poniedziałek, 7 marca 2016

Na wyciągnięcie ręki

Opowiadanie ma już dobrych kilka lat, ale dopiero niedawno postanowiłam je upublicznić. Uwaga: zawiera lekką homoerotykę.


Na wyciągnięcie ręki


W odległym zakątku wszechświata, jakieś sześć miliardów lat świetlnych od Drogi Mlecznej, istniała planeta podobna do naszej. Gdyby ludzie o niej wiedzieli, nazwaliby ją chłodną bliźniaczką Ziemi, bo przypominała nasz świat pod wieloma względami. Obdarzona jednym, dużym księżycem Anahibi krążyła wokół gwiazdy nieco chłodniejszej od Słońca. Jedną trzecią jej powierzchni pokrywał lód, ale to nie przeszkadzało życiu rozkwitać w cieplejszych rejonach. Anahibianie niewiele różnili się od ludzi. Mieli ręce i nogi, oczy o uszy, usta i nos. Kiedy byli smutni, płakali, kiedy byli szczęśliwi, uśmiechali się. Potrafili kochać i nienawidzić, czynić dobro i zło. Chodzili do pracy, spotykali się ze znajomymi, uprawiali sporty, tak jak my. A przede wszystkim marzyli, tak jak wszystkie istoty obdarzone rozumem. Marzyli że nie są sami w kosmosie i że kiedyś odnajdą istoty podobne do nich. Dlatego budowali statki kosmiczne i nasłuchiwali dźwięków wszechświata, jednak ich technologia nie była na tyle zaawansowana, by pozwolić im opuścić ten wąski wycinek galaktyki, w którym się znajdowali. Niektóre osiągnięcia musiały pozostać w sferze marzeń. Marzeń, potrafiących przysłonić otaczającą rzeczywistość.
Abzazabi Abzazb Abz był jednym z tych marzycieli i uwielbiał spędzać wieczory przy swym teleskopie, zastanawiając się, czy gdzieś tam daleko istnieje inteligentne życie. Jak wszyscy Anahibianie miał białe włosy i mlecznoróżową skórę. Jego tęczówki były całkowicie przezroczyste, przez co sprawiały wrażenie czerwonych. Abz liczył sobie prawie pięćdziesiąt anahibiańskich lat, co w przypadku jego rasy oznaczało młodość, ale już pracował jako wysokiej rangi astroinżynier i kosmolog. Fakt że posiadł matkę na stanowisku prezydenta bez wątpienia pomagał w karierze, ale Abz też wiele zawdzięczał swej pracowitości i nieprzeciętnemu intelektowi.
- Co dziś pan obserwuje? - spytał Zakizibi Zakizib Zak służący Abza, jak co wieczór przynosząc mu ziołowy napar.
- Naszą sąsiednią galaktykę – odparł uczony. - Chciałbym za swego życia stworzyć napęd, który pozwoliłby nam tam dotrzeć.
- Jestem pewien, że się to panu uda – rzekł Zak uniżenie.
Chętnie posiedziałby ze swoim pracodawcą i pogawędził, ale wiedział, że Abz nie lubi, kiedy ktoś przeszkadza mu w obserwacjach. Opuścił taras i wszedł do środka białej kopuły, by nieco posprzątać. Właściwie robił to już tego dnia, ale i tak musiał pozostać na nogach, nim jego pan położy się spać, więc chciał znaleźć sobie jakieś zajęcie.
W środku przeważały kolory typowe dla całej Anahibi, czyli błękit, szarość i biel. Wycierając kurze Zak jak zwykle z namaszczeniem wyczyścił stojące na stoliku zdjęcie. Przedstawiało jego i Abza na tle pierwszej rakiety, którą uczony zaprojektował. Zak pamiętał, że przyszedł wtedy przynieść swemu panu drugie śniadanie, a Abz sam zaproponował, by jego sługa pozował mu do zdjęcia. Dla służącego była to większa nagroda niż wszystkie premie razem wzięte. Dla niego Abz był kimś więcej niż tylko pracodawcą i Zak miał nadzieję, że któregoś dnia jego pan to dostrzeże.
Zak dokładnie przyjrzał się zdjęciu, co było dla niego codziennym rytuałem. Jak zwykle zachwycał się tym, jak doskonale jego pan na nim wyszedł. Mieli podobny typ urody, określany przez niektórych mianem „grzecznego chłopca”, ale rozburzone włosy dodawały Abzowi drapieżności, którą udało się uchwycić na fotografii. Patrząc na podobizny ich obu, Zak zawsze uważał, że stanowiliby piękną parę. I w takich chwilach rozumiał, co musiał czuć jego pan spoglądając w kosmos, bo jego marzenie zdawało się równie nierealne. Abz traktował go dobrze, w pewnym sensie nawet po przyjacielsku, ale nigdy nie przekraczał pewnego dystansu, który winien dzielić zwierzchnika i podwładnego. Czasami Zak próbował dać do zrozumienia, że widzi w Abzie kogoś więcej niż szefa, ale uczony zdawał się kompletnie pozbawiony umiejętności odbierania tak subtelnych sygnałów.
- Zachmurzyło się. Chyba dziś wcześnie pójdę spać – oznajmił Abz, wchodząc do środka. Nie zwrócił nawet uwagi na fakt, że Zak przyglądał się ich zdjęciu. - Przygotuj mi ubranie na jutro. Może być popielato-zielony komplet.
- Tak jest.
Podczas gdy Abz brał kąpiel, Zak przeszukiwał jego garderobę. W szafie przeważały szare i srebrne ubrania, w których Abzowi było bardzo do twarzy, co służący często podkreślał, choć jego komplementy były zawsze traktowane jedynie jako wyraz grzeczności. Czasami Zak gapił się w lustro i zastanawiał, czy w ogóle jest w stanie zainteresować swego pana w jakikolwiek sposób. Był dość przeciętny, nie za niski, nie za wysoki, z oczami w kolorze bardzo jasnego błękitu i krótkimi przylizanymi włosami. Uważał, że jego naiwna twarzyczka nie jest brzydka, ale też nie przyciągała niczym szczególnym. Istniała również spora szansa, że Abz w ogóle nie był zainteresowany mężczyznami. A jednak Zak nie tracił nadziei i się nie poddawał.
Kiedy wyjął z szafy popielatą tunikę, powąchał ją i przycisnął do siebie. Nawet po praniu potrafił w niej rozpoznać zapach Abza. Oddałby wszystko, by móc go dotknąć. By móc zatopić dłonie w tych gęstych włosach i go pocałować. By robić z nim rzeczy, o których myśl sprawiała, że serce zaczynało mu bić szybciej. Zak z trudem trzymał swe prawdziwe pragnienia na wodzy i zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie w stanie z tym żyć.


Jak co dzień Zak przyniósł Abzowi drugie śniadanie do pracy. Zależało mu na tym, by jego zwierzchnik zawsze jadł świeże i zdrowe posiłki. Poza tym był to dla niego pretekst, by spotkać się z obiektem swych westchnień. Dla osób postronnych jego skrajne oddanie i lojalność mogły wydać się nieco osobliwe, ale Abz traktował to jako coś całkowicie oczywistego i naturalnego.
- Jesteś skarbem – powiedział uczony, odbierając od służącego koszyk z jedzeniem.
Zak nie zarumienił się, bo wiedział, że to zwyczajowe powiedzonko Abza, nie mające żadnych podtekstów.
- Wygląda pan na zadowolonego – powiedział, mając nadzieję, że zapoczątkuje rozmowę i dzięki temu będzie mógł dłużej zostać ze swym panem.
- Och, jestem cały podekscytowany. Udało mi się zakończyć budowę prototypu generatora antymaterii – wyjaśnił Abz, nie kryjąc radości.
- Co to oznacza? - spytał Zak, który nie do końca orientował się w takich sprawach.
- To najwydajniejsze źródło energii. Przy jego pomocy będę mógł stworzyć napęd, który umożliwi osiągnięcie dziewięćdziesięciu pięciu procent prędkości światła. Mam już plany statków, w których dałoby się zainstalować takie silniki. A to znaczy, że skolonizujemy najbliższe układy jeszcze w tym stuleciu. Podróż do najbliższej gwiazdy nie zajmie osiem lat, jak do tej pory, tylko cztery. Czy zdajesz sobie sprawę ze skali tego odkrycia? Jak wszystko dobrze pójdzie to za jakieś dwadzieścia lat będę miał szansę stanąć na zupełnie obcym globie.
- Pan? - zdziwił się Zak, bo w końcu jego pracodawca nie był astronautą.
- Będę próbował wejść w skład ewentualnej ekspedycji. W końcu znam się najlepiej na tym napędzie.
Nie było sensu martwić się tym, co nastąpi dopiero za dwadzieścia lat, jeśli w ogóle nastąpi, jednak Zak poczuł się tak, jakby Abz miał go zostawić już jutro i odejść na zawsze. Nic dziwnego, że nie zauważał subtelnych gestów i sygnałów Zaka, skoro bardziej interesowały go gwiazdy, niż życie na Anahibi.
- Przygotuję dziś wystawną kolację, żeby to uczcić – powiedział służący, mając nadzieję, że tym razem jego starania zostaną dostrzeżone. - Nie wiem czy to nie jest zbytnie spoufalanie się, ale jeśli nie będzie miał pan nic przeciwko, chętnie zasiadłbym z panem do stołu i porozmawiał – wyznał, wiedząc, że wiele ryzykuje.
- Nie mam nic przeciwko. Będzie mi miło – uśmiechnął się Abz.
Wtedy Zak poczuł się znacznie lepiej. Uwierzył w to, że jego marzenie może jeszcze się spełnić.
- W takim razie szybko idę brać się za przygotowania – powiedział i skłonił się nisko.


Już dawno Zak nie czuł się tak podekscytowany. Zamierzał dopilnować, by wieczór okazał się wyjątkowy. Na stole postawił bukiet z kwiatów tatabu. Miały duże okrągłe płatki oraz srebrzystą barwę. Wybrał je, bo uważał, że najbardziej pasowały do Abza. Z kuchni dochodziły przyjemne zapachy. Zapadł zmierzch, a gospodarz miał niebawem wrócić do domu.
Zak wiele myślał o tym, co powie, gdy on i Abz zasiądą do stołu. Mógł zwyczajowo zapytać jak minął dzień i pozwolić uczonemu na długi wywód na temat jego osiągnięć. To była ta bezpieczna wersja. Odważna zakładała, że Zak wreszcie powie, oczywiście w delikatny sposób, co tak naprawdę czuje. Wiele ryzykował, ale skłaniał się raczej ku drugiej wersji. Tłamszenie w sobie prawdziwych emocji doprowadzało go do szału. Skoro przez tyle czasu Abz nie potrafił się domyślić jak bardzo Zakowi na nim zależy, musiał to po prostu usłyszeć od niego bezpośrednio. A skoro Abz miał tak znakomity humor, była to najlepsza okazja, by mu wszystko powiedzieć.
Kiedy Zak kładł na stole talerze, odezwał się jego zegarkofon, który nosił na prawej ręce. Włączył go i usłyszał głos Abza.
- Chciałem ci przekazać, że wrócę dziś późno. Testujemy nowy generator i chcę mieć pewność, że działa poprawnie.
- Jak to... Nie wróci pan na kolację? - spytał Zak, licząc na to, że jednak zdążą jeszcze wspólnie zasiąść do stołu.
- Nie, zamówimy coś.
- Ale ja specjalnie ugotowałem... Może przyniosę panu kolację? - zreflektował się służący, przypominając sobie w porę, że nie przystoi mu się żalić.
- Nie ma takiej potrzeby. Właściwie to mam ochotę na jakąś odmianę. Koledzy już się ze mnie śmiali, że jestem rozpuszczony i wybredny, bo nigdy z nimi nie jadam. Zrób sobie wolny wieczór. A to co przyrządziłeś, możesz spakować mi na drugie śniadanie. Nie będziesz musiał się jutro specjalnie do mnie fatygować – powiedział Abz beztroskim głosem.
Przez chwilę Zak nie wiedział, co powiedzieć, jednak nie chciał wzbudzić podejrzeń i musiał coś wymyślić.
- Naturalnie to nie moja sprawa, ale nie może pan dokończyć testów jutro? Zmęczenie źle wpłynie na pańskie zdrowie – powiedział z wyuczonym spokojem.
- Boję się właśnie, że jeśli dzisiaj tego nie zrobię, nie będę mógł spać całą noc. Ale to miło, że się o mnie troszczysz. Do jutra. Odpocznij sobie.
Abz się rozłączył, a Zak zastygł tak jak stał, rozgoryczony i wściekły. Czuł się tak, jakby ktoś podarował mu cenny upominek, a potem zniszczył na jego oczach. Wszystkie jego próby i podchody zdawały się tylko stratą czasu. A co gorsza, mimo zawodu, jego miłość do Abza nie osłabła ani trochę. Za to torturowała Zaka jeszcze bardziej.


Na Anahibi rzadko zdarzały się bezchmurne dni, ale gdy było widać choć skrawek nocnego nieba, Abz wykorzystywał to na obserwacje astronomiczne, zaś Zak jak zwykle przygotował mu ziołowy napar. Służący tak dobrze nauczył się skrywać swoje emocje, że ani razu nie dał po sobie znać jak bardzo poczuł się zraniony, gdy Abz zostawił go na lodzie. Był jak zwykle usłuchany i pokorny, a incydentu z kolacją nawet nie wspominał. Zresztą jego pan również do tego nie wracał, za pewne w ogóle nie zdając sobie sprawy, jak nieumyślnie zranił służącego. Z drugiej strony, czy gdyby wiedział, jak poczuł się jego pracownik, przejąłby się tym? Zak często zadawał sobie to pytanie, czy Abza w ogóle obchodziły jego przeżycia wewnętrzne, jego problemy i rozterki. W końcu był tylko jego służącym, a momenty, kiedy Abz traktował go po przyjacielsku mogły się okazać tylko zwykłą fanaberią bogacza. Jednak to nie zmieniało faktu, że Zak go dalej kochał i pragnął tak bardzo, że przeradzało się to w obsesję. Doszedł do tego niebezpiecznego etapu, kiedy nie umiał dłużej tłamsić w sobie pożądania, ale też nie potrafił zdobyć się na poważną rozmowę ze swoim panem. Osiągnął punkt, w którym nie umiał już rozróżnić, co jest etycznie dozwolone, a co nie. A to oznaczało kłopoty.
- Poczułem się bardzo senny. Chyba się położę – oznajmił Abz, wchodząc do środka.
Zak akurat wycierał szklanki, więc odłożył ściereczkę i ze spokojem skierował swoje kroki do sypialni.
- Pościelę panu – oznajmił.
Abz ziewał coraz intensywniej i niemalże słaniał się na nogach. Gdy weszli do sypialni, nawet nie czekał aż służący przygotuje mu posłanie, tylko od razu legł na łóżko i niemalże natychmiast zasnął. Zak stał przez chwilę nieruchomo i z kamiennym wyrazem twarzy przyglądał się sylwetce uczonego, tak jakby chciał się upewnić, że nie uświadczy żadnej reakcji ze strony Abza. I rzeczywiście nie uświadczył. Pan domu spał jak zabity.
Zak uśmiechnął się z satysfakcją. Środek, który dolał Abzowi do ziół okazał się skuteczny i zadziałał zgodnie z planem. Teraz służący mógł zrobić dosłownie wszystko, bo nie było szans, by jego pan w najbliższym czasie się obudził. Zak musiał go mieć, nawet jeśli oznaczało to uciekanie się do użycia środka odurzającego. Nie chciał przecież zrobić krzywdy swemu panu. Chciał tylko wziąć to, co jego zdaniem już od dawna mu się należało. Poświęcił Abzowi całe życie i skoro ten nie potrafił mu tego wynagrodzić, sam musiał odebrać swoją zapłatę.
Rzucił się na łóżku i zaczął łapczywie całować usta uśpionego mężczyzny. Nie zniechęcił go oczywisty brak reakcji. Wsunął język między lekko rozchylone wargi, starając się nim sięgnąć jak najgłębiej. Po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło i mimo wzrastającego podniecenia poczuł częściową ulgę. Właśnie uczynił coś, o czym fantazjował od dawna i do tej pory mógł sobie jedynie wyobrażać jak smakują usta jego pana. A smakowały wybornie, tak cudownie, że Zak potrzebował więcej. Gwałtownie otworzył zapinaną na zatrzaski tunikę Abza i odsłonił jego tors. Już nie raz widział go w samej bieliźnie, ale dopiero teraz mógł mu się przyjrzeć dokładnie bez wzbudzania podejrzeń. Abz miał gładkie i szczupłe ciało, delikatne, wręcz proszące o pieszczoty. Dlatego Zak zaczął całować i ssać każdy skrawek odsłoniętej skóry, jaki napotkał. Szybko jednak się zreflektował i oderwał od torsu Abza. Przypomniał sobie, że nie może ryzykować pozostawienia jakiegokolwiek śladu na jego ciele. Musiał być tak delikatny, jak to tylko możliwe, a nie rzucać się na ciało swego pracodawcy niczym zwierzę w rui, dlatego zaczął je subtelnie muskać wargami i lizać. Od czasu do czasu odrywał usta od skóry Abza, by móc go podziwiać i dotykać opuszkami palców. Nie sądził, że taki kontakt fizyczny wystarczył, by doprowadzić go stanu euforii. Mógł to robić godzinami, a i tak by mu się nie znudziło. Mógł cały dzień gapić się na swego pana i eksplorować jego ciało. Właśnie odkrywał go od zupełnie nowej strony i była to strona, którą zamierzał zapamiętać do końca życia. Nawet jeśli miał dotykać go w ten sposób po raz pierwszy i ostatni, wiedział, że zachowa w umyśle każdy szczegół jego anatomii.
To był dopiero początek, a Zak już teraz czuł się niesamowicie pobudzony. Oblizał wargi i trzęsącymi z podniecenia rękami zsunął z Abza spodnie wraz z bielizną. Teraz miał przed sobą obraz perfekcji w pełnej okazałości. Pożerał swego pana spojrzeniem od uroczej śpiącej twarzy, po cudowny płaski brzuch, aż do czubków palców u nóg. Każdy fragment tego apetycznego ciała zdawał się idealny, i każdy zapraszał do dalszych pieszczot. W fantazjach Zaka Abz był uległy i spragniony kontaktu fizycznego. Błagał służącego by go posiadł, by uczynił go swoim i tylko swoim. Rozbierał się na jego oczach, kładł na prześcieradle i rozkładał nogi, dając Zakowi do zrozumienia, że może z nim zrobić co chce. W tych fantazjach Zak nigdy nie odmawiał. Nakrywał Abza swoim ciałem i dawał mu rozkosz po wielokroć.
Teraz Abz nie błagał, nie zachęcał kochanka frywolnym spojrzeniem, a jedynie leżał bez ruchu, nie świadom tego, co się dzieje. Zakowi z początku to nie przeszkadzało. Wszedł na łóżko i podparł się rękami, częściowo przyciskając Abza do pościeli. Przesunął dłonią wzdłuż uda swego pana i zacisnął na nim palce. Opuścił lekko swoje spodnie, chcąc poczuć ciało przy ciele i wtedy się zawahał. Do tej pory wmawiał sobie, że nie robi nic złego. Abz miał się o niczym nie dowiedzieć, a przecież czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jednak Zak wiedział. Mógł to próbować zatuszować, ale czy nie tego miał właśnie dosyć? Życia w kłamstwie? Cały czas ukrywał swoje prawdziwe uczucia, a teraz miały do tego dojść jeszcze czyny.
Potrzebuję tego – powtarzał sobie, ale nie było żadnej gwarancji, że po chwilowym zaspokojeniu swych żądzy zazna ukojenia. Dalej będzie pożądał Abza, dalej będzie skrywał swoje uczucia, a nieświadomość pana będzie go dalej torturować. Jednak co najważniejsze, przez resztę życia będzie musiał żyć ze świadomością, że dopuścił się gwałtu. I choć mógł dalej próbować zaprzeczać, inaczej tego nazwać się nie dało.
Zak usiadł na łóżku i zapłakał.


Abz obudził się nad ranem i próbował pozbierać myśli. Od razu zauważył, że się nie przebrał, a łóżko nie było rozścielone. Przypomniał sobie, że poprzedniego dnia poczuł się nagle strasznie senny i ostatnim, co pamiętał, było jak się położył. Takie rzeczy raczej mu się nie zdarzały, a wczoraj nawet nie miał specjalnie męczącego dnia.
Dziwne – pomyślał. Chciał zawołać Zaka, ale nim to zrobił, zauważył na łóżku kwiat tatabu i kartkę papieru. Podniósł ją i przeczytał wiadomość.

Zamiast patrzyć w gwiazdy, spróbuj zauważyć to, co jest na wyciągnięcie ręki.

Rozpoznał charakter pisma Zaka, ale gdyby nie to, nie uwierzyłby że służący mógł coś takiego napisać. Chwycił kwiat, przyjrzał się mu i poczuł się naprawdę zmieszany. Co też mogło strzelić jego służącemu do głowy?
- Zak?! - zawołał Abz, gdy wyszedł z sypialni.
W domu nie zastał nikogo, choć przeszukał każdy kąt. A przecież o tej porze Zak powinien spać. Gdzież mógł się podziewać? To było do niego niepodobne.
Abz próbował dodzwonić się do służącego, ale nikt nie odpowiadał. Zrobił to jeszcze kilka razy, ale bez rezultatu. Zaniepokoił się trochę, po głowie chodziły mu różne scenariusze, ale gdy usiadł z listem w jednej ręce, a z kwiatem w drugim, elementy zagadki zaczęły się układać w jedną całość. Te wszystkie spojrzenia, komplementy i akty oddania nagle stały się jasne. To, czego Abz do tej pory nie potrafił dostrzec, w jednej chwili nabrało kształtu i sensu. Czy to możliwe, że Zak przez tyle lat próbował mu coś powiedzieć, a on nie zdawał sobie z tego sprawy? Trudno było się z tym pogodzić, ale wszystko na to wskazywało.
- Ale się porobiło – westchnął i położył kwiat obok zdjęcia, które Zak zwykł pielęgnować. Teraz Abz przynajmniej wiedział czemu.
Dobrze, że dzisiaj Abz miał wolne, bo większość dnia przesiedział w zadumie. Nie umiał znaleźć sposobu na wybrnięcie z tej kłopotliwej sytuacji. Chciał się spotkać z Zakiem, porozmawiać z nim na spokojnie, nie jak pan ze sługą lecz jak przyjaciel z przyjacielem. Sęk w tym, że... nie kochał go. Lubił, owszem, cenił, jak najbardziej. Jednak bez względu na to jak schlebiały mu uczucia Zaka nie umiał ich odwzajemnić. Nie mógł się zmusić do miłości.
Zadzwonił jeszcze raz, ale znowu bez rezultatu. Może tak było lepiej? Może Zak odszedł, bo wiedział, że to jedyne rozwiązanie? Nawet jeśli Abz chciał dobrze, nawet jeśli był gotów przyjąć go z powrotem, ich relacje pozostałyby już na zawsze kłopotliwe. Mimo to miał nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie dane się im spotkać, bo w jednym musiał Zakowi przyznać rację: to, co na wyciągnięcie ręki, jest ważniejsze niż gwiazdy.

1 komentarz: