siedział bliżej towarzyszki, zwrócony do niej twarzą. Napił się, nie odrywając od niej wzroku. Kobieta jednak patrzyła się w podłogę, pogrążona w myślach.
- Przepraszam... - wypaliła nagle.
Gareth odstawił szklankę.
- Za co mnie przepraszasz? - zdziwił się.
- Kiedyś wątpiłam w ciebie jako w dowódcę. To było nie do przyjęcia.
Poważny ton głosu Joanny tylko zakłopotał oficera, który z zawstydzonym uśmiechem podrapał się po karku.
- Cóż... to miłe, ale niepotrzebne... Dawne czasy, już zapomniałem.
W końcu Joanna spojrzała mu prosto w oczy. Być może to przez trunek, ale naprawdę czuła, że musi z siebie wszystko wyrzucić.
- Wtedy, co nas zostawili na tej planecie... Jak widziałam twoje opanowanie i ten profesjonalizm... Jak wszystko wziąłeś w swoje ręce, bez chwili wahania... To pomyślałam, że nie moglibyśmy mieć lepszego dowódcy – wyznała z pełną szczerością. Przed oczami nagle stanęły jej sceny z tamtego dnia.
Zaś Gareth wyglądał na coraz bardziej zakłopotanego, a że miał jasną cerę, zarumienił się momentalnie.
- Robiłem tylko swoje...
- No właśnie. I dzięki temu wszyscy przeżyli. Dzięki temu, że robiłeś swoje, a nie spanikowałeś. Dla mnie to ty jesteś większym bohaterem niż Derks.
Zakłopotanie Garetha zaczynało przeradzać się w podniecenie. A przynajmniej do takich wniosków doszła Joanna, widząc jego połyskujące oczy i dłoń zaciskającą się na jednej z poduszek.
- Mów dalej. - Oficer zbliżył się do towarzyszki na tyle, że ich kolana stykały się. Otarł pot z czoła.
Dopiero wtedy Joanna uświadomiła sobie jaki efekt przynoszą jej słowa. Spodobało jej się to. Skoro Gareth miał z tego radość, to ona również.
- Sire, jest pan wzorem dla nas wszystkich.
- Uhu...
- Podziwiam pana, podpułkowniku.
Jednym szybkim ruchem Gareth odstawił szklankę Joanny i sekundę później całowali się już z taką namiętnością, jakby przez ostatnie miesiące nie myśleli o niczym innym. Zachłannie, łapczywie, obściskując się i chwytając za co popadnie, za włosy, ubranie, pośladki. Byle tylko poczuć więcej, byle być jak najbliżej siebie.
Musieli zrobić sobie przerwę, żeby złapać oddech. Joanna oparła czoło o głowę partnera i dysząc oblizała wargi. Oczy miała na wpół przymknięte. Czuła się jak odurzona i sama nie wiedziała w jakim stopniu to zawdzięczała trunkowi, a w jakim temu, co przed chwilą się wydarzyło.
- Mieliśmy poczekać, aż wrócimy – wyszeptała.
- Sytuacja się trochę zmieniła.
Nim się obejrzeli, całowali się ponownie, z równą zawziętością, co poprzednio. Wcześniej temperatura zdawała się umiarkowana, teraz Joanna miała wrażenie, że zrobiło się gorąco. A wspólne uzgodnienia, umowy... teraz nie istniały. Straciły swe znaczenie. Liczył się tylko wzajemny dotyk, smak, namiętność. Byle dostać jak najwięcej, jak najszybciej. Poczuć jeszcze raz, jak to jest stawać się jednością i delektować się tym doznaniem.
Pierwsza na podłodze wylądowała sukienka Joanny. Na szczęście podkoszulek Garetha był równie łatwy do ściągnięcia. Zdzierali z siebie części garderoby jedna po drugiej, robiąc przerwy, by raz jeszcze złączyć usta, by całować i kąsać co popadnie, by przycisnąć ciało do ciała. Pośpiech im nie przeszkadzał, dodawał wręcz pikanterii. A czas i tak na moment się zatrzynał. Joanna czuła się jak w jakimś transie. Świat zewnętrzny przestał mieć dla niej znaczenie. Liczyła się tylko ekstaza, upojenie i niemalże narkotyczne działanie dzikiej namiętności. Wiedziała, że coś mówiła przejmując inicjatywę, przyciskając partnera do oparcia sofy i siadając na nim okrakiem. Coś o tym, jaki jest wspaniały, jaki dzielny i silny. I mogłaby przysiąc, że parę razy użyła jego stopnia wojskowego zamiast imienia. Poza tym jednak niewiele docierało do jej świadomości, poza tym, że było jej nieziemsko dobrze. A potem jeszcze lepiej, lepiej i lepiej.
Gdy w umyśle zaczęło jej się rozjaśniać, Joanna zdała sobie sprawę, że jest praktycznie zakleszczona między silnymi ramionami Garetha. Przesunęła się odrobinę, bojąc się, że odcięła mu dopływ powietrza, choć wcale nie protestował. Ich ciała były tak spocone, że praktycznie ślizgały się jedno o drugie. Po chwili Gareth uniósł się i przewrócił Joannę na plecy, układając się w pozycji leżącej tuż przy niej. Ugryzł ją pieszczotliwie w ramię, którym po sekundzie czule go otoczyła. Wsunęła w palce w jego rude włosy, teraz mokre od potu.
- Pamiętasz symulację... jak wylądowaliśmy w tym lochu... - wymamrotał Gareth zmęczonym głosem. - Powiedziałem ci coś wtedy... po walijsku.
Joanna chciała odpowiedzieć, że nie, ale zdołała wydać z siebie tylko cichy pomruk.
- Nie powiedziałem ci, co to tak naprawdę znaczy...
- Ale chyba wiem, co chciałeś powiedzieć – wydyszała w końcu Joanna.
Zrobiła sobie chwilę przerwy na złapanie tchu.
- Nigdy nie sądziłam, że zakocham się w człowieku bez duszy – dodała.
- Twój stary – skwitował Gareth i przytulił się mocno do partnerki.


Z hotelowej siłowni korzystało wielu członków załogi Spacedivera. Choć niektóre sprzęty zdawały się dziwaczne i trudne w obsłudze, nie brakowało też bardzo prostych przyrządów, których zastosowania łatwo dało się domyślić. Hilda wybrała parę ciężarków i postawiła na standardowy trening rąk. Ib zaś wyciskał sztangę tuż obok. Często ćwiczyli razem. Zwłaszcza po ciężkim dniu pomagało się to zrelaksować. Choć ciężki nie oznaczał bezowocny. Hilda uwielbiała swoją pracę i możliwość stażu w tutejszym szpitalu była ziszczeniem jej marzeń. Zwłaszcza że medycyna dominującej nacji Mlok stała na wysokim poziomie. Nic dziwnego, że Derks tak szybko doszedł do siebie.
- Strasznie mili byli ci lekarze, naprawdę. - Z ochotą opowiadała mężowi o swoim dniu. - A jak czysto tam mieli i porządnie. I każdy pacjent ma swój oddzielny pokój.
Ib przerwał na chwilę ćwiczenie, żeby odsapnąć, i napił się wody.
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? - spytał.
- No właśnie... - Hilda również przerwała trening. Chciała całkowicie skupić się na tym, co miała do powiedzenia. Czuła, że to ważne. - Dało mi coś dzisiaj do myślenia. I właśnie nie chodzi o medycynę. Bo widzisz, ten lekarz, co mnie oprowadzał, wziął mnie na oddział dziecięcy, no i okej, wszystko normalnie, ale był taki dzieciak... ja wiem... Może trzy, cztery lata. I cały w tych bandażach takich, jak miał Derks na sobie. No, ale wiadomo... zdarza się. I ten dzieciak strasznie chciał, żebym z nim została. Ale tak bardzo bardzo. Spytałam się lekarza, gdzie jest jego matka. A on na to, że to właśnie matka go tak urządziła. I zrobiło mi się dziwnie. Wiesz, zawsze byłam lekarzem wojskowym, więc z takimi rzeczami raczej styczności nie miałam. - Trochę ciężko było Hildzie mówić o tym wszystkim, ale nie mogła przestać o tym myśleć. - W ogóle w głowie mi się nie mieściło, jak ktoś mógłby zrobić to własnemu dziecku. Ale wtedy uświadomiłam sobie, że przecież na Ziemi jest to samo. Ciągle się takie rzeczy dzieją. A tu może i jest czysto i porządnie, ale problemy też mają takie jak u nas. Spytałam się oczywiście, co z tym dzieckiem, ale lekarz zapewnił mnie, że już szukają zastępczego rodzica i że wszystko będzie dobrze. I wtedy tak sobie pomyślałam... - urwała, bo bała się, że Ibowi nie spodoba się jej pomysł. Patrzył na nią jednak z zainteresowaniem i to ją trochę ośmieliło. - Na Anahibi jest tyle sierot... Może adoptowalibyśmy...
Choć ostatnie zdanie Hilda wypowiedziała cicho, Ib musiał usłyszeć, bo rozszerzył oczy w zdziwieniu. Nie zaskoczyło jej to. W końcu nigdy wcześniej nie poruszali tego tematu.
- Ale jeśli nie chcesz to nie ma problemu – dodała pospiesznie i splotła nerwowo dłonie.
Ib jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią zmieszany, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Zrobimy to – powiedział z pewnością siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz